
Pogdybać zawsze warto. :)Zapraszam. :)
Pogdybać zawsze warto. :)Zapraszam. :)
Skulonego na łóżku więźnia wyrwał z zadumy niecodzienny hałas. Był ledwie słyszalny, lecz ucho Tadeusza bezbłędnie go wychwyciło. Skierował wzrok w tamtą stronę. Jeden z portretów, wiszących na ścianie, błyskawicznie zmienił ukazywane oblicze, a potem ożywił się, po czym bezszelestnie spadł na podłogę. Ze złotych ram wyszedł wysoki, postawny mężczyzna o jasnych włosach i błękitnych oczach.
– Witaj, dostojny panie – ukłonił się więźniowi.
Ten wytrzeszczył oczy, lecz zaraz zamknął je, szepcząc zobojętniały, niejako do siebie:
– Omamy, nic więcej… Wszak zwyczajna to rzecz w moim stanie.
– Nie, dostojny generale – zaprzeczył przybyły w tak niecodzienny sposób kawaler. – Pozwól, że się przedstawię.
– Przyszedłeś na przeszpiegi? – zapytał cicho Tadeusz. – Daremnie. Jam już nad grobem, mój koniec bliski, nie masz tu nikogo poza strażnikami, tkwiącymi dzień i noc przy drzwiach.
Zrezygnowany patrzył przy tym gdzieś daleko, a zarazem nieopodal przecież, bo komnata, w której przebywał, niewielka była.
– Jestem kapitan Nemo.
– Nie przypominam sobie. – Więzień zerknął na niego nieco przytomniej. – Gdzie waszmość pełniłeś służbę? Pod czyimi byłeś rozkazami?
– Nie, ja nie walczyłem za ojczyznę. Choć moi rodzice – a jakże! – zaprzeczył przybysz.
– Nemo? Czyli „nikt”?
– W rzeczy samej.
– To konspiracyjna nazwa? Jesteś masonem? I kto waszmości nadał stopień? Król Poniatowski?
– Nie, Naczelniku. Jestem kapitanem łodzi.
– A, rozumiem. Moi ludzie przekazali potajemnie, że szykują dla mnie ucieczkę takim środkiem transportu, lecz kategorycznie odmówiłem. Nie mogę przecież…
Głos Tadeusza załamał się i mężczyzna zaczął rozpaczliwie szlochać.
– Przysięgałeś zwyciężyć lub zginąć – przypomniał mu Nemo, siadając obok i wpatrując się ze współczuciem w pobladłe oblicze Kościuszki. – Tymczasem nie stało się ani jedno, ani drugie. Wprawdzie ciężko rannego, lecz jednak żywego, wyniesiono waszmości z pola bitewnego pod Maciejowicami i uwięziono w posiadłościach imperatorowej Katarzyny.
– Nie musisz przypominać tego upokorzenia. Już dostatecznie mi ciężko – stwierdził z wyrzutem Naczelnik, zwieszając głowę.
Wyglądał przerażająco i każdy, widząc go w tym położeniu, mógłby śmiało przypuścić, że człowiek ten lada moment umrze.
Przez całe dni, tygodnie, miesiące i wreszcie lata niewoli rozpamiętywał swoje narodowowyzwoleńcze powstanie, wielkie nadzieje, pierwsze sukcesy i wreszcie sromotną klęskę. Zdruzgotany niespełnieniem przysięgi, złożonej na Rynku Krakowskim, popadł w depresję, czując, że stoi już nad grobem i nikt ani nic pomóc mu nie może.
– Jestem Polakiem, jak ty, Naczelniku – powiedział łagodnym tonem Nemo.
– Także w carskiej niewoli? Więc jednak walczyłeś? – ożywił się nieoczekiwanie wódz, chwytając z radością jego dłonie.
– Nie, niestety. Urodziłem się w głębi Rosji.
– Co? – Kościuszko odsunął się z niepokojem. – W Rosji? Jak to?
– Matka i ojciec walczyli wspólnie w powstaniu 1863 roku.
– Jak rzekłeś? Którego? Przecież mamy dopiero rok…
– Wiem. Przybyłem tu z… przyszłości.
Naczelnik odsunął się jeszcze dalej z niechęcią i zakrył dłońmi uszy, krzycząc z wyrzutem:
– Masz za zadanie doprowadzić mnie do obłędu, tak? Caryca kazała ci gnębić najbardziej znienawidzonego więźnia?!
Nemo posmutniał i upadł na kolana przed Naczelnikiem.
– Wodzu, uwierz mi, proszę!
A następnie począł opowiadać, że jest postacią literacką, że wedle zamysłu autora, Juliusza Verne, jako kapitan podmorskiej łodzi mści się, zatapiając statki rosyjskie, gdyż to właśnie w głębi Rosji, na Syberii, skąd uciekł, zginęli jego rodzice, zesłani tam wraz z tysiącami rodaków przez carat po powstaniu styczniowym. Nakreślił całą panoramę dziejową, opisując wszystkie zrywy narodowowyzwoleńcze po upadku Insurekcji i po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej.
– Trzecim? Czyli jednak moja ukochana ojczyzna nie obroniła się i zniknęła całkiem z map świata? – zapytał cierpiący Kościuszko.
– Tak, wodzu.
Milczeli czas jakiś.
Wreszcie Kościuszko powiedział:
– Skoro jesteś postacią literacką, dlaczego cię widzę, słyszę i czuję twój dotyk?
– Z tego samego powodu, z którego przyszedłem do siebie z pobliskiego portretu. Jestem postacią fantastyczną. Mogę zatem czynić wszystko, czego tylko zapragnę.
– A dlaczego tak często dodawałeś do swojej opowieści wyrażenie: „w zamyśle autora”?
– Ponieważ w obawie przed reakcją Rosji nakazano mojemu twórcy, aby zmienił narodowość głównego bohatera powieści, jak również pochodzenie i cel, czyniąc mnie Hindusem, atakującym z zemsty statki brytyjskie! Odebrano mi zatem godność, odbierając prawdziwą narodowość i korzenie! – wycedził ze złością Nemo.
– Ach, tak… Współczuję.
– Caryca lada moment wyzionie ducha.
– Ona? Nie, to niemożliwe, Imperatorowa zdaje się być nieśmiertelna! – zaśmiał się gorzko Kościuszko. – Za to ja – i owszem, już niebawem, sam obaczysz – dodał i znowu zwiesił smutno obandażowaną głowę.
Po chwili jednak spojrzał uważniej na gościa:
– Skąd o tym waszmość wiesz?
– Bo znam przyszłość – odparł spokojnie kapitan.
– Naprawdę? I co będzie wówczas ze mną? Kiedy ona umrze, co ze mną uczynią?
– Zostaniesz uwolniony.
– Co? Prędzej bym się końca świata spodziewał! Chyba mi nie powiesz, że Katarzyna swym rozkazem…
– Nie, oczywiście, że nie. Ona nienawidzi cię z całej duszy i, gdyby tylko mogła…
– … udusiłaby mnie gołymi rękami. Wiem, wiem…
Znowu milczeli chwilę.
– Kto zatem mnie uwolni? – dopytywał wódz.
– Car Paweł.
– Nieznoszący matki syn i następca?
– Będzie zmieniał prawie każdy jej rozkaz, by choć pośmiertnie przeciwstawić się okrutnej rodzicielce.
– I tak po prostu da mi wolność?
– No, nie do końca… Każe przedtem złożyć przysięgę wiernopoddańczą i obietnicę wyjazdu na emigrację.
– Co?! Niedoczekanie! – oburzył się Naczelnik.
– W zamian daruje wolność tobie i wszystkim polskim jeńcom.
Kościuszko zasępił się.
– To podłe i bezduszne! – stwierdził ze smutkiem. – Upokarzające mnie jako Naczelnika Insurekcji i jako Polaka.
– Dlatego postanowiłem odwiedzić cię tutaj, panie.
– Masz inny pomysł, kapitanie?
– Owszem.
– Zamieniam się w słuch.
– Odkryłem niedawno, że moja łódź „Nautilus” potrafi przenosić się w czasie.
– Nie wierzę…
– Uwierz, Naczelniku, błagam! To nasza jedyna szansa! Ty powrócisz do momentu planowania powstania, tworząc rozległy, doskonale opracowany i przemyślany spisek i starając się nie popełnić żadnego z wcześniejszych błędów.
– Brzmi zbyt pięknie, aby mogło stać się prawdą – podsumował powątpiewająco Naczelnik.
– Czujesz jednak niepewność?
– Kapitanie Nemo, nie zrozum mnie źle. Gdyby tak prosto, jak mi to przedstawiasz, można było naprawić każdą sprawę, bitwę czy wojnę, wszyscy wygrywaliby tylko, co samo przez się jest wszak niedorzecznością…
– Masz słuszność. Nie wszyscy jednak spotykają na swej drodze mnie, kapitana Nemo. Jestem zdolny do wielkich poświęceń, byleby tylko żyć spokojnie i beztrosko w szczęśliwej rodzinie. Żywię głębokie przekonanie, że tym razem poprowadzisz waszmość Insurekcję do spektakularnego zwycięstwa, rzucając carat na kolana, z których już nie zdoła się przenigdy podnieść.
– Mrzonki… Czy Rosję w ogóle da się pokonać?
– Ależ oczywiście!
– I nasza garstka słabo uzbrojonych ochotników ma to zrobić?
– Wierzyłeś przecież, wodzu, w powodzenie Insurekcji, skąd teraz nagle takie obawy?
– Wiele bym dał, aby ziścił się twój plan, drogi kapitanie, naprawdę. Lecz… Zniechęcenie i zbyt świeża pamięć klęski odbierają mi wszelką chęć do ponownych starań, gdyż jestem święcie przekonany, że to na nic. Wśród szlachty jest wielu zdrajców, stojących murem za Rosją, król to od lat kochanek i stronnik carycy, zaś okrojona dwoma zaborami Rzeczpospolita nie zdoła samotnie stawić czoła takiej potędze.
– Kto powiedział, że samotnie? – Mrugnął okiem Nemo. – Nie na darmo zawiesiłem w kajucie łodzi twój portret, sławny Naczelniku. Obok wisi podobizna generała Jerzego Waszyngtona i innych wybitnych wodzów.
– Amerykanie? Mieliby walczyć za niepodległą Polskę?
– A czemu nie? Ty przecież nie zawahałeś się i przelewałeś krew za ich niepodległość.
– Cóż, nie zaszkodzi spróbować takiego sojuszu.
– Wierzę, że tym razem wygrasz, a ze zbrojną pomocą przyjdzie ci nawet Napoleon!
– Napoleon? Chyba obiło mi się o uszy to imię…
– Wybitny wódz i strateg! – ocenił z entuzjazmem Nemo. – W wieku zaledwie dwudziestu czterech lat został już generałem!
– Czy ja wiem? – powątpiewał nadal Kościuszko. – Taki trochę niezdecydowany. Raz był za francuską rewolucją, a potem nagle wystąpił przeciwko niej… Poza tym to chyba Włoch.
– Będziecie mieć wspólnych wrogów. Bonaparte niejednokrotnie rozgromi połączone siły zaborców: pruskie, austriackie i rosyjskie. Wasz sojusz jest zatem tylko kwestią czasu. Jeno pamiętaj, waszmość, musisz wygrać powstanie!
– Co ty opowiadasz? On rozgromi armie potężnej koalicji antyfrancuskiej? Sam jeden przeciw tylu krajom?
– A jakże! I to wielokrotnie, podczas całej serii sławnych bitew. Natomiast jako cesarz…
– Korsykański wojskowy? Cesarzem? Czego? Gdzie? Kiedy? – Oniemiały Kościuszko słuchał ze zdumieniem, rozpytując kapitana dosłownie o wszystko.
– Napoleon Bonaparte zostanie cesarzem Francuzów.
– Francji? – nie zrozumiał Naczelnik.
– Nie. Francuzów. Celowo przyjmie taki tytuł, by podkreślić władzę nad całym francuskim narodem, a nie tylko nad samym terytorium.
– I Francuzi zgodzą się, aby urodzony na odległej Korsyce Włoch nimi rządził?
– Ba! Dzięki niemu Francja stanie się potęgą, jaką nigdy przedtem ani też nigdy później już nie będzie.
– Zdumiewające.
– Jan Henryk Dąbrowski, także przebywający obecnie w carskim więzieniu, wielce przysłuży się polskiej sprawie, jednakże – jeżeli wygracie podczas powstania 1794 roku – współpraca militarna z Napoleonem będzie możliwa na polskich ziemiach, nie zaś na emigracji! I – na całkiem innych zasadach.
Kościuszko zamyślił się.
– Dobrze, niechże zatem tak się stanie. Czy pomożemy ci wówczas, przyjacielu?
– Jak najbardziej, wodzu. Moi rodzice nie będą musieli walczyć przeciw Rosji w nowym powstaniu w 1863 roku i nie trafią na zesłanie w głąb Syberii. Będziemy Polakami, mieszkającymi w wolnej, niepodległej ojczyźnie.
– Jaką zatem narodowość przypisze ci wówczas autor powieści, kapitanie?
– O to się nie frasuj, wodzu. W książce mogę być nawet Hindusem, mniejsza z tym. Już przywykłem. Dużo ważniejsza będzie dla mnie autentyczna osobowość, moja rodzina i korzenie.
– A czy mamy prawo tak swobodnie ingerować w dzieje i to bez żadnych konsekwencji?
– Wszystko, co jest możliwe, jest tym samym dozwolone.
Po chwili bohater powieści Juliusza Verne szepnął jeszcze do siebie, stukając się lekko w czoło:
– Tylko, prawda, muszę koniecznie pamiętać, aby Józefowi Wybickiemu podpowiedzieć nieco inny refren słynnej pieśni, przyszłego hymnu narodowego:
„Marsz, marsz, Dąbrowski,
na ocalenie Polski,
za twoim przewodem,
wolnym my narodem!”.
Obaj zgodnie podeszli do ram obrazu i ostrożnie weszli do środka, szybko znikając, po czym wizerunek na powrót przemienił się w ten, tkwiący tu wcześniej.
– Wasza wysokość, więzień zbiegł! – ryczeli z przerażeniem oszołomieni strażnicy, nie mogąc następnego ranka znaleźć Kościuszki.
Caryca pomstowała, na czym świat stoi, i szukała go także, biegając w tę i z powrotem, ale po – jeszcze tak niedawno – zdruzgotanym i pogrążonym w depresji wodzu wszelki ślad zaginął.
A on w tym samym czasie, poparty dyplomatycznie i zbrojnie przez Francję i Stany Zjednoczone, pełen patriotycznych uniesień i nadziei, właśnie rozpoczynał kolejny raz swoją, teraz z pewnością zwycięską, Insurekcję, na zawsze zmieniając tym samym przeszłość i przyszłość nie tylko Polski, ale i świata.
Na prawo patrz;)