
Witam! To moja pierwsza próba z tym rodzajem tekstu — mam nadzieję, że się spodoba. Wielkie podziękowania za cierpliwość i wytrwałość dla betującego. Zapraszam do czytania!
Witam! To moja pierwsza próba z tym rodzajem tekstu — mam nadzieję, że się spodoba. Wielkie podziękowania za cierpliwość i wytrwałość dla betującego. Zapraszam do czytania!
Wydaje mi się, że żyjemy w paskudnych czasach, w których wielkość mózgu, zakres nagromadzonej wiedzy i czas poświęcony na jej zdobywanie nie korelują ze stanem materialnym i dobrobytem.
Zdziwiłem się, gdy po latach nauki historii i języków – dziś niemal bezużytecznych – zarabiałem mniej niż jakaś gówniara po gimnazjum. Taka, co całe dnie siedzi przy komputerze, gapi się w ekran i bezmyślnie klika w grę.
Kiedyś, gdy ludzie nie snuli się jak zombie, wpatrzeni w ekrany smartfonów, wszystko wyglądało inaczej. Chyba wszyscy upadli na głowy, zgłupieli – aż boję się pomyśleć, do czego to dąży. Widzę w młodych brak zainteresowania wiedzą. Mieć wszystko na wyciągnięcie ręki i z tego nie korzystać! O ironio, lepiej zatopić się w morzu internetowego TikToka niż w starej, dobrej papierowej książce.
Od dziecka interesowała mnie historia. Aztekowie, Egipt, Olmekowie, lecz pewnego dnia zacząłem zadawać pytania i wkraczać na niebezpieczne wody. Wiedza poza wyspą ignorancji, na której pływamy całe życie – taki obrałem sobie cel: odkrycie tego, co zatarł czas.
Należałem do tej drugiej grupy fanatyków historii, określonych mianem szarlatanów, którzy wierzą w istnienie tajemnych sił. Skrawka naszych czasów, o którym się nie mówi, uważanego przez innych za zabobony i bajki – kosmici, magia, zwał jak zwał.
Uważałem, że coś musi być na rzeczy. Pewnego dnia, gdy połączymy kropki, otworzy się przed nami świat nowych perspektyw, które uświadomią, że wciąż pływaliśmy w morzu niewiedzy, odrzucając fakty. Odzyskanie tego tajemnego Graala wiedzy, o którym wszyscy mówią z uśmiechem, szło mi nie najlepiej.
Tego lata zmarł wujek, który wciągnął mnie w świat archeologii i zapomnianych języków. Był powszechnie cenionym autorytetem w dziedzinie starożytnych zapisów – ludzie często zasięgali jego opinii, tak więc jego nagłe odejście odbiło się echem w świecie nauki.
Mój stosunek do wujka pogorszył się w momencie, gdy zszedłem z jedynej prawej ścieżki. Gdy tylko usłyszał moje teorie na temat kosmitów, zobaczył zainteresowanie programami na temat starożytnych astronautów, szybko zerwał dotychczasowe więzi, twierdząc, że zaszkodzę jego renomie.
Nie liczyły się już lata wyrzeczeń ani małe sukcesy, z których był niegdyś dumny. Raptem droga, którą przebyłem do doktoratu została zepchnięta w odmęty zapomnienia.
Jak duże było zdziwienie, gdy po latach milczenia dostałem w spadku pudła z notatkami wuja, nad którymi ostatnio pracował.
Umarł nagle, co wzbudziło zainteresowanie prasy, która sączyła na kartkach teorie spiskowe i dziwne zajścia. Prawda była taka, że lekarze stwierdzili zawał.
Życie jest ulotne – idziesz chodnikiem, dzień jak każdy inny, aż tu nagle czujesz ścisk w klatce piersiowej i padasz martwy. Odchodzisz szybko. Na nic już twoja renoma, bogactwa, nie masz jak walczyć, pożegnać się. Po prostu jesteś… i już cię nie ma.
Chyba nie muszę mówić, że nie byłem dobrą partią dla płci przeciwnej. Zwykły, mały człowieczek w okularach. Gromadzenie wiedzy, które zajęło wiele lat, skutecznie zabiło czas podbojów, pożerając go w zawrotnym tempie.
Odkładałem szukanie partnerki na wyboistej drodze życia, aż nadeszła siwizna, a ja, zanim zdążyłem to zauważyć, byłem już w wieku, gdy gonitwa za samicami przestaje mieć sens. Chyba wolałem swoje zielone ludki od kontaktów z głupszymi przedstawicielami mojego gatunku.
Podsumowując – jestem trochę megalomanem. Moja ambicja zabiła biologiczny przymus szukania drugiej połówki.
Długo się zbierałem, by zajrzeć do pudła zostawionego w spadku, ale odkładałem to tak długo, jak tylko mogłem, aż w końcu przyszedł ten moment, by zobaczyć, nad jakim to nowym, wielkim odkryciem pracował świętej pamięci wuj.
Uchyliłem wieko kartonu. Moim oczom ukazała się sterta papierów oraz drugie, mniejsze pudełko. Zacząłem wykładać wszystko na stary, dębowy stół w kuchni. Nigdy nie mogłem pojąć, kto w tych czasach jeszcze korzysta z papierów. Choć znacie mój stosunek do technologii – w niektórych aspektach byłem gotów na ustępstwa. To po prostu wygodne.
Wkrótce na stole leżała sterta dokumentów. Ostrożnie wziąłem do rąk mniejsze pudełko i uchyliłem wieko.
Czyżby mój wuj na starość zaczął kolekcjonować wytwory szarlatanerii i magii, które uważał za wymysł ludzi znudzonych życiem?
Wyjąłem z pudełka małą, glinianą figurkę – dość osobliwą, bym rzekł. Wyglądała jak wytwór umysłu trawionego obłędem. Mężczyzna w płaszczu, z którego wnętrza wystawały włochate, owadzie odnóża. Płaszcz był pokryty symbolami. Wydawały się znajome: egipskie, azteckie, olmeckie… i parę innych, bardziej współczesnych.
Udało się rozpoznać nawet chiński symbol. Wyglądało to, jak zlepek, bez ładu i składu. Symbole z wielu języków pomieszane w jednym artefakcie. Odłożyłem figurkę z powrotem do pudła.
Chyba bez kawy nie pójdzie…
Wróciłem do stołu po zrobieniu małej, mocnej czarnej z pięciu łyżeczek kawy, która mogłaby innych zabić. Przyzwyczaiłem się do tej mocy. Musiałem jakoś żyć po nocach spędzonych na nauce. Krótko mówiąc: uzależniłem się od tego boskiego napoju, ratującego moje dupsko przy niezliczonych godzinach nauki i badań.
– No dobra, zobaczymy, co tu mamy – mruknąłem do siebie.
Od niechcenia zacząłem wertować dokumenty. Kartki z pamiętnika, dzienniki podróży, datowania… Nie mogli określić wieku ani pochodzenia artefaktu, więc użyli datowania warstw skalnych, w których znaleziono figurkę.
Czy oni na głowę upadli? Kreda? Przecież wtedy nie było ludzi! Czyżby na starość wujek oszalał?
Zacząłem segregować dokumenty. Na te ważne i interesujące oraz na te, które mogę obejrzeć później. Jeśli miałem przekopać się przez tę stertę w dość krótkim czasie, musiałem wszystko zorganizować. Wtedy zauważyłem coś dziwnego.
Pamiętnik świętej pamięci wujka był tworem osobliwym – a przynajmniej taki się stał mniej więcej od połowy. Pismo zaczęło być krzywe, notatki bez ładu i składu… brakowało niektórych stron. Końcowa część pamiętnika wyglądała jak tworzona przez osobę niespełna rozumu. Ten pisemny galimatias był jak enigma – raczej trudny do odszyfrowania.
Wśród tych krzywych słów powtarzało się jedno: "nie śnij" – w towarzystwie dziwnych, wyblakłych, bordowych plam. Miałem nadzieję, że to nie krew. Ostatnie, czego mi było trzeba, to kontakt z wydzielinami, z którymi raczej nie chciałem mieć do czynienia. Ogarnęła mnie dziwna niechęć do kontynuowania tej przygody. Szybko zamknąłem pamiętnik.
Spojrzałem na kubek pełen kawy stojący na rogu stołu. Chyba straciłem chęć na zgłębianie dokumentacji… a przynajmniej na dziś. Wylałem kawę do zlewu i udałem się do łóżka. W objęcia Morfeusza.
*
Obudziłem się w środku nocy, przyparty do muru potrzebą, którą musiałem spełnić, o ile nie chciałem mieć mokrego łóżka. Popatrzyłem na zegarek… północ. Jak nigdy nic poszedłem do łazienki, nie zapalając światła – bo niby po co? Znałem drogę na pamięć.
Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem dziwną łunę bijącą z małego pudełka, w którym znajdowała się figurka. Opalizujące światło – koloru, którego nie potrafiłem określić, było w ciągłym ruchu, ulegało zmianie.
Cóż za hipnotyzujące zjawisko… ciekawe, z czego wykonali tę figurkę?
Podszedłem bliżej. Z okien do pomieszczenia wdzierało się światło księżyca, co tworzyło wyjątkową atmosferę. Nie chciałem niszczyć tego spektaklu zapalaniem światła.
Ostrożnie złapałem figurkę, która wyglądała, jakby biła z niej zorza polarna koloru, którego nie potrafiłem nazwać. Zdawał się nieludzki, spoza palety barw, jaką znałem.
Zacząłem obracać ją w milczeniu w dłoniach. Skoncentrowany, słyszałem tylko tykanie zegara i bicie własnego serca. Wiecie, o czym mówię. Jeśli nocowaliście kiedyś na wsi u babci, znacie ten rytmiczny dźwięk zagłuszający ciszę: cyk, cyk, cyk.
Czułem dziwny niepokój, przyglądając się artefaktowi. Wlepiłem wzrok, obserwując każdy milimetr tego groteskowego dzieła. Czas jakby zatrzymał się w miejscu, a ja zahipnotyzowany, patrzyłem. Tylko ja, bicie serca i cykanie zegara.
Trzask. I jeszcze jeden.
Serce mi podskoczyło. Coś raz za razem uderzało w pobliską szybę. Ćmy.
Jak ja nie lubię tych włochatych owadów, które ciągną do światła… Sama myśl, że ten mały skurczybyk mógłby w nocy po mnie pełzać, mroziła krew w żyłach. Głupi owad, nie widząc szyby, raz za razem uderzał w taflę szkła, co skutecznie wyrwało mnie z przyglądania się figurce.
Odłożyłem ją do pudełka. Musiałem iść spać – w końcu muszę się wyspać, by mieć w miarę trzeźwy umysł na jutro. Niestety, cały czas nie mogłem przestać myśleć o tej figurce, co sprawiło, że kręciłem się w łóżku. W końcu udało mi się zasnąć, choć nie przyszło to łatwo.
*
Rano wstałem i czułem się jak po imprezie, w której nigdy nie uczestniczyłem, bo nikt mnie nie zapraszał. Poświęciłem życie karierze.
Miałem wrażenie, że o czymś zapomniałem. Tej nocy miałem sen, ale jak zawsze, nie pamiętałem jego treści. Im bardziej próbowałem go sobie przypomnieć, tym mocniej umysł stawiał opór. W końcu zaprzestałem prób, choć czułem, że to było coś ważnego.
Z głębi ciszy zaczęły wyłaniać się niemal szeptane szumy – delikatne, lecz niepokojące. Były nieustanne, tkwiły gdzieś na krawędzi słyszalności, drżały na granicy świadomości. Próbowałem je zignorować, łudząc się, że to tylko chwilowe zakłócenie… że odejdą tak szybko, jak się pojawiły.
Leniwie przeciągnąłem się w łóżku i ziewnąłem. Zacząłem się drapać po rękach.
Bóg to jednak ma niezwykłe poczucie humoru – tworząc komary, pewnie miał na myśli takich jak ja, z uczuleniem. Raz ugryziony, momentalnie pokrywałem się swędzącymi bąblami. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zawsze, ale to zawsze, te paskudztwa znajdą najmniejszą szczelinę i się przecisną do domu, by ucztować na naszej słodkiej krwi.
Zabrałem się do szykowania śniadania. Była sobota, wolne. Mogłem równie dobrze poświęcić dzień dokumentom, zamiast przesiadywać przed telewizorem, który miał dziwną moc: jeśli do niego usiądę na pięć minut, minie znacznie więcej czasu. Ten pożeracz skutecznie odwodził od obowiązków. Zapraszał gestem, miłymi słowami, obietnicą przeżycia przygody. W zamian zostawiał cię w fotelu, pożerając cały dzień.
Starałem się unikać telewizora. Nie korzystałem z telefonu, gdy nie musiałem, a broń Boże nie siadałem do komputera, który był prawdziwym mistrzem w swoim fachu.
Zacząłem kartkować pamiętnik, szukając wzmianek o dziwnym zjawisku, które zaobserwowałem w nocy. Okazało się, że nie śniłem. Członkowie zespołu badającego figurkę również zaobserwowali to zjawisko, lecz żaden z badaczy nie umiał go logicznie wytłumaczyć.
Badano figurkę różnymi naukowymi metodami, ale nie uzyskano satysfakcjonujących odpowiedzi. Mało tego, członkowie zespołu badawczego zaczęli dziwnie się zachowywać.
Nazwali to „chorobą czujności”. Wszyscy odczuwali wewnętrzny niepokój, a po kilku dniach objawy się nasiliły. Czuli się obserwowani, byli cały czas rozdrażnieni. Stawali się osowiali, nieświadomi tego, co wokół nich się dzieje.
Dwóch mężczyzn z grupy badawczej skończyło na oddziale zamkniętym. Według opowieści słyszeli ciągłe bzyczenie, które nie dawało im spokoju. Twierdzili, że „czują w sobie wiatr”, małe owady pełzające przez ciało i wnętrzności. Po paru dniach zostali jednak wypisani. Jak gdyby nigdy nic, wrócili do zdrowia i nie wykryto już żadnych objawów i odchyleń.
W co ja się wpakowałem?
Cała ta sytuacja wyglądała jak scena wycięta z jakiegoś dreszczowca. Im dłużej czytałem, tym większą miałem ochotę spakować to wszystko z powrotem do pudełka i wystawić przy śmietniku.
Zabrałem się do tłumaczenia symboli na figurce, co nie było łatwe. Każdy pojedynczy symbol był w innym języku. Z początku myślałem, że znajdę tłumaczenie w notatkach, ale w miejscu strony, na której miało się ono znaleźć, widniały jedynie resztki po wyrwanej kartce.
Zauważyłem jednak, że symbole można pogrupować. Układały się w coś podobnego do wiersza. Były w nim luki, bo na figurce znajdowały się również znaki, co do których pochodzenia nie byłem pewien, więc je pominąłem. Udało się jednak odczytać większość, korzystając z pomocy wujka Google w przypadku tych bardziej nowoczesnych symboli.
Po trzykroć mnie wpuść,
a zagram melodię duszy.
Przyjmij i zdobądź,
zawalcz i żyj,
zobacz i śnij…
przyjmij…
słuchaj i gnij.
Nie za wiele to dało.
Co to ma być? Poezja dla ułomnych?
To nie był wiersz godny Szekspira.
Wykonawca figurki miał chyba wątpliwe poczucie sztuki.
Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi.
Kogo to przywiało w moje progi?
Nie spodziewałem się żadnych gości. Przez wizjer zobaczyłem rozgorączkowaną sąsiadkę z synem.
– A co, jak nie pozwoli? – usłyszałem głos chłopca.
Otworzyłem drzwi i się przywitałem. Goście nie byli mi teraz na rękę, ale tego wymagała podstawowa grzeczność.
– Telewizor nam się popsuł, a mały chce obejrzeć swoją ulubioną bajkę… – powiedziała sąsiadka.
Wyglądała na wykończoną. Nie było się co dziwić. Przy tak dużej rodzinie miała prawo. Tak się kończy taśmowa produkcja dzieci w celu uzyskania profitów.
– Przepraszam, ale jestem zajęty. Nie bardzo mam na to czas – odburknąłem.
– Niech się pan zlituje, proszę… bo oszaleję. Tylko godzina. Jak nie odpocznę, to jutro będę na pierwszych stronach gazet, jak Boga kocham coś im zrobię. Mam na wychowaniu czwórkę dzieci i męża. Proszę… tylko godzina…
– Wpuści mnie pan? – zapytał chłopczyk cicho.
Poczułem dziwny lęk i dreszcz. Normalnie bym ich nie wpuścił, ale uczono mnie, żeby żyć dobrze z sąsiadami. Kto przypilnuje domu pod moją nieobecność?
Po dłuższej chwili zgodziłem się i zaprowadziłem chłopca przed telewizor. Matka latorośli wyglądała, jakbym podarował jej gwiazdkę z nieba.
Szczerze? Nie lubiłem dzieci. Nie wiedziałem, jak się z nimi obchodzić. Dałem chłopcu pilota i niechętnie wróciłem do dokumentów, nie proponując mu nic do picia ani jedzenia. Sam sobie poradzi.
Próbowałem skupić się na dokumentach, lecz myśli uparcie wracały do nieustannego szumu, który wciąż rozbrzmiewał gdzieś na granicy świadomości. Zmieniał się – stawał coraz bardziej melodyjny, niemal urzekający. Było w nim coś hipnotyzującego, coś, co łagodnie oplatało umysł i odbierało zdolność trzeźwego myślenia.
Gdy pozwoliłem sobie wsłuchać się głębiej w tę osobliwą melodię, czas przestał istnieć. Minuty rozciągały się w nieskończoność, a godziny mijały niezauważenie. Zanim się obejrzałem, minęło już kilka godzin. Od tamtej pory unikałem słuchania tego szumu – obawiałem się, że ponownie zatracę poczucie czasu i pogrążę się w tej dźwiękowej otchłani.
– Cholera… dzieciak – mruknąłem i podszedłem do salonu.
Chłopczyk siedział na podłodze przed ekranem, patrząc w… szumy. Gapił się w szary, migoczący obraz aż mnie ciarki przeszły. Nie protestował, gdy wygoniłem go z mieszkania. Zamknąłem za nim drzwi, posyłając go do matki.
Idąc z powrotem w stronę telewizora, usłyszałem dziwne bzyczenie. Myśląc, że to z telewizora, wcisnąłem przycisk na pilocie. Ekran zgasł, ale dźwięk, bzyczenie, szum – nie ustał.
Zacząłem chodzić po domu, szukając źródła, lecz nie mogłem go znaleźć.
Sprawa wydawała się coraz bardziej pogmatwana i raczej z pogranicza tych, których nie chciałbyś tknąć nawet kijem.
Chyba za stary jestem na takie gówno.
Wiele razy czytałem artykuły o kosmitach, magii i innych upiornych zjawiskach, ale żadne z nich nie działały na mnie tak drażniąco, jak ta figurka. To nie na moje nerwy.
Więc zrobiłem jedyną słuszną rzecz: spakowałem wszystko do pudła i zostawiłem przy drzwiach wyjściowych.
Jutro się tego pozbędę.
*
Obudziłem się w środku nocy, wciąż myśląc o tym dziwnym kolorze. Leżałem w łóżku, a świąd po komarach stawał się coraz bardziej uporczywy. Przejdzie. Jak zawsze zresztą.
Spojrzałem na zegarek. Była północ.
Może nie powinienem wyrzucać spadku po wujku?
Trochę gryzło mnie sumienie. Mimo że nie odzywaliśmy się do siebie latami, to on pokazał mi ścieżkę życia, nakierował na odpowiednie tory. Mogłem skończyć znacznie gorzej.
Miałem twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony chęć pozbycia się klamotów, z drugiej wdzięczność wobec nauczyciela.
Niech to szlag…
Wstałem i ruszyłem w stronę wejścia do mieszkania, przy którym zostawiłem pudło. Szedłem z trudem – towarzyszyło mi natarczywe i głośne skrzypienie podłogi. Popatrzyłem na drzwi, a potem pod nie.
Cholera… gdzie jest skrzynka?
Miejsce było puste. Przecież nikt nie mógł zabrać pudła. Upewniłem się, że drzwi są zamknięte. Pociągnąłem za klamkę – ani drgnęły.
Szum, który cały czas słyszałem, teraz nie był jednolity. Tworzył melodię. Rytmiczny raz cichy, raz głośniejszy. Kątem oka zobaczyłem znajomy kolor. Domyślałem się, gdzie może być pudło.
Wolnym krokiem wszedłem do kuchni.
Stało tam, gdzie ostatniego dnia przeglądałem dokumenty. Rozłożone, jakbym nigdy go nie zebrał. Małe pudełko było otwarte. Coś się w nim ruszało. Ledwo dostrzegalny ruch.
Jaki ze mnie głupek…
W horrorze byłbym tym pierwszym idiotą, który sam pakuje się w objęcia śmierci. Nie wiedzieć czemu, nie wpadłem na to, by zapalić światło.
Sięgnąłem dłonią do przycisku. Klik.
Przetarłem oczy i powoli zajrzałem do pudełka, z którego leniwie wyleciała… mucha. Odetchnąłem z ulgą. Została tylko sprawa przemieszczającego się pudła.
Niechętnie zebrałem wszystko do kupy i wyniosłem na zewnątrz. Z ulgą wrzuciłem pudło do kontenera na śmieci i wróciłem do mieszkania.
Kiedyś chciałem poznać tajemnice świata. Teraz miałem dość.
Za jakie grzechy?
Byłem niewiele lepszy od ćmy lecącej do ognia. Nie dałem rady zasnąć, więc włączyłem telewizor. Pstryk. I nic. Szum.
Tego mi brakowało. Szczyl popsuł mi telewizor. Jutro będę musiał zadzwonić po fachowca.
Całą noc przesiedziałem w fotelu, nie mogąc zasnąć. Czułem niepokój, dziwne mrowienie skóry. Zaschło mi w gardle, dostałem chrypy. Starając się odciągnąć myśli od wydarzeń sprzed kilku godzin, otworzyłem książkę i zacząłem czytać. Nie mogłem się skupić…
Ten dźwięk. Ciągły szum, który stawał się coraz bardziej uporczywy. I ten świąd. Wszystko się nagromadziło i grało mi na nerwach, jakby cały świat postawił sobie za cel dokuczenie staremu, samotnemu odludkowi.
Cały czas czułem ten nieustanny niepokój, jakby ktoś mnie obserwował. Na skórze to nieprzyjemne mrowienie schodziło coraz głębiej i głębiej. Ręce drżały, jakbym był alkoholikiem.
Nawet nie wiem, kiedy urwał mi się film. Ciężkie powieki opadły, a ja zanurzyłem się w śnie, wtulony w miękki fotel.
*
Obudził mnie nagły dźwięk domofonu. Leniwie wstałem z fotela, podniosłem słuchawkę. To był dostawca pizzy.
Nie zamawiałem pizzy. Najpewniej zrobił to któryś z sąsiadów, a dostawca po prostu pomylił numer domofonu – zdarza się.
– Wpuści mnie pan? – zapytał.
Od niechcenia wcisnąłem przycisk domofonu.
Jak ja wyglądam…
Spojrzałem w łazienkowe lustro. Zobaczyłem zmęczone odbicie, twarz styraną życiem, z worami pod oczami. Czułem się dokładnie tak, jak wyglądałem – jak budowlaniec, który cały tydzień nosił worki z cementem.
Trzeba się wziąć za siebie.
Odkręciłem kurek i chlusnąłem zimną wodą w twarz. Nie było to przyjemne, ale na pewno dodało trochę energii, odświeżyło.
Już przestałem zwracać uwagę na szum. Stał się częścią mnie. Przestałem go słyszeć. Przyzwyczaiłem się.
Zrezygnowany, ledwo ciągnąc nogę za nogą, człapałem w stronę kuchni. Włączyłem czajnik elektryczny i nasypałem kawy do kubka.
Gdy się odwróciłem, serce podskoczyło mi do gardła.
– Nieeeee… – jęknąłem, widząc starego przyjaciela, który leżał na stole.
W przypływie wściekłości wyciągnąłem figurkę z pudełka i z całej siły rzuciłem nią o podłogę. Ten dźwięk! Piękny, satysfakcjonujący – suchy trzask, po którym odłamki gliny rozsypały się po całej kuchni. Ulżyło mi. Zniszczyłem ją.
Czy to coś zmieni?
Spakowałem dokumenty i wyrzuciłem wszystko do kontenera.
Nie zważając na ostre fragmenty porozrzucane po kuchni, usiadłem przy stole. Nie wiedziałem, co mam robić. Kogo prosić o pomoc? Czy istnieje ktoś taki jak specjalista od magii i nawiedzonych figurek?
Przecież mnie wyśmieją na samą wzmiankę. Już i tak uważali mnie za dziwoląga, co wierzy, że piramidy w Egipcie wybudowali kosmici.
Muszę wyjść z domu. Uciec jak najdalej stąd.
Spakowałem walizkę z zamiarem spędzenia kilku dni w hotelu. Wyszedłem z mieszkania i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Pojawiła się ulga. Im dalej byłem od bloku, w którym mieszkałem, tym bardziej ją odczuwałem, aż w końcu pękłem. Na środku chodnika, wśród ludzi… tak po prostu.
Polały się łzy, ale ludzie wokół nie zwracali na mnie uwagi. Szli dalej. Czułem ich wzrok, ale nikt, absolutnie nikt nie zapytał, co się dzieje.
Zameldowałem się w hotelu i z ulgą padłem na łóżko.
Zacząłem uporczywie się drapać. Nie wiem, czy to z nerwów, czy przez ten nieznośny świąd. Drapałem coraz głębiej, czując jednocześnie ulgę i bolesne pieczenie. Byłem niewierzący, a jednak teraz uklęknąłem i zacząłem mówić słowa modlitwy. Jedna za drugą. W kółko. Byle tylko nie myśleć. Aż w końcu wyczerpany zasnąłem.
W myślach wciąż dudniły słowa modlitwy… i nadzieja, że to wszystko to tylko koszmarny, chwilowy sen.
*
Otworzyłem oczy wypoczęty. Nie czułem już świądu. Szum ustał. Przetarłem oczy ze zdumienia.
Nie byłem w hotelu. Leżałem w swoim łóżku. W domu. W panice zerwałem się i spojrzałem na zegar. Czternasta.
Spojrzałem na ręce, nie było śladów po ukąszeniach. Wykonałem pierwszy krok, potem drugi, w stronę kuchni. Strach sparaliżował moje ciało, zalał mnie pot.
Starałem się iść coraz wolniej, drobnymi krokami, a serce waliło jak oszalałe. Krok za krokiem. Każdy wydawał się dłuższy, jakby czas się rozciągał.
Usłyszałem bicie serca. Coraz głośniejsze. Coraz szybsze.
Odetchnąłem z ulgą, gdy wszedłem do kuchni. Na posadzce panował porządek. Stół czysty. Po ostatnich dniach nie zostało ani śladu.
Modliłem się w duchu, by to wszystko naprawdę było tylko snem. Spojrzałem na datę w telefonie.
Poczułem lekkość.
Od dziś będę chodzić do kościoła. Codziennie. Dzięki ci, Boże…
Usłyszałem dzwonek do drzwi. Patrząc przez wizjer, zobaczyłem mężczyznę.
– Kto tam? – zapytałem.
– Byliśmy umówieni. Telewizor się panu zepsuł. Mogę wejść?
Otworzyłem drzwi. Mężczyzna z walizką na narzędzia wszedł do mieszkania.
Wtedy do mnie dotarło, jaką głupotę zrobiłem.
– Ja… zapomniałem zadzwonić – wyszeptałem. – To niemożliwe… To tylko koszmar… słowa wygrawerowane na figurce… Po trzykroć mnie wpuść…
Spojrzałem na niego. Mężczyzna tylko się uśmiechnął. Świat zawirował. Przestrzeń wokół mnie pożarła ciemność.
*
Otworzyłem oczy.
Gdzie ja jestem?
Próbowałem się podnieść. Nie mogłem. Byłem oplątany czymś, co wyglądało jak pajęcza sieć. Lepka. Mocna. Nie ustępowała, mimo użycia siły. Byłem nagi. Pokryty licznymi, okrągłymi ranami. Całe ciało w dziurach.
Czułem, że coś jest nie tak… Dziwne pełzanie pod skórą. Coś poruszało się w moich wnętrznościach. Każdy ruch był jak szept w języku, którego nie znałem. I ten dźwięk, jakby powietrze przeciskało się przez moje ciało niczym wiatr przez rozbite okna.
Szum. Znów on. Próbowałem krzyczeć, ale każdy dźwięk grzązł gdzieś głęboko. Zamiast tego wydobywał się tylko świst. Wokół panował półmrok.
W głowie miałem mętlik. Myśli przelatywały przez umysł jak rwący potok, jak dzikie zwierzę w panice. Usłyszałem hałas. Rytmiczny stukot. Szmer. Stukot. Szmer.
Z ciemności przede mną wyłoniła się postać w poszarpanym płaszczu. Kulała, ciągnąc za sobą nogę. Poruszała się dziwnie, jakby przy każdym kroku nastawiała kości, nienaturalnie, zgrzytliwie.
Widziałem ludzką twarz pod kapturem, ale spod płaszcza wyłoniły się owłosione, owadzie odnóża.
Zacząłem się szarpać. Próbowałem krzyczeć. Postać była coraz bliżej.
Stuk… szur… stuk…
Stworzenie zatrzymało się przy mnie. Powietrze zgęstniało, a zgnilizna, którą przyniosło, owionęła moje nozdrza.
Jedno z długich odnóży zbliżyło się do mojej klatki piersiowej. Ukłucie. Ból. Pęknięcie. Usłyszałem dźwięk rozdzieranej skóry. Odnóże zanurzyło się w moim ciele, przeszywając je na wylot.
Stworzenie pochyliło się. Przyłożyło zimne, lepkie usta do otworu na mojej głowie.
Poczułem, jak wdmuchuje we mnie coś – wiatr z innego świata, ze snu, którego nie sposób opowiedzieć.
Inne odnóża tańczyły nad moim ciałem. Zatykały rany. Odtykały inne. Rytm. Melodia. Jakby grały na mnie pieśń, której partytura zapisana była na wnętrznościach.
Ten dźwięk… to był ten szum. Teraz wyraźniejszy. Melodyjny.
Krzyk. Modlitwa. Cisza. Mój głos grzązł w myślach.
Czułem, jak coś wewnątrz mnie się rozpada.
*
Sąsiadka zapukała do drzwi. Chciała odwdzięczyć się za pomoc w przypilnowaniu dziecka. Po dłuższej chwili usłyszała szczęk otwieranych drzwi.
– Dzień dobry, wpadłam zapytać, czy wszystko w porządku. Nie wychodził pan z domu przez parę dni, a wczoraj… słyszałam jakieś dziwne odgłosy. Upiekłam szarlotkę.
– Dzień dobry. Jak miło z pani strony. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Powinniście częściej wpadać z synem. Spędziliśmy miło czas.
– Myślałam, że nie lubi pan dzieci?
– Pani syna lubię. Chyba zostawił u mnie zabawkę.
Mężczyzna podał kobiecie małe pudełko.
Cześć, Adexx
Opowiadanie trzymające w napięciu do samego końca. Powtórzenie z wyrazem drzwi jest trochę niefortunne. Nie bardzo wiem, co tam się wydarzyło. Ale bardzo sprawnie wprowadzasz w klimat. Jest mrocznie i duszno od dziwności. Choć tak do końca nie wiem, kim, czym była figurka i o co chodzi z przemieszczającym się pudełkiem, to specjalnie mi to nie przeszkadza, bo tekst czyta się dobrze.
Pozdrawiam
Klik ode mnie
Dzięki za komentarz. Rzeczywiście, było tam jedno problematyczne zdanie z „drzwiami” – wyszedł z tego lekki dziwoląg. Zastanawiałem się, co z nim zrobić, ale ostatecznie zostało. Pozdrawiam.
Hej, Adexx
Czepiać się, to ja już czepiałem na becie ;) Mimo to, opowiadanie od początku mi się podobało. Lovecraftowy klimat, tajemniczy artefakt… no i satysfakcjonujące zakończenie (cóż, lubię takie zakończenia).
Fajny klimat. Łapankę już robiłem… no to klik ;)
Horror jest. Nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień co do tej figurki, ale niech Ci będzie.
Czytając notatki, sprawa wydawała się coraz bardziej pogmatwana
W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to sprawa czytała.
Babska logika rządzi!
Dzięki za komentarze. Finklo, postaram się to rozkminić w najbliższym czasie i poprawić.
Uważam, że pierwszy horror wyszedł Ci naprawdę nieźle. Opowiedziałeś historię nader mroczną i gęstą od sytuacji wywołujących niepokój, powodujących odczucie popadania bohatera w obłęd.
I tylko żałuję, że poskąpiłeś nieco jaśniejszego przedstawienia sprawy, bo nie ukrywam, że chyba nie do końca pojęłam, co tam się wydarzyło.
…wielkość mózgu, zakresu nagromadzonej wiedzy i poświęcony czas na jej zdobywanie… → …wielkość mózgu, zakres nagromadzonej wiedzy i czas poświęcony na jej zdobywanie…
…wszystko wyglądało inaczej. Chyba wszyscy upadli… → Czy to celowe powtórzenie?
Należałem do tej drugiej grupy fanatyków historii, określanej mianem szarlatanów… → Piszesz o fanatykach, więc: Należałem do tej drugiej grupy fanatyków historii, określanych mianem szarlatanów…
…tworzy się przed nami świat nowych perspektyw, które uświadomią nam, że… → Czy drugi zaimek jest konieczny?
…uzależniłem się od tego boskiego trunku… → Piszesz o kawie, więc: …uzależniłem się od tego boskiego napoju…
Za SJP PWN: trunek «napój alkoholowy»
Czas jakby ustał w miejscu… → A może: Czas jakby stanął/ zatrzymał się w miejscu…
…raz za razem uderzał w tafle szkła… → Literówka.
Zabrałem się za szykowanie śniadania. → Zabrałem się do szykowania śniadania.
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
Zapraszał gestem ręki… → Zbędne dookreślenie. Gesty wykonuje się rękami.
Jaki gest wykonywał telewizor, że bohater czuł się zaproszony do oglądania?
Zabrałem się za tłumaczenie symboli na figurce… → Zabrałem się do tłumaczenia symboli na figurce…
Chłopczyk siedział na ziemi przed ekranem… → Rzecz ma miejsce w mieszkaniu, więc: Chłopczyk siedział na podłodze przed ekranem…
Miałem trudny orzech do zgryzienia. → Miałem twardy orzech do zgryzienia.
„Twardy orzech do zgryzienia” to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.
Szło się ciężko… → Raczej: Szedłem z trudem…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Odkręciłem kurek kranu… → A może wystarczy: Odkręciłem kurek… Lub: Odkręciłem kran…
Zrezygnowany, ledwo ciągnąc nogę za nogą, sunąłem w stronę kuchni. → A może: Zrezygnowany, ledwo ciągnąc nogę za nogą, człapałem w stronę kuchni.
…widząc starego przyjaciela, który leniwie leżał na stole. → Na czym polega leniwe leżenie? Czy można leżeć aktywnie?
Zaglądając przez wizjer, zobaczyłem mężczyznę. → Patrząc przez wizjer, zobaczyłem mężczyznę.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki za przeczytanie i łapankę. :D
Bardzo proszę, Adeksie. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj. :)
Ze spraw technicznych wpadły mi w oczy nade wszystko powtórzenia (zawsze – to tylko sugestie, do przemyślenia):
Taka, co całe dnie siedzi przy komputerze, gapi się w ekran i bezmyślnie klika w grę. Kiedyś, gdy ludzie nie snuli się jak zombie, wpatrzeni w ekrany smartfonów, wszystko wyglądało inaczej.
Pewnego dnia, gdy połączymy kropki, otworzy się przed nami świat nowych perspektyw, które uświadomią, że wciąż pływaliśmy w morzu niewiedzy, odrzucając fakty. Odzyskanie tego tajemnego Graala wiedzy, o którym wszyscy mówią z uśmiechem, szło mi nie najlepiej.
Był powszechnie cenionym autorytetem w dziedzinie starożytnych zapisów – ludzie często zasięgali jego opinii, tak więc jego nagłe odejście odbiło się echem w świecie nauki.
Długo się zbierałem, by zajrzeć do pudła zostawionego w spadku, ale odkładałem to tak długo, jak tylko mogłem, aż w końcu przyszedł ten moment, by zobaczyć, nad jakim to nowym, wielkim odkryciem pracował świętej pamięci wuj.
Ostrożnie złapałem figurkę, która wyglądała, jakby biła z niej zorza polarna koloru, którego nie potrafiłem nazwać.
Musiałem iść spać – w końcu muszę się wyspać, by mieć w miarę trzeźwy umysł na jutro.
Miałem wrażenie, że o czymś zapomniałem. Tej nocy miałem sen, ale jak zawsze, nie pamiętałem jego treści.
Członkowie zespołu badającego figurkę również zaobserwowali to zjawisko, lecz żaden z badaczy nie umiał go logicznie wytłumaczyć. Badano figurkę różnymi naukowymi metodami, ale nie uzyskano satysfakcjonujących odpowiedzi. Mało tego, członkowie zespołu badawczego zaczęli dziwnie się zachowywać.
Minuty rozciągały się w nieskończoność, a godziny mijały niezauważenie. Zanim się obejrzałem, minęło już kilka godzin.
Wszystko się nagromadziło i grało mi na nerwach, jakby cały świat postawił sobie za cel dokuczenie staremu, samotnemu odludkowi. Cały czas czułem ten nieustanny niepokój, jakby ktoś mnie obserwował.
Przecież mnie wyśmieją na samą wzmiankę. Już i tak uważali mnie za dziwoląga, co wierzy, że piramidy w Egipcie wybudowali kosmici.
Mam także inne wątpliwości:
Od niechcenia zacząłem wertować dokumenty. Kartki z pamiętnika, dzienniki podróży, datowania… Nie mogli określić wieku ani pochodzenia artefaktu, więc użyli datowania warstw skalnych, w których znaleziono figurkę. Czy oni na głowę upadli? – niejasne zdania: kim są ONI? – pojawiają się nagle i niespodziewanie, o wcześniej piszesz o bohaterze: „ja – zacząłem”
Zabrałem się za do szykowania śniadania. – tu mamy czegoś za dużo lub za mało w zdaniu?
– Myślałam, że nie lubi pan dzieci? – nie mam pewności, czy to jest zdanie pytające (?)
Bardzo dobry horror, z nieoczywistym zakończeniem i świetnie stworzoną ilustracją, rozbudzającą dodatkowo wyobraźnię, gratulacje. :)
Klik do Biblioteki, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Dzięki za kliknięcie i przeczytanie. Co do powtórzeń – nie mam wymówki, po prostu są.
Nie mogli określić wieku ani pochodzenia artefaktu, więc użyli datowania warstw skalnych, w których znaleziono figurkę. Czy oni na głowę upadli? – niejasne zdania: kim są ONI? – pojawiają się nagle i niespodziewanie, o wcześniej piszesz o bohaterze: „ja – zacząłem”
Chodzi cały czas o badaczy / członków zespołu – przecież zwykły Kowalski raczej nie datuje warstw skalnych.
Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!
To ja bardzo dziękuję. :)
Ja wiem, że chodzi o badaczy, można się tego domyślić, ale ze zdania to nie wynika. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Nie jestem fanem horrorów, ale Twoje opowiadanie naprawdę mi się spodobało. Od początku do końca czuć napiętą atmosferę. Historia z tajemniczą, antyczną figurką jest intrygująca, a opis powolnego popadania bohatera w szaleństwo wyszedł bardzo dobrze. Nie wszystko zrozumiałem, ale mam wrażenie, że taki właśnie był zamysł autora :)
Może to drobiazg, ale uczelnia/instytut/muzeum czy inna instytucja finansująca badania archeologiczne raczej nie oddałaby „nawiedzonej figurki” w ręce krewnego jednego z badaczy biorących udział w projekcie.
Dziękuje za komentarz. :D
Dopiero pod koniec skumałem o co chodzi z rym po trzykroć. Tak chyba powinno być. Jest klimat. Ale coś mi nie gra. To chyba kwestia indywidualnych upodobań.
Nie mogę powiedzieć, że coś jest źle, bo chyba wszystko jest poprawnie napisane, ale nie załapałem tej historii.
Po prostu przeczytałem, zostałem zaskoczony na końcu i tyle.
No, ale nie da się trafić we wszystkie gusta.
Pozdrawiam :)