- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Tajna misja kapitana Nemo

Tajna misja kapitana Nemo

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Tajna misja kapitana Nemo

Sku­lo­ne­go na łóżku więź­nia wy­rwał z za­du­my nie­co­dzien­ny hałas. Był le­d­wie sły­szal­ny, lecz ucho Ta­de­usza bez­błęd­nie go wy­chwy­ci­ło. Skie­ro­wał wzrok w tamtą stro­nę. Jeden z por­tre­tów, wi­szą­cych na ścia­nie, bły­ska­wicz­nie zmie­nił uka­zy­wa­ne ob­li­cze, a potem oży­wił się, po czym bez­sze­lest­nie spadł na pod­ło­gę. Ze zło­tych ram wy­szedł wy­so­ki, po­staw­ny męż­czy­zna o ja­snych wło­sach i błę­kit­nych oczach.

– Witaj, do­stoj­ny panie – ukło­nił się więź­nio­wi.

Ten wy­trzesz­czył oczy, lecz zaraz za­mknął je, szep­cząc zo­bo­jęt­nia­ły, nie­ja­ko do sie­bie:

– Omamy, nic wię­cej… Wszak zwy­czaj­na to rzecz w moim sta­nie.

– Nie, do­stoj­ny ge­ne­ra­le – za­prze­czył przy­by­ły w tak nie­co­dzien­ny spo­sób ka­wa­ler. – Po­zwól, że się przed­sta­wię.

– Przy­sze­dłeś na prze­szpie­gi? – za­py­tał cicho Ta­de­usz. – Da­rem­nie. Jam już nad gro­bem, mój ko­niec bli­ski, nie masz tu ni­ko­go poza straż­ni­ka­mi, tkwią­cy­mi dzień i noc przy drzwiach.

Zre­zy­gno­wa­ny pa­trzył przy tym gdzieś da­le­ko, a za­ra­zem nie­opo­dal prze­cież, bo kom­na­ta, w któ­rej prze­by­wał, nie­wiel­ka była.

– Je­stem ka­pi­tan Nemo.

– Nie przy­po­mi­nam sobie. – Wię­zień zer­k­nął na niego nieco przy­tom­niej. – Gdzie wasz­mość peł­ni­łeś służ­bę? Pod czy­imi byłeś roz­ka­za­mi?

– Nie, ja nie wal­czy­łem za oj­czy­znę. Choć moi ro­dzi­ce – a jakże! – za­prze­czył przy­bysz.

– Nemo? Czyli „nikt”?

– W rze­czy samej.

– To kon­spi­ra­cyj­na nazwa? Je­steś ma­so­nem? I kto wasz­mo­ści nadał sto­pień? Król Po­nia­tow­ski?

– Nie, Na­czel­ni­ku. Je­stem ka­pi­ta­nem łodzi.

– A, ro­zu­miem. Moi lu­dzie prze­ka­za­li po­ta­jem­nie, że szy­ku­ją dla mnie uciecz­kę takim środ­kiem trans­por­tu, lecz ka­te­go­rycz­nie od­mó­wi­łem. Nie mogę prze­cież…

Głos Ta­de­usza za­ła­mał się i męż­czy­zna za­czął roz­pacz­li­wie szlo­chać.

– Przy­się­ga­łeś zwy­cię­żyć lub zgi­nąć – przy­po­mniał mu Nemo, sia­da­jąc obok i wpa­tru­jąc się ze współ­czu­ciem w po­bla­dłe ob­li­cze Ko­ściusz­ki. – Tym­cza­sem nie stało się ani jedno, ani dru­gie. Wpraw­dzie cięż­ko ran­ne­go, lecz jed­nak ży­we­go, wy­nie­sio­no wasz­mo­ści z pola bi­tew­ne­go pod Ma­cie­jo­wi­ca­mi i uwię­zio­no w po­sia­dło­ściach im­pe­ra­to­ro­wej Ka­ta­rzy­ny.

– Nie mu­sisz przy­po­mi­nać tego upo­ko­rze­nia. Już do­sta­tecz­nie mi cięż­ko – stwier­dził z wy­rzu­tem Na­czel­nik, zwie­sza­jąc głowę.

Wy­glą­dał prze­ra­ża­ją­co i każdy, wi­dząc go w tym po­ło­że­niu, mógł­by śmia­ło przy­pu­ścić, że czło­wiek ten lada mo­ment umrze.

Przez całe dni, ty­go­dnie, mie­sią­ce i wresz­cie lata nie­wo­li roz­pa­mię­ty­wał swoje na­ro­do­wo­wy­zwo­leń­cze po­wsta­nie, wiel­kie na­dzie­je, pierw­sze suk­ce­sy i wresz­cie sro­mot­ną klę­skę. Zdru­zgo­ta­ny nie­speł­nie­niem przy­się­gi, zło­żo­nej na Rynku Kra­kow­skim, po­padł w de­pre­sję, czu­jąc, że stoi już nad gro­bem i nikt ani nic pomóc mu nie może.

– Je­stem Po­la­kiem, jak ty, Na­czel­ni­ku – po­wie­dział ła­god­nym tonem Nemo.

– Także w car­skiej nie­wo­li? Więc jed­nak wal­czy­łeś? – oży­wił się nie­ocze­ki­wa­nie wódz, chwy­ta­jąc z ra­do­ścią jego dło­nie.

– Nie, nie­ste­ty. Uro­dzi­łem się w głębi Rosji.

– Co? – Ko­ściusz­ko od­su­nął się z nie­po­ko­jem. – W Rosji? Jak to?

– Matka i oj­ciec wal­czy­li wspól­nie w po­wsta­niu 1863 roku.

– Jak rze­kłeś? Któ­re­go? Prze­cież mamy do­pie­ro rok…

– Wiem. Przy­by­łem tu z… przy­szło­ści.

Na­czel­nik od­su­nął się jesz­cze dalej z nie­chę­cią i za­krył dłoń­mi uszy, krzy­cząc z wy­rzu­tem:

– Masz za za­da­nie do­pro­wa­dzić mnie do obłę­du, tak? Ca­ry­ca ka­za­ła ci gnę­bić naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­ne­go więź­nia?!

Nemo po­smut­niał i upadł na ko­la­na przed Na­czel­ni­kiem.

– Wodzu, uwierz mi, pro­szę!

A na­stęp­nie po­czął opo­wia­dać, że jest po­sta­cią li­te­rac­ką, że wedle za­my­słu au­to­ra, Ju­liu­sza Verne, jako ka­pi­tan pod­mor­skiej łodzi mści się, za­ta­pia­jąc stat­ki ro­syj­skie, gdyż to wła­śnie w głębi Rosji, na Sy­be­rii, skąd uciekł, zgi­nę­li jego ro­dzi­ce, ze­sła­ni tam wraz z ty­sią­ca­mi ro­da­ków przez carat po po­wsta­niu stycz­nio­wym. Na­kre­ślił całą pa­no­ra­mę dzie­jo­wą, opi­su­jąc wszyst­kie zrywy na­ro­do­wo­wy­zwo­leń­cze po upad­ku In­su­rek­cji i po trze­cim roz­bio­rze Rze­czy­po­spo­li­tej.

– Trze­cim? Czyli jed­nak moja uko­cha­na oj­czy­zna nie obro­ni­ła się i znik­nę­ła cał­kiem z map świa­ta? – za­py­tał cier­pią­cy Ko­ściusz­ko.

– Tak, wodzu.

Mil­cze­li czas jakiś.

Wresz­cie Ko­ściusz­ko po­wie­dział:

– Skoro je­steś po­sta­cią li­te­rac­ką, dla­cze­go cię widzę, sły­szę i czuję twój dotyk?

– Z tego sa­me­go po­wo­du, z któ­re­go przy­sze­dłem do sie­bie z po­bli­skie­go por­tre­tu. Je­stem po­sta­cią fan­ta­stycz­ną. Mogę zatem czy­nić wszyst­ko, czego tylko za­pra­gnę.

– A dla­cze­go tak czę­sto do­da­wa­łeś do swo­jej opo­wie­ści wy­ra­że­nie: „w za­my­śle au­to­ra”?

– Po­nie­waż w oba­wie przed re­ak­cją Rosji na­ka­za­no mo­je­mu twór­cy, aby zmie­nił na­ro­do­wość głów­ne­go bo­ha­te­ra po­wie­ści, jak rów­nież po­cho­dze­nie i cel, czy­niąc mnie Hin­du­sem, ata­ku­ją­cym z ze­msty stat­ki bry­tyj­skie! Ode­bra­no mi zatem god­ność, od­bie­ra­jąc praw­dzi­wą na­ro­do­wość i ko­rze­nie! – wy­ce­dził ze zło­ścią Nemo.

– Ach, tak… Współ­czu­ję.

– Ca­ry­ca lada mo­ment wy­zio­nie ducha.

– Ona? Nie, to nie­moż­li­we, Im­pe­ra­to­ro­wa zdaje się być nie­śmier­tel­na! – za­śmiał się gorz­ko Ko­ściusz­ko. – Za to ja – i ow­szem, już nie­ba­wem, sam oba­czysz – dodał i znowu zwie­sił smut­no oban­da­żo­wa­ną głowę.

Po chwi­li jed­nak spoj­rzał uważ­niej na go­ścia:

– Skąd o tym wasz­mość wiesz?

– Bo znam przy­szłość – od­parł spo­koj­nie ka­pi­tan.

– Na­praw­dę? I co bę­dzie wów­czas ze mną? Kiedy ona umrze, co ze mną uczy­nią?

– Zo­sta­niesz uwol­nio­ny.

– Co? Prę­dzej bym się końca świa­ta spo­dzie­wał! Chyba mi nie po­wiesz, że Ka­ta­rzy­na swym roz­ka­zem…

– Nie, oczy­wi­ście, że nie. Ona nie­na­wi­dzi cię z całej duszy i, gdyby tylko mogła…

– … udu­si­ła­by mnie go­ły­mi rę­ka­mi. Wiem, wiem…

Znowu mil­cze­li chwi­lę.

– Kto zatem mnie uwol­ni? – do­py­ty­wał wódz.

– Car Paweł.

– Nie­zno­szą­cy matki syn i na­stęp­ca?

– Bę­dzie zmie­niał pra­wie każdy jej roz­kaz, by choć po­śmiert­nie prze­ciw­sta­wić się okrut­nej ro­dzi­ciel­ce.

– I tak po pro­stu da mi wol­ność?

– No, nie do końca… Każe przed­tem zło­żyć przy­się­gę wier­no­pod­dań­czą i obiet­ni­cę wy­jaz­du na emi­gra­cję.

– Co?! Nie­do­cze­ka­nie! – obu­rzył się Na­czel­nik.

– W za­mian da­ru­je wol­ność tobie i wszyst­kim pol­skim jeń­com.

Ko­ściusz­ko za­sę­pił się.

– To podłe i bez­dusz­ne! – stwier­dził ze smut­kiem. – Upo­ka­rza­ją­ce mnie jako Na­czel­ni­ka In­su­rek­cji i jako Po­la­ka.

– Dla­te­go po­sta­no­wi­łem od­wie­dzić cię tutaj, panie.

– Masz inny po­mysł, ka­pi­ta­nie?

– Ow­szem.

– Za­mie­niam się w słuch.

– Od­kry­łem nie­daw­no, że moja łódź „Na­uti­lus” po­tra­fi prze­no­sić się w cza­sie.

– Nie wie­rzę…

– Uwierz, Na­czel­ni­ku, bła­gam! To nasza je­dy­na szan­sa! Ty po­wró­cisz do mo­men­tu pla­no­wa­nia po­wsta­nia, two­rząc roz­le­gły, do­sko­na­le opra­co­wa­ny i prze­my­śla­ny spi­sek i sta­ra­jąc się nie po­peł­nić żad­ne­go z wcze­śniej­szych błę­dów.

– Brzmi zbyt pięk­nie, aby mogło stać się praw­dą – pod­su­mo­wał po­wąt­pie­wa­ją­co Na­czel­nik.

– Czu­jesz jed­nak nie­pew­ność?

– Ka­pi­ta­nie Nemo, nie zro­zum mnie źle. Gdyby tak pro­sto, jak mi to przed­sta­wiasz, można było na­pra­wić każdą spra­wę, bitwę czy wojnę, wszy­scy wy­gry­wa­li­by tylko, co samo przez się jest wszak nie­do­rzecz­no­ścią…

– Masz słusz­ność. Nie wszy­scy jed­nak spo­ty­ka­ją na swej dro­dze mnie, ka­pi­ta­na Nemo. Je­stem zdol­ny do wiel­kich po­świę­ceń, by­le­by tylko żyć spo­koj­nie i bez­tro­sko w szczę­śli­wej ro­dzi­nie. Żywię głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że tym razem po­pro­wa­dzisz wasz­mość In­su­rek­cję do spek­ta­ku­lar­ne­go zwy­cię­stwa, rzu­ca­jąc carat na ko­la­na, z któ­rych już nie zdoła się prze­nig­dy pod­nieść.

– Mrzon­ki… Czy Rosję w ogóle da się po­ko­nać?

– Ależ oczy­wi­ście!

– I nasza garst­ka słabo uzbro­jo­nych ochot­ni­ków ma to zro­bić?

– Wie­rzy­łeś prze­cież, wodzu, w po­wo­dze­nie In­su­rek­cji, skąd teraz nagle takie obawy?

– Wiele bym dał, aby zi­ścił się twój plan, drogi ka­pi­ta­nie, na­praw­dę. Lecz… Znie­chę­ce­nie i zbyt świe­ża pa­mięć klę­ski od­bie­ra­ją mi wszel­ką chęć do po­now­nych sta­rań, gdyż je­stem świę­cie prze­ko­na­ny, że to na nic. Wśród szlach­ty jest wielu zdraj­ców, sto­ją­cych murem za Rosją, król to od lat ko­cha­nek i stron­nik ca­ry­cy, zaś okro­jo­na dwoma za­bo­ra­mi Rzecz­po­spo­li­ta nie zdoła sa­mot­nie sta­wić czoła ta­kiej po­tę­dze.

– Kto po­wie­dział, że sa­mot­nie? – Mru­gnął okiem Nemo. – Nie na darmo za­wie­si­łem w ka­ju­cie łodzi twój por­tret, sław­ny Na­czel­ni­ku. Obok wisi po­do­bi­zna ge­ne­ra­ła Je­rze­go Wa­szyng­to­na i in­nych wy­bit­nych wo­dzów.

– Ame­ry­ka­nie? Mie­li­by wal­czyć za nie­pod­le­głą Pol­skę?

– A czemu nie? Ty prze­cież nie za­wa­ha­łeś się i prze­le­wa­łeś krew za ich nie­pod­le­głość.

– Cóż, nie za­szko­dzi spró­bo­wać ta­kie­go so­ju­szu.

– Wie­rzę, że tym razem wy­grasz, a ze zbroj­ną po­mo­cą przyj­dzie ci nawet Na­po­le­on!

– Na­po­le­on? Chyba obiło mi się o uszy to imię…

– Wy­bit­ny wódz i stra­teg! – oce­nił z en­tu­zja­zmem Nemo. – W wieku za­le­d­wie dwu­dzie­stu czte­rech lat zo­stał już ge­ne­ra­łem!

– Czy ja wiem? – po­wąt­pie­wał nadal Ko­ściusz­ko. – Taki tro­chę nie­zde­cy­do­wa­ny. Raz był za fran­cu­ską re­wo­lu­cją, a potem nagle wy­stą­pił prze­ciw­ko niej… Poza tym to chyba Włoch.

– Bę­dzie­cie mieć wspól­nych wro­gów. Bo­na­par­te nie­jed­no­krot­nie roz­gro­mi po­łą­czo­ne siły za­bor­ców: pru­skie, au­striac­kie i ro­syj­skie. Wasz so­jusz jest zatem tylko kwe­stią czasu. Jeno pa­mię­taj, wasz­mość, mu­sisz wy­grać po­wsta­nie!

– Co ty opo­wia­dasz? On roz­gro­mi armie po­tęż­nej ko­ali­cji an­ty­fran­cu­skiej? Sam jeden prze­ciw tylu kra­jom?

– A jakże! I to wie­lo­krot­nie, pod­czas całej serii sław­nych bitew. Na­to­miast jako ce­sarz…

– Kor­sy­kań­ski woj­sko­wy? Ce­sa­rzem? Czego? Gdzie? Kiedy? – Onie­mia­ły Ko­ściusz­ko słu­chał ze zdu­mie­niem, roz­py­tu­jąc ka­pi­ta­na do­słow­nie o wszyst­ko.

– Na­po­le­on Bo­na­par­te zo­sta­nie ce­sa­rzem Fran­cu­zów.

– Fran­cji? – nie zro­zu­miał Na­czel­nik.

– Nie. Fran­cu­zów. Ce­lo­wo przyj­mie taki tytuł, by pod­kre­ślić wła­dzę nad całym fran­cu­skim na­ro­dem, a nie tylko nad samym te­ry­to­rium.

– I Fran­cu­zi zgo­dzą się, aby uro­dzo­ny na od­le­głej Kor­sy­ce Włoch nimi rzą­dził?

– Ba! Dzię­ki niemu Fran­cja sta­nie się po­tę­gą, jaką nigdy przed­tem ani też nigdy póź­niej już nie bę­dzie.

– Zdu­mie­wa­ją­ce.

– Jan Hen­ryk Dą­brow­ski, także prze­by­wa­ją­cy obec­nie w car­skim wię­zie­niu, wiel­ce przy­słu­ży się pol­skiej spra­wie, jed­nak­że – je­że­li wy­gra­cie pod­czas po­wsta­nia 1794 roku – współ­pra­ca mi­li­tar­na z Na­po­le­onem bę­dzie moż­li­wa na pol­skich zie­miach, nie zaś na emi­gra­cji! I – na cał­kiem in­nych za­sa­dach.

Ko­ściusz­ko za­my­ślił się.

– Do­brze, niech­że zatem tak się sta­nie. Czy po­mo­że­my ci wów­czas, przy­ja­cie­lu?

– Jak naj­bar­dziej, wodzu. Moi ro­dzi­ce nie będą mu­sie­li wal­czyć prze­ciw Rosji w nowym po­wsta­niu w 1863 roku i nie tra­fią na ze­sła­nie w głąb Sy­be­rii. Bę­dzie­my Po­la­ka­mi, miesz­ka­ją­cy­mi w wol­nej, nie­pod­le­głej oj­czyź­nie.

– Jaką zatem na­ro­do­wość przy­pi­sze ci wów­czas autor po­wie­ści, ka­pi­ta­nie?

– O to się nie fra­suj, wodzu. W książ­ce mogę być nawet Hin­du­sem, mniej­sza z tym. Już przy­wy­kłem. Dużo waż­niej­sza bę­dzie dla mnie au­ten­tycz­na oso­bo­wość, moja ro­dzi­na i ko­rze­nie.

– A czy mamy prawo tak swo­bod­nie in­ge­ro­wać w dzie­je i to bez żad­nych kon­se­kwen­cji?

– Wszyst­ko, co jest moż­li­we, jest tym samym do­zwo­lo­ne.

Po chwi­li bo­ha­ter po­wie­ści Ju­liu­sza Verne szep­nął jesz­cze do sie­bie, stu­ka­jąc się lekko w czoło:

– Tylko, praw­da, muszę ko­niecz­nie pa­mię­tać, aby Jó­ze­fo­wi Wy­bic­kie­mu pod­po­wie­dzieć nieco inny re­fren słyn­nej pie­śni, przy­szłe­go hymnu na­ro­do­we­go:

„Marsz, marsz, Dą­brow­ski,

na oca­le­nie Pol­ski,

za twoim prze­wo­dem,

wol­nym my na­ro­dem!”.

Obaj zgod­nie po­de­szli do ram ob­ra­zu i ostroż­nie we­szli do środ­ka, szyb­ko zni­ka­jąc, po czym wi­ze­ru­nek na po­wrót prze­mie­nił się w ten, tkwią­cy tu wcze­śniej.

 

– Wasza wy­so­kość, wię­zień zbiegł! – ry­cze­li z prze­ra­że­niem oszo­ło­mie­ni straż­ni­cy, nie mogąc na­stęp­ne­go ranka zna­leźć Ko­ściusz­ki.

Ca­ry­ca po­msto­wa­ła, na czym świat stoi, i szu­ka­ła go także, bie­ga­jąc w tę i z po­wro­tem, ale po – jesz­cze tak nie­daw­no – zdru­zgo­ta­nym i po­grą­żo­nym w de­pre­sji wodzu wszel­ki ślad za­gi­nął.

A on w tym samym cza­sie, po­par­ty dy­plo­ma­tycz­nie i zbroj­nie przez Fran­cję i Stany Zjed­no­czo­ne, pełen pa­trio­tycz­nych unie­sień i na­dziei, wła­śnie roz­po­czy­nał ko­lej­ny raz swoją, teraz z pew­no­ścią zwy­cię­ską, In­su­rek­cję, na za­wsze zmie­nia­jąc tym samym prze­szłość i przy­szłość nie tylko Pol­ski, ale i świa­ta.

Koniec

Komentarze

Na prawo patrz;)

Nowa Fantastyka