– Nim rozejdziecie się do domów, chcę wam jeszcze przypomnieć słowa Pana Jezusa – mówił ksiądz. – „Oddajcie cesarzowi to, co cesarskie, a Bogu to, co Boskie.” W obecnych czasach warto zwrócić uwagę na tę naukę. Możecie być dobrymi obywatelami i dobrymi chrześcijanami, nawet jeśli władza źle patrzy na waszą wiarę.
Ojciec Cartier przez chwilę milczał, przyglądając się niewielkiemu tłumowi zebranemu w piwnicy dawnej biblioteki, nad którą znajdowała się miejska toaleta.
– Uwierzcie, że pierwszym chrześcijanom było trudniej, a jakoś sobie radzili – ksiądz odezwał się ponownie. – Nie użalajcie się nad własnym losem; postępujcie przyzwoicie. – Po tych słowach zakończył kazanie.
– Ty sobie świetnie radzisz ze służbą cesarzowi – powiedział Marek do Rosalie, gdy wydostali się z piwnicy.
Wychodzili niewielkimi grupami, aby nie wzbudzić podejrzeń. W niedzielne popołudnie główny park Calais tętnił życiem. Nad toaletą znajdowały się szczególnie oblegane punkty gastronomiczne, co ułatwiało wiernym wtopienie się w tłum.
– Myślisz, że to odpowiedni moment na zgryźliwości z twojej strony? – zapytała Rosalie.
– Odnoszę się tylko do tematu kazania – odparł.
– Temat kazania dotyczył wybaczenia. Uwaga o stosunku do władzy była jedynie przypomnieniem o rzeczywistości, w której żyjemy. Myślisz, że to ja ustalam zasady? Mam porzucić całą swoją karierę i to, co robię dla SeaLaMer, bo ty czujesz dyskomfort? Dlaczego ciągle wracasz do tego tematu?
Marek przez chwilę milczał. Chwyciła go za rękę i spojrzała mu w twarz. Na jego ustach pojawił się uśmiech.
– Przepraszam – powiedział. – Wiem, że masz rację. Muszę sobie z tym jakoś poradzić, problem jest we mnie.
– Spójrz – przerwała mu. – Popatrz na kopułę! Słońce! Pierwszy raz od tygodni.
Po chwili wszyscy wpatrywali się w górę. Nad parkiem kopuła była przezroczysta, dzięki czemu promienie słońca swobodnie padały na alejki i trawniki.
***
Komendant Saidi stał przed wirtualną mapą, na której wyświetlały się dzielnice Les Attaques – obszar położony na południowym wschodzie od centrum Calais.
Dzielnica robotnicza słynęła z przestępczości. Sprzyjało temu jej położenie na skraju kopuły. Bariera w tym miejscu nie miała żadnych przezroczystych fragmentów, dlatego najmłodsi mieszkańcy Les Attaques, urodzeni już po utworzeniu aglomeracji SeaLaMer, nigdy nie widzieli naturalnego światła – dorastali wyłącznie w sztucznym oświetleniu. To sprzyjało zarówno stanom depresyjnym, jak i agresji.
Major Fontaine, pracujący w tunelu i po obu stronach kanału, powiedział kiedyś: „Folkstone w porównaniu z Les Attaques to wytworny kurort wypoczynkowy”.
Nikogo z funkcjonariuszy nie zdziwiło, że komendant rozpoczął odprawę od przedstawienia mapy tej dzielnicy. Nie zaskoczyło ich także to, że Saidi poinformował o odkryciu zwłok młodej kobiety, ani że wstępne oględziny wskazywały na morderstwo.
Zagadką było miejsce odnalezienia ciała – skażony teren poza kopułą.
– Jakieś sugestie? – zapytał komendant.
– Zabójcą jest ktoś z obsługi technicznej bariery – podjął major Fontaine. – Nikt inny nie wychodzi poza kopułę. Nie sądzę, żeby mordercą był pracownik, który odkrył zwłoki, więc ten trop odpada.
– Mógł liczyć, że to posunięcie zdejmie z niego podejrzenia – wtrącił kapitan Colbert.
– Zwłoki były przysypane ziemią i zakryte starymi meblami – zauważyła Rosalie. – Morderca zakładał, że nikt ich nie odnajdzie. Odkrycie ofiary było przypadkowe.
– Słuszna uwaga – pochwalił ją Fontaine. – Z raportu wynika, że kobieta nie żyje od sześciu dni. W tym czasie przez przejście w Les Attaques wychodziło na zewnątrz tylko siedem osób. Martinez, który znalazł ciało, raczej odpada. Nie sądzę, by zrobiła to któraś z kobiet – cała operacja wymagała sporo wysiłku. Pozostaje czterech głównych podejrzanych.
– Czy, któryś z nich był wcześniej karany? – zapytała Rosalie.
Funkcjonariusze parsknęli śmiechem.
– Do tej roboty nie zgłosi się nikt, kto ma lepsze perspektywy – wyjaśnił komendant. – Wszyscy robotnicy wychodzący na zewnątrz mieli większy lub mniejszy konflikt z prawem. W tej grupie jednak nikt nie ma poważnej kartoteki. Paserstwo, handel narkotykami, oszustwa podatkowe, publiczne propagowanie religii…
– Wierzący i praktykujący? – zainteresował się Fontaine. – O jaką religię chodzi?
Komendant Saidi kliknął w osobisty komputer na przedramieniu. Chwilę przewijał informacje na wyświetlaczu, po czym odparł:
– To chrześcijanin. Przyłapano go z Biblią w ręku, kiedy nagabywał kasjerkę na dworcu.
Rosalie zadrżała, ale szybko odzyskała spokój. Nie mogła dać po sobie poznać, że ta informacja szczególnie ją interesuje.
– Zatem pozostało trzech głównych podejrzanych – uśmiechnął się Fontaine. – Znam się na chrześcijanach. Jeśli ten robotnik obnosił się z religią, ryzykując zatrzymanie, musi być głęboko wierzący, a w takim wypadku wątpię, by zamordował człowieka.
– Trzeba dokładniej przejrzeć informacje o robotnikach, a potem ich przesłuchać – zdecydował komendant. – Na razie zajmie się tym para, a jeśli nie będzie postępów, do grupy przydzielimy kolejnych oficerów.
Said rozejrzał się po gabinecie, jakby zastanawiał się, kogo wytypować do tego zadania. Zawsze tak robił, ale Rosalie była pewna, że za każdym razem od początku wiedział, komu odda sprawę.
– Fontaine, ty się tym zajmiesz – zwrócił się do majora. – Weź sobie kogoś do pomocy.
– Durand się nada – powiedział Fontaine bez zastanowienia.
Jules Fontaine szedł przodem, a Rosalie Durand podążała za nim, starając się dotrzymać kroku wysokiemu oficerowi.
– Dlaczego mnie wybrałeś? – zapytała majora, gdy zatrzymali się przed drzwiami do jego gabinetu.
– Ponieważ widzę w tobie potencjał. – Uśmiechnął się. – Poza tym uważam, że sprawa, którą nam przydzielono, jest łatwa i nie wymaga doświadczonego kapitana do pomocy. Ty możesz na tym skorzystać, zdobyć doświadczenie, a śledztwo na tym nie ucierpi. Same korzyści, nie uważasz?
Skinęła głową i odpowiedziała uśmiechem. Chociaż nie była pewna, czy Fontaine ją właśnie docenił, czy potraktował lekceważąco. Jeżeli zabrał ją ze sobą tylko po to, by samemu prowadzić śledztwo, zdecydowała, że i tak wykorzysta okazję, aby się jak najwięcej nauczyć – nawet jeśli miałaby być tylko biernym obserwatorem lub asystentem bez prawa głosu.
Usiadł przy monitorze za biurkiem. Nie wskazał jej krzesła, ale Rosalie sama je wzięła z narożnika pokoju i ustawiła obok krzesła majora. Rozglądała się ukradkiem po gabinecie, gdy Fontaine przerwał milczenie.
– Nie znajdziesz tu hełmu VR – poinformował ją. – Nie używam tego gówna od lat. Uważam, że szkodzi zdrowiu, zwłaszcza psychicznemu, i wcale nie przyspiesza wyszukiwania informacji.
– Nie szukałam hełmu – odparła.
– Akurat – odparł sceptycznie.
Major zaczął błyskawicznie wpisywać komendy na klawiaturze, a gdy skończył, wskazał na monitor.
– Co widzisz? – zapytał.
Rosalie przez chwilę przyglądała się zdjęciom przedstawiającym trzech podejrzanych.
– Dwóch chudzielców i jednego dobrze zbudowanego faceta – odpowiedziała. – Rozumiem, do czego zmierzasz. Sprawca był silnym mężczyzną.
– Musimy przyjrzeć mu się dokładniej – powiedział, wpisując kolejne komendy.
– Dlaczego zakładamy, że morderstwa dokonała jedna osoba? – zapytała.
Major spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się nieznacznie. Nie musiał odpowiadać.
– Najpierw wykluczamy najbardziej oczywistą hipotezę – wyrecytowała.
– Czwórka z plusem – powiedział major.
– Dlaczego nie piątka? – zapytała z uśmiechem.
Nie odpowiedział.
– Czytaj – polecił.
Jean Kozlovsky, lat 44, dwukrotnie ukarany mandatem za spożywanie środków odurzających, skazany wyrokiem w zawieszeniu za produkcję alkoholu bez zezwolenia. Wykazuje skłonności do agresji i przemocy – głosiła wstępna notatka.
– Podejrzany idealny – stwierdziła Rosalie. – Brakuje nam tylko motywu, a wciąż nie wiemy, kim jest ofiara. Jak to w ogóle możliwe?
– W niektórych dzielnicach nie wszyscy są skatalogowani – wyjaśnił major. – Z czasem zobaczysz, jak wiele luk ma system kontroli w SeaLaMer. Na papierze wygląda to na pełną władzę, ale nie wszyscy chcą się jej podporządkować, a lenistwo i korupcja urzędników tylko to pogłębiają. Trzeba po prostu nauczyć się w tym poruszać.
Skinęła głową. Miał rację. Od lat spotykała się ze współwyznawcami na modlitwach; od kilku miesięcy robili to w ponad trzydzieści osób w centrum miasta, a nikt z nich nie został zatrzymany. Wystarczyło zachować minimum ostrożności.
Po godzinie zebrali wszystkie informacje potrzebne do przesłuchania Kozlovsky’ego. Chcieli wiedzieć o nim jak najwięcej. Oczywiście planowali również porozmawiać z pozostałymi robotnikami – choćby po to, by nie wzbudzić podejrzeń samego Kozlovsky’ego.
– Przyjrzyj się całej szóstce – polecił Fontaine. – Może dowiesz się o nich czegoś, co nam pomoże. Liczę, że jutro uda nam się przycisnąć Kozlovsky’ego i że pęknie… ale zawsze istnieje ryzyko, że się mylimy.
– Mam nadzieję, że do tego czasu technicy ustalą, kim była ofiara – dodała Rosalie. – To bardzo by nam pomogło.
Major tylko wzruszył ramionami. Wyglądało na to, że w taki obrót spraw po prostu nie wierzy.
***
Gdy wróciła do mieszkania, Marek kończył przyrządzać obiad. Ucieszyła się, że tym razem nie będą jeść gotowego dania ze sklepu.
– Przygotowałem ryż z warzywami – oznajmił, gdy tylko przekroczyła próg.
– Jesteś najlepszy – odparła. – Poza momentami, kiedy nie potrafisz powstrzymać się od sarkazmu.
– Przejąłem to od ciebie.
Po obiedzie siedzieli objęci na dużej kanapie – najbardziej ekskluzywnym przedmiocie, jaki posiadali. Na monitorze zamontowanym na ścianie przesuwały się krajobrazy Francji sprzed Wojny Ostatecznej. Z głośników płynęła regionalna, prowansalska muzyka, a dyfuzory rozpylały kompozycję zapachów ziół, w której wyraźnie wybijała się nuta lawendy.
– To przerażające, że jeden z robotników znalazł się w tak paskudnym miejscu tylko dlatego, że był jednym z nas – zauważył Marek po wysłuchaniu opowieści Rosalie.
– Tym się najbardziej przejmujesz? – zapytała. – Zginęła niewinna kobieta, to chyba poważniejsza sprawa.
Milczał przez chwilę.
– Masz rację – przyznał w końcu. – Jednak złe rzeczy działy się i będą się dziać. Nie pozbędziemy się morderców ani innych przestępców. Ale karanie za wiarę? Za poglądy? To chore i nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego.
– Marku, tyle razy o tym rozmawialiśmy. Musimy zrozumieć władze i innych obywateli. Oni wciąż wierzą, że to religie doprowadziły do upadku Europy. Nie przetłumaczysz im, że chrześcijaństwo jest czymś dobrym. Poza tym, jak mówi ojciec Cartier: „niesiemy swój krzyż”. Musisz się z tym pogodzić. Ja w końcu to zrobiłam.
– Zwłaszcza, że pomaga ci to w karierze – zauważył Marek.
Rosalie gwałtownie wysunęła się z jego objęć i odsunęła na skraj kanapy.
Spojrzała na niego z wyrzutem i zapytała:
– Nie możesz się powstrzymać? Jak długo będziemy poruszać ten temat? Póki śmierć nas nie rozłączy?
– Biorąc ślub, potajemny ślub, z policjantką, wiedziałem, z czym to się wiąże – odparł. – Jednak zmieniasz się. Ta praca robi z ciebie cynika. To mnie smuci.
– Wiem o tym, sama to widzę, ale naprawdę się staram – wyjaśniła. – Mogłabym to wszystko rzucić, oznajmić, że czuję wypalenie zawodowe i znaleźć inną pracę. Jednak nie chodzi o awansy i karierę. Chodzi o to, że jestem w tym dobra, a talentów nie wolno marnować. Pamiętasz? Mateusz 25:30.
– „A nieużytecznego sługę wyrzućcie na zewnątrz, w ciemność! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębami” – zacytował Marek i parsknął szczerym śmiechem. – Jak zwykle potrafisz mnie pokonać w dyskusji. Nie chcę, abyś zakopywała swój talent w ziemi.
– Nie zmienię się, obiecuję – ponownie przysunęła się do niego. – Potrafię oddzielić służbę od naszego prywatnego życia.
***
Do Les Attaques jechali samochodem majora.
– Dlaczego nie używasz autopilota? – zapytała Rosalie, gdy tylko ruszyli.
– Nie ufam mu, poza tym lubię prowadzić – odparł.
Rosalie bywała w tej robotniczej dzielnicy tylko kilka razy i wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do panującego tam mrocznego klimatu. Mimo że całe Calais zwykle korzystało ze sztucznego oświetlenia, ta część miasta wydawała jej się wyjątkowo ciemna i przytłaczająca.
Dość szybko na horyzoncie pojawiła się masywna metalowa ściana, która stanowiła podstawę kopuły. Na granicy Les Attaques łączyła się z ziemią. Z każdym kolejnym kilometrem rosła, wywierając na Rosalie coraz większe wrażenie ciężaru i zagrożenia.
– Jak można żyć w tak okropnym miejscu? – zapytała.
– Do wszystkiego można się przyzwyczaić. – Fontaine uśmiechnął się szeroko. – Ludzie są jak karaluchy albo szczury, adaptują się do najgorszych warunków.
– To obrzydliwe – powiedziała. – Brzmisz, jakbyś był…
– Rasistą – major dokończył za nią. – Przecież nie dzielę w tym względzie ludzi na lepszych czy gorszych. Wszyscy tacy jesteśmy. Czasem mam wrażenie, że naszymi najbliższymi kuzynami nie były szympansy czy goryle, ale szczury.
– Co za bzdury – parsknęła.
– Wiem, że z naukowego punktu widzenia to bzdury i wiem, że to nieprawda, ale pomyśl… – zawiesił głos. – Szympansy i goryle wyginęły, a my i szczury radzimy sobie świetnie.
Rosalie westchnęła wymownie, a Fontaine wybuchł głośnym, szczerym śmiechem.
***
Na posterunku przy granicy przywitało ich dwóch policjantów. Ich ponure miny wskazywały, że nie byli zadowoleni z gości, którzy zakłócili ich spokój.
Fontaine i Durand weszli do budynku od zaplecza. Technicy znajdowali się w poczekalni, a major uznał, że najlepiej będzie spotkać się z każdym z nich dopiero w gabinecie przesłuchań.
– Pierwszy będzie Martinez – poinformował Rosalie major. – Jego zeznania czytaliśmy, zakładam więc, że nie powie nic nowego.
– A jeśli okaże się, że nie są zbieżne z raportem? – zauważyła policjantka.
– Wtedy zastanowimy się nad zmianą głównego podejrzanego – odparł Fontaine.
Martinez jednak nie zmienił ich podejścia. Nie wyrecytował poprzednich zeznań słowo w słowo, ale opowiedział o odkryciu ciała w sposób naturalny, bez nadmiernych emocji. Sprawiał wrażenie znudzonego. Żałował, że to właśnie on odnalazł ofiarę i wplątał się w tę sytuację.
– Jest niewinny – stwierdziła Rosalie, gdy wyszedł.
– Tak jak przewidywaliśmy – zgodził się major.
– Kto następny? – zapytała.
– Oczywiście Kozlovsky będzie ostatni – zaczął Fontaine. – Czekanie go zmęczy, zestresuje, będzie łatwiej go złamać. Teraz weźmiemy Clarke, potem Lambert. Niech kobiety szybciej wrócą do domu. Później zaprosimy Bakkera i Moreau, a przed Kozlovskym przepytamy Jonesa.
– To przypadkowa kolejność?
– Nie, ale to nie ma nic wspólnego ze strategią przesłuchania – odpowiedział major, uśmiechając się tajemniczo. – Jones to chrześcijanin. Nie żywię do nich nienawiści, ale jeśli mam przetrzymać dłużej pasera i religijnego aktywistę, paser wróci do domu szybciej.
Rosalie wzruszyła ramionami.
Kolejni przesłuchani nie wnieśli nic nowego do sprawy. Wydawali się obojętni – zdjęcie ofiary i opis tego, co się z nią stało, nie wzbudzały w nich żadnych emocji. Dla tych ludzi śmierć nieznajomej nie znaczyła nic.
Kiedy do gabinetu wszedł Jones, dochodziła szesnasta. Mężczyzna spędził na posterunku ponad osiem godzin. Jedyne, co mu przysługiwało, to szklanka wody z kranu. Widział kuriera, który przywiózł policjantom ciepły obiad, co tylko wzmagało jego głód i zniecierpliwienie. Rosalie było żal współwyznawcy, ale żadnym najmniejszym grymasem nie dała znać, że targają nią podobne emocje.
– Siadaj, Jones – Fontaine wskazał krzesło. – Jestem już bardzo zmęczony i chciałbym wyjechać z tej zatęchłej nory, która jest twoim domem.
– Nie zatrzymuję pana – odparł robotnik.
Rosalie dostrzegła, jak źrenice majora się rozszerzają. Jednak nie zdenerwował się, po chwili uśmiechnął się do Jonesa.
– Widzę, że mamy ciekawy przypadek – stwierdził Fontaine. – Przemądrzały chrześcijanin.
– Nie ma w tym nic wyjątkowego – odparł Jones. – Może pan nie wie, ale żadne przykazanie nie dotyczy powstrzymywania się przed sarkazmem.
– Nieźle, Jones, widzę, że jesteś inteligentnym facetem. Zatem rozumiesz, że im bardziej będziesz współpracował, tym szybciej wrócisz do domu.
Technik skinął głową.
– Czy wiesz, kim jest ofiara morderstwa? – zapytał major.
– Nie znam jej nazwiska – odparł.
Rosalie otworzyła usta ze zdziwienia. Major zachował spokój, ale jego oczy zdradzały zaskoczenie.
– Co masz na myśli? Nie znasz jej nazwiska, ale znasz imię, wiesz cokolwiek o ofierze?
– Nie jest stąd – wyjaśnił Jones.
– Czy wiesz, z jakiej dzielnicy pochodzi? – kontynuował major.
– Ona wcale nie jest z Calais.
– To skąd? – Rosalie nie wytrzymała. – Mów jasno i wyraźnie, nie mamy czasu na gierki i zgadywanki. Jest z tunelu, a może z Folkstone? Opowiedz, co wiesz!
Major rozłożył ręce.
– Słyszałeś, gadaj.
Jones westchnął głęboko.
– To, co teraz powiem, sprawi, że uznacie mnie za kłamcę, ale mówię prawdę – zaczął Jones, pochylając się w ich stronę. – Przysięgam. Ta kobieta nie pochodzi z SeaLeMer ani z żadnej europejskiej metropolii. Urodziła się poza kopułą i tam została zamordowana, pewnie przez jednego ze swoich.
Milczeli przez chwilę.
– Chcesz nam powiedzieć, że w okolicach Calais, funkcjonuje jakaś społeczność niezależna od SeaLeMer? Zbudowali system chroniący ich przed skażeniem, a my nic o tym nie wiemy?
Jones milczał.
– Durand, mamy mordercę – major zwrócił się do Rosalie. – Słyszałem różne bajki opowiadane przez zabójców, którzy chcieli się oczyścić, ale on przeszedł samego siebie. Wiesz co, Jones? Do tej pory głównym podejrzanym był Kozlovsky, mogłeś milczeć. Zmieniłem zdanie na twój temat – nie jesteś wcale tak bystry, jak myślałem.
– Nie zabiłem tej kobiety – zaprzeczył Jones.
– Tak, wiem, zrobił to ktoś z mieszkańców podziemi poza Calais – Fontaine teatralnie przewrócił oczami.
– Nie ma żadnych podziemi – zaprzeczył Jones. – Zrozumcie. Oni tam żyją normalnie, jak wolni ludzie. Nie widziałem ich domostw, są zbyt daleko, ale wiem, że nie noszą kombinezonów ochronnych.
– Jones, nie brnij – powiedział major. – Widziałem ciało, nie ma śladów skażenia. Rozbiłeś jej głowę i ciało wyciągnąłeś na zewnątrz.
– Nie ma śladów skażenia, bo poziom promieniowania jest bezpieczny – stwierdził robotnik.
– Dość – przerwał mu major. – Durand, wezwij posterunkowych, niech go wyprowadzą, na dziś skończyliśmy pracę.
Rosalie wstała bez słowa i wyszła z pomieszczenia.
Patrzyła chłodno, jak funkcjonariusze prowadzili Jonesa do tymczasowej celi. Nie było jej go żal.
***
– Co o tym sądzisz? – zapytał major, gdy wracali do centrum.
– On nie kłamie – stwierdziła Rosalie.
– Ponieważ to chrześcijanin? – odparł Fontaine z ironią. – Ty jesteś chrześcijanką, a ukrywasz swoją wiarę. Można więc powiedzieć, że nas okłamujesz.
Rosalie poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Pracowałem dziesięć lat w obyczajówce i znam wielu ludzi w wydziale – ciągnął. – Miałem przeczucie co do ciebie, więc popytałem. W waszej społeczności jest donosiciel, oczywiście nie dowiesz się, kto to.
Rosalie milczała, w głowie miała pustkę. Kołatała się w niej tylko jedna myśl: „Koniec kariery”.
– Wiesz o tym od dawna? – zapytała wreszcie.
– Od dwóch tygodni, Saidi też już wie.
– Jak to? – wyszeptała.
Poczuła suchość w ustach.
Fontaine odwrócił wzrok od jezdni i spojrzał na nią.
– Dziewczyno, uspokój się! – zawołał. – Wyglądasz, jakbyś miała zejść na zawał. Myślisz, że na komendzie nie ma innych chrześcijan? Jesteś dobrym detektywem i to się liczy. Poza tym Saidi i ja mamy na ciebie haka, a to sprzyja budowaniu zaufania. Jeśli wasza wspólnota zachowa ostrożność i powstrzymacie się od propagowania zakazanych treści, będziecie bezpieczni. Władzy nie obchodzi, co robicie we własnym gronie. Kariera stoi przed tobą otworem – wszystko jest w twoich rękach.
Rosalie westchnęła głęboko, nie zamierzała ukrywać emocji.
– Już dobrze? – zapytał major.
– Nie – odparła. – Jestem wściekła. Nie na ciebie czy komendanta. Czuję się zmanipulowana, ale wiem, że nie mogę mieć pretensji. Chyba powinnam wam być wdzięczna, a to wkurza mnie jeszcze bardziej.
– Złość to dobra motywacja – zauważył Fontaine.
– Nie uważam, że Jones kłamie tylko dlatego, że jest chrześcijaninem – podjęła po chwili. – Sądzę, że wierzy w to, co mówi. Musi zbadać go psychiatra, ale jestem przekonana, że ten facet po prostu zwariował.
– Teraz zasłużyłaś na piątkę – pochwalił ją Fontaine. – Miałem dobre przeczucia co do twojego instynktu.
Epilog.
Komendant Saidi spędził kilka minut w poczekalni ministerstwa spraw wewnętrznych, zanim sekretarka dała mu znak, że może wejść.
Gabinet Poperen’a wciąż robił na nim wrażenie, mimo że odwiedzał go kolejny raz. Urządzony był w stylu eleganckich wnętrz z początku XXI wieku, ale to nie samo wyposażenie robiło na Saidim największe wrażenie. Prawdziwy zachwyt budziła świadomość, skąd pochodzi większość przedmiotów – nie były to jedynie kopie, lecz oryginały, sprowadzone spoza kopuły i odrestaurowane w Calais.
Minister rytmicznie postukiwał piórem o blat biurka. Wskazał Saidiemu fotel naprzeciwko siebie.
– No więc, jak wygląda sytuacja? – zapytał, gdy komendant usiadł.
– Zaufany biegły psychiatra orzekł schizofrenię – zaczął Saidi.
– Nie o to pytam, mam to gdzieś. Mówię o gliniarzach!
Komendant uśmiechnął się.
– Fontaine i Durand to funkcjonariusze godni najwyższego zaufania. Sprawa zostanie skutecznie wyciszona – zapewnił Saidi.