- Opowiadanie: Derfel - Wschód słońca świata przyszłości

Wschód słońca świata przyszłości

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wschód słońca świata przyszłości

Kap­su­ła hi­ber­na­cyj­na otwo­rzy­ła się z gło­śnym świ­stem. Noah obu­dził się, nie wie­dząc, gdzie jest ani co się dzie­je. Cał­ko­wi­cie prze­krwio­ne oczy za­czę­ły szyb­ko ana­li­zo­wać oto­cze­nie. Su­ro­we szare po­miesz­cze­nie. Puste. Brud­ne i nie­zad­ba­ne. Mimo wszyst­ko strasz­li­wie ste­ryl­ne. Chwi­lo­wa zaćma w pa­mię­ci po­wo­li ustę­po­wa­ła. Przy­po­mi­nał sobie, kim jest i co tu robi.

Wstał. Prze­je­chał ręką po gło­wie, z któ­rej wy­sta­wa­ły tylko małe kępki wło­sów. Po­strzę­pio­ne ubra­nie wi­sia­ły na nim, jakby były co naj­mniej o dwa roz­mia­ry za duże. Na ko­szul­ce od­na­lazł cał­kiem świe­że ślady krwi. Wczo­raj się prze­wró­cił. Rana wy­glą­da­ła okrop­nie. Na szczę­ście kap­su­ła była w sta­nie po­skła­dać go do kupy, nawet gdyby wszedł do niej z je­li­ta­mi na wierz­chu. Czy­ni­ła go nie­śmier­tel­nym. Dziś po ranie nie było śladu.

Na­ci­snął znaj­du­ją­cy się na ścia­nie panel, tym samym otwie­ra­jąc drzwi. Ru­szył przed sie­bie cia­snym, wręcz klau­stro­fo­bicz­nym ko­ry­ta­rzem. Szedł w tym samym kie­run­ku co za­wsze – do dys­try­bu­to­ra. Urzą­dze­nia, które wy­peł­ni jego żyły roz­ko­szą, naj­sil­niej­szym nar­ko­ty­kiem, jaki znała ludz­kość.

Życie każ­de­go miesz­kań­ca ostat­nie­go mia­sta na świe­cie wy­glą­da­ło tak samo. Wstać, udać się do dys­try­bu­to­ra, a na­stęp­nie wró­cić do kap­su­ły, aby na­pra­wić znisz­czo­ne nar­ko­ty­kiem ciało. I tak każ­de­go dnia, w nie­skoń­czo­ność. Noah nie lubił w tym wszyst­kim frag­men­tu, w któ­rym był odłą­czo­ny od bło­giej, nar­ko­ty­zu­ją­cej ma­szy­ny. Dawno temu na­le­żał do jed­nej z niż­szych klas spo­łecz­nych, dla­te­go teraz jego lokum znaj­do­wa­ło się kilka minut spa­ce­rem od dys­try­bu­to­ra.

I tak szedł do celu spo­koj­nym tem­pem, gdyż sztucz­na in­te­li­gen­cja za­rzą­dza­ją­ca mia­stem za­bra­nia­ła bie­gać. Po­dob­no jest to nie­bez­piecz­ne. Znu­dzo­ny, otwo­rzył sieć. Na pra­wej siat­ków­ce za­mru­ga­ły ko­lo­ro­we ob­raz­ki. Zajął się po­chła­nia­niem tre­ści. Jego uwagę przy­kuł ob­ra­zek glo­ry­fi­ku­ją­cy Matkę, ko­bie­tę, która od­da­ła swe ciało, aby wy­twa­rzać w nim nar­ko­tyk, po­nie­waż roz­kosz można stwo­rzyć je­dy­nie, wy­ko­rzy­stu­jąc sub­stan­cje na­tu­ral­nie wy­stę­pu­ją­ce w mózgu czło­wie­ka. Matka zre­zy­gno­wa­ła z przyj­mo­wa­nia nar­ko­ty­ku, żeby po­zo­sta­li miesz­kań­cy mogli do­stą­pić wiecz­ne­go szczę­ścia.

-Cu­dow­na ko­bie­ta – po­my­ślał Noah.

Z obawy o wła­sne bez­pie­czeń­stwo po­sta­no­wił spraw­dzić wia­do­mo­ści z fron­tu. Gdzieś da­le­ko ro­bo­ty ostat­nie­go mia­sta to­czy­ły walki prze­ciw­ko sztucz­nej in­te­li­gen­cji zwa­nej mo­de­lem 310. Model ten uwa­żał, że może za­pew­nić lu­dziom lep­szy byt. Z tego też po­wo­du sta­rał się zde­tro­ni­zo­wać ma­szy­nę rzą­dzą­cą mia­stem. Noah nigdy nie in­te­re­so­wał się szcze­gó­ła­mi tego kon­flik­tu, dla­te­go zaraz po tym, jak In­ter­net po­in­for­mo­wał go, że nic mu nie za­gra­ża, wró­cił do tre­ści roz­ryw­ko­wych.

Do­tarł do dys­try­bu­to­ra. Więk­szość sta­no­wisk była już za­ję­ta, a ko­rzy­sta­ją­cy z nich lu­dzie wpa­try­wa­li się teraz śle­pym wzro­kiem w sufit. Noah od­szu­kał swoje miej­sce, numer 20134, usiadł na przy­twier­dzo­nym do ziemi krze­śle. Me­ta­lo­we opar­cie po­dzie­li­ło się chło­dem z jego ple­ca­mi. Się­gnął wy­chu­dzo­ny­mi, wręcz pa­ty­ko­wa­ty­mi rę­ko­ma po prze­wo­dy. Wpiął je w od­po­wied­nie otwo­ry na brzu­chu. Na­ci­snął scho­wa­ny za war­stwą kurzu przy­cisk z na­pi­sem „Start”. Za­czę­ło się od po­wol­ne­go mro­wie­nia. Uczu­cie to z każdą se­kun­dą na­si­la­ło się i prze­ra­dza­ło w coś przy­jem­ne­go. Wra­że­nie po­sia­da­nia setek much pod skórą zmie­nia­ło się w bło­gość, od­ro­dze­nie i eu­fo­rię. Umysł po­wo­li od­pły­wał.

Świat za­wi­ro­wał i za­marł. Wszyst­ko mo­men­tal­nie się za­trzy­ma­ło. Roz­kosz prze­sta­ła pły­nąć. Noah szpet­nie za­klął, po czym spraw­dził po­łą­cze­nia na brzu­chu. Mała lamp­ka na jed­nym z prze­wo­dów przy­ję­ła kolor czer­wo­ny. Noah wy­piął kabel, aby na­stęp­nie dwa palce pra­wej ręki wło­żyć do le­we­go otwo­ru. Chwi­lę w nim po­grze­bał i gdy był pe­wien, że wy­star­cza­ją­co go oczy­ścił, pod­piął się po­now­nie.

Ko­ry­tarz za­trząsł się. Wy­stra­szo­ny Noah cof­nął palec od „Star­tu”. Ro­zej­rzał się. Po pra­wej stro­nie me­cha­nicz­ny ho­ry­zont pło­nął czer­wie­nią. Pożar w za­wrot­nym tem­pie po­chła­niał długi na kilka ki­lo­me­trów dys­try­bu­tor. Wschód słoń­ca świa­ta przy­szło­ści zbli­żał się i prze­mie­niał w po­piół ko­lej­nych po­zba­wio­nych świa­do­mo­ści miesz­kań­ców. Noah od­sko­czył od ma­szy­ny. Prze­wo­dy od­pa­dły, a z brzu­cha po­pły­nę­ła czar­na, kle­ista ciecz. Nie pró­bo­wał ni­ko­go ra­to­wać. Miał świa­do­mość, że nie może ni­ko­mu pomóc. Lu­dzie po dłuż­szym cza­sie spo­ży­wa­nia roz­ko­szy zbyt długo po­zo­sta­wa­li nie­przy­tom­ni.

Biegł przed sie­bie, byle dalej od ognia. Nogi za­czy­na­ły go boleć. Od dzie­sią­tek lat nie za­znał cięż­szej ak­tyw­no­ści niż spa­cer. Mię­śnie rwały się. Pły­ną­ca po brzu­chu smo­li­sta sub­stan­cja pie­kła. Głód rósł w siłę.

W końcu Noah runął na zie­mię. Ude­rzył głową w zimny beton. Po czole po­pły­nę­ły stru­gi cie­plut­kiej krwi. Nie mo­gą­ce zła­pać ostro­ści oczy wę­dro­wa­ły po sza­rych ścia­nach, po­zba­wio­nych wy­ra­zu twa­rzach i ru­rach prze­peł­nio­nych roz­ko­szą. Ile by dał, żeby pod­piąć się do dys­try­bu­to­ra. Dla­cze­go uciekł? Dla­cze­go spa­ni­ko­wał? W tym mo­men­cie my­ślał je­dy­nie o nar­ko­ty­ku. Spo­żył­by go, nawet jeśli ceną za to mia­ła­by być śmierć. Ślina wy­pły­wa­ła z ust, mie­sza­ła się z krwią i ka­pa­ła na po­sadz­kę.

Leżał. Ostat­nie siły po­ma­lut­ku z niego ula­ty­wa­ły.

– Pomcy… Tu je­stem… Po­mo­cy… – szep­tał, wzy­wa­jąc mia­sto.

Coś po­ru­szy­ło się. Jakaś po­stać szła w jego kie­run­ku. Kroki sta­wia­ła pew­nie, lecz krzy­wo. Można było od­nieść wra­że­nie, że jest scho­ro­wa­na oraz zmę­czo­na. Gdy za­trzy­ma­ła się, Noah nie miał już żad­nych wąt­pli­wo­ści. Sama Matka przy­by­ła, aby go oca­lić. Co za za­szczyt. Co za wy­róż­nie­nie. Ale coś było nie tak. Stała nad nim naga, prze­ra­żo­na. Jej łysą głowę po­kry­wał zie­lon­ka­wy śluz. Z ciała wy­sta­wa­ły po­zry­wa­ne prze­wo­dy.

– Ty je­steś Phi­lip? – za­py­ta­ła. – Ten, który przy­był mnie oca­lić? Wy­słan­nik mo­de­lu 320? Ah. Ra­czej nie…

Ru­szy­ła dalej. W tym samym mo­men­cie Noah na widok nar­ko­ty­ku do­stał za­strzy­ku ener­gii. Ze­rwał się z pod­ło­gi, zła­pał za jeden z prze­wo­dów i za­czął ssać.

-Mat­ka na­praw­dę przy­by­ła mnie oca­lić! -wrzesz­czał. – Na­kar­mić mnie bło­go­ścią!

Głód pom­po­wał do jego żył ad­re­na­li­nę. TAK! Reszt­ki roz­ko­szy spły­wa­ły do gar­dła. Razem z Matką prze­wró­ci­li się. Noah przy­gwoź­dził ją do ziemi swoim cia­łem. Szu­kał ko­lej­nej rury. Nie my­ślał. Łak­nął je­dy­nie eu­fo­rii.

– Zo­staw mnie, pier­do­lo­ny an­dro­idzie! Je­stem ostat­nim czło­wie­kiem na Ziemi i jeśli mnie pu­ścisz, wyjdę dzi­siaj na wol­ność! Je­ba­na zwa­rio­wa­na ma­szy­no, roz­ka­zu­ję ci mnie zo­sta­wić! – krzy­cza­ła Matka.

W mózgu Noah'a coś prze­sko­czy­ło – jakby bar­dzo stary zawór bez­pie­czeń­stwa. Zszedł z ko­bie­ty. Tępym wzro­kiem ob­ser­wo­wał, jak od­bie­ga. Po dzie­siąt­kach lat nie­wo­li w końcu wolna. A on zro­zu­miał, kim na­praw­dę jest. Sztucz­nym czło­wie­kiem. Isto­tą z fa­bry­ki. Szok przy­ćmił po­zo­sta­łe uczu­cia. Nawet głód skrył się w od­mę­tach umy­słu.  Noah zwi­nął się w kłę­bek i za­czął dy­go­tać. Po chwi­li ośle­pi­ły go snopy bia­łe­go świa­tła. Wy­ło­ni­ły się za nich ro­bo­ty.

 

Rano kap­su­ła hi­ber­na­cyj­na otwo­rzy­ła się z gło­śnym świ­stem. Noah usiadł. Opu­ścił stopy na chłod­ną po­sadz­kę. Do­tknął bo­lą­cej głowy. In­ter­net od razu za­trą­bił, że sy­tu­acja zo­sta­ła opa­no­wa­na, a Matka bez­piecz­nie wró­ci­ła na swoje miej­sce. Wes­tchnął i za­czął ukła­dać sobie w gło­wie wszyst­ko to, co wczo­raj usły­szał. Czyli nie jest czło­wie­kiem. Czyli nikt z miesz­kań­ców nigdy tak na­praw­dę nie żył. Wszy­scy są tylko an­dro­ida­mi. Rzą­dzi nimi le­piej roz­wi­nię­ta sztucz­na in­te­li­gen­cja, która jest po­zba­wio­na sys­te­mów ochro­ny czło­wie­ka. Chore.

Py­ta­nie: czy dla niego coś to zmie­nia?

Wstał i ru­szył do dys­try­bu­to­ra.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytane – choć mam więcej pytań niż odpowiedzi, czytało się dobrze. Warto jeszcze przejrzeć opowiadanie pod względem technicznym, ale to już powinien ocenić ktoś bardziej obeznany.

Tylko do przemyślenia: 

Postrzępione ubrania wisiały na nim > Postrzępione ubranie wisiało na nim (?) You wear 1 ubranie. You keep many ubrania in your closet. :D Łatwiej zapamiętać.

-Matka naprawdę przybyła mnie ocalić! -wrzeszczał. –Nakarmić mnie błogością! > Brak spacji i “–”. 

Pozdrawiam. 

Tekst z klimatem. Nosi w sobie moralny niepokój; jest zwrot akcji, pojawia się refleksja, która jednak nie ma wpływu na bohatera. Choć domykasz fabułę, nie ma zmiany. A może tekst by zyskał, gdybyś przerobił zakończenie?

Historię widzisz oczami duszy. Ja muszę ją dostrzec poprzez czytanie wyrazów. Dlatego im doskonalszy warsztat, tym lepiej dla czytelnika. Przemyślałbym czy retrospekcję zastosować w scenie, a może w prequelu? Skupiłbym się bardziej na pokazywaniu faktów, a nie ich objaśnianiu. Proste objaśnianie nosi bowiem znamiona Infodumpa.

Dość ciekawy świat, który można rozbudować. Bo tu mamy fragment praktycznie pozbawiony szerszej fabuły. Dzień z życia androida. Jak dla mnie to równie dobrze mógł był sen tego osobnika, podpiął się do “rozkoszy” i miał wizję. 

TaTojota daje ci dobrą radę w ostatnim zdaniu swojego komentarza. 

Ciekawe, ale smutne. Przedostatnie zdanie pobudza do myślenia. :)

Hej, wpadłam poczytać. :)

Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanko, można by to faktycznie nieco rozbudować, fabuła by na tym zyskała. Jest bardzo dobry potencjał! Widać, że tam się dużo dzieje, sam wątek Matki jest interesujący, aż szkoda, że nie ma o niej więcej. :)

Poniżej nieco sugestii dotyczących tekstu. :)

 

 

Brudne i niezadbane. Mimo wszystko straszliwie sterylne.

Tu logicznie mi siadło – jeśli brudne to nie sterylne. :)

 

Postrzępione ubranie wisiały na nim, jakby były co najmniej o dwa rozmiary za duże.

Tutaj ubranie w liczbie pojedynczej – i wówczas wisiało i było

 

Na koszulce odnalazł całkiem świeże ślady krwi. Wczoraj się przewrócił. Rana wyglądała okropnie. Na szczęście kapsuła była w stanie poskładać go do kupy, nawet gdyby wszedł do niej z jelitami na wierzchu. Czyniła go nieśmiertelnym. Dziś po ranie nie było śladu.

Przeczytałam to kilka razy, zanim dotarło do mnie, że okropna rana była wczoraj, a dzisiaj jej nie ma. Generalnie poprawnie, ale daję Ci znać, że można dopieścić ten kawałek. Druga sprawa dotyczy całego opowiadania – na końcu dowiadujemy się, że to android, ale mamy tu ludzką krew, kapsuła ma składać jelita do kupy, czyli bardzo człowiecze obrażenia – czym w takim razie różni się android od ludzi? Tak do przemyślenia. 

 

I tak szedł do celu spokojnym tempem, gdyż sztuczna inteligencja zarządzająca miastem zabraniała biegać. Podobno jest to niebezpieczne.

Pojawiają się dwa różne czasy, co stwarza mały dysonans. Może: …zabraniała biegać, określając to jako niebezpieczne. 

 

Z obawy o własne bezpieczeństwo postanowił sprawdzić wiadomości z frontu. Gdzieś daleko roboty ostatniego miasta toczyły walki przeciwko sztucznej inteligencji zwanej modelem 310.

Dlaczego obawiał się o własne bezpieczeństwo, skoro “gdzieś daleko” był front? Może po prostu: Postanowił sprawdzić wiadomości…

 

Kroki stawiała pewnie, lecz krzywo.

Brzmi źle. Trzeba to zdanie inaczej skonstruować. 

 

Jej łysą głowę pokrywał zielonkawy śluz. Z ciała wystawały pozrywane przewody.

– Ty jesteś Philip? – zapytała. – Ten, który przybył mnie ocalić? Wysłannik modelu 320? Ah. Raczej nie…

Ruszyła dalej. W tym samym momencie Noah na widok narkotyku dostał zastrzyku energii. Zerwał się z podłogi, złapał za jeden z przewodów i zaczął ssać.

Gdzie zobaczył narkotyk? Trochę to zagmatwane. Rozumiem, że chodziło o przewody wystające z ciała kobiety, ale to nie wybrzmiewa dobrze w ostatnich zdaniach. 

 

Po chwili oślepiły go snopy białego światła. Wyłoniły się za nich roboty.

Tutaj literówka “zza”

 

Czyli nikt z mieszkańców nigdy tak naprawdę nie żył.

Tutaj znowu nasuwa się pytanie o “życie”. Czym tak naprawdę różniły się androidy od ludzi? Bohater krwawi krwią, przeżywa bardzo ludzkie uczucia – głód, strach, ból, potrzebuje kapsuły do regeneracji, narkotyku, ma słabe mięśnie – co sprawia, oprócz stwierdzeń kobiety– Matki, że jest androidem? 

 

To tyle moich, bardzo subiektywnych, uwag. Mam nadzieję, że nieco pomogłam i że będziesz pisał następne teksty, a może nieco poprawisz ten. 

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia! :)

 

 

 

 

 

Pokazałeś dość przerażająca wizję. Szkoda, że w tak krótkim tekście nadal jest tak wiele usterek. Szkoda też, że nie odpowiadasz na komentarze.

 

Brud­ne i nie­zad­ba­ne. Mimo wszyst­ko strasz­li­wie ste­ryl­ne. → Bez sensu.

Sprawdź znaczenie słowa sterylny.

 

odłą­czo­ny od bło­giej, nar­ko­ty­zu­ją­cej ma­szy­ny. → Obawiam się, że maszyna nie byłą błoga.

Proponuję: …odłą­czo­ny od powodującej/ dającej błogość, nar­ko­ty­zu­ją­cej ma­szy­ny.

 

-Cu­dow­na ko­bie­ta – po­my­ślał Noah. → Zbędny dywiz przed myśleniem.

Proponuję: Cu­dow­na ko­bie­ta – po­my­ślał Noah.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów

 

Na­ci­snął scho­wa­ny za war­stwą kurzu przy­cisk z na­pi­sem „Start”. → Skoro dystrybutor był stale używany, to skąd kurz na przycisku?

 

Ah. Ra­czej nie… → Ach. Ra­czej nie

Ah to symbol amperogodziny.

 

na widok nar­ko­ty­ku do­stał za­strzy­ku ener­gii. → A może: …na widok nar­ko­ty­ku poczuł za­strzy­k ener­gii.

 

-Mat­ka na­praw­dę przy­by­ła mnie oca­lić! -wrzesz­czał. → Brak spacji po dywizach, zamiast których powinny być półpauzy. Winno być: Mat­ka na­praw­dę przy­by­ła mnie oca­lić! wrzesz­czał.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.  

 

TAK! Reszt­ki roz­ko­szy spły­wa­ły do gar­dła. → Dlaczego wielkie litery?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka