- Opowiadanie: crev - I. nigdy nie ginie

I. nigdy nie ginie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

I. nigdy nie ginie

-*-

Czas: 16 kwietnia 1819 roku.

Miejsce: Obłok Molekularny w Orionie. Planeta Sumore. Królestwo Adasów. Jezioro Witeś nieopodal Fortecy Rrateno

 

Jaka piękna muszla – powiedziała Sarta, prawie ją (muszlę) depcząc.

 

Ty, czytelniku, dowiedziałeś się już, że Sarta prawie nadepnęła muszlę i powinieneś wiedzieć, że muszle występują głównie nad wodą. Resztę pozostawiam twojej wyobraźni.

 

Swoją drogą muszelka Sarty naprawdę była piękna. Symetryczna, delikatna, nie wystawała na boki. Widać było, że ma za sobą niewielu lokatorów. Znaleziona przed chwilą muszla również.

 

Jaka piękna muszla – powtórzyła, podnosząc znalezisko i przyglądając się jej z bliska.

 

Ostry brzeg płaszcza przyjemnie szarpał delikatne opuszki palców. Po chwili oględzin Sarta włożyła znalezisko do kieszeni sukienki. Ta falowała wolno, jakby smagana delikatnym wiatrem (co tutaj możliwe nie było). Wzór w polne kwiaty zachowywał się dokładnie tak, jak zachowuje się pijany marynarz próbujący wejść po schodach.

 

Przepływający obok sporej wielkości lin spojrzał na nią podejrzliwie (jak na rybę) i spacerem udał się w kierunku wpadających między kapelusze wodnych lilii smug światła.

 

Sarta zaczęła cicho śpiewać.

 

Już za parę dni, za dni parę. Wezmę kwiaty me i wianuszek…

 

Spojrzała dookoła, ale nie zauważyła, żeby ktoś poza nią znajdował się w zasięgu wzroku. Nikt nie mógł się śmiać, nikt nie mógł słuchać – był tylko lin. W myślach uśmiechnęła się do siebie. W chwili, gdy otwierała usta, na jej twarzy pojawił się delikatny, zielono-brunatny rumieniec.

 

Pieśń znów wybrzmiała, płosząc małe, podobne do komarów żyjątka unoszące się nieopodal jej twarzy:

 

oddam ci się cała, jak mi matka przykazała.

Chłopcze! Weź mnie dziś w ramiona, całuj, kochaj, rób, co chcesz.

Dziś jam twoja – przecież wiesz. Dziś jam naga, taką mnie chcesz.

Złap za udo, złap za pierś, ugryź usta, szarp za włosy.

Chcę znów poczuć twoje dłonie, także poczuć usta twe.

Chcę czuć w sobie ciepło twoje, także wilgoć twojej rosy.

Szarp za włosy! Szarp za włosy!

 

Robiąc kilka kroków w przód, zaplątała stopę w wodorosty, co zmusiło ją do przerwania pieśni. Próbując wyrwać nogę z obślizgłych uścisków, prawie upadła. Odzyskała jednak równowagę i prychnęła niczym wściekła kotka na zieleninę znajdującą się pod stopami.

 

Lin spojrzał na jej wystające zza rozcięcia materiału sukienki zgrabne udo i podpłynął bliżej, odważając się skubnąć jej skórę. Nie znalazł jednak tego, czego zwykle szukają liny – jedzenia. Patrolując okolicę wzrokiem, oddalił się powoli, znikając między trzcinami.

 

Sarta sięgnęła bliżej brzegu i zerwała nieco wodnych pałek. Kilka chwil później jej zgrabne dłonie splotły bukiet, wiążąc go za pomocą rozerwanych wcześniej stopą wodorostów.

 

Powracający po chwili lin spojrzał głupio. Co pomyślał? Tego nie wie nikt poza nim, ale gdyby mógł mówić, zapewne zapytałby: „Co ty robisz, dziewczyno?”

 

Dzieląca z nim terytorium Sarta znów zaczęła mruczeć pod nosem znajome nuty, a lin, znudzony tym hałasowaniem w nocy, położył się na dnie, przymykając oko i zasypiając.

 

Sarta po chwili odłożyła swój bukiet na kamieniu i położyła się przy rybie, czule ją obejmując. Ta nie uciekała, podniosła brew i westchnęła, unosząc delikatnie muł z dna jeziora. Nie było sensu uciekać – znali się dobrze, nie bał się jej wcale. Lin i dziewczyna, dziewczyna i lin. Chyba nawet trochę się lubili.

 

-*-

 

Śniło się jej życie. Wizja ciepłych wód obmywających jej ciało mieszała się ze wspomnieniami o Erynanie, jej mężu. Widziała piknik, wino, światło księżyca odbijające się od tafli jeziora – i seks. Widziała dużo, dużo seksu i dużo, dużo wina.

 

Sarta uwielbiała ten cierpki smak w ustach spływający powoli gardłem do żołądka. Smakowało jej także wino.

 

Śniło się jej, jak mąż czule ją całuje, gryzie jej piersi i ugniata uda, sprawiając, że pot spływa po plecach małymi, brudnymi kroplami.

 

Potem we śnie przyszło do niej czworo jej dzieci. Kochała je wszystkie, ale oczkiem w głowie zawsze była jedyna córka – Suun. Suun miała kilka miesięcy i – jak każde dziecko w tym wieku – matka musiała zostawić ją na kilka dni, żeby dopełnić formalności względem Bóstwa.

 

Sarta śniła o swojej córce, uśmiechając się delikatnie.

 

-*-

 

Przebudziła się i spojrzała na pływające w tafli jeziora odbicie księżyca. Ryby nie było w pobliżu.

 

Wstając, Sarta zaczęła recytować przepiękny wiersz:

 

Nad rzeczką, opodal krzaczka

Mieszkała kaczka dziwaczka.

Do kaczki w noc pełni księżyca

Podeszła zła czarownica.

Zza drzewa wezwała chłopa:

Skacz w wodę, niech cię omota,

Niech cię pochwyci i porwie w tonie,

Byś znów mógł oddać się swojej żonie.

 

Nie wiedziała, skąd zna recytowany wiersz. Nie rozumiała go i nie wiedziała, co znaczą wypowiadane przez nią słowa. Wiedziała jednak, że w kolejną pełnię księżyca spotka swojego ukochanego męża. Uśmiechała się, wiedząc, że znów – jak co miesiąc – będzie mogła wyjść z jeziora na brzeg, gdzie on będzie na nią czekał.

 

Była tego pewna. Pamiętała, że tak to właśnie jest.

 

Nie pamiętała, że utonęła, a potem odrodziła się jako stwór. Stwór, który żył tylko dlatego, że sądził, że nadal żyje. Nie żyła, ale nie była też martwa. Była czymś – po prostu czymś – co dekadę temu wpadło do wody, utonęło, a potem oszalało, myląc wspomnienia, sny, marzenia i coś, co my, ludzie, nazwalibyśmy opętaniem.

 

Była w błędzie. Choć wydawało się jej, że Erynan co miesiąc przychodzi do niej, ten nigdy się nie zjawiał. Myliła fakty z marzeniami, życie z zaświatami, tęsknotę z pożądaniem.

 

-*-

 

Erynan od dziesięciu lat, gdy stracił żonę, nigdy nie powrócił w miejsce jej śmierci. Kochał ją wcześniej, może kochał ją i teraz, ale czuł wyrzuty sumienia, że w ten dzień to on pozwolił jej kąpać się w nieznanym stawie, w środku nieznanego lasu.

 

Zwykłe wodorosty i skurcz wystarczyły, żeby zniszczyć świat całej sześcioosobowej rodziny.

 

Zostawmy na chwilę historię Erynana, bo ta była tragiczna. Nigdy nie odnalazł ciała żony. Wrócił do domu, do czwórki dzieci, którym musiał powiedzieć, co się stało. Możesz sobie wyobrazić czytelniku jak musiał się wtedy czuć. Skrępowany smutkiem, którego nie chciał pokazywać, poczuciem winy, które pokazać chciał za bardzo i agresją, której nie rozumiał musiał żyć dalej. 

 

Opowiadając dzieciom co się stało pominął to, że gdy ich matka się topiła, on – skacowany wczorajszym piknikowym winem – po prostu poszedł się odlać a jej wołanie o pomoc uznał za zachętę do kolejnej porcji miłości.

 

 

Czas: nie dotyczy

Miejsce: Gromada Żłóbek – serce Raka na niebie. Księżyc Ifocjam. Centrum dowodzenia Reaktora Różnicowego Przepływu Grawitonacji. Pokój kontrolny.

 

Jaka piękna katastrofa.

 

Słowa wypowiedziane przez Sotrykę wybrzmiały w pokoju kontrolnym chwilę po tym, gdy po kolejnej próbie reaktora pojawił się w chmurze informacyjnej następujący komunikat:

 

Rozruch testowy Reaktora Różnicowego Przepływu Grawitonacji zakończony niepowodzeniem.

Rozpoczęto wygaszanie ścian grawitonacji.

Trwa analizowanie niepowodzenia rozruchu.

Do zakończenia analizy pozostało: 1 kwadrysekunda.

 

Co wykazała analiza?

Analiza wykazała zgodność na poziomie 99^93%. Do pełnej zgodności zabrakło nam jednej cząstki…

Jednej cząstki czego, Milkasi?

 

Milkasi, wstając ze swojego fotela, odwrócił się i spojrzał w oczy przełożonej, a następnie – po przełknięciu śliny – poinformował ją o typie brakującej cząstki.

 

Kilka osób w pokoju kontrolnym parsknęło śmiechem, ale pod spojrzeniem Sotryki bardzo szybko spoważniało.

 

Milkasi, zapytam jeszcze raz…

Odpowiedź będzie taka sama. Przeprowadziłem wiele symulacji. Wszystkie wykazały taki sam wynik. Brakuje nam… – (przełknął ślinę) – jednej cząstki Erotona.

 

Nikt się nie zaśmiał. Panowała cisza. Sotryka rozpłynęła się w powietrzu i pojawiła w tym samym miejscu z czarnym segregatorem w dłoniach, wręczając go Milkasemu.

 

Pełny raport. Natychmiast.

 

Milkasi odebrał segregator, rozpłynął się w powietrzu i pojawił w tym samym miejscu po jednej kwadrysekundzie z pełnym, wypchanym dokumentami segregatorem.

 

Kilka osób w pokoju westchnęło cicho, spoglądając na Milkasiego, ponieważ ten wyglądał tak, jakby właśnie wrócił z wojny. Widoczne na jego twarzy zmarszczki zyskały co najmniej 80 obrotów księżyca. Dłonie miał opuchnięte, oczy zamglone, a włosy spierzchnięte.

 

Wyglądał źle, czuł się źle, śmierdział źle – i śmierdział naprawdę źle.

 

Streść.

Jednostka kwantowo-grawitonacyjna wskazała, że do powodzenia testu Reaktora Różnicowego Przepływu Grawitonacji zabrakło jednej cząstki Erotona w Obrębie Obłoku Molekularnego w Orionie.

 

Poza Sotryką i Milkasim wszyscy obecni w pokoju rozpłynęli się jak mgła. Błyskawicznie, bezszelestnie i nie zostawiając śladu swojej obecności.

 

Czas: 26 kwietnia 1819 roku

Miejsce: Obłok Molekularny w Orionie. Planeta Sumore. Królestwo Adasów. Podzamcze Fortecy Rrateno. Dom Erynana.

 

– Jaki piękny rysunek.

– To mama.

– Nie możesz jej pamiętać, kochanie. Byłaś za mała, żeby pamiętać.

– Pamiętam ją, tatusiu.

– Nie możesz, kochanie.

– Tatusiu, ja pamiętam mamusię. Była piękna, miała długi warkocz, w który wplątywała wodne kwiaty. Widziałam w snach jej żółte oczy i tu, na nodze, o tutaj – taki mały tatuaż jaszczurki.

 

Erynan milczał, spoglądając na córkę. O tatuażu jaszczurki wiedziało tylko kilka osób i na pewno żadne z jego dzieci.

 

Po pierwsze dlatego, że tatuowanie ciała było od dawna zakazane, a osoby posiadające nienaturalne znaki na ciele były w społeczeństwie uznawane za wywrotowców. Po drugie dlatego, że jaszczurka znajdowała się bardzo wysoko i głęboko na nodze Sarty – w miejscu, o którym powinien wiedzieć tylko mąż.

 

Erynan milczał dalej, spoglądając na córkę. W końcu zabrał głos.

 

– Skąd to wiesz, kochanie?

– Mamusia przychodzi do mnie co jakiś czas. Widzę ją w snach. Ostatnio śniła mi się niedawno też. Pływała w stawie z rybkami, obok były zielone wodorosty i taki duży, żółty kamień.

 

Erynan przytulił córkę do piersi. Wyraz jego twarzy, którego Suun nigdy wcześniej nie widziała, mógłby być dla niej zbyt straszny. Wolał więc ją przytulić – po to, żeby ukryć pojawiające się spiczaste zęby, ale także po to, żeby ciarki, którymi było pokryte jego ciało, zniknęły w objęciach ukochanej córki.

 

– Wiesz co, dziecko? Jeśli chcesz, to pojedziemy niedługo na wycieczkę. Wkrótce będzie rocznica. Dziesiąta. Odwiedzimy… takie ładne jeziorko. Chcesz?

– Tak, tatusiu! A weźmiemy moich braci?

– Nie kochanie. Pojedziemy sami. Oni są na służbie i nie wypuszczą ich ot tak bez powodu.

– Dobrze, tatusiu. Mam coś ze sobą zabrać?

– Zrób świeczkę, Suun. Zrób jedną ze swoich pięknych, pachnących źrekiem świeczek. Zapalimy ją przy jeziorze. Pojedziemy wierzchem, dobrze?

– Taaaaaak! Weźmy Jegetoga.

– Dobrze, kochanie.

 

Czas: nie dotyczy

Miejsce: Gromada Żłóbek – serce Raka na niebie. Księżyc Ifocjam. Centrum dowodzenia Reaktora Różnicowego Przepływu Grawitonacji. Kwatera Milkasiego.

 

Milkasi zamknął trzymaną oburącz książkę. Odłożył ją na stolik obok łóżka i podszedł do panelu kontrolnego na jednej ze ścian swojej kwatery. Użył kilku przycisków, uruchamiając wirniki na górze pomieszczenia.

 

Łopaty zaczęły powoli obracać się, zasysając coraz większą ilość zgromadzonego w pomieszczeniu powietrza. Pot, który pojawił się na jego czole, zaczął wędrować ku górze, zdradzając jednocześnie, że Milkasi nienawidzi soft resetu. Kto by zresztą go nawidził?

 

Po wyczerpującej podróży, której celem było przygotowanie dla Sotryki raportu, wrócił wybrakowany. Dla innych minęła kwadrysekunda, dla niego – w przestrzeni grawitonacji – minęło 80 lat.

 

Był wykończony, nawet jak na chmurę informacji. Musiał się zregenerować. Sotryka wiedziała, że Milkasi tego nienawidzi, a mimo tego wysłała go, aby przygotował raport, którego wynik doskonale znała.

 

Każdy na statku wiedział, że Sotryka i Milkasi nie pałali do siebie nawet przyjaźnią. Szanowali się – ale nie lubili.

 

Milkasi uruchomił odliczanie, po czym stanął dokładnie pod wirnikiem. Wirnik nadał trzy sygnały dźwiękowe i błyskawicznie przyspieszył, wciągając Milkasiego w głąb szybu.

 

Świst powietrza wyposażył buczenie w dodatkowe barwy dźwięków, po których – informacja po informacji – rozpoczęła się odbudowa chmury danych zwanej Milkasi.

 

-*-

 

Siedział na skraju łóżka odzyskawszy utracone wcześniej „zdrowie”

Zaczął myśleć.

Przestał myśleć.

Wstał i podszedł do panelu kontrolnego a następnie zaczął łamać procedury, które sam kiedyś ustanawiał. Jednocześnie oceniał w myślach, co go czeka za to, co właśnie robi.

 

Doskonale znał tabelę kar, bo i w jej tworzeniu asystował. Zakładał, że w najgorszym wypadku otrzyma naganę i zawieszenie w próżni – na góra 800 lat. Kara dotkliwa i bolesna, ale do przeżycia. O dwóch bardziej dotkliwych karach nie myślał. Wyparł możliwość ich otrzymania. Potwornie się ich bał.

 

Milkasi miał już za sobą karę 20 lat, więc mógł przeżyć i 800. Tak przypuszczał.

 

Wracając myślami do panelu, wprowadził kod, który przez pół swojego życia przygotowywał. Kod, który pozwalał opóźnić wysłanie sygnałów alarmowych po próbie włamania do systemu i który usuwa wprowadzone w ostatnich procesach dane. Dokładnie to, czego potrzebował Milkasi.

 

– Raz informacji śmierć – pomyślał.

 

Był gotowy.

 

-*-

 

Komputer pokładowy z opóźnieniem wysłał sygnał ostrzegawczy bezpośrednio do Sotryki, ale ta – mimo łamania praw dotyczących czwartego wymiaru, jakim jest czas – nie zdążyła go powstrzymać.

 

Pojawiając się w kwaterze Milkasiego, mogła tylko spojrzeć na miejsce, w którym współrzędne celu jego podróży miały wskazywać kierunek opcjonalnie wysłanego właśnie pościgu. Te jednak zostały wymazane.

 

W chmurze informacji wyświetlanej przez komputer widniał dziwny symbol, którego Sotryka nie rozumiała: dwa okręgi, a pomiędzy nimi wystrzelona w górę kolumna zakończona półkolem przeciętym poziomą linią.

 

Nawet nie próbowała zrozumieć. Zniknęła.

 

Czas: 7 maja 1819 roku

Miejsce: Obłok Molekularny w Orionie. Planeta Sumore. Królestwo Adasów. Jezioro Witeś, nieopodal Fortecy Rrateno.

 

– Jakie piękne jeziorko, tatusiu.

 

Suun była oczarowana. Spoglądała przez chwilę na spokojną wodę i zachwycała się wystającymi z niej drzewami wodnymi, a także żółtymi kamieniami, które – unosząc się w wodzie – wystawały tylko w swojej trzeciej części.

 

Zapatrzona, zauważyła nawet, jak dwa z nich ocierają się o siebie, skrząc małe iskry, które gasły po dotknięciu jeziora.

 

Jedno z drzew – grube, wielkie, wysokie – poruszyło koroną i zrzuciło szyszkosiono niedaleko Suun. Szyszkosiono wbiło się w piasek i pękło, uwalniając kleistą ciecz.

 

Suun zebrała trochę na palce i polizała. Uwielbiała syrop szyszkosion.

 

– Piękne jeziorko, tatusiu.

– Wiem, kochanie. Piękne, ale niebezpieczne. Nie zbliżaj się do wody, proszę. Na dnie jeziora są wodorosty, kakłacze, a nawet liny. I uważaj na ciałożerców – sporo ich w tym lesie. Wiesz, że jesteśmy tu nielegalnie, prawda? Nie możesz nikomu o tym powiedzieć, a zwłaszcza swoim braciom. Ucięliby mi głowę, a ciebie zjedli.

– Dobrze, tatusiu. Nie zjedliby mnie. Po co ktoś wrzucił liny do jeziora?

– Idź zapal świeczkę. Nie liny tylko lina. Lin to taka ryba. Nie ważne. Kochanie zostaniemy tu dziś na noc. Ja rozłożę namiot i zrobimy sobie piknik a Ty zapal świeczkę.

– Hurraaaa!

 

Tego, czego Erynan i Suun nie widzieli, był Milkasi, który zmaterializował się w formie, której żaden z nich nie mógł pojąć, a co dopiero zauważyć.

 

Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że gatunek, do którego należał Milkasi, był znacznie starszy i bardziej rozwinięty niż jakiekolwiek stworzenia bytujące na tej planecie. Jeśli wciąż tego nie pojąłeś, być może nie ma sensu, byś czytał dalej. Zastanów się – jak istoty, które budują swoją wiedzę wyłącznie na tym, co widzą, słyszą i czują, mogłyby zrozumieć, że Milkasi to forma życia tak zaawansowana, że wymyka się niektórym prawom fizyki? Należał do gatunku, który osiągnął poziom rozwoju pozwalający porzucić fizyczne ciało i przekształcić się w zbiór informacji powiązanych splątaniem grawitonacyjnym.

 

Wyjaśnienie pływającemu w jeziorze linowi, jak działają podstawowe prawa rządzące czterema wymiarami wszechświata, byłoby równie karkołomnym zadaniem, jak próba wytłumaczenia Erynanowi i Suun, czym jest Milkasi.

 

-*-

 

Mgła unosząca się wokół jeziora nie trafiła idealnie w miejsce wskazane przez wprowadzone wcześniej w jednostce centralnej współrzędne. Ten błąd sprawił, że Sotryka nie znała planów Milkasiego. On sam musiał improwizować, to nie była królewska sala fortecy do której chciał się dostać. To był las i losowe stworzenia. Zupełnie przypadkowe. Nie te, których szukał i o których czytał. Dawało mu to jednak niespodziewaną przewagę i spokój przed pościgiem. Sotryka nie zaryzykowałaby podróży przez przestrzeń. Mogłaby kogoś wysłać, ale ryzykować życie – mając 0,0043% szans na znalezienie celu podróży Milkasiego – byłoby bezsensowną decyzją. Ona takich nie podejmowała.

 

Poza tym Sotryka, tak samo jak cały jej gatunek, naginała siebie w czasie. Nie musiała szukać Milkasiego. Wcześniej czy później sam wróci. Musiał przecież w końcu wrócić.

 

Wyglądało to mniej więcej tak:

 

Nieopodal jeziora, na kocu utkanym z włosów Jegetoga, siedział dojrzały mężczyzna i mała dziewczynka. Wokół jeziora unosiła się inteligentna, świadoma forma życia – będąca dla uproszczenia, w znaczeniu fizycznym, chmurą informacji.

 

Księżyc powoli wschodził, spoglądając na tę sielską piknikową scenę. Pełnia sprawiała, że było naprawdę jasno. Niespecjalnie ciepło, ale wystarczająco, żeby nie dygotać.

 

Parę metrów za namiotem coś przeskoczyło z jednego drzewa na drugie i zaświszczało cicho. Drugi świst poprzedził trzeci i czwarty, a kolejne skryte w cieniach stworzenia skakały między drzewami, bawiąc się ze sobą radośnie.

 

Erynan i Suun nie widzieli ich. Przed godziną przykryli się kocem i zasnęli, przytuleni do siebie. Świeca paliła się na małej plaży, niedaleko miejsca, w którym Erynan stracił kiedyś żonę.

 

Obudził ich głośny sap – dźwięk, jaki mógłby wydawać wielki kocur próbujący pozbyć się z gardła zwiniętych kłaków. Jegetog, na którym przyjechali, sapał do księżyca, ciesząc się z wycieczki za miasto.

 

Odezwał się dopiero wtedy, gdy zauważył, że coś porusza się w wodzie.

 

– Erynan, coś tam jest. Idzie tu.

– Co idzie?

– Coś z jeziora.

– Dokładniej, Jegetog. Co tam widzisz?

– To kobieta. Ubrana w sukienkę w kwiaty. Mocno zniszczoną. Nie… to nie kobieta. To coś gorszego. To… nie wiem, jak ci to opisać.

– To weź poświeć.

 

Wypowiadając te słowa, Erynan przeładował broń trzymaną do tej pory pod kocem. Cięciwa kusznicy trzymała mocno niebieski, fluorescencyjny minerał zakrzywiony w kształt sierpa.

 

Jegetog usiadł i przelizał błonę osłaniającą źrenice, a następnie nałożył na oczy, ukryte wcześniej pod powiekami, naźreniczniki.

 

– Gdzie? Nadal nic nie widzę. Sobie świecisz czy mi?

– O, tutaj.

– Widzę. Nie ruszaj się, aż nie wystrzelę.

– Co się dzieje, tatusiu?

– Nie wiem, dziecko. Coś wychodzi z jeziora. Nie wiem, co to jest.

 

Trwało to chwilę, zanim strach w oczach Erynana zamienił się w obrzydzenie. To, co wychodziło z jeziora, wyglądało jak wrak człowieka. Właściwie nie człowieka – choć posiadało nogi i ręce, to nie mogło być człowiekiem. Ludzie są żywi. To chyba nie oddychało. Suknia skrywała rozkładające się mięso, które, zamiast gnić na dnie mułu, postanowiło wyjść na spacer – nie wiadomo po co. Skóra odrywała się płatami od kości.

 

Erynan wstał, odsuwając córkę za siebie. Celował. W chwili, gdy był gotowy Milkasi posiadał już wszystkie informacje o tym, jak wyglądała i zachowywała się Sarta. Zdążył wysłać je w taki sposób do Erynana i Suun, aby w ich oczach ukazała się im żona i matka. Żona i matka tak piękna, jak dziesięć lat temu.

 

Erynan na początku nie widział tej zmiany. Spoglądał na minerał na kusznicy. Bał się o córkę i mierzył dokładnie, trzymając palec na spuście.

 

– Nie strzelaj!

– Odsuń się, dziecko.

– Nie strzelaj, tatusiu, to mamusia!

 

Erynan zamarł i powoli odłożył kusznicę, aby spojrzeć dokładniej. Dopiero teraz zauważył to, co przysłaniał mu strach o córkę – swoją piękną żonę wyłaniającą się z wody niczym marzenie. Żonę taką, jaką zapamiętał dziesięć lat temu. W pięknej sukni, rozciętej z przodu w taki sposób, że każdy krok odsłaniał nieco więcej niż tylko jaszczurkę. Widział jej włosy z wplecionymi w kosmyki wodorostami, widział zgrabne stopy i falujące, jak dawniej, piersi. Gdy ta zbliżyła się jeszcze bardziej, spojrzał na jej usta i w jej piękne, żółte oczy. Teraz był pewien. Nie wiedział jak, nie wiedział jak, nie wiedział jak, ale wiedział, że to była ona.

 

Suun podbiegła i rzuciła się w objęcia matki, a ta, podnosząc ją, pocałowała jej czoło i przytuliła, podchodząc do Erynana.

 

– Jak?

– Co „jak”, kochany?

– Jak to się dzieje, że ty żyjesz?

– Co? Co ty mówisz?

– Tatusiu, to mamusia! Mówiłem ci, że ją widzę i z nią rozmawiam. Patrz, tu ma jaszczurkę!

– Cicho, Suun.

– Jak to się dzieje, że ty żyjesz?!

– O czym ty mówisz, kochanie? Dlaczego zadajesz mi to pytanie? Nie rozumiem. Dawno się nie widzieliśmy. Przytul mnie i pocałuj, a nie żartujesz ze mnie w sposób, którego jak wiesz nie lubię.

– Jegetogu, wyłącz światła.

 

Erynan spojrzał jeszcze raz. Podejrzliwość w sytuacji, w której jego zmarła – a jak się teraz okazało, nie do końca zmarła, lecz zaginiona – żona wychodzi z jeziora, była mało powiedzieć pożądana. Ciała przecież nigdy nie odnaleziono. Powoli i niepewnie przytulił żonę, a potem delikatnie pocałował. Całowała tak samo jak kiedyś, mimo że czuł w ustach posmak siarki z jeziora. Przez chwilę wszyscy milczeli, spoglądając na siebie w zawieszeniu.

 

– Jegetogu, weź Suun na przejażdżkę.

– Tatusiu, ja nie chcę…

 

Głos Suun cichł wraz z oddalającym się z nią Jegetogu. Chwilę później Erynan i Sarta zdarli z siebie ubrania i połączyli swoje ciała w tak łapczywy i agresywny sposób, że na tafli jeziora pojawiły się rozchodzące fale. Trwało to krótko. Po dziesięciu latach Erynan zdołał wydyszeć swoją miłość i udowodnić żonie wierność kilkoma porządnymi ruchami, które – mimo wszystko – sprawiły jej wiele przyjemności.

 

Całej tej sytuacji przyglądał się Milkasi, który od początku kontrolował przebieg zdarzeń i co jakiś czas wysyłał do mózgu Erynana informacje, prowadzące jego działania dokładnie tam, gdzie potrzebowała tego mgła. W objęcia ud żony. Właśnie po to tu przybył. Nie po to, by patrzeć na parę kochanków oddających się sobie w uniesieniu. Nie po to, by połączyć coś, co żyje, z czymś, co nie żyje, ale też nie jest martwe.

 

Milkasi przybył po cząstkę Erotona. A właściwie – po jej kod. Każda pojedyncza cząstka Erotona posiada indywidualny wzór, który po skopiowaniu można wykorzystać na wiele sposobów. Eroton pojawia się we wszechświecie rzadko. Może być wytwarzany tylko przez kilka gatunków, które rozmnażają się poprzez dzielenie genów i wydawanie na świat nowego osobnika powstałego z takiej mieszanki płynów.

 

W chwili, gdy Sarta wygięła głowę w tył i przeciągle zawyła, Milkasi pobrał do swojej pamięci kod Erotona – i zniknął. Kochankowie nawet nie zauważyli brakującej mgły.

 

-*- 

 

Wypuszczona z paszczy Jugetogu Suun najpierw zdzieliła go małą rączką po pysku, a następnie pobiegła do rodziców, którzy spali nago na kocu przy namiocie.

 

Milkasi, znikając, podarował Erynanowi i Suun dar niewiedzy.

 

– Informacja nigdy nie ginie.

 

Czas: nie dotyczy

Miejsce: Gromada Żłóbek, serce Raka. Księżyc Ifocjam. Centrum Dowodzenia Reaktorem Przepływu Grawitonacji – cela Milkasiego.

 

– Jaka to była głupia decyzja, Milkasi. Tyle ryzykowałeś, tyle zniszczyłeś, tyle wędrowałeś… tyle straciłeś.

– Straciłem?

– Straciłeś, Milkasi. Straciłeś możliwość dalszej służby. Niesubordynacja, złamanie procedur… Chyba nie myślisz, że nie zostaniesz ukarany, co?

– Zdobyłem Eroton.

– To niemożliwe. Ta cząstka nie istnieje od dawna. Cywilizacje pozbywają się jej, gdy osiągają trzeci poziom przeistoczenia. Nie znamy żadnej, która mogłaby jeszcze tworzyć Erotony.

– Ja znam. Informacja nigdy nie ginie, Sotryka. Od dawna przeglądałem stare zapisy. Jeszcze z czasów starych form źródeł. Znalazłem wzmianki o odwiedzinach naszych kuzynów na jednej z planet – właśnie tam, gdzie byłem.

– Zdobyłem kod cząstki Erotona i mam go w pamięci. Jest oczywiście chroniony. Próba złamania lub moje unicestwienie zniszczy go bezpowrotnie. W zamian za uniewinnienie przekażę ten kod do Jednostki.

– Myślisz, że możesz mnie szantażować?

– Mogę. Od dawna próbujesz uruchomić reaktor. Zostało nam mało czasu – mimo że „czas” nas nie dotyczy. Na ile jeszcze prób ci pozwolą? Ile jeszcze zaginie informacji, żeby uruchomić reaktor bez kodu Erotona? Musisz go wdrożyć. Symulacje pokazały pełen sukces przy wdrożeniu kodu Erotona. Chyba nie wątpisz w obliczenia Jednostki, Sotryka?

 

Sotryka nie wątpiła. Wiedziała, że Jednostka to byt, w który nie tylko nie wypada wątpić – wątpiącym robi się rzeczy, o których nie mówi się nawet w najciemniejszych zakamarkach informacji. Informacja nie ginie, ale nośnik… nośnik może przepalać się w nieskończoność. Fizyczny ból jest niczym w porównaniu z bólem świadomości, że chmura gromadzonej przez wieczność wiedzy paruje – rozpływa się bezpowrotnie, niszcząc nosiciela.

 

Sotryka widziała to raz. Nie chciała widzieć tego nigdy więcej. Nawet ona bała się tej formy kary.

 

Czas: nie dotyczy

Miejsce: Gromada Żłóbek – serce Raka na niebie. Księżyc Ifocjam. Centrum dowodzenia reaktora przepływu grawitonacji. Pokój kontrolny.

 

– Jaki piękny kod.

– No już, już – do reaktora. Wszyscy na stanowiska. Przygotować się do testowego rozruchu reaktora.

 

Chmury informacji krzątały się, uruchamiając miliony procesów jednocześnie. Gdy wszystko było gotowe, Sotryka przekazała Milkasimu przez kodowany kanał krótką, lecz wiele mówiącą informację:

 

– Obyś miał rację. Jeśli się mylisz, zostaniemy pociągnięci do odpowiedzialności.

 

Sotryka stanęła przy panelu kontrolnym i zmaterializowała małą kulę – przypominającą zamknięte w polu siłowym wyładowania atmosferyczne, otoczone kleistą cieczą. Wyładowania trzaskały aż do chwili, gdy kula została umieszczona w ścianie grawitonacji.

 

Usłyszeli huk.

 

-*-

 

Trzy obroty księżyca później, na każdej jednostce floty zawisła kopia czarnego segregatora z wyrytym na okładce zapisem pierwszych słów Sotryki po udanym rozruchu reaktora:

 

Rozruch testowy Reaktora Różnicowego Przepływu Grawitonacji zakończony powodzeniem.

Rozpoczęto aktywację ścian grawitonacji.

Trwa analizowanie powodzenia rozruchu.

Do zakończenia analizy pozostało: 1 kwadrysekunda.

Wynik analizy: rozruch udany. Kod przekazany do wszystkich jednostek floty.

 

W momencie przesłania pełnego kodu do całej floty, we wszystkich jednostkach ustanowiono najwyższy priorytet w zakresie poszukiwania i pozyskiwania kolejnych kodów cząstek Erotona.

 

Sukces odnalezienia pierwszego kodu przypisano Arce Dźwięk, operującej pod dowództwem Sotryki, wraz z zespołem – ze szczególnym uwzględnieniem Oficera Prowadzącego, Milkasiego, który na rozkaz swojego dowódcy, w imieniu całej floty, zaryzykował wymaz pamięci i zdobył kod cząstki Erotona.

 

Czas: 7 maja 1819 roku.

Miejsce: Obłok Molekularny w Orionie. Planeta Sumore. Królestwo Adasów. Jezioro Witeś, nieopodal Fortecy Rrateno.

 

– Jaka piękna jesteś.

– Zawsze taka byłam, kochanie.

– Kocham cię, mamusiu. Kiedy znowu się zobaczymy?

– Kiedy tylko zechcecie. Przypomniałam sobie, co się stało. Umarłam, ale nadal żyję. To nie jest normalne, kochani. Możecie mnie odwiedzać, ilekroć zapragniecie, ale ja… muszę zostać tutaj, w moim jeziorze. Mielibyście poważne kłopoty, gdybym wróciła do fortecy. Zresztą, nie wiem, czy mogłabym. Coś mi mówi, że to już mój dom. Zostanę i będę na was czekać.

 

Odeszli. Każdy w swoją stronę.

Oni – do domu.

Ona – do jeziora.

 

Erynan odwrócił się i spojrzał jeszcze raz na swoją piękną żonę, znikającą w wodzie. Odprowadził wzrokiem jej uda.

Suun odwróciła się i spojrzała na swoją piękną matkę, znikającą w wodzie. Odprowadziła wzrokiem jej włosy.

Jegetog odwrócił się i spojrzał na stworzenie znikające w wodzie. Widział brunatną skórę kobiety i jej spierzchnięte, brudne włosy znikające pod powierzchnią. Jej skóra gniła i odrywała się płatami od kości. Sapnął, nie odezwał się.

 

Koniec

Komentarze

Będę wdzięczny za komentarze. Dobre i złe, tak jak życie.

Moje uszanowanie, najpierw garść uwag, w tym i pochwał i zarzutów;

 

– Jaka piękna muszla – powiedziała Sarta, prawie ją (muszlę) depcząc.

Sprecyzowanie, że chodzi o muszlę, jak najbardziej zbędne. 

 

 

Ty, czytelniku, dowiedziałeś się już, że Sarta prawie nadepnęła muszlę i powinieneś wiedzieć, że muszle występują głównie nad wodą. Resztę pozostawiam twojej wyobraźni.

Ciekawe. 

 

Swoją drogą muszelka Sarty naprawdę była piękna. Symetryczna, delikatna, nie wystawała na boki. Widać było, że ma za sobą niewielu lokatorów. Znaleziona przed chwilą muszla również

Dziko, ale coś tu zgrzyta.

 

oddam ci się cała, jak mi matka przykazała.

Chłopcze! Weź mnie dziś w ramiona, całuj, kochaj, rób, co chcesz.

Dziś jam twoja – przecież wiesz. Dziś jam naga, taką mnie chcesz.

Złap za udo, złap za pierś, ugryź usta, szarp za włosy.

Chcę znów poczuć twoje dłonie, także poczuć usta twe.

Chcę czuć w sobie ciepło twoje, także wilgoć twojej rosy.

Szarp za włosy! Szarp za włosy!

Całkiem niezłe!

 

Widziała piknik, wino, światło księżyca odbijające się od tafli jeziora – i seks. Widziała dużo, dużo seksu i dużo, dużo wina.

Tu już mogłoby być subtelniej, w końcu to fantasy. Słowo “namiętność” byłoby tutaj o niebo lepsze. Chyba, że to łamanie zasady decorum jest tutaj intencjonalne i koreluje z innymi fragmentami, nie wiem, wciąż czytam. 

 

Sarta uwielbiała ten cierpki smak w ustach spływający powoli gardłem do żołądka. Smakowało jej także wino.

 

Śniło się jej, jak mąż czule ją całuje, gryzie jej piersi i ugniata uda, sprawiając, że pot spływa po plecach małymi, brudnymi kroplami.

 

Można? Można. 

 

Opowiadając dzieciom co się stało pominął to, że gdy ich matka się topiła, on – skacowany wczorajszym piknikowym winem – po prostu poszedł się odlać a jej wołanie o pomoc uznał za zachętę do kolejnej porcji miłości.

Stylistycznie jakoś mi tutaj wszystko nie pasuje, wybacz. 

 

Wyglądał źle, czuł się źle, śmierdział źle – i śmierdział naprawdę źle.

Myśłę, że “ – i to naprawdę źle.” lepiej by brzmiało. 

 

Czas: nie dotyczy

Dobre, dobre. 

 

praw dotyczących czwartego wymiaru, jakim jest czas –

Tutaj bym polemizował.

 

Spoglądała przez chwilę na spokojną wodę i zachwycała się wystającymi z niej drzewami wodnymi, a także żółtymi kamieniami, które – unosząc się w wodzie – wystawały tylko w swojej trzeciej części.

Pomysł na krajobraz bardzo dobry, zadziałał mi na wyobraźnię, ale dwie sprawy; lepiej żeby drzewa rosły, a nie wystawały, a kamienie zaś lepiej, by w wodzie leżały, niźli się w niej unosiły. 

 

Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że gatunek, do którego należał Milkasi, był znacznie starszy i bardziej rozwinięty niż jakiekolwiek stworzenia bytujące na tej planecie. Jeśli wciąż tego nie pojąłeś, być może nie ma sensu, byś czytał dalej.

A skąd mi to wiedzieć? Napisałeś tylko, że to chmura danych i że wsadzają go co chwila do pozawymiarowego pierdelka

 

Wokół jeziora unosiła się inteligentna, świadoma forma życia – będąca dla uproszczenia, w znaczeniu fizycznym, chmurą informacji.

Rozumiem koncept, ale informacja nie zalicza się do energii, ani tym bardziej do materii. Uprościć można to było inaczej. 

 

Suknia skrywała rozkładające się mięso, które, zamiast gnić na dnie mułu, postanowiło wyjść na spacer – nie wiadomo po co.

Cudowny cytat, ale to “nie wiadomo, po co” raczej zbędne. Jak trup wychodzi z jeziora, to jego motywacja jest chyba najmniejszym problemem. 

 

– No już, już – do reaktora.

Czyżby nawiązanie do słynnego “do maszyn” Borowieckiego z Ziemi Obiecanej?;D

 

 

Teraz czas na ogólne zastrzeżenia:

 

Zbyt często robisz nowe akapity, do tego panuje jakaś niekonsekwencja w formie, fragmenty są dziwnie powyodrębniane, często jakby bez powodu. Proponowałbym jakoś zagęścić tekst, usystematyzować, a do tego bardziej przepleść opisy z dialogami. 

 

Właśnie, opisy… Raz są i raz ich nie ma. A szkoda, bo wychodzą Ci nieźle. Zwłaszcza zabolał brak jakichś barwnych wyobrażeń pokoju kontrolnego i floty otrzymującej okólnik z kodem.

 

Co do dialogów – większość mi się podobała, jednak akurat te towarzyszące spotkaniu Sarty z rodziną wyszły, moim zdaniem oczywiście, jakoś drętwo i nienaturalnie. Narrator, mimo, iż dobrze wprowadzany, czasem wyjaśnia nam oczywistości, a czasem mówi ciut za mało. Do tego, jak już wspomniałem, mogłyby być nawet dłuższe i dobrze by to wyszło, gdyby tylko lepiej przeplatałyby się z suchym tekstem. 

 

Jeśli chodzi o informacje dt. czasu i przestrzeni na początku fragmentów, to bardzo je lubię, jednak tutaj jest tego trochę za dużo. Gdy raz wprowadziło się do akcji jakąś lokacje, można do niej później wrócić po prostu wznawiając akcje, nie trzeba znów pisać litanii;D

Mam wrażenie, że akcja jest odrobinę niewyważona. Raz przyspiesza niesamowicie (np. końcówka), jakby autorowi się już nie chciało, a raz toczy się leniwie (początek). To samo z natężeniem informacji. Oczywiście różnice takowe mogą występować, ale tutaj są, jak na mój gust, zbyt wyraźne. 

 

 

 

Teraz czas na pozytywy (wreszcie, a ich też jest całkiem sporo):

 

 Oryginalna i niezwykle ciekawa fabuła. Mam tu na myśli sam koncept na historię, bardzo dobry zwrot akcji (misja z pozyskaniem cząstki) i arcyciekawe pomysły. Na uwagę zasługuje tutaj zwłaszcza postać Milkasi’ego i opisy jego jestestwa, które nie dość, że fascynujące, to jeszcze wspaniale korelujące z osobą Sarty. Dwójka głównych we wszystkim niemalże od siebie inna. ( Milkasi – fantastyczny, kosmiczny byt, chmura z danych. Sarta – klasyczny, jeziorny upiór rodem ze słowiańskich legend o mocno turpistycznym wyglądzie. Milkasi – służbista, przepracowany i zamęczony już nieźle przez system. Sarta – pogrążona w emocjach, przebywająca w świecie wizji i wspomnieniach o utraconym życiu.) Dobrze chociaż, że historie obydwojga maja raczej szczęśliwy finał. 

Bogaty język i pomysły, które zdradzają Twoją bardzo, ale to bardzo bogatą wyobraźnię. Opisy potrafiły przenieść mnie dość dobrze w wyimaginowane przez Ciebie miejsce. Porównania, choć czasem kulejące, również zasługują na duży plus. Wyszło i baśniowo i fantastycznie. 

Ciekawa narracja. Podoba mi się koncept i nawet samo wykonanie sporego udziału narratora w tekście, co ostatnimi czasy odchodzi raczej do lamusa. Ja osobiście ten element lubię i tutaj również wyszło to na plus, choć, jak już wspominałem o tej kwestii, nie obyło się bez potknięć. 

Jeden z ciekawszych tekstów, jakie tutaj przeczytałem. Korelacja bohaterów, historia, wątek naukowy zintegrowany z silnym emocjonalizmem, to wszystko zasługuje na jakiejś rozwinięcie, nawet duże, które chętnie kiedyś pochłonę. Widzę tu pokłady jakiegoś głębszego artyzmu, którego na tym etapie nie mogę jeszcze dokładnie nazwać. Nazwę natomiast i niezmiernie pochwalę potencjał filozoficzny, wręcz duchowy, którzy rodzą stworzeni przez Ciebie bohaterowie i stosunki istniejące między ich losami. Mam nadzieję, że odkopiesz jeszcze kiedyś te wszystkie pokłady i warstwy i przedstawisz je nam dokładniej.

 

Pozdrawiam serdecznie!! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kwestia wizji.

Jakiś zamysł był – to widać. Mamy tu jednak spory miszmasz. Czasem tłumaczysz rzeczy oczywiste, a gdy pojawia się termin, który naprawdę warto by wyjaśnić – brakuje go. Zdarzają się ciekawe opisy, ale miejscami ich po prostu nie ma. Fabuła jakaś jest, choć układ tekstu jest dziwny – pełno akapitów, wszystko trochę chaotyczne. Jednym słowem: pomieszanie z poplątaniem.

 Mimo to przeczytałem. Nie zachwyciło mnie, ale też nie uważam, że jest tragicznie. Myślę, że warto zainteresować się betowaniem i znaleźć kogoś, kto pomoże okiełznać ten chaos i sprawić by ten artyzm stał się bardziej przystępny. :D

Pozdrawiam.

Bartkowski.robert – bardzo dziękuję. Dzięki Twojemu komentarzowi wiem nad czym pracować i że chciałbym ten świat rozwinąć. Jeszcze raz wielkie dzięki. Dużo to wniosło w moje postrzeganie tego jak pisze. Jeśli się kiedyś spotkamy – masz u mnie piwo ;)

 

Adexx – Tobie również dziękuję, faktycznie ten chaos akapitów obrzydza odbiór. Sprawdzę co to betowanie, bo zdaje się, że powinienem to wiedzieć i przetestuje.

Trzymam za słowo:D

Kwestia wizji.

Nowa Fantastyka