
Przed początkiem wszystkiego, gdy czas i przestrzeń jeszcze nie powstały, siedem bytów wyłoniło się z potrzeby istnienia, by ukształtować świat.
Był wśród nich ten, którego potem ludzie nazwać mieli „Baerem, Ojcem Ludzkości”, a także ta, która mimo wielu imion, najbardziej upodobała sobie tytuł „Matki Natury”. Ich dwoje, jak nikt inny, miało ukształtować wspólnie najdziwniejszy z tworów. Życie.
– Świat stanie się piękny tylko wtedy, gdy istoty go zamieszkujące będą rozumne i emocjonalne. Uczynią to, co podpowie im umysł lub serce. Choć każda z nich będzie inna i pełna własnych przekonań, nauczą się żyć razem. A wszystko zwieńczy wolna wola co do decyzji i myśli – mówił Baer.
W jednej chwili potrafił wyobrazić sobie dziesiątki ludów, ras i plemion, ale także pojedynczych istot oraz historię i życie każdej z nich. Zobaczył to wszystko wzrokiem przenikającym przestrzeń oraz czas i w jednej chwili pokochał.
– Nie bądź taki górnolotny! – zaśmiała się Matka Natura, promieniejąc uśmiechem piękniejszym od tysięcy wschodów i zachodów słońca razem wziętych. – Chcesz zbudować życie z wielkich wyrazów i tak je oceniać. A mi się zdaje, że życie, to po prostu… życie. I cóż to, ta cała wolna wola? – rzuciła lekko, z błyskiem w oczach kolorów wszystkich kwiatów, które kiedykolwiek miały powstać.
– Przeciwieństwo zniewolenia.
– Moje dzieci nie będą znać ani zniewolenia, ani wolnej woli. Ich natura o wszystkim zdecyduje – odpowiedziała spokojnie.
A choć Baer nie do końca się z nią zgadzał, to nie miał wątpliwości, że wspólnie stworzą najpiękniejsze życie.
***
Gdy powstały już podwaliny świata, a roślinność zagościła w górach i dolinach, będąc niemal tak piękną, jak oblicze Matki, nastał czas, by zadziałał także Baer.
Pierwszym wspólnym dziełem były datelvy – nieśmiertelne istoty pochodzące ze świata natury, a jednak w pełni żywe, odczuwające emocje, myślące. Matka osobiście wyodrębniła każdą datelv z określonej części przyrody. Wśród pierwszych były zatem odpowiedniki lipy, sekwoi, dębu, klonu i innych drzew, borówki, paproci, trawy, bluszczu, ale też i bursztynu, rzeki, a nawet pagórka. Matki nic nie ograniczało, żadna spójność zasad, etyka lub moralność, tworzyła wszystko, jak chciała, a Baer to uszanował. Po czym we własnym zakresie, dodał co swoje.
Drugie dzieło wyszło już przede wszystkim spod ręki przyszłego Ojca Ludzkości, który strząsnął pył z gwiazd, dodał do niego nasiona buku i ukształtował pierwszych mirtisów – lud zakochany we wszystkim, co piękne w stworzeniach Matki, ale jednak w pełni odrębny od jej świata.
Baer i Matka Natura cieszyli się ze swoich dzieł, a każde z nich, nie zawsze za wiedzą drugiego, wpłynęło na kształt tworów towarzysza. Dlatego w pierwszych dniach życia, po zstąpieniu datelv i obudzeniu się mirtisów, zapanowała między tymi istotami wspaniała, harmonijna symbioza, w której każdy przekazywał innym dary, otrzymane od stwórców. Wydawać się mogło, że trwać będzie wiecznie.
***
Helsten był młodym, ledwie kilkusetletnim mirtisem, urodzonym z matki i ojca. Pamięć o stworzeniu świata wciąż w nim trwała, ale coraz bardziej zacierała ją mgła wolnej woli tchniętej w jego lud. Helsten zatem myślał o sobie przede wszystkim jako samodzielnym mężczyźnie z misją uczynienia świata lepszym i pielęgnowania w nim harmonii. Wśród mirtisów, miłujących wszelką przyrodę, wyróżniała go niezwykła energia do działania. Jakby sam Baer ze swym entuzjazmem tchnął w niego szczególną moc.
Szybko okazało się, że zadanie to jest o tyle wdzięczne, że pozwala łączyć przyjemne z pożytecznym. Troska o naturę wymagała wysiłku, ale pozwoliła zakwitnąć niezwykłej przyjaźni dwójki pasjonatów wszelkiego życia.
Jeszcze jako kilkunastoletni chłopiec, Helsten poznał Stramonię, zwaną Bielką, z którą, choć była datelvą, rozumieli się bez słów. On, pełen energii i ochoty do działania, kochający każdy listek i zwierzę. Ona, wyrozumiała, mądra, ciepła, zżyta z naturą i rozumiejąca ją bez choćby szelestu. Dopełniali się. Razem spędzali niezliczone godziny, biegając po ogromnych lasach, którymi Matka zasłała świat. Rozmawiali ze zwierzętami i roślinami, pomagając im z problemami. Gdzie trzeba, nieśli światło, wodę, pożywienie, zaś w miejscach, w których był tego przesyt, równoważyli nadmiar, by świat mógł pozostać w harmonii. Ich codzienny wysiłek, choć daleki od heroicznych czynów, pozwalał kiełkować, dorastać i rozkwitać wielu istnieniom.
– Wiesz, Bielko, mógłbym tak spędzić całe życie – powiedział jej pewnego dnia Helsten, gdy leżeli razem pod pniem masywnej sekwoi i patrzyli na odległe w górze korony drzew. – Robimy tyle dobrego, wszystko wokół jest takie wspaniałe! – zachwycił się.
Bielka nie odpowiedziała, ale i nie miała w zwyczaju wiele mówić.
Gdy rzucił jej spojrzenie, był w stanie zauważyć zarówno postać, jak i to co znajdowało się za nią. Wydawała się czasami przeźroczysta, a jednak, gdy złapał ją za dłoń, nie miał wątpliwości, że jest prawdziwa.
Uśmiechnęła się, dalej nic nie mówiąc. Radość, zamiast słowami, pokazywała rozchylaniem się szeroko dzwonkowych, białych kwiatów, które wieńczyły zielonkawe łodyżki, wyrastające z jej głowy zamiast włosów. W przypływie wesołości, rozkwitały w jednej chwili, a ona sama promieniała jak największy skarb lasu, a całe otoczenie wraz z nią.
– Gdyby wszystko było wspaniałe, to nie musielibyśmy nic robić – odparła pouczająco. – Świat jest taki jakim go stworzono.
– Ale i nas w nim stworzono – zauważył z uśmiechem Helsten.
– To prawda – odparła. – Ale musimy zachować harmonię.
– Harmonia to najpiękniejsza i najbardziej dobra rzecz tego świata, Bielko! – Helsten nie zawsze słuchał uważnie, gdy mówiła poważniej. Zamiast tego wolał z zachwytem patrzeć na korony potężnych drzew, gdzieś bardzo wysoko.
– A myślałam, że to poziomki są najlepsze na świecie – rzuciła ironicznie Bielka.
– To może, najpierw harmonia, potem poziomki. – Helsten bez trudu podchwycił żart.
– Przypomnę ci o tym, gdy znów będziesz je wszędzie sadził i twierdził, że to lek na wszystkie problemy – odparła, przeciągając się. – A teraz musimy iść spać i zebrać siły na następny dzień. – Jej głos był niczym szelest wiatru, nie wybrzmiewał wyraźnie od niej, a jednak słyszało się go bez trudu.
– Zawsze tyle mówisz o śnie – stwierdził Helsten.
– Sen jest harmonią – odpowiedziała krótko. – Dobranoc.
W taki sposób zachowywali równowagę w swoich działaniach. Helsten zawsze pchał naprzód, ku nowym doświadczeniom i zadaniom, Bielka zawsze dbała o to, by nie brakowało im sił i snu oraz by ich czyny prawdziwie służyły naturze. Przez dziesiątki spokojnych, harmonijnych lat stanowili zgraną parę pierwszych najwspanialszych wędrowców.
***
– W pobliżu znajduje się nowy jaskółczy zagajnik. To młode ptaki, jeszcze nie wszystko rozumieją. Chciałbym jutro przygotować im kilka legowisk, przekopać kanał, żeby miały staw z owadami. To chyba dobry pomysł, prawda? – Helsten lubił szukać potwierdzenia u swojej towarzyszki.
Tym razem go nie znalazł. Widział, że jej kwiaty przymknęły się, jakby odrzucały jego propozycję.
– Powinny raczej same o siebie zadbać – stwierdziła krótko Bielka.
Mirtis popatrzył na nią pytająco. Fakt, że widział zarówno jej twarz, jak i gałąź za nią, był nieco rozpraszający, ale przyzwyczaił się do tego. Na swój sposób dodawało jej to wdzięku. Niektórzy, nawet inne datelvy, przezywali ją “duchem” i zachowywali dystans, bo i nie miała najbardziej towarzyskiego usposobienia. Z Helstenem dzieliła jednak każdą wątpliwość i każde przeżycie.
– Pomoc innym nie jest wbrew naturze. Ja chcę im pomóc, a lis będzie chciał im zagrozić. To jest równowaga – stwierdził pewnie.
Bielka zagryzła wargę i nic nie odpowiedziała. Jej łodygowe włosy zafalowały, choć nie wiał wiatr.
– Zbliża się wieczór. Powinniśmy się położyć, jeśli jutro chcesz wykopać cały kanał – powiedziała, patrząc gdzieś w dal.
– Kiedyś zmieniliśmy bieg całej rzeki, co tam kanał! – zaśmiał się mirtis, machając ręką.
– Tego dnia, gdy wymyśliłeś „rzeczne zaklęcie”? – wspomniała, uśmiechając się Bielka.
Gdy się cieszyła, jej ciało stawało się bardziej wyraźne, jakby emocja przywiązywała ulotną postać do tego świata.
– „Moja rzeko, odsuń się, kijem tym zawrócę cię”! – rzucili jednocześnie ze śmiechem.
– Oj, Fluia nie była wtedy zadowolona!
– Jeśli byłbyś rzeką, to nie czułbyś zachwytu, gdy jakiś mirtis z kijem i nielubiana datelva nagle zmienili twój bieg. – Bielka szybko potrafiła z rozbawionej stać się poważną.
– Fluia jest datelvą, nie rzeką – odparł z łobuzerskim uśmiechem.
– Bycie datelvą to bycie rzeką. Ja jestem datelvą i jestem też kwiatem, wiesz o tym przecież! – Bielka nie była odporna na jego droczenie.
Obruszona, przeczesała dłonią włosy, wyciągając z nich jeden dzwonkowy kwiat. Gdy go przechyliła, na ziemię skapnęło kilka kropel niebieskiej, gęstej cieczy. Helsten tak dobrze ją znał, że czasem zapominał o tych różnicach anatomicznych, jednak zawsze było to dla niego coś oczywistego, co najwyżej powód do przyjacielskiego żartu.
– To wyjaśniałoby kwietny oddech.
– Kwietny oddech! Lepiej zmykaj do kiecki Matki Natury, bo jak cię dopadnę…!
Przegonili się wokół drzew, popychając i krzycząc wesoło. Wreszcie, uśmiechnięci, spoczęli pod drzewem, dysząc ciężko i patrząc, jak setki ciem i świetlików zaczęły odgrywać spektakl na tle wieczornego lasu.
– Jutro przekopię ten kanał – westchnął rozmarzony Helsten.
– Dobrze, już dobrze – odparła Bielka, klepiąc go po ramieniu. – Teraz śnij. Sen jest najpiękniejszym z ogrodów.
Zasypiając, Helsten zobaczył, jak z jednego z zamkniętych podczas snu kwiatów Bielki wypływa kleista maź. Rankiem nie miał jednak pewności, czy to wszystko nie było tylko snem.
Najbliższe kilka dni Helsten i Bielka opiekowali się jaskółczym zagajnikiem. Zasadzili kilka niewielkich drzewek, w których ptaki mogły porobić sobie gniazdka. Dolne partie, mimo niezgody datelvy, opletli kolczastym bluszczem, by drapieżniki miały utrudniony dostęp do legowisk. Wszystkie rośliny wzrastały błyskawicznie, wspierane magią, którą znał Helsten, a także za namowami Bielki, która rozmawiała z nimi językiem nieznanym mirtisom. Zawsze potrafili w taki sposób łączyć siły z przyrodą.
Helsten wykopał kanał i sadzawkę, a Bielka przekonała sąsiedni strumień, by zalał je swoją wodą. Efekt prac był urokliwy, a satysfakcję przynosiło im wesołe świergotanie jaskółek, które szybko zrozumiały, co się dzieje i z aprobatą komentowały śpiewem wysiłek mirtisa i datelvy.
Po wykopach, wykończony fizyczną pracą Helsten padł jak zabity i pogrążył się w tak lubianym przez Bielkę śnie. Nie spał jednak dobrze, dręczony koszmarami o jaskółczym zagajniku. Widział ptaki ponabijane na ciernie z bluszczu, a między ich krwawiącymi ciałkami krążyły lisy i rysie, szarpiące kłami czerwone mięso.
Przerażający śpiew umierających jaskółek zbudził go w środku nocy. Dysząc ciężko próbował się uspokoić. Chciał nawet obudzić Bielkę, ale o dziwo nie było jej w pobliżu. W miejscu, w którym spała, została tylko nienaturalnie czerwona plama. Upewnił się dwa razy, że nie przeoczył jej zwiewnego ciała i wstając, udał się w jedyne miejsce, które mogło ukoić nerwy.
Las po zmroku był cichy i nie wydawał się przyjazny. W nocy królowały drapieżniki i łowcy, których oczy czasami błyskały w oddali. To także były stworzenia Matki i Helsten w pełni je szanował, jednak nie potrafił odczuwać spokoju wobec ich dzikości i brutalności. Prawdziwa miłość do natury rosła w nim, gdy wczoraj oglądał ukończony zagajnik, nie teraz, gdy lękał się o jego los, nawet jeśli tak wyglądał naturalny porządek.
Zbliżając się, w powietrzu wyczuł duszący, intensywny zapach kwiatów.
„Przyszła przede mną. Wyczuła to szybciej, w końcu jest datelvą. Może to nic poważnego” próbował ułożyć i uspokoić myśli. Jakże teraz potrzebował rozsądku przyjaciółki. Ona zawsze znajdowała najlepsze rozwiązania. Myśl o Bielce pozwoliła mu odnaleźć resztki spokoju. Próbował także magią nawiązać więź z otaczającymi go paprociami i drzewami, tak by przekazały mu wieści o przyjaciółce. Natura tym razem nie odpowiadała. „Nawet jeśli jest problem, to razem go rozwiążemy” stwierdził, wbrew obawom.
Te myśli wyparowały, gdy kwietny zapach zmieszał się z ciężkim odorem nieświeżej krwi. Serce Helstena zabiło szybciej.
Jego oczom ukazała się przerażająca scena, dokładnie jak ze snu. Stanął, zamarły, nie mogąc uwierzyć w dramat, który widział. Przeżył kilkaset lat, a nigdy nie obserwował czegoś tak okropnego. Ciężka krew zabitych ptaków kapała na ziemię, w rytm żałosnego śpiewu ostatnich umierających. Sadzawka na środku miała bordowy kolor.
Nie wszystko było jednak takie, jak we śnie. Po chwili dopiero zdał sobie sprawę, że w zagajniku panuje niepokojąca, karminowa poświata, nienaturalna, jak na środek nocy. Centrum mglistego światła niewyraźnie majaczyło się w powietrzu, pośrodku zagajnika.
Zamrugał i wytężył wzrok.
Przez krótką chwilkę wydawało mu się, że widzi Bielkę, która jak przeźroczysta zjawa zawisła pośród krwawej sceny. Jej roślinne włosy rozwiały się wokół głowy jak promienne pnącza, a czerwono lśniąca mgła rozchodziła się od niej, jak promienie od słońca.
Nic więcej Helsten nie zobaczył i nie pamiętał.
Obudził się rano, z przytłaczającym przerażeniem. Chciał wstać i biec do zagajnika, krzycząc do wszystkich, którzy mogli go słyszeć. Wierzył jednak, że to wszystko był tylko zły sen.
Zobaczył stojącą niedaleko Bielkę. Nie poruszała się, odwrócona do niego plecami.
– Bielko? – zapytał niepewnie. Dłonie zatrzęsły się mu z emocji.
– Dzień dobry, Helstenie. Dokąd się dziś udamy? – powitała go przyjaźnie.
Brzmienie jej spokojnego głosu zadziałało na niego kojąco.
– Zatem to był sen… – westchnął pod nosem z ulgą. – Musiał to być sen…
– Co mówisz? Dokąd się udamy? – powtórzyła Bielka, odwracając się i podchodząc.
Wyglądała pięknie jak zawsze, a tego dnia jej kwiaty rozkwitły jeszcze bardziej, przekształcając się w szerokie, białe dzwony z czerwonymi pręcikami. Przez ten rozkwit wydawała się dużo bardziej rzeczywista niż przeważnie. Helsten ledwo widział to, co za nią.
– Jesteś roztargniony – zauważyła z troską.
– Wybacz, miałem okropny sen – odparł, masując skronie po nagłym ukłuciu bólu w głowie.
– To tylko sen – uspokoiła Bielka, siadając przy nim i łapiąc go za dłoń.
– Sen jest najpiękniejszym z ogrodów – przypomniał sobie słowa, które często mu powtarzała.
– Piękno może być straszne i okrutne. Piękno po prostu jest i nie przejmuje się tym, co dobre lub złe. Ale sen… to tylko sen – powiedziała, gładząc go po ręce.
– Tak… tylko sen… – powiedział. – Jednak chciałbym pójść do zagajnika, nim stąd odejdziemy.
Bielka chwilę milczała, a Helsten wyczuł jej niepokój, który zapewne przeszedł z niego.
– Nie przejmuj się mną, to tylko…
Nie skończył, bowiem w trakcie mówienia, z jednego z kwiatów wieńczącego fryzurę Bielki zaczęła kapać czerwona ciecz. Najpierw kilka kropel, potem ciągła strużka. Powietrze wypełnił ciężki, duszny odór kwiatów.
Helsten zamarł.
Bielka uśmiechnęła się krzywo. Teraz już ze wszystkich jej kwiatów ściekała krew. Stała się też prawie w ogóle nieprzeźroczysta, jakby to czyniło ją bardziej związaną ze światem.
– To było naprawdę… Mój sen… Ja nie rozumiem. Dlaczego… – wymamrotał mirtis, wyrywając swoją dłoń z jej uścisku.
– Helstenie – wypowiedziała jego imię z uczuciem. – Jesteś moim przyjacielem i bardzo cię kocham. Nie oceniaj mnie. Proszę – szepnęła i chyba nigdy nie słyszał jej tak błagalnej.
– Ale to co w nocy… Cały ten zagajnik… Dlaczego? – Helsten odsuwał się od niej, coraz bardziej przerażony i rozgniewany.
– Mówiłam ci…
– To, co mówiłaś, nie wyjaśnia tego okropieństwa. To był złe. Bardzo złe. Nic tego nie wyjaśnia – przerwał jej od razu, wstając z ziemi.
Gotów był odejść i już nigdy jej nie zobaczyć. Nie mógł patrzeć na kapiącą z włosów krew, nie potrafił zapomnieć jej widoku pośród dziesiątek martwych jaskółek. Jakże pragnął zamknąć oczy i otworzyć je na nowo, bez tego okropnego widoku. By ujrzeć swoją przyjaciółkę.
Bielka również wstała. Krew szybko przerodziła się w płytką kałużę wokół jej stóp.
– Taka jest moja natura. Ani dobra, ani zła. Taka po prostu jestem. Stramonią, Bielką. Kwiatem.
Helsten zacisnął pięść i wargi w gniewie.
– Szkoda – wypalił i odwrócił się, odchodząc szybkim krokiem.
Bielka chwilę patrzyła, jak przyjaciel się oddala. Jej stopy pokryły się już skapującą krwią.
– Rzeczywiście. Szkoda – powiedziała drapieżnym głosem, czując wibrującą w sobie dzikość.
***
Poza czasem i przestrzenią, Matka Natura zajęta była doglądaniem nowego gatunku drzew, gdy poczuła na sobie przeszywający wszystko wzrok Baera.
– Nie patrz na mnie z takim wyrzutem. Wszystko stało się zgodnie z naturą. Dobro i zło to twój wymysł. Umówiliśmy się na początku, że ja tego nie robię. Natura to harmonia. Harmonia to przeciwieństwa – rzuciła w przestrzeń, z której wyłonił się jej współtowarzysz w stworzeniu.
– A jednak, ja pozwoliłem ci ingerować w mirtisów. Dzięki temu miłują i rozumieją przyrodę, a ich wolna wola nigdy nie obróci się przeciw naturze – odpowiedział spokojnie Baer, któremu daleko było do wyrzutów.
Matka Natura skupiła już pełną uwagę na rozmówcy, zostawiając zalesianie świata na później. W końcu tutaj czas i tak nie istniał. Uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Nie będę cię przepraszać. Nie stworzyliśmy dobrego świata. Stworzyliśmy świat harmonijny i naturalny. Choćbyś i wymyślił dobro i zło, nie możesz z ich pomocą oceniać mojego stworzenia.
Baer pokiwał głową i odpowiedział uśmiechem.
– Źle zrozumiałaś moją wizytę. Przyszedłem tylko powiedzieć, że twoje istoty mnie zaskoczyły. A żeby nie było między nami sporu, chciałem uprzedzić, że i moje mogą cię zaskoczyć.
