
– Jakieś problemy?
– Nie. To dość prosty przyrząd.
Przyznam, że byłem sceptyczny, kiedy zlecałem temu elektronikowi stworzenie rejestratora. Facet miał swoje lata, a poprosiłem go o zaprojektowanie i wykonanie dość skomplikowanego, jak mniemałem, urządzenia elektronicznego. Kilkukrotnie upewniałem się, że zrozumiał, o co mi chodzi. Cena, którą zaproponował, też nie przekonywała. Była śmiesznie niska, zwłaszcza że zażądałem, aby wszystkie elementy były najwyższej jakości. Cóż, jego strata.
Rozliczyliśmy się i już miałem wychodzić, gdy rzucił na odchodne:
– Widziałem dziś pana w telewizji.
– Tak? I co mówili? – zapytałem po chwili wahania. Trochę się spieszyłem, bo miałem umówioną wizytę w klinice onkologicznej, ale ciekawość zwyciężyła.
– Dostał pan od prezydenta order. Ten najważniejszy. Że rozsławił pan nasz kraj. Takie tam. A ja wcześniej o panu nie słyszałem, więc się trochę zdziwiłem. Duma mnie rozpierała, jak się zorientowałem, o kim mówią i że jest pan moim klientem. Coś było o Noblu i że zajmuje się pan układem nerwowym roślin. Dziwne to było. Rośliny mają układ nerwowy?
– Dziennikarze mówią, co im się wydaje. Mają ludzi za głupków, więc upraszczają i potem wychodzą takie kwiatki.
– A już myślałem, że coś przeoczyłem i to mnie trochę zmartwiło. Wie pan, próbuję się orientować, ćwiczyć mózg, krzyżówki i te sprawy, i wydawało mi się, że znam wszystkich naszych noblistów…
– To był Ig Nobel.
– Aaaa, to wszystko jasne.
Analizowałem konsekwencje diagnozy, którą przed chwilą usłyszałem. Wiadomość nieoczekiwanie otwierała przede mną nowe możliwości.
Siedziałem zamyślony, co doktor błędnie interpretował. A mi powoli wszystko zaczęło się układać.
– W ostatnich latach medycyna poczyniła na tym polu olbrzymie postępy. Nawet tu u nas. To jeszcze nie wyrok…
– Sześć miesięcy, mówisz? – przerwałem.
– Tak. Mniej więcej. Nieleczony, ale przecież…
– A możesz określić prawdopodobieństwo, że zostało mi pół roku?
– No, wiesz, ciężko dokładnie oszacować. Może to być pół roku, może trochę mniej, trochę więcej, ale to można leczyć…
– Potrzebuję trzy, góra cztery miesiące, by pozamykać sprawy. Więcej nie chcę, ale muszę wiedzieć na pewno, że tyle przeżyję i ani miesiąca krócej, ani dłużej.
Doktor próbował przekonać mnie do leczenia, ale szybko to przerwałem. Niczego też nie tłumaczyłem.
Ustaliliśmy, że poddam się szeregowi badań i będę pod stałą kontrolą, by z jak największą precyzją wyznaczyć moment, od którego pozostaną mi trzy miesiące życia. Dokładnie tyle. Nie dłużej. A gdyby śmierć na ostatniej prostej przyspieszyła swoje nadejście, moje życie miało być za wszelką cenę sztucznie podtrzymane.
– Nie rozumiem cię. Myślałem, że potrzebujesz po prostu czasu na załatwienie jakichś spraw. Ale jaki sens ma leżenie pod aparaturą? To wegetacja, nic w tym czasie nie załatwisz. Zastanów się może nad…
– Wegetacja, powiadasz? To mi odpowiada.
Adwokat wysłuchał mnie uważnie. Przejrzał przygotowane dokumenty i po chwili zapytał:
– A co na to twoje dzieci?
– Pod tym względem nie mogę im ufać. Przytakną mi, ale jak przyjdzie co do czego, to skończę w krematorium, a prochy umieszczą na cmentarzu.
– Rozsądnie.
– Sam widzisz.
Prawnik zamyślił się. Nie takie pokręcone zlecenia dostawał i wiedziałem, że w końcu i to przyjmie, ale rytualnie musiał próbować mnie odwieść od tego dziwacznego, jak mniemał, pomysłu.
– Wiesz, że u nas to nielegalne?
– Dlatego zrobisz to w tajemnicy przed wszystkimi. Trumna będzie zamknięta i później spalona. Nikt się nie dowie, że wykradłeś zwłoki i zakopałeś mnie w ogrodzie.
– Mam to zrobić własnoręcznie?
– Jak ci wygodnie. Nie będę wnikał. Warunek jest jeden – zakopiesz mnie tu. – Wskazałem palcem mapkę i dokładne współrzędne. – Dół będzie czekał. Wystarczy, że mnie do niego wrzucisz, a potem zasypiesz przygotowaną ziemią. Zresztą jeszcze dostaniesz dokładne instrukcje. Potem dopilnujesz, by nic tam nie powstało. Nigdy. Zasadzę w tym miejscu drzewo. Jego też nikt nigdy nie będzie mógł ściąć. Taki pomnik sobie wymyśliłem.
Adwokat jeszcze raz przejrzał papiery. Wiedziałem, że kwota, którą zadeklarowałem, wytrącała mu wszystkie argumenty.
– Nikt nie będzie wiedział o naszej umowie. Jakie masz gwarancje, że ją wypełnię?
– Liczę na twoją zawodową uczciwość – powiedziałem z uśmiechem.
– Tylko?
– Zabezpieczyłem się.
Spojrzał na mnie badawczym wzrokiem. Faktycznie, wierzyłem w jego zawodową uczciwość. Myślę, że nie miał zamiaru nie dotrzymać umowy, ale zapewne zastanawiał się, czy nie blefuję i jeśli nie, to jak się zabezpieczyłem.
Profesor wpatrywał się w pudełko, które przed nim położyłem.
– Mam u ciebie dług, więc to zrobię, ale chciałbym wiedzieć, po co?
– Już o tym rozmawialiśmy. Całe życie zajmowałem się drzewami. Może to głupie, ale chciałbym postawić sobie taki pomnik.
– I co to będzie? Jakiś dąb?
– Nie. To nowy gatunek. Pracowałem nad tym długie lata. Już mi nie zależy, by się tym chwalić, publikować jakieś artykuły, ale też nie chcę, by lata pracy poszły na marne. Niech sobie wyrośnie z mojej głowy.
– Żądasz ode mnie, bym zrobił coś nieetycznego i to na kilku poziomach.
– Daj spokój z tymi gadkami. Znamy się nie od dziś.
– A jak się wyda?
– Nic się nie wyda. Jeszcze strzelisz mowę na moim pogrzebie.
Profesor otworzył pudełko i wyjął z niego kolejne.
– Nasiono jest w środku?
– Tak.
– Będę musiał przetestować to urządzenie. Sprawdzić, czy działa zgodnie z moimi wytycznymi.
– To niemożliwe. Nie będziesz niczego testował. Zapewniam cię, że działa tak, jak się umówiliśmy. Gdy wykryje, że procesy życiowe ustały, umożliwi ziarenku rozwój. I tyle. Twoją rolą będzie wszczepienie tego pod czaszkę. Ryzyko, czy implant działa, biorę na siebie.
Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Znałem moich wszystkich pomagierów bardzo długo. Wiązały nas wzajemne zobowiązania, pieniądze i mniej lub bardziej zażyła przyjaźń. Ale każdy z nich wiedział tylko tyle, ile było potrzeba do realizacji planu.
Już od lat pracowałem nad nowym gatunkiem drzewa. Nigdy nie miałem zamiaru dzielić się wynikami tych działań z innymi. Robiłem to dla siebie. Gdy w wypadku zginęła moja żona, ostatecznie odciąłem się emocjonalnie od reszty rodziny, przyjaciół i spraw publicznych. Znajomi zauważyli tę wewnętrzną emigrację. Wiązali ją ze stratą ukochanej. Niechęć do walki o życie tylko to potwierdzała.
Gdy doprowadziłem swoje badania do końca, stanąłem przed dylematem. Cały proces musiał wiązać się z wielkim bólem i dlatego bardzo wiele wysiłku poświęciłem, by był jak najkrótszy. Poniżej trzech miesięcy nie udało się zejść. Nie bałem się fizycznego cierpienia, ale na dłuższą metę podwyższenie poziomu adrenaliny, noradrenaliny i kortyzolu mogło mieć niekorzystny wpływ na przebieg eksperymentu. Ograniczyć należało również środki przeciwbólowe, a już opioidy były kompletnie wykluczone. Jedynym sposobem wydawało mi się samobójstwo w odpowiednim momencie, ale nie mogłem się na to zdecydować. Śmiertelna choroba była rozwiązaniem.
Zleciłem wykonanie odpowiedniego urządzenia, które wszczepione pod czaszkę miało monitorować funkcje życiowe. Swojemu przyjacielowi, profesorowi neurochirurgii, powiedziałem, że gdy urządzenie zdiagnozuje moją śmierć, to uwolni nasienie do rozwoju. W rzeczywistości uwolnienie miało nastąpić dokładnie trzy miesiące wcześniej, a rozpoznanie śmierci miało uruchomić zlecenie zabicia adwokata. Wykrycie w grobie przez odpowiednie czujniki biochipa miało wstrzymać zlecenie i zastąpić innym – wypłatą raty za wykonanie usługi.
Po wszczepieniu implantu wystarczyło już tylko czekać. Kiedy doktor oznajmił, że z dużym prawdopodobieństwem zostało mi trzy miesiące, mechanizm na moje polecenie uwolnił nasiono do rozwoju. Z braku miejsca na bardziej rozbudowaną aparaturę diagnostyczną, nie za dużo z tego, co działo się pod czaszką, mogłem kontrolować. Zresztą na tym etapie i tak niewiele mógłbym zrobić, poza zaspokojeniem ciekawości.
Podczas gdy ciało z dnia na dzień coraz bardziej słabło, w głowie kiełkowało nowe życie. Nasiono spęczniało i pękła skorupa. Bielmo było odpowiednio zaopatrzone w wodę i wszystkie potrzebne substancje. Zarodek szybko i bez przeszkód się rozwijał. System korzeniowy oplótł mózg, a pęd napierał na skórę, spod której usunięto fragment kości.
W końcu straciłem kontakt z rzeczywistością. Byłem cały czas świadomy, wszystko pamiętałem, ale odczuwałem jedynie fizyczny ból. Zdałem sobie sprawę, że chyba umarłem. Ogarnął mnie strach, że wszystko, co zamierzyłem, było tragiczną pomyłką, że będę musiał żyć odcięty od zewnętrznego świata tysiące lat, doznam jedynie samotności i cierpienia. Umościłem się w piekle.
Z czasem zacząłem dostrzegać zmiany zachodzące w moim nowym ciele. Pęd przebił się przez warstwę ziemi i poczułem światło. Powoli uczyłem się rozpoznawać również inne bodźce: drżenie ziemi, podmuchy wiatru, temperaturę, wilgotność, a także chemiczne zmiany otoczenia wywołane aktywnością roślin. Cieszyłem się tą nową umiejętnością jak dziecko poznające świat. Doskonaliłem ją. Wiedziałem, z czego wynikała niewielka zmiana temperatury, którą wyczuwałem w swoim otoczeniu. Czy to promienie słońca przebiły się na chwilę przez chmury, czy obok pojawiło się jakieś zwierzę? Czy podmuch wiatru został wywołany czynnikami atmosferycznymi, czy nade mną przeleciał ptak?
Nie posiadałem zmysłu wzroku, ale wszystkie sygnały, które odbierałem i nauczyłem się interpretować, tworzyły obraz mojego otoczenia tak dokładny, jakiego nie mógłbym uzyskać, pozostając w ludzkim ciele.
Zawczasu rozpoznawałem zagrożenia i potrafiłem się przed nimi ustrzec. Odbierałem ostrzeżenia innych roślin o zbliżających się pasożytach, czy zmianach pogodowych. Niektóre mechanizmy obronne zaprojektowałem już wcześniej. Wytwarzałem substancje toksyczne, które odstraszały szkodniki. Miałem grube liście, pokryte parzącymi włoskami, a korę twardą i niesmaczną.
Moja świadomość była oparta o obieg informacji, którego mechanizm znacznie odbiegał od ludzkiego. Teraz impulsy dużo wolniej przemieszczały się z komórki do komórki. Nie przeszkadzało mi to, ale miało wpływ na moje postrzeganie czasu. Świat przyspieszył.
Nie przygotowałem dzieci na swoje odejście. Zostawiłem im majątek, ale nie zapewniłem wystarczających środków na jego utrzymanie. Dodatkowo w testamencie zabroniłem sprzedaży olbrzymiego domu z przylegającym do niego terenem. Zrobiłem to z czysto egoistycznych pobudek. Dla pomnika, w którym utkwiłem. Syn przychodził i się żalił. Czasami wypowiadał pretensję lub okazywał złość.
Potem nastały wnuki. Posiadłość ostatecznie popadła w ruinę, a one odeszły w ubóstwie.
Mimo że oglądałem świat jak na przyśpieszonym filmie niemego kina, miałem czas na refleksję. Wiele rzeczy zrozumiałem. Choćby przyczyny mojego odcięcia się od rodziny, przyjaciół i pogrążenia się w pracy. Rację mieli ci, którzy widzieli w tym chęć zagłuszenia bólu po stracie ukochanej. Oddałbym całe późniejsze życie za jedną chwilę dłużej z nią.
Rozrastałem się. Potężniałem. A świat ludzi marniał. Odchodziło jedno pokolenie po drugim. Postęp się skończył, bo coraz mniej było takich, którzy byli w stanie nad nim zapanować. Nawet sztuczna inteligencja, która wchłonąwszy całą wiedzę świata i w której upatrywano ratunek, tylko na początku tworzyła pozory kreatywności. Wzorem ludzi i zgodnie z zasadami chowu wsobnego w szybkim tempie uległa degeneracji.
W końcu znalazł się jakiś szaleniec, który nacisnął guzik. Wystrzeliły rakiety i poleciały w różne strony. Inni nie mieli dość siły, by się bronić, ale wystarczyło im determinacji, by odpowiedzieć atakiem.
Radioaktywne skażenie wyeliminowało wiele gatunków. Inne, choć przetrzebione, przetrwały. Dzięki mutacjom genetycznym powstało też wiele nowych silniejszych, bardziej odpornych na surowe warunki.
Potem nastąpił długi okres ekspansji natury. Miałem w tym udział. Zaopiekowałem się przestrzenią wokół. Dawałem cień i schronienie, ostrzegałem wszelkie stworzenia przed niebezpieczeństwami, kształtowałem mikroklimat oraz zawartość chemiczną gleby. W porach suszy zapewniałem odpowiednie nawodnienie, gdy nawiedzały nas ulewy, osuszałem teren. Na początku, by przetrwać, nie dawałem z siebie żadnego pokarmu dla zwierząt. Z czasem nauczyłem się żyć z nimi w symbiozie. Pozwalałem, by słabsze, chore części korony i korzeni służyły za pokarm. Dzięki temu byłem zdrowszy i silniejszy. Asymilowany w liściach azot i odchody zwierząt użyźniały glebę.
Powoli strach przestawał być dominującą emocją mojego ekosystemu.
Doczekałem się też prób odrodzenia ludzkich społeczności. Niedaleko zaczęły powstawać rachityczne osady. Wycięto okoliczne skarlałe lasy, ale mnie i moje otoczenie zostawiono. Schorowane, zdeformowane ciała były za słabe, a ostrza siekier za tępe, by mnie powalić.
Górowałem nad okolicą, a roślinność wokół była bujna. Wyróżnialiśmy się zdrowiem i witalnością. Święte drzewo, bóstwo w świętym gaju. Zaczęto oddawać mi cześć. Rewanżowałem się. Niedaleko doprowadziłem do wybicia źródła zdrowej wody. Rośliny, którymi się opiekowałem, były wyjątkowo pożywne, ale ludzie traktowali je z szacunkiem. Gatunki, które wzbogaciłem substancjami psychoaktywnymi, spożywane były tylko w celach rytualnych. Zwierzęta też były u mnie bezpieczne. Nikt nie odważyłby się skierować w ich stronę strzały, włóczni, czy zastawić wnyki.
Ludzie ostatecznie zostali przepędzeni. Przyszli ich następcy. Dużo wyżsi i silniejsi. Z twardą niczym pancerz szarą skórą. Z ciałem pozbawionym szyi i z lepszymi narzędziami. Ścięli mnie bez problemu. Podzielili moje ciało na bale i deski.
Moja świadomość została rozproszona. Gasłem powoli, ale nieubłaganie.
Niewiele zaznałem szczęśliwych chwil. Widziałem ból i śmierć. Całe moje życie było wielkim cierpieniem. Sam to wybrałem. Dokonałem transgresji z całym psychicznym stanem, w którym wtedy byłem. Gdybym mógł się cofnąć do momentu, kiedy to wszystko się zaczęło, nie zawahałbym się ani przez chwilę. Wybrałbym ponownie taki los, tylko zadbałbym lepiej o byt moich bliskich.
Przeżyłem dziesięć tysięcy lat. Byłem marnym człowiekiem, samolubnym i małostkowym, wielkim naukowcem, sławnym dendrologiem, ale dopiero jako drzewo poczułem więź z innymi organizmami, która pozwalała mi fizycznie rozpoznawać ich emocje i pragnienia, smutek i radość. Nauka nie dała mi takiego zrozumienia natury. Nie jestem tylko przekonany, czy zasłużyłem na tę nobilitację.
Mówi się, że żaden rodzic nie powinien chować swojego dziecka. Ja widziałem śmierć wszystkich moich dzieci, a także wszystkich moich potomków. Widziałem, jak chyli się ku upadkowi nasza cywilizacja, by ostatecznie zginąć pod ciosami siekier przedstawicieli nowego gatunku. I ja w końcu po tysiącach lat odszedłem. Kim lub czym byłem? Czy fantomowy ból po ludzkim ciele, który nigdy mnie nie opuścił, czynił ze mnie człowieka?
Ludzkość była tylko epizodem. Jej panowanie podniosło poziom cierpienia i strachu w życiu tej planety. Ciekawe, jak poradzą sobie następcy. Ja już tego nie zobaczę.
Witaj. :)
Ze spraw technicznych mam wątpliwości oraz sugestie (zawsze tylko do przeanalizowania):
Przyznam, że byłem sceptyczny, kiedy zlecałem temu elektronikowi stworzenie rejestratora. Facet miał swoje lata, a poprosiłem go o zaprojektowanie i stworzenie dość skomplikowanego, jak mniemałem, urządzenia elektronicznego.– powtórzenie? – może dać „skonstruowanie” lub coś podobnego?
Dół będzie czekał. Wystarczy, że mnie do nie go wrzucisz, a potem zasypiesz przygotowaną ziemią. – razem – omyłkowe rozdzielenie
Gdy w wypadku zginęła moja żona, ostatecznie odciąłem się emocjonalnie od reszty rodziny, przyjaciół i spraw publicznych. Znajomi zauważyli tę moją wewnętrzną emigrację. Wiązali ją ze stratą mojej ukochanej. – powtórzenia?
Podczas gdy moje ciało z dnia na dzień coraz bardziej słabło, w mojej głowie kiełkowało nowe życie. – i tu te same?– celowe?
Zresztą na tym etapie i tak nie wiele mógłbym zrobić, poza zaspokojeniem ciekawości. – razem?
Byłem marnym człowiekiem, samolubnym i małostkowym, wielkim naukowcem, sławnym dendrologiem, ale dopiero jako drzewo poczułem jako więź z innymi organizmami, która pozwalała mi fizycznie rozpoznawać ich emocje i pragnienia, smutek i radość. – czy to powtórzenie jest celowe, czy miało być tu inne słowo?
Świetny horror ze znakomitym klimatem i pomysłem, jestem pod wielkim wrażeniem, brawa! :)
Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia przy Konkursie i Piórkach. ;)
Pecunia non olet
Cześć, AP
Bardzo sprawnie napisane. Podobało mi się. Tylko nie rozumiem motywacji bohatera. Bo tak: z jednej strony cierpi po stracie bliskiej osoby, a z drugiej przenosi swoje Ja do formy, jaką jest drzewo, by wegetować w ten sposób tysiące lat. O co kaman?
Pozdrawiam
Witam.
Troszkę mi tu nie zagrało tempo: najpierw mamy wyjątkowo pieczołowity, wręcz dłużący się opis przeniesienia świadomości bohatera do drzewa, a potem ziuuu w przyspieszeniu oglądamy dziesięć tysięcy lat. Rozumiem, że to tak miała działać świadomość bohatera, ale mimo wszystko, nie służy to tekstowi moim zdaniem.
Poza tą jedną grubszą wątpliwością, jest to ciekawa wizja i zgrabnie opisana. Pomysł przenoszenia świadomości do drzewa zdecydowanie intryguje.
Pod kreseczką jakieś tam drobne wątpliwości językowe.
Klikam i pozdrawiam.
lata (!),
Na taki zapis chyba nie ma miejsca w wypowiedzi bohatera? Nie wiem, co inni myślą, ale to mi bardziej pasuje do artykułu/hasła w encyklopedii niż beletrystyki.
Liście były grube, pokryte parzącymi włoskami, a kora twarda i niesmaczna.
Moja świadomość była oparta o obieg informacji, którego mechanizm znacznie odbiegał od ludzkiego. Teraz impulsy dużo wolniej przekazywane były z komórki do komórki.
Byłoza letka tutaj.
Sam sobie to wybrałem.
“Sam dla siebie”? Albo po prostu “sam”?
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Cześć, bruce! Bardzo dziękuję! Jesteś dla mnie zbyt łaskawa.
Przeanalizowałem Twoje sugestie i wątpliwości. Zgadzam się ze wszystkimi. Poprawki naniosłem.
Witaj, Heskecie! Dziękuję za bardzo miłe słowa.
Motywacje mogą być złożone. Ciekawość naukowca, ucieczka od życia w inne życie. Może kiedy zaczynał prace nad nowym gatunkiem, chciał żyć jak najdłużej.
Cześć, GalicyjskiZakapiorze!
Dziękuję za miłe słowa, uwagi i wątpliwości.
Charakter bohatera zmienił się po transgresji. I tak – jego świadomość trochę inaczej wtedy zaczęła działać. Przygotowania do przeniesienia opisuje dokładniej, a potem nabiera dystansu, patrzy na świat bardziej panoramicznie, bez zwracania uwagi na detale. Rozumie, że jest tylko epizodem w życiu planety, więc się nie rozwodzi.
Sam sobie to wybrałem.
To miało nawiązywać do zdania „ludzie ludziom zgotowali ten los”, ale po przemyśleniu uznałem, że poprawię. Byłozę ze wskazanego fragmentu usunąłem, jaki i „lata (!)”.
Przepisany, witaj!
Dziękuję za analizę i podpowiedzi. Jasne, można tę historię opowiedzieć inaczej.
Pozdrawiam i także dziękuję, świetny tekst. :)
Pecunia non olet
Dzięki za wytłumaczenie. Postanowiłem udać się do klikarni.
Pozdrawiam :-)
Cześć!
– Potrzebuję trzy, góra cztery miesiące, by pozamykać sprawy. Więcej nie chcę, ale muszę wiedzieć na pewno, że tyle przeżyję i ani miesiąca krócej, ani dłużej.
Mam wątpliwość logiczną, czy może być trzy, góra cztery miesiące i ani miesiąca krócej, ani dłużej. Tzn trzy-cztery z założenia dają jakiś luz. Ale w sumie to wypowiedź, więc bohater zapewne mógł tak sobie powiedzieć.
Ogólnie tekst napisany dobrze. Pomysł może nie jest odkrywczy, ale osobiście zafascynowała mnie motywacja bohatera i nie mogłem jej rozgryźć, choć chciałem. Wyjaśnienie – niejednoznaczne, nieoczywiste, otwarte, również przyniosło mi satysfakcję. To chyba najważniejsze w tym tekście i moim zdaniem w pełni się udało.
Lekką wątpliwość nasuwa mi druga część. Rozumiem, że zmiana narracji na opisową jest owocem przemiany bohatera w drzewo, ale mimo to nie mogę się wyzbyć wrażenia kroniki. A może tak właśnie ma być?
Niemniej, dobre opko, intrygujące, skłaniające do refleksji. Najpierw pomyślałem sobie “kurczę, tytuł taki nieintrygujący, może dałoby się go rozwinąć, by zachęcał mocniej”, ale po przeczytaniu nie mam wątpliwości, że tytuł jest znakomicie dobrany do przesłania.
Klikam, pozdrawiam i trzymam kciuki w konkursie!
bruce, Heskecie, jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
Cześć, beeeecki!
Nasiono potrzebowała minimum trzech miesięcy, by się rozwijać w mózgu żywego człowieka. Problemem było wyznaczenie odpowiedniego momentu. Śmiertelna choroba przyniosła rozwiązanie. Kiedy doktor tłumaczył, że warto podjąć próbę leczenia, bohater dostrzegł szansę i zaczął kalkulować. Gdyby zdecydował się na trzy miesiące i dobrał odpowiedni do takiego okresu egzemplarz oraz sparametryzowane warunki, to musiałyby to być dokładnie trzy miesiące i ani miesiąca w te lub we w te. Podobnie, gdyby zdecydował się na cztery miesiące, to musiałaby to być dokładnie cztery miesiące. Ale zgadzam się, że dla doktora, który nie znał zamiarów swojego pacjenta, jego wypowiedź mogłaby wydawać się nielogiczna.
Dzięki za miłe słowa i podzielenie się wątpliwościami.
Pozdrawiam!