- Opowiadanie: Hesket - Fungus

Fungus

Zapraszam na nowe opowiadanie. 

Dziękuję chalbarczyk i bruce za pomoc przy betowaniu. Dziękuję za wyłapanie błędów i sugestie względem fabuły. Wasza pomoc była dla mnie bardzo pomocna. Palaio, wybacz proszę, że pospieszyłem się i opublikowałem. 

Pozdrawiam :-) 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Fungus

  

Nie miałem prawa jazdy, ale za to dobrą kondycję. Jeździłem rowerem o wdzięcznej nazwie „Jubilat“, który pamiętał czasy, kiedy kioski ziały pustkami, a opel astra był dla wielu szczytem marzeń – okres wielkich zmian i jeszcze większych możliwości. Podobno, tak słyszałem, niektórzy brali kredyt pod hipotekę, otwierali firmy i dzięki temu dzisiaj przodują jako świetnie prosperujący biznesmeni. Nie wiem, ile jest w tym wszystkim prawdy, ale jak to mówią: w każdej legendzie jest jej ziarnko.

Biblioteka znajdowała się na obrzeżach miasta i musiałem pokonać kilka wzniesień. Mój jednoślad nie posiadał przerzutek, ale żadna górka nie była mi straszna. No… może z wyjątkiem jednej, ale omijałem ją skutecznie. Przecież wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a woda zawsze znajdzie ujście. Podobnie było ze mną.

Odkąd pamiętam, trzęsły mi się dłonie i nikt nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Rodzice starali się pomóc i był czas, że martwili się bardzo, czy nie jestem na coś chory. Dowiedzieli się dość późno – wcale się nie dziwię, bo trudno dostrzec u kilkulatka drżenie dłoni; przynajmniej tak mi się wydaje.

Nie wiem dokładnie, ale chyba mając dziesięć lat, jak jadłem śniadanie, łyżka wypadła mi z ręki. Podniosłem ją z podłogi i chciałem kontynuować, ale dłoń telepała mi się, jak alkoholikowi po dobrym maratonie. Ojciec usiadł obok z herbatą – nie robił tego zbyt często. Oparłem rękę na stole.

– Daruś. Jedz, bo ci wystygnie – powiedział.

No to jadłem, ale nijak nie mogłem trafić łyżką do ust, rozlewając wokół siebie mleko z płatkami.

I tak znalazłem się w dość krótkim czasie przed drzwiami neurologa. Najpierw był jeden, później kolejny, a na końcu trafiłem do psychiatry.

– Wyrośnie z tego – orzekła, patrząc na mnie przez grube szkła okularów. Jej oczy przypominały czarne, małe guziki.

Miała rację.

Nie byłem już „człowiekiem galaretką“, jak przezywali mnie w szkole. Ksywkę wymyśliły dziewczyny i od tamtej pory miałem w sobie jakiś dziwny uraz. Nie, nie traktowałem tego w kategoriach traumy, ale myślę, że został we mnie ślad.

Na szczęście mam to, co kocham. Książki, które dają mi wszystko, czego tylko zapragnę. Gdy czytam, przenoszę się w światy, o których niektórzy mogą sobie pomarzyć, lub śnić. Choć w to ostatnie wątpię, bo sny przez całe moje życie nie trzymały się nigdy ku… no wiecie.

Było piękne piątkowe popołudnie, kiedy wsiadłem na swojego dwukołowego, przyrdzewiałego rumaka. Książki włożyłem do sakwy, którą zamontowałem na bagażniku. Musiałem wyglądać śmiesznie, bo wzbudzałem niezdrowe podekscytowanie miejscowych dzieciaków, które wołały za mną, głośno się wyśmiewając. Starałem się nie reagować.

Zaparkowałem rower przy schodach. Wepchnąłem przednie koło w metalowe widełki przytwierdzone do chodnika, wyciągnąłem zamknięcie i przełożyłem przez szprychy. Kierowałem się dewizą: przezorny zawsze ubezpieczony. Nie, żeby rower przedstawiał jakąś większą wartość.

Kto chciałby ukraść ponad trzydziestoletniego grata?

Pokonałem schody, przeszedłem przez duży hol i znalazłem się w środku. Po lewej na ścianie znajdowało się duże lustro, w którym mignęło mi własne odbicie. Zatrzymałem się i zrobiłem kilka kroków w tył.

No tak, to ja.

Na głowie łysina jak kolano, wąska szczęka i krzywy zgryz. Uśmiechnąłem się do siebie i stwierdziłem, że zęby może i krzywe, ale za to zdrowe.

Kochałem zapach biblioteki.

Nie ma nic bardziej specyficznego i miłego dla nosa, jak zmieszana woń starych woluminów z nowymi książkami. Idąc, patrzyłem w prawo – robiłem tak zawsze, bo nawet z odległości kilku metrów potrafiłem zobaczyć, czy w dziale nowości są świeże pozycje. I nie zawiodłem się – widocznie dostawa była w zeszłym tygodniu.

  

Spanikowałem, kiedy zorientowałem się, że zamiast mojej ulubionej bibliotekarki, pani Bożenki, pomiędzy regałami spaceruje jakaś młoda dziewczyna. Widziałem ją przez kilka sekund. Zniknęła między oznaczeniem od N do P.  Dałem dyla pomiędzy rzędy od R do U, licząc, że mnie nie zauważyła. Myślałem sobie, co ja do cholery wyprawiam, przecież nie jestem uciekinierem z Alcatraz. Mogłem przypominać bardziej zbiega ze szpitala psychiatrycznego.

Owszem, u dzieci wzbudzałem śmiech i drwiny, ale swojej godności nigdy nie utraciłem. Uświadomiwszy to sobie, wyszedłem na otwartą przestrzeń oczekując, że lada moment dziewczyna opuści regały. Trochę się pociłem i szukałem nerwowo w kieszeniach chusteczki, lub choćby kawałka papieru toaletowego…

Słyszałem jej ciche kroki.

Dreptałem w miejscu – często tak miałem, gdy zaczynałem się denerwować.

Odchrząknąłem mając nadzieję, że przyśpieszę konfrontację z nieznajomą. Nie wiem, czy to moje chrumkanie było powodem, ale w końcu wyszła.

O, niebiosa! Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety. A może widziałem zbyt mało na tym świecie, żeby mieć porównanie. Pracowałem zdalnie, później tylko czytałem książki – wiele mogło mi umknąć. Co prawda podróżowałem, widziałem o wiele więcej oczyma wyobraźni, zdobywałem wiedzę, ale… 

Na dodatek musiała używać wyjątkowych perfum – nuty kwiatowe, zmieszane z korzennymi, wdzierały mi się do nosa, wywołując dziwny stan. Byłem zachwycony, uniesiony – czułem, jakbym nie stał na podłodze, a wznosił się coraz wyżej, i wydawało mi się, że za kilka sekund mogę niczym duch przeniknąć sufit biblioteki i poprzez dach dostać się do samego nieba.

Spojrzała na mnie – nasze oczy zastygły w bezruchu.

– Dzień dobry – powiedziałem.

Kiedy się uśmiechnąłem, przypomniałem sobie o nierównych zębach. Nie pomogła mi myśl, że są zdrowe.

– Dzień dobry – odparła.

Usiadła przy stoliku, sięgnęła po książkę w zielonej oprawie i zaczęła czytać.

Patrzyłem na nią chyba zbyt długo, bo podniosła głowę i spojrzała na mnie, lecz nie wyczułem w jej wzroku niepokoju. Dziwny, niewidzialny amor trafił w moją piętę. Musiałem się szybko otrząsnąć. Nie potrafiłbym wytłumaczyć, dlaczego stoję jak słup soli. Z wielkim trudem postawiłem kilka kroków, wyciągnąłem z reklamówki książki i położyłem na stole.

Sięgnęła po nie smukłą, subtelną dłonią o długich palcach. Nie dostrzegłem obrączki.

Mogłaby grać na fortepianie – pomyślałem.

– Czy będzie pan coś wypożyczał? – zapytała. Jej głos był delikatny. Zdałem sobie sprawę, że przy takim mógłbym zasypiać.

– Tak – rzuciłem, po czym prawie że wskoczyłem między regały. Byłem rozdarty sprzecznościami. Z jednej strony chciałem na nią patrzeć i rozmawiać, a z drugiej uciekałem i chowałem się jak chłopczyk.

Może dlatego, że większość mojego czterdziestoletniego życia byłem sam. Owszem, miewałem sporadyczne epizody z dziewczynami – jakieś mniejsze lub większe przygody, ale musiałem przyznać przed sobą, że chyba nigdy tak naprawdę nie kochałem. Zresztą… myślę, że nie zadawałem sobie wcześniej podobnych pytań.

A co, jeśli popełniłem błąd, stawiając na pierwszym miejscu książki? Jeśli poświęcałem więcej czasu na czytanie, mogło mi coś umknąć. Czy byłem wielkim ignorantem i właśnie w tej chwili zacząłem wydawać na siebie wyrok? Skazałem, bez możliwości zadośćuczynienia? Czy kobieta, przed którą skryłem się w bibliotece, miała zapoczątkować moje nawrócenie?

Chodziłem między regałami i żałowałem, że nie przyjrzałem się książce, którą czytała, wiedziałbym przynajmniej, co lubi. Dzięki temu mógłbym wypożyczyć coś podobnego. Może wywiązałaby się między nami dłuższa rozmowa?

W końcu zdecydowałem się na powieść pod tytułem „Fungus“.

Szedłem w stronę dziewczyny z łomoczącym sercem. Starałem się jak mogłem, żeby nie wyglądać na spanikowanego.

Położyłem przed nią książkę.

– Czytałam. Świetny wybór. – Uśmiechnęła się.

– Dziękuję – odparłem.

Całą drogę powrotną pędziłem jak szalony. Przy zjeździe z największego wzniesienia urwała się w tylnym kole szprycha i zahaczyłem o pobocze. Spadłem z roweru prosto w wysokie pokrzywy.

– Cholera! – krzyknąłem.  

Nie miałem ochoty na dalszą jazdę. Do domu było już niedaleko i chciałem pozbierać myśli. Szedłem chodnikiem, prowadząc rower prawą ręką. Nogi miałem czerwone przez te cholerne pokrzywy. Zatrzymałem się dopiero przy warzywniaku. Często zaglądałem tam na pyszną oranżadę.

Słońce w zenicie przypiekało bezlitośnie. Opróżniłem butelkę dwoma łykami. Sprzedawczyni, Kasia, spojrzała na mnie i zapytała z troską w głosie:

– Darek, nic ci nie jest?

– Wszystko w porządku – rzuciłem.

Nie, nie było w porządku. Zaczynałem się zapętlać, pogrążać w dziwnym stanie, który nazwałbym górnolotnie zakochaniem. Wychodząc odwróciłem się i powiedziałem:

 – Myślę, że wszystko jest na dobrej drodze. W końcu los się do mnie uśmiechnął.

Zostawiłem rower w garażu, wziąłem prysznic i zjadłem dwie kanapki z serem żółtym. Posiłek zakończyłem szklanką soku pomarańczowego. Nie wiedziałem, że byłem tak bardzo spragniony. Wszedłem do pokoju, włączyłem wiatraczek i położyłem się na łóżku. Gdy tylko zamknąłem powieki, zobaczyłem ją – bibliotekarkę.

Widziałem wszystko, każdy szczegół: uśmiech, włosy opadające na oczy, jej subtelne dłonie i sposób, w jaki chodziła. Przemknęła mi przez głowę myśl, że może jestem chory. Pracujący na najwyższych obrotach wiatrak schładzał skutecznie moje ciało – czułem chłód na skórze, ale jednocześnie coś we mnie zaczynało się tlić, jakby zapowiedź; wielki płomień potrzebował czasu. Przekonywałem sam siebie, że jeśli miłość istnieje, nie może mnie zranić. Nie chciałem dopuścić do świadomości, że tracę kontrolę, a mój świat, w którym na pierwszym miejscu są książki, zaczyna się trząść w posadach. Wartości najistotniejsze, fundamenty, na których budowałem siebie i wszystko wokół, kruszyły się, i mogłem jedynie na to patrzeć.

Burzy nikt nie chce zatrzymać, bo wie, że to niemożliwe – pomyślałem.

Nawet, gdy leżałem, doskonale wiedząc, że nic mi nie zagraża, chciałem gdzieś się schować, uciec. Przebierałem nogami i zalewał mnie zimny pot. Wiedziałem, że jeśli czegoś nie zrobię, oszaleję. Postanowiłem czytać – czyli robić to, co wychodziło mi najlepiej. Usiadłem przy stole i wpatrywałem się przez chwilę w okładkę.

Tytuł – wielkie, krzykliwie czerwone litery na zielonym tle, układały się w wyraz: Fungus – autor: Hieronim Skrzek.

Czytałem do późna. Za oknem zrobiło się ciemno. Odłożyłem książkę i zacząłem się zastanawiać. Bohaterami powieści byli zwykli ludzie, którzy zamieniali się z upływem czasu w grzyby, coś w rodzaju pleśni. W którymś momencie podzielili los grzybni, która rozciągała się pod ziemią na obszarze setek kilometrów, by na końcu przerodzić się w owocniki.

Książka liczyła niecałe czterysta stron. Fabuła wciągnęła mnie tak bardzo, że połknąłem wszystko na trzy razy. Zapewne szło mi tak gładko, ponieważ pojawiała się w niej często dziewczyna, która przypominała mi bibliotekarkę.

Miałem nadzieję, że jakoś uda mi się przełamać nieśmiałość i w końcu będę mógł z nią porozmawiać. W wyobrażeniach wszystko wydawało się proste. Jednak byłem pewien, że gdy tylko wejdę do biblioteki, oczekiwania prysną jak bańka mydlana. Mogłem planować, ale zdążyłem się przekonać wielokrotnie, że nawet najlepsze pomysły i intencje czasami mogą nie wystarczyć.

Choćbym starał się ze wszystkich sił, zawsze pojawiała się przeszkoda – dla mnie najczęściej nie do pokonania. Jeśli nawet zdołałem poradzić sobie z przeciwnościami losu, tak nie potrafiłem zwyciężyć samego siebie.

Tym razem wszedłem do środka wyprostowany. Starałem się kroczyć pewnie i gdy znalazłem się przed nią, wymusiłem uśmiech, celowo nie odsłaniając zębów.

– Dzień dobry – powiedziałem.

Uśmiechnęła się dokładnie tak samo, jak kilka dni wcześniej.

Byłem zachwycony i udawałem poważnego gościa.

– Miała pani rację. Ta książka jest świetna.

– Tak. Skrzek to wirtuoz współczesnej fantastyki.

Zeskanowała kod kreskowy na odwrocie książki.

– Wczoraj była dostawa w dziale weird fantasy. Polecam. – Ściągnęła usta w dziubek, przeglądając katalog w laptopie.

  

Podróżowałem przez jej twarz. Piękne, duże oczy, drobne rzęsy, mały nosek – po prawej pieprzyk jak u Marylin Monroe. Zjawiskowo długa szyja przywiodła mi na myśl łabędzia. Kiedy tak stałem, chłonąc każdy jej ruch, czułem, jak początkowe napięcie, ta rozedrgana struna, którą miałem w sobie, powoli przestaje wibrować. Byłem przekonany, że jestem we właściwym miejscu i czasie. Los mi sprzyjał, a może przeznaczenie upomniało się o mnie? Do tej pory lawirowałem, chowałem się nie wierząc, że mogę być szczęśliwy. Samo przebywanie w jej obecności sprawiało mi ogromną radość.

Nie chciałem zostać przez nią źle odebrany, powiedzieć coś, czego bym później żałował, dlatego opuściłem bibliotekę, żegnając się krótkim: do widzenia.

Wiedziałem, że zachłanność i pośpiech są złymi doradcami. Poddałem się temu, co miało nadejść. Nie znałem przyszłości, ale cierpliwie czekałem, jak ktoś wypatrujący z utęsknieniem świtu, po długiej i mrocznej nocy. Czy się zakochałem?

Tak. Szalenie.

Okazało się, że nie mogłem się skupić na czytaniu – w ogóle na niewielu czynnościach. Ot, błąkałem się dla ukojenia gorącego serca i płonących myśli o niej. Codziennie spacerowałem przez park. Kupiłem nawet karmę dla ptaków i odwiedzałem pobliski staw. Siadałem na jednej z ławeczek dla wędkarzy i patrzyłem jak kaczki z milczącą wdzięcznością podpływają do mnie. Po kilku dniach chyba mnie rozpoznawały, bo gdy tylko się zbliżałem, z daleka rzucały się w moim kierunku.

Odwiedzałem bibliotekę, wypożyczałem książki, widywałem Olę – tak miała na imię, ale przywoziłem je do domu i niedługo potem odwoziłem.

– Dużo czytasz – powiedziała.

– Staram się.

W końcu zdobyłem się na odwagę i zaproponowałem jej wyjście na kawę. Przyjęła zaproszenie. Siedzieliśmy w niewielkiej kawiarni o wdzięcznej nazwie: Skrzydlaty Aniołek. 

Przez większość spotkania byłem słuchaczem. Otworzyła się przede mną. Opowiadała różne historie z przeszłości i pewnie mógłbym słuchać jej godzinami, gdyby nie to, że wracała w nich często do swojego byłego chłopaka.

– Złamał mi serce i teraz nie potrafię być z nikim.

– Z nikim? A ze mną?

– Ani z tobą, ani z nikim innym.

Coś we mnie pękło.

Dotarło do mnie, że w swojej zbyt wybujałej wyobraźni zabrnąłem zbyt daleko. Widziałem ją tak, jak chciałem. Zbudowałem jej obraz, ukształtowałem kogoś, kim tak naprawdę nigdy nie była i postawiłem wbrew pozorom siebie w centrum – zapętliłem się we własnej głowie. Moje myśli przybrały formę gałganka. Ile bym dał, żeby to wszystko nie miało miejsca.

– Rozumiesz? Zostawił mnie bez słowa pożegnania – kontynuowała monolog.

Spojrzałem przez okno. Pomyślałem z tęsknotą o kaczkach, bo w tej chwili wydawały mi się bliższe niż cokolwiek. Coś ściskało mnie w środku i nie chciało puścić.

– Przespacerujemy się? – zapytałem. – Trochę tu duszno.

– Jasne.

Szliśmy wąską ścieżką wzdłuż rzeki. Słabe, pomarańczowe światło latarni, rzucało za nami wydłużone cienie, które wydawały mi się dziwnie nienaturalne. Spojrzałem w górę, szukając gwiazd – dostrzegłem zaledwie jedną.

– Wierzysz w to, że gdy spada gwiazda, można wypowiedzieć życzenie, które się spełni? – zapytałem.

– Życzeń się nie spełnia, tylko realizuje – odparła. Świat należy do tych, którzy działają.

Dalej szliśmy już tylko w milczeniu. Jeszcze niedawno czułbym dyskomfort z tego powodu, lecz teraz nie miało to większego znaczenia. Odprowadziłem ją na przystanek autobusowy.

– Dobranoc – powiedziałem.

– Czy powiedziałam coś nie tak? Dziwnie się zachowujesz.

– Nie. Wszystko w porządku. Chyba jestem zmęczony.

– W takim razie odpocznij. Dobrej nocy. – Patrzyła na nadjeżdżający autobus. – To chyba mój.

Weszła do środka, usiadła przy oknie i nawet na mnie nie spojrzała.

Postanowiłem, że wrócę pieszo. Całą drogę rozmyślałem, czy to możliwe, że popełniłem gdzieś błąd.

Nie wiem, czy można umrzeć za życia, ale tak się właśnie czułem. Miałem nadzieję, że to stan przejściowy. Bardzo chciałem wrócić do książek, ale w niewiadomy dla mnie sposób, pasja, która była do niedawna wszystkim, straciła swoją moc. Mijały tygodnie. Nie potrafiłem tak naprawdę czerpać zadowolenia z żadnej czynności. Szybko się irytowałem, nawet podczas mycia zębów, których higienę w końcu zarzuciłem całkowicie. Większą część dnia spędzałem w łóżku, patrząc w sufit, by ostatecznie z zamkniętymi oczami nie myśleć o niczym. Kiedyś byłem przekonany, że to niemożliwe, ale jak się okazało, ktoś miał rację. Robiłem tylko to, co musiałem. Kursowałem od łazienki do kuchni. Z upływem kolejnych dni przestałem jeść. Początkowo odczuwałem ssanie w żołądku. Piłem duże ilości wody. Obok łóżka piętrzyły się puste, plastikowe butelki. Drażniło mnie światło, dlatego zaciągnąłem rolety. Poranny śpiew ptaków, który tak bardzo kochałem, stał się dla mnie nienawistną pieśnią, zapowiadającą kolejny bezsensowny dzień. Życie przestało mnie cieszyć.

Nie chciałem żyć.

 

Odwiedzałem bibliotekę jeszcze kilka razy. Z ogromnym wysiłkiem przychodziło mi udawanie, że nic tak naprawdę się nie wydarzyło. Ola często powtarzała mi, że jesteśmy super znajomymi, ale chyba coś przeczuwała. Jednak to prawda, że kobiety posiadają intuicję, o której mężczyźni mogą tylko pomarzyć.

Przypomniałem sobie treść książki „Fungus“. Marzyłem o tym, żeby stać się pleśnią, o której pisał Skrzek. Czy cierpiałem? Tak, czułem ciężar własnego ciała i jego pot, wszystkie nieprzyjemne zapachy człowieka, który nie dba o siebie. Widziałem poduszkę, na której ciemną plamą odbijał się kształt głowy.

Świat nigdy o mnie nie pamiętał.

Czy moje życie było wyjątkowe? Dokąd sięga pamięć o nas? Wystarczą dwa pokolenia, aby nikt o nas nawet nie wspomniał. Codziennie setki osób się rodzą, setki umierają. Na Ziemi żyje ponad osiem miliardów ludzi, a w ciągu roku przybywa siedemdziesiąt milionów istnień.

 ***

Dopiero po dwóch tygodniach ktoś z sąsiadów zadzwonił na policję. Funkcjonariusze wyważyli drzwi i weszli do środka.

– Śmierdzi tu, jak w starej chałupie – powiedział ten niższy.

Idący przed nim, wyższy o głowę kumpel, zaglądał do każdego z pokoi.

Weszli do salonu.  

– Co to, kurwa, jest? – zaklął niższy.

Cały salon pokrywała pleśń. Po wybrzuszeniach i wgłębieniach można się było tylko domyślać, jakie meble znajdują się pod grubą warstwą połyskliwej, gęstej sieci czegoś, co przypominało grzyba.

Policjant dotknął szmaragdowego całunu, który w konsystencji był suchy i wytrzymały.

 – To cholerstwo jest mocne. – Próbował rozerwać dziwny materiał. – Jeśli chłopak tu mieszkał, musiał wyprowadzić się dawno temu.

 

 

 Ilustracje: Bartłomiej Kalinowski/ Hesket

Koniec

Komentarze

Bardzo klimatyczne opowiadanie. Świetnie wykreowany główny bohater. Do samego końca myślałem, że nie pojawi się element fantastyki – aż tu nagle natrafiłem na to, na co czekałem. Brawo za rysunki. Zostawiam klika. Pozdrawiam.

Cześć, Adexx

Dziękuję. Twoje słowa wiele dla mnie znaczą. Dzięki za klik. 

Pozdrawiam

Witam serdecznie już po becie i także dziękuję. :)

Gratuluję świetnego opisu emocji bohatera, a także pięknego ukazania miłości. :) Szkoda, że tak potoczyły się ich losy. :) Ilustracje – genialne – BRAWA! :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :) 

Pecunia non olet

Cześć, bruce 

Dziękuję za pomoc, dobre słowa i klik.

Pozdrawiam :-)

Szczerze mówiąc, to nie do końca moje klimaty. Elementów fantastycznych było jak dla mnie trochę za mało i pojawiają się dopiero na samym końcu. Czytam fantastykę głównie po to, żeby oderwać się od szarej rzeczywistości, a przy lekturze „Fungusa” poczułem się, jakbym trafił do alternatywnej wersji własnego poniedziałku :)

Styl pisania całkiem przyjemny, ale fabularnie niewiele się działo. Miałem wrażenie, że to bardziej zapis odczuć niż opowieść. Rysunki całkiem fajne, chociaż mają w sobie coś lekko niepokojącego. I jeszcze jedno – czy główny bohater gdzieś pracuje? Jego życie zostało dość szczegółowo opisane, ale o pracy ani słowa, co trochę mnie zdziwiło. Niemniej dzięki za podzielenie się tekstem :)

Cześć, Adam Huzar 

Dzięki, że zajrzałeś. Tak, bohater pracuje: O, niebiosa! Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety. A może widziałem zbyt mało na tym świecie, żeby mieć porównanie. Pracowałem zdalnie, później tylko czytałem książki – wiele mogło mi umknąć. 

 Zgadzam się z Tobą, że fantastyki jest w tekście bardzo niewiele, dlatego tym bardziej szanuję to, że przebrnąłeś przez całość :-) 

Pozdrawiam :-)

Ech, kolejny argument za tym, że zakochany facet to beznadziejny przypadek. 

Wydaje mi się, że powinien trochę zawalczyć. Usłyszał jedno “nie” i bezwarunkowo skapitulował.

Aha, mam uwagę do pierwszego obrazka – kto montuje stojak na rowery na całą szerokość chodnika?

Babska logika rządzi!

Cześć, Finkla

Kto montuje? Jakiś fuszerman :-) No dobra… Powiem Ci w tajemnicy, że jak już narysowałem, to nie chciało mi się zaczynać od nowa, dlatego stojak jest tam, gdzie jest :-)

Tak. Ewidentnie wrażliwy, przepełniony smutkiem i melancholią mężczyzna, który często śpiewa: Skrwawione serce na sznurku dynda, gdzie się podziała ma Rozalinda? Tym jakże żartobliwym akcentem, dziękuję, że zaglądnęłaś i przeczytałaś opowiastkę o Dareczku :-)

Pozdrawiam

Hej, Hesket

Opowiadanie podobało mi się… ale… nie byłbym sobą, gdybym się nie czepił czegoś :p Więc od czepialstwa zacznę:

 

– Czy powiedziałam coś nie tak? Dziwnie się zachowujesz.

– Nie. Wszystko w porządku. Chyba jestem zmęczony.

– W takim razie odpocznij. Dobrej nocy.

Tak dobrze mu szło, a potem mrukliwy się stał. 

Generalnie, to czekałem na ten moment – jak zagada, co powie, a Ty po prostu przeniosłeś nas do tego, że umówili się na kawę. Wolałbym zobaczyć tę scenę… tym bardziej że przedstawiłeś bohatera jako ciamajdę/niedorajdę itp.

 

– Śmierdzi tu, jak w starej chałupie – powiedział ten niższy.

Brzmi to troszkę sztucznie. Jak w “starej chałupie”.

 

Ale plusy: jest klimat. Są książki :) Nie rzuciły mi się w oczy żadne błędy. No i kryje się w tym tekście kilka prawd życiowych. Wbiłeś się głęboko w łepetynę głównego bohatera i za to klik.

 

Pozdrawiam ;)

Dzięki, Ramshiri 

Pozdrawiam

Osobliwy, wręcz beznadziejny przypadek zakochania się dojrzałego mężczyzny. Nieźle pokazałeś, jak ten fakt przewrócił jego życie do góry nogami i jak wpłynęła na niego lektura tytułowej książki.

Ilustracje świetnie komponują się z tekstem.

 

i dzię­ki temu dzi­siaj przo­du­ją jako wy­so­ko funk­cjo­nu­ją­cy biz­nes­me­ni. → Nie bardzo wiem, na czym polega wysokie funkcjonowanie. W wieżowcu…?

Proponuję: …i dzię­ki temu dzi­siaj przo­du­ją jako świetnie prosperujący biz­nes­me­ni.

 

powieść pod tytułem Fungus. → …powieść pod tytułem „Fungus”.

Tytuły ujmujemy w cudzysłów.

 

rzu­ca­ły się  w moim… → Wystarczy jedna spacja.

 

pod­czas mycia zębów, któ­rych w końcu hi­gie­nę za­rzu­ci­łem cał­ko­wi­cie. → …pod­czas mycia zębów, któ­rych higienę w końcu za­rzu­ci­łem cał­ko­wi­cie.

 

Przy­po­mnia­łem sobie treść książ­ki Fun­gus. → Przy­po­mnia­łem sobie treść książ­ki „Fun­gus”.

 

– Co to kurwa jest? – za­klął niż­szy. → – Co to, kurwa, jest? – za­klął niż­szy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, regulatorzy 

Dziękuję, że zajrzałaś i przeczytałaś. Wprowadziłem poprawki. 

Pozdrawiam :-)

Bardzo proszę, Heskecie. A skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też na początku pomyślałem, że facet za szybko zrezygnował. Bohater jest wrażliwy, samotny, życie go nie oszczędzało. Po namyśle zrozumiałem, że dotarło do niego, że nie może liczyć na nic więcej oprócz przyjaźni.

Pozdrawiam!

regulatorzy, dziękuję za klik 

Pozdrawiam

 

AP,

Cześć

Dziękuję, za odwiedziny i przeczytanie. To prawda, bohater jest wrażliwy. 

Pozdrawiam

Bardzo proszę, Heskecie. Powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dzięki

To prawda, bohater jest wrażliwy.

Jak wszyscy w Twoich opowiadaniach, które czytałem. I niestety marnie kończą.

Eee, czemu wszyscy? A koleś, który spotkał magicznego kota? I w innym opko starsza pani, która spotkała tego samego kota? 

W życiu fajnie jest mieć szczęście, bo czasami nie wystarczą własne siły. Nie pokuszę się o stwierdzenie, że piszący nie zawiera w pewnym stopniu siebie w swoich tekstach. Czasami wydaje mi się, że dany tekst ma niewiele wspólnego ze mną, ale to chyba nie do końca prawda. 

Pozdrawiam :-)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet

Pozdrawiam

– Czy powiedziałam coś nie tak? Dziwnie się zachowujesz.

– Nie. Wszystko w porządku. Chyba jestem zmęczony.

:) odpowiedź na wszystko.

 

Ogólnie bardzo klimatyczne i życiowe. Sama historia nie wzbudziła we mnie jakiś większych emocji. Los bohatera mnie jakoś specjalnie nie obchodził. Jakiś człowiek, którego nie znam. Ale człowiek. Bardzo fajnie opisujesz myśli, emocje i zachowania. Czuję, że to żywy człowiek, a nie jakaś postać z opowiadania. 

Jego relacja z Olą, też bardzo prawdziwa. Takie rzeczy się dzieją, tak wyglądają. 

 

Fajnie to ułożyłeś. Ja tak bym chyba nie umiał.

 

Pozdrawiam. 

Cześć, TomaszObłuda

Cieszy mnie to, że bohater jest prawdziwy. 

Myślę, że to nie chodzi o to, żeby umieć pisać, jak ktoś. Cała zabawa polega na tym, żeby pisać po swojemu. Nie odkrywam niczego na nowo, bo wszystko to, co przeczytałem, zobaczyłem, inspiruje mnie nieustannie. Ważne jest, aby transponować to prze siebie. Wtedy kreowany świat, staje się nasz, bo dokładamy do niego własny pierwiastek twórczy.

Pozdrawiam

Myślę, że to nie chodzi o to, żeby umieć pisać, jak ktoś. – Jasne, ale nie o to mi chodzi. Chodzi o tworzenie żywych postaci. Każdy kto potrafi coś napisać jakieś tam postacie tworzy. Jeden autor robi to lepiej, inny gorzej. A niektórzy mają wyczucie. Dla mnie np. postacie u Mastertona niby są żywe, ale w porównaniu z tymi u Kinga, to jednak twory literackie. Nie twierdzę, że ja tworzę trupy, nie uważam tak, ale nie mam takiej wrażliwości, albo umiejętności, nie wiem z czego to wynika, aby tworzyć, postacie w ten sposób. 

Już wiem jak to bym podzielił, są postacie literackie i opisywanie prawdziwi ludzie. W tym opowiadaniu mamy człowieka. I to jest super. 

Nie wiem, czy to w jakiś sposób wytłumaczę, jeśli napiszę, że u mnie to działa na zasadzie wizualizacji. Podczas pisania mam to przed oczami. To trochę tak, jak z rysowaniem. Widzę to, co chcę narysować, jeszcze jak nic nie ma :-) A inna kwestia, że pewnie jakoś dzięki temu są żywe, że oddajemy coś z siebie. To może też wynikać z subiektywnej wizualizacji podczas czytania. Mechanizm możliwe, że ten sam, ale u każdego działa to inaczej.

 

Nowa Fantastyka