- Opowiadanie: Infinity - Dom

Dom

Dziękuję betującym za uwagi stylistyczne do tekstu i cenne wskazówki — dzięki nim opowiadanie czyta się znacznie płynniej :)

Wskazówek dotyczących fabuły było na tyle dużo, że postanowiłam opublikować pierwotną wersję opowiadania (ich pełne uwzględnienie wymagałoby przepisania całości od nowa). Niemniej, wszystkie uwagi wezmę sobie do serca i wykorzystam w przyszłych tekstach, by każde kolejne opowiadanie było jeszcze lepsze ;)

Chętnie przyjmę też wszelkie Wasze spostrzeżenia dotyczące tego, na jakim aspekcie powinnam skupić się w pierwszej kolejności.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dom

Dom. To krót­kie słowo, które wy­ra­ża wiele.

Po pierw­sze, okre­śla bu­dy­nek, w któ­rym się wy­cho­wy­wa­ło i przy­wo­łu­je na myśl wspo­mnie­nie bez­tro­skich lat dzie­ciń­stwa. Dla Ame­lii jed­nak tak zna­jo­me czte­ry ścia­ny stały się wię­zie­niem. Żwawo prze­cho­dzi­ła przez długi ko­ry­tarz, nie czu­jąc nic poza wzgar­dą do ota­cza­ją­ce­go ją prze­py­chu.

Po dru­gie, opi­su­je ludzi. Naj­bliż­szą ro­dzi­nę, która z po­cząt­ku po­ka­zu­je pięk­no świa­ta, a na­stęp­nie sta­no­wi bez­wa­run­ko­we wspar­cie w po­szu­ki­wa­niu wła­sne­go w nim miej­sca. Ame­lia po­sta­no­wi­ła jed­nak nie ko­rzy­stać z tego przy­wi­le­ju. Z wy­ry­so­wa­nym na twa­rzy wy­ra­zem wyż­szo­ści otwo­rzy­ła drzwi znaj­du­ją­ce się na końcu ko­ry­ta­rza.

– A więc nie żyje – po­wie­dzia­ła wi­dząc bla­de­go ojca spo­czy­wa­ją­ce­go w łożu. – Teraz JA je­stem panią rodu Trian­gu­li! – wy­krzyk­nę­ła, zwra­ca­jąc się do znaj­du­ją­cych się w sy­pial­ni rad­ców i dostojników. – Tak jak by­li­ście po­słusz­ni mo­je­mu ojcu – kon­ty­nu­owa­ła – tak ocze­ku­ję, od was tej samej wier­no­ści.

Zgromadzony tłum dyskretnie zerkał po sobie, lecz wciąż uniżenie milczał. Ame­lia z ucie­chą oglą­da­ła ich prze­ra­że­nie.

Tak, strach to wy­star­cza­ją­ce na­rzę­dzie wła­dzy – po­my­śla­ła uśmie­cha­jąc się w duchu.

Po czym prze­mó­wi­ła gło­sem nieznoszącym sprzeciwu:

– Ród Tra­in­gu­li przez wieki tkwił w małym, ciem­nym za­kąt­ku wszech­świa­ta! Teraz przy­szedł czas byśmy na po­wrót od­zy­ska­li stra­co­ną po­tę­gę!

Słuchający urzędnicy utkwi­li w niej wzrok z wymuszonym uśmiechem, nie podzielając poglądów nowego władcy. Amelia nie zamierzała poświęcać ich odczuciom zbyt wiele uwagi. Poprawiła szaty i z kobiecym wdziękiem przeszła między nimi. Stanęła przy oknie i odsunęła zasłonę. Patrząc na rozświetlony blaskiem galaktyk wszechświat, odezwała się rozmarzonym głosem:

– Od­bierz­my to, co się nam na­le­ży.

 

***

 

W tym samym cza­sie w Dro­dze Mlecz­nej.

…nie­dłu­go po od­kry­ciu pierw­szych pla­net poza Zie­mią od­na­le­zio­no rów­nież takie nie­zwią­za­ne gra­wi­ta­cyj­nie z żadną gwiaz­dą. Gdy moż­li­we były mię­dzy­gwiezd­ne po­dró­że ko­smicz­ne, sa­mot­ne pla­ne­ty oka­za­ły się być jeszcze ciekawsze. Żaden bo­wiem sta­tek, który wle­ciał na or­bi­tę jed­nej z nich nie wró­cił. Z po­cząt­ku te nietypowe planety wzbu­dzi­ły za­in­te­re­so­wa­nie głów­nie wśród na­ukow­ców, z cza­sem jed­nak zwró­ci­ły uwagę glo­bal­ne­go rządu. Im­pe­ra­tor nie in­te­re­so­wał się od­kry­ciem przy­czy­ny ich aty­po­wo­ści, a je­dy­nie chciał zna­leźć naj­lep­sze dla nich za­sto­so­wa­nie. I tak od już wieku pla­ne­ty widmo są krą­żą­cy­mi wię­zie­nia­mi. Czy jest to zgod­ne z mo­ral­ny­mi za­sa­da­mi funk­cjo­no­wa­nia na­szej spo­łecz­no­ści? W dzi­siej­szej au­dy­cji opo­wie nam dziś prof…

– Wy­łą­czyć radio! – wrza­snął ko­men­dant po­li­cji, ude­rza­jąc dło­nią w stół.

Chwi­lę ślepo wpa­try­wał się przed sie­bie, chcąc opa­no­wać nerwy. Na­stęp­nie po­wo­li pod­niósł głowę i igno­ru­jąc ota­cza­ją­cy go tłum, skie­ro­wał swój wzrok wprost na sie­dzą­ce­go przed nim chło­pa­ka. Sie­dział on nie­na­tu­ral­nie wy­gię­ty na me­ta­lo­wym krze­śle za kratą celi. Kaj­dan­ki krę­po­wa­ły mu ręce, a przed­ra­mio­na były po­kry­te ta­tu­aża­mi. Miał na sobie po­dar­tą, białą ko­szu­lę, a szyję szpeciła wy­raź­na bli­zna się­ga­ją­ca aż do le­we­go ucha. Do twar­de­go wy­glą­du nie pa­so­wa­ły oczy ukry­te za ciem­ny­mi szkła­mi oku­la­rów – ja­sno­nie­bie­skie, pełne nie­win­no­ści. I wła­śnie do tych oczu zwra­cał się ko­men­dant.

– Flo­rian Hen­ryk Bra­ce­let. Uro­dzo­ny na pla­ne­cie w kon­ste­la­cji Orio­na. Na­zwa­ny po ojcu Flo­ria­nie Bra­ce­le­cie, wy­cho­wa­ny przez matkę Różę Bra­ce­let z domu Komar. Pię­cio­krot­nie przy­ła­pa­ny na kra­dzie­ży, trzy­krot­nie za­trzy­ma­ny za napad z bro­nią, dwu­krot­nie re­so­cja­li­zo­wa­ny i rok prze­by­wa­ją­cy w za­mknię­ciu. Nie­wy­ka­zu­ją­cy chęci do przy­sto­so­wa­nia się do życia w spo­łe­czeń­stwie. Jako głów­ny ko­men­dant po­li­cji na Be­tel­gu z mocy nada­nej mi przez Im­pe­ra­to­ra ska­zu­ję cię na do­ży­wot­ni pobyt na SLPe­cie (* swo­bod­nie la­ta­ją­cej pla­ne­cie).

Pod­pi­sał ofi­cjal­ny do­ku­ment le­żą­cy na stole i pod­bił swoją pie­czę­cią. Tłum ze­bra­nych ga­piów za­czął się cicho cie­szyć. Ko­bie­ty za­czę­ły ra­do­śnie szep­tać, że na­resz­cie ich dziel­ni­ca zazna spo­ko­ju, jeden z męż­czyzn zła­pał swo­je­go syna i su­ro­wo na­ka­zał mu le­piej się uczyć, bo ina­czej skoń­czy jak Flo­rian, a jesz­cze inni za­czę­li ne­go­wać po­sia­da­nie ta­tu­aży, uzna­jąc je za pierw­szy krok na dro­dze do prze­stęp­czej przy­szło­ści. Ko­men­dant po­li­cji nie zwra­cał jed­nak uwagi na głosy do­cho­dzą­ce zza jego ple­ców. Praw­dzi­wie za­kło­po­ta­ny spoj­rzał jesz­cze raz na chło­pa­ka – ten jed­nak uciekł od jego spoj­rze­nia. Po­li­cjant zatem wstał i skie­ro­wał się do wyj­ścia igno­ru­jąc gra­tu­lu­ją­cy mu tłum. Za­trzy­mał się tylko przy jed­nej z ko­biet, która za­miast się cie­szyć ocie­ra­ła chust­ką łzy.

– Prze­pra­szam Elu, nie mo­głem już nic zdzia­łać. Za­wio­dłem cię sio­stro – wy­szep­tał. Ko­bie­ta szcze­rze sta­ra­ła się uśmiech­nąć, wie­dzia­ła ile wy­sił­ku wło­żył brat w wy­cho­wa­nie Flor­ka odkąd jego oj­ciec od­szedł. Flo­rian był pro­jek­tu­ją­cym sil­ni­ki stat­ków mię­dzy­gwiezd­nych. Pew­ne­go razu stwier­dził, że roz­wią­zał pro­blem ta­jem­ni­cze­go pola ma­gne­tycz­ne­go wy­twa­rza­ne­go przez SLPe­ta i wie jak można je miej­sco­wo wy­łą­czyć. Był wy­śmie­wa­ny przez współ­pra­cow­ni­ków, ale nie po­wstrzy­ma­ło go to przed cią­głym udo­sko­na­la­niem teo­rii. Naj­bliż­sza ro­dzi­na była dla niego wspar­ciem. Po­mysł zni­we­lo­wa­nia dzia­ła­nia sil­ne­go pola ma­gne­tycz­ne­go do­pi­sa­ła do dłu­giej listy po­zo­sta­łych. Nie prze­szka­dza­ła in­ży­nie­ro­wi gdy za­my­kał się w do­mo­wym ga­bi­ne­cie.

Zagadka SLPe­tów nur­to­wa­ła jed­nak in­ży­nie­ra bar­dziej niż po­przed­nie. Mu­siał zwe­ry­fi­ko­wać jej praw­dzi­wość, bo nie­roz­wią­za­ny pro­blem nie po­zwa­lał mu sku­pić na żad­nej innej czyn­no­ści. Pew­ne­go wie­czo­ra, kiedy nada­rzy­ła się ku temu oka­zja, zo­sta­wił więc krót­ki li­ścik na ku­chen­nym stole „Nie mar­tw­cie się o mnie. Wrócę za ty­dzień z SLPe­cie. Ko­cham Cię Elu, uca­łuj Flor­ka.”. I wy­ru­szył na stat­ku ze ska­zań­ca­mi na sa­mot­ną pla­ne­tę. Nie wra­cał przez ty­go­dnie, mie­sią­ce, aż w końcu prze­ro­dzi­ło się to w lata. Zo­stał uzna­ny za za­gi­nio­ne­go, po­nie­waż ofi­cjal­nie za­ka­za­ne było mó­wie­nie o śmier­ci osób lą­du­ją­cych na SLPe­cie – dla Im­pe­ra­to­ra wy­sy­ła­nie więź­niów na od­da­lo­ną pla­ne­tę brzmia­ło me­dial­nie le­piej niż po­sy­ła­nie ich na śmierć. Ela wciąż jed­nak wy­cze­ki­wa­ła po­wro­tu swo­je­go męża. Flo­rek nie miał jed­nak tak tolerancyjnego po­dej­ścia do spra­wy. Znie­na­wi­dził ojca za to, że go zo­sta­wił, a ta nie­na­wiść do­pro­wa­dzi­ła go do wię­zien­nej celi bez wyj­ścia.

 

***

 

Flo­rek ock­nął się leżąc na zim­nej, me­ta­lo­wej pod­ło­dze. Spró­bo­wał się pod­nieść, jed­nak pod­czas tego gwał­tow­ne­go zrywu nogi od­mó­wi­ły współ­pra­cy. Po­kracz­nie więc usiadł, opie­ra­jąc plecy o ścia­nę. Bo­la­ła go głowa, ale po chwi­li za­czął sobie przy­po­mi­nać bieg wy­da­rzeń. Zo­stał odu­rzo­ny sil­nym nar­ko­ty­kiem, tak jak inni ska­zań­cy, i za­pa­ko­wa­ny do wię­zien­ne­go stat­ku ko­smicz­ne­go. Na ra­mie­niu wciąż miał czer­wo­ny ślad bę­dą­cy pa­miąt­ką po war­tow­ni­ku, który bez­li­to­śnie umiesz­czał więź­niów na stat­ku. Flo­rek ob­ró­cił głowę przez prawe ramię i do­strzegł dwóch zbi­rów bez­wład­nie spo­czy­wa­ją­cych na po­sadz­ce tak jak on sam przed pa­ro­ma chwi­la­mi. Nie znał ich. Spoj­rzał w lewą stro­nę. Leżał tam już z otwar­ty­mi ocza­mi stary Marek – przy­du­pas Mo­ra­sko, któ­re­go ka­rie­rę za­koń­czył Flo­rek. Prze­jął jego do­sta­wę to­wa­ru, przez co Mo­ra­sko pod­padł swoim kup­com. Mając do wy­bo­ru: zdać się na ich łaskę lub szu­kać schro­nie­nia, wy­brał od­da­nie się w ręce wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści rzą­do­wej.

– Cho­le­ra – po­my­ślał Flo­rek – prze­cież on też jest na po­kła­dzie stat­ku.

Wię­zien­ny sta­tek ko­smicz­ny sta­rtu­je bo­wiem z po­wierzch­ni Be­tle­gu raz na de­ka­dę. Za­pro­gra­mo­wa­ny jest na jeden cel – naj­bliż­sze­go SLPe­ta. każda próba ma­ni­pu­la­cji głów­nym kom­pu­te­rem koń­czy­ła się au­to­de­struk­cją. Na po­cząt­ku są­dzo­no, że sys­tem au­to­de­struk­cji jest tylko hi­sto­ryj­ką ma­ją­cą od­stra­szyć śmiał­ków. Dwie pierw­sze grupy ska­zań­ców prze­te­sto­wa­ły jego  sku­tecz­ność.Ko­lej­ne nie miały już żad­nych wąt­pli­wo­ści, pa­mię­ta­ły spek­ta­ku­lar­ne, wi­docz­ne nawet gołym okiem wy­bu­chy. Bądź co bądź, wy­lą­do­wa­nie na swo­bod­nej pla­ne­cie wciąż da­wa­ło na­dzie­ję prze­ży­cia.

Nagle wy­ro­sła przed Flor­kiem za­ro­śnię­ta twarz Mo­ra­sko.

– Długo cze­ka­łem na to spo­tka­nie – po­wie­dział wię­zień szcze­rząc swoje żółte i wy­bra­ko­wa­ne uzę­bie­nie. – Ostat­nim razem naj­wy­raź­niej zbyt ła­god­nie się z tobą ob­sze­dłem – dodał, wpa­tru­jąc się w wiel­ką bli­znę chło­pa­ka.

Flo­rek wy­uczo­nym ru­chem uchy­lił głowę uni­ka­jąc pierw­sze­go ciosu. Zwiot­cza­łe wciąż mię­śnie nie po­zwo­li­ły mu na to samo przy dru­gim za­ma­chu. Po­czuł je­dy­nie roz­pły­wa­ją­cą się po całym ciele falę bólu i po­now­nie stra­cił przy­tom­ność.

 

***

 

Świa­tło… smak pia­chu… cie­pły wiatr… nagłe szarp­nię­cie… Obu­dził się. Zwią­za­ny był łań­cu­chem i wrzu­co­ny do przy­cze­py ja­kie­goś pry­mi­tyw­ne­go mo­to­ru, któ­re­go sil­nik war­czał nie­mi­ło­sier­nie. Otwo­rzył oczy. Pa­no­wa­ła noc. Niebo roz­świe­tlo­ne było ty­sią­ca­mi ja­snych gwiazd, ale im dłu­żej Flo­rek im się przy­glą­dał, tym bar­dziej się dzi­wił, że nie roz­po­zna­je w nich żad­ne­go zna­ne­go mu gwiaz­do­zbio­ru. Co jakiś czas ośle­pia­ły go la­tar­nie, przez co po­now­nie mu­siał przy­zwy­cza­jać wzrok, by wpa­try­wać się w niebo.

– O w mordę, je­stem na SLPe­cie – uzmy­sło­wił sobie. Wspo­mnie­nia po­wo­li za­czy­na­ły mu wra­cać. – Ten skur­wiel Mo­ra­sko!

Chło­pak po­czuł bez­na­dzie­ję swo­je­go po­ło­że­nia. Od lat tłu­mio­ne wspo­mnie­nia teraz za­la­ły chło­pa­ka ob­ra­za­mi z dzie­ciń­stwa. Za dziec­ka po­rzu­co­ny przez ojca,zostawiony z matką, wciąż oczekującą powrotu męża. W pew­nym mo­men­cie po­ja­wił się w jego życiu wujek, który je­dy­ne co chciał mu za­ofe­ro­wać to życie w re­stryk­cyj­nym woj­sku peł­nym za­ka­zów i utar­tych sche­ma­tów. Może gdyby zgo­dził się wy­je­chać do ta­kiej szko­ły, skoń­czył by ina­czej. Ale uciekł. Miał cha­rak­ter po ojcu – wolał znaj­do­wać nowe roz­wią­za­nia niż bez­myśl­nie wykonywać czy­jeś roz­ka­zy. Nie­na­wi­dził tego w sobie, nie­na­wi­dził bo­wiem wszyst­kie­go, co wią­za­ło się z Flo­ria­nem. Zmie­nił więc imię na Spic­kle i wstą­pił do gangu. Jego człon­ko­wie stali się dla niego jak ro­dzi­na. Dla nich zadarł ze słynnym Morasko, a oni niejeden raz uratowali go przed łapskami policji. Widać jed­nak, że za bar­dzo w tę ro­dzi­nę się wczu­li i też go po­rzu­ci­li. Gdzie teraz byli, gdy on ich naj­bar­dziej po­trze­bo­wał.

– Kurwa! – przeklnął gło­śno i za­czął roz­my­ślać nad pla­nem uciecz­ki.

Motor nie je­chał na tyle szyb­ko, żeby wy­sko­cze­nie pod­czas jazdy mu­sia­ło skoń­czyć się śmier­cią. Jed­nak nie wie­dział, jak silna grawitacja pa­nu­je na SLPe­cie w po­rów­na­niu z Be­tel­giem. Nie­mniej był gotów za­ry­zy­ko­wać. Nie zdą­żył jed­nak, bo po­jazd za­trzy­mał się. Usły­szał jak kie­row­ca z pa­sa­że­rem scho­dzą na zie­mię, a potem ra­do­sne słowa przy­wi­ta­nia:

– Ocho, Mo­ra­sko, stary dra­niu, nie są­dzi­łem że jesz­cze się spo­tka­my!

– Da­niel, druhu! – od­po­wie­dział roz­ra­do­wa­nym gło­sem han­dlarz i przy­tu­lił swo­je­go daw­ne­go wspól­ni­ka. – Widzę, że nie tylko zdro­wie ci do­pi­su­je, ale też udało ci się za­sy­mi­lo­wać w nowym śro­do­wi­sku.

– No, a jakże! Na Ziemi ma­wia­no, że ban­dzio­ry nie kie­ru­ją się żad­ny­mi za­sa­da­mi, ach, na­iw­ni ci lu­dzie. W świe­cie naj­więk­szych ga­gat­ków to ja wy­zna­czam za­sa­dy mo­ral­ne. Ze­sła­nie mnie tutaj było przy­słu­gą, nie karą – ro­ze­śmiał się, po­kle­pu­jąc swo­je­go to­wa­rzy­sza w ramię. – Chodź, ugoszczę cię w moim kró­le­stwie.

Morasko skierował się w stronę wejścia, jednak szybko oprzytomniał, przypomniawszy sobie o Florku.

– Wiesz przecież, że nigdy cię nie odwiedzałem z pustymi rękami. Teraz też coś dla ciebie mam.

Podeszli razem do przyczepy, na której leżał chłopak. Widząc niepewną twarz Daniela, pospiesznie dodał:

– Życie za­wsze koń­czy się śmier­cią… a ja już usta­li­łem jej ter­min – jutro – za­re­cho­tał. – Ale zanim to się sta­nie, trze­ba spra­wić, że bę­dzie pra­gnął jej bar­dziej niż cze­go­kol­wiek in­ne­go.

Da­niel zro­zu­miał, o co cho­dzi.

– Jurek – za­wo­łał na kie­row­cę po­jaz­du, – za­przy­jaź­nij na­sze­go no­we­go przy­ja­cie­la z Ja­ski­niow­ca­mi. – Po czym, zwra­ca­jąc się do Mo­ra­sko wy­tłu­ma­czył. – Owa Ja­ski­nia to je­dy­na ja­ski­nia na całej pla­ne­cie. Śmier­dzi w niej pa­lo­nym pla­sti­kiem albo bóg wie czym jesz­cze. Z wnę­trza pla­ne­ty bije ja­kieś na­tu­ral­ne źró­dło cie­pła. Prze­ro­bi­li­śmy to więc na warsz­tat. Ale od czter­na­stu lat jest nie­uży­wa­ny bo za­czę­ło tam stra­szyć. Na gra­su­ją­cą tam zjawę ma­wia­ją Bra­cek. Czy wie­rzę w te bajki? Oczy­wi­ście nie! Ale po co ry­zy­ko­wać, – uśmiech­nął się wy­mi­ja­ją­co – prze­ro­bi­łem je na czy­ściec dla tych, któ­rzy nie po­tra­fią zro­zu­mieć komu warto jest być po­słusz­nym. Kogo tam zsy­łam naj­pew­niej już nigdy nie ujrzy świa­tła noc­ne­go nieba. – Mó­wiąc to pu­ścił oczko do wy­wle­czo­nego z przy­cze­py Flor­ka. Za­czął przy­glą­dać się rysą jego twa­rzy ukry­tym pod grubą war­stwą brudu i krwi. – Kogoś mi przy­po­mi­nasz mło­dzień­cze. Jak się na­zy­wasz?

Flo­rek zo­stał szturch­nię­ty pałką trzy­ma­ną przez Jurka na za­chę­tę do udzie­le­nia od­po­wie­dzi.

– St…

– Z resz­tą, co mnie to ob­cho­dzi. Za­brać go stąd! – Wład­czo roz­ka­zał Da­niel, i wra­ca­jąc do przy­jem­nej po­ga­węd­ki z Mo­ra­skiem ru­szył do swo­je­go schro­nie­nia znaj­du­ją­ce­go się nie­opo­dal.

 

***

 

– To woda – po­wie­dział nie­dba­le Jurek, rzu­ca­jąc me­ta­lo­wą miskę na pod­ło­gę, roz­le­wa­jąc przy oka­zji więk­szość jej za­war­to­ści. – To je­dze­nie – dodał, od­gry­za­jąc kęs cze­goś w ro­dza­ju chle­ba. Po czym wy­szedł, za­my­ka­jąc za sobą że­la­zne drzwi.

Flo­rek jed­nak nie zo­stał w ja­ski­ni sam ani na chwi­lę. Od razu oto­czy­li go miesz­ka­ją­cy tu lu­dzie. Jedni rzu­ci­li się na okru­chy chle­ba, inni wy­li­zy­wa­li wodę, która jesz­cze nie zdą­ży­ła spły­nąć w szcze­li­ny mię­dzy ska­ła­mi. Jednak dwóch niezainteresowanych jedzeniem Jaskiniowców podeszło do niego.

– Pa­no­wie, czy pa­mię­ta­cie jesz­cze jak sma­ku­je mięso? – po­wie­dział wolno jeden z nich.

Flo­rek jed­nak nie przej­mo­wał się nimi. Było mu już wszyst­ko obo­jęt­ne… Męż­czyź­ni po­de­szli do niego na wy­cią­gnię­cie ręki… Po­go­dził się, że skoro tak ma wy­glą­dać jego ko­niec, to niech tak bę­dzie… Za­czę­to mu zwią­zy­wać wy­gię­te do tyłu ręce… Przy­naj­mniej mama nigdy się o tym nie dowie, to nie bę­dzie jej przy­kro – po­my­ślał… Za­czę­to zwią­zy­wać mu nogi w kost­kach… – Mama, a co je­że­li Mały Io bę­dzie chciał re­kom­pen­sa­ty za jego ostat­ni nie­uda­ny skok, przez który teraz jest na SLPe­cie?… Przy­sta­wio­no mu nóż do gar­dła… – Prze­cież wiem do czego są zdol­ni! Nie za­trzy­ma­ją się tylko na od­zy­ska­niu kre­dy­tów.

Na głos wy­krzyk­nął prze­kleń­stwo i na­tych­miast od­zy­skał sens życia. Korzystając z nabytych przez ostatnie lata odruchów, odchylił głowę do tyłu, łamiąc nos stojącemu za nim obdartusowi. No­żow­nik pchnął nóż na oślep do przo­du. Na szczę­ście dla Flor­ka ostrze za­głę­bi­ło się po­ni­żej oboj­czy­ka. Oboj­czyk to nie to samo co szyja – ucie­szył się chło­pak pa­mię­ta­jąc o swo­jej dłu­giej bliź­nie i splu­nął mu w twarz. No­żow­nik za­czął ry­czeć jak be­stia.

– Już je­steś mar­twy! – wy­ce­dził przez zęby. Ale zanim zdą­żył zre­ali­zo­wać swój cel, zga­sło świa­tło.

Flo­rek wy­ko­rzy­stał ten mo­ment i zwin­nie od­sko­czył na bok, pa­mię­ta­jąc po­zy­cje swo­ich na­past­ni­ków. W gło­wie za­czął kre­ować plan od­we­tu:

– Zna­leźć me­ta­lo­wą miskę na pod­ło­dze i ogłu­szyć nią wście­kłe­go ja­ski­niow­ca, tak samo po­stą­pić z każ­dym innym, który po­sta­no­wi go za­ata­ko­wać, prze­jąć kon­tro­lę nad tym miej­scem i … – Nie do­koń­czył myśli. Jego ciało prze­szy­ły nie­przy­jem­ne, bo­le­sne prądy. – Skąd do cho­le­ry w Ja­ski­ni mają pa­ra­li­za­tor? – zdą­żył zadać w duszy tylko to py­ta­nie zanim stra­cił przy­tom­ność. Wszyst­ko na­stą­pi­ło w za­le­d­wie kilka se­kund po zga­sze­niu świa­tła.

 

***

 

Flo­rek po­wo­li otwo­rzył oczy. Za­czę­ło go to już mę­czyć, że ostat­nio tak czę­sto urywa mu się film – zde­cy­do­wa­nie za czę­sto. Teraz jed­nak dla od­mia­ny prze­bu­dził się w sto­sun­ko­wo przy­jem­nych wa­run­kach. Leżał na czymś w ro­dza­ju łóżka i przy­kry­ty był kocem. Obok na sto­li­ku leżał nóż, ten sam, który chło­pak ostat­nio wi­dział wbity w swoje ciało. Po­ma­cał oko­li­ce oboj­czy­ka. W miej­scu nie­daw­nej rany czuł opa­tru­nek. Był wy­po­czę­ty i pełny sił. Po­my­ślał, że czymś go odu­rzo­no, ale jego umysł dzia­łał spraw­nie, więc szyb­ko po­rzu­cił tę myśl. Ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu. Było klau­stro­fo­bicz­nie małe – przy­po­mi­na­ło mu wię­zien­ną celę. Przed sobą wi­dział plecy czło­wie­ka sie­dzą­ce­go przy biur­ku i pra­cu­ją­ce­go nad czymś. Spra­wiał wra­że­nie nie­świa­do­me­go prze­bu­dze­nia Flor­ka. Chło­pak uśmiech­nął się pod nosem, bo była to dla niego oka­zja, któ­rej nie mógł zmar­no­wać. Mu­siał jed­nak zba­dać teren do końca. Nikła lamp­ka pod­wie­szo­na pod su­fi­tem rzu­ca­ła białe świa­tło na pod­ło­gę. Była ona za­śmie­co­na róż­ny­mi me­ta­lo­wy­mi odłam­ka­mi i ka­bla­mi po­ukła­da­ny­mi w stosy. Flo­rek przy­po­mniał sobie swoje dzie­sią­te uro­dzi­ny. Mama bie­ga­ła za ojcem, żeby ten po­zbie­rał swoje no­tat­ki i książ­ki z sa­lo­nu. Ten jed­nak uciekł od te­ma­tu, mó­wiąc, że jesz­cze nie może, bo jest w trak­cie my­śle­nia. Nio­sąc tort uro­dzi­no­wy z kuch­ni, prze­wró­cił się jed­nak o sto­sik ksią­żek roz­sma­ro­wu­jąc cze­ko­la­do­wy krem po całej twa­rzy. Ro­ze­śmiał się sze­ro­ko, a potem przy­tu­lił mocno Elę do sie­bie tak, że i ona prze­sta­ła się zło­ścić.

– Teraz przy­szło ci na sen­ty­men­ty – skar­cił sie­bie w duchu Flo­rek.

Zwin­nie i bez­sze­lest­nie wy­śli­zgnął się z łóżka. Chwy­cił nóż ze sto­li­ka i skra­wek me­ta­lu z pod­ło­gi, który wy­glą­dał na ostry i zanim ja­ski­nio­wiec zdą­żył się nawet od­wró­cić Flo­rek przy­ło­żył mu broń do gar­dła i ścią­gnął kap­tur za­sła­nia­ją­cy mu twarz.

– Gadaj coś za jeden! – wy­krzyk­nął.

Męż­czy­zna po­wo­li od­wró­cił twarz w stro­nę chło­pa­ka i spoj­rzał mu w oczy uśmie­cha­jąc się nie­mra­wo.

– Cześć synku.

Flor­ka przy­tka­ło. Oj­ciec nie żył! Po­go­dził się z tą myślą dobre dzie­sięć lat temu. Nie­na­wi­dził go za to. To nie mógł być on. On nawet nie umiał osła­niać twa­rzy pod­czas bójki. Nawet gdyby do­pi­sa­ło mu szczę­ście i nie zgi­nął pod­czas lotu wy­da­rza­ło­by się to od razu po wy­lą­do­wa­niu na SLPe­cie.

– Nie je­steś moim ojcem! – od­po­wie­dział sta­now­czo i prze­bił jego dłoń ostrzem do biur­ka. – Po­wtó­rzę więc py­ta­nie. Pa­mię­taj jed­nak, że dło­nie masz tylko dwie. Kim je­steś?

– Flor­czu­siu – od­po­wie­dział ja­ski­nio­wiec, wciąż wpa­tru­jąc się w twarz chło­pa­ka. – obie­ca­łem, że do was wrócę. Lada chwi­la nada­rzy się ku temu oka­zja. Mu­si­my się śpie­szyć – jego głos przy­cichł gdy Flo­rek za­czął krę­cić ostrzem w ranie. Sta­rzec jed­nak dusił ból w sobie. – Prze­pra­szam, że to ty przy­le­cia­łeś do mnie pierw­szy. Nie tak to miało wy­glą­dać.

– Nie! Bre­dzisz! Nie znasz mnie! – sza­mo­tał się chło­pak. Jed­nak łzy wy­pły­wa­ły mu z oczu stru­mie­nia­mi Ja­ski­nio­wiec po­wo­li wstał i jedną ręką objął go, mocno do sie­bie tuląc. Ten nie opie­rał się, cały czas jed­nak rzu­cał wy­zwi­ska­mi.

W takim uści­sku trwa­li kilka minut, aż po­now­nie za­pa­no­wa­li nad swo­imi emo­cja­mi. Pierw­szy ode­zwał się Flo­rian.

– Po­zwo­lisz, że już sobie to wy­cią­gnę? – spy­tał, wska­zu­jąc na ostrze wciąż tkwią­ce w jego ręce.

– Jak wo­lisz

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Za to, co mi zro­bi­łeś, chęt­nie tak samo po­trak­to­wał­bym twoją lewą dłoń.

– Ka­za­li mi na­pra­wiać im po­jaz­dy i bu­do­wać broń. Raz chcia­łem jej użyć prze­ciw nim i tak przy­lgnę­ło do mnie prze­zwi­sko Bra­cek. Nie za­bi­li mnie, bo jako je­dy­ny na całym SLPe­cie po­tra­fię bu­do­wać sil­ni­ki. Ale ucie­kłem im. Obec­nie je­ste­śmy jedno pię­tro pod tym, co na­zy­wa­ją Ja­ski­nią. Ale nawet tutaj do­cho­dzą do mnie gło­śne od­gło­sy mo­to­ru… he, he… teraz nie ma kto im tego na­pra­wić.

– Bra­cek, niech ci bę­dzie. Tatą i tak nie za­mie­rza­łem cię na­zy­wać – od­po­wie­dział szorst­ko Flo­rek. Nie chciał po­ka­zy­wać wię­cej uczuć. Nie po­wstrzy­mał pła­czu za­wcza­su i obie­cał sobie, że wię­cej na to nie po­zwo­li.

– Zo­bacz synuś, co od­kry­łem – od­po­wie­dział nie­prze­ję­ty tym Bra­cek, zdej­mu­jąc lamp­kę z su­fi­tu i kie­ru­jąc się w stro­nę ciem­nej czę­ści po­miesz­cze­nia.

– Jak się tu zna­la­złeś? Czy nic cię nie boli? Jak w szko­le? Czy wciąż uczysz się ry­so­wać? Co sły­chać u two­jej mamy? Skąd tyle ta­tu­aży? Skąd bli­zna na szyi? Tyle pytań mógł zadać – my­ślał Flo­rek – a za­miast tego spy­tał się o co? O nic! „Cześć synku” i myśli, że pięt­na­ście lat jego nie­obec­no­ści ode­szło w za­po­mnie­nie. – Chło­pak za­brał z biur­ka nóż, który mógł­by się jesz­cze przy­dać pod­czas zwie­dza­nia Ja­ski­ni. Za­uwa­żył, że do blatu przy­kle­jo­ne jest zdję­cie – ich zdję­cie – pa­mięt­ne dzie­sią­te uro­dzi­ny, ostat­nie spę­dzo­ne ro­dzin­nie. – Och ten Bra­cek-cwa­ni­aczek – uśmiech­nął się Flo­rek i za­czął iść za ojcem.

Szli pięć minut wą­skim ko­ry­ta­rzem. Za­trzy­ma­li się na jego końcu przy ścia­nie, która wy­glą­da­ła tak samo jak każda inna.

– Nie prze­strasz się tylko – rzu­cił Bra­cek otwie­ra­jąc na pod­ło­dze mały za­ka­mu­flo­wa­ny właz.

– Teraz to się o mnie mar­twisz, co? – po­my­ślał Flo­rek, w któ­rym na nowo za­czę­ło wrzeć.

– Na dole pa­nu­je znacz­nie więk­sze ci­śnie­nie. Nie jest to dobre śro­do­wi­sko dla czło­wie­ka, szcze­gól­nie do od­dy­cha­nia. Mam butlę Tri­mi­xu, który do­dat­ko­wo wzbo­ga­ci­łem o…

Flo­rek jed­nak prze­stał go słu­chać. Miał dość cią­głe­go słu­cha­nia o jego po­my­słach, o jego od­kry­ciach, o jego…

– …weź – skoń­czył Bra­cek i za­czął za­kła­dać sy­no­wi apa­ra­tu­rę na plecy. Flo­rek nie za­uwa­żył ni­g­dzie dru­giej butli. – Tą rurką od­dy­chaj, a tutaj masz zawór re­gu­lu­ją­cy szyb­kość prze­pły­wu mie­szan­ki – tłu­ma­czył cier­pli­wie star­szy męż­czy­zna.

Flor­ka po­now­nie za­la­ły wspo­mnie­nia. Jego oj­ciec po pracy czę­sto za­my­kał się w swo­jej pra­cow­ni, do któ­rej rzad­ko wcho­dził kto­kol­wiek inny. Flo­rek jed­nak kilka razy zła­mał ten niemy zakaz. Raz wbiegł do pra­cow­ni, chcąc wy­gar­nąć ojcu, że nie chce już cho­dzić na za­ję­cia pla­stycz­ne, bo inni wy­śmie­wa­ją się, że to za­ję­cie dla dziew­czyn. Zo­ba­czył jed­nak, że na ścia­nach po­roz­wie­sza­ne są jego prace, nawet te po­dar­te, które chło­pak wy­rzu­cił do kosza, uzna­jąc je za nie­war­te ist­nie­nia. Innym razem wszedł do tego po­ko­ju w przed­dzień swo­ich dzie­sią­tych uro­dzin. Na­rze­kał wtedy, że wszy­scy inni mają hu­laj­no­gi ma­gne­tycz­ne a tylko on nie ma, bo ich nie stać. Oj­ciec jed­nak jak za­wsze uśmiech­nię­ty po­ka­zał mu zbu­do­wa­ny przez sie­bie po­jazd mó­wiąc, że tak szyb­kie­go to nikt nie ma. I fak­tycz­nie miał racje.

– Idziesz? – spy­tał Bra­cek scho­dząc już po dra­bi­nie w dół.

Nie­za­leż­nie jak dziw­na re­la­cja łą­czy­ła go z ojcem, Flo­rek przez pięt­na­ście lat za nią tę­sk­nił.

– Tak – od­po­wie­dział szcze­rze i razem ze­szli na jesz­cze niż­szy po­ziom Ja­ski­ni.

Flo­rek ze­sko­czył z ostat­nie­go szcze­bla dra­bi­ny, sta­jąc na ład­nie wy­koń­czo­nej, gład­kiej pod­ło­dze. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach przy­po­mi­na­ją­cy ten ula­tu­ją­cy ze szkol­ne­go ple­ca­ka, w któ­rym we wrze­śniu od­kry­to za­po­mnia­ną ka­nap­kę. Chło­pak zwięk­szył prze­pływ tle­no­wej mie­szan­ki i za­cią­gnął się głę­bo­ko. Od­wró­cił się w stro­nę ojca i zdę­biał. Cała ścia­na ko­ry­ta­rza po­kry­ta była ja­ja­mi uno­szą­cy­mi się w prze­zro­czy­stej mazi. Nie­któ­re z nich nie­znacz­nie się ko­ły­sa­ły, inne miały już na sobie wy­raź­ne pęk­nię­cia.

– Co do jasn….

– Spo­koj­nie. Nie sta­no­wią dla nas za­gro­że­nia – po­wie­dział Bra­cek. – Przy­naj­mniej jesz­cze nie teraz – dodał po chwi­li na­my­słu i po­spiesz­nym kro­kiem ru­szył ko­ry­ta­rzem nie zwra­ca­jąc uwagi na ty­sią­ce jaj tkwią­cych w ścia­nie. Flo­rek, nie mając wy­bo­ru, znowu ru­szył w ślad za nim. Oj­ciec szyb­ko od­dy­chał jed­nak nie zwal­niał kroku. Mi­nę­li z ty­siąc jaj, kiedy do­tych­cza­so­wą ciszę mar­szu prze­rwał gło­śny trzask.

– Czy to było …

– Tak, za­czy­na­ją się wy­klu­wać. Bie­giem! – krzyk­nął Bra­cek. Flo­rek był prze­ra­żo­ny już samym wi­do­kiem ga­le­rii jaj, a świa­do­mość, że z jed­ne­go jaja wy­szło młode, przy­pra­wia­ła go o ciar­ki.

– TUP, PLASK, TUP, PLASK – za­czął do­cie­rać bli­żej nie­spre­cy­zo­wa­ny od­głos nio­są­cy się echem po dłu­gim ko­ry­ta­rzu.

Chło­pak nawet nie wie­dział, kiedy skrę­ci­li z głów­ne­go ko­ry­ta­rza do po­bocz­ne­go. Wi­dząc, że oj­ciec za­ję­ty jest po­spiesz­nym kli­ka­niem jakichś przy­ci­sków na ścia­nie, sam sta­nął na war­cie, wy­cią­ga­jąc zza pasa nóż. Nawet nie wie­dział, z czym ma do czy­nie­nia.

– Czy to ko­smi­ci? – za­sta­na­wiał się, łap­czy­wie ła­piąc po­wie­trze. Co chwi­lę sły­szał cha­rak­te­ry­stycz­ny głos roz­ry­wa­nej sko­rup­ki jaj, a dziw­ne od­gło­sy sta­wa­ły się coraz gło­śniej­sze. Zza za­krę­tu zobaczył cień ja­kiejś po­sta­ci przemieszczjącej się powoli. Na po­cząt­ku miał kilka cen­ty­me­trów, ale potem rósł i rósł i …

– Flo­rek, wska­kuj! Szyb­ko! – wy­krzyk­nął oj­ciec z ca­łych sił.

Flo­rek nie cze­kał na po­two­ra, wypełzającego zza ścia­ny, tylko co sił prze­biegł przez otwar­ty właz. Za nim wszedł Bra­cek i zamknął go. Ścia­ny po­wo­li za­czę­ły się do sie­bie zbli­żać.

– Jesz­cze pięć se­kund, czte­ry, trzy… – od­li­czał w duchu chło­pak. Przez szpa­rę do­strzegł sza­re­go stwo­ra z ja­skra­wy­mi pla­ma­mi, ca­łe­go po­kry­te­go rzad­kim ciek­ną­cym ślu­zem. Za­czę­ło mu prze­krę­cać się w żo­łąd­ku, mimo że dawno już nie czuł smaku je­dze­nia w ustach. Za­mknął oczy, a rę­ka­mi za­tkał uszy. Mimo to cały czas w gło­wie sły­szał prze­ra­ża­ją­ce od­gło­sy. – …dwa i jeden.

Flo­rek wrza­snął, gdy wpa­dło na niego coś mo­kre­go, cie­płe­go i lep­kie­go.

– To wy­glą­da na język – po­wie­dział spo­koj­nym jak za­wsze gło­sem oj­ciec. Za­kaszl­nął i dodał – Do­brze, że drzwi oka­za­ły się wy­star­cza­ją­co so­lid­ne – uśmiech­nął się, po czym pod­szedł do kom­pu­te­ra.

Zawstydzony swoją wyolbrzymioną reakcją Flo­rek wy­tarł z twa­rzy śluz, sta­ra­jąc się igno­ro­wać od­gło­sy stworów chodzących za ścianą. Ro­zej­rzał się po sali, wcze­śniej bo­wiem nie miał ku temu oka­zji. Wy­glą­da­ła ona zna­jo­mo, mimo, że nigdy w niej nie był. Był pe­wien, że znaj­do­wa­li się ste­row­ni stat­ki ko­smicz­ne­go. Usiadł na jed­nym z krze­seł obok ojca.

– Ła­du­ję sil­ni­ki. Zo­bacz tu – wska­zał Bra­cek pal­cem na bocz­ny ekran. – Mamy już dzie­więć­dzie­siąt osiem pro­cent. Jesz­cze dzie­sięć czy pięt­na­ście minut i bę­dzie­my ru­szać – do­pie­ro pod ko­niec wy­po­wie­dzi spoj­rzał na chło­pa­ka. Wi­dząc, że ten wciąż trzy­ma kur­czo­wo nóż w ręce, za­czął spo­koj­nie od­po­wia­dać na py­ta­nia wi­szą­ce w po­wie­trzu:

– Pa­mię­tasz, jak na swoje dzie­sią­te uro­dzi­ny do­sta­łeś hu­laj­no­gę ma­gne­tycz­ną? Zwy­kle takie hu­laj­no­gi dzia­ła­ją tylko w spe­cjal­nych miej­scach, gdzie ma­gne­sy mogą współ­pra­co­wać z polem ma­gne­tycz­nym pla­ne­ty. Twoja była inna. Za­miast zwy­kłych ma­gne­sów, pod spodem za­mon­to­wa­łem pla­zmę ma­gne­tycz­ną. Dzię­ki temu hu­laj­no­ga po­ru­sza­ła się płyn­nie i sta­bil­nie – uśmiech­nął się Bra­cek, jed­nak Flo­rek spu­ścił de­li­kat­nie głowę, przy­po­mi­na­jąc sobie, że w pierw­szą rocz­ni­cę znik­nię­cia ojca za­to­pił pre­zent w je­zio­rze. – My­śla­łem, że za­sa­da dzia­ła­nia ta­jem­ni­cze­go pola SLPe­tów, khe khe, może być po­dob­na i po­sta­no­wi­łem ją zła­mać miej­sco­wo ochła­dza­jąc at­mos­fe­rę wokół stat­ku. Dla­te­go tu przy­le­cia­łem. Jed­nak, – w tym mo­men­cie Flo­rian wy­raź­nie po­smut­niał – oka­za­ło się, że pole ma­gne­tycz­ne sa­mot­nych pla­net spo­wo­do­wa­ne jest zu­peł­nie czymś innym. Ale, z dru­giej stro­ny, skąd mo­głem to wie­dzieć, skoro to nawet nie są pla­ne­ty a stat­ki-niań­ki ko­smi­tów! – dodał zde­cy­do­wa­nie ra­do­śniej. – Odkąd tu je­stem badam wnę­trze tego ta­jem­ni­cze­go stat­ku. Cy­wi­li­za­cja, która go stwo­rzy­ła jest zde­cy­do­wa­nie bar­dziej roz­wi­nię­ta niż my, ale na szczę­ście udało mi się roz­bro­ić kilka sys­te­mów. Tak zna­la­złem trzy lata temu ten sta­tek. Gdy­bym tylko mógł go na­ła­do­wać szyb­ciej, już dawno byśmy się spo­tka­li! Ale więk­szość mocy prze­kie­ro­wa­na była na sys­te­my pod­trzy­mu­ją­ce życie tych… oso­bli­wych istot – po­wie­dział, wpa­tru­jąc się w ob­cię­ty język le­żą­cy na pod­ło­dze. – Na nasze szczę­ście jaja za­czę­ły pękać dzię­ki czemu, khe khe, można efek­tyw­niej ła­do­wać nasz sta­tek, który, we­dług mo­je­go ro­zu­mie­nia, bez pro­ble­mu prze­mknie przez pole ma­gne­tycz­ne SLPe­ta i wró­ci­my do domu, do Eli… – roz­ma­rzył się.

– Obyś miał rację – od­po­wie­dział zwięź­le chło­pak ze szcze­rą na­dzie­ją, że plan ojca tym razem się po­wie­dzie.

– Potem zo­ba­czy­my, dokąd za­pro­wa­dzi nas trasa zaplanowana na tym statku o na­zwie BEZ­PIECZ­NE SCHRO­NIE­NIE. Brzmi ta­jem­ni­czo, ale pa­trząc na ilość SLPe­tów w na­szej Ga­lak­ty­ce i wie­dząc o na­sta­wie­niu ślu­za­stych istot do ludzi i tak wiele nie ry­zy­ku­je­my – dodał pod nosem Bra­cek. – No to ru­sza­my!

Po­le­cie­li.  Wcho­dząc w at­mos­fe­rę pla­ne­ty na jej po­wierzch­ni zo­ba­czy­li istne pie­kło. Obcy zdą­ży­li opu­ścić Ja­ski­nie i po­trak­to­wa­li ludzi jak so­czy­stą przy­staw­kę. Flo­rek od­wró­cił wzrok. Dzień, na pa­miąt­kę któ­re­go nosi wiel­ką bli­znę na szyi zde­cy­do­wa­nie spadł w jego ran­kin­gu za­trwa­ża­ją­cych mo­men­tów na dru­gie miej­sce.

 Wy­la­ty­wa­niu z pola ma­gne­tycz­ne­go to­wa­rzy­szy­ły lek­kie tur­bu­len­cje, jed­nak poza tym le­cia­ło się nor­mal­nie. Po­dróż była na tyle mo­no­ton­na, że Flo­rek za­snął. Obu­dził się na Be­tel­gu, gdzie od­na­lazł za­pła­ka­ną matkę. Zje­dli wspól­ny ro­dzin­ny obiad w ich miesz­ka­niu, a wie­czo­rem prze­szli do re­ali­za­cji swo­je­go celu – ra­to­wa­nia ludz­ko­ści. W po­jeź­dzie ko­smicz­nym ob­cych spo­koj­nie zmie­ści­łoby się sześć­dzie­siąt osób. Jed­nak mało kto z są­sia­dów i zna­jo­mych Bre­cel­etów chciał uwie­rzyć w hi­sto­rię o in­wa­zji ko­smi­tów na ludz­kość i ma­so­wą ka­ta­stro­fę na skalę świa­to­wą. Tak więc, tego sa­me­go wie­czo­ra od­le­cie­li z za­le­d­wie trzy­dzie­sto­ma trze­ma oso­ba­mi na po­kła­dzie. Na­stęp­ne­go dnia media za­wrza­ły do­no­sząc, że SLPe­ty za­czę­ły się szyb­ko prze­miesz­czać, a pierw­sze ana­li­zy ich tra­jek­to­rii wska­zu­ją, że ich celem jest naj­bliż­szy układ pla­ne­tar­ny każdej ze swobodnych planet. Wtedy lu­dzie wspo­mnie­li na słowa Flo­ria­na, jed­nak było już za późno. Żaden bo­wiem ludz­kiej pro­duk­cji sta­tek ko­smicz­ny jesz­cze nigdy nie opu­ścił Drogi Mlecz­nej, a co do­pie­ro do­le­ciał do innej ga­lak­ty­ki. Ukra­dzio­ny sta­tek od ślu­za­stych istot po­sia­dał jed­nak nie­zna­ny lu­dziom napęd. Taki, który spo­wo­do­wał, że Flo­rian wraz z za­ło­gą już po ty­go­dniu po­dró­ży wy­le­cie­li poza gra­ni­ce zna­ne­go im Wszech­świa­ta.

Od­kry­to na stat­ku nowe po­miesz­cze­nia, które otwie­ra­ły się same, re­gu­lar­nie co trzy­dzie­ści, sześć­dzie­siąt, sto dwa­dzie­ścia, i tak dalej, dni lotu. Jako pierw­sza otwo­rzy­ła się kuch­nia, w któ­rej znaj­do­wa­ły się au­to­ma­ty z je­dze­niem i sub­stan­cja, któ­rej łyk do­star­czał za­opa­trze­nia pły­nów na cały ty­dzień. Za­po­bie­gło to po­wsta­niu pierw­sze­go buntu. Z cza­sem za­ło­ga miała do dys­po­zy­cji basen, sale re­lak­su, szpi­tal i si­łow­nie. Lot ni­ko­mu się nie nu­dził.

W trze­cim roku po­dró­ży zmarł Flo­rian – pierw­szy ka­pi­tan stat­ku ob­cych. Le­karz stwier­dził, że nie­wy­dol­ność płuc zo­sta­ła spo­wo­do­wa­na dłu­gim prze­by­wa­niem w Ja­ski­ni. Młody Flo­rek przy­po­mniał sobie jed­nak o butli z tle­nem… Chcąc na­le­ży­cie po­cho­wać ojca za­rzą­dził pierw­szy po­stój od po­cząt­ku opusz­cze­nia Be­tel­gi. Wy­brał pla­ne­tę znaj­du­ją­ca się w stre­fie za­miesz­ka­nia okrą­ża­ją­cą czer­wo­ne­go karła, która wy­glą­da­ła na przy­ja­zne śro­do­wi­sko dla ludzi. Wy­lą­do­wa­li na niej bez­piecz­nie.

 

***

 

W tym samym cza­sie w ga­lak­ty­ce Trój­kąt.

Ame­lia sie­dzia­ła w ga­bi­ne­cie i czy­ta­ła stresz­cze­nie z ostat­nie­go po­sie­dze­nia im­pe­rial­ne­go, gdy nagle roz­le­gło się stu­ka­nie do drzwi.

– Wejść! – po­wie­dzia­ła wy­pro­wa­dzo­na z rów­no­wa­gi. Nie lu­bi­ła, kiedy jej prze­szka­dza­no.

– O Pani – wszedł sługa, kła­nia­jąc się nisko. – Wy­peł­nia­jąc te­sta­ment o szla­chet­ne­go pani ojca, ty­siąc dwie­ście Trin­gów od jego śmier­ci, przy­no­szę wia­do­mość od niego do Pani.

– To mi ją daj i wyjdź! – parsknęła, nie po­tra­fiąc ukryć cie­ka­wo­ści.

Sługa po­słusz­nie zo­sta­wił wia­do­mość na stole i wy­szedł w po­kło­nie z ga­bi­ne­tu. Ame­lia szyb­ko chwy­ci­ła za wia­do­mość, ale nie włą­czy­ła jej. Za­czę­ła się jej przy­glą­dać.

– Co ten sta­ru­szek uknuł? Na po­cząt­ku kupił ro­dzą­cą się Drogę Mlecz­ną za trzy czwar­te na­sze­go ma­jąt­ku, wy­słał tam stat­ki oczysz­cza­czy tylko po to, żeby osta­tecz­nie ich nie ak­ty­wo­wać, bo od­kry­to roz­wi­ja­ją­cą się in­te­li­gent­ną cy­wi­li­za­cje na jed­nej z pla­net. Głu­po­ta, głu­po­ta – ro­ze­śmia­ła się Ame­lia. – Mie­li­śmy za­sie­dlić te te­re­ny, za­ło­żyć osady prze­my­sło­we i szko­le­nio­we dla woj­ska. Mie­li­śmy się roz­wi­jać, stać się drugą po­tę­gą Im­pe­rium! Przez cie­bie ojcze stra­ci­li­śmy jed­nak dobre imię, ma­ją­tek, i po­sza­no­wa­nie in­nych rodów – wy­krzyk­nę­ła tak gło­śno, ze sto­ją­ca przy oknie służ­ka aż pod­sko­czy­ła. Ame­lia zo­ba­czyw­szy to wy­pro­si­ła ją z po­ko­ju, po czym uru­cho­mi­ła przed­śmiert­ną wia­do­mość od ojca. Wy­świe­tlił się ho­lo­gram daw­ne­go wład­cy, który za­czął prze­ma­wiać:

– Jak słu­chasz tego na­gra­nia to naj­pew­niej nie żyję, a ty córciu przejełaś moją rolę. Mamy od­mien­ne zda­nia co do Mle­czan, jak na­zwa­łem miesz­kań­ców Drogi Mlecz­nej. Do cie­bie więc na­le­ży de­cy­zja, co z nimi zro­bisz. Jed­nak ob­ser­wo­wa­łem ich roz­wój od sa­mych po­cząt­ków i mam do nich oj­cow­skie po­dej­ście… Zanim wy­sła­łem tam stat­ki oczysz­cza­czy, umie­ści­łem na nich kap­su­ły ewa­ku­acyj­ne z myślą o Mle­cza­nach. Są na tyle in­te­li­gent­ni, że wie­rzę, iż z nich sko­rzy­sta­li. Trasa którą im za­pla­no­wa­łem okręż­ną drogą pro­wa­dzi wła­śnie do Trian­gu­li. Spe­cjal­nie taką usta­li­łem, żebyś miała czas prze­ko­nać się, ze nie są to złe isto­ty, a nawet mogą nam się przy­dać w przy­szło­ści. Przyjmij ich, proszę, życzliwie, to jest moja ost…

Ame­lia jed­nak nie cze­ka­ła na za­koń­cze­nie wia­do­mo­ści i za­czę­ła zde­cy­do­wa­nie moc­niej niż to ko­niecz­ne na­ci­skać kla­wi­sze na kom­pu­te­rze. Nie wie­dzia­ła, na kogo była bar­dziej wście­kła. Na sie­bie, że nie prze­wi­dzia­ła ta­kiej sy­tu­acji, czy na głu­pie­go ojca, który za­po­mniał o zdal­nej kon­tro­li stat­ków oczysz­cza­czy, na wy­pa­dek gdyby stra­co­no nad nimi kon­tro­lę. Widziała lokalizację wszystkich statków i miała możliwość uruchomienia programu autodestrukcji w każdym z nich. Szybko zatem znalazła jed­nost­kę, która znaj­do­wa­ła się da­le­ko poza Drogą Mlecz­ną. Za­śmia­ła się gło­śno, że owi in­te­li­gent­ni Mle­cza­nie uru­cho­mi­li je­dy­nie jeden sta­tek. Bez za­wa­ha­nia przy­ci­snę­ła czer­wo­ny przy­cisk na dole ekra­nu z na­pi­sem „Li­kwi­da­cja”. Po wpi­sa­niu kodu po­twier­dza­ją­ce­go de­cy­zję po­wie­dzia­ła na głos:

– I po kło­po­cie.

Koniec

Komentarze

Jasne, ja to tylko moja opinia, to twój tekst i ty decydujesz, jak będzie wyglądał :-) Powodzenia w pisaniu!

Witaj. :)

 

Ze spraw technicznych na pewno wpadły mi w oczy błędy rzeczowe:

Teraz JA jestem panią rodu Trianguli! – wykrzyknęła, zwracając się do znajdujących się w sypialni radców i dostojników.

– Ród Trainguli przez wieki tkwił w małym, ciemnym zakątku wszechświata!

Przy wprowadzeniu pojęć własnych trzeba na nie zwrócić szczególną uwagę, bo czytelnik nie zna ich brzemienia, zatem każdy zapis (z błędem lub bez) stwarza niepotrzebnie usterkę rzeczową.

 

Z innych spraw mam wątpliwości i sugestie co do (zawsze – tylko do przemyślenia):

Żaden bowiem statek, który wleciał na orbitę jednej z nich (przecinek?) nie wrócił.

W dzisiejszej audycji opowie nam dziś prof… – styl – wyszło nieco masło maślane…

Do twardego wyglądu nie pasowały oczy ukryte za ciemnymi szkłami okularów – jasnoniebieskie, pełne niewinności. I właśnie do tych oczu zwracał się komendant. – skoro tak ukryte, jak mogły być widoczne?

Tłum zebranych gapiów zaczął się cicho cieszyć. Kobiety zaczęły radośnie szeptać, że nareszcie ich dzielnica zazna spokoju, jeden z mężczyzn złapał swojego syna i surowo nakazał mu lepiej się uczyć, bo inaczej skończy jak Florian, a jeszcze inni zaczęli negować posiadanie tatuaży, uznając je za pierwszy krok na drodze do przestępczej przyszłości. – powtórzenia?

– Przepraszam Elu, nie mogłem już nic zdziałać. Zawiodłem cię siostro – wyszeptał. – przecinki przy Wołaczu?

Pewnego wieczora, kiedy nadarzyła się ku temu okazja, zostawił więc krótki liścik na kuchennym stole „Nie martwcie się o mnie. Wrócę za tydzień z SLPecie. Kocham Cię Elu, ucałuj Florka.”. – tu podobnie i – za dużo kropek na końcu?

Za dziecka porzucony przez ojca,zostawiony z matką, wciąż oczekującą powrotu męża. – brak spacji po przecinku?

Może gdyby zgodził się wyjechać do takiej szkoły, skończył by inaczej. – ortograf?

Gdzie teraz byli, gdy on ich najbardziej potrzebował. – czy to nie zdanie pytające?

– Ocho, Morasko, stary draniu, nie sądziłem (przecinek?) że jeszcze się spotkamy!

– Jurek – zawołał na kierowcę pojazdu, – zaprzyjaźnij naszego nowego przyjaciela z Jaskiniowcami. – Po czym, zwracając się do Morasko wytłumaczył. – trzeba poprawić interpunkcję?

Ale od czternastu lat jest nieużywany bo zaczęło tam straszyć. – i tu?

Ale po co ryzykować, – uśmiechnął się wymijająco – przerobiłem je na czyściec dla tych, którzy nie potrafią zrozumieć komu warto jest być posłusznym. Kogo tam zsyłam najpewniej już nigdy nie ujrzy światła nocnego nieba. – tu podobnie, a do tego zdania mają niepoprawną składnię?

Zaczął przyglądać się rysą jego twarzy ukrytym pod grubą warstwą brudu i krwi. – kolejny ortograf?

Z resztą, co mnie to obchodzi. – i kolejny ortograf?

Zabrać go stąd! – Władczo rozkazał Daniel, i wracając do przyjemnej pogawędki z Moraskiem ruszył do swojego schronienia znajdującego się nieopodal. – błędny zapis wypowiedzi oraz interpunkcja?

Przecież wiem (przecinek?) do czego są zdolni!

 

„Jaskiniowcy” i „jaskinia” czasem piszesz małą, a czasem wielką literą i to też są błędy ortograficzne.

Mama biegała za ojcem, żeby ten pozbierał swoje notatki i książki z salonu. Ten jednak uciekł od tematu, mówiąc, że jeszcze nie może, bo jest w trakcie myślenia. – powtórzenie?

Chwycił nóż ze stolika i skrawek metalu z podłogi, który wyglądał na ostry i zanim jaskiniowiec zdążył się nawet odwrócić Florek (przecinek?) przyłożył mu broń do gardła i ściągnął kaptur zasłaniający mu twarz. – czy tu nie miało być „nie zdążył”?; powtórzenie?

– Gadaj (przecinek?) coś za jeden! – wykrzyknął.

– Cześć synku. – przecinek przy Wołaczu?

Nawet gdyby dopisało mu szczęście i nie zginął podczas lotu (przecinek?) wydarzałoby się to od razu po wylądowaniu na SLPecie.

– Florczusiu – odpowiedział jaskiniowiec, wciąż wpatrując się w twarz chłopaka. – obiecałem, że do was wrócę. – błędny zapis dialogu?

– Nie! Bredzisz! Nie znasz mnie! – szamotał się chłopak. – i tu?

Jednak łzy wypływały mu z oczu strumieniami (brak kropki?) Jaskiniowiec powoli wstał i jedną ręką objął go, mocno do siebie tuląc. Ten nie opierał się, cały czas jednak rzucał wyzwiskami. – powtórzenie?

Ale nawet tutaj dochodzą do mnie głośne odgłosy motoru… – styl/powtórzenie?

– Zobacz synuś, co odkryłem – odpowiedział nieprzejęty tym Bracek, zdejmując lampkę z sufitu i kierując się w stronę ciemnej części pomieszczenia. – przecinek przy Wołaczu?

– Jak się tu znalazłeś? Czy nic cię nie boli? Jak w szkole? Czy wciąż uczysz się rysować? Co słychać u twojej mamy? Skąd tyle tatuaży? Skąd blizna na szyi? Tyle pytań mógł zadać – myślał Florek – a zamiast tego spytał się o co? O nic! „Cześć synku” i myśli, że piętnaście lat jego nieobecności odeszło w zapomnienie. – hm, myśli wyglądają, jak wypowiedź dialogowa (?)

 

– Nie przestrasz się tylko – rzucił Bracek otwierając na podłodze mały zakamuflowany właz.

– Teraz to się o mnie martwisz, co? – pomyślał Florek, w którym na nowo zaczęło wrzeć. – tu też myśl wygląda jak wypowiedź w dialogu (?)

Florek jednak przestał go słuchać. Miał dość ciągłego słuchania o jego pomysłach, o jego odkryciach, o jego… – powtórzenie?

Narzekał wtedy, że wszyscy inni mają hulajnogi magnetyczne (przecinek?) a tylko on nie ma, bo ich nie stać. Ojciec jednak (przecinek?) jak zawsze uśmiechnięty (i tu?) pokazał mu zbudowany przez siebie pojazd mówiąc, że tak szybkiego to nikt nie ma. I faktycznie miał racje. – powtórzenia i literówka?

 

No nic, na razie tyle, wrócę jutro…

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Nie wiem czy warto poprawiać bruce. Autorka nie naniosła uwag z bety, bo musiałaby dużo zmieniać.

Czyli autorka świadomie wrzuciła gniota. Szkoda pracy Pusi. 

delulu managment

Hmmm, wielka szkoda, ale właśnie dziwiła mnie Przedmowa oraz fakt, że Obie z Pusią betowałyście, a mimo to usterek jest tak dużo. Dziękuję, Ambush. :) A zatem – z bólem serca, wobec takiej postawy Autorki – odpuszczam. :)

Pozdrawiam Cię. heart

 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka