- Opowiadanie: Marszawa - Królowa Renet

Królowa Renet

Hej,

dorzucam coś od siebie na roślinkowy konkurs :)

Wspomniany w opowiadaniu ogród już niestety nie istnieje. Został zaorany, by powiększyć sąsiadujące z nim pole. Dla tych kilku dodatkowych metrów kwadratowych, wyrwano nawet stare grusze i jabłonie. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Babcina kuchnia w kolorze pomarańczy, brzydko się zestarzała, ale nadal stoi w opuszczonym domu. Pewnie niedługo zniknie, wyrzucona przez nowego właściciela… Niech sobie więc trwa chociaż w moim opowiadaniu. :)

Mam nadzieję, że lektura sprawi wam przyjemność!

 

Dzięki za poświęcony czas i pozdrawiam :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

GalicyjskiZakapior, Użytkownicy, AP

Oceny

Królowa Renet

2034

Dawny ROD „Kormoran”

Obecnie jeden z oddziałów H.I.O.B. (Hybrydowy Instytut Ochrony Bioróżnorodności)

 

Kontrola przy wejściu była bardziej drobiazgowa niż na północnokoreańskiej granicy. Z niepokojem śledził, jak walizka przejeżdża przez skaner, a następnie, jakby to nie wystarczyło, zostaje otwarta i dokładnie przeszukana. Dopiero, gdy strażnik oddał mu ją i wręczył plakietkę z napisem „Gość”, zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas wstrzymywał oddech.

– Proszę tam poczekać, zaraz ktoś po pana przyjdzie. – Mężczyzna wskazał szeroki hol i wrócił do bramki, przy której zebrała się już szkolna wycieczka.

Eryk pokonał kilka schodów i zatrzymał się na moment, onieśmielony tonącą w bieli przestrzenią. Hol był tak rozległy i wysoki, że w jego centrum bez przeszkód rósł piętnastometrowy modrzew. Nie wyglądał, jakby go tu posadzono – to raczej cały instytut zbudowano wokół niego. Przez szklaną kopułę w dachu wpadało mnóstwo dziennego światła, zalewając pachnące nowością wnętrze ciepłymi promieniami słońca.

Przypiął plakietkę do koszuli i podszedł do gablot z ekspozycjami. Mijał dziwne rośliny, których nazw nie potrafił powtórzyć, aż wreszcie przystanął przy pucołowatej, różowej piwonii. Wyglądała aż zbyt perfekcyjnie. Przybliżył twarz do szyby i przechylił głowę, dostrzegając coś, co wyglądało jak drobne igiełki wystające spomiędzy płatków.

Nagle kwiat rozwarł iglastą paszczę i z sykiem rzucił się do przodu. Odbił się od szyby i kołysał na boki jak rozwścieczona kobra. Eryk gwałtownie odchylił głowę, aż coś mu strzyknęło w szyi.

– Oż ty k… kobro – wycedził, masując kark, i ponownie zbliżył się do szyby. Teraz był już przygotowany i nie dał się zwieść pięknym płatkom. Stuknął w szkło, a roślina znów rzuciła się z zębami do przodu. Zapukał raz jeszcze, rozbawiony.

– Widzę, że znakomicie się pan bawi – odezwał się kobiecy głos za jego plecami.

– Nie… Ja… Bo to ona… – zaczął, odsuwając od ekspozycji i wskazując na piwonię.

– Ona zaczęła? – zapytała z uśmiechem kobieta i dotknęła opuszkiem palca szyby.

Tym razem roślina nie wyszczerzyła kłów. Przeciwnie, zbliżyła się jak łaszący się kot.

– Pan Eryk, jak mniemam? Kalina Dąbrowska, nadzoruję diagnostykę morfogenetyczną. – Podała mu rękę. – A to musi być… – urwała, zerkając na metalową walizkę, którą trzymał przy boku.

– L.E.A.F.*, dron botaniczny najnowszej generacji. Jedyny taki w Polsce – oznajmił z dumą.

– Tym bardziej cieszymy się, że znalazł pan dla nas czas.

– Jakże mógłbym odmówić Królowej? – rzucił z uśmiechem.

Kalina ruszyła przodem, stukając obcasami po wypolerowanej, białej posadzce.

Za ich plecami rozległ się entuzjastyczny okrzyk dzieciaków, które właśnie dobiegły do gabloty z piwonią. Eryk był pewien, że też stukały w szybkę.

Kiedy dotarli do metalowych drzwi, Kalina wyjęła z kieszeni identyfikator i przyłożyła go do panelu. Drzwi otworzyły się z syknięciem, odsłaniając wnętrze instytutu, do którego szkolne wycieczki raczej nie miały wstępu. Zaprowadziła go do niewielkiego gabinetu i wskazała krzesło.

– Zanim przedstawimy pana naszej Królowej, musimy załatwić kilka formalności. Zgoda na przetwarzanie danych osobowych, klauzula poufności… – wyliczała, otwierając szufladę biurka. – Standardowa procedura – dodała i położyła na stole gruby plik dokumentów.

Eryk spojrzał na papiery, a potem na nią.

– Muszę to wszystko przeczytać?

– Cóż, jeśli nie boi się pan, że ukryliśmy tam zgodę na natychmiastowe pobranie narządów, to może pan podpisać bez czytania.

Przełknął ślinę.

– Żartowałam – rzuciła, kryjąc śmiech. – Może napije się pan kawy?

Spojrzał na nią z błyskiem w oku.

– Sojowej – dopowiedziała szybko.

– No tak… – zaśmiał się. – To podziękuję.

Musiał postradać rozum, skoro liczył na prawdziwą kawę. Ostatni raz pił taką kilka lat temu i już wtedy ceny ostatnich ziaren były horrendalne.

Kobieta zawahała się i przestąpiła z nogi na nogę.

– Proszę poczekać – rzuciła nagle i wyszła, zostawiając go samego w gabinecie.

Eryk sięgnął po dokumenty, zważył je w dłoniach i przebiegł wzrokiem po pierwszej stronie. Nie było tam wzmianki o żadnych przeszczepach, więc postawił parafkę w wykropkowanym miejscu. Doszedł do siedemnastej strony, kiedy drzwi znów się otworzyły.

Kalina wróciła, niosąc białą, porcelanową filiżankę. Wnętrze niewielkiego biura natychmiast wypełniło się intensywnym aromatem świeżo parzonej kawy.

Zamrugał z niedowierzaniem. Kalina postawiła przed nim filiżankę, po czym odwróciła się do szafki i sięgnęła do dolnej szuflady. Przez chwilę szeleściła wśród zapasów, aż w końcu wyciągnęła sojakoladę, czyli popularny wyrób czekoladopodobny.

– Niestety, czekolady nie wyczaruję… – powiedziała i posłała mu lekki uśmiech.

Rzucił okiem na kostki sojakolady. Nie przepadał za słodyczami. Zwłaszcza współczesnymi. W porównaniu z prawdziwą czekoladą, którą pamiętał sprzed lat, sojowe alternatywy przypominały pampę o smaku tektury. Zresztą nie tylko słodycze trafił szlag. Wszystko straciło smak. Żywność służyła już jedynie przetrwaniu, a nie kulinarnym przyjemnościom.

Sięgnął po kawę i upił pierwszy łyk. Była gorzka i nieprzyzwoicie prawdziwa. Pił powoli i delektował się jej smakiem. Skrzywił się mimowolnie, gdy po chwili ujrzał dno filiżanki.

– I pomyśleć, że zaczęło się od winogron bez pestek… – mruknął i wrócił do podpisywania dokumentów.

– To była akurat naturalna mutacja – wyjaśniła Kalina.

– Owszem – przyznał. – Ale to my utrwaliliśmy tę cechę. Powielaliśmy ją. Doskonaliliśmy. I tak z niewinnej inżynierii narodził się świat, którego nie da się już odkręcić – powiedział beznamiętnym głosem, nie odrywając wzroku od papierów.

Zaczęło się niepozornie. Najpierw jeden sezon, w którym niektóre rośliny nie wydały plonu, potem kolejny. Zganiano to na pogodę, wymieranie pszczół, szkodniki i choroby. Jednak co roku lista roślin, które nie owocowały, wydłużała się o kolejne gatunki.

Przez dekady przekształcaliśmy rośliny w wydajne i posłuszne maszyny. Owoce i warzywa miały być trwałe, symetryczne i idealne. Jabłko bez skaz, marchew prosta jak od linijki, pomidor, choć bez smaku, przetrwał podróż przez pół świata. Aż wreszcie natura ucichła, zmęczona oczekiwaniami człowieka, i nie wydała już więcej owocu.

Przetrwała tylko soja.

– Właśnie nad tym tutaj pracujemy. Próbujemy przywrócić bioróżnorodność – powiedziała Kalina, lustrując go wzrokiem.

– Jeśli mam być szczery, to to, co tu widziałem, wygląda mi bardziej na jakiś botaniczny cyrk. Te wasze krzyżówki i inne dziwadła może i zachwycą dzieciaki na wycieczce, ale świata nie uratują – burknął, stawiając kolejną parafkę, nieco zbyt mocno przyciskając przy tym długopis.

– Myślę, że zmieni pan zdanie, kiedy zobaczy naszą Królową.

– Przekonajmy się – rzucił krótko, składając ostatni podpis i podając jej dokumenty.

Znów podążyli zawiłymi korytarzami instytutu. Eryk całkowicie stracił orientację w gąszczu drzwi, wąskich przejść i metalowych śluz. Dotarli do pomieszczenia przypominającego szatnię. Na ławce leżały gotowe do użycia kombinezon i obuwie ochronne.

– Proszę to założyć – powiedziała, wskazując przygotowany zestaw. – Kiedy będzie pan gotowy, proszę przejść do pomieszczenia za tymi drzwiami. I… – Zawahała się, spoglądając mu w oczy. – …niech pan nie zrobi jej krzywdy.

Eryk skinął głową i odprowadził Kalinę wzrokiem. Wciągnął na siebie kombinezon, zmienił obuwie i przeszedł do wskazanego pomieszczenia. Zmarszczył nos, gdy poczuł ostry, nieprzyjemny zapach. Wreszcie otworzyła się ostatnia ze śluz, a kiedy opadła biała mgiełka ze środkiem dezynfekującym, zobaczył ją. Królową Renet**. Ostatnią płodną jabłoń.

Stała pośrodku szklarni, pod kopułą z hartowanego szkła, w ziemi badanej co godzinę i podlewana wodą o składzie doskonalszym niż krew. Nie była piękna. Chropowata kora w niektórych miejscach odchodziła płatami, a dziesiątki sznurków podwiązywało do metalowego stelażu jej stare i kruche gałęzie.

Ale kwitła. O, jakże kwitła.

Z każdej niemal gałęzi wyrastały drobne kwiaty – białe, lekko zaróżowione, jakby się rumieniły, że poświęcano im aż tyle uwagi. Były ich tysiące. Setki tysięcy. Sprawiały wrażenie, jakby drzewo zostało nakryte koronkowym welonem, falującym przy każdym podmuchu wiatru, sterowanego przez system wentylacji.

Nie pachniała intensywnie, ale wyczuwał delikatny zapach starego sadu, deszczu i ziemi.

Znał go. Cofnął się myślami do czasów dzieciństwa, gdy w krótkich spodenkach biegał boso po ogrodzie babci. Promienie słońca tańczyły na liściach starych drzew, a on pędził przez znajome ścieżki, przemykając obok zadaszonej studni. Zatrzymał się przy niej na moment i ostrożnie nachylił nad cembrowiną. Wrzucił kamyk, by zmącić wodę na jej dnie. Ucieszył się, słysząc znajome chlupnięcie, i pomknął dalej, tuż obok niewielkiej gruszy z obgryzioną korą. Rozejrzał się za „szkodnicą”, jak pieszczotliwie nazywała babcia swoją kozę. Dojrzał ją, jak właśnie obgryzała nasturcje. Oj, ale jej się znowu dostanie!

Biegł dalej. Pszczoły krążyły wokół kwitnącej mirabelki, której gałęzie uginały się od złocistych owoców. W szklarni, ogrzanej słońcem, dojrzewały rumiane pomidory. Babcia musiała je niedawno podlewać, bo pachniało mokrą ziemią. Przebiegł obok krzewów porzeczki, agrestu i wpadł po kolana w krzew jasnoty z niewielkimi białymi kwiatkami. Wielu ludzi myliło je z…

– Au! – To jednak pokrzywy!

Z krzykiem wyrwał się z zielonego uścisku i przeskoczył przez niziutki płotek. Z przerażeniem spojrzał na czerwone bąble na nogach i pognał do kuchni, gdzie unosił się słodki zapach pieczonej szarlotki. Babcia już czekała z przekrojonym ziemniakiem w dłoni, by uśmierzyć swędzenie powstałe po bliskim spotkaniu z pokrzywami. Usiadł na białej ławce i zapomniał o bólu, gdy tylko na stole pojawił się kawałek ciasta.

– Szarlotka z cynamonem… – powiedział rozmarzony i otworzył oczy, zatrzymując wzrok na niepozornym drzewie.

Odchrząknął i otworzył walizkę. Widok precyzyjnie ułożonego sprzętu sprawił, że wypuścił głośno powietrze. Wyprostował się, oparł ręce na biodrach, przeszedł kilka kroków wokół drona, jakby chciał zyskać na czasie. Pieniądze od SOI.Corp, choć przesłane na cypryjskie konto, zaczęły mu ciążyć, jakby taszczył je w kieszeni.

Stał przez moment w milczeniu, aż w końcu sięgnął do wnętrza walizki. Ostrożnie wyjął sprzęt i wcisnął mały, niemal niewidoczny przycisk, odsłaniający sekretną szufladkę. Wyciągnął niewielką żelową kapsułkę, w której wiły się zmutowane mszyce. Wsunął ją ukradkiem do kieszeni.

Dron z cichym brzęczeniem wzniósł się w powietrze i zbliżył do Królowej. Eryk manewrował nim z ostrożnością, by nie strącić żadnego z kwiatów – obietnicy owocu, która już nigdzie indziej nie istnieje.

 

X

 

– Udało się? – zapytała Kalina, wpadając zdyszana do zatłoczonej sali konferencyjnej, zamienionej na tymczasowe centrum dowodzenia.

Na ścianach powieszono kilkanaście ekranów. Setki kamer monitorowały każdą sekundę życia instytutu. Nie było tu zakamarka, którego nie obserwowałaby mrugająca czerwona czujka, ale teraz wszystkie obiektywy zwrócone były w jedno, konkretne miejsce.

– Nie dolałam za mało kontrastu do kawy? – zapytała, siadając obok kolegi z centrum analitycznego.

– Spokojnie. Wszystko poszło zgodnie z planem – odparł Florian, nie odrywając wzroku od głównego ekranu.

– Bałam się, że się zorientuje… – powiedziała niepewnie, po czym zdjęła niewygodne szpilki i rzuciła je pod biurko.

– Był tak zafascynowany smakiem prawdziwej kawy, że nie poczułby nawet dolanego denaturatu. Wszystko widzimy. – Stuknął lekko w ekran, na którym zamazana plama barw rozlała się niczym akwarela w wodzie.

Rezonans neuroholograficzny rozpoczynał pracę. Kalina zmarszczyła brwi.

– I naprawdę widzimy teraz, co się dzieje w jego głowie?

– Yhym – mruknął Florian, nadal wpatrzony w ekran.

– A co, jeśli się pomyliliśmy? Jeśli to zwykłe drzewo? Wobec nas nie wykazała żadnych anomalii… – zawahała się Kalina.

Dużo ryzykowali tym przedstawieniem. Zaangażowane zostało nawet wojsko. Zerknęła przez ramię na pułkownika, który omawiał coś z jednym z naukowców. Dreszcz przeszedł jej po plecach na myśl, na ilu celownikach znajdował się teraz Eryk.

– Bo wie, że my jej nie skrzywdzimy. Właśnie dlatego musieliśmy wpuścić tu kogoś z SOI.Corp. Wiedziałem, że złapią haczyk. Mają monopol na cały sektor żywności, a przestraszyli się jednej jabłonki – prychnął Florian i szturchnął Kalinę, wskazując ekran.

Coś się zaczęło zmieniać. Kolory zawirowały i nabrały kształtów, aż wreszcie ujrzeli bujny ogród, pełen kwiatów, rumianych warzyw i owoców. Prawie czuli zapach tego miejsca. Towarzyszyli małemu chłopcu biegnącemu przez wąskie, zarośnięte ścieżki. Skrzywili się, gdy wpadł w gęstwinę pokrzyw. Chwilę później uśmiechnęli się rozczuleni, patrząc, jak zadziera głowę i rozgląda się po wnętrzu starej kuchni z pomarańczowymi szafkami i wydeptanym linoleum. Pod oknem stała biała ławka, a jej oparcie smagała koronkowa firanka, tak gęsta, że trzeba było przystawić nos do samego materiału, by wyjrzeć na podwórko. Na stole stała świeżo upieczona szarlotka. Ciepła. Pachnąca cynamonem.

I wtedy obraz zgasł.

– To wszystko? – Kalina zamrugała, zdezorientowana.

Jej towarzysz tylko wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na inny monitor. Ten pokazywał Eryka w czasie rzeczywistym – w hali ze starą jabłonią. Przygotowywał drona, nie wiedząc, że ukryte karabiny snajperskie śledziły każdy jego ruch.

– Systemy bezpieczeństwa potwierdzają brak aktywnego zagrożenia w jednostce dronowej – rozległ się pozbawiony emocji, automatyczny głos z głośników.

– Tak po prostu zmienił zdanie, bo przypomniała mu się szarlotka babci? – Zdziwiła się Kalina, sięgając po tablet. Otworzyła raport dotyczący Eryka i szybko przebiegła po nim wzrokiem. Nagle jej palec zatrzymał się w połowie ekranu. – Ta babcia… zmarła w dziewięćdziesiątym pierwszym roku – powiedziała nagle.

– No to świeć, Panie, nad jej duszą?

– Florian. On urodził się osiem lat później. To, co widzieliśmy, nigdy się nie wydarzyło. Jakaś iluzja? – Uniosła głowę znad tabletu i spojrzała na monitor z jabłonią. – Myślisz, że to ona stworzyła te obrazy? Że jakoś… wpływa na wspomnienia ludzi?

Florian aż się wyprostował, uderzając dłonią w stół.

– Wiedziałem! Wiedziałem, że coś z nią jest nie tak! – powiedział głośno, a kilka osób odruchowo spojrzało w ich stronę. – Pamiętasz działkowca, który chciał ją wyciąć? Mówił, że gdy stanął przed nią z siekierą, zapomniał, po co przyszedł. To nie może być przypadek – dodał podekscytowany.

Kalina zacisnęła usta. Nie była przekonana.

– Pomyśl – zaczął Florian. – Nie ma kolców. Nie wytwarza żadnych toksyn. A jednak stoi tu od dwudziestu lat. Nie powiesz mi, że przetrwała, bo miała szczęście.

– Wpływa na ludzi – powiedziała Kalina powoli. – Tworzy poczucie więzi. To jakaś… inżynieria emocjonalna.

– Więcej – dodał Florian. – To system obronny.

– Może służyć do ataku? – zapytała ciszej, znów zerkając na ekran przedstawiający jabłonkę.

– Trudno powiedzieć bez szczegółowych badań. Nie wiemy, jak silny jest ten wpływ, czy konieczny jest bezpośredni kontakt, ani jakie obrazy potrafi tworzyć, ale… – przerwał i spojrzał na nią uważnie. – Jeśli da się to odpowiednio kontrolować… tak, może służyć jako broń.

Kalina kiwnęła lekko głową i spojrzała gdzieś w bok. Florian powiódł za nią wzrokiem – przyglądała się porucznikowi. Nagle zrozumiał jej pytanie.

Spojrzał na jabłoń. Myśl o tym, co może się wydarzyć, jeśli wojsko w pełni odkryje jej potencjał, ścisnęła mu żołądek. Drzewo zostanie natychmiast zabezpieczone, przeniesione do jednego z tajnych kompleksów badawczych, choć to tu rosło od dwudziestu lat. Stanie się obiektem badań, znacznie bardziej inwazyjnych niż te, które prowadzono w instytucie.

Nikt nie będzie już mówił o jabłkach. O tym, że mogły być ostatnimi prawdziwymi owocami na tej planecie. Teraz liczyć się będzie tylko jedno: czy z tego drzewa da się zrobić broń.

Nagle rozległ się strzał.

Florian padł na ziemię, chroniąc głowę. Oszołomiony, przeczołgał się pod biurko i skulony nasłuchiwał kolejnych wystrzałów. Gdy wreszcie zapanowała cisza, wysunął powoli głowę i spojrzał na zakrwawioną wykładzinę oraz ciała. Dziesiątki ciał. Podniósł wzrok i zobaczył Kalinę stojącą z opuszczonym pistoletem.

– Nie pozwolę im jej zabrać – powiedziała chłodno. – Pozbyłam się świadków. Usuń resztę dowodów. Nagrania. Raporty. A mnie powiąż jakoś z SOI.Corp. Niech myślą, że to wewnętrzna robota.

Jej głos brzmiał dziwnie, nieswojo. Odrzuciła broń i uniosła ręce w górę, dając się obezwładnić żołnierzom, którzy szturmem wtargnęli właśnie do pomieszczenia.

Florian z trwogą spojrzał na monitor przedstawiający Królową Renet. Niezmienną. Niepozorną. I doskonale zakorzenioną. Nie tylko w ziemi, ale i w ludzkich umysłach.

 

* Life & Environment Analysis Flyer

** Odmiana jabłoni, zwana także złotą renetą

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Super pomysł z tym drzewem! Po strzale akcja nieco przyspieszyła, ale ogólnie fajna fabuła, brawa! :) Taki nieco horror. :) I ten przerażający świat, który opisujesz… Świetna sprawa! :) 

Odnośnie językowych kwestii, czasem piszesz: “instytut” małą, a czasem wielką literą – może celowo, ale wolałam dopytać. :) 

Ciągle czekałam na wyjęcie tych mszyc… :)

A Twoją nostalgię, wyrażoną w Przedmowie, doskonale rozumiem – mam to samo z domem i Babci, i Mamy… sad

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w Konkursie, klik. :) 

Pecunia non olet

Witam :]

 

Bardzo udana miniaturka. Oryginalna mieszanina babciowej nostalgii z, hm, “miękkim kasandryzmem”? W każdym razie, mieszanina zagrała koncertowo. No nie ma do czego się przyczepić.

 

Może tylko w pomieszczeniu z Królową ktoś powinien być, i jednak pilnować, żeby gagatek czegoś nie wywinął? Niby to prowokacja, ale choćby dla niepoznaki jakieś goryle powinny pilnować IMO.

 

Tak czy inaczej, bardzo dobry tekst, klikam i pozdrawiam

 


Osz ty

“Oż”, podobno.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Bardzo dobry tekst – czytało się lekko, a klimat, który tworzysz, jest naprawdę udany. Brawo za pomysł i wykonanie. Podoba mi się, jak przedstawiasz ludzi w bardzo złym świetle. Świetny motyw z drzewem. Zostawiam klika i pozdrawiam.

Bardzo sprawnie napisane opowiadanie. Trochę ta plaga skojarzyła mi się z Opowieścią podręcznej.

Niezła kombinacja politycznego thrillera i horroru ekologicznego. 

Pozdrawiam!

Dobry wieczór! Fajnie, że wpadliście! :)

 

Bruce, bardzo się cieszę, że spodobała Ci się fabuła! Z tym „instytutem”, nie byłam pewna pisowni. W końcu postawiłam na małą literę i chyba w paru miejscach zapomniałam poprawić. Dziękuję za wyłapanie!

 

Ciągle czekałam na wyjęcie tych mszyc… :)

W początkowej wersji Eryk je połknął. :D Ale uznałam, że to zbyt szybko zdradza, że coś tu jest mocno nie tak. Ostatecznie postanowiłam zostawić ten wątek otwarty. Być może wykorzystał zamieszanie i zdołał się wymknąć, a może został zatrzymany pod zarzutem ekoterroryzmu.

 

A Twoją nostalgię, wyrażoną w Przedmowie, doskonale rozumiem – mam to samo z domem i Babci, i Mamy…

Oj, tak. Chyba każdy z nas zna takie ogrody, które rosną już tylko w naszej wyobraźni. :(

 

Dziękuję Ci i pozdrawiam!

 

Witaj GalicyjskiZakapiorze,

 

No nie ma do czego się przyczepić.

Ciii… bo zaraz przyjdzie Ślimak i nam pokaże, że jednak jest. :D

 

Żarty na bok, cieszę się, że opowiadanie zagrało! Kwestię ochrony drzewka, pozostawiłam automatyce. Może za mało to zobrazowałam, ale w mojej głowie to pomieszczenie było nafaszerowane ukrytymi karabinami i miały cały czas Eryka na muszce. Dodatkowo, uznałam, że sama jabłonka musiała też czuć pewne zagrożenie, żeby się „uaktywnić”.

 

“Oż”, podobno.

Oż ten polski… Poprawiam!

 

Dzięki i pozdrawiam!

 

Adexx, bardzo mi miło, dziękuję! Cieszę się, że się spodobało. Pozdrawiam :)

 

AP, faktycznie! Teraz też widzę to podobieństwo do Opowieści podręcznej. To zabawne, jak umysł potrafi przerobić znane rzeczy i sprzedać nam jako nowy pomysł. :D Pozdrawiam! 

Nowa Fantastyka