
Opowiadanie zainspirowane pracami Don Kenna. Ilustracja w tekście, wygenerowana za pomocą ChatGPT, nawiązuje do jednej z jego grafik.
Opowiadanie zainspirowane pracami Don Kenna. Ilustracja w tekście, wygenerowana za pomocą ChatGPT, nawiązuje do jednej z jego grafik.
Tego ranka Sven, małe stworzenie z gatunku warzątek, jak co dzień obudził się o brzasku, gdy pierwszy wątły promień słońca wniknął przez przypominające bulaj okienko do jego podziemnej sypialni. Przeciągnął się szeroko, przetarł zaspane oczy, wzuł ciepłe kapcie i niezwłocznie udał się na śniadanie.
Zjadłszy ze smakiem miskę owsianki i pajdę chleba z malinową konfiturą, jak co dzień spytał mamy, czy może wyjść i pobawić się z Almą. A mama, jak co dzień, odpowiedziała:
– Dobrze, kochanie. Tylko uważaj na jagów, orloków, lotniaki i czereśnice, nie chodź na bagna za latarnią błotmistrza, nie zaglądaj w oczy wiłszom i nie dotykaj kolców jadowych żołędki. Z wyczpiołkami wolno ci rozmawiać, ale i przy nich miej się na baczności, bo często przychodzą im do głowy różne niemądre pomysły.
Sven odparł, że będzie ostrożny, podziękował grzecznie za posiłek, przywdział gruby wełniany płaszczyk w barwie zgniłej zieleni, z dwoma rzędami guzików, i wyszedł z domu na spotkanie z przyjaciółką. Dzień wstawał wilgotny i zimny, ale płaszczyk, spod którego ledwie widać było stopy i mysi ogon jego właściciela, znakomicie chronił przed chłodem.
Alma czekała już na niego przy kępie brzóz na rozstajnych drogach. W rdzawoczerwonym płaszczu podobnego kroju oraz żółtym szaliczku wyglądała jak wielki jesienny liść. W ogóle była bardzo ładna ze swoim zadartym noskiem, piegowatymi policzkami i burzą jasnych włosów okalających pyzatą buzię. Sven często jej to powtarzał, a ona ślicznie się rumieniła, słuchając ze spuszczonym wzrokiem jego komplementów.
Na widok ulubionego towarzysza zabaw dziewczynka uśmiechnęła się radośnie od ucha do ucha. Odwzajemniając jej uśmiech, Sven poczuł w sercu przyjemne ciepło. Choć zaledwie dzień minął od ich ostatniego spotkania, miał wrażenie, że nie widział się z nią od bardzo dawna. Almie również, wiedział to dobrze, czas spędzony bez niego dłużył się okrutnie.
– Wiesz, wystarczy, że znikniesz mi z oczu, a już zaczynam za tobą tęsknić – wyznała mu kiedyś. Nic więc dziwnego, że starali się jak mogli, by ich rozłąka nigdy nie przeciągała się bardziej niż to konieczne. Przyrzekli sobie, że jak dorosną, to się pobiorą, a ich rodziny – nawet babka Svena, która wiecznie szukała dziury w całym, i której tak trudno było w czymkolwiek dogodzić – ochoczo temu przyklasnęły.
Padłszy sobie w objęcia, potarli się nosami, a końce ich ruchliwych ogonków splotły się w warzątkowym rytuale powitalnym.
Chwyciwszy się za ręce, ruszyli na przechadzkę przez wrzosowiska, popatrzeć, jak wiatr rozwiewa poranne mgły. Było cicho, bardzo cicho, czasem tylko zajęczała żałośnie samotna wierzba płacząca, a gdzieś z oddali dobiegały skrzeki lotniaków i echa tęsknych pieśni wiłsz.
Gdy dotarli na urwisty brzeg rzeki, ich oczom ukazał się nagle zapierający dech w piersiach widok. Na maleńkiej wysepce pośród huczących gromko wód, ku której schodziła stromo uschnięta gałąź, kwitł pierwszy wiosenny kwiat, olbrzymi i wspaniały złociejnik, rozpościerający dumnie na kształt wielkiego parasola swój jaskrawożółty pióropusz. Jak strugi miodu zwieszały się ku rzece jego ciężkie płatki, przyozdobione, niczym perłami, błyszczącymi kroplami rosy.
– Jaki piękny! – zawołała Alma i aż klasnęła w rączki z zachwytu.
– Nie taki piękny, jak ty – bąknął Sven.
– Ależ co ty mówisz, głuptasie! – zaprotestowała dziewczynka, czerwieniąc się po uszy.
Sven wiedział, co mówi, choć okazały złociejnik istotnie przedstawiał sobą przecudny obraz. Ach, jak przyjemnie byłoby usiąść pod nim we dwoje, jak pod letnim słońcem, i porozkoszować się jego upojną wonią! Niestety, na skrawku jałowej ziemi, w który wpijał się korzeniami kwiat, ledwie starczyłoby miejsca dla jednego warzątka, a co dopiero dla dwojga. Przeprawa wiązała się zresztą z nie lada ryzykiem, nurt był bowiem w tym miejscu bardzo silny, a most z gałęzi nie wzbudzał zaufania.
Wtem śmiały plan zakiełkował w głowie chłopca. Oto, co zrobi: sam jeden przejdzie po suchym konarze na wysepkę i zdobędzie dla Almy złociejnik. Udowodni w ten sposób, jak bardzo ją kocha, i z pewnością zrobi na niej wrażenie swoją odwagą. „To dla ciebie – powie, wręczając jej ten niezwykły podarek – bo zasługujesz na to, aby codziennie obsypywać cię najpiękniejszymi prezentami”.
Chwilę później balansował już na gałęzi jak na kładce, schodząc kroczek za kroczkiem w dół, w stronę gnącego się na wietrze kwiatu.
– Sven! – pisnęła Alma. – Nie rób tego, to niebezpieczne! Sven! Sveeen!
Chłopiec zignorował jej wołania. Oczyma wyobraźni widział już, jak rzuca mu się na szyję, dziękując mu za wspaniały prezent i wychwalając jego dzielność.
Mniej więcej w połowie drogi niespodziewanie opadły go wątpliwości, czy nie popełnił głupstwa, porywając się na tak zuchwały wyczyn. Gałąź była mokra i śliska, musiał więc bardzo uważać, jak stawia stopy, a na domiar złego trzęsła się i skrzypiała niemiłosiernie, co czyniło wędrówkę podwójnie mozolną i trudną. Tuż pod nim toczyła swe grzmiące wody rzeka. Wystarczył jeden fałszywy ruch, by skończył w spienionej kipieli.
Gdy nagły podmuch wiatru omal nie pozbawił go równowagi, Sven przestraszył się nie na żarty. Chętnie byłby się teraz wycofał, czuł jednak, że było już na to za późno, odetchnął więc głęboko, przełknął z wysiłkiem ślinę i wykonał kolejny krok. W tym momencie gałąź osunęła się gwałtownie pod jego ciężarem. Straciwszy pod sobą grunt, zdołał jeszcze uchwycić się jej oburącz i tak zawisł, przebierając bezradnie nogami.
– Sven! – krzyknęła przerażona Alma. – Trzymaj się, zaraz ci pomogę!
Ciągnąc z całej siły za zsuwający się coraz bardziej konar, nie zauważyła nawet, że jej piękny żółty szalik zaczepił się o wystający sęczek, kiedy więc nadwyrężony most w końcu runął, porwał ze sobą nie tylko Svena, ale i ją samą. Rozległ się głośny plusk, na krótką chwilę otoczyła ich lodowata ciemność, zaraz jednak wynurzyli się oboje i uczepili kurczowo unoszonej z prądem gałęzi.
Długo płynęli w dół rzeki, zdani na łaskę i niełaskę okrutnego żywiołu, przemoczeni, drżący ze strachu i z zimna. Nie wiedząc, jak i kiedy, wylądowali wreszcie na brzegu, na skrawku piaszczystej plaży z rzadka porośniętej wikliną, i śmiertelnie zmęczeni prawie natychmiast zapadli w sen. Zasypiając, ujrzeli jeszcze, jak przez mgłę, pochylający się nad nimi wielki, czarny kształt, podobny do mrocznego cienia.
*
Alma obudziła się w nieznanym sobie miejscu, przypominającym przepastną jaskinię. Leżała na podłodze wysłanej słomą i było jej gorąco, bardzo gorąco, co po lodowatej kąpieli w rzece stanowiło wprawdzie przyjemną odmianę, lecz na dłuższą metę stało się nieznośne. Gdy jej wzrok przyzwyczaił się trochę do otaczających ciemności, z niepokojem spostrzegła, że to, co w pierwszym odruchu wzięła za jaskinię, było w istocie wnętrzem ogromnej chaty. Tuż obok wznosił się zbudowany z kilku potężnych głazów kominek. Nad ogniem, będącym jedynym źródłem światła, wisiał kocioł z bulgocącą zawartością, z którego rozchodził się smakowity zapach gotowanych jarzyn. Z ciemnych kątów wyzierały dziwaczne sprzęty, na ścianach zaś wisiały szkaradne ozdoby z rogu i kości oraz niewiarygodnych rozmiarów noże, topory i inne mordercze narzędzia, na widok których włos jeżył się na głowie.
Spróbowała wstać, lecz ku swemu przerażeniu stwierdziła, że nie może się poruszyć. Ten, kto ją tu przyniósł, i do kogo należała chata, związał ją kawałkiem mocnego sznurka, co ponad wszelką wątpliwość dowodziło jego niecnych zamiarów. Na szczęście zrobił to niezbyt starannie i po krótkiej szamotaninie dziewczynka zdołała się wyswobodzić.
Serduszko biło jej w piersi jak oszalałe. Sven! Musiała go odszukać i wynosić się stąd jak najprędzej. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu przyjaciela, lecz nigdzie nie mogła go znaleźć. Nie było go z nią przy kominku, a przecież gdyby zbudził się i uwolnił wcześniej, z pewnością nie zostawiłby jej tutaj. Chciała wołać go, wykrzyczeć w ciemność jego imię, ale głos uwiązł jej w gardle, gdy uświadomiła sobie, że mogłaby nieopatrznie przyciągnąć w ten sposób jakąś grozę.
Wtem ciszę zmąciły chrapliwe posapywania i odgłosy ciężkich kroków. Przerażona Alma skryła się w cieniu za kominkiem i zrobiła to w samą porę, bowiem z mrocznych czeluści domu wynurzyły się właśnie olbrzymie i straszne postacie jego właścicieli.
Byli to czterej odrażający jagowie, warzątkożerni giganci o wielkich, łysych głowach i długich, zwisających niemal do ziemi ramionach. Surowe, toporne rysy twarzy, niesamowite w bijącym od kominka blasku, nadawały im wygląd ożywionych drewnianych posągów. Mieli wysokie, wysklepione czoła i małe, głęboko osadzone oczy, uszy odstające i zakończone szpicem, a w ich szerokich szczękach, rozwartych jakby w wyrazie nieustającego zdumienia, z trudem mieściły się rzędy zębów podobnych do końskich. Pomimo panującego w chacie gorąca wszyscy nosili grube dwurzędowe płaszcze z postawionymi kołnierzami, towarzyszył im więc nieznośny odór potu.
Wydawało się niewiarygodne, że te prymitywne, potworne istoty, znane ze swej bezmyślnej i bezlitosnej dzikości, łączyło cokolwiek z warzątkami. A jednak stara legenda głosiła, że obydwa gatunki wywodzą się od wspólnych przodków, którzy sami siebie nazywali „ludziami”, i którzy dawno, dawno temu niepodzielnie rządzili ziemią, dopóki kresu ich panowaniu nie położyła wielka wojna. Każde małe warzątko dobrze znało tę opowieść – niesamowitą i straszną historię o tym, jak podzieleni na wiele plemion ludziowie walczyli ze sobą na śmierć i życie, pogrążając cały świat w chaosie. Alma także słyszała ją nieraz od swych wiekowych krewnych, jak i od babki Svena, w którego domu była częstym gościem. W towarzystwie przyjaciela i jego sióstr siadała na dywanie przed bujanym fotelem staruszki i wpatrując się w jej bezzębne usta, słuchała jak urzeczona. O tym, jak protoplaści warzątek, uciekając przed ogniem z nieba, głodem i zbierającą śmiertelne żniwo tajemniczą zarazą, przytomnie schronili się do podziemnych tuneli, gdzie z pokolenia na pokolenie stawali się coraz mniejsi, podczas gdy w głębi lasów, na bagnach i jałowych pustkowiach ich wynędzniali i schorowani pobratymcy z wolna przeobrażali się w potwory.
– Tak, tak… – mruczała babka, ćmiąc fajkę i kiwając się leniwie w fotelu. – Poza tym, że skarleliśmy i dorobiliśmy się ogonków, bardzo jesteśmy podobni do tych ludziów z dawnych dni. Jagowie przeciwnie – stali się zepsutą, znikczemniałą rasą, żałosnym cieniem tego, czym niegdyś byli. Są okrutni i źli, i polują na nas jak na zwierzynę łowną, nie chcemy więc mieć z nimi nic do czynienia. Nie są na szczęście zbyt mądrzy, więc jeśli tylko zachowacie należytą ostrożność, nigdy nie wpadniecie w żadną z ich pułapek.
Dziewczynka zacisnęła zęby. To nie powinno było się wydarzyć. Dlaczego, ach, dlaczego Sven postąpił tak zuchwale i lekkomyślnie?
Nie spiesząc się, jagowie zajęli miejsca po dwóch stronach stojącego pośrodku izby stołu. Najmniejszy z nich, będący być może dzieckiem, postawił na blacie glinianą miskę, największy zaś wziął się za ostrzenie wąskiego noża, jakiego używa się do filetowania ryb. Trzeci, o wytrzeszczonych oczach, oblizał łakomie wargi, gdy czwarty, posiadacz wyjątkowo długiego, spiczastego nochala, podniósł ze stołu nieduży kształt, na widok którego skryta w cieniu Alma o mało nie krzyknęła ze zgrozy.
„Sven!”
Tak, to był Sven, nieprzytomny, podobnie jak wcześniej ona skrępowany sznurkiem i mający niebawem skończyć jako mięsna wkładka do gotującej się zupy. Tylko ona, Alma, mogła go teraz ocalić, ale żeby to zrobić, musiała jakoś odwrócić uwagę jagów.
Niewiele myśląc, dźwignęła oburącz ciężki pogrzebacz i zaczęła ukradkiem wyrzucać nim z kominka na podłogę rozżarzone węgle. Wyschnięta słoma błyskawicznie zajęła się ogniem. Ale na tym dziewczynka nie poprzestała; poczuwszy przypływ niezwykłej odwagi, wsunęła pogrzebacz w palenisko, opierając go na leżącym przed kominkiem płaskim kamieniu, a następnie skoczyła i przycisnęła całym ciężarem ciała drugi jego koniec. Strzał był celny – pojedynczy węgielek zatoczył w powietrzu majestatyczny łuk i wpadł za kołnierz siedzącego tyłem potężnego jaga. Olbrzym natychmiast cisnął precz nóż i osełkę i poderwał się na równe nogi, wrzeszcząc z bólu. Podczas gdy jego wyłupiastooki towarzysz rzucił się, by pomóc mu zdjąć płaszcz, pozostali dwaj popatrzyli w kierunku, z którego nadleciał ognisty pocisk, i spostrzegli pożar oraz jego sprawczynię. Długonosy wydał chrapliwy okrzyk przerażenia i pochwyciwszy kawał brudnego płótna, ruszył gasić płomienie, malec zaś, wymachując gniewnie pięściami, zaszarżował wprost na stojącą przed kominkiem Almę. Ta w ostatnim momencie uskoczyła przed nim. Jag grzmotnął łysą czaszką w kocioł, który zakołysał się gwałtownie, a wracając do pierwotnej pozycji, uderzył go z wielką siłą w zęby.
„Dobrze mu tak!” – pomyślała Alma, kiedy stwór runął z zakrwawionym pyskiem na podłogę. Dopóki znała jagów wyłącznie z opowieści, nawet ich żałowała – ostatecznie to nie ich wina, że byli tacy, a nie inni – ale z chwilą, gdy podnieśli rękę na Svena, zyskali sobie jej najszczerszą i najżarliwszą nienawiść.
Szamoczący się przy stole olbrzymi jag stuknął tymczasem nogą o blat stołu, zrzucając z niego swoją niedoszłą ofiarę. Pod wpływem upadku Sven ocknął się i usiadłszy, wystraszonym, nic nierozumiejącym spojrzeniem omiótł rozgrywającą się w chacie chaotyczną scenę.
– Sven! Uciekajmy, szybko! – zapiszczała Alma, dopadając przyjaciela w podskokach i gorączkowo pomagając mu wyplątać się z więzów.
Unikając rozprzestrzeniających się prędko płomieni, które zaczynały już lizać ściany domu, dzieci popędziły ku drzwiom. Te okazały się zamknięte, lecz pod nimi ziała szpara dość duża, by warzątka zdołały się nią przecisnąć ku wolności. Po chwili oboje gnali na łeb na szyję w szarzyźnie zapadającego wieczoru, za plecami mając spowitą kłębami dymu chatę, przed sobą – obiecujące bezpieczne schronienie nadrzeczne chaszcze. Zanim jednak dali nura w szuwary, poczuli, że coś chwyta ich za wystające spod płaszczyków mysie ogonki i brutalnie odrywa od ziemi. Serca podeszły im do gardeł, gdy ujrzeli z bliska czarną od sadzy, czerwoną od krwi twarz małego jaga. Dyszący ciężko potwór uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją, obnażając wybrakowane uzębienie.
Nie zdawał sobie sprawy, że warzątka miały w zanadrzu pewną sztuczkę.
– To co? Na trzy? – wydusił drżącym szeptem Sven.
– Na trzy – potwierdziła Alma. – Raz… Dwa…
– Trzy! – krzyknął Sven, po czym oboje równocześnie odrzucili ogony, jak czynią to jaszczurki zwinki, i pozostawiwszy je wijące się niczym dżdżownice w rękach zdumionego wielkoluda, czmychnęli w zarośla.
*
Wędrowali co najmniej od godziny w górę rzeki, bezskutecznie szukając możliwości przedostania się na drugą stronę, gdy spostrzegli nagle majaczące przed nimi we mgle światło latarni. Wieńcząc ciemny, wystający ponad wodę kształt, sunęło z wolna w ich kierunku.
„Błotmistrz! – przemknęło im przez myśl. – Z deszczu pod rynnę!”
Latarnia, na szczęście, okazała się należeć nie do zębatego błotmistrza o krokodylim pysku, lecz do płynącego smukłą łodzią wyczpiołka imieniem Hugo, który bez problemu zgodził się przewieźć dzieci na drugi brzeg – być może dlatego, że stwierdziwszy u nich brak ogonków, omyłkowo wziął je za przedstawicieli własnego gatunku. (W przeciwieństwie do warzątek wyczpiołki nie posiadają ogonków i nie jest żadną tajemnicą, że trochę im ich zazdroszczą.)
Wysłuchawszy opowieści Svena i Almy, Hugo aż zagwizdał z podziwu.
– Jak rany! Co za przygoda – rzekł. – Więc mówicie, że ten mały jag wybił sobie zęby? Orlokowie dobrze płacą za zęby jagów, które wykorzystują w tych swoich rytuałach. Moglibyśmy tam wrócić i spróbować je pozbierać… – dodał zaraz, był on bowiem kimś w rodzaju kupca obracającego rzadkimi i niecodziennymi towarami.
Warzątka energicznie zaprotestowały.
– Nie to nie – odburknął niepocieszony wyczpiołek. Odzyskał nieco humor, kiedy dowiedział się od Almy, że w jej rodzinnym systemie tuneli mieszka pewien ekscentryczny kolekcjoner, który może być zainteresowany jego ofertą.
Ledwie przybili do brzegu, natknęli się na jedną z grup przeczesujących okolicę w poszukiwaniu zaginionych dzieci. Przewodzący jej ojciec Svena porwał chłopca w objęcia i wyściskał serdecznie, a następnie udzielił mu surowej reprymendy.
– Czy masz pojęcie, jak strasznie martwiliśmy się o ciebie? Wprost odchodziliśmy od zmysłów – wykrzyczał, srożąc wąsy. – Mama nic nie jadła, siostry wypłakiwały sobie oczy, a babka wypaliła cały tytoń. Myśleliśmy, że cię pokłuła żołędka, rozszarpały lotniaki albo porwały wiłsze. Nie rób nam tego nigdy więcej!
– Nie będę. Przyrzekam – odpowiedział Sven.
Gdy na rozstajach spotkali krewnych Almy i przyszła dla dzieci pora rozstania, chłopiec złapał przyjaciółkę za rękę i bąknął nieśmiało:
– Uratowałaś mi życie. Dziękuję…
– A ty ryzykowałeś je, żeby sprawić mi przyjemność – odparła Alma z uśmiechem, po czym przytuliła go i wycisnęła na jego policzku pełen uczucia pocałunek.
W domu mama zauważyła, że Sven jest czerwony na buzi, a jego spojrzenie szkliste i nieobecne. Zmierzyła mu temperaturę i przerażona kazała natychmiast położyć się pod pierzynę.
– Jak… jak długo będę musiał leżeć w łóżku? – wymamrotał chłopiec, niechętnie myśląc o dłuższej rozłące z Almą.
– Tak długo, jak będzie trzeba – odrzekła mama. – Naprawdę poważnie się rozchorowałeś, skarbie. Zresztą nie wypuszczę cię z domu, dopóki nie odrośnie ci ogonek, a to potrwa co najmniej dwa tygodnie.
– Dwa tygodnie! – jęknął Sven. – Dwa tygodnie!
– Takie są zasady i dobrze o tym wiesz. Tutaj przynajmniej będziesz bezpieczny.
Niestety, nawet w zaciszu własnego domu Svenowi przydarzyła się groźna przygoda, być może jeszcze groźniejsza niż ta z jagami. Kiedy leżał złożony chorobą, do jego pokoju spróbowała wkraść się, udając Almę, podstępna, zmiennokształtna czereśnica – ale to już materiał na inną opowieść…
Witam :]
natychmiast zapadli w sen
Warzątki coś łatwo zapadają w sen w nieznanym miejscu, jak na stworzenia żyjące w świecie pełnym jagów, orloków, lotniaków i co gorsza czereśnic.
Może są jeszcze młodzi i byli zmęczeni walką z żywiołem, i może Warzątki faktycznie tak mają, ale ten moment mocno nadwyrężył moje zawieszenie niewiary.
czyjeś chrapliwe posapywania
“Czyjeś” bym wywalił, niczemu nie służy.
Wydawało się niewiarygodne, że te prymitywne, potworne istoty[…]
Ta cała ekspozycja w momencie spotkania jagów jest trochę jakby nie na miejscu, to tworzy taki efekt, jakby Alma zamiast być odpowiednio przerażoną zaczęła się zastanawiać nad historią starożytną. No i jest jej sporo jak na tak krótki tekst.
wziął ich
Jeśli dzieci, to chyba je?
Ciekawa konwencja takiej straszniejszej bajki połączonej z postapo, bardzo ładnie napisane, jest oryginalny klimacik i wiarygodne postacie.
Podobało się.
Pozdrawiam serdecznie i klik.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Dzięki za komentarz i klik.
Warzątki coś łatwo zapadają w sen w nieznanym miejscu, jak na stworzenia żyjące w świecie pełnym jagów, orloków, lotniaków i co gorsza czereśnic.
Może są jeszcze młodzi i byli zmęczeni walką z żywiołem, i może Warzątki faktycznie tak mają, ale ten moment mocno nadwyrężył moje zawieszenie niewiary.
Byli rzeczywiście totalnie wyczerpani.
“Czyjeś” bym wywalił, niczemu nie służy.
Jeśli dzieci, to chyba je?
Poprawione.
Ta cała ekspozycja w momencie spotkania jagów jest trochę jakby nie na miejscu, to tworzy taki efekt, jakby Alma zamiast być odpowiednio przerażoną zaczęła się zastanawiać nad historią starożytną. No i jest jej sporo jak na tak krótki tekst.
Raczej wchodził tu w grę szok, że te potwory były kiedyś ludźmi, stąd przypomniała sobie opowieść o nich. A infodump stworzył niejako podwaliny pod ewentualne kolejne opowiadania z tego uniwersum.
Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.