- Opowiadanie: Adexx - Po trzykroć... śnij... graj... gnij

Po trzykroć... śnij... graj... gnij

Witam! To moja pierw­sza próba z tym ro­dza­jem tek­stu — mam na­dzie­ję, że się spodo­ba. Wiel­kie po­dzię­ko­wa­nia za cier­pli­wość i wy­trwa­łość dla be­tu­ją­ce­go. Za­pra­szam do czy­ta­nia!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Po trzykroć... śnij... graj... gnij

Wy­da­je mi się, że ży­je­my w pa­skud­nych cza­sach, w któ­rych wiel­kość mózgu, za­kre­s na­gro­ma­dzo­nej wie­dzy i czas poświęcony na jej zdo­by­wa­nie nie ko­re­lu­ją ze sta­nem ma­te­rial­nym i do­bro­by­tem.

Zdzi­wi­łem się, gdy po la­tach nauki hi­sto­rii i ję­zy­ków – dziś nie­mal bez­u­ży­tecz­nych – za­ra­bia­łem mniej niż jakaś gów­nia­ra po gim­na­zjum. Taka, co całe dnie sie­dzi przy kom­pu­te­rze, gapi się w ekran i bez­myśl­nie klika w grę.

Kie­dyś, gdy lu­dzie nie snuli się jak zom­bie, wpa­trze­ni w ekra­ny smart­fo­nów, wszyst­ko wy­glą­da­ło ina­czej. Chyba wszy­scy upa­dli na głowy, zgłu­pie­li – aż boję się po­my­śleć, do czego to dąży. Widzę w mło­dych brak za­in­te­re­so­wa­nia wie­dzą. Mieć wszyst­ko na wy­cią­gnię­cie ręki i z tego nie ko­rzy­stać! O iro­nio, le­piej za­to­pić się w morzu in­ter­ne­to­we­go Tik­To­ka niż w sta­rej, do­brej pa­pie­ro­wej książ­ce.

Od dziec­ka in­te­re­so­wa­ła mnie hi­sto­ria. Az­te­ko­wie, Egipt, Ol­me­ko­wie, lecz pew­ne­go dnia za­czą­łem za­da­wać py­ta­nia i wkra­czać na nie­bez­piecz­ne wody. Wie­dza poza wyspą igno­ran­cji, na któ­rej pły­wa­my całe życie – taki ob­ra­łem sobie cel: od­kry­cie tego, co za­tarł czas.

Na­le­ża­łem do tej dru­giej grupy fa­na­ty­ków hi­sto­rii, okre­ślonych mia­nem szar­la­ta­nów, któ­rzy wie­rzą w ist­nie­nie ta­jem­nych sił. Skraw­ka na­szych cza­sów, o któ­rym się nie mówi, uwa­ża­ne­go przez in­nych za za­bo­bo­ny i bajki – ko­smi­ci, magia, zwał jak zwał.

Uwa­ża­łem, że coś musi być na rze­czy. Pew­ne­go dnia, gdy po­łą­czy­my krop­ki, otwo­rzy się przed nami świat no­wych per­spek­tyw, które uświa­do­mią, że wciąż pły­wa­li­śmy w morzu nie­wie­dzy, od­rzu­ca­jąc fakty. Od­zy­ska­nie tego ta­jem­ne­go Gra­ala wie­dzy, o któ­rym wszy­scy mówią z uśmie­chem, szło mi nie naj­le­piej.

Tego lata zmarł wujek, który wcią­gnął mnie w świat ar­che­olo­gii i za­po­mnia­nych ję­zy­ków. Był po­wszech­nie ce­nio­nym au­to­ry­te­tem w dzie­dzi­nie sta­ro­żyt­nych za­pi­sów – lu­dzie czę­sto za­się­ga­li jego opi­nii, tak więc jego nagłe odej­ście od­bi­ło się echem w świe­cie nauki.  

Mój sto­su­nek do wujka po­gor­szył się w mo­men­cie, gdy zsze­dłem z je­dy­nej pra­wej ścież­ki. Gdy tylko usły­szał moje teo­rie na temat ko­smi­tów, zo­ba­czył za­in­te­re­so­wa­nie pro­gra­ma­mi na temat sta­ro­żyt­nych astro­nau­tów, szyb­ko ze­rwał do­tych­cza­so­we więzi, twier­dząc, że za­szko­dzę jego re­no­mie.

Nie li­czy­ły się już lata wy­rze­czeń ani małe suk­ce­sy, z któ­rych był nie­gdyś dumny. Rap­tem droga, którą prze­by­łem do dok­to­ra­tu zo­sta­ła ze­pchnię­ta w od­mę­ty za­po­mnie­nia.

Jak duże było zdzi­wie­nie, gdy po la­tach mil­cze­nia do­sta­łem w spad­ku pudła z no­tat­ka­mi wuja, nad któ­ry­mi ostat­nio pra­co­wał.

Umarł nagle, co wzbu­dzi­ło za­in­te­re­so­wa­nie prasy, która są­czy­ła na kart­kach teo­rie spi­sko­we i dziw­ne zaj­ścia. Praw­da była taka, że le­ka­rze stwier­dzi­li zawał.

Życie jest ulot­ne – idziesz chod­ni­kiem, dzień jak każdy inny, aż tu nagle czu­jesz ścisk w klat­ce pier­sio­wej i pa­dasz mar­twy. Od­cho­dzisz szyb­ko. Na nic już twoja re­no­ma, bo­gac­twa, nie masz jak wal­czyć, po­że­gnać się. Po pro­stu je­steś… i już cię nie ma.

Chyba nie muszę mówić, że nie byłem dobrą par­tią dla płci prze­ciw­nej. Zwy­kły, mały czło­wie­czek w oku­la­rach. Gro­ma­dze­nie wie­dzy, które za­ję­ło wiele lat, sku­tecz­nie za­bi­ło czas pod­bo­jów, po­że­ra­jąc go w za­wrot­nym tem­pie.

Od­kła­da­łem szu­ka­nie part­ner­ki na wy­bo­istej dro­dze życia, aż na­de­szła si­wi­zna, a ja, zanim zdą­ży­łem to za­uwa­żyć, byłem już w wieku, gdy go­ni­twa za sa­mi­ca­mi prze­sta­je mieć sens. Chyba wo­la­łem swoje zie­lo­ne ludki od kon­tak­tów z głup­szy­mi przed­sta­wi­cie­la­mi mo­je­go ga­tun­ku.

Pod­su­mo­wu­jąc – je­stem tro­chę me­ga­lo­ma­nem. Moja am­bi­cja za­bi­ła bio­lo­gicz­ny przy­mus szu­ka­nia dru­giej po­łów­ki.

Długo się zbie­ra­łem, by zaj­rzeć do pudła zo­sta­wio­ne­go w spad­ku, ale od­kła­da­łem to tak długo, jak tylko mo­głem, aż w końcu przy­szedł ten mo­ment, by zo­ba­czyć, nad jakim to nowym, wiel­kim od­kry­ciem pra­co­wał świę­tej pa­mię­ci wuj. 

Uchy­li­łem wieko kar­to­nu. Moim oczom uka­za­ła się ster­ta pa­pie­rów oraz dru­gie, mniej­sze pu­deł­ko. Za­czą­łem wy­kła­dać wszyst­ko na stary, dę­bo­wy stół w kuch­ni. Nigdy nie mo­głem pojąć, kto w tych cza­sach jesz­cze ko­rzy­sta z pa­pie­rów. Choć zna­cie mój sto­su­nek do tech­no­lo­gii – w nie­któ­rych aspek­tach byłem gotów na ustęp­stwa. To po pro­stu wy­god­ne.

Wkrót­ce na stole le­ża­ła ster­ta do­ku­men­tów. Ostroż­nie wzią­łem do rąk mniej­sze pu­deł­ko i uchy­li­łem wieko.

Czyż­by mój wuj na sta­rość za­czął ko­lek­cjo­no­wać wy­two­ry szar­la­ta­ne­rii i magii, które uwa­żał za wy­mysł ludzi znu­dzo­nych ży­ciem?

Wy­ją­łem z pu­deł­ka małą, gli­nia­ną fi­gur­kę – dość oso­bli­wą, bym rzekł. Wy­glą­da­ła jak wy­twór umy­słu tra­wio­ne­go obłę­dem. Męż­czy­zna w płasz­czu, z któ­re­go wnę­trza wy­sta­wa­ły wło­cha­te, owa­dzie od­nó­ża. Płaszcz był po­kry­ty sym­bo­la­mi. Wy­da­wa­ły się zna­jo­me: egip­skie, az­tec­kie, ol­mec­kie… i parę in­nych, bar­dziej współ­cze­snych.

Udało się roz­po­znać nawet chiń­ski sym­bol. Wy­glą­da­ło to, jak zle­pek, bez ładu i skła­du. Sym­bo­le z wielu ję­zy­ków po­mie­sza­ne w jed­nym ar­te­fak­cie. Odło­ży­łem fi­gur­kę z po­wro­tem do pudła.

Chyba bez kawy nie pój­dzie…

Wró­ci­łem do stołu po zro­bie­niu małej, moc­nej czar­nej z pię­ciu ły­że­czek kawy, która mo­gła­by in­nych zabić. Przy­zwy­cza­iłem się do tej mocy. Mu­sia­łem jakoś żyć po no­cach spę­dzo­nych na nauce. Krót­ko mó­wiąc: uza­leż­ni­łem się od tego bo­skie­go napoju, ra­tu­ją­ce­go moje dup­sko przy nie­zli­czo­nych go­dzi­nach nauki i badań.

– No dobra, zo­ba­czy­my, co tu mamy – mruk­ną­łem do sie­bie.

Od nie­chce­nia za­czą­łem wer­to­wać do­ku­men­ty. Kart­ki z pa­mięt­ni­ka, dzien­ni­ki po­dró­ży, da­to­wa­nia… Nie mogli okre­ślić wieku ani po­cho­dze­nia ar­te­fak­tu, więc użyli da­to­wa­nia warstw skal­nych, w któ­rych zna­le­zio­no fi­gur­kę.

Czy oni na głowę upa­dli? Kreda? Prze­cież wtedy nie było ludzi! Czyż­by na sta­rość wujek osza­lał?

Za­czą­łem se­gre­go­wać do­ku­men­ty. Na te ważne i in­te­re­su­ją­ce oraz na te, które mogę obej­rzeć póź­niej. Jeśli mia­łem prze­ko­pać się przez tę ster­tę w dość krót­kim cza­sie, mu­sia­łem wszyst­ko zor­ga­ni­zo­wać. Wtedy za­uwa­ży­łem coś dziw­ne­go.

Pa­mięt­nik świę­tej pa­mię­ci wujka był two­rem oso­bli­wym – a przy­naj­mniej taki się stał mniej wię­cej od po­ło­wy. Pismo za­czę­ło być krzy­we, no­tat­ki bez ładu i skła­du… bra­ko­wa­ło nie­któ­rych stron. Koń­co­wa część pa­mięt­ni­ka wy­glą­da­ła jak two­rzo­na przez osobę nie­speł­na ro­zu­mu. Ten pi­sem­ny ga­li­ma­tias był jak enig­ma – ra­czej trud­ny do od­szy­fro­wa­nia.

Wśród tych krzy­wych słów po­wta­rza­ło się jedno: "nie śnij" – w to­wa­rzy­stwie dziw­nych, wy­bla­kłych, bor­do­wych plam. Mia­łem na­dzie­ję, że to nie krew. Ostat­nie, czego mi było trze­ba, to kon­takt z wy­dzie­li­na­mi, z któ­ry­mi ra­czej nie chcia­łem mieć do czy­nie­nia. Ogar­nę­ła mnie dziw­na nie­chęć do kon­ty­nu­owa­nia tej przy­go­dy. Szyb­ko za­mkną­łem pa­mięt­nik.

Spoj­rza­łem na kubek pełen kawy sto­ją­cy na rogu stołu. Chyba stra­ci­łem chęć na zgłę­bia­nie do­ku­men­ta­cji… a przy­naj­mniej na dziś. Wy­la­łem kawę do zlewu i uda­łem się do łóżka. W ob­ję­cia Mor­fe­usza.

*

Obu­dzi­łem się w środ­ku nocy, przy­par­ty do muru po­trze­bą, którą mu­sia­łem speł­nić, o ile nie chcia­łem mieć mo­kre­go łóżka. Po­pa­trzy­łem na ze­ga­rek… pół­noc. Jak nigdy nic po­sze­dłem do ła­zien­ki, nie za­pa­la­jąc świa­tła – bo niby po co? Zna­łem drogę na pa­mięć.

Ku mo­je­mu zdzi­wie­niu zo­ba­czy­łem dziw­ną łunę bi­ją­cą z ma­łe­go pu­deł­ka, w któ­rym znaj­do­wa­ła się fi­gur­ka. Opa­li­zu­ją­ce świa­tło – ko­lo­ru, któ­re­go nie po­tra­fi­łem okre­ślić, było w cią­głym ruchu, ule­ga­ło zmia­nie.

Cóż za hip­no­ty­zu­ją­ce zja­wi­sko… cie­ka­we, z czego wy­ko­na­li tę fi­gur­kę?

Pod­sze­dłem bli­żej. Z okien do po­miesz­cze­nia wdzie­ra­ło się świa­tło księ­ży­ca, co two­rzy­ło wy­jąt­ko­wą at­mos­fe­rę. Nie chcia­łem nisz­czyć tego spek­ta­klu za­pa­la­niem świa­tła.

Ostroż­nie zła­pa­łem fi­gur­kę, która wy­glą­da­ła, jakby biła z niej zorza po­lar­na ko­lo­ru, któ­re­go nie po­tra­fi­łem na­zwać. Zda­wał się nie­ludz­ki, spoza pa­le­ty barw, jaką zna­łem.

Za­czą­łem ob­ra­cać ją w mil­cze­niu w dło­niach. Skon­cen­tro­wa­ny, sły­sza­łem tylko ty­ka­nie ze­ga­ra i bicie wła­sne­go serca. Wie­cie, o czym mówię. Jeśli no­co­wa­li­ście kie­dyś na wsi u babci, zna­cie ten ryt­micz­ny dźwięk za­głu­sza­ją­cy ciszę: cyk, cyk, cyk.

Czu­łem dziw­ny nie­po­kój, przy­glą­da­jąc się ar­te­fak­to­wi. Wle­pi­łem wzrok, ob­ser­wu­jąc każdy mi­li­metr tego gro­te­sko­we­go dzie­ła. Czas jakby zatrzymał się w miej­scu, a ja za­hip­no­ty­zo­wa­ny, pa­trzy­łem. Tylko ja, bicie serca i cy­ka­nie ze­ga­ra.

Trzask. I jesz­cze jeden. 

Serce mi pod­sko­czy­ło. Coś raz za razem ude­rza­ło w po­bli­ską szybę. Ćmy.

Jak ja nie lubię tych wło­cha­tych owa­dów, które cią­gną do świa­tła… Sama myśl, że ten mały skur­czy­byk mógł­by w nocy po mnie peł­zać, mro­zi­ła krew w ży­łach. Głupi owad, nie wi­dząc szyby, raz za razem ude­rzał w taflę szkła, co sku­tecz­nie wy­rwa­ło mnie z przy­glą­da­nia się fi­gur­ce.

Odło­ży­łem ją do pu­deł­ka. Mu­sia­łem iść spać – w końcu muszę się wy­spać, by mieć w miarę trzeź­wy umysł na jutro. Nie­ste­ty, cały czas nie mo­głem prze­stać my­śleć o tej fi­gur­ce, co spra­wi­ło, że krę­ci­łem się w łóżku. W końcu udało mi się za­snąć, choć nie przy­szło to łatwo.

*

Rano wsta­łem i czu­łem się jak po im­pre­zie, w któ­rej nigdy nie uczest­ni­czy­łem, bo nikt mnie nie za­pra­szał. Po­świę­ci­łem życie ka­rie­rze.

Mia­łem wra­że­nie, że o czymś za­po­mnia­łem. Tej nocy mia­łem sen, ale jak za­wsze, nie pa­mię­ta­łem jego tre­ści. Im bar­dziej pró­bo­wa­łem go sobie przy­po­mnieć, tym moc­niej umysł sta­wiał opór. W końcu za­prze­sta­łem prób, choć czu­łem, że to było coś waż­ne­go.

Z głębi ciszy za­czę­ły wy­ła­niać się nie­mal szep­ta­ne szumy – de­li­kat­ne, lecz nie­po­ko­ją­ce. Były nie­ustan­ne, tkwi­ły gdzieś na kra­wę­dzi sły­szal­no­ści, drża­ły na gra­ni­cy świa­do­mo­ści. Pró­bo­wa­łem je zi­gno­ro­wać, łu­dząc się, że to tylko chwi­lo­we za­kłó­ce­nie… że odej­dą tak szyb­ko, jak się po­ja­wi­ły.

Le­ni­wie prze­cią­gną­łem się w łóżku i ziew­ną­łem. Za­czą­łem się dra­pać po rę­kach.

Bóg to jed­nak ma nie­zwy­kłe po­czu­cie hu­mo­ru – two­rząc ko­ma­ry, pew­nie miał na myśli ta­kich jak ja, z uczu­le­niem. Raz ugry­zio­ny, mo­men­tal­nie po­kry­wa­łem się swę­dzą­cy­mi bą­bla­mi. Z ja­kie­goś nie­wy­ja­śnio­ne­go po­wo­du za­wsze, ale to za­wsze, te pa­skudz­twa znaj­dą naj­mniej­szą szcze­li­nę i się prze­ci­sną do domu, by uczto­wać na na­szej słod­kiej krwi.

Za­bra­łem się do szy­ko­wa­nia śnia­da­nia. Była so­bo­ta, wolne. Mo­głem rów­nie do­brze po­świę­cić dzień do­ku­men­tom, za­miast prze­sia­dy­wać przed te­le­wi­zo­rem, który miał dziw­ną moc: jeśli do niego usią­dę na pięć minut, minie znacz­nie wię­cej czasu. Ten po­że­racz sku­tecz­nie od­wo­dził od obo­wiąz­ków. Za­pra­szał ge­stem, mi­ły­mi sło­wa­mi, obiet­ni­cą prze­ży­cia przy­go­dy. W za­mian zo­sta­wiał cię w fo­te­lu, po­że­ra­jąc cały dzień.

Sta­ra­łem się uni­kać te­le­wi­zo­ra. Nie ko­rzy­sta­łem z te­le­fo­nu, gdy nie mu­sia­łem, a broń Boże nie sia­da­łem do kom­pu­te­ra, który był praw­dzi­wym mi­strzem w swoim fachu.

Za­czą­łem kart­ko­wać pa­mięt­nik, szu­ka­jąc wzmia­nek o dziw­nym zja­wi­sku, które za­ob­ser­wo­wa­łem w nocy. Oka­za­ło się, że nie śni­łem. Człon­ko­wie ze­spo­łu ba­da­ją­ce­go fi­gur­kę rów­nież za­ob­ser­wo­wa­li to zja­wi­sko, lecz żaden z ba­da­czy nie umiał go lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć.

Ba­da­no fi­gur­kę róż­ny­mi na­uko­wy­mi me­to­da­mi, ale nie uzy­ska­no sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych od­po­wie­dzi. Mało tego, człon­ko­wie ze­spo­łu ba­daw­cze­go za­czę­li dziw­nie się za­cho­wy­wać.  

Na­zwa­li to „cho­ro­bą czuj­no­ści”. Wszy­scy od­czu­wa­li we­wnętrz­ny nie­po­kój, a po kilku dniach ob­ja­wy się na­si­li­ły. Czuli się ob­ser­wo­wa­ni, byli cały czas roz­draż­nie­ni. Sta­wa­li się oso­wia­li, nie­świa­do­mi tego, co wokół nich się dzie­je.

Dwóch męż­czyzn z grupy ba­daw­czej skoń­czy­ło na od­dzia­le za­mknię­tym. We­dług opo­wie­ści sły­sze­li cią­głe bzy­cze­nie, które nie da­wa­ło im spo­ko­ju. Twier­dzi­li, że „czują w sobie wiatr”, małe owady peł­za­ją­ce przez ciało i wnętrz­no­ści. Po paru dniach zo­sta­li jed­nak wy­pi­sa­ni. Jak gdyby nigdy nic, wró­ci­li do zdro­wia i nie wy­kry­to już żad­nych ob­ja­wów i od­chy­leń.

 W co ja się wpa­ko­wa­łem?

 Cała ta sy­tu­acja wy­glą­da­ła jak scena wy­cię­ta z ja­kie­goś dresz­czow­ca. Im dłu­żej czy­ta­łem, tym więk­szą mia­łem ocho­tę spa­ko­wać to wszyst­ko z po­wro­tem do pu­deł­ka i wy­sta­wić przy śmiet­ni­ku.

Za­bra­łem się do tłu­ma­cze­nia sym­bo­li na fi­gur­ce, co nie było łatwe. Każdy po­je­dyn­czy sym­bol był w innym ję­zy­ku. Z po­cząt­ku my­śla­łem, że znaj­dę tłu­ma­cze­nie w no­tat­kach, ale w miej­scu stro­ny, na któ­rej miało się ono zna­leźć, wid­nia­ły je­dy­nie reszt­ki po wy­rwa­nej kart­ce.

Za­uwa­ży­łem jed­nak, że sym­bo­le można po­gru­po­wać. Ukła­da­ły się w coś po­dob­ne­go do wier­sza. Były w nim luki, bo na fi­gur­ce znaj­do­wa­ły się rów­nież znaki, co do któ­rych po­cho­dze­nia nie byłem pe­wien, więc je po­mi­ną­łem. Udało się jed­nak od­czy­tać więk­szość, ko­rzy­sta­jąc z po­mo­cy wujka Go­ogle w przy­pad­ku tych bar­dziej no­wo­cze­snych sym­bo­li.

Po trzy­kroć mnie wpuść,

a za­gram me­lo­dię duszy.

Przyj­mij i zdo­bądź,

za­walcz i żyj,

zo­bacz i śnij…

przyj­mij…

słu­chaj i gnij.

Nie za wiele to dało.

Co to ma być? Po­ezja dla ułom­nych? 

To nie był wiersz godny Szek­spi­ra.

Wy­ko­naw­ca fi­gur­ki miał chyba wąt­pli­we po­czu­cie sztu­ki.

Nagle usły­sza­łem dzwo­nek do drzwi.

Kogo to przy­wia­ło w moje progi?

Nie spo­dzie­wa­łem się żad­nych gości. Przez wi­zjer zo­ba­czy­łem roz­go­rącz­ko­wa­ną są­siad­kę z synem.

– A co, jak nie po­zwo­li? – usły­sza­łem głos chłop­ca.

Otwo­rzy­łem drzwi i się przy­wi­ta­łem. Go­ście nie byli mi teraz na rękę, ale tego wy­ma­ga­ła pod­sta­wo­wa grzecz­ność.

– Te­le­wi­zor nam się po­psuł, a mały chce obej­rzeć swoją ulu­bio­ną bajkę… – po­wie­dzia­ła są­siad­ka.

Wy­glą­da­ła na wy­koń­czo­ną. Nie było się co dzi­wić. Przy tak dużej ro­dzi­nie miała prawo. Tak się koń­czy ta­śmo­wa pro­duk­cja dzie­ci w celu uzy­ska­nia pro­fi­tów.

– Prze­pra­szam, ale je­stem za­ję­ty. Nie bar­dzo mam na to czas – od­burk­ną­łem.

– Niech się pan zli­tu­je, pro­szę… bo osza­le­ję. Tylko go­dzi­na. Jak nie od­pocz­nę, to jutro będę na pierw­szych stro­nach gazet, jak Boga ko­cham coś im zro­bię. Mam na wy­cho­wa­niu czwór­kę dzie­ci i męża. Pro­szę… tylko go­dzi­na…

– Wpu­ści mnie pan? – za­py­tał chłop­czyk cicho.

Po­czu­łem dziw­ny lęk i dreszcz. Nor­mal­nie bym ich nie wpu­ścił, ale uczo­no mnie, żeby żyć do­brze z są­sia­da­mi. Kto przy­pil­nu­je domu pod moją nie­obec­ność?

Po dłuż­szej chwi­li zgo­dzi­łem się i za­pro­wa­dzi­łem chłop­ca przed te­le­wi­zor. Matka la­to­ro­śli wy­glą­da­ła, jak­bym po­da­ro­wał jej gwiazd­kę z nieba.

Szcze­rze? Nie lu­bi­łem dzie­ci. Nie wie­dzia­łem, jak się z nimi ob­cho­dzić. Dałem chłop­cu pi­lo­ta i nie­chęt­nie wró­ci­łem do do­ku­men­tów, nie pro­po­nu­jąc mu nic do picia ani je­dze­nia. Sam sobie po­ra­dzi.

Pró­bo­wa­łem sku­pić się na do­ku­men­tach, lecz myśli upar­cie wra­ca­ły do nie­ustan­ne­go szumu, który wciąż roz­brzmie­wał gdzieś na gra­ni­cy świa­do­mo­ści. Zmie­niał się – sta­wał coraz bar­dziej me­lo­dyj­ny, nie­mal urze­ka­ją­cy. Było w nim coś hip­no­ty­zu­ją­ce­go, coś, co ła­god­nie opla­ta­ło umysł i od­bie­ra­ło zdol­ność trzeź­we­go my­śle­nia.

Gdy po­zwo­li­łem sobie wsłu­chać się głę­biej w tę oso­bli­wą me­lo­dię, czas prze­stał ist­nieć. Mi­nu­ty roz­cią­ga­ły się w nie­skoń­czo­ność, a go­dzi­ny mi­ja­ły nie­zau­wa­że­nie. Zanim się obej­rza­łem, mi­nę­ło już kilka go­dzin. Od tam­tej pory uni­ka­łem słu­cha­nia tego szumu – oba­wia­łem się, że po­now­nie za­tra­cę po­czu­cie czasu i po­grą­żę się w tej dźwię­ko­wej ot­chła­ni.

– Cho­le­ra… dzie­ciak – mruk­ną­łem i pod­sze­dłem do sa­lo­nu.

Chłopczyk siedział na podłodze przed ekranem, pa­trząc w… szumy. Gapił się w szary, mi­go­czą­cy obraz aż mnie ciar­ki prze­szły. Nie pro­te­sto­wał, gdy wy­go­ni­łem go z miesz­ka­nia. Za­mkną­łem za nim drzwi, po­sy­ła­jąc go do matki.

Idąc z po­wro­tem w stro­nę te­le­wi­zo­ra, usły­sza­łem dziw­ne bzy­cze­nie. My­śląc, że to z te­le­wi­zo­ra, wci­sną­łem przy­cisk na pi­lo­cie. Ekran zgasł, ale dźwięk, bzy­cze­nie, szum – nie ustał.

Za­czą­łem cho­dzić po domu, szu­ka­jąc źró­dła, lecz nie mo­głem go zna­leźć.

Spra­wa wy­da­wa­ła się coraz bar­dziej po­gma­twa­na i ra­czej z po­gra­ni­cza tych, któ­rych nie chciał­byś tknąć nawet kijem.

Chyba za stary je­stem na takie gówno. 

Wiele razy czy­ta­łem ar­ty­ku­ły o ko­smi­tach, magii i in­nych upior­nych zja­wi­skach, ale żadne z nich nie dzia­ła­ły na mnie tak draż­nią­co, jak ta fi­gur­ka. To nie na moje nerwy.

Więc zro­bi­łem je­dy­ną słusz­ną rzecz: spa­ko­wa­łem wszyst­ko do pudła i zo­sta­wi­łem przy drzwiach wyj­ścio­wych.

Jutro się tego po­zbę­dę.

*

Obu­dzi­łem się w środ­ku nocy, wciąż my­śląc o tym dziw­nym ko­lo­rze. Le­ża­łem w łóżku, a świąd po ko­ma­rach sta­wał się coraz bar­dziej upo­rczy­wy. Przej­dzie. Jak za­wsze zresz­tą.

 Spoj­rza­łem na ze­ga­rek. Była pół­noc.

Może nie po­wi­nie­nem wy­rzu­cać spad­ku po wujku?

Tro­chę gry­zło mnie su­mie­nie. Mimo że nie od­zy­wa­li­śmy się do sie­bie la­ta­mi, to on po­ka­zał mi ścież­kę życia, na­kie­ro­wał na od­po­wied­nie tory. Mo­głem skoń­czyć znacz­nie go­rzej.

Mia­łem twardy orzech do zgry­zie­nia. Z jed­nej stro­ny chęć po­zby­cia się kla­mo­tów, z dru­giej wdzięcz­ność wobec na­uczy­cie­la.

Niech to szlag… 

Wsta­łem i ru­szy­łem w stro­nę wej­ścia do miesz­ka­nia, przy któ­rym zo­sta­wi­łem pudło. Szedłem z trudem – to­wa­rzy­szy­ło mi na­tar­czy­we i gło­śne skrzy­pie­nie pod­ło­gi. Po­pa­trzy­łem na drzwi, a potem pod nie.

Cho­le­ra… gdzie jest skrzyn­ka?

Miej­sce było puste. Prze­cież nikt nie mógł za­brać pudła. Upew­ni­łem się, że drzwi są za­mknię­te. Po­cią­gną­łem za klam­kę – ani drgnę­ły.

Szum, który cały czas sły­sza­łem, teraz nie był jed­no­li­ty. Two­rzył me­lo­dię. Ryt­micz­ny raz cichy, raz gło­śniej­szy. Kątem oka zo­ba­czy­łem zna­jo­my kolor. Do­my­śla­łem się, gdzie może być pudło.

Wol­nym kro­kiem wsze­dłem do kuch­ni.

Stało tam, gdzie ostat­nie­go dnia prze­glą­da­łem do­ku­men­ty. Roz­ło­żo­ne, jak­bym nigdy go nie ze­brał. Małe pu­deł­ko było otwar­te. Coś się w nim ru­sza­ło. Ledwo do­strze­gal­ny ruch.

Jaki ze mnie głu­pek…

W hor­ro­rze był­bym tym pierw­szym idio­tą, który sam pa­ku­je się w ob­ję­cia śmier­ci. Nie wie­dzieć czemu, nie wpa­dłem na to, by za­pa­lić świa­tło.

Się­gną­łem dło­nią do przy­ci­sku. Klik.

Prze­tar­łem oczy i po­wo­li zaj­rza­łem do pu­deł­ka, z któ­re­go le­ni­wie wy­le­cia­ła… mucha. Ode­tchną­łem z ulgą. Zo­sta­ła tylko spra­wa prze­miesz­cza­ją­ce­go się pudła.

Nie­chęt­nie ze­bra­łem wszyst­ko do kupy i wy­nio­słem na ze­wnątrz. Z ulgą wrzu­ci­łem pudło do kon­te­ne­ra na śmie­ci i wró­ci­łem do miesz­ka­nia.

Kie­dyś chcia­łem po­znać ta­jem­ni­ce świa­ta. Teraz mia­łem dość.

Za jakie grze­chy?

Byłem nie­wie­le lep­szy od ćmy le­cą­cej do ognia. Nie dałem rady za­snąć, więc włą­czy­łem te­le­wi­zor. Pstryk. I nic. Szum.

Tego mi bra­ko­wa­ło. Szczyl po­psuł mi te­le­wi­zor. Jutro będę mu­siał za­dzwo­nić po fa­chow­ca.

Całą noc prze­sie­dzia­łem w fo­te­lu, nie mogąc za­snąć. Czu­łem nie­po­kój, dziw­ne mro­wie­nie skóry. Za­schło mi w gar­dle, do­sta­łem chry­py. Sta­ra­jąc się od­cią­gnąć myśli od wy­da­rzeń sprzed kilku go­dzin, otwo­rzy­łem książ­kę i za­czą­łem czy­tać. Nie mo­głem się sku­pić…

Ten dźwięk. Cią­gły szum, który sta­wał się coraz bar­dziej upo­rczy­wy. I ten świąd. Wszyst­ko się na­gro­ma­dzi­ło i grało mi na ner­wach, jakby cały świat po­sta­wił sobie za cel do­ku­cze­nie sta­re­mu, sa­mot­ne­mu od­lud­ko­wi.

Cały czas czu­łem ten nie­ustan­ny nie­po­kój, jakby ktoś mnie ob­ser­wo­wał. Na skó­rze to nie­przy­jem­ne mro­wie­nie scho­dzi­ło coraz głę­biej i głę­biej. Ręce drża­ły, jak­bym był al­ko­ho­li­kiem.

Nawet nie wiem, kiedy urwał mi się film. Cięż­kie po­wie­ki opa­dły, a ja za­nu­rzy­łem się w śnie, wtu­lo­ny w mięk­ki fotel.

*

Obu­dził mnie nagły dźwięk do­mo­fo­nu. Le­ni­wie wsta­łem z fo­te­la, pod­nio­słem słu­chaw­kę. To był do­staw­ca pizzy.

Nie za­ma­wia­łem pizzy. Naj­pew­niej zro­bił to któ­ryś z są­sia­dów, a do­staw­ca po pro­stu po­my­lił numer do­mo­fo­nu – zda­rza się.

– Wpu­ści mnie pan? – za­py­tał.

Od nie­chce­nia wci­sną­łem przy­cisk do­mo­fo­nu.

Jak ja wy­glą­dam…

Spoj­rza­łem w ła­zien­ko­we lu­stro. Zo­ba­czy­łem zmę­czo­ne od­bi­cie, twarz sty­ra­ną ży­ciem, z wo­ra­mi pod ocza­mi. Czu­łem się do­kład­nie tak, jak wy­glą­da­łem – jak bu­dow­la­niec, który cały ty­dzień nosił worki z ce­men­tem. 

Trze­ba się wziąć za sie­bie.

Od­krę­ci­łem kurek i chlu­sną­łem zimną wodą w twarz. Nie było to przy­jem­ne, ale na pewno do­da­ło tro­chę ener­gii, od­świe­ży­ło.

Już prze­sta­łem zwra­cać uwagę na szum. Stał się czę­ścią mnie. Prze­sta­łem go sły­szeć. Przy­zwy­cza­iłem się.

Zrezygnowany, ledwo ciągnąc nogę za nogą, człapałem w stronę kuchni. Włą­czy­łem czaj­nik elek­trycz­ny i na­sy­pa­łem kawy do kubka.

Gdy się od­wró­ci­łem, serce pod­sko­czy­ło mi do gar­dła.

– Nie­eeee… – jęk­ną­łem, wi­dząc sta­re­go przy­ja­cie­la, który leżał na stole.

W przy­pły­wie wście­kło­ści wy­cią­gną­łem fi­gur­kę z pu­deł­ka i z całej siły rzu­ci­łem nią o pod­ło­gę. Ten dźwięk! Pięk­ny, sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy – suchy trzask, po któ­rym odłam­ki gliny roz­sy­pa­ły się po całej kuch­ni. Ulży­ło mi. Znisz­czy­łem ją.

Czy to coś zmie­ni?

Spa­ko­wa­łem do­ku­men­ty i wy­rzu­ci­łem wszyst­ko do kon­te­ne­ra.

Nie zwa­ża­jąc na ostre frag­men­ty po­roz­rzu­ca­ne po kuch­ni, usia­dłem przy stole. Nie wie­dzia­łem, co mam robić. Kogo pro­sić o pomoc? Czy ist­nie­je ktoś taki jak spe­cja­li­sta od magii i na­wie­dzo­nych fi­gu­rek?

Prze­cież mnie wy­śmie­ją na samą wzmian­kę. Już i tak uwa­ża­li mnie za dzi­wo­lą­ga, co wie­rzy, że pi­ra­mi­dy w Egip­cie wy­bu­do­wa­li ko­smi­ci.

Muszę wyjść z domu. Uciec jak naj­da­lej stąd.

Spa­ko­wa­łem wa­liz­kę z za­mia­rem spę­dze­nia kilku dni w ho­te­lu. Wy­sze­dłem z miesz­ka­nia i za­trza­sną­łem za sobą drzwi.

Po­ja­wi­ła się ulga. Im dalej byłem od bloku, w któ­rym miesz­ka­łem, tym bar­dziej ją od­czu­wa­łem, aż w końcu pę­kłem. Na środ­ku chod­ni­ka, wśród ludzi… tak po pro­stu.

Po­la­ły się łzy, ale lu­dzie wokół nie zwra­ca­li na mnie uwagi. Szli dalej. Czu­łem ich wzrok, ale nikt, ab­so­lut­nie nikt nie za­py­tał, co się dzie­je.

Za­mel­do­wa­łem się w ho­te­lu i z ulgą pa­dłem na łóżko.

Za­czą­łem upo­rczy­wie się dra­pać. Nie wiem, czy to z ner­wów, czy przez ten nie­zno­śny świąd. Dra­pa­łem coraz głę­biej, czu­jąc jed­no­cze­śnie ulgę i bo­le­sne pie­cze­nie. Byłem nie­wie­rzą­cy, a jed­nak teraz uklęk­ną­łem i za­czą­łem mówić słowa mo­dli­twy. Jedna za drugą. W kółko. Byle tylko nie my­śleć. Aż w końcu wy­czer­pa­ny za­sną­łem.

W my­ślach wciąż dud­ni­ły słowa mo­dli­twy… i na­dzie­ja, że to wszyst­ko to tylko kosz­mar­ny, chwi­lo­wy sen.

*

Otwo­rzy­łem oczy wy­po­czę­ty. Nie czu­łem już świą­du. Szum ustał. Prze­tar­łem oczy ze zdu­mie­nia.

Nie byłem w ho­te­lu. Le­ża­łem w swoim łóżku. W domu. W pa­ni­ce ze­rwa­łem się i spoj­rza­łem na zegar. Czter­na­sta.

Spoj­rza­łem na ręce, nie było śla­dów po uką­sze­niach. Wy­ko­na­łem pierw­szy krok, potem drugi, w stro­nę kuch­ni. Strach spa­ra­li­żo­wał moje ciało, zalał mnie pot.

Sta­ra­łem się iść coraz wol­niej, drob­ny­mi kro­ka­mi, a serce wa­li­ło jak osza­la­łe. Krok za kro­kiem. Każdy wy­da­wał się dłuż­szy, jakby czas się roz­cią­gał.

Usły­sza­łem bicie serca. Coraz gło­śniej­sze. Coraz szyb­sze.

Ode­tchną­łem z ulgą, gdy wsze­dłem do kuch­ni. Na po­sadz­ce pa­no­wał po­rzą­dek. Stół czy­sty. Po ostat­nich dniach nie zo­sta­ło ani śladu.

Mo­dli­łem się w duchu, by to wszyst­ko na­praw­dę było tylko snem. Spoj­rza­łem na datę w te­le­fo­nie.

Po­czu­łem lek­kość. 

Od dziś będę cho­dzić do ko­ścio­ła. Co­dzien­nie. Dzię­ki ci, Boże…

Usły­sza­łem dzwo­nek do drzwi. Patrząc przez wizjer, zobaczyłem mężczyznę.

– Kto tam? – za­py­ta­łem.

– By­li­śmy umó­wie­ni. Te­le­wi­zor się panu ze­psuł. Mogę wejść?

Otwo­rzy­łem drzwi. Męż­czy­zna z wa­liz­ką na na­rzę­dzia wszedł do miesz­ka­nia.

Wtedy do mnie do­tar­ło, jaką głu­po­tę zro­bi­łem.

– Ja… za­po­mnia­łem za­dzwo­nić – wy­szep­ta­łem. – To nie­moż­li­we… To tylko kosz­mar… słowa wy­gra­we­ro­wa­ne na fi­gur­ce… Po trzy­kroć mnie wpuść…

Spoj­rza­łem na niego. Męż­czy­zna tylko się uśmiech­nął. Świat za­wi­ro­wał. Prze­strzeń wokół mnie po­żar­ła ciem­ność.

*

Otwo­rzy­łem oczy.

Gdzie ja je­stem?

Pró­bo­wa­łem się pod­nieść. Nie mo­głem. Byłem oplą­ta­ny czymś, co wy­glą­da­ło jak pa­ję­cza sieć. Lepka. Mocna. Nie ustę­po­wa­ła, mimo uży­cia siły. Byłem nagi. Po­kry­ty licz­ny­mi, okrą­gły­mi ra­na­mi. Całe ciało w dziu­rach.

Czu­łem, że coś jest nie tak… Dziw­ne peł­za­nie pod skórą. Coś po­ru­sza­ło się w moich wnętrz­no­ściach. Każdy ruch był jak szept w ję­zy­ku, któ­re­go nie zna­łem. I ten dźwięk, jakby po­wie­trze prze­ci­ska­ło się przez moje ciało ni­czym wiatr przez roz­bi­te okna.

Szum. Znów on. Pró­bo­wa­łem krzy­czeć, ale każdy dźwięk grzązł gdzieś głę­bo­ko. Za­miast tego wy­do­by­wał się tylko świst. Wokół pa­no­wał pół­mrok. 

W gło­wie mia­łem mę­tlik. Myśli prze­la­ty­wa­ły przez umysł jak rwący potok, jak dzi­kie zwie­rzę w pa­ni­ce. Usły­sza­łem hałas. Ryt­micz­ny stu­kot. Szmer. Stu­kot. Szmer.

Z ciem­no­ści przede mną wy­ło­ni­ła się po­stać w po­szar­pa­nym płasz­czu. Ku­la­ła, cią­gnąc za sobą nogę. Po­ru­sza­ła się dziw­nie, jakby przy każ­dym kroku na­sta­wia­ła kości, nie­na­tu­ral­nie, zgrzy­tli­wie.

Wi­dzia­łem ludz­ką twarz pod kap­tu­rem, ale spod płasz­cza wy­ło­ni­ły się owło­sio­ne, owa­dzie od­nó­ża.

Za­czą­łem się szar­pać. Pró­bo­wa­łem krzy­czeć. Po­stać była coraz bli­żej.

Stuk… szur… stuk…

Stwo­rze­nie za­trzy­ma­ło się przy mnie. Po­wie­trze zgęst­nia­ło, a zgni­li­zna, którą przy­nio­sło, owio­nę­ła moje noz­drza.

Jedno z dłu­gich od­nó­ży zbli­ży­ło się do mojej klat­ki pier­sio­wej. Ukłu­cie. Ból. Pęk­nię­cie. Usły­sza­łem dźwięk roz­dzie­ra­nej skóry. Od­nó­że za­nu­rzy­ło się w moim ciele, prze­szy­wa­jąc je na wylot. 

Stwo­rze­nie po­chy­li­ło się. Przy­ło­ży­ło zimne, lep­kie usta do otwo­ru na mojej gło­wie. 

Po­czu­łem, jak wdmu­chu­je we mnie coś – wiatr z in­ne­go świa­ta, ze snu, któ­re­go nie spo­sób opo­wie­dzieć.

Inne od­nó­ża tań­czy­ły nad moim cia­łem. Za­ty­ka­ły rany. Od­ty­ka­ły inne. Rytm. Me­lo­dia. Jakby grały na mnie pieśń, któ­rej par­ty­tu­ra za­pi­sa­na była na wnętrz­no­ściach.

Ten dźwięk… to był ten szum. Teraz wy­raź­niej­szy. Me­lo­dyj­ny.

Krzyk. Mo­dli­twa. Cisza. Mój głos grzązł w my­ślach.

Czu­łem, jak coś we­wnątrz mnie się roz­pa­da.

*

 Są­siad­ka za­pu­ka­ła do drzwi. Chcia­ła od­wdzię­czyć się za pomoc w przy­pil­no­wa­niu dziec­ka. Po dłuż­szej chwi­li usły­sza­ła szczęk otwie­ra­nych drzwi.

– Dzień dobry, wpa­dłam za­py­tać, czy wszyst­ko w po­rząd­ku. Nie wy­cho­dził pan z domu przez parę dni, a wczo­raj… sły­sza­łam ja­kieś dziw­ne od­gło­sy. Upie­kłam szar­lot­kę.

– Dzień dobry. Jak miło z pani stro­ny. – Męż­czy­zna uśmiech­nął się. – Po­win­ni­ście czę­ściej wpa­dać z synem. Spę­dzi­li­śmy miło czas.

– My­śla­łam, że nie lubi pan dzie­ci?

– Pani syna lubię. Chyba zo­sta­wił u mnie za­baw­kę.

Męż­czy­zna podał ko­bie­cie małe pu­deł­ko.

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Adexx

Opowiadanie trzymające w napięciu do samego końca. Powtórzenie z wyrazem drzwi jest trochę niefortunne. Nie bardzo wiem, co tam się wydarzyło. Ale bardzo sprawnie wprowadzasz w klimat. Jest mrocznie i duszno od dziwności. Choć tak do końca nie wiem, kim, czym była figurka i o co chodzi z przemieszczającym się pudełkiem, to specjalnie mi to nie przeszkadza, bo tekst czyta się dobrze. 

Pozdrawiam

Klik ode mnie

Dzięki za komentarz. Rzeczywiście, było tam jedno problematyczne zdanie z „drzwiami” – wyszedł z tego lekki dziwoląg. Zastanawiałem się, co z nim zrobić, ale ostatecznie zostało. Pozdrawiam.

Hej, Adexx

Czepiać się, to ja już czepiałem na becie ;) Mimo to, opowiadanie od początku mi się podobało. Lovecraftowy klimat, tajemniczy artefakt… no i satysfakcjonujące zakończenie (cóż, lubię takie zakończenia).

Fajny klimat. Łapankę już robiłem… no to klik ;)

Horror jest. Nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień co do tej figurki, ale niech Ci będzie.

Czytając notatki, sprawa wydawała się coraz bardziej pogmatwana

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to sprawa czytała.

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarze. Finklo, postaram się to rozkminić w najbliższym czasie i poprawić.

Uważam, że pierwszy horror wyszedł Ci naprawdę nieźle. Opowiedziałeś historię nader mroczną i gęstą od sytuacji wywołujących niepokój, powodujących odczucie popadania bohatera w obłęd.

I tylko żałuję, że poskąpiłeś nieco jaśniejszego przedstawienia sprawy, bo nie ukrywam, że chyba nie do końca pojęłam, co tam się wydarzyło.

 

wiel­kość mózgu, za­kre­su na­gro­ma­dzo­nej wie­dzy i po­świę­co­ny czas na jej zdo­by­wa­nie… → …wiel­kość mózgu, za­kre­s na­gro­ma­dzo­nej wie­dzy i czas po­świę­co­ny na jej zdo­by­wa­nie

 

wszyst­ko wy­glą­da­ło ina­czej. Chyba wszy­scy upa­dli… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Na­le­ża­łem do tej dru­giej grupy fa­na­ty­ków hi­sto­rii, okre­śla­nej mia­nem szar­la­ta­nów… → Piszesz o fanatykach, więc: Na­le­ża­łem do tej dru­giej grupy fa­na­ty­ków hi­sto­rii, okre­śla­nych mia­nem szar­la­ta­nów

 

two­rzy się przed nami świat no­wych per­spek­tyw, które uświa­do­mią nam, że… → Czy drugi zaimek jest konieczny?

 

uza­leż­ni­łem się od tego bo­skie­go trun­ku… → Piszesz o kawie, więc: …uza­leż­ni­łem się od tego bo­skie­go napoju

Za SJP PWN: trunek «napój alkoholowy»

 

Czas jakby ustał w miej­scu… → A może: Czas jakby stanął/ zatrzymał się w miej­scu

 

raz za razem ude­rzał w tafle szkła… → Literówka.

 

Za­bra­łem się za szy­ko­wa­nie śnia­da­nia. Za­bra­łem się do szykowania śnia­da­nia.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Za­pra­szał ge­stem ręki… → Zbędne dookreślenie. Gesty wykonuje się rękami.

Jaki gest wykonywał telewizor, że bohater czuł się zaproszony do oglądania?

 

Za­bra­łem się za tłu­ma­cze­nie sym­bo­li na fi­gur­ce… → Za­bra­łem się do tłumaczenia sym­bo­li na fi­gur­ce…

 

Chłop­czyk sie­dział na ziemi przed ekra­nem… → Rzecz ma miejsce w mieszkaniu, więc: Chłop­czyk sie­dział na podłodze przed ekra­nem

 

Mia­łem trud­ny orzech do zgry­zie­nia. → Mia­łem twardy orzech do zgry­zie­nia.

„Twardy orzech do zgryzienia” to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

Szło się cięż­ko… → Raczej: Szedłem z trudem

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Od­krę­ci­łem kurek kranu… → A może wystarczy: Od­krę­ci­łem kurek… Lub: Od­krę­ci­łem kran

 

Zre­zy­gno­wa­ny, ledwo cią­gnąc nogę za nogą, su­ną­łem w stro­nę kuch­ni. → A może: Zre­zy­gno­wa­ny, ledwo cią­gnąc nogę za nogą, człapałem w stro­nę kuch­ni.

 

wi­dząc sta­re­go przy­ja­cie­la, który le­ni­wie leżał na stole. → Na czym polega leniwe leżenie? Czy można leżeć aktywnie?

 

Za­glą­da­jąc przez wi­zjer, zo­ba­czy­łem męż­czy­znę. → Patrząc przez wi­zjer, zo­ba­czy­łem męż­czy­znę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za przeczytanie i łapankę. :D

Bardzo proszę, Adeksie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj. :)

Ze spraw technicznych wpadły mi w oczy nade wszystko powtórzenia (zawsze – to tylko sugestie, do przemyślenia):

Taka, co całe dnie siedzi przy komputerze, gapi się w ekran i bezmyślnie klika w grę. Kiedyś, gdy ludzie nie snuli się jak zombie, wpatrzeni w ekrany smartfonów, wszystko wyglądało inaczej.

Pewnego dnia, gdy połączymy kropki, otworzy się przed nami świat nowych perspektyw, które uświadomią, że wciąż pływaliśmy w morzu niewiedzy, odrzucając fakty. Odzyskanie tego tajemnego Graala wiedzy, o którym wszyscy mówią z uśmiechem, szło mi nie najlepiej.

Był powszechnie cenionym autorytetem w dziedzinie starożytnych zapisów – ludzie często zasięgali jego opinii, tak więc jego nagłe odejście odbiło się echem w świecie nauki.  

Długo się zbierałem, by zajrzeć do pudła zostawionego w spadku, ale odkładałem to tak długo, jak tylko mogłem, aż w końcu przyszedł ten moment, by zobaczyć, nad jakim to nowym, wielkim odkryciem pracował świętej pamięci wuj. 

Ostrożnie złapałem figurkę, która wyglądała, jakby biła z niej zorza polarna koloru, którego nie potrafiłem nazwać.

Musiałem iść spać – w końcu muszę się wyspać, by mieć w miarę trzeźwy umysł na jutro.

Miałem wrażenie, że o czymś zapomniałem. Tej nocy miałem sen, ale jak zawsze, nie pamiętałem jego treści.

Członkowie zespołu badającego figurkę również zaobserwowali to zjawisko, lecz żaden z badaczy nie umiał go logicznie wytłumaczyć. Badano figurkę różnymi naukowymi metodami, ale nie uzyskano satysfakcjonujących odpowiedzi. Mało tego, członkowie zespołu badawczego zaczęli dziwnie się zachowywać.

Minuty rozciągały się w nieskończoność, a godziny mijały niezauważenie. Zanim się obejrzałem, minęło już kilka godzin.

Wszystko się nagromadziło i grało mi na nerwach, jakby cały świat postawił sobie za cel dokuczenie staremu, samotnemu odludkowi. Cały czas czułem ten nieustanny niepokój, jakby ktoś mnie obserwował.

Przecież mnie wyśmieją na samą wzmiankę. Już i tak uważali mnie za dziwoląga, co wierzy, że piramidy w Egipcie wybudowali kosmici.

 

Mam także inne wątpliwości:

Od niechcenia zacząłem wertować dokumenty. Kartki z pamiętnika, dzienniki podróży, datowania… Nie mogli określić wieku ani pochodzenia artefaktu, więc użyli datowania warstw skalnych, w których znaleziono figurkę. Czy oni na głowę upadli? – niejasne zdania: kim są ONI? – pojawiają się nagle i niespodziewanie, o wcześniej piszesz o bohaterze: „ja – zacząłem”

Zabrałem się za do szykowania śniadania. – tu mamy czegoś za dużo lub za mało w zdaniu?

– Myślałam, że nie lubi pan dzieci? – nie mam pewności, czy to jest zdanie pytające (?)

 

Bardzo dobry horror, z nieoczywistym zakończeniem i świetnie stworzoną ilustracją, rozbudzającą dodatkowo wyobraźnię, gratulacje. :)

Klik do Biblioteki, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dzięki za kliknięcie i przeczytanie. Co do powtórzeń – nie mam wymówki, po prostu są. 

 

Nie mogli określić wieku ani pochodzenia artefaktu, więc użyli datowania warstw skalnych, w których znaleziono figurkę. Czy oni na głowę upadli? – niejasne zdania: kim są ONI? – pojawiają się nagle i niespodziewanie, o wcześniej piszesz o bohaterze: „ja – zacząłem”

 

Chodzi cały czas o badaczy / członków zespołu – przecież zwykły Kowalski raczej nie datuje warstw skalnych. 

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!

To ja bardzo dziękuję. :)

Ja wiem, że chodzi o badaczy, można się tego domyślić, ale ze zdania to nie wynika. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nie jestem fanem horrorów, ale Twoje opowiadanie naprawdę mi się spodobało. Od początku do końca czuć napiętą atmosferę. Historia z tajemniczą, antyczną figurką jest intrygująca, a opis powolnego popadania bohatera w szaleństwo wyszedł bardzo dobrze. Nie wszystko zrozumiałem, ale mam wrażenie, że taki właśnie był zamysł autora :)

Może to drobiazg, ale uczelnia/instytut/muzeum czy inna instytucja finansująca badania archeologiczne raczej nie oddałaby „nawiedzonej figurki” w ręce krewnego jednego z badaczy biorących udział w projekcie.

Dziękuje za komentarz. :D

Dopiero pod koniec skumałem o co chodzi z rym po trzykroć. Tak chyba powinno być. Jest klimat. Ale coś mi nie gra. To chyba kwestia indywidualnych upodobań. 

Nie mogę powiedzieć, że coś jest źle, bo chyba wszystko jest poprawnie napisane, ale nie załapałem tej historii. 

Po prostu przeczytałem, zostałem zaskoczony na końcu i tyle.

 

No, ale nie da się trafić we wszystkie gusta. 

 

Pozdrawiam :) 

Nowa Fantastyka