Dom. To krótkie słowo, które wyraża wiele.
Po pierwsze, określa budynek, w którym się wychowywało i przywołuje na myśl wspomnienie beztroskich lat dzieciństwa. Dla Amelii jednak tak znajome cztery ściany stały się więzieniem. Żwawo przechodziła przez długi korytarz, nie czując nic poza wzgardą do otaczającego ją przepychu.
Po drugie, opisuje ludzi. Najbliższą rodzinę, która z początku pokazuje piękno świata, a następnie stanowi bezwarunkowe wsparcie w poszukiwaniu własnego w nim miejsca. Amelia postanowiła jednak nie korzystać z tego przywileju. Z wyrysowanym na twarzy wyrazem wyższości otworzyła drzwi znajdujące się na końcu korytarza.
– A więc nie żyje – powiedziała widząc bladego ojca spoczywającego w łożu. – Teraz JA jestem panią rodu Trianguli! – wykrzyknęła, zwracając się do znajdujących się w sypialni radców i dostojników. – Tak jak byliście posłuszni mojemu ojcu – kontynuowała – tak oczekuję, od was tej samej wierności.
Zgromadzony tłum dyskretnie zerkał po sobie, lecz wciąż uniżenie milczał. Amelia z uciechą oglądała ich przerażenie.
Tak, strach to wystarczające narzędzie władzy – pomyślała uśmiechając się w duchu.
Po czym przemówiła głosem nieznoszącym sprzeciwu:
– Ród Trainguli przez wieki tkwił w małym, ciemnym zakątku wszechświata! Teraz przyszedł czas byśmy na powrót odzyskali straconą potęgę!
Słuchający urzędnicy utkwili w niej wzrok z wymuszonym uśmiechem, nie podzielając poglądów nowego władcy. Amelia nie zamierzała poświęcać ich odczuciom zbyt wiele uwagi. Poprawiła szaty i z kobiecym wdziękiem przeszła między nimi. Stanęła przy oknie i odsunęła zasłonę. Patrząc na rozświetlony blaskiem galaktyk wszechświat, odezwała się rozmarzonym głosem:
– Odbierzmy to, co się nam należy.
***
W tym samym czasie w Drodze Mlecznej.
…niedługo po odkryciu pierwszych planet poza Ziemią odnaleziono również takie niezwiązane grawitacyjnie z żadną gwiazdą. Gdy możliwe były międzygwiezdne podróże kosmiczne, samotne planety okazały się być jeszcze ciekawsze. Żaden bowiem statek, który wleciał na orbitę jednej z nich nie wrócił. Z początku te nietypowe planety wzbudziły zainteresowanie głównie wśród naukowców, z czasem jednak zwróciły uwagę globalnego rządu. Imperator nie interesował się odkryciem przyczyny ich atypowości, a jedynie chciał znaleźć najlepsze dla nich zastosowanie. I tak od już wieku planety widmo są krążącymi więzieniami. Czy jest to zgodne z moralnymi zasadami funkcjonowania naszej społeczności? W dzisiejszej audycji opowie nam dziś prof…
– Wyłączyć radio! – wrzasnął komendant policji, uderzając dłonią w stół.
Chwilę ślepo wpatrywał się przed siebie, chcąc opanować nerwy. Następnie powoli podniósł głowę i ignorując otaczający go tłum, skierował swój wzrok wprost na siedzącego przed nim chłopaka. Siedział on nienaturalnie wygięty na metalowym krześle za kratą celi. Kajdanki krępowały mu ręce, a przedramiona były pokryte tatuażami. Miał na sobie podartą, białą koszulę, a szyję szpeciła wyraźna blizna sięgająca aż do lewego ucha. Do twardego wyglądu nie pasowały oczy ukryte za ciemnymi szkłami okularów – jasnoniebieskie, pełne niewinności. I właśnie do tych oczu zwracał się komendant.
– Florian Henryk Bracelet. Urodzony na planecie w konstelacji Oriona. Nazwany po ojcu Florianie Bracelecie, wychowany przez matkę Różę Bracelet z domu Komar. Pięciokrotnie przyłapany na kradzieży, trzykrotnie zatrzymany za napad z bronią, dwukrotnie resocjalizowany i rok przebywający w zamknięciu. Niewykazujący chęci do przystosowania się do życia w społeczeństwie. Jako główny komendant policji na Betelgu z mocy nadanej mi przez Imperatora skazuję cię na dożywotni pobyt na SLPecie (* swobodnie latającej planecie).
Podpisał oficjalny dokument leżący na stole i podbił swoją pieczęcią. Tłum zebranych gapiów zaczął się cicho cieszyć. Kobiety zaczęły radośnie szeptać, że nareszcie ich dzielnica zazna spokoju, jeden z mężczyzn złapał swojego syna i surowo nakazał mu lepiej się uczyć, bo inaczej skończy jak Florian, a jeszcze inni zaczęli negować posiadanie tatuaży, uznając je za pierwszy krok na drodze do przestępczej przyszłości. Komendant policji nie zwracał jednak uwagi na głosy dochodzące zza jego pleców. Prawdziwie zakłopotany spojrzał jeszcze raz na chłopaka – ten jednak uciekł od jego spojrzenia. Policjant zatem wstał i skierował się do wyjścia ignorując gratulujący mu tłum. Zatrzymał się tylko przy jednej z kobiet, która zamiast się cieszyć ocierała chustką łzy.
– Przepraszam Elu, nie mogłem już nic zdziałać. Zawiodłem cię siostro – wyszeptał. Kobieta szczerze starała się uśmiechnąć, wiedziała ile wysiłku włożył brat w wychowanie Florka odkąd jego ojciec odszedł. Florian był projektującym silniki statków międzygwiezdnych. Pewnego razu stwierdził, że rozwiązał problem tajemniczego pola magnetycznego wytwarzanego przez SLPeta i wie jak można je miejscowo wyłączyć. Był wyśmiewany przez współpracowników, ale nie powstrzymało go to przed ciągłym udoskonalaniem teorii. Najbliższa rodzina była dla niego wsparciem. Pomysł zniwelowania działania silnego pola magnetycznego dopisała do długiej listy pozostałych. Nie przeszkadzała inżynierowi gdy zamykał się w domowym gabinecie.
Zagadka SLPetów nurtowała jednak inżyniera bardziej niż poprzednie. Musiał zweryfikować jej prawdziwość, bo nierozwiązany problem nie pozwalał mu skupić na żadnej innej czynności. Pewnego wieczora, kiedy nadarzyła się ku temu okazja, zostawił więc krótki liścik na kuchennym stole „Nie martwcie się o mnie. Wrócę za tydzień z SLPecie. Kocham Cię Elu, ucałuj Florka.”. I wyruszył na statku ze skazańcami na samotną planetę. Nie wracał przez tygodnie, miesiące, aż w końcu przerodziło się to w lata. Został uznany za zaginionego, ponieważ oficjalnie zakazane było mówienie o śmierci osób lądujących na SLPecie – dla Imperatora wysyłanie więźniów na oddaloną planetę brzmiało medialnie lepiej niż posyłanie ich na śmierć. Ela wciąż jednak wyczekiwała powrotu swojego męża. Florek nie miał jednak tak tolerancyjnego podejścia do sprawy. Znienawidził ojca za to, że go zostawił, a ta nienawiść doprowadziła go do więziennej celi bez wyjścia.
***
Florek ocknął się leżąc na zimnej, metalowej podłodze. Spróbował się podnieść, jednak podczas tego gwałtownego zrywu nogi odmówiły współpracy. Pokracznie więc usiadł, opierając plecy o ścianę. Bolała go głowa, ale po chwili zaczął sobie przypominać bieg wydarzeń. Został odurzony silnym narkotykiem, tak jak inni skazańcy, i zapakowany do więziennego statku kosmicznego. Na ramieniu wciąż miał czerwony ślad będący pamiątką po wartowniku, który bezlitośnie umieszczał więźniów na statku. Florek obrócił głowę przez prawe ramię i dostrzegł dwóch zbirów bezwładnie spoczywających na posadzce tak jak on sam przed paroma chwilami. Nie znał ich. Spojrzał w lewą stronę. Leżał tam już z otwartymi oczami stary Marek – przydupas Morasko, którego karierę zakończył Florek. Przejął jego dostawę towaru, przez co Morasko podpadł swoim kupcom. Mając do wyboru: zdać się na ich łaskę lub szukać schronienia, wybrał oddanie się w ręce wymiaru sprawiedliwości rządowej.
– Cholera – pomyślał Florek – przecież on też jest na pokładzie statku.
Więzienny statek kosmiczny startuje bowiem z powierzchni Betlegu raz na dekadę. Zaprogramowany jest na jeden cel – najbliższego SLPeta. każda próba manipulacji głównym komputerem kończyła się autodestrukcją. Na początku sądzono, że system autodestrukcji jest tylko historyjką mającą odstraszyć śmiałków. Dwie pierwsze grupy skazańców przetestowały jego skuteczność.Kolejne nie miały już żadnych wątpliwości, pamiętały spektakularne, widoczne nawet gołym okiem wybuchy. Bądź co bądź, wylądowanie na swobodnej planecie wciąż dawało nadzieję przeżycia.
Nagle wyrosła przed Florkiem zarośnięta twarz Morasko.
– Długo czekałem na to spotkanie – powiedział więzień szczerząc swoje żółte i wybrakowane uzębienie. – Ostatnim razem najwyraźniej zbyt łagodnie się z tobą obszedłem – dodał, wpatrując się w wielką bliznę chłopaka.
Florek wyuczonym ruchem uchylił głowę unikając pierwszego ciosu. Zwiotczałe wciąż mięśnie nie pozwoliły mu na to samo przy drugim zamachu. Poczuł jedynie rozpływającą się po całym ciele falę bólu i ponownie stracił przytomność.
***
Światło… smak piachu… ciepły wiatr… nagłe szarpnięcie… Obudził się. Związany był łańcuchem i wrzucony do przyczepy jakiegoś prymitywnego motoru, którego silnik warczał niemiłosiernie. Otworzył oczy. Panowała noc. Niebo rozświetlone było tysiącami jasnych gwiazd, ale im dłużej Florek im się przyglądał, tym bardziej się dziwił, że nie rozpoznaje w nich żadnego znanego mu gwiazdozbioru. Co jakiś czas oślepiały go latarnie, przez co ponownie musiał przyzwyczajać wzrok, by wpatrywać się w niebo.
– O w mordę, jestem na SLPecie – uzmysłowił sobie. Wspomnienia powoli zaczynały mu wracać. – Ten skurwiel Morasko!
Chłopak poczuł beznadzieję swojego położenia. Od lat tłumione wspomnienia teraz zalały chłopaka obrazami z dzieciństwa. Za dziecka porzucony przez ojca,zostawiony z matką, wciąż oczekującą powrotu męża. W pewnym momencie pojawił się w jego życiu wujek, który jedyne co chciał mu zaoferować to życie w restrykcyjnym wojsku pełnym zakazów i utartych schematów. Może gdyby zgodził się wyjechać do takiej szkoły, skończył by inaczej. Ale uciekł. Miał charakter po ojcu – wolał znajdować nowe rozwiązania niż bezmyślnie wykonywać czyjeś rozkazy. Nienawidził tego w sobie, nienawidził bowiem wszystkiego, co wiązało się z Florianem. Zmienił więc imię na Spickle i wstąpił do gangu. Jego członkowie stali się dla niego jak rodzina. Dla nich zadarł ze słynnym Morasko, a oni niejeden raz uratowali go przed łapskami policji. Widać jednak, że za bardzo w tę rodzinę się wczuli i też go porzucili. Gdzie teraz byli, gdy on ich najbardziej potrzebował.
– Kurwa! – przeklnął głośno i zaczął rozmyślać nad planem ucieczki.
Motor nie jechał na tyle szybko, żeby wyskoczenie podczas jazdy musiało skończyć się śmiercią. Jednak nie wiedział, jak silna grawitacja panuje na SLPecie w porównaniu z Betelgiem. Niemniej był gotów zaryzykować. Nie zdążył jednak, bo pojazd zatrzymał się. Usłyszał jak kierowca z pasażerem schodzą na ziemię, a potem radosne słowa przywitania:
– Ocho, Morasko, stary draniu, nie sądziłem że jeszcze się spotkamy!
– Daniel, druhu! – odpowiedział rozradowanym głosem handlarz i przytulił swojego dawnego wspólnika. – Widzę, że nie tylko zdrowie ci dopisuje, ale też udało ci się zasymilować w nowym środowisku.
– No, a jakże! Na Ziemi mawiano, że bandziory nie kierują się żadnymi zasadami, ach, naiwni ci ludzie. W świecie największych gagatków to ja wyznaczam zasady moralne. Zesłanie mnie tutaj było przysługą, nie karą – roześmiał się, poklepując swojego towarzysza w ramię. – Chodź, ugoszczę cię w moim królestwie.
Morasko skierował się w stronę wejścia, jednak szybko oprzytomniał, przypomniawszy sobie o Florku.
– Wiesz przecież, że nigdy cię nie odwiedzałem z pustymi rękami. Teraz też coś dla ciebie mam.
Podeszli razem do przyczepy, na której leżał chłopak. Widząc niepewną twarz Daniela, pospiesznie dodał:
– Życie zawsze kończy się śmiercią… a ja już ustaliłem jej termin – jutro – zarechotał. – Ale zanim to się stanie, trzeba sprawić, że będzie pragnął jej bardziej niż czegokolwiek innego.
Daniel zrozumiał, o co chodzi.
– Jurek – zawołał na kierowcę pojazdu, – zaprzyjaźnij naszego nowego przyjaciela z Jaskiniowcami. – Po czym, zwracając się do Morasko wytłumaczył. – Owa Jaskinia to jedyna jaskinia na całej planecie. Śmierdzi w niej palonym plastikiem albo bóg wie czym jeszcze. Z wnętrza planety bije jakieś naturalne źródło ciepła. Przerobiliśmy to więc na warsztat. Ale od czternastu lat jest nieużywany bo zaczęło tam straszyć. Na grasującą tam zjawę mawiają Bracek. Czy wierzę w te bajki? Oczywiście nie! Ale po co ryzykować, – uśmiechnął się wymijająco – przerobiłem je na czyściec dla tych, którzy nie potrafią zrozumieć komu warto jest być posłusznym. Kogo tam zsyłam najpewniej już nigdy nie ujrzy światła nocnego nieba. – Mówiąc to puścił oczko do wywleczonego z przyczepy Florka. Zaczął przyglądać się rysą jego twarzy ukrytym pod grubą warstwą brudu i krwi. – Kogoś mi przypominasz młodzieńcze. Jak się nazywasz?
Florek został szturchnięty pałką trzymaną przez Jurka na zachętę do udzielenia odpowiedzi.
– St…
– Z resztą, co mnie to obchodzi. Zabrać go stąd! – Władczo rozkazał Daniel, i wracając do przyjemnej pogawędki z Moraskiem ruszył do swojego schronienia znajdującego się nieopodal.
***
– To woda – powiedział niedbale Jurek, rzucając metalową miskę na podłogę, rozlewając przy okazji większość jej zawartości. – To jedzenie – dodał, odgryzając kęs czegoś w rodzaju chleba. Po czym wyszedł, zamykając za sobą żelazne drzwi.
Florek jednak nie został w jaskini sam ani na chwilę. Od razu otoczyli go mieszkający tu ludzie. Jedni rzucili się na okruchy chleba, inni wylizywali wodę, która jeszcze nie zdążyła spłynąć w szczeliny między skałami. Jednak dwóch niezainteresowanych jedzeniem Jaskiniowców podeszło do niego.
– Panowie, czy pamiętacie jeszcze jak smakuje mięso? – powiedział wolno jeden z nich.
Florek jednak nie przejmował się nimi. Było mu już wszystko obojętne… Mężczyźni podeszli do niego na wyciągnięcie ręki… Pogodził się, że skoro tak ma wyglądać jego koniec, to niech tak będzie… Zaczęto mu związywać wygięte do tyłu ręce… Przynajmniej mama nigdy się o tym nie dowie, to nie będzie jej przykro – pomyślał… Zaczęto związywać mu nogi w kostkach… – Mama, a co jeżeli Mały Io będzie chciał rekompensaty za jego ostatni nieudany skok, przez który teraz jest na SLPecie?… Przystawiono mu nóż do gardła… – Przecież wiem do czego są zdolni! Nie zatrzymają się tylko na odzyskaniu kredytów.
Na głos wykrzyknął przekleństwo i natychmiast odzyskał sens życia. Korzystając z nabytych przez ostatnie lata odruchów, odchylił głowę do tyłu, łamiąc nos stojącemu za nim obdartusowi. Nożownik pchnął nóż na oślep do przodu. Na szczęście dla Florka ostrze zagłębiło się poniżej obojczyka. Obojczyk to nie to samo co szyja – ucieszył się chłopak pamiętając o swojej długiej bliźnie i splunął mu w twarz. Nożownik zaczął ryczeć jak bestia.
– Już jesteś martwy! – wycedził przez zęby. Ale zanim zdążył zrealizować swój cel, zgasło światło.
Florek wykorzystał ten moment i zwinnie odskoczył na bok, pamiętając pozycje swoich napastników. W głowie zaczął kreować plan odwetu:
– Znaleźć metalową miskę na podłodze i ogłuszyć nią wściekłego jaskiniowca, tak samo postąpić z każdym innym, który postanowi go zaatakować, przejąć kontrolę nad tym miejscem i … – Nie dokończył myśli. Jego ciało przeszyły nieprzyjemne, bolesne prądy. – Skąd do cholery w Jaskini mają paralizator? – zdążył zadać w duszy tylko to pytanie zanim stracił przytomność. Wszystko nastąpiło w zaledwie kilka sekund po zgaszeniu światła.
***
Florek powoli otworzył oczy. Zaczęło go to już męczyć, że ostatnio tak często urywa mu się film – zdecydowanie za często. Teraz jednak dla odmiany przebudził się w stosunkowo przyjemnych warunkach. Leżał na czymś w rodzaju łóżka i przykryty był kocem. Obok na stoliku leżał nóż, ten sam, który chłopak ostatnio widział wbity w swoje ciało. Pomacał okolice obojczyka. W miejscu niedawnej rany czuł opatrunek. Był wypoczęty i pełny sił. Pomyślał, że czymś go odurzono, ale jego umysł działał sprawnie, więc szybko porzucił tę myśl. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było klaustrofobicznie małe – przypominało mu więzienną celę. Przed sobą widział plecy człowieka siedzącego przy biurku i pracującego nad czymś. Sprawiał wrażenie nieświadomego przebudzenia Florka. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, bo była to dla niego okazja, której nie mógł zmarnować. Musiał jednak zbadać teren do końca. Nikła lampka podwieszona pod sufitem rzucała białe światło na podłogę. Była ona zaśmiecona różnymi metalowymi odłamkami i kablami poukładanymi w stosy. Florek przypomniał sobie swoje dziesiąte urodziny. Mama biegała za ojcem, żeby ten pozbierał swoje notatki i książki z salonu. Ten jednak uciekł od tematu, mówiąc, że jeszcze nie może, bo jest w trakcie myślenia. Niosąc tort urodzinowy z kuchni, przewrócił się jednak o stosik książek rozsmarowując czekoladowy krem po całej twarzy. Roześmiał się szeroko, a potem przytulił mocno Elę do siebie tak, że i ona przestała się złościć.
– Teraz przyszło ci na sentymenty – skarcił siebie w duchu Florek.
Zwinnie i bezszelestnie wyślizgnął się z łóżka. Chwycił nóż ze stolika i skrawek metalu z podłogi, który wyglądał na ostry i zanim jaskiniowiec zdążył się nawet odwrócić Florek przyłożył mu broń do gardła i ściągnął kaptur zasłaniający mu twarz.
– Gadaj coś za jeden! – wykrzyknął.
Mężczyzna powoli odwrócił twarz w stronę chłopaka i spojrzał mu w oczy uśmiechając się niemrawo.
– Cześć synku.
Florka przytkało. Ojciec nie żył! Pogodził się z tą myślą dobre dziesięć lat temu. Nienawidził go za to. To nie mógł być on. On nawet nie umiał osłaniać twarzy podczas bójki. Nawet gdyby dopisało mu szczęście i nie zginął podczas lotu wydarzałoby się to od razu po wylądowaniu na SLPecie.
– Nie jesteś moim ojcem! – odpowiedział stanowczo i przebił jego dłoń ostrzem do biurka. – Powtórzę więc pytanie. Pamiętaj jednak, że dłonie masz tylko dwie. Kim jesteś?
– Florczusiu – odpowiedział jaskiniowiec, wciąż wpatrując się w twarz chłopaka. – obiecałem, że do was wrócę. Lada chwila nadarzy się ku temu okazja. Musimy się śpieszyć – jego głos przycichł gdy Florek zaczął kręcić ostrzem w ranie. Starzec jednak dusił ból w sobie. – Przepraszam, że to ty przyleciałeś do mnie pierwszy. Nie tak to miało wyglądać.
– Nie! Bredzisz! Nie znasz mnie! – szamotał się chłopak. Jednak łzy wypływały mu z oczu strumieniami Jaskiniowiec powoli wstał i jedną ręką objął go, mocno do siebie tuląc. Ten nie opierał się, cały czas jednak rzucał wyzwiskami.
W takim uścisku trwali kilka minut, aż ponownie zapanowali nad swoimi emocjami. Pierwszy odezwał się Florian.
– Pozwolisz, że już sobie to wyciągnę? – spytał, wskazując na ostrze wciąż tkwiące w jego ręce.
– Jak wolisz
Wzruszył ramionami.
– Za to, co mi zrobiłeś, chętnie tak samo potraktowałbym twoją lewą dłoń.
– Kazali mi naprawiać im pojazdy i budować broń. Raz chciałem jej użyć przeciw nim i tak przylgnęło do mnie przezwisko Bracek. Nie zabili mnie, bo jako jedyny na całym SLPecie potrafię budować silniki. Ale uciekłem im. Obecnie jesteśmy jedno piętro pod tym, co nazywają Jaskinią. Ale nawet tutaj dochodzą do mnie głośne odgłosy motoru… he, he… teraz nie ma kto im tego naprawić.
– Bracek, niech ci będzie. Tatą i tak nie zamierzałem cię nazywać – odpowiedział szorstko Florek. Nie chciał pokazywać więcej uczuć. Nie powstrzymał płaczu zawczasu i obiecał sobie, że więcej na to nie pozwoli.
– Zobacz synuś, co odkryłem – odpowiedział nieprzejęty tym Bracek, zdejmując lampkę z sufitu i kierując się w stronę ciemnej części pomieszczenia.
– Jak się tu znalazłeś? Czy nic cię nie boli? Jak w szkole? Czy wciąż uczysz się rysować? Co słychać u twojej mamy? Skąd tyle tatuaży? Skąd blizna na szyi? Tyle pytań mógł zadać – myślał Florek – a zamiast tego spytał się o co? O nic! „Cześć synku” i myśli, że piętnaście lat jego nieobecności odeszło w zapomnienie. – Chłopak zabrał z biurka nóż, który mógłby się jeszcze przydać podczas zwiedzania Jaskini. Zauważył, że do blatu przyklejone jest zdjęcie – ich zdjęcie – pamiętne dziesiąte urodziny, ostatnie spędzone rodzinnie. – Och ten Bracek-cwaniaczek – uśmiechnął się Florek i zaczął iść za ojcem.
Szli pięć minut wąskim korytarzem. Zatrzymali się na jego końcu przy ścianie, która wyglądała tak samo jak każda inna.
– Nie przestrasz się tylko – rzucił Bracek otwierając na podłodze mały zakamuflowany właz.
– Teraz to się o mnie martwisz, co? – pomyślał Florek, w którym na nowo zaczęło wrzeć.
– Na dole panuje znacznie większe ciśnienie. Nie jest to dobre środowisko dla człowieka, szczególnie do oddychania. Mam butlę Trimixu, który dodatkowo wzbogaciłem o…
Florek jednak przestał go słuchać. Miał dość ciągłego słuchania o jego pomysłach, o jego odkryciach, o jego…
– …weź – skończył Bracek i zaczął zakładać synowi aparaturę na plecy. Florek nie zauważył nigdzie drugiej butli. – Tą rurką oddychaj, a tutaj masz zawór regulujący szybkość przepływu mieszanki – tłumaczył cierpliwie starszy mężczyzna.
Florka ponownie zalały wspomnienia. Jego ojciec po pracy często zamykał się w swojej pracowni, do której rzadko wchodził ktokolwiek inny. Florek jednak kilka razy złamał ten niemy zakaz. Raz wbiegł do pracowni, chcąc wygarnąć ojcu, że nie chce już chodzić na zajęcia plastyczne, bo inni wyśmiewają się, że to zajęcie dla dziewczyn. Zobaczył jednak, że na ścianach porozwieszane są jego prace, nawet te podarte, które chłopak wyrzucił do kosza, uznając je za niewarte istnienia. Innym razem wszedł do tego pokoju w przeddzień swoich dziesiątych urodzin. Narzekał wtedy, że wszyscy inni mają hulajnogi magnetyczne a tylko on nie ma, bo ich nie stać. Ojciec jednak jak zawsze uśmiechnięty pokazał mu zbudowany przez siebie pojazd mówiąc, że tak szybkiego to nikt nie ma. I faktycznie miał racje.
– Idziesz? – spytał Bracek schodząc już po drabinie w dół.
Niezależnie jak dziwna relacja łączyła go z ojcem, Florek przez piętnaście lat za nią tęsknił.
– Tak – odpowiedział szczerze i razem zeszli na jeszcze niższy poziom Jaskini.
Florek zeskoczył z ostatniego szczebla drabiny, stając na ładnie wykończonej, gładkiej podłodze. W powietrzu unosił się zapach przypominający ten ulatujący ze szkolnego plecaka, w którym we wrześniu odkryto zapomnianą kanapkę. Chłopak zwiększył przepływ tlenowej mieszanki i zaciągnął się głęboko. Odwrócił się w stronę ojca i zdębiał. Cała ściana korytarza pokryta była jajami unoszącymi się w przezroczystej mazi. Niektóre z nich nieznacznie się kołysały, inne miały już na sobie wyraźne pęknięcia.
– Co do jasn….
– Spokojnie. Nie stanowią dla nas zagrożenia – powiedział Bracek. – Przynajmniej jeszcze nie teraz – dodał po chwili namysłu i pospiesznym krokiem ruszył korytarzem nie zwracając uwagi na tysiące jaj tkwiących w ścianie. Florek, nie mając wyboru, znowu ruszył w ślad za nim. Ojciec szybko oddychał jednak nie zwalniał kroku. Minęli z tysiąc jaj, kiedy dotychczasową ciszę marszu przerwał głośny trzask.
– Czy to było …
– Tak, zaczynają się wykluwać. Biegiem! – krzyknął Bracek. Florek był przerażony już samym widokiem galerii jaj, a świadomość, że z jednego jaja wyszło młode, przyprawiała go o ciarki.
– TUP, PLASK, TUP, PLASK – zaczął docierać bliżej niesprecyzowany odgłos niosący się echem po długim korytarzu.
Chłopak nawet nie wiedział, kiedy skręcili z głównego korytarza do pobocznego. Widząc, że ojciec zajęty jest pospiesznym klikaniem jakichś przycisków na ścianie, sam stanął na warcie, wyciągając zza pasa nóż. Nawet nie wiedział, z czym ma do czynienia.
– Czy to kosmici? – zastanawiał się, łapczywie łapiąc powietrze. Co chwilę słyszał charakterystyczny głos rozrywanej skorupki jaj, a dziwne odgłosy stawały się coraz głośniejsze. Zza zakrętu zobaczył cień jakiejś postaci przemieszczjącej się powoli. Na początku miał kilka centymetrów, ale potem rósł i rósł i …
– Florek, wskakuj! Szybko! – wykrzyknął ojciec z całych sił.
Florek nie czekał na potwora, wypełzającego zza ściany, tylko co sił przebiegł przez otwarty właz. Za nim wszedł Bracek i zamknął go. Ściany powoli zaczęły się do siebie zbliżać.
– Jeszcze pięć sekund, cztery, trzy… – odliczał w duchu chłopak. Przez szparę dostrzegł szarego stwora z jaskrawymi plamami, całego pokrytego rzadkim cieknącym śluzem. Zaczęło mu przekręcać się w żołądku, mimo że dawno już nie czuł smaku jedzenia w ustach. Zamknął oczy, a rękami zatkał uszy. Mimo to cały czas w głowie słyszał przerażające odgłosy. – …dwa i jeden.
Florek wrzasnął, gdy wpadło na niego coś mokrego, ciepłego i lepkiego.
– To wygląda na język – powiedział spokojnym jak zawsze głosem ojciec. Zakaszlnął i dodał – Dobrze, że drzwi okazały się wystarczająco solidne – uśmiechnął się, po czym podszedł do komputera.
Zawstydzony swoją wyolbrzymioną reakcją Florek wytarł z twarzy śluz, starając się ignorować odgłosy stworów chodzących za ścianą. Rozejrzał się po sali, wcześniej bowiem nie miał ku temu okazji. Wyglądała ona znajomo, mimo, że nigdy w niej nie był. Był pewien, że znajdowali się sterowni statki kosmicznego. Usiadł na jednym z krzeseł obok ojca.
– Ładuję silniki. Zobacz tu – wskazał Bracek palcem na boczny ekran. – Mamy już dziewięćdziesiąt osiem procent. Jeszcze dziesięć czy piętnaście minut i będziemy ruszać – dopiero pod koniec wypowiedzi spojrzał na chłopaka. Widząc, że ten wciąż trzyma kurczowo nóż w ręce, zaczął spokojnie odpowiadać na pytania wiszące w powietrzu:
– Pamiętasz, jak na swoje dziesiąte urodziny dostałeś hulajnogę magnetyczną? Zwykle takie hulajnogi działają tylko w specjalnych miejscach, gdzie magnesy mogą współpracować z polem magnetycznym planety. Twoja była inna. Zamiast zwykłych magnesów, pod spodem zamontowałem plazmę magnetyczną. Dzięki temu hulajnoga poruszała się płynnie i stabilnie – uśmiechnął się Bracek, jednak Florek spuścił delikatnie głowę, przypominając sobie, że w pierwszą rocznicę zniknięcia ojca zatopił prezent w jeziorze. – Myślałem, że zasada działania tajemniczego pola SLPetów, khe khe, może być podobna i postanowiłem ją złamać miejscowo ochładzając atmosferę wokół statku. Dlatego tu przyleciałem. Jednak, – w tym momencie Florian wyraźnie posmutniał – okazało się, że pole magnetyczne samotnych planet spowodowane jest zupełnie czymś innym. Ale, z drugiej strony, skąd mogłem to wiedzieć, skoro to nawet nie są planety a statki-niańki kosmitów! – dodał zdecydowanie radośniej. – Odkąd tu jestem badam wnętrze tego tajemniczego statku. Cywilizacja, która go stworzyła jest zdecydowanie bardziej rozwinięta niż my, ale na szczęście udało mi się rozbroić kilka systemów. Tak znalazłem trzy lata temu ten statek. Gdybym tylko mógł go naładować szybciej, już dawno byśmy się spotkali! Ale większość mocy przekierowana była na systemy podtrzymujące życie tych… osobliwych istot – powiedział, wpatrując się w obcięty język leżący na podłodze. – Na nasze szczęście jaja zaczęły pękać dzięki czemu, khe khe, można efektywniej ładować nasz statek, który, według mojego rozumienia, bez problemu przemknie przez pole magnetyczne SLPeta i wrócimy do domu, do Eli… – rozmarzył się.
– Obyś miał rację – odpowiedział zwięźle chłopak ze szczerą nadzieją, że plan ojca tym razem się powiedzie.
– Potem zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas trasa zaplanowana na tym statku o nazwie BEZPIECZNE SCHRONIENIE. Brzmi tajemniczo, ale patrząc na ilość SLPetów w naszej Galaktyce i wiedząc o nastawieniu śluzastych istot do ludzi i tak wiele nie ryzykujemy – dodał pod nosem Bracek. – No to ruszamy!
Polecieli. Wchodząc w atmosferę planety na jej powierzchni zobaczyli istne piekło. Obcy zdążyli opuścić Jaskinie i potraktowali ludzi jak soczystą przystawkę. Florek odwrócił wzrok. Dzień, na pamiątkę którego nosi wielką bliznę na szyi zdecydowanie spadł w jego rankingu zatrważających momentów na drugie miejsce.
Wylatywaniu z pola magnetycznego towarzyszyły lekkie turbulencje, jednak poza tym leciało się normalnie. Podróż była na tyle monotonna, że Florek zasnął. Obudził się na Betelgu, gdzie odnalazł zapłakaną matkę. Zjedli wspólny rodzinny obiad w ich mieszkaniu, a wieczorem przeszli do realizacji swojego celu – ratowania ludzkości. W pojeździe kosmicznym obcych spokojnie zmieściłoby się sześćdziesiąt osób. Jednak mało kto z sąsiadów i znajomych Breceletów chciał uwierzyć w historię o inwazji kosmitów na ludzkość i masową katastrofę na skalę światową. Tak więc, tego samego wieczora odlecieli z zaledwie trzydziestoma trzema osobami na pokładzie. Następnego dnia media zawrzały donosząc, że SLPety zaczęły się szybko przemieszczać, a pierwsze analizy ich trajektorii wskazują, że ich celem jest najbliższy układ planetarny każdej ze swobodnych planet. Wtedy ludzie wspomnieli na słowa Floriana, jednak było już za późno. Żaden bowiem ludzkiej produkcji statek kosmiczny jeszcze nigdy nie opuścił Drogi Mlecznej, a co dopiero doleciał do innej galaktyki. Ukradziony statek od śluzastych istot posiadał jednak nieznany ludziom napęd. Taki, który spowodował, że Florian wraz z załogą już po tygodniu podróży wylecieli poza granice znanego im Wszechświata.
Odkryto na statku nowe pomieszczenia, które otwierały się same, regularnie co trzydzieści, sześćdziesiąt, sto dwadzieścia, i tak dalej, dni lotu. Jako pierwsza otworzyła się kuchnia, w której znajdowały się automaty z jedzeniem i substancja, której łyk dostarczał zaopatrzenia płynów na cały tydzień. Zapobiegło to powstaniu pierwszego buntu. Z czasem załoga miała do dyspozycji basen, sale relaksu, szpital i siłownie. Lot nikomu się nie nudził.
W trzecim roku podróży zmarł Florian – pierwszy kapitan statku obcych. Lekarz stwierdził, że niewydolność płuc została spowodowana długim przebywaniem w Jaskini. Młody Florek przypomniał sobie jednak o butli z tlenem… Chcąc należycie pochować ojca zarządził pierwszy postój od początku opuszczenia Betelgi. Wybrał planetę znajdująca się w strefie zamieszkania okrążającą czerwonego karła, która wyglądała na przyjazne środowisko dla ludzi. Wylądowali na niej bezpiecznie.
***
W tym samym czasie w galaktyce Trójkąt.
Amelia siedziała w gabinecie i czytała streszczenie z ostatniego posiedzenia imperialnego, gdy nagle rozległo się stukanie do drzwi.
– Wejść! – powiedziała wyprowadzona z równowagi. Nie lubiła, kiedy jej przeszkadzano.
– O Pani – wszedł sługa, kłaniając się nisko. – Wypełniając testament o szlachetnego pani ojca, tysiąc dwieście Tringów od jego śmierci, przynoszę wiadomość od niego do Pani.
– To mi ją daj i wyjdź! – parsknęła, nie potrafiąc ukryć ciekawości.
Sługa posłusznie zostawił wiadomość na stole i wyszedł w pokłonie z gabinetu. Amelia szybko chwyciła za wiadomość, ale nie włączyła jej. Zaczęła się jej przyglądać.
– Co ten staruszek uknuł? Na początku kupił rodzącą się Drogę Mleczną za trzy czwarte naszego majątku, wysłał tam statki oczyszczaczy tylko po to, żeby ostatecznie ich nie aktywować, bo odkryto rozwijającą się inteligentną cywilizacje na jednej z planet. Głupota, głupota – roześmiała się Amelia. – Mieliśmy zasiedlić te tereny, założyć osady przemysłowe i szkoleniowe dla wojska. Mieliśmy się rozwijać, stać się drugą potęgą Imperium! Przez ciebie ojcze straciliśmy jednak dobre imię, majątek, i poszanowanie innych rodów – wykrzyknęła tak głośno, ze stojąca przy oknie służka aż podskoczyła. Amelia zobaczywszy to wyprosiła ją z pokoju, po czym uruchomiła przedśmiertną wiadomość od ojca. Wyświetlił się hologram dawnego władcy, który zaczął przemawiać:
– Jak słuchasz tego nagrania to najpewniej nie żyję, a ty córciu przejełaś moją rolę. Mamy odmienne zdania co do Mleczan, jak nazwałem mieszkańców Drogi Mlecznej. Do ciebie więc należy decyzja, co z nimi zrobisz. Jednak obserwowałem ich rozwój od samych początków i mam do nich ojcowskie podejście… Zanim wysłałem tam statki oczyszczaczy, umieściłem na nich kapsuły ewakuacyjne z myślą o Mleczanach. Są na tyle inteligentni, że wierzę, iż z nich skorzystali. Trasa którą im zaplanowałem okrężną drogą prowadzi właśnie do Trianguli. Specjalnie taką ustaliłem, żebyś miała czas przekonać się, ze nie są to złe istoty, a nawet mogą nam się przydać w przyszłości. Przyjmij ich, proszę, życzliwie, to jest moja ost…
Amelia jednak nie czekała na zakończenie wiadomości i zaczęła zdecydowanie mocniej niż to konieczne naciskać klawisze na komputerze. Nie wiedziała, na kogo była bardziej wściekła. Na siebie, że nie przewidziała takiej sytuacji, czy na głupiego ojca, który zapomniał o zdalnej kontroli statków oczyszczaczy, na wypadek gdyby stracono nad nimi kontrolę. Widziała lokalizację wszystkich statków i miała możliwość uruchomienia programu autodestrukcji w każdym z nich. Szybko zatem znalazła jednostkę, która znajdowała się daleko poza Drogą Mleczną. Zaśmiała się głośno, że owi inteligentni Mleczanie uruchomili jedynie jeden statek. Bez zawahania przycisnęła czerwony przycisk na dole ekranu z napisem „Likwidacja”. Po wpisaniu kodu potwierdzającego decyzję powiedziała na głos:
– I po kłopocie.