
Tak. Wiem. Biorę wszystko na klatę (no, klateczkę). Bez bety ale z pokorą. I błyskiem w oku, że to jednak coś mojego, własnego i dzięki Wam stanie się piękniejsze! :)
Zapraszam!
Tak. Wiem. Biorę wszystko na klatę (no, klateczkę). Bez bety ale z pokorą. I błyskiem w oku, że to jednak coś mojego, własnego i dzięki Wam stanie się piękniejsze! :)
Zapraszam!
Kolejno. Bez pośpiechu. Noga za nogą. Szata za szatą. Kaptur za kapturem. W rytmie otaczającej ich ciszy, która ciszą była tylko dla śmiertelników. Dla nich była szepczącym chórem pomieszanych słów, pełnych dysonansów. W chaosie szmeru, gdy słuchało się go zbyt długo, dał się słyszeć rytm. Dziwny, pokraczny nawet, niespokojny, ale jednak powtarzalny. Dopasowany do ruchu. Noga za nogą. Szmer tysiąca szat. Szept miliona słów.
*
Odwrócił głowę z nadzieją, ta jednak zgasła od razu, zdmuchnięta tchnieniem pożogi. Nie ma powrotu. Nie ma przeszłości, nie ma wspomnień. Już teraz umykały na boki, jak małe tchórze, zdarzenia, imiona, twarze. Szedł więc ku nieznanemu, przed siebie, umierając powoli, tracąc tożsamość. System czyścił pamięć, plik po pliku, nieubłaganie i nieustępliwie. Aż pozostawił jedynie instynkt przetrwania i marszu.
*
Noga za nogą, poprzez kolejne stulecie, wciąż w przód, bez końca i bez początku. Jak piasek przesypujący się przez wydmy, szepty nasilały się i cichły, ale nigdy nie zamierały całkowicie. Drążyły, przedzierały się przez myśli, tu i ówdzie wypalały trwałe znaki. Popychały do przodu, ponaglały, jakby czas miał jeszcze jakieś znaczenie. Jakby wędrówka, niczym dla śmiertelników, oznaczać miała jakąś przemianę, dążenie, jakąś implikację celu. A przecież tak nie było. Przecież oni szli, zasłuchani, skryci pod kapturami, bez tych człowieczych odniesień. Szata za szatą. Pchani słowami, których nikt nie wypowiedział, a które przesypywały się przez teraźniejszość nieużyte, łaknące, blade. Wyprane ze znaczeń i mocy. Suche, niczym piasek na pustyni.
*
Szedł już długo i czuł ból utraconych wspomnień w zmęczonych nogach, czuł pragnienie pamięci w spierzchniętych ustach i potrzebę snu zanurzonego w nicości. Jednak przemieszczał się dalej, pchany siłą konieczności. Pożoga nacierała gdzieś za plecami, lecz teraz nie oglądał się już za siebie. Nie znalazł w sobie już ani nadziei, ani tęsknoty, by patrzeć w przeszłość. Szedł. Nie wiedział jak długo, bo nie miał już w systemie żadnych narzędzi do mierzenia czasu.
A gdy mroczna obojętność objęła już wszystkie rejony jego umęczonego ciała, osunął się nagle w czysty niebyt, by natychmiast narodzić się na nowo. Jeden, niewielki plik zarejestrował tę zmianę, po czym umieścił się w najgłębszej szufladzie pamięci, w szkatułce z kluczykiem zabezpieczeń dostępu.
Człowiek o imieniu Sunson obudził się z silnym poczuciem straty, tęsknoty i zagubienia. System w trybie przyspieszonym ładował informacje, jednak chwilę potrwało, zanim umysł poradził sobie z natłokiem danych, uporządkował je oraz intuicyjnie odrzucił najbardziej sprzeczne i nieuzasadnione, a te spakował w osobny karton i odstawił do umysłowej piwnicy.
Człowiek o imieniu Sunson wstał i ruszył do kuchni.
Czuł ogromne pragnienie i bolały go nogi, jakby przeszedł setki kilometrów.
– Czy mogę w czymś pomóc? – odezwał się robot klasy M/poziom trzeci.
– Pić. Muszę się napić. Nicniepamiętam – wyrzucił jednym tchem z pretensją w głosie.
– Bardzo mi przykro. To się zdarza. Herbaty? – odpowiedział dyplomatycznie robot klasy M/poziom trzeci, włączając elektryczny czajnik wypełniony cenną wodą zdatną do picia i szykując suche liście.
– Tak. Herbata będzie dobra. Czy gdzieś się pali?
Znaczenia słowa dobra były wyblakłe i niejasne, lecz wydawało się, że użył ich właściwie.
Robot włączył skaner otoczenia połączony z czujnikiem dymu i czadu, wmontowany dyskretnie w obudowę tułowia. Zamigotała zielona lampka.
– Nie wykrywam żadnych wzmożonych procesów spalania, oprócz kuchenki w sąsiedniej jednostce mieszkalnej, aktywowanej prawdopodobnie w celu spreparowania jajek w wysokiej temperaturze.
– Czuję oddech pożogi. – Człowiek o imieniu Sunson odwrócił się, jakby spodziewał się dojrzeć coś za plecami. Zadrżał, mimo że niczego nie zobaczył.
Pożar, pomyślał, pożar wciąż trawi moje myśli. Czegoś brakuje.
*
Strudzeni Wędrowcy pogrążeni w nieustającym marszu tak bardzo przypominali ludzi. Sylwetki, szaty, tułaczka. Nikt jednak nie był w stanie pojąć ich istoty, tego braku celu, słów szeptanych na wietrze, wyschniętych tak, że znaczenia zmieniały się w ziarna, ukryte w twardej skorupie. Zalążki, które czekały na zmianę, na pierwsze krople wilgoci, by urosnąć.
Wędrowcy nieśli jedynie zapowiedź, sami uwikłani w teraźniejszość, nieznający pojęcia jutra, pozbawieni nadziei. Noga za nogą, w słyszanym tylko przez nich rytmie, pchani przez słowa bez znaczeń. Tysiące kroków w długim zmierzchu planety, miliony wyschniętych słów czekających na deszcz.
*
– Myślisz, że ta herbata jest dobra?
Robot zastanowił się nanochwilę.
– Według moich informacji, pojęcie dobrego smaku pochłanianego płynu zależy tylko i wyłącznie od preferencji osoby spożywającej. Dokładnie od wrażeń przekazywanych przez kubki smakowe do ośrodka odbiorczego. Czyli ciebie.
Człowiek o imieniu Sunson skrzywił się z niesmakiem.
– Nie, nie zrozumiałeś. Pytałem o inne znaczenie słowa. Dobro i zło. Herbata jest dobra czy zła?
– Moralnie?
– Tak.
– Nie znam odpowiedzi na to pytanie – przyznał robot klasy M/poziom trzeci. – Herbata jako roślina nie posiada moralności.
– Tak myślisz? A ty posiadasz?
Nanochwila ciszy.
– Tak. Mam wbudowaną moralność poziomu trzeciego.
– Więc jesteś lepszy od rośliny?
– W jakim znaczeniu? – wolał upewnić się robot klasy M.
– Nieważne – przerwał człowiek, bo właśnie poczuł, że zachodzi jakaś zmiana.
Robot wyglądał na nieco urażonego takim traktowaniem rozmowy.
– To jest ważne.
– Tak, tak, oczywiście. Wiesz, że rośliny czują ból?
Człowiek o imieniu Sunson nie czekał na odpowiedź robota, podniósł się, odstawił herbatę i wyszedł z jednostki mieszkalnej. Dyskretny oddech pożaru mocniejszymi podmuchami pchał go ku pustyni. Karton w piwnicy umysłu, w którym schowane były niepotrzebne do tej pory dane, uchylił się, odsłaniając wnętrze pełne chaosu. Było tam wszystko i nic, ścierające się ze sobą bezładnie. Jak burza niosąca zapowiedź deszczu, który ugasi nieustający swąd pożogi.
Szybko opuścił miasto, znalazł się na pustkowiu pozbawionym już dawno drzew, krzewów, wszystkiego, co przypominałoby życie. Szedł w stronę pustyni i czuł się jakby był jedynym człowiekiem na planecie. Pliki w jego głowie otwierały się jeden po drugim, informacje zalewały umysł, aż przez błąd starego już systemu również ten ostatni, najlepiej ukryty plik wydostał się na powierzchnię i ujawnił zawartość. Śmierć i przebudzenie, pożoga i destrukcja innego, dalekiego świata, ucieczka, samotność, przytłoczyły człowieka tak, że osunął się na ziemię. Wyschniętą, wypaloną ziemię. Nim system zamknął pospiesznie błędnie otwarty plik, człowiek zdążył jeszcze zobaczyć ostatnie bity informacji, niczym iskry umierającego płomienia.
Zobaczył nadzieję, zobaczył koniec, który jest początkiem. I umarł.
Robot klasy M/poziom trzeci kręcił się po kuchni, jakby nie wiedział, co robić. Niedokończona rozmowa wprowadziła bałagan w jego oprogramowaniu. Kręcił się jeszcze makromoment, aż wreszcie wziął w końcówkę chwytającą kubek herbaty i wyszedł poszukać człowieka.
*
Mijały tysiąclecia lub więcej, nim Wędrowcy trafiali na powód by się zatrzymać. Słowa popychały, ponaglały, ale znaczenie czasu już dawno wyschło i zmieniło się w twarde ziarno. Szli więc i zbierali okruchy starych słów, znaczenia, o których nikt nie pamiętał, wyblakłe niuanse nieważnych już wyrazów, zdań.
Wędrowcy czasem trafiali na Młyn Historii, gdzie żarna bezlitośnie mieliły wszystko, co przynieśli, a powstały pył wkrótce zabierał suchy wiatr. Wtedy pozbawieni ciężaru ruszali dalej.
A czasem trafiali na człowieka. Jak teraz.
Zatrzymali się. Unieśli kaptury. Nie posiadali twarzy, jedynie przydymione wiśniowe światło emanowało nienachalnie z głów. Spojrzeli z wnętrza swoich dusz, bo nie mieli oczu.
Nie żyje, szeptały słowa. Nie żyje.
Zobaczyli człowieka, który leżał na ziemi. Zobaczyli robota trzymającego kubek herbaty.
Niezwykłe, szumiały unoszące się na wietrze nasiona dawnych wyrazów, niezwykłe.
Wędrowcy poczuli, że człowiek ma znaczenie, że niosą ze sobą szepty w tym koślawym, nieustannym rytmie właśnie dla niego.
Ale on nie żył, więc rozeszli się, aż utworzyli ogromny krąg wokół ciała, po czym usiedli na piasku. Nogi poczuły ulgę w przerwie od wędrowania, ale fakt ten nie miał wartości. Przecież wszelkie znaczenia bladły i usychały, również to. Tak było, gdy żyło się jedynie w wiecznym teraz.
Robot stał nieruchomo, lecz jego oprogramowanie pracowało na najwyższych obrotach nad bieżącym problemem.
Nie miał wystarczającej ilości herbaty dla wszystkich.
Tymczasem Wędrowcy również zmagali się z przeszkodą. Nie wiedzieli, dlaczego ważny jest człowiek, który nie żyje. Szepty wciąż unosiły się wokół nich w tej przedziwnej, szeleszczącej muzyce, niczym korowód żałobników pojękujących w żalu za minioną chwałą i blaskiem.
Wtedy Wędrowcy wyczuli swoimi duszami dym spalenizny. Ślad pożogi.
To człowiek, który spalił świat, wyszeptał korowód unoszący się w tchnieniu powietrza.
Nie rozumieli.
Za nim tylko ogień i popiół, zajęczały szepty boleśnie.
Wędrowcy spojrzeli na robota.
On jest nieważny, usłyszeli lekceważący syk a zaraz potem zdziwiony szmer, herbata jest istotna.
Choć były tak inne od wszystkiego, czym był człowiek, istoty rozumiały jego ograniczenia i atuty. Widziały, że jest ciałem i informacją, że ma początek i koniec, czuły, że przeskoczył niedawno z jednego bytu w drugi. Szukały powiązań i przyczyny, dla której napotkali tę sytuację. Ogień i popiół. Narodziny. Śmierć. Ciało i robot.
Herbata. Roślina.
Niee, śpiewały, mruczały zapomniane znaczenia, nie, to napój, nie roślina.
Roślina.
Wędrowcy wyczuli, że są blisko. Wstali. Pierwszy raz podjęli wspólny wysiłek, by mieć własne zdanie. By to oni formułowali myśli w szepty. By mieli własny rytm. By krąg, który utworzyli, zamknął się i zapętlił.
Ogień i popiół. Śmierć i narodzenie. Ziarno i woda. Słowo i ciało.
Użyli słów zasuszonych w ziarnach, użyli znaczeń herbaty, która była i rośliną i życiodajną wodą, użyli ciała, które było tylko pustą skorupą. Znaleźli pośród szmerów i szeptów, te, które należały do człowieka, do jego przeszłości i przyszłości. Zdumieli się ogromem możliwości. I zrozumieli.
Siew i plon, żyzny popiół, życie, które kwitnie tylko na zgliszczach poprzedniego. Słowa, które mają znaczenie tylko tam, gdzie istnieje energia do wzrostu.
Wtedy zobaczyli spaloną planetę, a gdy zobaczyli ją oczami duszy, to znaleźli się jednocześnie tam i zostali tu. Pochwycili zeschnięte słowa i rozrzucili. I gdy, niczym ziarna, dotknęły spalonej ziemi, każde otrzymało mikrokroplę herbaty z kubka. I stawały się tym, czym były kiedyś, dawno temu, tysiące, miliony lat przed spaleniem planety. Stawały się dębem, bo słowo dąb niosło w sobie informację o wszystkim, czego potrzebowało drzewo, by dębem zostać. Stawały się różą, bo róża wiedziała, jak ma wyglądać i jak rosnąć. Mak wiedział, jak kwitnąć, jaśmin jak pachnieć, każde słowo było pełną informacją, czym jest, a czym nie. Oset kłuł, pokrzywa parzyła, bluszcz wił się tam, gdzie go nie chcieli. Słowa ożyły.
I wtedy tchnienie weszło w ciało człowieka. Podniósł się i rozejrzał. Słowa zawładnęły nim, jakby znalazły dom. Był tu i był tam, na planecie, którą spalił. Zapłakał, a łzy były tak prawdziwe, że gdy tylko dotknęły ziemi, zmieniały się w życiodajną energię. Czuł, że w nim samym kiełkują również słowa, te, których nie widać, ale które muszą istnieć, prawda, nadzieja, ból i mnóstwo innych. A że miał na imię Sunson, jego imię również ożyło, i Syn Słońca opromienił całą ziemię wokół siebie, oddając światło tam, gdzie wcześniej je zabrał. I to była wyczekiwana sprawiedliwość, a po niej nadchodziła natura, niosąc spokój.
Szmer ustał i w ciszy Wędrowcy skłonili się wiedzy, którą posiedli, a potem z szacunkiem skłonili się człowiekowi, który zdjął z nich ciężar. Narzucili kaptury na wiśniowe głowy.
Robot klasy M/poziom trzeci stał pośrodku niewielkiego pola herbacianego z pustym kubkiem w końcówce chwytającej. Szukał w sieci wewnętrznej informacji o sposobach przetwarzania liści herbaty w celu uzyskania napoju.
Człowiek o imieniu Sunson spalał się w życiodajnym płomieniu światła. Będzie spragniony.
*
Ruszyli powoli. Chwilę zajęło im ustawianie się jeden za drugim, ale w końcu byli gotowi. Noga za nogą. Szata za szatą. Kaptur za kapturem. Lekko. W ciszy. Zostawili szepty za sobą, słowa, pełne blasku, odzyskały znaczenia, zachwycały pełnią brzmienia, dosłownością, zdecydowaną barwą. Tam, gdzieś za nimi.
Nic nie mąciło spokoju. No, może z wyjątkiem jednego małego, niemal niesłyszalnego bzyczenia, na granicy słyszalności nawet dla istot, które słuchają duszą. Cichy odgłos, niczym pszczoła, samym dźwiękiem przypominał istotom, które żyją teraźniejszością, o wykonanej pracy, o uldze, o radości.
Niczym zapomniany plik ze starym zdjęciem z Ziemi.
Witaj. :)
Niezwykle przejmujący, klimatyczny, bardzo trudny do jednoznacznego zdefiniowania tekst. :)
Ujął mnie oryginalny pomysł oraz jego świetna realizacja. :)
Nie mam pewności, czy przed niektórymi spójnikami “a” nie powinny stać przecinki, ale ja maniaczką przecinków jestem, zatem to tylko drobna wątpliwość, bo – jak wspomniałam – pewności nie mam żadnej. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w Konkursie i nominacjach, podwójny klik. :)
Pecunia non olet
Bruce, na Ciebie zawsze można liczyć z szybkim komentarzem! Tak zajrzałam bez wielkiej nadziei, że ktoś szybko przeczyta, a tu jesteś już Ty! Dziękuję! Trochę się bałam, że tekst będzie mało zrozumiały (pisany trochę na szybko), ale jeśli piszesz, że klimatyczny, to już nie jest źle!
Przyjrzę się spójnikom, oczywiście, jak tylko się wyśpię! :)
Pozdrawiam baaardzo serdecznie! :)
Cała przyjemność po mojej stronie, Szanowna Autorko. Powodzenia.
Pecunia non olet
Cześć!
Opowiadanie bardzo tajemnicze i zostawiające wiele pytań, na które każdy może odpowiedzieć sobie inaczej. Czułam napięcie, czytając.
Jedyne co mnie zastanawia to:
Wędrowcy poczuli, że człowiek ma znaczenie, że niosą ze sobą szepty w tym koślawym, nieustannym rytmie właśnie dla niego.
Ale on nie żył. Wędrowcy rozeszli się na boki,
Wydaje mi się, że bez tego drugiego "Wędrowcy" byłoby lepiej.
Całość pobudziła moją wyobraźnię i czytałam z zainteresowaniem.
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie:)
UniluMoon, hej, dziękuję za odwiedziny i podzielenie się odczuciami. Doceniam każdą opinię! Przyjrzę się tym wędrowcom i może faktycznie zmienię.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam! :)
Hej,
bardzo klimatyczne i pełne barwnych opisów opowiadanie. Nie jest łatwe i musiałam przeczytać dwukrotnie, żeby je sobie poskładać.
Słowa, które ożywają i przybierają formę poszczególnych roślin, to bardzo kreatywny pomysł. A znaczenie imienia głównego bohatera, choć oczywiste, stało się dla mnie momentem olśnienia. :D
Sami wędrowcy kojarzą mi się z jakimiś milczącymi mnichami. :)
Robot stał nieruchomo, lecz jego oprogramowanie pracowało na najwyższych obrotach nad bieżącym problemem.
Nie miał wystarczającej ilości herbaty dla wszystkich.
Cudne :D
Serdecznie pozdrawiam!
Witam,
Trochę się bałam, że tekst będzie mało zrozumiały
Cóż, w moim odczuciu taki jest. Mam jakieś tam swoje interpretacje po przeczytaniu, ale żadna mnie szczególnie nie przekonuje co do swej trafności.
Ale – może ja tępy jestem :O
Natomiast oprócz tej niezrozumiałości, tekst ma właściwie same zalety. Przemawia do wyobraźni, jest intrygujący, bardzo klimatyczny i ślicznie napisany.
Klikam i pozdrawiam
poczuł, że dzieje się jakaś zmiana
Czy to nie jest angielskawe? Może “ma miejsce”? Nie jestem pewien.
Przecież wszelkie znaczenia bladły i usychały, również ten.
“Również to” chyba?
Oset kuł
kłuł
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
GalicyjskiZakapiorze, dzięki za odwiedziny! Bardzo mnie zaintrygowałeś tym, że mimo niezrozumiałości klikasz… dziękuję, chociaż trochę jestem teraz skołowana… :D Ale i tak ważna dla mnie wskazówka na przyszłość, żeby bardziej przejąć się czytelnikiem. Tępota nie ma tu nic do rzeczy, wydajesz się naostrzony jak się patrzy! :D
Dzięki za wyłapanie słusznych błędów, dzisiaj poprawię – to faktycznie jest chyba anglicyzm…
Pozdrawiam serdecznie!
Marszawo, dobrze, że poukładałaś sobie w końcu, bo Zakapior, na przykład, nie! Czyli jest nadzieja… :D Bardzo dziękuję za komentarz, tak mi czasem odjeżdża to pisanie i jeżeli nie jest humorystyczne, to brnę w niedomówienia i potem jest klops. :)
Wędrowcy to miały być takie istoty z innego wymiaru, wędrujące bez końca i bez początku, może nawet mnisi, ale międzygalaktyczni! :D
Cieszę się, że robot się podoba, bo miał trochę rozluźnić bardzo poważną atmosferę…
Pozdrawiam cieplutko! :)
Bardzo mnie zaintrygowałeś tym, że mimo niezrozumiałości klikasz… dziękuję, chociaż trochę jestem teraz skołowana… :D
Nie ma tu żadnej tajemnicy, tekst mi się podobał, gdyby był dla mnie bardziej zrozumiały, to pewnie bym go kliknął podwójnie, jak Bruce.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Aaa, to tym bardziej dziękuję! :)
Hmm. Dla mnie tekst zbyt oniryczny i poetycki.
Acz na swój sposób jest to zgodnie z treścią – bawisz się słowami, a w zamian słowa Ci kiełkują, pączkują i owocują. A ja pozostaję z wrażeniem, że słowa to tylko słowa – można przeczytać “róża”, ale nie czuje się zapachu kwiatu, tylko farbę drukarską czy tam kurz z komputera.
Oset kuł,
Kuje kowal, oset kłuje.
Babska logika rządzi!
Ja mam wieczne problemy z tym “kuciem/kłuciem”, bo – ilekroć piszę przez “ł”, edytor podkreśla mi na czerwono, że słowo jest nieznane… Chyba się tego nigdy nie nauczę… Byłam przekonana, że tu jest dobrze.
Pecunia non olet
A jeszcze można się kłócić… ;-)
Babska logika rządzi!
I to – używając wulgaryzmów.
Pecunia non olet
I to takich na ku… ;-)
Babska logika rządzi!
Ewentualnie można zastępczo, jak w TV: “pii… pii… pii…”.
Pecunia non olet
– Co tatuś powiedział, jak zobaczył, co zrobiłeś?
– Mam pominąć brzydkie słowa?
– Oczywiście!
– To nic nie powiedział.
Babska logika rządzi!
Hej, Finkla, dzięki za odwiedziny! No tak, obawiałam się trochę tego, że będzie zbyt… ale, jak napisałam, biorę wszystko na klatę, w końcu moja decyzja, że wrzuciłam opko tutaj w takiej formie. Dzięki za szczerość, doceniam!
Kłótnię o kucie kłujących wulgaryzmów na ku… czytam z przyjemnością – Babol już poprawiony! :) (autokorekta poprawiła mi na Bąbol – czy to nie urocze?)
Pozdrawiam! :)
Bardzo poetycko piszesz, co sprawia, że trzeba naprawdę się skupić na opowiadaniu, by nie zgubić się w tym artystycznym klimacie. Bardzo dobry i oryginalny temat. Czytało się dobrze. Silnie oddziałujesz na wyobraźnię, co jest dużym plusem – widać w tym jakiś zamysł i duszę artysty. Zostawiam klika. Pozdrawiam.
Adexx, Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwe opko, może gubić się sens opisywanych wydarzeń. Tym bardziej doceniam, że odnalazłeś dobre strony tekstu! :D Obiecuję następnym razem pisać trochę jaśniej! :D Przy zachowaniu klimatu, oczywiście.
Pozdrawiam serdecznie! :)
Ja jestem prosty zwierzak i dla mnie poetycka proza jest za trudna, ale wciągnęło i przeczytałem całe. Słowa są dla mnie tylko słowami, nie będą roślinami ani maszynami, które oznaczają. Można się nimi bawić, tworząc fabuły, opisy, klimaty, ale słowo kwiat nie rośnie, nie pachnie, nie więdnie. Dopiero użycie dodatkowych słów powoduje, że nasze mózgi reagują. Tobie się udaje stworzyć klimaty i wzbudzić uczucia. Powodzenia. :)
Hej, misiu, dzięki za odwiedziny! Skoro przeczytałeś i wciągnęło, to nie jest tak źle… A pomysł opka opiera się, między innymi, na “a słowo ciałem się stało” i dużej dozie zielonej herbaty… :D
Jak byś był taki prosty zwierzak, to eukaliptus by Cię wykończył… :D
Pozdrawiam cieplutko! :)
Wizja świata, w którym od dawna nie ma ludzi. Została jakaś ułomna pamięć. Roboty, wędrowcy i nawet ten, którego nazywasz człowiekiem, zdaje się być tylko nośnikiem informacji. I pozostaje pytanie, czemu pamięć o człowieku jest ważna?
Jakoś tam skojarzyło mi się z Możliwością wyspy Houellebecqa.
Ładnie napisane, poetyckie opowiadanie.
Pozdrawiam!
Czołem Jolu!
– Nie znam odpowiedzi na to pytanie – przyznał robot klasy M/poziom trzeci. – Herbata jako roślina nie posiada moralności.
O patrz, ja o tym całe opko konkursowe napisałem, a Ty w jednym zdaniu wyjaśniłaś temat :)
Zatrzymali się. Unieśli kaptury. Nie posiadali twarzy, jedynie przydymione wiśniowe światło emanowało nienachalnie z głów. Spojrzeli z wnętrza swoich dusz, bo nie mieli oczu.
Może zwyczajny opis, ale dla mnie jest kapitalny. Wyobrażam to sobie jako bardzo niesamowite. “Przydymione wiśniowe światło” – nie wpadłbym sam, ale widzę to oczami wyobraźni i jest piękne.
Przejmujące opowiadanie (a miało być drabble ;p). Przede wszystkim, chciałbym docenić to, że każdy tekst potrafisz napisać w sposób nieoczywisty, bardzo wyjątkowy. Do tego zręcznie posługujesz się naprawdę estetycznym, artystycznym językiem. Największy mój zachwyt powyżej. Niektórzy potraktują to jako oniryzm, ale mi nie do końca aż tak to wybrzmiewa. Bardziej widzę w tym artystyczny środek przekazu.
Jedyna moja wątpliwość jest co do głównej roli rośliny w tekście, ale to nie mój problem ;p.
Wtedy zobaczyli spaloną planetę, a gdy zobaczyli ją oczami duszy, to znaleźli się jednocześnie tam i zostali tu. Pochwycili zeschnięte słowa i rozrzucili. I gdy, niczym ziarna, dotknęły spalonej ziemi, każde otrzymało mikrokroplę herbaty z kubka. I stawały się tym, czym były kiedyś, dawno temu, tysiące, miliony lat przed spaleniem planety. Stawały się dębem, bo słowo dąb niosło w sobie informację o wszystkim, czego potrzebowało drzewo, by dębem zostać. Stawały się różą, bo róża wiedziała, jak ma wyglądać i jak rosnąć. Mak wiedział, jak kwitnąć, jaśmin jak pachnieć, każde słowo było pełną informacją, czym jest, a czym nie. Oset kłuł, pokrzywa parzyła, bluszcz wił się tam, gdzie go nie chcieli. Słowa ożyły.
Co do tego fragmentu, bo do niego Przedmówcy się odnoszą licznie – uważam, że jest ciekawy. Może przez to, że mój tekst konkursowy pisałem z perspektywy światotwórczej, to tak na to patrzę.
Przyjmując, że mamy nicość, pożogę, coś musi się jakoś zacząć. Jakoś podejrzanie często zaczyna się od słowa (ew. “Słowa”). Albo od nazwania, bo wtedy coś zaczyna mieć dla nas znaczenie. Dostrzegam to w tym fragmencie.
Także ja traktuję to na plus, niesie w sobie dużo refleksji na temat rzeczywistości i jej powstania.
Klikam (chyba nie potrzebujesz, ale że Wielkich Skrybów od paru dni nie ma i kto tam wie, ile komu naklikano, to mi wolno).
Do piórka też kliknę, bo zaimponowałaś tym tekstem.
Pozdrawiam!
AP, dzięki za odwiedziny i piękny komentarz! Możliwości nie czytałam, ale może nadrobię, bo mnie zaciekawiłeś. Pomysł z pewnością nie jest nowy, może tylko inaczej napisany…
beeeecki, ha, jedni piszą całe opowiadanie o moralności rośliny, względnie jej braku, a drudzy o herbacie :D Czyli każdy temat jest dobry! :D
Bardzo się cieszę, że opisy podeszły, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi taki typ pisania. Tym bardziej doceniam! Słowo jako nośnik informacji i energii zawsze mnie fascynowało, co oczywiście zaczęło się od biblijnego wstępu, którego nie pojmowałam. Człowiek sam sobie czasem próbuje coś wyjaśnić… :D
Bardzo dziękuję za klika a jeszcze bardziej za nominację do piórka, bo to dla mnie dużo znaczy! :)
Wielkich Skrybów rzeczywiście nie ma już długo…
Pozdrawiam serdecznie! :)
Możliwości nie czytałam
Ja czytałem dość dawno i wielu rzeczy nie pamiętam. Skojarzenie jest bardzo odległe i nie wykluczam, że na wyrost.
JolkaK,
Całkiem udany tekst, aczkolwiek, w mojej ocenie, jest kilka na tyle godnych spraw, aby zwrócić na nie uwagę. Fabuła nie do końca uzasadnia istnienie bohaterów. Najmniej wędrowców w kapturach. Skąd oni się wzięli? Deus ex machina. Albo jaką rolę odgrywa robot?
Człowiek o imieniu Sunson obudził się z silnym poczuciem straty, tęsknoty i zagubienia. – Od tego zdania bym rozpoczął opowiadanie. Początek bym wykreślił. Jest on bowiem powtórzony na końcu. Wyszła klamra, ale ciężko zrozumieć jaki jest jej sens.
TaTojota, dzięki za odwiedziny i komentarz! Bardzo się cieszę, że udało Ci się do mnie wpaść!
Jest kilka powodów, dla których opowiadanie wrzuciłam w takim kształcie i z takimi właśnie bohaterami. Przede wszystkim, nie chcę niczego tutaj podawać czytelnikowi na tacy. Nieco niedomówień sprawia, że opowieść zależy też od odbiorcy, od tego, jak ją odczyta. Dla mnie, Wędrowcy to istoty wędrujące w wiecznym teraz, wokół których gromadzą się pozbawione już znaczeń słowa, przydając im ciężaru. Ale można to odczytać inaczej… Wędrowcy to opowieść sama w sobie.
Druga sprawa to budowanie nastroju, który też jest dla mnie istotny. Może mniej atrakcyjny dla czytelnika, niż pełne akcji dialogi, ale wciąż ważny. Coś jak muzyka w filmie. Robot przełamuje nieco ten bardzo poważny tekst, wprowadza pauzę, nieco inny nastrój, wytrąca z melodii.
Tak to przynajmniej widzę. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może się to podobać, ale skoro już zdecydowałam się na takie eksperymenty, to będę ich bronić. :)
Niemniej cenię Twoją opinię i przyjmuję jako ważny głos w sprawie odczytywania tego tekstu. :)
Dzięki jeszcze raz i pozdrawiam cieplutko! :)
Czytając miałem coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi. To jednak nie przeszkadzało w odbiorze całości. Świat jaki wykreowałaś, przypominał mi ten z Journey (gra komputerowa). Bezkresne pustynie, wędrowcy i rozpadające się w pył artefakty dawnej cywilizacji. Nie oczekiwałem wyjaśnienia. Myślę, że takie historie każdemu dają inną odpowiedź. Bardzo dobry tekst.
Pozdrawiam :)
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Odwrócił głowę z nadzieją, ta jednak zgasła od razu zdmuchnięta tchnieniem pożogi.
W drugiej części zdania odruchowo szukałem przecinka.
Jednak przemieszczał się dalej pchany siłą konieczności.
Tu też – mamy osobną część zdania z wyjaśnieniem, dlaczego się przemieszczał.
Pożoga nacierała z siłą
Hm, a czy natarcie nie zawiera już w sobie elementu siły? Może “nacierała nieustępliwie/bezlitośnie”
Znaczenia słowa dobra były wyblakłe i niejasne, lecz wydawało się, że użył je właściwie.
Użył znaczeń czy użył słowa?
Nie wykrywam żadnych wzmożonych procesów spalania, oprócz kuchenki w sąsiedniej jednostce mieszkalnej aktywowanej prawdopodobnie w celu spreparowania jajek w wysokiej temperaturze.
Między “mieszkalnej” a “aktywowanej” aż prosi się o przecinek – bez niego czytelnik może się pogubić i mieć wrażenie, że jednostka mieszkalna preparuje jajka.
Kręcił się jeszcze makromoment aż wreszcie wziął w końcówkę chwytającą kubek herbaty i wyszedł poszukać człowieka.
Przecinek przed “aż”
gdzie żarna bezlitośnie mieliły wszystko co przynieśli na nicość, a powstały pył wkrótce rozwiewany był przez suchy wiatr
Khem, to w końcu nicość czy pył? Bo nicość, taka z Bajek Robotów, to jest prawdziwe nic, a nie pył xD
Ale on nie żył, więc rozeszli się na boki, aż utworzyli ogromny krąg wokół ciała
Obrazowe, ale językowo średnio zgrabne. Zbyt późna pora, żebym wymyślił, jak to zmienić, ale mi zgrzyta ;)
To teraz wreszcie do rzeczy: opowiadanie ciekawe. Dużo metafor, niektóre bardzo mi się podobały, inne nieco “naburmuszone” lub “purpurowe” – ale to kwestia gustu.
. Pierwsze skojarzenie to Twoje odpowiadanie o murze. Odczytałem ten tekst jako pójście krok dalej. w stronę ambitnych tekstów, pisanych dla czytelników, którzy lubią zgadywać i nie przeszkadza im wieloznaczność, a nawet delikatne zagubienie. Ja gubiłem się głównie “lokalnie”, w niektórych metaforach, które prowadziły mnie na manowce. W opowiadaniu jako całości się nie gubiłem, bo podpowiedzi, jak je interpretować jest moim zdanie w tekście wystarczająco dużo. To subiektywna opinia i mam wrażenie, że będą tacy czytelnicy, którzy na pustyni się zagubią i już z niej nie wrócą, a nie każdy ma cierpliwego robota z herbatą.
Drugie skojarzenie to Ursula le Guin i Ziemiomorze. Poznanie prawdziwego imienia pozwala zapanować nad czymś/kimś – kiedy w Twoim tekście kiełkowały słowa i znaczenia, przypomniałem sobie historię Geda/Krogulca i inne opowieści z książek Ursuli.
Pozdrawiam!
Cześć, JolkaK
Podobało mi się. Przemawia do mnie tego typu narracja. Język jest bogaty, momentami poetycki i to się chce czytać, tekst pochłania. Bardzo dobre. Gratuluję.
Pozdrawiam
Jolko, przeczytałam bez przykrości, ale szczerze wyznaję, że zrozumienie nie zechciało się włączyć. Pewnie dlatego, że od prozy poetyckiej zdecydowanie wolę prozę napisaną prozą.
…pchany siłą konieczności. Pożoga nacierała z siłą, gdzieś… → Czy to celowe powtórzenie?
…połączony z czujnikiem dymu i czadu wbudowany dyskretnie w obudowę tułowia. → Nie brzmi to najlepiej.
Może: …połączony z czujnikiem dymu i czadu, wmontowany dyskretnie w obudowę tułowia.
…powstały pył wkrótce rozwiewany był przez suchy wiatr. → Czy to celowy rym?
Proponuję: …powstały pył wkrótce rozwiewał suchy wiatr.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ave, Bliźniaczko! ;)
Nie jestem wielkim fanem prozy poetyckiej, ale w Twoim wydaniu zdecydowanie mi siadła. Mam przekonanie, graniczące z pewnością, że nie wszystkie metafory zrozumialem zgodnie z Twoim założeniem, ale nie mam poczucia, że przez to coś mi umyka. Pięknie bawisz się słowami i znaczeniami. Nad moralnością herbaty nigdy się nie zastanawiałem, ale może powinienem…? ;)
Przegapiłem szansę, żeby kliknąć, więc pozostaje mi już tylko życzyć Ci powodzenia w konkursie! ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
George Hornwood, witam Cię serdecznie pod opkiem i dziękuję za odwiedziny! To prawda, że napisałam nieco niejasny tekst, tym bardziej doceniam, ze mimo wszystko się podobał! Gry Journey nie znam (niestety), ale przypuszczam, że klimat musiał być wciągający, zwłaszcza gdy patrzę na zamieszczony przez Ciebie obrazek. Dzięki za komentarz!
Anet, cieszę się ze wpadłaś i że było przyjemnie! To już jest sukces! :)
marzanie, bracie w becie, dzięki za wizytę i niezwykle cenne wskazówki! Dzisiaj postaram się pochylić nad niezgrabnościami i poprawić tekst. Fajne skojarzenie z Ziemiomorzem – nie przyszło mi do głowy, a takie oczywiste! Super, że nie zagubiłeś się na pustyni, mam nadzieję, że będzie tam jak najmniej ofiar mojego opowiadania! :D
Hesket, witam serdecznie i niezmiernie się cieszę, że się podobało! Nie każdy gustuje w takich klimatach, więc tym bardziej doceniam!
regulatorzy, jak zwykle z wdzięcznością witam wszystkie Twoje sugestie, wprowadzę poprawki i obiecuję, że będę pisać na zmianę – nieco prozy pisanej prozą i nieco prozy pisanej poezją. W ten sposób jest szansa, że sporo czytelników zrozumie, o co właściwie mi chodzi, a pozostali będą płynąć na falach metafor. :D Dzięki za odwiedziny! :)
cezary_cezary, ave, Bliźniaku! Mam takie poczucie, że lekko (he, he) przesadziłam z metaforami, ale co tam! Ważne, że herbata zaparzona! Dobrze, że nie zagubiłeś się totalnie i opko siadło niczym jajko na pustyni! Były dwie nominacje, ale zbyt mało, by ruszyło dalej, tym bardziej dziękuję za miły komentarz! Bliźniaczo ściskam!
Pozdrawiam wszystkich cieplutko i z wdzięcznością!
Bardzo proszę, JolkoK.
Twoja deklaracja o zamiarze pisania metodą przekładańca, brzmi nader kusząco. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Zadrżał, mimo
,że niczego nie zobaczył.
Mimo że jest wyrażeniem spójnikowym, więc nie występuje w nim przecinek.
– Według moich informacji, pojęcie dobrego smaku pochłanianego płynu zależy tylko i wyłącznie od preferencji osoby spożywającej. Dokładnie od wrażeń przekazywanych przez kubki smakowe do ośrodka odbiorczego. Czyli ciebie.
Chciałoby się tak powiedzieć staruszce w mięsnym ;p
A ta szyneczka dobra? ;D
gdzie żarna bezlitośnie mieliły wszystko co przynieśli na nicość
gdzie żarna bezlitośnie mieliły wszystko, co przynieśli na nicość
Tekst nie należy do łatwych i jednoznacznych, ale ja takie lubię. Odnoszę wrażenie, że po każdym kolejnym przeczytaniu narodzi mi się w głowie inna interpretacja i to jest cudowne, bo to jest tak, jakbym za każdym razem czytała trochę inny tekst.
Styl jest bardzo patetyczny, miejscami nawet biblijny. Wzruszyłaś mnie, Jolko. Cieszę się, że roślinki zaczęły odżywać! Zazdroszczę Ci zdolności przekuwania myśli w radosną puentę, ja ciągle się tego uczę (a może mi to nie jest dane?).
Tak czy siak, zaimponowałaś mi bardzo. Napisać taki tekst w ostatnim momencie przed deadline’m? Że tak zacytuję Makłowicza:
„Fiu, fiu, fiu!”
Gratuluję wybitnych umiejętności pisarskich i dziękuję za udział w konkursie!
Średnia: 7,8
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Holly, dziękuję za pokonkursową ocenę! I za wyłapanie baboli! Nie poprawiałam jeszcze wcześniejszych, więc biorę się teraz do roboty.
Tak, ta patetyczność, czy, jak niektórzy mówią, purpurowość, trochę się mnie trzyma, często mi po prostu pasuje, ale ponieważ nie chcę jej nadużywać, to dobrze, gdy ktoś mi o tym pisze – ja nie zawsze zdaję sobie z tego sprawę.
Radosne akcenty zostały mi z innych opowiadań, które były raczej komediowe, sama nie wiem, dlaczego teraz ciągnie mnie do innych tekstów, widocznie przyszedł na nie czas. Jeśli Tobie wychodzą mroczniejsze klimaty, to znaczy, że dobrze się w nich czujesz i nie ma co na siłę zmieniać – takie opka z serca są lepsze!
Bardzo dziękuję Ci za tak miłą ocenę – trochę obawiałam się, że jednak nie jestem w temacie konkursu…
Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejne konkursy! :)