
Opowiadanie to jest inspirowane stworzoną przeze mnie sesją RPG w systemie “Never Going Home – Bez Powrotu”, którą przeprowadziłem moim przyjaciołom.
Opowiadanie to jest inspirowane stworzoną przeze mnie sesją RPG w systemie “Never Going Home – Bez Powrotu”, którą przeprowadziłem moim przyjaciołom.
03.11.1916, gdzieś pod Verdun
Twarda kolba Lebel-a uwierała młodzieńca w bark. Mijała właśnie ostatnia godzina jego warty na zachodnim okopie. Nagle usłyszał cichy dźwięk wiatru, jakby szept:
-Czas to zakończyć…– obejrzał się za siebie lecz dostrzegł tylko śpiących towarzyszy -To już koniec…
Natenczas usłyszeć można było mlaskanie. Dobrze wiedział, że nie są to odgłosy jednego z jego towarzyszy zajadającego się łapczywie czymkolwiek wpadło mu w ręce, jednak był to odgłos kroków. Mokre buty i onuce, o ile w ogóle ktoś je posiadał, w kontakcie z błotem zalewającym okopy jak na złość imitowały dźwięk przypominający o ciągłym głodzie. Za jego plecami nagle rozległ się mocny wrzask:
-Jean Morel! Do mnie!
Dwudziestodwulatek ześlizgnął się po nasypie okopu po czym zasalutował oficerowi.
-Za mną! – wrzasną wyższy stopniem po czym odwrócił się i pomaszerował w stronę bunkra.
Jean Morel był urodzonym w 1894 r. poborowym. Surowe warunki nie były dla niego nowe. Wychowanie na francuskiej prowincji, w małej wsi, przez samotnego ojca zahartowało go na długie lata. Jego matka zmarła gdy ten miał 4 lata. Ciężka kowalska dłoń ojca nieraz doprowadziła go do łez. Udanie się na wojnę, z przymusu czy też własnej woli, było jedynym sposobem na wyrwanie się z wioski.
Jean stanął w progu fortyfikacji wykonanej głównie z drewna i ziemi. Można by rzec, że było tam wręcz przestronnie. Pośrodku pomieszczenia stał masywny stół, na którym pośród świec rozłożone były mapy linii frontu. Bitwa pod Verdun ciągnęła się już od wielu miesięcy i wszyscy byli już nią zmęczeni, tak francuzi jak i niemcy. Jednak walki nie trwały tylko tutaj. Wśród żołdaków można było słyszeć plotki i pogłoski na temat rzezi jaka dokonała się pod Sommą. Ci bardziej przesądni mówili, że to co się tam stało spowodowało rozdarcie Zasłony. Morel słyszał tylko bujdy od starych weteranów na temat żołnierzy, którzy postradali zmysły przez szepty zza Zasłony. Bzdury o kompanach którzy przez noc zostali zjadani żywcem przez pchły i szczury a rankiem, kierowani głodem krwi, rzucali się na współtowarzyszy. Legendy o maniakach upatrujących w szeptach swej nowej mocy i potęgi.
– Podejdź tu synu – znacznie łagodniej powiedział jeden z oficerów będący już wcześniej w bunkrze. – Jean Morel, nie mylę się prawda?
– Tak jest, panie … – młody zerknął na naramiennik na pagonie oficera – panie poruczniku.
-Dobrze. Dwa tygodnie temu byłeś jednym z członków wykonującym zwiad na ziemi niczyjej. Niestety ale muszę cię poinformować że obecnie jesteś tez jedynym żywym członkiem grupy zwiadowczej. Mamy już serdecznie dość szfabów i szykujemy ofensywę jednak potrzebujemy dokładnych danych kartograficznych ich umocnień i modyfikacji, które wprowadzili od ostatniego zwiadu. Nie możemy tego zrobić z powietrza przez duże zadymienie terenu i tą cholerną obronę przeciwlotniczą – porucznik przesunął palcem po mapie zaznaczając konkretny obszar umocnień – Kapral Jules Delatour, kartograf, stworzy nowe mapy. Zostaliście wyznaczeni do roli przewodnika. Waszym zadaniem jest doprowadzić Delatour-a jak najbliżej umocnień niemieckich oraz późniejsze dostarczenie nam do sztabu gotowych danych. Zrozumieliście żołnierzu?
-Wszyscy zginiecie…
-Halo żołnierzu, mówi się do was!?– wyrwał Morela z zamyślenia zirytowany głos oficera, który go tu przyprowadził.
-Tak, przepraszam. Wszystko rozumiem.
Po tym gdy oficerowie usłyszeli te słowa jeden z adiutantów podał Jeanowi trzy granaty, dwa dymne i jedne odłamkowy. Znów głos zabrał porucznik:
-No synu, cała nadzieja ofensywy spoczywa w danych, które nam dostarczycie. Powodzenia. Ruszacie za pół godziny.
Po przekroczeniu pierwszej linii zasieków z drutu kolczastego, przechodząc po truchle jednego z francuzów. Morel i Delatour schowali się za wrakiem czołgu. Jean kojarzył starszego podoficera. Jules był około 40 letnim mężczyzną jednak twarz miał przeoraną licznymi zmarszczkami tak iż wyglądał znacznie starzej. Słyszał kiedyś jak Delatour opowiadał o Zasłonie swoim kolegom : „Zasłona… to nie żadna nowość. Istniała od zawsze. Nasi przodkowie znali ją dobrze – lękali się jej, próbowali ją udobruchać, czasem nawet oddawali jej cześć. Inni próbowali ją wykorzystać, jakby była narzędziem. Ale to, co wydarzyło się nad Sommą… to nie była zwykła rzeź. To było coś więcej. Tamta krew, ten krzyk– to wszystko rozdarło zasłonę. I teraz coś z tamtej strony się budzi. Na razie słyszę tylko szepty. W mojej głowie. Ale to dopiero początek… Niech Bóg nas chroni przed tym, co może jeszcze przez nią przejść.”
-Przed nami lej po wybuchu – powiedział Morel – jakieś 400 m w tamtym kierunku. To będzie chyba najlepsze miejsce.
W połowie drogi do wyznaczonego miejsca Jean zobaczył ruch. Zobaczył pięć postaci przemykających nad linią zwalisk ziemi. Nagle przed samym lejem, do którego mieli dotrzeć padł strzał. Delatour padł na mokrą glebę jak rażony piorunem. Szeregowy podbiegł do kaprala jednak ten już nie żył. Grad kul z obu stron ziemi niczyjej nagle zalał wszystko w zasięgu wzroku chłopaka. Morel wskoczył do ziemistej dziury. Leżąc skulony, przyciskając do piersi swój karabin. Po pewnym czasie salwy z karabinów po obu stronach ucichły. Nie ucichło jednak wszystko, Jean słyszał to wyraźnie – mlaskanie. Wiedział że postury żołnierzy nie przywidziały mu się. Idą po niego. Czuł się jakby jego skronie ściskało wielkie imadło.
-Oddaj się nam…Przyjmij nasze błogosławieństwo…
Niemiecki oddział zadowolony z faktu, że miał na widelcu jednego z francuskich zwiadowców zuchwale posuwał się w jego kierunku. Friedrich Keller, najmłodszy z oddziału, pozostawał jednak w tyle. Prawdopodobnie wynikało to ze strachu i ciągłego dudnienia w uszach po ostrzale który ustał jeszcze nie tak dawno temu. Oddział otoczył lej po wybuchu bomby, w którym znajdował się wróg. Cisza tej nocy była na tyle niema, że mogli oni usłyszeć cichy, niezrozumiały szept wydobywający się z dziury. Obraz który tam zobaczyli zmroził im krew w tętnicach. Młody francuz siedział na dnie rozpadliny z rozpostartymi rękoma, których żyły najprawdopodobniej otworzył własnym bagnetem. Żył jednak. Szeptał coś sam do siebie. Nagle raptownie się podniósł i kierując dłoń w kierunku jednego z niemców wykrzyczał:
-Vareth'ka nur ezkal drim'ash! – po czym w mgnieniu oka krew uformowała się jakby w pocisk, który pomknął przed siebie przeszywając szfaba na wylot. Nic nie robił sobie jednak z pocisków wbijających się w jego ciało. W swoim krwawym tańcu eliminował jednego niemieckiego żołnierza po drugim. Całej tej makabrycznej scenie przyglądał się Keller. Monstrum również go dojrzało. Friedrich zaczął czołgać się za jakąś osłonę jednak to coś było coraz bliżej. Jak na złość jego stary karabin właśnie się zaciął. Gdy potwór wyciągnął w jego stronę dłoń mając na celu zadać ostateczny cios, upadł. Jego ciało było zupełnie wysuszone. Słaniając się na kolanach Jean Morel wyszeptał:
– Ils ne passeront pas! – po czym upadł na twarz.
O świcie gdy Friedrich Keller jako jedyny z oddziału powrócił do swoich umocnień wyglądał jak definicja człowieka zniszczonego przez wojnę. Był blady, przerażony i oszołomiony. Nie pozwalał się nikomu dotknąć. Nic nie mówił. Incydent z dzisiejszej nocy odebrała mu człowieczeństwo, rozum i mowę, jednak pozostawiło mu coś co od tamtej pory stało się jego przekleństwem – słuch.
-Czas to zakończyć… To już koniec…