- Opowiadanie: tomaszg - Dawać zioło, jest wesoło

Dawać zioło, jest wesoło

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Dawać zioło, jest wesoło

Moment I

– Dziesięć, dziewięć, osiem, sie… – zamilkłem w pół słowa, leżąc z otwartymi ustami i patrząc na zmienione w jednej chwili otoczenie, a mężczyzna nade mną uśmiechnął się szeroko. – Witamy z powrotem. Proszę nie wstawać.

– To… już? Ile?

– Trzy godziny. I nie wygląda to wcale źle. Chirurg mówił, że nie było żadnych komplikacji.

Nie mogłem, nie chciałem nawet patrzyć na własną nogę. Na moim czole wystąpiły grube krople potu. Trzy godziny. Całe sto osiemdziesiąt minut. Dziewięć, nie, dziesięć. Dziesięć tysięcy sekund, podczas których mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.

Byłem otępiały, ale nagle zacząłem się dotykać rękami po całym ciele, odruchowo sprawdzając, czy jestem w jednym kawałku i czy mam to i owo na swoim miejscu.

Trwało to dosłownie chwilę. A potem zacząłem cały drżeć. Poczułem lodowate zimno. Chciałem się łudzić, że to może od metalowego stołu, na którym leżałem, ale nie… do mojej świadomości dotarło, że ktoś naprawdę wyłączył mnie na całe trzy godziny, i to tak łatwo, jakby przekręcił jakiś wyłącznik czy pstryknął palcami. Leżałem w jednej sali, a po mrugnięciu oczami znalazłem się w zupełnie innym miejscu i czasie.

Czytałem kiedyś o tym, ale co innego przeczytać, a co innego przeżyć i odczuć to na własnej skórze. Świadomość tego, że wystarczyło tylko kilka mililitrów białego, mętnego płynu, była naprawdę straszna.

A co, jeżeli moja nieśmiertelna dusza nadal była w stanie permanentnego zawieszenia? Albo moja świadomość została zastąpiona dokładną kopią i człowiek z rana już nie istniał? I być może nie mógł teraz dostąpić zbawienia, pozostając produktem i dziełem rąk ludzkich?

To było naprawdę przerażające, a ja poczułem się jak wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, że moja ukochana rodzinka mieszka tysiąc kilometrów ode mnie, ale tak naprawdę dzieli nas tylko dwie godziny, samolotem oczywiście.

 

Moment II

Zbyszek spojrzał na samochód powstańców z czterdziestego czwartego, poczekał, aż najbardziej hałaśliwa część klasy przejdzie dalej, zręcznie przeskoczył przez taśmę pomiędzy słupkami, zrobił dwa kroki i dotknął pomalowanej na zielono cienkiej blachy.

– Ej, tak nie można! – Jeden ze strażników zaczął iść w jego kierunku, ale on nie zareagował, działając zupełnie jak w transie.

W jego głowie pojawił się obraz młodej dziewczyny z fiołkowymi oczami, która jakimś cudem znalazła czerwoną szminkę, jeszcze sprzed wojny, do tego perfumy z Paryża, i stała z wypiekami na twarzy, ubrana w sukienkę w kwiaty, patrząc z zachwytem w jego kierunku. Widać było, że naprawdę się postarała. Długo nie mógł oderwać od niej oczu, a ona najwyraźniej na coś czekała.

Byli na jakimś podwórku w Śródmieściu, otoczeni z każdej strony murami czteropiętrowej kamienicy, wśród dziesiątek dziewcząt i chłopców, którzy próbowali zwrócić na siebie uwagę, śmiejąc się i strojąc miny, ewentualnie czyszcząc nieliczną zdobyczną broń.

Tak wyglądało powstanie. Zbyszek nie miał pojęcia, skąd to wszystko wiedział, ale smród spalenizny, benzyny i smarów, harmider i ruch, a przede wszystkim suche, regularne odgłosy wybuchów i strzały w oddali wydawały się wszystko potwierdzać.

– Młody, nie wolno dotykać eksponatów! – Zbyszek nagle poczuł, że ktoś go ciągnie za ramię.

Chłopiec znowu znalazł się w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

– Zbyszek, tak nie można. Skaranie boskie w tym chłopakiem. Dostaniesz naganę. I masz przyprowadzić rodziców. – Do strażnika dołączyła ich wychowawczyni, pani Marysia. – Dlaczego to zrobiłeś?

Chłopiec nic nie odpowiedział, uśmiechając się tajemniczo. Za jego plecami na ścianie widać było portret dziewczyny z niezwykłymi fiołkowymi oczami, sanitariuszki, która zginęła w wybuchu czołgu-pułapki na Starym Mieście.

 

Moment III

– Cholerny złom. – Maciek uderzył w obudowę drogiego laptopa gamingowego, kosztującego mniej więcej cztery tysiące, który od kilkunastu minut niemiłosiernie wył, a teraz zwyczajnie się zawiesił.

Dziesięciolatek miał naprawdę dosyć. Dostał urządzenie na pierwszą komunię świętą i niestety nie mógł przejść Cyberpunka, bo laptop co i rusz sprawiał problemy.

Wąsaty Jarosław, który przyjechał z Niemiec, cały czas mówił, że Medion udźwignie dosłownie wszystko, nie do końca to się jednak sprawdziło. Maciek w ogóle często nie rozumiał tego śmiesznego pana, pojawiającego się u nich mniej więcej raz na pół roku.

Wujek wiele razy wspominał, że w Polsce dużo rzeczy jest lepszych, ale chłopiec widział, że to nieprawda. Tata cały czas kłócił się w mamą, czy Tusk jest lepszy od Kaczyńskiego, a do tego darł koty z sąsiadem, który podobno głosował na konfederatów. Awantury były na porządku dziennym, a swoje dodawała babcia, cały czas głośno krzycząc, że antychrystów to ona będzie przeklinać do końca świata, a nawet dłużej. Tak było wszędzie. Ludzie mieli pretensję dosłownie o wszystko, a otoczenie i okolica wyglądały coraz bardziej nijako. Wszyscy gapili się w tablety i smartfony, co i rusz podwyższano ceny i zmniejszano ilość autobusów, tramwajów i ulic w całym mieście. Przygnębienie sięgało zenitu, bo o ile kiedyś nie było niczego, to teraz dawało się kupić każdą możliwą rzecz, ale wszyscy mogli sobie tylko popatrzeć, bo coraz częściej brakowało im do pierwszego.

 

Moment IV

– Cholerne korporacje! – Marek założył kiedyś darmowe konto w jednej z popularnych platform, a teraz nie mógł się nawet zalogować.

System wymagał od niego podania skanu dowodu tożsamości i co najmniej jednego z rachunków domowych. Teoretycznie można powiedzieć, że dobry wujek z Ameryki przeciwdziałał szemranym interesom typów spod ciemnej gwiazdy, ale chłopiec przeczytał małym druczkiem, że jego adres będzie podawany publicznie dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Czy w ten sposób nie wyłudzano danych i dokumentów? I jak to się miało do ochrony prywatności, o której wszędzie trąbiono?

Z każdej strony robiono coraz więcej utrudnień, utrudniającym życie głównie użytkownikom takim jak Marek, z drugiej strony mówiono o unifikacji i uniewinniano wielkie korporacje dzielące się milionami rekordów. Informacjami wymieniały się nawet urzędy skarbowe, a wszystko, co ludzie robili, coraz częściej wypływało w internecie, czy to w rejestrach nieruchomości czy spółek, czy w innych miejscach.

Marek miał wrażenie, że na świecie robiono naprawdę wiele, byle tylko zniszczyć unikalność jednostek, przetrawić i przemielić ich, zrobić z nich jedną, wielką, bezkształtną masę, którą dałoby się obsłużyć jak najtańszym kosztem. I pewnie dlatego takich powodzeniem cieszyły się różne konsolidacje i przejęcia firm, jak również tygodnie i miesiące dumy i wszystkie imprezy z tym związane.

 

Moment V

Marta nigdy nie była dzieckiem miasta. Już jako młoda dziewczyna uwielbiała zieleń, łąki, pola i lasy. Od zawsze czuła więź z przyrodą i lubiła się wsłuchiwać w odgłosy natury, oglądać małe i większe zwierzątka, patrzeć na odwieczny krąg życia, przenikanie się różnych, sprzecznych, interesów i cykli. Natura potrafiła być brutalna, ale dzięki temu równocześnie tak piękna.

– Cholerni wandale. – Tym razem Marta zacisnęła pięści, widząc na korze wiekowego drzewa serce ze strzałą i literami M i B, a potem, wiedziona impulsem, podeszła i przytuliła się okaleczonego dębu. – Już dobrze.

Przez krótką chwilę miała wrażenie, że w szumie liści naprawdę coś słychać. Takie drobne elementy powtarzały się regularnie, a wśród niektórych znajomych miała opinię nawiedzonej, ale jej to nie obchodziło.

 

Moment VI

„Wymyśl największy Twoim zdaniem idiotyzm, ogłoś go publicznie, a tępe niedouczone masy nie tylko go podchwycą i uznają za prawdę objawioną, ale będą też bronić do upadłego. Rzucą się dla niej w przepaść i już spadając, nadal będą wrzeszczeć, że mieli rację. (…) ludzie, którzy dawniej siedzieliby w szpitalach psychiatrycznych, dzisiaj zyskują bez trudu miliony bezkrytycznych wyznawców. (…) To oni każą nam akceptować najbardziej nawet obrzydliwe odchylenia od normy, choć to prosta droga do unicestwienia odwiecznych więzi społecznych, bez których żaden naród i żadna cywilizacja nie przetrwa (…) Intelekt przydaje się tylko w początkowych stadiach rozwoju, dając rozumnym gatunkom przewagę nad rywalami, ale im bardziej cywilizacja się rozwija, tym więcej osobników nie nadąża za postępem, ponieważ nie jest w stanie go pojąć, a co za tym idzie, popada najpierw we frustrację, a potem w szaleństwo”.

Gdy tylko Brajanek to przeczytał, niemal zaniemówił, czując ogromny szacunek do Roberta Szmidta, znanego polskiego autora.

Te słowa niemal dosłownie oddawały, co czuł każdego dnia. Gloryfikowanie MMA czy psynów, minusowanie w internecie za każdy przejaw czegoś trochę bardziej inteligentnego, a przede wszystkim złośliwości w pracy, gdzie rządzili ci, którzy nigdy nie byli mądrzejsi od swoich szefów.

Mężczyzna nieraz słyszał, że skoro jest taki inteligentny, to dawno powinien zarobić milion dolarów.

To jego wina, że miał wysokie IQ, ale bez innych cech niezbędnych do tego, żeby przekonać szarą masę do kupowania jego produktów i pracy?

Tacy ludzie byli naprawdę nieliczni.

Tylko dlaczego? I dlaczego przyszło mu żyć w czasie, który kiedyś będzie określany jako okres przed kolejnym upadkiem Polski?

Ciekawe tylko, czy przyszłe pokolenia będą bardziej winić kobiety, nie chcące związków i dzieci, czy mężczyzn, którzy dali się zdominować. I czy nie zapomną o masowych oszczerstwach wobec Polaków i wysiłkach nielicznych patriotów, którzy otwarcie mówili o tym, kto jest prawdziwym wrogiem. Bo na świecie trwała prawdziwa bezpardonowa walka i budowanie fortun, a my stawaliśmy się coraz większymi dziadami, pracując na innych zakopywaliśmy się w zaimkach i oddawaliśmy marzeniom, wciąż trwając w zamierzchłej, ułańskiej przeszłości.

 

Moment VII

Worki na ciała.

Często właśnie to przychodziło mi na myśl, gdy widziałem ogromne, bezkształtne kształty, ledwo powłóczące nogami, otoczone gromadką wrzeszczących bachorów, wśród których małe dziewczynki najczęściej miały zasłonięte włosy. Te kobiety najwyraźniej nie potrzebowały nic, nie miały już żadnej motywacji i energii i zajadały i zapijały swoje stresy, nie widząc wyjścia z całej sytuacji.

Właśnie.

Energia.

Najważniejsza siła we wszechświecie. Spajająca albo niszcząca. Przenosząca góry i obalająca całe imperia.

Bez niej nie mogły rosnąć rośliny. Z jej braku musiał odpuścić Hitler w czterdziestym trzecim. I zawsze brał ją pod uwagę każdy szef, zatrudniający takich ludzi, którzy nie mieli tyle energii, żeby mu zaszkodzić, no chyba, że naprawdę musiał, ale to wtedy zupełnie inna historia.

A tak w ogóle kobiety z jaskrawymi włosami, fioletowymi, czerwonymi czy każdymi innymi były bardzo miłe, gdy swoim kolorem jasno mówiły „jestem toksyczna” albo „mam tyle energii, że mogę wszystko roznieść w drobny pył”.

 

Historia właściwa

Wiktoria nie zamieniłaby domu po dziadkach na nic innego, nie tylko ze względu na sentyment. To było miejsce niemal magiczne, i zwłaszcza tutaj wyzwalały się jej pierwotne instynkty i mogła pracować.

Kobieta od zawsze uważała, że stare, drewniane chałupy i domy mają to coś, i nie zmieniła swojego zdania nawet po wydarzeniach w Ząbkach. Nie chodziło nawet o zapach. Drewno jej zdaniem pozwalało być bliżej natury, obcować z nią, i owszem, były pewne niedogodności, ale miły, przyjemny chłód w lecie i ciepło w zimie rekompensowały to z nawiązką.

– Unia Europejska definitywnie i ostatecznie zakazała używać ziół – słychać było z radia „Taraban”, a ona uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do ubijania naparstnicy w tygielku.

Kobieta była wiedźmą z dziada pradziada. Całe życie to wiedziała i czuła. Jej życiem rządziły przypadki, a wiele rzeczy wychodziło samo, do tego kilka razy wyszła cało z wypadków i innych spotykała zasłużona kara, gdy miała takie życzenie.

Tym razem wzięła trzy listki naparstnicy, potem trochę proszku zrobionego z ładnie pachnących listków, zerwanych tydzień wcześniej. Zostawiła tygielek na stole i wyszła przez dom. Zapomniała o tym, ale gdy wróciła wieczorem, zobaczyła, że w środku pojawił się zielony nalot. Nie wyglądał na pleśń, a ona tylko popatrzyła i powąchała go.

 

***

 

Podniosła rękę, całą zieloną, z sześcioma palcami. Spojrzała w jakąś lustrzaną powierzchnię i uśmiechnęła się. Twarz wyglądała równie znajomo, co obco. Wiktoria zaczęła robić różne miny i wtedy zobaczyła, że podchodzi do niej osobnik rodzaju męskiego. Delikatnie wziął ją za rękę i dotknął palcem jednego z palców, a jej głowy zalały obrazy.

Przez chwilę siedziała w sali wykładowej, gdzie starzec mówił coś o splątaniu kwantowym. Zrozumiała, że cały wszechświat jest podzielony w wyniku strasznej katastrofy zwanej wielkim wybuchem i jedynym sensownym sposobem podróżowania są substancje wywołujące przeniesienie jaźni, tymczasowo w trakcie życia, albo permanentne, zaraz po śmierci.

 

***

 

Wiktoria zamrugała oczami i spojrzała ponownie na tygielek, który leżał niewinnie na stole. Nie wiedziała, co się z nią działo przez ostatnie kilka minut, ale miała wrażenie, że chyba lunatykowała. Lekko przerażające było to, że teraz była wygodnie wyciągnięta w ulubionym fotelu, a zawartość tygielka wąchała, stojąc kilka metrów dalej.

Chwilę myślała, potem wstała, wzięła naczynie, z powrotem usiadła i zaciągnęła się.

 

***

 

– Kim jesteś? Skąd pochodzisz? – Zielony patrzył na nią, nie poruszając ustami, a ona doskonale go rozumiała.

– Ziemia – odpowiedziała, ostrożnie rozglądając się po pokoju bez okien, w którym stał wyłącznie stół i dwa krzesła, a całość oświetlała zwykła… żarówka.

Obcy zesztywniał, słysząc tę nazwę.

– Nie wydajesz się być taka jak inni. – Zaczął ostrożnie.

– Inni?

– Spiskują z naszym rządem. Uważają się za naród wybrany i mają wszystkich innych za niższe gatunki, które muszą im służyć. Wiesz pewnie, o kim mówię.

– Domyślam się – mruknęła kobieta. – Najbardziej krzyczą, gdy się o nich mówi.

– Tak, zobacz kogo nie można krytykować, to się dowiesz, kto tobą rządzi. A czy wiesz, dlaczego nie ma zieleni wśród budynków rządowych?

– Nie.

– Wszystkie rośliny są żywe, a rządy boją się, że ktoś odczyta ich tajemnice. A miałaś kiedyś wrażenie déjà vu?

– Tak. Nawet często.

– Pamięć genetyczna przodków. Halucygeny tylko to wyciągają na wierzch. Wiem, że macie komputery. Czy zauważyłaś, że często lubisz wracać do miejsc, które jest odwiedzałaś? Na przykład do domu rodzinnego?

– Też.

– No właśnie. Wszechświat nie lubi tworzyć dla ciebie nowego otoczenia. Męczy się wtedy jak wasze komputery. Potrafi przywiesić jak laptopy do gier. Jako dziecko poznałaś najbliższe otoczenie, dom dziadków, i tak dalej. I pewnie zawsze miło ci się tam wraca. Tak samo często nie chce się tobie zmieniać pracy, partnera, auta, mieszkania czy wszystkiego, co ciebie otacza.

– Wszechświat to symulacja? Ogromny komputer?

– A jak inaczej wyjaśnić niektóre efekty kwantowe? I to, że wszędzie proponowana jest depopulacja?

– Na waszej planecie też?

– Niestety.

– A zobaczę, jak mieszkacie?

Zielony nie odpowiedział, tylko zastrzygł uszami, a ściana pokoju nagle zmieniła się i do środka wpadło kilku obcych.

 

***

 

Wiktoria znalazła się w swoim domu. Wszystko było jak wcześniej, za to za oknem słychać było ryk syreny ochotniczej straży pożarnej. Kobieta wstała i wyszła przed dom, a potem na drogę.

– Co jest? – rzuciła do sąsiadki, która stała przy płocie.

– Stary mówił, że płonie lasek, co jest ten krąg.

– Aha. – Wiktoria zesztywniała, wiedząc, że właśnie tam narwała ziół do tygielka.

– Sie nie martwi. – Sąsiadka uśmiechnęła się. – Do nas nie dojdzie.

– Wiem. Ale nie lubię pożarów.

– A kto je lubi?

– Wraca do siebie i robi, co ma robić. Pochwalony.

– Pochwalony. – Wiktoria uśmiechnęła się i obróciła na pięcie, trochę uspokojona tym, że w tym momencie ucichła syrena.

Szósty zmysł mówił jej, że ten pożar nie jest przypadkowy. Nie wyczuwała niebezpieczeństwa, co mogło świadczyć o tym, że podpalacze nie celowali akurat w nią.

Ale żeby tak szybko się dowiedzieli? Czy mam tam wracać? A może nie? – Stała niezdecydowana, wiedząc, że w tygielku zostało jeszcze sporo zielonego.

W końcu ciekawość wzięła górę.

 

***

 

Siedziała w prywatnym samolocie, a kobieta naprzeciwko cały czas spokojnie popijała szampana. Na stoliku między nimi leżał tablet. Wiktoria wzięła go do ręki, ale od razu odłożyła, widząc pytanie o hasło. Od razu zrozumiała, że coś poszło bardzo nie tak, a właściciel tego samolotu może właśnie teraz przebywa w pewnej małej podwarszawskiej wsi. Odruchowo wzdrygnęła się, że obca łapa być może właśnie przegląda jej rzeczy.

– Co jest? Jesteś jakiś spięty. – Całkiem dobrze zrozumiała słowa po angielsku, ale nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami.

Kobieta naprzeciwko odstawiła kieliszek, wstała i podeszła do niej z tyłu. Wiktoria poczuła delikatny dotyk, który na swój sposób był odprężający. Wszystko było bardzo miłe, i tym bardziej zszokowało ją, gdy nagle poczuła mocne szarpnięcie za ramię.

 

***

 

Znajdowała się znowu w swojej chacie, a przed nią stał obcy mężczyzna.

– Kim pan jest?! Co tu się dzieje!? – krzyknęła, ale on spojrzał na nią ironicznym wzrokiem:

– Skaczesz bez sensu. – Pokazał na tygielek. – Czy naprawdę myślałaś, że możesz znaleźć się w samolocie jednego z najbogatszych ludzi bez żadnych konsekwencji?

– Ale… ale to było przed chwilą.

– I tak, i nie. Dla ciebie stało się to kilka minut temu, a dla nich miało miejsce tydzień temu. Tam czas płynie za każdym razem inaczej, szybciej albo wolniej, wcześniej lub później.

– Ale… ale… ale… – Wiktoria nie za bardzo wiedziała, co ma powiedzieć, ale noc za oknem wydawała się potwierdzać wersję nieznajomego.

– Jedyny plus jest taki, że ziółka były zanieczyszczone, a ich sprzęt nie był w stanie poprawnie zidentyfikować sygnatury.

– Ja nic z tego nie rozumiem.

– Masz szczęście, że my działamy bardziej lokalnie. – Mężczyzna ciężko westchnął. – No dobrze, za kilka dni odwiedzą cię bardzo smutni panowie. Jeżeli nie zastaną nikogo i zobaczą ślady walki, pomyślą, że jesteś ofiarą i dadzą ci spokój. Nie mogę obiecać, że nie będą cię nigdy niepokoić.

– Mam się ukrywać?

– Mniej więcej. Pojedziemy na wschód, dopóki cała sprawa nie przycichnie.

– Na wschód? – Wiktoria zesztywniała.

– Kościoły współpracują ze sobą, ale na razie proponuję nie korzystać z pomocy Watykanu.

– Watykanu? – Kobieta była coraz bardziej zdezorientowana.

– Mają swoje problemy.

– Ale na wschodzie jest wojna.

– Niestety. – Mężczyzna ciężko westchnął. – Wojna dobra ze złem.

– Ale dlaczego Rosja wysyła wszystkich na front?

– Rozszerzenie NATO. Tego się najbardziej obawiali.

– I to jest wytłumaczenie? – Kobieta cofnęła się kilka kroków. – A my tam jedziemy?

– Nigdy nie ma wytłumaczenia dla zabijania, niezależnie od tego, czy robi to reżim czy demokracja. A kościoły mają swoje ciche sojusze i ogromne wpływy na całym świecie. To jak? Idziemy?

– Tak – odpowiedziała Wiktoria, podświadomie czując, że to początek zupełnie nowej wyprawy i przygód, o jakich dotąd mogła tylko pomarzyć.

Koniec

Komentarze

To nie do końca moje klimaty. Preferuję bardziej fantastyczne historie. Przeczytałem i życzę powodzenia w konkursie. Pozdrawiam!

Wiktoria wzięła go do ręki, ale od razu odłożyła, widząc pytanie o hasło. Od razu zrozumiała…

 

Dużo zaimków.

I mówisz, że to o roślinach? :)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Witaj. :)

 

Ze spraw językowych mam wątpliwości (do przeanalizowania):

To było naprawdę przerażające, a ja poczułem się jak wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, że moja ukochana rodzinka mieszka tysiąc kilometrów ode mnie, ale tak naprawdę dzieli nas tylko dwie godziny, samolotem oczywiście. – dzielą?

Za jego plecami na ścianie widać było portret dziewczyny z niezwykłymi (przecinek?) fiołkowymi oczami, sanitariuszki, która zginęła w wybuchu czołgu-pułapki na Starym Mieście.

Z każdej strony robiono coraz więcej utrudnień, utrudniającym życie głównie użytkownikom takim jak Marek, z drugiej strony mówiono o unifikacji i uniewinniano wielkie korporacje dzielące się milionami rekordów. – tu się całkiem posypała składnia i jest powtórzenie?

I pewnie dlatego takich powodzeniem cieszyły się różne konsolidacje i przejęcia firm, jak również tygodnie i miesiące dumy i wszystkie imprezy z tym związane. – tu też albo za dużo liter albo składnia padła (?)

Od zawsze czuła więź z przyrodą i lubiła się wsłuchiwać w odgłosy natury, oglądać małe i większe zwierzątka, patrzeć na odwieczny krąg życia, przenikanie się różnych, sprzecznych, (zbędny przecinek?) interesów i cykli.

Tym razem Marta zacisnęła pięści, widząc na korze wiekowego drzewa serce ze strzałą i literami M i B, a potem, wiedziona impulsem, podeszła i przytuliła się okaleczonego dębu. – tutaj brakuje części zdania?

 

 

Poza tym w tekście występuje sporo powtórzeń, szczególnie czasownika „być” w różnych formach, np.:

Świadomość tego, że wystarczyło tylko kilka mililitrów białego, mętnego płynu, była naprawdę straszna. A co, jeżeli moja nieśmiertelna dusza nadal była w stanie permanentnego zawieszenia?

 

Czasem są to zaimki, np.:

Jeden ze strażników zaczął iść w jego kierunku, ale on nie zareagował, działając zupełnie jak w transie. W jego głowie pojawił się obraz młodej dziewczyny z fiołkowymi oczami, która jakimś cudem znalazła czerwoną szminkę, jeszcze sprzed wojny, do tego perfumy z Paryża, i stała z wypiekami na twarzy, ubrana w sukienkę w kwiaty, patrząc z zachwytem w jego kierunku.

Zbyszek nie miał pojęcia, skąd to wszystko wiedział, ale smród spalenizny, benzyny i smarów, harmider i ruch, a przede wszystkim suche, regularne odgłosy wybuchów i strzały w oddali wydawały się wszystko potwierdzać.

 

Reszty usterek już nie wypisuję, opowiadanie trzeba jeszcze szczegółowo, samodzielnie przejrzeć i poprawić błędy. Doczytałam do połowy i z przykrością stwierdzam, że na razie nie widzę większego związku z tematyką Konkursu. Za to jest (może niepotrzebnie?) masa polityki. Niemniej, życzę powodzenia. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Pecunia non olet

Przeczytałem. Nie podeszło. Nie znalazłem wesołości obiecanej w tytule. Związek z konkursem naciągany. Dużo usterek do usunięcia. Powodzenia. :)

Nowa Fantastyka