- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Leonardy - windą do nieba

Leonardy - windą do nieba

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Leonardy - windą do nieba

– Wiem, wiem, Ananki – gorączkował się Zeus, biegając po sali tronowej Olimpu – pamiętam o złożonej ci obietnicy!

– Chcę wreszcie, zgodnie z moim powołaniem, zostać matką wynalazców i wynalazczyń!

– Tak konkretnie, to jako Potrzeba, masz być matką wynalazków! – poprawił ją łagodnym tonem, akcentując ostatni wyraz.

– Jak zwał tak zwał, w końcu wynalazki rodzą się w umysłach ich twórców, prawda? A zatem mam zamiar matkować wynalazcom i wynalazczyniom.

– Dobrze już, dobrze. Zrobię, co w mojej mocy. Lecz, zrozum, mam teraz tyle na głowie. Hera pomstuje, bom napłodził dzieci z rozmaitymi hm… pięknościami. Wojna trojańska wciąż jeszcze trwa i końca nie widać. Nawet błyskawice mnie zawiodły. Blasku żadnego, odgłosu też. Zepsute pioruny chyba z rok temu dałem do naprawy Hefajstosowi, lecz ten, za przeproszeniem „boski kowal”, obija się jak zawsze… Moment – zastanowił się chwilę, przystając i spoglądając na boginię, jakby widział ją pierwszy raz w życiu – co ty powiedziałaś? Czyją niby matką chcesz zostać?

– Będę wydawać na świat i chłopców, i dziewczynki! – rzuciła hardo bogini Potrzeba.

– Chyba do reszty postradałaś rozum! Przecież każdy o tym wie, że głowę do wszelkich wynalazków, zmyślnych nowości i zaskakujących ułatwień mają tylko mężczyźni.

– Czyżby?

– Zapewniam. Mogę się zgodzić, lecz tylko na płeć męską.

– Odmawiam! Kategorycznie i zdecydowanie!

Bóg świata spojrzał niechętnie na siostrę.

– Dobrze – westchnął zrezygnowany. – Wiem, że nie ustąpisz, a ja nie mam zamiaru użerać się z tobą i Herą równocześnie. Znaj moją łaskę.

To powiedziawszy uniósł ostatni sprawny, nadwątlony wiekami działań piorun, i wypowiedział pod nosem zaklęcie.

Bogini uśmiechnęła się i z lekkim ukłonem pożegnała Zeusa.

 

Po dziewięciu miesiącach w swej komnacie na Olimpie powiła dwadzieścioro dzieci, a czuła już, że rozwijają się w jej łonie kolejne. Była przeszczęśliwa – jako Potrzeba, czyli grecka Ananki, stała się matką wybitnych osobowości, które miały w przyszłości zapisać się w historii całego świata.

Zrodzone w, zdawałoby się, zwyczajnych, ludzkich rodzinach, maluchy nie miały pojęcia, że ich prawdziwymi rodzicami byli: bogini grecka, opiekunka pomysłodawców, Potrzeba-Ananki i zaczarowany piorun wuja Zeusa. Dopiero po ziemskiej śmierci jako bogowie i boginie trafiali na Olimp. Pałac zaczynał pękać w szwach, lecz wybitne umysły architektoniczne wkrótce temu zaradziły, wznosząc nowe kondygnacje, sięgające nieba.

Zeus co jakiś czas śledził ich poczynania, dumny z przewagi chłopców nad dziewczętami. Tajemnicą Poliszynela było, że nieraz dopomagał skrycie Leonardowi da Vinci, Tomaszowi Edisonowi, Alfredowi Noblowi, Albertowi Einsteinowi czy Izaakowi Newtonowi.

Tymczasem troskliwa matka drżała nade wszystko o to, jak poradzą sobie w różnych czasach i różnych okolicznościach jej wybitne córki.

Dzięki podarunkowi od boskiego brata mogła w powiększonym dziesięciokrotnie grocie z magicznego pioruna śledzić życie swoich ukochanych dzieci i nadzorować osiągnięcia, dzięki którym miały stać się sławne.

 

Józefina na ten przykład rozpoczęła swoje działania od nagłego napadu gniewu.

Był ok 1880 i w amerykańskiej willi państwa Cochrane podczas okazałego przyjęcia kolejny raz rozległ się odległy, dochodzący z kuchni, jakże charakterystyczny brzdęk.

– Zaraz mnie tu szlag najjaśniejszy trafi! – wyszeptała mężowi na ucho Józefina, na tyle jednak głośno, że usłyszeli ją wszyscy zebrani przy stole. – Dziś podajemy gościom dania na ręcznie malowanej porcelanie, sprowadzonej specjalnie z Chin i nie należącej bynajmniej do tanich. O ile mnie słuch nie myli, wkrótce zostaną z niej same skorupy!

Donośny brzdęk powtórzył się.

Pani domu zacisnęła ze złości pięści i, przepraszając przybyłych oraz z trudem ukrywając buzujące w duszy pokłady zdenerwowania, wyszła z sali jadalnej, po czym wpadła z impetem do kuchni.

Służba oraz kucharki stanęli pokornie nad roztrzaskanymi talerzami, z przepraszającym wyrazem twarzy. Wiedzieli, że na nic wszelkie tłumaczenia czy kajania.

– Precz! – wrzasnęła pani domu, zwalniając z miejsca wszystkich poza kilkoma nowymi służącymi.

Od tamtej pory Józefina Cochrane postanowiła sama, po zakończeniu każdego z przyjęć, starannie zmywać drogocenne naczynia. Jednak nie było to łatwe. Wystawne życie w willi miało swoją cenę. I wówczas właśnie wpadła na genialny pomysł. Uprosiła męża, aby zatrudnić w ich ogromnej posiadłości mechanika. Znając podstawy nauk ścisłych, wpojone jej w młodości przez ojca, inżyniera, stworzyła szkice pierwszej na świecie zmywarki, początkowo napędzanej ręcznie. Wraz z pomocnikiem skonstruowała nowe urządzenie, stosując je z powodzeniem u siebie, potem kolejne – dla krewnych oraz znajomych. Opatentowała maszynę w 1886 roku.

 

 

(Pierwsza zmywarka, Facebook)

 

Restauracje, hotele i kawiarnie nie mogły spodziewać się wspanialszej wiadomości! Jej wynalazek zyskał uznanie i nagrodę na wystawie w Chicago w 1893 roku. A kosztowna porcelana nareszcie mogła przetrwać każde przyjęcie. Józefina była bardzo zadowolona, zaś jej boska matka – niezwykle dumna.

 

Druga, niemniej uzdolniona córka, Marion, spełniła po latach swoje marzenia, zdobywając tytuł magistra architektury, dzięki czemu zaprojektowała własny dom.

Jednakże to wygląd zniszczonej sukienki doprowadził ją pewnego słonecznego poranka do łez rozpaczy i nakazał wymyślić alternatywę, kosztującą po opatentowaniu pomysłu aż milion dolarów! Opieka nad trójką dzieci potrafiła skutecznie wpłynąć na zmęczenie, a nawet rozdrażnienie zazwyczaj opanowanej Marion Donovan. Kiedy jednak najmłodsze z nich do tego stopnia przemoczyło jej ulubioną sukienkę, że ogromna plama widoczna była na przysłowiowy kilometr, powiedziała: Dość!

– Moja sukienka… Jak ona wygląda? Nie dość, że poplamiona, to jeszcze makabrycznie śmierdzi…

Od tej pory, wykorzystując każdą wolną chwilę, zaczęła na strychu eksperymenty z rozmaitymi materiałami. Była uparta i zdeterminowana. Wierzyła, że musi się udać. Efekty jej pracy miały już na zawsze przynieść zadowolenie i dzieciom, i matkom.

– A gdyby tak… – powiedziała pewnego razu do męża z szerokim uśmiechem, zerwała się od stołu, popędziła do łazienki i jednym silnym ruchem dłoni zdjęła zasłonkę prysznicową.

– Mam! – oznajmiła triumfalnie po kilkunastu minutach, schodząc ze strychu i trzymając w dłoni swoje najważniejsze dzieło: nieprzemakalną pieluchę jednorazowego użytku.

Opatentowała wynalazek w 1951 roku, nazywając go „Boater”. Dodatkowo agrafki zastąpiła zatrzaskami, co zapobiegało częstym zranieniom dzieci.

Ananki, jej boska matka, z radością spoglądała również na inne pomysły Marion: mydelniczkę, odprowadzającą wodę do zlewu, wieszak na trzydzieści ubrań, dodatkową, bardzo praktyczną gumkę przy zamku sukienki. Cieszyło ją, że nazwisko córki pozostało na zawsze na kartach księgi, zapisanej starannie w ciągu wieków przez Klio, muzę historii.

A mieszkańcy Olimpu nareszcie odetchnęli z ulgą, gdyż porozwieszane w każdej sali (nawet tronowej) pieluchy niemowląt Ananki zdecydowanie nie pasowały do tego majestatycznego i wyjątkowego pod każdym względem miejsca.

 

Maria Jakob z kolei opatentowała swoje dzieło w 1914 roku, a rząd Stanów Zjednoczonych poparł je gorąco, gdyż podczas pierwszej wojny światowej ogromnie wzrosło zapotrzebowanie na metal, zatem powszechne uznanie zyskało zastąpienie sporych ilości stalowych prętów i gorsetów (używanych dotąd przez kobiety, niezadowolone z ich niewygodnego kroju i kształtu), wykonaną z materiału, niewielką oraz dość lekką górną częścią damskiej garderoby bieliźniarskiej.

 

Jej imienniczka, Maria Anderson za to nie znosiła odgłosu wycierania szyb samochodowych. Gdziekolwiek pojawiła się, zewsząd dochodziły do niej nieustanne tarcia i zgrzyty. Dostawała od tego przejmujących dreszczy! W dodatku nowojorscy kierowcy byli zmuszeni zatrzymywać się co kilka kilometrów, nic zatem dziwnego, że przecieraniu szyb towarzyszyły napady gniewu i siarczyste przekleństwa. Co bardziej leniwi, nie czyścili wcale przednich okien, lecz co trochę zatrzymywali auta, otwierali boczne szyby i wychylali się, aby cokolwiek zobaczyć, gdyż padający deszcz czy zamarzający śnieg uniemożliwiał spoglądanie na ulice.

O ile wszelkie wulgaryzmy Marii nie przeszkadzały, ponieważ i ona często lubiła przekląć, o tyle drażnił ją widok narażania życia prowadzących samochody i ich pasażerów.

– To niewygodne i na dodatek bardzo niebezpieczne! – stwierdziła, przyglądając się nowojorskim użytkownikom dróg.

W 1903 roku opatentowała wycieraczki, obsługiwane ręcznie z wnętrza pojazdu.

Wątpliwości wielu firm samochodowych rozwiało udoskonalenie w 1917 roku tego pomysłu przez inną boską córkę, Szarlottę Bridgwood, która stworzyła automatyczne wycieraczki.

 

 

. (Mary Anderson i szkic ręcznie obsługiwanych wycieraczek, dołączony do wniosku patentowego w 1903 r., motofaktor.pl)

 

Olimp zapełniły teraz nowoczesne pojazdy z wszelkimi osiągnięciami techniki. Hefajstos ścigał się z Hermesem, Posejdon szusował po tafli oceanów, zaś Hades – po komnatach piekielnych specjalnie przystosowanymi do takich powierzchni pojazdami.

A Zeus w tym samym czasie drwił ze swojej dumnej siostry.

– Mężczyźni mają na swym koncie tysiące wynalazków! Wy im nigdy nie dorównacie! Zawsze będą górować!

– Drogi bracie, to nie jest żaden wyścig. Nie zapominaj, że sprzyjam zarówno moim synom, jak i córkom – uspokajała go Ananki.

Patrzyła przy tym z sympatią, jak nieśmiertelni mieszkańcy Olimpu korzystają z dzieł ich dzieci: oglądają pokazy filmowe, grają w komputerowe gry czy wysyłają sobie maile, zaś ponad boskim wzgórzem fruwają pierwszymi machinami latającymi, podróżują samolotami i balonami. Posejdon organizował podmorskie żeglugi łodziami podwodnymi, zaś Hades – podziemne przejażdżki metrem. Dzwoniły telefony, szumiały lokówki, jeździły lokomotywy, pracowały najrozmaitsze maszyny i przedmioty codziennego użytku. Noszono stroje i obuwie oraz ozdoby, stworzone w ciągu wielu stuleci dzięki pomysłowym twórcom i twórczyniom. Wszędzie dudniło, huczało i wirowało od nowoczesności. Mało kto uwierzyłby, że jest to pradawna siedziba greckich bogów.

Ze skrytego w mgłach Olimpu wynalazki przenosiły się coraz powszechniej na całą Ziemię. I tu zaczęto je chętnie stosować, rozpowszechniać, a wkrótce – także unowocześniać.

 

A Ananki, czując się nareszcie spełnioną, nieprzerwanie rodziła geniuszy, zajmowała się ich wychowywaniem, a jednocześnie przedstawiała bogom i boginiom kolejne uzdolnione córki, zwane potocznie Leonardami: Sarę Mather i jej teleskop głębinowy, Małgorzatę Knight i maszynę do produkcji płaskodennych toreb papierowych, rożen kuchenny oraz skrzydło okienne, Barbarę Uthmann i stworzoną przez nią koronkę poduszkową, Tabithę Babbitt i piłę tarczową oraz gwoździe wyrabiane maszynowo, Stefanię Kwolek i kamizelki kuloodporne, dwunastoletnią Rachelę Zimmerman i zrobioną na szkolny konkurs drukarkę symboli Blissa dla niepełnosprawnych, Alicję Parker i piec gazowy, Bettę Graham i jej korektor w płynie…

– Pominęłam niemniej ważne: operacje laserowe zaćmy, ogrzewanie domów energią słoneczną, składane łóżko, nosidełko oraz wiele, wiele innych – opowiadała z uśmiechem i satysfakcją.

 

Oczarowane urokliwymi i delikatnymi materiami, z których wykonane były szaty córek Ananki-Potrzeby oraz samej matki, opiekunki wynalazków, boginie olimpijskie pilnie wypytywały o tajemnicze źródło pochodzenia owych tkanin.

– Te zawdzięczamy życzliwości boga Chronosa – wyjaśniła, kłaniając się z wdzięcznością staruszkowi, spoczywającemu na wygodnym łożu z materacem sprężynowym. – Dzięki przeniesieniu w czasie mogłam także urodzić córkę, żyjącą wiele stuleci przed współczesnymi latami i tak popularnymi teraz wynalazkami.

A potem pokazała wszystkim mieszkańcom Olimpu scenę z pałacu władcy starożytnych Chin, zwanego Żółtym Cesarzem. Jego żona, Leizu, właśnie spożywała na tarasie popołudniową herbatę.

– A cóż to takiego? – zaskoczona cesarzowa wskazała służbie dziwny przedmiot, tkwiący w filiżance.

– Najjaśniejsza pani, to… kokon! – odpowiedziała jedna z nachylonych nad naczyniem służek.

Władczyni przyjrzała się uważniej przemianie, jaka zaczęła błyskawicznie dokonywać się w ujmująco pachnącym, ciepłym naparze.

– Przyznaję, nieco w tym dopomogłem – stwierdził z uśmiechem Zeus, również oglądający scenę z chińskiego pałacu. – Dmuchnąłem w filiżankę, tworząc wyjątkowo silny, magiczny wiatr.

– I porwał on nić, wysuwającą się pod wpływem ciepła z zanurzonego w herbacie kokonu – dopowiedziała Ananki, wskazując dłonią swoją chińską córkę.

– Ależ to piękne! – Zachwycona Leizu spoglądała, jak zaczarowana boskim wiatrem nić jedwabnika wydobywa się szybko z jej filiżanki, rozrasta na cały taras, oplata pałac cesarski, wreszcie – obszerny ogród.

Opowiedziała też zaraz przybyłemu do sali mężowi o zdarzeniu, poprosiła o oddanie jej w posiadanie gaju morwowego, już nazajutrz założyła tam hodowlę jedwabnika i wkrótce, obserwując życie tych owadów, wynalazła krosno tkackie.

 

 

 

(Ilustracja przedstawiająca Leizu uczącą ludzi hodowli jedwabników, Wikipedia).

 

 

– A jednak nadal twierdzę, że to mężczyźni są głównymi wynalazcami! – powtarzał roześmiany Zeus, drocząc się ciągle z siostrą.

– Bądź sprawiedliwy. Dziewczęta przez wiele stuleci miały zdecydowanie trudniej – uniemożliwiony dostęp do wiedzy, majątku, samodzielności.

– Niekoniecznie… – odparł spuszczając oczy.

– Takie są fakty, bracie. A to przecież dzięki pierwszej czarnoskórej fizyczce Shirley Annie Jackson ludzie poznali faks oraz światłowód. Już o wybitnie uzdolnionej Marii Skłodowskiej-Curie nawet nie wspominam…

– Przesadzasz…

– Tak? Dzięki napiętnowanej nawet przez Hitlera czy papieża za udział w skandalizującym filmie, mojej ukochanej austriackiej córce Jadwidze Kiesler (zmuszonej do emigracji za ocean i zmiany danych na Hedy Lamarr), powstał system tajnej komunikacji i namierzania wystrzelonych torped.

– Cóż z tego jednak, kochana mamo – stwierdziła urocza Jadwiga, podchodząc i tuląc się do Ananki – skoro mój pomysł doceniono dopiero po kilkudziesięciu latach? Dla Amerykanów nadal najważniejsze było, czy mam ładną buzię. – Westchnęła ze smutkiem. – A powtarzałam to zawsze: każda kobieta może być atrakcyjna, wystarczy tylko stać spokojnie i głupio wyglądać.

– Phi! – skwitowała pogardliwie bogini piękności i miłości.

– Taka jest prawda, ciociu Afrodyto. Byłyśmy, jesteśmy i zawsze będziemy postrzegane głównie przez pryzmat naszej urody.

 

 

 

(Hedy Lamarr, plblog.kaspersky.com)

 

 

– Dlatego faworyzujesz swoje córki? – zapytał Zeus.

– Nic podobnego – zanegowała spokojnie Ananki. – Kocham moje dzieci tak samo i tak samo im kibicuję. Otaczam jedynie ukochane Leonardy dodatkową opieką, aby bracia nie przypisywali sobie ich zasług czy też osiągnięć. I cieszy mnie, że potrafią dorównać moim synom w oryginalnych pomysłach oraz wcielaniu ich w życie.

– A jak to w ogóle możliwe – dopytywała Hera, delektując się orzechową cappuccino z ekspresu – że do urodzenia swoich wyjątkowo uzdolnionych dzieci nie potrzebowałaś ich ojca, lecz wystarczył jedynie… – przerwała i spojrzała kpiąco na nieodłączny atrybut męża – piorun?

– Dodajmy: boski piorun, kochana małżonko – wtrącił Zeus.

– Nie zapomnijmy, że każda z moich pociech w ziemskim życiu ma rodziców. Tu, na Olimpie, wszystkie one rodzą się jako przyszli ludzie, obdarzeni nadzwyczajnymi umysłami dzięki boskim genom. I potem tu powracają, gdy już zakończą ziemską wędrówkę. W rzeczywistości bowiem są to nieśmiertelni bogowie. Przychodzą więc na świat w sposób absolutnie nietypowy, jak na wynalazców przystało.

– Mówcie, co chcecie, ale mnie kupiliście całkowicie tą wspaniałą łodzią motorową! – wołał z morza zachwycony Posejdon, mknąc po falach z fajką bosmana w zębach.

– Mnie czołgiem! – krzyczała Atena, pędząca w goglach i hełmofonie po greckim wybrzeżu.

– Ja z kolei jestem oczarowana woniami perfum. – Rozparta na wygodnym łóżku wodnym Afrodyta testowała na śnieżnobiałej dłoni próbki z rozlicznych flakoników, uśmiechając się przy tym rozkosznie.

Zawtórowali jej pozostali mieszkańcy, wykorzystujący z chęcią wynalazki i nowatorskie pomysły dzieci Ananki.

– A co z naszym poczciwym, starym Olimpem? – zagadnął Chronos, dla odmiany huśtając się teraz na hamaku. – Błyskawicznie rośnie liczba mieszkańców, czy pałac zdoła pomieścić kolejne bóstwa?

– Siostra zapewniła, że zajmują się tym najwybitniejsi architekci, tworząc wygodne i niezawodne pod każdym względem drapacze chmur – odrzekł pospiesznie Zeus.

– I mamy tak co dnia piąć się po piętrach, coraz bardziej znużeni i wyczerpani? – Dionizos spojrzał niechętnym wzrokiem na pałacowe kondygnacje, czkając po każdym słowie wskutek pokaźnych ilości szampana, wlewanych sobie równocześnie do gardła.

– Absolutnie! – zaprzeczyła uśmiechnięta Ananki-Potrzeba. – Mój syn, Archimedes, skonstruował swój słynny dźwig, ulepszany w kolejnych latach przez braci i siostry, włącznie z Elishą Otisem, który w połowie XIX wieku zamienił napęd ręczny na mechaniczny, stosując silnik spalinowy.

– Możemy zatem pojechać? I spojrzeć z góry na cały świat? – upewniła się oniemiała z zachwytu Hera.

– Oczywiście. – Ananki z uśmiechem spojrzała na mieszkańców Olimpu. – Pojedziemy windą wprost do samego nieba!

Koniec
Nowa Fantastyka