- Opowiadanie: UniluMoon - Nowe życie

Nowe życie

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nowe życie

Karczma w Lendergardzie słynęła na cały kraj ze swojego jadła i napitku, tak więc nikogo nie dziwił fakt, że panował tu tłok. Jednak żaden tłok nie mógł się równać z tym przy ławie, na której siedział wysoki, młody blondyn o niebieskich oczach. Wyróżniał się ubiorem bogatszym od wszystkich chłopów z wioski, a u pasa pobłyskiwał mu miecz. Właśnie żywo opisywał zasłuchanej publiczności swoją potyczkę:

– …wtedy zamierzył się na mnie toporem, ale byłem przygotowany. Przeturlałem się, złapałem go za nogę, a gdy padał, ciąłem go mieczem i…

Nagle otworzyły się drzwi gospody, a zebrani ujrzeli na progu ciemną postać. Zapadła cisza tak głęboka, że słychać było latającą po pomieszczeniu muchę.

– Przyszłam po ciebie, Gryndilu – oznajmiła cichym, złowróżbnym tonem. – Wyjdź na zewnątrz, byśmy mogli załatwić to bez świadków.

– Mi osobiście świadkowie nie przeszkadzają, ale mogę wyjść, by nie zniszczyć panu karczmarzowi domu – tu skłonił się w stronę gospodarza. – Chodźcie, chłopcy – zwrócił się do słuchaczy. – Zobaczymy, kto jest na tyle głupi, by rzucać wyzwanie Gryndilowi Walecznemu.

Przed karczmą znajdowało się podwórze, z jednej strony przylegające do ciemnego lasu, a z drugiej wychodzące na wioskę. Słońce już zachodziło, ale wychodzący mężczyźni od razu spostrzegli, że tajemniczym nieznajomym jest kobieta. Stała tam odziana cała na czarno z obnażonym mieczem w ręce.

– Wiedźma z Bagien! – krzyknął Gryndil. – Z kobietami nie walczę, ale ty nie jesteś kobietą. Jesteś plugawym potworem! Swoimi czarami spaliłaś spichlerz w Pinearze. Biedni ludzie nie mieli co jeść. Moim rycerskim obowiązkiem jest cię zabić w obronie prostego ludu.

To powiedziawszy, zaatakował ją. Zwarli się w walce. Nie była to jednak walka turniejowa, pełna ozdobnych fint i zwodów. Wiedźma walczyła bardzo prymitywnie, ale w jej oczach błyszczała dziwna determinacja. Rycerz mimo swej zręczności nie potrafił przebić się przez jej obronę. Nagle potknął się o wystający z klepiska korzeń i stracił równowagę. Przeciwniczka już miała wyprowadzić ostatni cios, gdy ktoś z zebranych krzyknął:

– Hej, Wiedźmo!

Zamarła tylko na ułamek sekundy, ale ta chwila wystarczyła Gryndilowi na odzyskanie równowagi i przejęcie kontroli nad pojedynkiem. Teraz to ona musiała się bronić i cofać, a on atakował. W pewnym momencie okazała się wolniejsza od doświadczonego rycerza i czubek klingi dotknął jej piersi.

***

Dziewczyna biegła przez szumiący las dobrze sobie znaną ścieżką. Gałązki uderzały ją w twarz, a w oddali czuła już nieprzyjemny zgniły zapach bagna. Byli tuż za nią. Koło jej ucha świsnął rzucony kamień. Za plecami słyszała krzyki, ale wiedziała już, że zdąży. W biegu minęła wkopany w ziemię słupek z wyrytymi na nim runami i odetchnęła z ulgą. Usiadła na miękkiej, mokrej od rosy trawie i czekała aż biegnący za nią z widłami ludzie dotrą do granicy. Zatrzymali się i zaczęli krzyczeć, wygrażając pięściami, ale bali się wejść na teren zdradliwych bagien. Słuchała ich przez chwilę, a potem znudzona ruszyła w stronę widocznego między drzewami drewnianego domku. Ostrożnie wybierała ścieżkę przez niebezpieczne bagno. Już z daleka czuła, że coś jest nie tak. Znajome drzewa szumiały inaczej, dziwnie smutno, ptaki nie ćwierkały, a słońce schowało się za chmurami. Pełna złych przeczuć podeszła do chatki i otworzyła drzwi. W środku powitał ją straszny widok. Na podłodze w kałuży krwi leżała starsza kobieta z oczami szeroko otwartymi ze strachu. Nad jej głową wisiała przybita do ściany kartka:

„Z rozkazu Wielmożnego Pana Sołtysa wioski Nadbagnówek niniejszym skazuje się oskarżoną o uprawianie czarów Lidyllę z Bagien na śmierć z wykonaniem natychmiastowym”.

– Zorin – usłyszała cichy szept dobywający się z ust kobiety – nie mamy wiele czasu.

Nagle źrenice staruszki się rozszerzyły i nienaturalnym, głębokim, chropowatym głosem powiedziała:

– Nie będziesz żyła długo ani szczęśliwie. Nieszczęście pociągnie za sobą nieszczęście, ale w pewnym momencie staniesz przed wyborem, który może wszystko odmienić. Wybierz dobrze, a otrzymasz drugą szansę. Nowe życie.

Oczy kobiety wróciły do normalnego wyglądu, a ona sama uśmiechnęła się smutno do Zorin, wzięła jeszcze jeden rozedrgany oddech, po czym zamknęła oczy.

Dziewczyna długo trwała nad martwym ciałem. Była załamana. W końcu wstała, by wykopać grób. Gdy skończyła, nie wiedziała co ze sobą począć i gdzie iść. Nie zamierzała zostać sama w pustej chacie, więc w końcu powlokła się przed siebie. Szła bardzo długo. A może wcale nie? Nie wiedziała, straciła rachubę czasu. Grunt że dotarła na małą polanę otoczoną białymi brzozami. Wyczerpana padła na miękką trawę. Nagle z odrętwienia wyrwał ją krzyk:

– Pomóż mi! Pomocy! Nie mogę się ruszyć!

Zdezorientowana rozejrzała się dookoła i w wysokiej trawie dostrzegła chłopaka mniej więcej w jej wieku. Miał długie blond włosy i był bogato ubrany. Na pewno nie był zwykłym chłopem. Podczołgała się do niego, bo nie miała siły dalej iść. Z bliska dostrzegła, że na jego nodze są zaciśnięte sidła. Z rany obficie lała się krew.

– Już dobrze – szepnęła do niego – zaraz się tym zajmę.

Wyciągnęła zza pazuchy swój krótki nóż i zaczęła otwierać pułapkę. Ustąpiła łatwo. Niedobrze, chyba była zardzewiała, a w takim przypadku ryzyko zakażenia jest ogromne. Z rozerwanej nogawki spodni chłopaka oderwała pas materiału i zawiązała nad raną, by zatamować krwawienie. „Nie mam wody”, pomyślała spanikowana, ale na szczęście za drzewami zobaczyła leśny strumyk. Oderwała jeszcze jeden pas materiału i powlokła się w stronę wody. Widok tak paskudnej rany sprawił, że przybyło jej sił. Ostrożnie namoczyła materiał, po czym wróciła i przemyła dokładnie ranną nogę. Z sakiewki przy pasku wyciągnęła trochę rumianku i babki, obłożyła nimi ranę i mocno obwiązała.

– To pomoże ranie szybciej się zagoić i zapobiegnie zakażeniu – powiedziała. – A teraz leż spokojnie.

– Dzięki za pomoc. Jestem Gryndil. Giermek sir Ryszarda na Zamku Kirsik. Poszedłem na przechadzkę i złapałem się, jak zwierzę… A ty?

– Zorin – odparła krótko.

– Skąd jesteś? Czym się zajmujesz? Co tu robisz?

– Nie twój interes – odwarknęła.

– Dobrze, już dobrze, nic mi nie musisz mówić – podniósł ręce w obronnym geście – ale skoro tu utknęliśmy razem na przynajmniej kilka godzin, to może ja ci coś opowiem?

Kiwnęła głową, więc zaczął opowiadać o życiu na zamku i o politycznych gierkach szlachciców, a robił to w sposób tak ciekawy i zabawny, że dziewczyna od razu go polubiła. Nawet się nie spostrzegli, jak zapadł zmrok. Leżeli chwilę w ciszy. Nagle Zorin się odezwała:

– Pytałeś, kim jestem. Jestem… Byłam uczennicą zielarki Lidylli z Bagien.

– Wiedźmy z Bagien?

– Ona nie była wiedźmą!

– Nie była?

– Zabili ją sługusi sołtysa, rzekomo za czary, ale ona żadnych czarów nie uprawiała. Przecież bym wiedziała.

Odpowiedziała jej cisza.

– Gryndil, śpisz?

Znów cisza. „Pewnie był bardzo zmęczony”, pomyślała, odwróciła się na bok i zamknęła oczy.

Obudził ją chłód poranka. Przeciągnęła się leniwie. Chciała obudzić Gryndila, ale gdy spojrzała na miejsce, gdzie spał, nikogo tam nie było.

– Gryndil! – zawołała. – Gdzie jesteś?

W trawie zobaczyła wyraźne ślady, jakby ktoś utykał, a także plamy świeżej krwi. W panice zaczęła biegać i przeszukiwać las. Nikogo nie znalazła.

***

Zorin szła mało uczęszczanym traktem do Pinearu. Chciała zatrzymać się w mniejszej przydrożnej wiosce, ponieważ w miastach znachorki nie były mile widziane. Mieli tam przecież lekarzy. Była właśnie po nieudanej próbie leczenia blisko jej rodzinnych stron. Zwykła sprawa. Wieśniak spadł z drabiny. Złamanie otwarte. Dlaczego zawsze muszą ją wzywać akurat w nocy? A co ten chłop robił po północy na drabinie na strych? Nie mógł, do cholery, spaść z niej na przykład w południe? Wyrwana ze snu, nie była dostatecznie uważna. W ranę wdało się zakażenie. Po kilku dniach było już po wszystkim. Zrozpaczona rodzina nie chciała przyjąć do wiadomości, że należałoby zapłacić za poświęcony czas oraz specyfiki, i wygoniła ją z domu bez grosza.

Z zamyślenia wyrwał ją stukot kopyt. Zza wzgórza wyłonił się wysoki jeździec szybko zmierzający ku niej. Gdy się zbliżył, zobaczyła połyskującą zbroję i długie blond włosy. Wyglądał na równie zaskoczonego jak ona.

– Zorin? – zapytał cicho.

– Gryndil… – powiedziała smutno.

Nic się nie zmienił przez te trzy lata… Choć nie, jego oczy… Jego oczy wyglądały smutniej, doroślej. Brakowało w nich tej wesołej iskry, którą tak wtedy polubiła. Spojrzał na nią nerwowo:

– Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Chodź, zabiorę cię do Pinearu. Mam tam przyjaciół.

Podał jej rękę i pomógł wsiąść na konia za sobą. Zmęczona, nie protestowała, więc jechali chwilę w ciszy.

– Dlaczego wtedy zniknąłeś? W nocy, bez pożegnania… Szukałam cię przez tydzień bez przerwy, a potem stwierdziłam, że dopadły cię dzikie zwierzęta. Aż tu nagle kilka miesięcy temu usłyszałam żeś został rycerzem!

– Wtedy, trzy lata temu obudziłem się rano, a ty jeszcze spałaś. Musiałem wracać do zamku. I tak mnie zbili, ale przynajmniej byłem dalej giermkiem. Ale co u ciebie? Jak tam twoje… – zawahał się – rzemiosło?

– Masz na myśli leczenie? Nie najlepiej. Ludzie są zabobonni. Pomoc biorą, a potem wyganiają bez płacenia, psami szczują, czarownicą nazywają…

Rycerz wzdrygnął się gwałtownie

– Wszystko w porządku? – zapytała ostrożnie.

– Tak, tak – szybko pokiwał głową.

Konno droga do miasta powinna minąć szybko jak z bicza strzelił, ale z ponurym i poddenerwowanym Gryndilem mocno się dłużyła. Zorin czuła, jakby wcale nie chciał jej podwozić ani z nią rozmawiać. Ale dlaczego w takim razie to robił? Wreszcie, gdy słońce zaczęło zachodzić, przekroczyli bramę Pinearu. Zaraz za nią zebrała się spora grupa ludzi, wyraźnie na kogoś czekając. Na ich czele stał wysoki, siwowłosy mężczyzna, odziany od stóp do głów w lśniącą zbroję. Jej towarzysz zsiadł z konia i pomógł jej zrobić to samo, po czym mocno złapał ją za rękę.

– Co się dzieje? – zapytała go przyciszonym głosem.

– Ludzie, zgodnie z obietnicą przywiozłem wam Wiedźmę z Bagien. Wypełniłem moją rycerską misję! – zakrzyknął gromko.

– Dobry z ciebie chłopak, Gryn, i dobry rycerz – odparł poważnie mężczyzna w zbroi.

Machnął ręką, a z tłumu wyłoniło się dwóch drabów, którzy złapali oszołomioną Zorin za ramiona i zaczęli ją wlec w stronę rynku. Na jego środku już stał przygotowany słup, a wokół niego gotowe do podpalenia gałęzie. Popchnięto ją i poczuła, jak szorstka lina zaciska się na jej rękach. Wokół zbierali się ludzie. Dokładali więcej gałęzi. Ktoś szykował pochodnię. Ogień. Wszystko zlewało się w zwierzęcym przerażeniu. Krzyk. Ktoś podpalił stos. Ogień. Był coraz bliżej. Rozejrzała się w poszukiwaniu pomocy. Trafiła na spokojne, smutne, zielone oczy młodej dziewczyny. Nagle w pobliski spichlerz uderzył piorun. Na niebie nie było ani jednej chmury, ale nikt się nad tym nie zastanawiał. Ogień. Spichlerz płonął. Razem z nim cenne zapasy żywności. Ogień. Niektórzy uciekali w panice, inni próbowali gasić pożar. Zorin już czuła gorąco tuż przy stopach. W pewnym momencie usłyszała mysi pisk i poczuła, jak więzy puszczają. Wiedziała, że to jej szansa. Ruszyła przez płonące gałęzie, boleśnie parząc stopy, ale mimo bólu biegła dalej. Przez rynek, przez miasto, przez bramę, przez trakt i wreszcie przez las. Dopiero tam zatrzymała się i odetchnęła, a w sercu poprzysięgła zemstę Gryndilowi.

***

Pół roku spędziła ćwicząc się w walce u starego rycerza. Na swój pierwszy miecz zbierała długo. Chciała być gotowa. W przerwach jeździła jednak opiekować się chorymi. Skądś musiała brać pieniądze, ale była o wiele ostrożniejsza. Zdarzyło się, że pewnego wieczora znalazła się na przedmieściach Lendergardu. Zmęczona postanowiła zajść do karczmy pod lasem. Już z daleka usłyszała podniesiony męski głos. Cicho zajrzała przez okienko. Zobaczyła go. To była ta chwila. Jej czas. Czas zemsty. Zdecydowanie pchnęła drzwi. Wzrok wszystkich skupił się na niej.

– Przyszłam po ciebie, Gryndilu – powiedziała cicho, patrząc z satysfakcją na jego zdziwioną minę. – Wyjdź na zewnątrz, byśmy mogli załatwić to bez świadków.

Zobaczyła jak na jego twarzy pojawia się kpiący uśmiech.

– Mi osobiście świadkowie nie przeszkadzają, ale mogę wyjść, by nie zniszczyć panu karczmarzowi domu – mrugnął do kompanów i skłonił się gospodarzowi. – Chodźcie, chłopcy. Zobaczymy, kto jest na tyle głupi, by rzucać wyzwanie Gryndilowi Walecznemu.

Nie poznał jej. Cofnęła się na dwór i wyciągnęła swój miecz. Jej największy skarb. Rycerz wyszedł na podwórze. Jego blond włosy powiewały na wietrze. Zimne niebieskie oczy spotkały się z jej brązowymi. Przez chwilę się zawahał. Myślała, że opuści broń. Zamiast tego wycedził przez zęby:

– Wiedźma z Bagien. Z kobietami nie walczę, ale ty nie jesteś kobietą. Jesteś plugawym potworem.

„Kto i kiedy zrobił mu takie pranie mózgu plugawy potwór? Była zwykłą wiejską dziewczyną”

– Swoimi czarami spaliłaś spichlerz w Pinearze – kontynuował. – Biedni ludzie nie mieli co jeść. Moim rycerskim obowiązkiem jest cię zabić w obronie prostego ludu.

Zaatakował ją. W przelocie zobaczyła jeszcze, że utyka. A więc noga źle się zagoiła. Pewnie i tak miał szczęście, że jeszcze żył. Zorin się broniła. Już wiedziała, że rycerz jest od niej mocniejszy, ale była zdeterminowana, by dokonać zemsty. Wtem Gryndil potknął się o wystający korzeń. Na chwilę odsłonił pierś, a znachorka już miała to wykorzystać, ale się zawahała. Zabić człowieka? Zabić tego, który był kiedyś chłopcem, z którym leżała razem na trawie? Któremu opatrzyła nogę? Czy zemsta coś zmieni? Nie odwróci przecież jej krzywdy. Ale czy miała wybór? Wybór! Przepowiednia… A co, jeżeli to o ten moment chodziło?

Przez te chwilę wahania jej przeciwnik zdołał odzyskać równowagę i przejść do kontrataku. Teraz ona musiała się bronić, a on napierał. Nie zdążyła. Jego miecz zmierzał w stronę jej piersi. Nad jego ramieniem mignęły głębokie, smutne, zielone oczy i nagle nie było już Zorin, zielarki, uzdrowicielki, Wiedźmy z Bagien. Była tylko wielka, rozłożysta wierzba płacząca. Zaczęło padać, zagrzmiało. Przestraszeni ludzie uciekli. Rycerz obejrzał się jeszcze na dziwne drzewo, ale wskoczył na konia i odjechał w deszcz.

Z lasu wyszła młoda dziewczyna o zielonych oczach. Przesunęła opuszkami palców po mokrym, chropowatym pniu wierzby. Burza ustała tak szybko, jak się zaczęła. Dziewczyna zmieniła się w małego ptaka o szmaragdowo-zielonych piórach. Przysiadł na gałęzi i zaczął śpiewać, a podczas tej cichej pieśni zachodzące słońce odbiło się w kroplach deszczu błyszczących na listkach wierzby. Nowe życie.

 

Koniec

Komentarze

Gratuluję debiutu! Opowiadanie czytało się dobrze – tworzysz fajny klimat. Zabrakło mi jednak elementów fantastyczno-roślinnych, na których miał się opierać konkurs. Pojawiła się tylko jedna, krótka scena przemiany w drzewo, ale to już nie mnie oceniać.

„Z rozkazu Wielmożnego Pana Sołtysa wioski Nadbagnówek niniejszym skazuje się oskarżoną o uprawianie czarów Lidyllę z Bagien na śmierć z wykonaniem natychmiastowym”. 

Nie jestem ekspertem od spraw technicznych, ale moim zdaniem wygląda to dość niezgrabnie.

Pozdrawiam.

Dzięki, Adexx! Rzeczywiście trochę mało momentów z roślinami. Na początku miało ich być więcej, ale w trakcie pisania trochę zmieniłam koncepcję. W zasadach konkursu jest napisane, że sercem opowiadania ma być roślina, więc uważam, że skoro wierzba odegrała w nim ważną rolę, można ją za takie uznać. Co do tego fragmentu, faktycznie nie wygląda to zbyt dobrze. Postaram się to poprawić w najbliższym czasie. Bardzo się cieszę, że się podobało.

Witam,

 

początek wydał mi się nieco infantylny, wojownik siedzi sobie w karczmie i tajemniczy przybysz wyzywa go na pojedynek. Ciężko o bardziej stereotypowe zawiązanie akcji w fantasy.

 

Potem opko się rozkręciło i dostaliśmy zajmującą historię o uprzedzeniach z wiarygodnymi postaciami.

 

Zakończenie odczułem jako deus ex – było jakoś tam zapowiadane, ale ostatecznie nie wiemy, kim zieloonoka jest, czego chce i po co w ogóle się wtrąca.

 

Doceniam też klamrę kompozycyjną.

 

Także no taka cosinusoida troszkę – rozwinięcie jest dobre, zwłaszcza jak na debiut, natomiast wstęp i zakończenie słabawe. Może termin gonił i nie udało się ich dopieścić, nie wiem.

 

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia w konkursie.

.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Cześć!

Rzuciły mi się w oczy:

 

Usiadła na miękkiej, mokrej od rosy trawie i czekała [przecinek] aż biegnący za nią z widłami ludzie dotrą do granicy.

Dziewczyna długo trwała nad martwym ciałem. Była załamana. W końcu wstała, by wykopać grób.

Wydaje mi się, że “trwała” potrzebuje jakiegoś dopełnienia, z kontekstu wynika, że siedziała na ziemi (bo potem wstała). Czy nie chodziło o to, że siedziała przy ciele albo pochylała się z bólem nad martwym ciałem?

 

Gdy skończyła, nie wiedziała [przecinek] co ze sobą począć i gdzie iść.

– Mi osobiście świadkowie nie przeszkadzają

– Mnie osobiście…

Była właśnie po nieudanej próbie leczenia blisko jej rodzinnych stron.

Zdanie chyba zbyt skrótowe, bo niezrozumiałe. 

 

Wykorzystujesz klasyczne toposy poświęcenia, niesprawiedliwości i zemsty, przez co opowiadanie nabiera głębi. Warsztat jest całkiem dobry, niekiedy tylko zdania są niezbyt zgrabne, ale da się je łatwo ulepszyć.

Przeczytałam z zainteresowaniem.

Pozdrawiam!

 

Nowa Fantastyka