– Akademia Wojskowa imienia Marszałka Tharena Valkora, powołana po zwycięskim rozstrzygnięciu Wojny Sześcioletniej, z inicjatywy i pod opieką swego wielkiego patrona, przez kolejne dekady wypracowała sobie zasłużoną opinię kuźni kadr Dystryktu Południowego – dudnił monotonny głos spikera.
Wielka sala falowała morzem jasnoszarych mundurów. Setki uczniów zgromadzonych na apelu inauguracyjnym wpatrywały się w zawieszony wysoko ekran telebimu, na którym migały obrazy z historii szkoły.
– Surowy proces selekcji sprawia, że w zaszczytne progi Akademii trafiają wyłącznie najlepsi kandydaci, ci, którzy mogą poszczycić się nie tylko odpowiednimi zdolnościami, lecz także profilem psychologicznym zgodnym z jej wartościami.
Joren rozejrzał się wokół. Otaczali go kadeci z jego rocznika, każdy z cyfrą trzy dumnie wyszytą na rękawie munduru. W równym szeregu była jednak luka – miejsce tuż obok chłopca pozostawało puste.
– Historia zaświadcza, że na tych, którzy z powodzeniem uzyskają dyplom tej placówki, czekają wysokie stanowiska dowódcze, a później nierzadko kariera polityczna oraz dostęp do najwyższych godności państwowych.
Ktoś przecisnął się z trudem przez tłum i stanął obok. Joren zerknął kątem oka. Niski, ciemnowłosy chłopiec skinął mu głową z uśmiechem.
– Dlatego teraz wysłuchajmy z dumą hymnu naszej Akademii, uświęconego przez dziesięciolecia chwalebnej tradycji wojskowej. Kadeci, baczność! – zakończył przemowę spiker. Ekran zgasł, a w głośnikach zabrzmiały pierwsze takty muzyki.
Wzrok Jorena prześlizgnął się po szeregach szarych postaci i zatrzymał się na niewielkiej grupie z boku sali. Ci uczniowie nosili inne mundury: niebieskie z czerwonymi zdobieniami.
Wkrótce ostatnie takty hymnu ucichły.
– Spocznij! – zabrzmiał rozkaz z głośnika, a salę natychmiast zalał szmer setek głosów.
– Gdzieś ty się podziewał? Co, jakby zauważyli? – szepnął Joren do przyjaciela.
Zerknął nerwowo na zainstalowane na suficie kamery.
– Coś mnie zatrzymało – wymamrotał Dalin cicho. – Fajnie cię znów widzieć.
– Też cię kocham – zakpił Joren, ale bez złośliwości. Uścisnęli sobie serdecznie dłonie.
Nagle otworzyły się boczne drzwi i na salę zaczęli wchodzić rzędem nauczyciele. Joren od razu rozpoznał masywną postać komendanta Reska, kroczącego na czele pochodu.
Niespodziewanie poczuł uderzenie w tył głowy. Podniósł z podłogi kulkę zmiętego papieru i zerknął przez ramię. Trzy rzędy za nimi silnie zbudowany chłopiec szczerzył złośliwie zęby. Joren rozwinął kartkę i rzucił okiem na prymitywny rysunek. Przedstawiał dwie postacie – jedna klęczała naprzeciwko drugiej z twarzą na wysokości krocza.
– Rhett… Już prawie zapomniałem o tym idiocie – mruknął pod nosem i zmiażdżył kartkę obcasem buta.
Tymczasem komendant stanął przed pulpitem i w sali zapadła cisza. Reszta nauczycieli zajęła miejsca przy nakrytym srebrnym obrusem stole.
– Wysłuchaliście dziś po raz kolejny wykładu na temat chwalebnej historii naszej szkoły. Wierzę, że zainspiruje was on do ciężkiej pracy. Pamiętajcie, wasze postępowanie i osiągnięcia są pod stałą obserwacją – rozległ się głos komendanta z głośników.
– Każdy z was jest cennym zasobem. Jednak mimo starannej selekcji, są wśród was i tacy, którzy nie sprostają wyzwaniom nauki. W przeszłości takie osoby były usuwane z Akademii, lecz w dzisiejszych czasach nie możemy już pozwolić sobie na podobne marnotrawstwo. Dlatego właśnie dowództwo Dystryktu Południowego wprowadziło możliwość ukończenia szkoły z przydziałem specjalnym.
Wzrok chłopca mimowolnie powędrował w stronę ubranej na niebiesko grupki. Poczuł, jak krew napływa mu do twarzy i zacisnął pięści.
– Przypominam, że każdy może poprosić o przeniesienie, składając wniosek u pułkownik Mirel Asty – stwierdził Resk i skinął głową w stronę kobiety w granatowym mundurze.
– Przydział specjalny nie jest porażką. To tylko inna forma służby naszej ojczyźnie – dodał bez przekonania. – Apel skończony. Odmaszerować!
Komendant oddalił się od pulpitu i razem z nauczycielami skierował się do wyjścia. Grupki kadetów zaczęły również powoli opuszczać salę, rocznik po roczniku, począwszy od najstarszych. Czekali na swoją kolej.
– Kiedy dołączysz do tych pedziów, Dalin? – zakpił ktoś za ich plecami, wywołując wybuch stłumionego śmiechu. Stojący obok Jorena chłopiec nie zareagował.
– Ćwiczyłeś obciąganie podczas wakacji? Na przydziale specjalnym będziesz prymusem – Rhett był już kilka kroków od nich. Jedną dłoń oparł na biodrze, a drugą podniósł na wysokość ust i zamachał energicznie.
Dalin oddychał teraz szybko, a policzki miał krwistoczerwone.
– Patrz, Tarek, on już się nawet rumieni jak panienka – rzucił Rhett do stojącego obok kadeta, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, machnął ręką i ruszył w stronę wyjścia. Nadeszła wreszcie ich kolej na opuszczenie sali.
– Nie pozwalaj się tak traktować – szepnął Joren, gdy szli już korytarzem. – Postaw mu się!
– To głupek. Nie warto zwracać na niego uwagi – Dalin szedł z opuszczoną głową, a brązowe kosmyki włosów smutno opadały mu na policzki. – Chodźmy się rozpakować – dodał ze sztuczną wesołością.
Ich bagaże stały już obok drzwi pokoju. Wnieśli je do środka, a Joren rzucił się na łóżko z westchnieniem, czując pulsujący ból w nogach po długim apelu. Tymczasem Dalin rozsunął zamek walizki i w milczeniu zaczął układać rzeczy na prześcieradle. Po chwili zerknął na przyjaciela.
– Denerwujesz się? To już tylko miesiąc – zagadnął niepewnie.
Joren nie musiał się domyślać, o co chodziło, sam spędził niezliczone godziny, przygotowując się do próbnego testu.
– Trochę – przyznał. – Ale damy radę.
Dalin podniósł grubą książkę, którą dopiero co wyjął z walizki i usiadł obok Jorena. Kartki były upstrzone dziesiątkami fiszek.
– Nauczyłeś się tego na pamięć? – Joren wyszczerzył zęby.
– Prawie. W tym roku pójdzie lepiej. Jestem pewien! – szepnął Dalin, a jego okrągłe oczy błyszczały nadzieją.
***
Porucznik Verian Drosk, wychowawca i opiekun trzeciego rocznika, wkroczył energicznie do klasy. Szepty natychmiast ucichły, a dziesiątki oczu zwróciły się w jego stronę. Był mężczyzną w średnim wieku, z mocno zarysowaną szczęką i krótko ostrzyżonymi włosami, jakby żywcem wyjętym z plakatu propagandowego Dystryktu.
– Wyniki testu próbnego są już dostępne. Omówimy je niezwłocznie. Kadeci Myrr i Sorel, do mnie – rzucił, stając za biurkiem.
Siedzący obok Dalin wzdrygnął się i otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
– No idź – szepnął Joren, trącając kolegę łokciem.
Chłopiec powoli ruszył wzdłuż ławek, odprowadzany spojrzeniami reszty kadetów. Na środku sali dołączył do niego Tarek Myrr i obaj spojrzeli pytająco na nauczyciela.
– Przypatrzcie się tym dwóm. Obaj chcą nosić dumny tytuł absolwenta Akademii, ale nie mogą być bardziej różni – zabrzmiał twardy głos porucznika.
Joren nie mógł nie przyznać mu racji. Tarek był typem sportowca: wysoki, pewny siebie, budził powszechny respekt i sympatię. Stojący obok Dalin wyglądał przy nim na słabeusza, szczególnie teraz, z opuszczoną głową i rumieńcem na policzkach.
– Zdecydowanie, bezwzględność i ukierunkowana agresja – ryknął Drosk – oto cechy, których szukamy!
Zrobił krok w stronę Tareka i uścisnął mu dłoń.
– Gratuluję uzyskania najlepszego wyniku na teście próbnym.
Wysoki chłopiec uśmiechnął się z dumą, a gdy wracał na swoje miejsce, rozległy się głośne oklaski i wiwaty.
– Co do ciebie, Sorel – porucznik patrzył teraz surowo na Dalina – przynosisz wstyd swojej rodzinie. Najgorszy rezultat. Odmaszerować!
Chłopiec wzdrygnął się, jakby spoliczkowany, i niepewnie ruszył w stronę ławki.
„Tylko się nie rozpłacz” – modlił się w duchu Joren, patrząc na idącego przez klasę przyjaciela. Dalin wydawał się oszołomiony, a kiedy zajął swoje miejsce, nie odezwał się ani słowem.
Drosk ruszył teraz wzdłuż sali, rozdając wyniki testu.
– Żałosne – rzucił, wręczając Jorenowi jego kartkę.
Obaj przyjaciele milczeli, aż zabrzmiał sygnał końca lekcji, trzasnęły krzesła, a kadeci wyszli na korytarz. Dalin szedł jak we śnie, ściskając kurczowo plecak w pobladłej dłoni. Joren dotknął delikatnie jego ręki.
– Nie martw się, mamy jeszcze cały rok – szepnął.
– No dalej, Joren, pocałuj swoją dziewczynę, bo chyba potrzebuje dziś trochę miłości – Szyderczy głos Rhetta zabrzmiał w grupie mijających ich kadetów.
Dalin zarzucił plecak na ramię i pobiegł przez huczący śmiechem korytarz.
***
Salę gimnastyczną rozświetlał blask lamp jarzeniowych, a w powietrzu unosił się ostry zapach potu. Chłopcy stali grupkami wokół ringów, ubrani już w obcisłe stroje zapaśnicze.
– W szeregu, zbiórka! – Trener zaklaskał w dłonie. Szepty ucichły, a kadeci ustawili się w linii. – Dziś zawody. Zobaczymy, który z was jest najmniej bezużyteczny.
Zrobił kilka kroków, lustrując kolejne twarze.
– Pierwsza para: Tarek i Kern – rzucił.
Obaj chłopcy opuścili szereg i stanęli z boku.
– Druga para: Joren i Rhett. Na ring!
Joren wystąpił naprzód, czując nagłe uderzenie gorąca. Wszedł na matę i zacisnął pięści. Po drugiej stronie Rhett złośliwie wyszczerzył zęby, a reszta kadetów rozproszyła się dookoła.
Rozległ się przeciągły gwizd i obaj jednocześnie ruszyli do ataku. Joren odepchnął rękę przeciwnika, upadł na jedno kolano i odbił się naprzód. Chwycił ramię Rhetta, lecz jego dłoń ześlizgnęła się po śliskiej tkaninie, a rywal odskoczył zręcznie.
– Nie przestawać! – głos trenera huknął tuż obok.
Krążyli wokół siebie, próbując wypatrzyć okazję. Nagle Rhett skrócił dystans, chwycił Jorena lewą ręką i jednocześnie przeciągnął prawym ramieniem po jego twarzy. Chłopiec poczuł przeszywający ból i zachwiał się, z trudem łapiąc oddech.
– Uważaj na twarz – rzucił beznamiętnie trener.
Joren zacisnął zęby, próbując ustać na nogach, jednak poślizgnął się i huknął żebrami o matę. Przeciwnik skoczył na niego, lecz chłopiec w ostatniej chwili przetoczył się na brzuch. Poczuł, jak oplatają go silne ramiona i zaparł się mocno.
– Wypnij pupcię, księżniczko – wysapał Rhett prosto do jego ucha i szarpnął.
Ciało Jorena uniosło się o kilka centymetrów i opadło z powrotem. Rhett sapnął z wysiłku i przesunął rękę wyżej. Chwycił prawy nadgarstek rywala i skręcił energicznie. Jorena przeszył ostry ból, a chłopiec odruchowo oderwał rękę od podłoża. Kolejne szarpnięcie uniosło go w powietrze i rzuciło z impetem na łopatki.
Wokół rozległy się krzyki, a Rhett zerwał się na równe nogi i uniósł ramiona w geście triumfu. Joren również wstał, dysząc ciężko i masując obolały nadgarstek.
– Następni – rzucił trener obojętnie i odwrócił się do nich plecami.
***
– On oszukiwał, trzeba było się poskarżyć – powiedział Dalin.
Wytarł ręcznikiem brązową czuprynę i zarzucił sobie torbę na ramię. Obok ktoś otworzył przeszklone drzwi, a kłąb gorącej pary owiał im twarze.
– Oni mają to gdzieś. Liczy się tylko to, że wygrał – zauważył ponuro Joren.
Minęli rzędy metalowych szafek i wyszli na korytarz. Rhett już tam na nich czekał.
– Jak tam, panienki? Wypłakaliście się już w rękaw trenera? – powiedział, uśmiechając się wyzywająco. Szary mundur miał niedbale rozpięty pod szyją.
– Spierdalaj – rzucił Joren przez ramię.
– Nie byłeś taki hardy na ringu. Ryczałeś jak baba – zakpił Rhett.
– Spierdalaj – powtórzył Joren, czując, jak wzbiera w nim złość.
– Zaciąłeś się czy co? Może trzeba cię walnąć w ten głupi łeb, żebyś znormalniał. – Rhett już się nie uśmiechał. Zrobił krok w ich stronę i zacisnął pięści.
– Daj mu spokój – Dalin stanął nagle pomiędzy przeciwnikami. Obok Rhetta wydawał się jeszcze niższy niż zwykle.
– Zejdź mi z drogi, cioto – warknął Rhett i pchnął chłopca z całej siły.
Dalin stracił równowagę, odbił się od ściany i runął na posadzkę. Jorena zalała fala wściekłości. Niewiele myśląc, rzucił się naprzód i wbił ramię w brzuch przeciwnika. Polecieli w tył, złączeni ramionami, zmagając się gwałtownie.
– Zabiję cię! Jesteś trupem! – wysyczał Rhett tuż przy jego uchu.
– Dość tego! – kobiecy głos rozległ się nagle w korytarzu.
Chłopcy odskoczyli od siebie, dysząc ciężko. Joren obejrzał się przez ramię. Tuż za nim Dalin podnosił się z trudem z podłogi. Kilka metrów dalej, w grupie ciekawskich uczniów, stała pułkownik Mirel Asta.
Kobieta zrobiła kilka kroków naprzód i zatrzymała się przy Dalinie. Uniosła jego głowę i czule dotknęła czoła, gdzie tuż nad łukiem brwiowym czerwieniło się świeże rozcięcie.
– Chodź ze mną. Musimy to opatrzyć – powiedziała łagodnie.
***
Znalazł przyjaciela kilka godzin później, siedzącego samotnie na ławce w parku. Chłopiec ukrył się w zagajniku, w miejscu, gdzie rzadko kto przychodził. Było jasne, że chciał być sam, ale Joren i tak przyszedł. Wiedział, że powinien.
– Powiedziała, że i tak czekali już zbyt długo. Że może mi się stać krzywda – tłumaczył Dalin cicho, a po jego gładkich policzkach płynęły łzy.
Na czole miał opatrunek, ale mimo bólu, smutku i łez wyglądał na spokojniejszego niż rano. Strach i napięcie zniknęły, ustępując miejsca nieśmiałej nadziei.
– Ona… powiedziała, że to nic złego. I że to też jest ważna służba.
Joren nie mógł już dłużej tego słuchać.
– I tak po prostu zgodziłeś się na przydział specjalny? Wiesz, że nie mogą cię do tego zmusić? – powiedział ostro.
Odwrócił wzrok i zapatrzył się gdzieś w dal.
– Wyprali ci mózg i tyle! – burknął.
Był zły, choć sam nie wiedział już na kogo.
– Ona ma rację. Tak będzie lepiej. Ostatnie tygodnie były okropne. Ja już nie mogę tego dłużej ciągnąć. Nie pasuję tutaj, rozumiesz? Nie wiem, jak w ogóle przeszedłem egzaminy. Przydział specjalny nie może być przecież gorszy. Czy ty nigdy nie myślałeś… – Głos Dalina cichł z każdą chwilą, zduszony milczącą niechęcią przyjaciela.
– Asta ostrzegała, że możesz tak zareagować. Mają twoją kartotekę… – dodał cicho.
Joren zerwał się gwałtownie z ławki, a współczucie dla przyjaciela natychmiast ustąpiło miejsca nagłemu lękowi.
– W dupie mam tę babę i jej papiery! Ona nic nie wie, rozumiesz? Nic! Jesteś idiotą, że dałeś się na to namówić! – wrzasnął.
Zapadła niezręczna cisza.
– Wiem dobrze, co czujesz… Ja też… Ale zastanów się… Czy nigdy… – wyjąkał Dalin niepewnie.
Joren miał już dość.
– A siedź tu i płacz jak baba! Dobrze, że się wynosisz! Nie chcę patrzeć, jak marnujesz sobie życie! – krzyknął, po czym odwrócił się na pięcie i odmaszerował w stronę wznoszącego się w oddali gmachu Akademii.
***
Dalin wyprowadził się tego samego dnia. Kiedy przyszedł po swoje rzeczy, był już ubrany w nowy mundur, niebieski z czerwonymi zdobieniami.
Chłopcy zamienili ledwie kilka słów. Wspomnienie niedawnej kłótni było jeszcze zbyt świeże.
– No to cześć – rzucił Dalin, stając w progu.
– Cześć – odpowiedział ponuro Joren. – Powodzenia na przydziale specjalnym.
– Zastanów się, proszę… – szepnął Dalin, robiąc krok w jego stronę, ale Joren odwrócił wzrok z niechęcią.
Stali tak przez chwilę obok siebie, milczący, aż w końcu chłopiec w niebieskim mundurze cofnął się i wyszedł na korytarz.
***
Joren otworzył drzwi do pokoju i, cisnąwszy sportową torbę w kąt, usiadł ciężko na posłaniu. Zmęczenie rozlewało się po jego ciele jak fala, a mięśnie pulsowały bólem po długich godzinach treningu.
Spojrzał przeciągle na szafkę nocną, gdzie na plastikowym blacie stała obramowana fotografia. Jasnowłosa kobieta uśmiechała się do niego smutno, a przy dolnej krawędzi zdjęcia widniał odręczny napis:
„Daj mi powód do dumy.”
Westchnął głęboko i opuścił wzrok.
Na szarym dywanie, tuż przy ramie pustego łóżka naprzeciwko, leżała niewielka paczka. Zdziwiony, podniósł ją i obrócił w dłoniach. Nie było nadawcy.
Rozerwał opakowanie i nagle znieruchomiał, a jego oczy powędrowały ku kamerze obserwującej pokój.
Z wolna odwrócił się do niej plecami i zdjął resztę papieru, odsłaniając oprawioną na czerwono książkę.
„Przydział specjalny” – głosił tytuł, a tuż przy dolnej krawędzi okładki znajdował się dopisek: „Poufne”.
Joren z wahaniem otworzył książkę. W środku znalazł krótki liścik.
„Proszę, przeczytaj. Dalin” – napisano odręcznie.
Joren zmiął papier w dłoni i upchnął kulkę głęboko w kieszeni. Potem uniósł materac, ukrył starannie prezent i położył się na łóżku.
Leżał długo, wpatrzony w poprzecinany pęknięciami sufit. Myślał o matce, której oczy spoglądały na niego smutno z fotografii, o Dalinie i jego przydziale specjalnym, a w końcu także o własnej drodze, która zdawała się prowadzić nieuchronnie prosto w mrok.
***
– W szeregu, zbiórka! – Głos trenera zabrzmiał jak wystrzał. – Gotowi na kolejne zawody?
Joren czuł ucisk w piersi, jakby ktoś opasał go niewidzialną obręczą.
– Na początek program rozrywkowy. Joren i… – podjął trener, stając przed szeregiem kadetów.
„Niech to będzie Rhett” – chłopiec modlił się w duchu. Wstrzymał oddech.
– Arel. Biegiem do ringu! – huknął trener.
Spojrzał na swojego przeciwnika. Nie znał go zbyt dobrze; przez ostatni rok zamienili może kilka słów.
Weszli w milczeniu na ring i stanęli naprzeciw siebie. Arel wydawał się spięty, ale Joren nie miał czasu zastanawiać się, dlaczego.
Zabrzmiał ostry gwizd i Joren natychmiast rzucił się naprzód. Zanurkował pod rękami przeciwnika i, uchwyciwszy go mocno za biodra, szarpnął gwałtownie. Gdy tylko Arel stracił równowagę, Joren podniósł chwyt i obrócił się energicznie, przeciągając kostkami dłoni po twarzy rywala.
Arel jęknął z bólu i spróbował się cofnąć, ale Joren nie dał mu chwili wytchnienia. Ujął go pod ramiona i rzucił z całej siły.
Ciała huknęły o matę. Joren błyskawicznie uskoczył w bok i zerwał się na równe nogi, jednak walka była już skończona. Oszołomiony Arel leżał rozciągnięty na plecach, przyciskając dłoń do zakrwawionej twarzy.
– Solidne postępy, Joren. Zaskoczyłeś mnie – rzucił trener z kamienną twarzą, po czym odwrócił głowę.
Chłopiec powoli opuścił ring, wpatrzony tępo przed siebie.
– Nieźle – usłyszał głos Tareka gdzieś obok i poczuł klepnięcie w plecy.
Wściekły Rhett stał dwa kroki dalej, po raz pierwszy nie znajdując słów komentarza.
Joren minął ich wszystkich bez słowa. Jak w transie wszedł do szatni i otworzył przeszklone drzwi łazienki. Stanął nad umywalką.
Twarz w lustrze była bardzo blada, a na czole, tuż pod jasną grzywką, czerwieniła się niewyraźna smuga.
Joren podniósł dłoń i dotknął jej mechanicznie opuszkiem palca.
Nagle jego ciałem wstrząsnął gwałtowny spazm. Nachylił się do przodu i zwymiotował.
***
– Joren Arkell? – zapytał męski głos.
Chłopiec podniósł głowę znad notatek. Nieznajomy oficer stał przed nim, ściskając w dłoni kopertę. Joren skinął głową.
– Poczta dla ciebie. Bardzo mi przykro – rzucił mężczyzna sucho.
Odszedł pospiesznie, a jego kroki natychmiast pochłonął gwar szkolnego korytarza.
Joren uniósł kopertę. Była sztywna, koloru wyblakłej kości słoniowej, a na froncie widniało godło Dystryktu Południowego. W lewym górnym rogu nadrukowano numer sprawy i datę.
„Tydzień temu” – pomyślał.
Złamał pieczęć i wyjął pojedynczą kartkę.
„Obywatelu Jorenie Arkell… Z przykrością informujemy… pani Elen Arkell… zarejestrowana jako matka biologiczna… dnia 12 marca… Z wyrazami współczucia”.
– odczytał z trudem, bo litery zamazywały mu się przed oczami.
Wytarł twarz wierzchem dłoni.
Nagle głośno zabrzmiał dzwonek. Zaszurały kroki, trzasnęły drzwi – korytarz błyskawicznie pustoszał. Kolejni kadeci mijali go, wzruszali ramionami i wchodzili do klas. W końcu został sam.
Stał tak długą chwilę, ściskając kurczowo zadrukowaną kartkę. Wreszcie podniósł wzrok i popatrzył na kamerę nad głową. Jej spojrzenie było zimne i beznamiętne jak zawsze.
List i koperta opadły powoli na posadzkę. Joren zacisnął zęby i, chwyciwszy metalową ramę kosza na śmieci, uderzył z całej siły.
Rozbite szkło i plastik trzasnęły o podłogę, lecz gdy otworzyły się drzwi klas i wychyliły ciekawe twarze, na korytarzu nie było już nikogo.
***
Joren siedział na metalowym krześle naprzeciwko biurka i czekał. Tuż przed nim, ułożona na drewnianym blacie, spoczywała książka w czerwonej oprawie.
„Poufne” – głosiły czarne litery przy dolnej krawędzi okładki.
Kilka kroków za chłopcem, obok drzwi wejściowych, stał w milczeniu oficer żandarmerii.
Nagle zaskrzypiała klamka, a drzwi otworzyły się bezgłośnie.
– Możesz odejść – polecił łagodny głos.
Zadudniły ciężkie buty, potem trzasnęły drzwi i zapadła cisza. Mirel Asta bez słowa minęła chłopca i usiadła w fotelu za biurkiem.
– Naprawdę sądziłeś, że uda ci się uciec? I co zamierzałeś zrobić później? Wiesz, że poza Akademią nie ma dla ciebie miejsca – powiedziała z przyganą.
Joren spuścił głowę i utkwił wzrok w kolanach. Jego mundur był wilgotny, a nogawki spodni pokrywała skorupa zaschniętego błota.
– Czytałeś ją? – Asta stuknęła palcem w okładkę książki.
Chłopiec skinął głową.
– Czyli już wiesz, czym jest przydział specjalny – powiedziała surowo, po czym wysunęła szufladę biurka i wyjęła żółty segregator.
„Joren Arkell” – głosił napis na okładce.
– To twoje akta, Jorenie. Całe twoje życie w Akademii i dużo więcej: profil psychologiczny twój i twojej rodziny, formatywne doświadczenia, kluczowe fakty. Wiemy o tobie wszystko – Asta oparła łokcie na blacie i westchnęła. – Nawet więcej niż ty sam.
– Czy… nadal mogę zmienić przydział? – zapytał Joren słabo, nie podnosząc oczu.
– A naprawdę tego chcesz? Twoje oceny są wystarczające, byś ukończył naukę z innymi. Przydział specjalny to ciężkie życie. Nie zdobędziesz na nim chwały. Wielu będzie tobą pogardzać. Powiedzą, że poniosłeś porażkę i niełatwo będzie w to nie uwierzyć – Kobieta nachyliła się w jego stronę. – Czy jesteś na to gotów?
– Tak – szepnął Joren. Po chwili dodał już pewniej: – Jestem gotów.
– To dobrze, bo możesz być doskonałym oficerem. Test próbny jasno to wykazał – stwierdziła Asta i uśmiechnęła się łagodnie.
– Test? Ale przecież… – wyjąkał, nie rozumiejąc.
– To, co jest wadą na jednej ścieżce, często bywa cenne na innej. Przekonasz się o tym wkrótce – wyjaśniła kobieta, wpatrując się w chłopca badawczo.
Zapadła cisza. Joren wodził wzrokiem po rzędach segregatorów na regale za plecami Asty. Tak wielu…
– Dlaczego nikt wcześniej… Czemu… – zaczął, ale brakowało mu słów.
– Każdy musi samodzielnie wybrać swoją drogę. Czy nie słyszałeś komendanta, gdy mówił o przydziale specjalnym? Wiedziałeś, że istnieje. Czy coś poza dumą powstrzymywało cię przed przyjściem do mnie? – przerwała mu surowo.
– Rozumiem – wyszeptał Joren i przełknął ślinę.
– To dobrze. Przebierz się teraz. Poczekam na ciebie na zewnątrz – oznajmiła Asta.
Podeszła do ustawionej w kącie szafy i otworzyła ją. Po wewnętrznej stronie drzwi było lustro, a w środku – rzędy mundurów w kolorze niebieskim z czerwonymi zdobieniami. Nie mówiąc już nic więcej, kobieta skinęła głową i opuściła pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.
Joren dotknął gładkiej tkaniny i poczuł, że była bardzo zimna. Z wahaniem rozpiął koszulę i spojrzał na swoje szczupłe ciało. Skórę pokrywała mozaika zadrapań i siniaków, bolesny owoc długich godzin treningów oraz niedawnej, rozpaczliwej ucieczki.
Czuł się nieswojo na samą myśl o zmianie barw.
„W szarym mundurze, z sercem ze stali” – przypomniał sobie słowa żołnierskiej pieśni, a oczy zapiekły go nagle.
Nie było jednak odwrotu.
Joren rozebrał się powoli i starannie ułożył stary mundur na biurku. Pogładził materiał dłonią w pożegnalnym geście, po czym odwrócił się, już zdecydowany. Z namaszczeniem założył nowy uniform, dopinając każdy guzik i rozprostowując każdy kant, czując, jak chłodny materiał koi jego obolałą skórę.
Już ubrany, uniósł wzrok i spojrzał na taflę lustra.
Stał tak przez długą chwilę, wpatrując się w swoje odbicie, aż oczy wypełniły mu się łzami, a ciałem wstrząsnął nagły szloch. Porwany przez wir sprzecznych uczuć, płakał pierwszy raz od lat, obojętny już teraz na wszystko, wyzwolony na tę krótką chwilę od ciężaru udręki i strachu.
***
Szli pospiesznie przez zatłoczony korytarz, a wokół nich milkły rozmowy i odwracały się twarze. Joren patrzył sztywno przed siebie, pozwalając, by spojrzenia, kpiące czy obojętne, spływały po nim jak woda.
Wkrótce tłum kadetów został daleko w tyle i wkroczyli do nieznanej mu części kompleksu. Dało się tu wyczuć inną atmosferę: biały blask jarzeniówek był jakby stłumiony, a wrzawę ostrych głosów zastąpiła cisza podszyta odległym szmerem.
Mijali kolejne puste pomieszczenia, aż dotarli do dwuskrzydłowych drzwi, zza których sączył się ciepły blask i dobiegał gwar rozmów.
Asta nacisnęła klamkę i wkroczyli do jasno oświetlonej kantyny, zatrzymując się przy końcu jednego z podłużnych stołów. Głosy powoli cichły w miarę, jak ubrani na niebiesko kadeci odwracali głowy w ich stronę.
Nagle jeden z chłopców zerwał się gwałtownie z miejsca. Jorenowi mignęła przez moment brązowa czupryna, a potem Dalin objął go, mocno wtulając twarz w jego ramię. Joren znieruchomiał i rozejrzał się w panice. Jego wzrok przebiegł po twarzach kadetów, ale nie znalazł na nich kpiny i w końcu zatrzymał się na postaci Mirel Asty. Kobieta skinęła głową. Chłopiec z wolna podniósł drżące ręce i jakby przełamując wielki opór, objął przyjaciela mocno, odwzajemniając uścisk.
Gdzieś na suficie kamera obróciła się powoli w ich stronę.
***
Wielka aula tonęła w morzu szarości i srebra. Uszeregowani rocznikami kadeci stłoczyli się przed podwyższeniem, a nad ich głowami nieruchomo zwisały flagi Dystryktu Południowego.
Na podwyższeniu zgromadzili się oficerowie. Ich dystynkcje błyszczały w świetle jarzeniówek, gdy stali wyprężeni na baczność, słuchając ostatnich taktów hymnu.
W końcu muzyka umilkła, a w auli zapadła cisza.
– Spocznij! – ryknął głos spikera.
Szeregi kadetów zafalowały jak na wietrze. Komendant Resk wystąpił naprzód. Jego potężna, jakby wyciosana z kamienia sylwetka rysowała się wyraźnie na tle bieli ścian. Objął wzrokiem salę, napawając się widokiem, po czym nabrał powietrza.
– Dziś kolejny rocznik absolwentów Akademii zasila szeregi sił zbrojnych Dystryktu Południowego. Bądźcie dumni! To przedsmak chwały, która was czeka, jeśli pozostaniecie wierni naszym zasadom! – huknął.
Przerwał i popatrzył ponad głowami uczniów, jakby już widział ich pełną zaszczytów przyszłość.
– Zdecydowanie, bezwzględność i ukierunkowana agresja – oto wartości, które zapewniają sukces, które dają zwycięstwo nad wrogiem, które dają siłę! – Zlustrował ponownie szeregi kadetów.
– Tarek Myrr, wystąp! – rozkazał.
Chłopiec zrobił pewny krok naprzód. Wysoki i atletycznie zbudowany, wyglądał jak młodsza kopia komendanta.
– Niech twój przykład będzie wzorem dla wszystkich. Udzielam ci promocji z wyróżnieniem – zakończył Resk, a sala zagrzmiała od wiwatów.
Tarek energicznie wspiął się na podest i uścisnął dłoń komendanta. Za nim podążyli kolejni kadeci, niektórzy witani serdecznym uściskiem dłoni, inni tylko chłodnym spojrzeniem.
W końcu, gdy rozdano wszystkie dyplomy, Resk wycofał się, a jego miejsce zajęła Mirel Asta.
Szmery głosów powoli umilkły.
– Nasz naród mierzy się z wieloma wrogami, a każdy dzień jest bezlitosną walką o przetrwanie. Przegrać w tej walce znaczy zginąć i wydać na zatracenie wszystko to, co nam najdroższe. To wy jesteście szańcem naszego państwa, o który rozbiją się szeregi najeźdźców – oznajmiła Asta, a jej wysoki głos niósł się donośnie ponad lasem głów.
Z szeregów zabrzmiały oklaski, a komendant pokiwał głową z zadowoleniem.
– Lecz nie każdego wroga można pokonać brutalną siłą. Wobec takich podstępnych przeciwników subtelny umysł i niezachwiana wiara stanowią jedyną skuteczną broń – stwierdziła, gdy hałas ucichł.
Spojrzała w kierunku stojącej na uboczu grupki kadetów w niebieskich mundurach.
– Jorenie Arkell, uzyskałeś przydział specjalny – oznajmiła stanowczo.
Joren ruszył w stronę podium. Czuł na sobie palące spojrzenia, a znajome twarze przepływały obok niego jak we śnie: szyderczo uśmiechnięty Rhett, pełen naturalnej charyzmy Tarek, a nawet zwyczajny, bezbarwny Arel. Byli tu wszyscy, lecz Joren nie czuł wobec nich ani nienawiści, ani strachu. Nie należeli już do jego świata.
Pełne udręki lata w Akademii wydawały mu się teraz podobne do długiej i wyboistej drogi, uciążliwej wprawdzie, ale prowadzącej przecież do gościnnego zajazdu. Przydział specjalny był jego życiem i ścieżką, jedyną możliwą ucieczką od pustki i wrzasku, które otaczały go od zawsze.
Nie musiał unosić wzroku, wiedział, że kamery tam są, przyczajone gdzieś pod sufitem i czujnie śledzące każdy jego ruch. Nie było ucieczki przed ich spojrzeniem, tak jak nie było ucieczki z Akademii, a Joren już w to wcale nie wątpił. Mimo to cieszył się, a kiedy wszedł na podwyższenie i uścisnął delikatną dłoń Mirel Asty, jego twarz rozjaśnił uśmiech.