
Opowiadanie powstało jakiś rok temu, ale się przeleżało. Może za długo.
Opowiadanie powstało jakiś rok temu, ale się przeleżało. Może za długo.
Mam usta pełne ziemi.
Nie mogę unieść głowy. Nie mogę odkaszlnąć. Drut kolczasty wbija mi się w plecy i potylicę. Krew spływa, łaskocząc skórę za uszami.
Zaraz mnie znajdą.
Słyszę zbliżające się głosy, ale nie wiem, o czym rozmawiają. Potrzebuję kilku dni, żeby przyswoić ich język. Mam jednak pewność, że to żołnierze. Dlaczego mnie tu rzuciło? Dlaczego tu? Dlaczego znowu w jakąś wojenną matnię?
Próbuję przeczołgać się jeszcze odrobinę, ale drut trzyma mocno. Tylko ślizgam się w miejscu. Zapadam głębiej w błoto. Żołnierze przystanęli, śmieją się z czegoś, jeszcze nie dostrzegli mnie w mroku. Mam kilka chwil. Tylko kilka…
Wyciągam ciało na ziemi, próbując dosięgnąć pobliskich krzaków. Może gdybym zdołał uchwycić jakiś konar. Może gdybym…
Uścisk na nadgarstku. Czyjaś dłoń! Druga. Ciągną mocno. Dołączają dwie następne. Moja kurtka i skóra na potylicy pękają, obie tak samo znoszone. Drut kolczasty próbuje mnie pochwycić, ale już skradziono mu ofiarę. Ciało, do którego zdążyłem się przyzwyczaić, sunie po lepkiej ziemi i zagłębia w krzaki, w czyjeś ramiona. Mocna dłoń zatyka mi usta, nie pozwalając wypluć ziemi. Zaciskam sklejone błotem oczy, wstrzymuję oddech. Częściowo w obawie, że usłyszy go patrol, częściowo – żeby nie wdychać woni niemytych ciał. Boję się, że żołnierze wyczują odór moich wybawców i mój własny. Strach śmierdzi bardziej niż brak higieny. Głosy mundurowych przepływają nad nami. Oddalają się. Cichną.
Leżymy jeszcze długo bez ruchu i jednego słowa. Dłoń na mojej twarzy rozluźnia uścisk. Sylwetki prawie niewidoczne w mroku odrywają się ode mnie i zanurzają głębiej w krzaki. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, więc podążam za nimi w nieznane.
***
Znów śni mi się wojna, huk bomb, rozerwane ciała. Ktoś szarpie mnie za ramię, wybudzając z koszmaru. Mówi coś, ale nie pojmuję ani słowa. Otwieram oczy. Ciemnowłosy mężczyzna w wełnianej czapce i kurtce pokrytej zaschniętym błotem – po zapachu poznaję, że to jeden z moich wczorajszych wybawców – podaje mi butelkę z resztką wody. Z wdzięcznością biorę kilka małych łyków, wypłukując spomiędzy zębów resztki błota.
– Nie rozumiem – mówię w jedynej znanej mi mowie tego świata, przyswojonej w poprzedniej lokacji.
Mężczyzna znów próbuje mi coś przekazać. Mam wrażenie, że przeszedł na inny język, mniej szeleszczący, bardziej melodyjny, ale nie jestem w stanie rozpoznać żadnego słowa.
– Nie rozumiem – powtarzam.
– Ruski? – pyta drugi, kucając koło nas. Jest znacznie młodszy od pierwszego, trochę do niego podobny. Może syn.
Kręcę głową. Niewiele wiem o tym świecie, ale na pewno nie jest dobrze być tu Ruskim.
– Białoruski?
Nie rozumiem różnicy, ale na wszelki wypadek ponownie kręcę głową. Wymawiam nazwę kraju, z którego mnie teraz rzuciło. Na jego dźwięk w polu widzenia pojawia się kobieta.
– Skąd tu się wziąłeś? – pyta w znanym mi języku.
– Uciekam przed wojną – odpowiadam i to akurat prawda. Uciekłem przed wojną z poprzedniej lokacji. Uciekłem przed wojną z domu. Od dawna ciągle uciekam. – Szukam miejsca, gdzie mógłbym się zatrzymać – dodaję i to też prawda. Chciałbym gdzieś osiąść, ale ten świat jest za blisko. Jeśli wciąż mnie ścigają, a muszę zakładać, że tak, to jeszcze wiele portali przede mną, zanim będę mógł zakończyć podróż.
– Ale jak tu trafiłeś?
– Tu mnie rzuciło – odpowiadam, zanim zdążę pomyśleć. – Tu mnie rzucił los – poprawiam się szybko.
Co mam jej niby powiedzieć? Że poprzedni artefakt, który znalazłem, był tak słaby, że nie pozwolił mi się nawet wydostać z tego świata? Że dla porządnego portalu potrzebuję czegoś naprawdę mocnego, a w tych lasach, które nas otaczają, pewnie i tak niczego nie znajdę?
Kobieta wzrusza ramionami. Widać moja historia nie jest aż tak istotna. Podaje mi kilka małych pokruszonych ciastek.
– Oszczędzaj. To wszystko, czym możemy się z tobą podzielić.
Dziękuję wylewnie, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem.
Pod wieczór już trochę rozumiem główny język, którym mówi grupa, ale nie mam pojęcia, co się tu dzieje. Twierdzą, że nie ma żadnej wojny.
– Jak nie ma wojny, to dlaczego kryjecie się przed żołnierzami? – pytam tej, która dała mi ciastka.
– Żeby nas nie złapali.
– A jak złapią? Zabiją?
– Nie. Przerzucą z powrotem.
– Z powrotem?
– Głuchy jesteś czy głupi? Z powrotem przez płot!
Łapią nas już następnego dnia. Biją kolbami, wloką do ciężarówek. Potem rzeczywiście jesteśmy pędzeni przez jakąś dziurę na drugą stronę kolczastego płotu. Strach, rozpacz, ból – wszystko przestaje do mnie docierać, kiedy słyszę zew artefaktu. Niemożliwe, ale jednak. Musi być gdzieś w pobliżu – i to bardzo potężny, bo inaczej nie wyczułbym go w tym stanie.
– Co tam masz, gówniarzu? – Jeden z żołnierzy wyrywa z dłoni wychudzonego chłopca kartonowe pudełko.
– Oddawaj! – Chłopak rzuca się na niego, upada, znika pod razami ciężkich buciorów.
– Pojebany jakiś – stwierdza ten, który trzyma pudełko. Zagląda do środka. – No pojebany. Kto taszczy przez las takie gówno?
– Wystarczy! Na drugą stronę z nim!
Przerzucają lekkie ciało na naszą stronę. W ślad za nim któryś ciska kartonik. Rozlega się szklany brzęk.
Chłopak czołga się do pudełka i przytula je do piersi, a ja już wiem, że to ono jest źródłem mocy. Odciągamy go w krzaki, układamy na czyimś płaszczu. Wyjmuję z jego dłoni pudełko i zaglądam do środka. Pozostali ciekawie patrzą mi przez ramię. Wewnątrz są jakieś kolorowe szklane odłamki.
– Bombki – mówi ktoś. – Faktycznie pojebany.
– Co to takiego? – pytam, bo nie rozumiem.
– Ozdoby na choinkę – wyjaśnia ktoś inny.
– Na taką choinkę, jak te? – zakreślam palcem łuk, wskazując na otaczającą nas zieleń lasu.
– Ty też jesteś nienormalny!? – irytuje się ktoś z grupy. – O Bożym Narodzeniu nie słyszałeś? Skąd ty jesteś? Z Marsa?
– Nie. Mars nie jest jeszcze skolonizowany – odpowiadam, a oni patrzą na mnie jak na wariata.
Znów zaglądam do pudełka. Ostrożnie wyjmuję jedną bombkę. Jest okrągła i lekko spłaszczona, z malowanego szkła. Domyślam się, że ma przedstawiać stary kieszonkowy czasomierz. Cyferblat jest częściowo stłuczony, ale jeszcze widać fragment namalowanej wskazówki i kilka rzymskich cyfr oznaczających godziny.
Koncentruję się i chwytam telepatyczną więź. Gładzę opuszkami palców bombkę i próbuję przeskoczyć do wspomnień właściciela.
Przeskok.
Siedzę przytulony bokiem do ojca, obaj pochylamy się nad stołem, na którym rozłożono mechanizm zegarka. Ojciec potrafi wszystko naprawić. Uwielbiam mu pomagać i słuchać opowieści o tym, że w każdym przedmiocie jest życie.
– Widzisz, synku, w zegarku te wszystkie kółka zębate muszą do siebie pasować i razem zgodnie wykonywać pracę. Tak samo powinno działać państwo. A kiedy w państwie…
Przeskok.
Obaj stoimy koło choinki. Ojciec wręcza mi bombkę w kształcie kieszonkowego zegarka. Jest piękny, czerwony z wyraźnym białym cyferblatem, aż chce się przyłożyć go do ucha i sprawdzić, czy nie tyka. Tata ujmuje mnie pod pachy i podsadza, bym mógł go powiesić wysoko…
Przeskok.
Przyszli po tatę. Któryś z sąsiadów doniósł, choć nie było na co donosić. Poszedł z nimi potulnie i bez protestów, lecz jeden z mundurowych najwyraźniej stwierdził, że rusza się za wolno, bo pchnął go w plecy. Ojciec spada ze schodów. Pęknięcie czaszki. W raporcie napiszą: „Śmierć podczas próby ucieczki w trakcie zatrzymania”.
***
Odkładam stłuczony zegarek i ujmuję w dwa palce coś jakby resztki czerwonego kapelusza.
Przeskok.
Babcia smaży placki ziemniaczane. Od czasu śmierci ojca jemy głównie ziemniaki, lecz mi to nie przeszkadza, bo uwielbiam placki babci. Nie mogę się doczekać tego pierwszego, chrupiącego, mocno spieczonego, który będę mógł posypać cukrem. Siedzę na taborecie w kuchni, wdycham zapach skwierczącego tłuszczu i patrzę, jak na piersi babci kołysze się broszka w postaci dwóch bimbających na sznurkach muchomorków. Babcia ma dużo broszek, ale to moja ulubiona, z malowanego drewna, a babcia dostała ją jeszcze od swojej babci.
Przeskok.
Babcia pochyla się nade mną i podaje mi bombkę w kształcie szklanego muchomorka. Grzybek ledwie mieści się w mojej małej dłoni. Czerwony, nakrapiany białymi plamkami kapelusz lśni w blasku lampek choinkowych. Odszukuję wzrokiem zeszłoroczny zegarek od ojca, bo chcę, żeby najpiękniejsze bombki wisiały koło siebie.
Przeskok.
Babcia niedawno umarła. Nie udało się kupić leków. Mama i wujek nie wiedzą, że stoję za drzwiami.
– Wiem, jak to brzmi, ale skoro mama nie żyje, to możemy wyjechać – mówi wujek.
– Dokąd? – pyta mama i wiem, że płacze.
– Dokądkolwiek. Byle dalej stąd. Lepsza podróż w nieznane niż pozostanie tutaj. Przecież wiesz, że dalej na nas donoszą. To tylko kwestia czasu…
Czuję lęk, ale i ekscytację. I radość, bo nawet ja wiem, że powinniśmy uciec, zanim przyjdą i zabiorą wujka, a potem mamę.
***
Odkładam resztki muchomorka, przesuwam palcem szklane okruchy, dotykam czegoś popękanego, płaskiego, jakby zmiażdżonego, malowanego w kolorowe wzory. To nie jest szkło…
Przeskok.
Mama robi dla mnie bombkę z wydmuszki po jajku. Nie ma pieniędzy na inną, zresztą w sklepach i tak nic nie ma. Myśli, że o tym wszystkim nie wiem, ale obserwuję spod przymkniętych powiek, jak wieczorami pochyla się nad skorupką i maluje ją maczaną w farbkach wykałaczką. Wzór jest bardzo drobny i misterny, taka praca wymaga skupienia i czasu…
Przeskok.
Jesteśmy w leśnym obozowisku, nieopodal widać płot z drutu kolczastego.
– Mamo, nie idź do nich – błagam, czepiając się jej nadgarstków.
– Muszę, kochanie. Musimy jeść.
– Mamo, oni zabili wujka. Nie idź…
– Opiekuj się siostrą. – Wyzwala się z mojego uścisku. – Wkrótce wrócę.
Poprawia włosy i odchodzi w stronę namiotu żołnierzy. Nie wraca już nigdy.
***
Wyjmuję szklanego konika na biegunach. Przez dziurę po urwanej głowie do korpusu nalała się woda z bagna.
Przeskok.
– Wio, koniku! Wio! – krzyczy moja mała siostra, bodąc piętami me boki.
Ostrożnie kroczę na czworakach, uważając, żeby nie zgubić jeźdźca.
– Wio! – woła i podskakuje na moim grzbiecie, parskam więc i posłusznie brykam, ale na tyle delikatnie, żeby siostrzyczka nie spadła. Jej radosny śmiech wypełnia moje uszy i serce.
Przeskok.
Kucam przy siostrzyczce, zawadzając czołem o jedną z gałązek świątecznej choinki. Poruszone bombki dzwonią, uderzając o siebie. Mała wyciąga ku mnie dłonie ze szklanym konikiem na biegunach. Uśmiecham się do niej i zamiast wziąć ozdobę, chwytam siostrę pod pachami i unoszę ku choince, jak kiedyś ojciec mnie.
Przeskok.
Niosę siostrzyczkę na rękach od kilku dni. Z głodu nie była w stanie iść. Nie wiem, kiedy dokładnie umarła, ale nie potrafię rozstać się z ciałem. Nie mogę jej utopić w tych bagnach…
Telepatyczna nić się urywa. Kształtów żadnej z pozostałych bombek nie można rozpoznać, zostały tylko drobne szklane resztki. Ostrożnie mieszam w nich palcem, czując, jak spływają na mnie strzępy radości, miłości, cierpienia… Poraża mnie siła artefaktu skumulowana we wspomnieniach trzech pokoleń. Tak potężny przedmiot mógłby mnie przenieść naprawdę daleko, może wystarczająco daleko… Wiem jednak, że nie mogę go zabrać. Nie potrafiłbym odebrać chłopcu ostatnich okruchów życia zamkniętych w tym pudełku.
– Trzymaj. – Podaję dzieciakowi kartonik, lecz on po niego nie sięga. Nie żyje.
Zaciskam dłonie na pudełku i rzucam się na oślep przez las. Coś tam za mną krzyczą, może biegną, ale nie myślę o tym, nie mam ani sekundy do stracenia. Wraz ze śmiercią właściciela artefakt zaczyna tracić moc.
Szybko. Szybko. Szukam na wyczucie. Gałęzie szarpią ubranie, igły chłoszczą twarz. Szybko! Jakaś żyła mocy. Jakakolwiek… jest! Padam na ziemię, słyszę odgłosy pogoni. Artefakt rozbłyskuje w moich dłoniach, rozlewając się w światło portalu. Mam tylko jedną chwilę. Zagłębiam się w poświacie i znów przenoszę w nieznane.
***
Wciąż mam ludzkie ciało, więc nawet nie dałem rady opuścić tego świata. Wokół ruiny i zgliszcza, w powietrzu unosi się pył z zapachem spalenizny. Przecież to niemożliwe, żeby znów rzuciło mnie w jakąś wojnę! Wśród resztek zwalonego domu dostrzegam wystraszonego mężczyznę przywołującego mnie gestem dłoni.
– ما الذي تفعله هنا؟ – krzyczy do mnie, ale nic nie rozumiem. Potrzebuję kilku dni, żeby przyswoić ten język.
Myślę, że bardziej to Fantasy, niż Science. Portale, przedmioty, otwierające portal i w których ,,zamknięte’’ są fragmenty przeszłości bohatera, no i sam bohater, obdarzony umiejętnością wyczuwania obecności artefaktu, odczytywania go, korzystania z portali. Nic znanego fizyce…
Odmalowany wyłącznie na czarno obraz naszej cywilizacji pasuje, tysiąc razy niestety pasuje do tego, co już jest i co majaczy na horyzoncie.
Co do kompozycji tekstu, jego stylu i samego języka – podoba mi się.
Pozdrawiam
Witam :]
Mamy tu bardzo przejmujący, klimatyczny przemawiający do wyobraźni i pięknie opisany obraz wojny, czy tam podobnego cholerstwa.
Cokolwiek więcej ciężko napisać, bo to taki typowy okruch – fabuła kończy się tam, gdzie się zaczęła, a o postaciach i świecie przedstawiony też dowiadujemy się tyle, co nic.
Niemniej, podobało mi się.
Klikam i pozdrawiam
Krew spływa, łaskocząc skórę za uszami.
Czy spływająca za uszami krew mogła łaskotać coś innego, niż skórę?
Żołnierze przystanęli, śmieją się z czegoś
Czasy tu nie zagrały?
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Cześć, Marcinie Maksymilianie!
Chwyt polegający na pokazaniu jakiejś niesprawiedliwości przez pryzmat bohatera z zewnątrz, który nie zna kontekstu i tylko widzi cierpienie, nie jest zupełnie nowy. Nadajesz mu jednak własny, chyba korzystny odcień tym, że obcy nie zadaje ckliwych pytań typu “czemu ludzie to sobie robią?”, a raczej czuje się jego irytację, iż trafił do takiego męczącego i niebezpiecznego świata. W każdym razie to podejście opiera się na budzeniu współczucia i niezgodny, bez wnikania w istotne przyczyny danego stanu rzeczy. Przez to, jak sądzę, przemawia głównie do już przekonanych – ale może się mylę? Opowiadanie jest w mojej opinii dobrze obmyślone i solidne warsztatowo, ale trudno liczyć na wybitność, gdy komentarz społeczno-polityczny tak wyraźnie przeważa nad rozwojem akcji. Nie wiem, czy czytałeś Pushout AP, który podszedł do tego tematu z dużo większym rozmachem fabularnym. Też pewnie nie nazwałbym go wybitnym, ale doceniłem na tyle, by z pewnymi oporami zagłosować wtedy za Piórkiem.
po zapachu poznaję, że to jeden z moich wczorajszych wybawców
Zastanawiam się, na ile to realistyczne. Sam mam raczej słaby węch, ale ilekroć czytałem, że ktoś kogoś poznał po zapachu, to chodziło o bliską osobę, a nie człowieka spotkanego dzień wcześniej.
– Wio, koniku! Wio! – krzyczy moja mała siostra, bodąc piętami me boki.
Przecinek przy wołaczu. “Bodąc piętami me boki” to, wydaje mi się, dużo mocniejsza stylizacja niż w innych miejscach.
Dziękuję za podzielenie się tekstem, klikam i pozdrawiam!
Poruszające. Ciekawa konstrukcja z Przeskokami. Artefakt nieoczekiwanie niepozorny. Tym większe robi wrażenie jego działanie, polegające na przywoływaniu wspomnień chłopca. Tragiczne jest końcowe zadziałanie artefaktu. Klik. Pozdrowienia!
AdamieKB, dziękuję za istotne uwagi. Nie umiałem przyporządkować tego opowiadania. Pisząc, widziałem je bardziej w świetle zaawansowanej technologii niż magii, ale faktycznie w gotowym tekście nic na to nie wskazuje, a Twoje uwagi są celne. Zmieniam na „inne”, niech będzie ni pies, ni wydra.
I niestety zgadzam się z tobą co do czarnego obrazu cywilizacji. Właśnie o to wrażenie mi chodziło.
Galicyjski Zakapiorze, dziękuję za wrażenia. I za uwagi – chciałem żeby to był okruch (fajne, trafne określenie), wyrwana chwila z życia, w której odbije się trochę prawdy. Z tego, co piszesz wynika że się udało :)
Z tym mieszaniem czasów chodziło mi o następstwo czasowe: przystanęli – i teraz stoją – jak stoją, to się śmieją – mogą mnie dostrzec, ale jeszcze tego nie zrobili. Dalej bardziej mi to pasuje niż „przystają”, ale jeszcze pomyślę, bo masz rację, że w jednym zdaniu wygląda to niezręcznie.
Krew spływa, łaskocząc skórę za uszami.
Czy spływająca za uszami krew mogła łaskotać coś innego, niż skórę?
Właściwie nie :) Ale to zdanie obrazowo pokazuje, gdzie mu ta krew dokładnie spływa. Po skórze za uszami, nie po czole, karku i tak dalej. „Krew spływa, łaskocząc za uszami.” Brzmiałoby może poprawniej, ale mniej sugestywnie.
Pierwszy raz próbowałem pisać bardzo oszczędnie (jestem przymiotnikowym gadułą) i tu i ówdzie może rzeczywiście nie dopilnowałem pióra – dzięki za uwagi.
Ślimaku Zagłady, znów złapałeś mnie na wołaczu! XD Nie wiem, który to już raz (chyba trzeci XD). A tak się pilnowałem… no trudno.
Dziękuję za opinię – nie celowałem ani w oryginalność, ani w wybitność. Ot, tekst, który powstał pod wpływem chwili w niezgodzie na rzeczywistość. Nad potencjalnym czytelnikiem się nie zastanawiałem. Myślę jednak, że to, co zauważasz – budzenie współczucia i niezgody, bez wnikania i analizy – powinno przemawiać do każdego. Chodziło mi o sferę emocjonalną, nie logiczną, a ona powinna mieć szersze oddziaływanie. Ale o przekonywaniu kogoś w ogóle nie myślałem.
Tekst AP mi umknął (rzadko teraz zachodzę), lecz dziękuję za info – oznaczyłem sobie do przeczytania.
Zastanawiam się, na ile to realistyczne. Sam mam raczej słaby węch, ale ilekroć czytałem, że ktoś kogoś poznał po zapachu…
– a to zupełnie nieświadomie doświadczenie z autopsji XD Jak ktoś śmierdzi mocno i specyficznie, to czasem można nawet rozpoznać jego niedawną obecność na korytarzu;)
Dzięki za docenienie warsztatu – pierwszy raz zadałem sobie oszczędny limit znaków, żeby nie przegadać i nie wiedziałem jak wyjdzie.
Koalo75, dzięki za wrażenia. Cieszę się, że udało mi się Cię poruszyć. Czyli dziś jesteśmy kwita ;)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/