
Zapraszam. :)
Zapraszam. :)
Marta leżała z laptopem na jedwabnej pościeli i z nudów przeglądała internet. Po obronie pracy licencjackiej w zasadzie nie miała za wiele do roboty. Właśnie rozpoczęła trzymiesięczne wakacje, po których czekały ją jeszcze studia magisterskie. Co to dla niej, a raczej dla ojcowskiego portfela? Pestka!
Za kilka dni planowała wyjazd na zagraniczne, dwutygodniowe wczasy zafundowane jej i Jerzemu przez ukochanego tatusia. Jerzy, starszy o dwa lata, wprawdzie już pracował i to w prywatnej firmie wuja, ale tym razem pozwoliła mu skorzystać z tego hojnego prezentu. Za miesiąc to on z kolei miał odwzajemnić się niespodzianką. Marta wiedziała już, że będzie nią wymarzony Dubaj, Hotel Atlantis, ale udawała, że o niczym nie ma pojęcia, by nie sprawić ukochanemu przykrości.
Sączyła drinka, popijając nim słodkości, i wertowała portal społecznościowy, gdy nagle wśród ciągle tych samych reklam i krzykliwych zaproszeń na najrozmaitsze imprezy jej uwagę przykuło zdjęcie dziewiętnastowiecznego obrazu. Akurat pochłaniała pokaźny kęs przepysznego sernika z owocami. Dłoń, niosąca łyżeczkę z porcją ciasta, zatrzymała się w powietrzu, a wzrok dziewczyny zamarł na ukazanej przez malarza postaci małego chłopca. Był cały pobrudzony, w łachmanach, bosy. Wyczerpany, spał na ulicy, oparty o jakiś mur, a w szyję wpijał mu się sznurek ze skrzynką, zawierającą bukieciki fiołków. Jeden z nich spadł na bruk.
(Fernand Pelez, 1885 – Męczennik, pl.artprinta.com)
Mechanicznym ruchem, jakby stała się nagle robotem, Marta odłożyła łyżeczkę. Odstawiła jedzenie i picie wraz ze stoliczkiem, po czym zaczęła szukać w internecie jakichkolwiek informacji o tym dziecku. Zadzwonił telefon, w oko wpadły znowu jakieś reklamy, a ona, nie zwracając na to wszystko uwagi i spoglądając co rusz na zminimalizowany obrazek i namalowaną, wzruszającą postać kilkulatka, zajmowała się tylko szukaniem, porównywaniem, sprawdzaniem…
Sama nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Dziecko na obrazie wywołało w jej umyśle i sercu niezwykłe poruszenie. Potoki łez cisnęły się mimowolnie do oczu. Całe ciało objęły spazmy. Zdumiona trzęsła się, nie potrafiąc uspokoić. Przebiegała oczami po maleńkim, chuderlawym ciałku, stopkach i dłoniach, po otwartej buzi i zamkniętych oczkach. Po całej sylwetce, tak błogiej podczas tych kilku chwil zakazanego odpoczynku.
Co go spotkało, kiedy się wybudził? Ile kopniaków i batów dostał za zniszczenie zgubionego bukieciku i za zaśnięcie podczas pracy? Czy zdołał cokolwiek zarobić na tych nędznych kwiatach? Gdzie jeszcze pracował? Czy przetrwał na ulicy?
Pytania cisnęły się do głowy Marty, a ona płakała coraz rzewniej.
– Kotku, czemu nie odbierasz? – Jerzy wszedł do pokoju Marty, usiadł obok i ucałował ją w policzek.
Nagle uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny.
– Ty płaczesz? Co jest?
Dziewczyna rozbeczała się, tuląc do niego roztrzęsione ciało, niczym mały brzdąc, szukający zwykłego, ludzkiego pocieszenia.
Gładził chwilę jej włosy, nic nie rozumiejąc.
– No, ciii, spokojnie. Co jest, maleńka?
– T-e-en chło-opiec – jąkała się, łkając i pokazując na monitorze reprodukcję obrazu.
– Co? – nie zrozumiał.
– Popatrz, jak on… Jak on wygląda.
– E, to fake news, pełno ich w sieci, daj sobie spokój i zamknij komp! Zabieram cię do ekskluzywnej restauracji!
Marta popatrzyła, jak na obcego.
– Jerzy, to dziecko umiera.
– Co takiego?
– Ono umiera. Z głodu, z wyczerpania, z wysiłku ponad jego siły.
– Ono nie istnieje – powiedział z naciskiem.
– To nieprawda!
– Kochana, jesteś taka wrażliwa. – Pocałował ją w czubek głowy i wstał. – No, przebieraj się, raz, dwa, bo już południe! Jedziemy twoim wozem, czy moim?
Marta nie umiała tego logicznie wyjaśnić, ale poczuła nagłe mdłości. Rozejrzała się po swoim pokoju ze złością. Najdroższe meble, najnowsze ubrania, najlepszy sprzęt. Wszędzie porządek, o który dbał sztab wynajmowanych przez rodziców ludzi. Popatrzyła na swoje paznokcie z błyszczącym lakierem w kilkunastu odcieniach, na złotą biżuterię, kapcie ozdobione szlachetnymi kamieniami. Pieniądze i przepych krzyczały wszędzie dookoła niej przez całe dwadzieścia trzy lata życia.
I zemdliło ją ponownie.
– Chyba zaraz puszczę pawia – wyszeptała z przerażaniem w oczach, zakrywając dłońmi usta.
– E… spokojnie, tylko nie na mnie! To nowe wdzianko i nie było najtańsze! – zawołał Jerzy, odskakując na bezpieczną odległość i lekko unosząc ręce, jakby chciał się poddać.
Marta wpadła do łazienki i dysząc ciężko oblewała twarz lodowatą wodą, zmywając przy okazji łzy i makijaż. Płakała coraz głośniej, spazmatycznie, wręcz histerycznie.
Wyszła zalana wodą, pobrudzona rozmazanym czarnym tuszem i cieniami do powiek.
Jerzy wytrzeszczył oczy.
– Wyglądasz, jak śmierć. Dasz radę dziś jechać?
Pokręciła głową i runęła twarzą na łóżko.
Zadźwięczał telefon Jerzego. Spojrzał na ekranik, a potem na nią.
– Dziś sobie chyba odpuścimy ten wypad. Kuruj się, skarbie. Może to chwilowa niedyspozycja. Wpadnę jutro. Teraz lecę, pa! – cmoknął spod drzwi na pożegnanie i wybiegł.
Marta ledwo żywa przysunęła się bliżej włączonego nadal laptopa i spojrzała znowu na obraz. Wygląd chłopca powodował, że wszystkie drogie rzeczy, otaczające ją od urodzenia, wywoływały teraz trudne do opisania emocje. Głównie odrazę i wstręt. No i wstyd. Do siebie. Czuła się podle i bolało ją potwornie to, kim była. Nienawidziła się za to, co otaczało ją każdego dnia.
Od lat na utrzymaniu bogatych rodziców i ich wciąż nowych partnerów, zawsze oczko w głowie mamy i taty, miała wszystkiego w bród. Najlepsze prywatne szkoły i uczelnie, najdroższe ubrania i kosmetyki, najnowocześniejsze zabawki, samochody… Nigdy niczego jej nie brakowało, nigdy nie musiała pracować ani martwić się o jutro. Teraz płakała chyba pierwszy raz w całym swoim wspaniałym, pełnym przepychu, lecz równocześnie – jakże pustym i durnowatym życiu.
Coś paliło ją niemiłosiernie w środku. Jakby była złodziejką i oszustką, która sama odbierała temu chłopcu chleb i nędzne grosze zarobione za owe zwiędłe fiołki.
Ileż to dziecko pewnie by dało, aby choć jeden dzień móc spędzić w takim domu?
Zrobiło jej się niezmiernie przykro. Płacz nie ustawał, wyrzuty sumienia także. Patrząc na buzię śpiącego chłopczyka zapragnęła nagle z całej siły, aby wspomóc go, dać ciepło i miłość, umyć i nakarmić. Ocalić. Pokazać, że nie musi już tak cierpieć…
– Widziałaś obraz tego małego? – rozległo się nagle tuż obok.
W pokoju Marty stała dziwacznie ubrana, sędziwa kobieta. Uśmiechała się szyderczo, ukazując przerzedzone, poczerniałe zęby.
– Kim jesteś? – Dziewczyna prawie znieruchomiała z niepokoju.
– Grzeczniej, gówniaro, do starszej od siebie mówisz! – rozgniewała się staruszka.
– Ty do mnie tak samo, to i ja do ciebie!
– Pyskata smarkula! – roześmiała się paskudnie. – We łbach i w dupach się poprzewracało od tych pieniędzy, no to szacunku nie znają! Grzeczniej, mówię! – ryknęła nagle, ściągając gniewnie brwi.
– U siebie jestem. Mówię, jak mi się podoba! – powiedziała hardo Marta i także spojrzała pewnym wzrokiem.
– Pstryk! – wrzasnęła rozsierdzona wiedźma i pstryknęła palcami.
Śpiący żebrak z obrazu znalazł się nagle pod ścianą w pokoju.
Zaskoczona Marta zamknęła dłońmi usta, aby nie krzyknąć głośno i nie zbudzić go. Przypatrywała się z bolesnym wyrazem twarzy, prawie nie oddychając.
– Niech patrzy i niech sumienie ją gryzie! Wy macie wszystko, on nie ma nic! A takich, jak on, są miliony! Żyj w świadomości, że chleb odbierasz tym maluchom fircykowatymi fatałaszkami – powiedziała starucha pogardliwie i przez uchylone drzwi szafy zrzuciła z wieszaków kilka ubrań Marty, a potem zaczęła wywalać kolejne rzeczy – świecidełkami, pieniędzmi. Głupotami. Nędznymi, pustymi, zbytecznymi! Na cóż wam ich aż tyle? Do grobu tego nie weźmiecie, kiedy koniec nadejdzie! A może to nastąpić rychlej, niżbyście się spodziewali, przeklęci bogacze! – ryknęła ze złością i splunęła pod nogi przerażonej Marty.
– Ciszej! Zbudzi pani to dziecko. – Zalękniona dziewczyna spoglądała nadal z troską na chłopczyka.
– Co? Coś ty powiedziała? – zapytała zdziwiona wiedźma.
– Przecież on śpi. Niech go pani nie budzi – powiedziała z czułością.
– Nie wypędzasz mnie, nie grozisz, nie kłócisz się, jak inni? – Czarownica nie mogła uwierzyć.
– Dajmy mu jeszcze odpocząć. A potem nakarmimy i przebierzemy w coś ładnego i nowego. Zaraz kupię…
– Chyba nie do końca rozumiesz, pusta i głupia dziewczyno, że…
Kobieta popatrzyła uważniej na twarz Marty.
– Ty… płaczesz?
Marta usiadła przy laptopie i zaczęła przeglądać strony z dziecięcymi ubraniami.
– Hej, mówię do ciebie!
– Słyszę, proszę pani – odparła, nadal patrząc w monitor. – Ale teraz najważniejsze, aby pomóc temu chłopcu.
Starucha podeszła do niej i powiedziała bardzo powoli:
– Nie rozumiesz? Jemu już pomóc nie można. To dziecko od dawna nie żyje. Zmarło na ulicy kilka chwil po tym, jak malarz uwiecznił je na obrazie.
W miarę jak mówiła, Marta coraz wolniej poruszała palcem po laptopie, wreszcie znieruchomiała, odwróciła się do czarownicy i popatrzyła załzawionymi oczami.
– To pani nic nie rozumie. Małemu potrzebne są nowe ubranka, zabawki, jedzenie i picie oraz ciepła kąpiel i mebelki do pokoiku. Chcę je teraz kupić. Ja wszystko urządzę! – stwierdziła z uporem i dużą pewnością w głosie.
– Ahaaa, załapałam, do czego zmierzasz, spryciulo! – syknęła przeciągle czarownica. – Znudziły się już wszystkie znane, zatem szukasz sobie kolejnej, jeszcze bardziej oryginalnej zabawki?! Tym razem żywej? Nie małpki, czy świnki, pieska albo szczurka, ale dziecka, tak?! Będziesz trzymać je w klatce i pokazywać znajomym podczas pijackich libacji?!
Popatrzyła za twarz Marty i zamilkła. Dziewczyna starała się nie zwracać uwagi na zrzędzenie kobiety. Bez przerwy płakała, ocierała nerwowo łzy i nadal przeszukiwała internet, zakupując dla malucha rzeczy do jego nowego pokoiku.
– Martuniu, jesteś tam? – rozległo się nagle za drzwiami.
– Tak, mamo! – odpowiedziała dziewczyna.
– Jerzy dzwonił. Mówił, że źle się poczułaś i nie pojechaliście do restauracji. Wszystko już dobrze?
– Tak, odpoczywam.
– To na razie, kochanie! Jedziemy z Artkiem do kina!
– Pa! Baw się dobrze!
– Będę na pewno!
Matka zeszła na dół.
Czarownica spojrzała na dziewczynę.
– Czemu mnie nie wydałaś?
– Kim on jest? – Marta zbyła pytanie i wciąż patrzyła z czułością na chłopczyka.
– Nie wiem. To bezimienny chłopiec.
– Musiał mieć jakieś imię.
– Nie zachował się o nim żaden ślad.
– A jak ty się nazywasz?
– Ja? – Staruszka zdumiała się.
– Tak.
– Jean. To po francusku, bo stamtąd oboje pochodzimy. Po polsku to znaczy Janina.
– Zatem on będzie się nazywać Jan, po francusku Jean. Po swojej babci. – Uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Domyśliłaś się? Skąd?
– Nie było trudno. Macie identyczne rysy.
– Cóż, tak naprawdę jestem babcią dla tysięcy takich, jak on…
– Tym większy mój podziw dla ciebie.
– I czy ty… naprawdę? Chcesz… – Wiedźma nie potrafiła uwierzyć.
Jej twarz stopniowo wypogadzała się.
– Tak.
Marta zadzwoniła do gosposi:
– Trzeba przygotować pokój gościnny. To znaczy dwa. Meble i wszystkie niezbędne rzeczy przywiozą jutro, najpóźniej pojutrze. Teraz pojedziesz do sklepu i zakupisz najpotrzebniejsze artykuły. Spis wysyłam ci SMS-em.
– Jego matka była niewiele starsza od ciebie – stwierdziła wiedźma, nadal oszołomiona tym, co tu zaszło. – Przez całe dziesięciolecia szukałam dla Jasia kochającego domu. Już straciłam wszelką nadzieję. Zawsze byłam wyganiana i znieważana. Kto by się spodziewał, że znajdzie go tutaj… U ciebie… W tej willi… – Spojrzała krytycznie na marmurowe posadzki i przebogaty wystrój pomieszczenia.
– Ten pokój tylko z zewnątrz jest kolorowy i piękny. W środku zieje czarną pustką. Nicością – stwierdziła cicho Marta.
– Cieszy mnie, że tak myślisz. Przyznam szczerze, jestem mile zaskoczona. Nikt dotąd nie patrzył na dziecko, lecz każdy – jedynie na świetnie dobrane odcienie barw, farby i grę świateł, mistrzowski pędzel oraz talent twórcy. Ludzie patrzyli na obraz. Nie na ukazanego człowieka.
Marta słuchała jej, a jednocześnie podchodziła ostrożnie i powoli do śpiącego beztrosko chłopca.
– Nie wierzysz mi, że on nie żyje? – zapytała ze smutkiem wiedźma.
Marta potrząsnęła głową. Nadal lekko się uśmiechała.
– Czemu?
– Bo słyszę jego oddech. I bicie serduszka – powiedziała cicho z uśmiechem, siadając przy malcu.
– Jak?
Marta lekko dotknęła okolic serca.
– No, zrób, co masz zamiar. Nie każ mi tyle czekać! – Popatrzyła na nią. – Jeżeli chcesz, też możesz z nami zamieszkać – dodała nieoczekiwanie do niezwykłego gościa.
– Nieee… Nie pasuję tu. Z niego jakoś się wszystkim wytłumaczysz, że go adoptujesz, czy – że bocian zostawił przy progu, lub – że leżał w liściach kapusty. A ze mnie, starego próchna?
– No, rób już to, co masz! – ponagliła znowu zniecierpliwiona dziewczyna.
Wiedźma kiwnęła głową i pstryknęła, wypowiadając na głos słowo: „Pstryk!”. Chłopczyk otwarł oczka i rozejrzał się ze zdumieniem.
– Gdzie ja jestem? – zapytał.
– W domu – odpowiedziała radośnie Marta.
Wiedźma uchwyciła jej spojrzenie, w mig pojęła, pstryknęła znowu, szepcząc: „Pstryk!”, a po ciężkiej skrzynce na sznurku i bukiecikach fiołków nie było śladu.
– Ale, jak to, przecież mieszkam w piwnicy, a jedna pani mówiła, że mama od dawna chodzi na ulice, do tych panów… – Maluch nadal był zdezorientowany.
– Nie, kochanie, to tylko zły sen. Ubrudziłeś się podczas zabawy na podwórku, ale piastunka Janina zaraz pomoże cię wykąpać i przebrać w czyste ubranka, które lada moment dotrą.
– Piastunka Janina? – powtórzyła czarownica z uśmiechem.
– Muszę mieć przecież kogoś do pomocy. Przynajmniej na razie. Nie mam pojęcia o opiece nad dziećmi. Możesz zamieszkać w pokoju obok? Odpowiada ci?
Wiedźma uśmiechnęła się serdecznie do Marty. Jej twarz wypogodziła się całkowicie, włosy nabrały barwy kasztanowej, oczy pojaśniały, zęby wyglądały zdrowo i pięknie. Po podartych, cuchnących łachmanach także nie było śladu, zastąpiła je elegancka sukienka i śliczne pantofle. Ze zgarbionej, starej, pomarszczonej wiedźmy zmieniła się w wytworną damę.
– A co z wczasami?
– Zabiorę tam małego. Powinien nabrać sił i solidnie wypocząć.
– Jerzy się zgodzi?
– Sporo o mnie wiesz…
– W końcu jestem czarownicą.
– Nie dbam o to, czy wyrazi zgodę, czy nie.
– To lekkoduch o kamiennym sercu. Nie będzie zadowolony.
– Mało mnie in-te-re-re on i jego poglądy. W każdej chwili mogę zerwać tę znajomość. Raz na zawsze.
– Nie kochasz go?
– Kiedyś myślałam, że tak, ale dopiero teraz zrozumiałam, co to znaczy tak naprawdę kochać i chcieć wszystkiego, co najlepsze, dla ukochanej osoby. – Popatrzyła znowu czule na wtulone w nią dziecko.
– A twoje dalsze plany? Studia? Niełatwo pogodzić naukę i bogate życie studenckie z opieką nad dzieckiem…
– Jestem już zmęczona tym „bogatym” życiem. Czułam się w nim sztucznie i źle. W rzeczywistości jest bardzo puste. Nie wnosi żadnych wartości. A studia mogą poczekać. Pójdę do zwykłej, normalnej pracy. Jak każdy.
– Widzę, że mówisz poważnie.
– Oczywiście. Ty masz uproszczone zadanie we wszystkim, wystarczy, że tylko pstrykniesz…
– O, bardzo się mylisz, wierz mi! Znacznie łatwiej jest sprowadzić i przebudzić magią dziecko sprzed stuleci, niż uczynić to z sumieniem bogaczy.
– Masz pewnie rację.
Milczały chwilę, spoglądając na malucha. Janina podeszła do wskazanej lodówki i przygotowała kilka kanapek.
– Będę potrzebowała wychodnego – dodała szeptem, aby malec nie zrozumiał. – Co najmniej raz w tygodniu.
– Wychodnego?
– Wiesz, ile mam jeszcze takich sportretowanych dzieciaków? Jaś nie jest przecież jedynym.
– Rozumiem. Dobrze, oczywiście. I poproszę cię jeszcze o jedno… – Marta tuliła jedzącego chłopca, a jednocześnie wskazywała Janinie na laptopie ogłoszenia o charytatywnych zbiórkach. – Czy mogłabyś dokonać za mnie kilku wpłat? Te chore dzieci naprawdę potrzebują natychmiastowej pomocy!
– Nie obawiasz się przekazywać mi danych do swojego konta bankowego? – zdumiała się wiedźma.
– Gdybyś chciała, już dawno byś je opróżniła, prawda? Przecież masz magiczne moce. – Marta uśmiechnęła się i nadal tuliła umorusanego Janka, częstując go przygotowaną na szybko kanapką z szynką. – Wystarczyłby pstryk.
Janina kiwnęła głową i przejęła laptop.
– Czy ty jesteś moją nową mamą? – zapytał Jaś.
– A chciałbyś?
– Bardzo.
– Ja też.
Chwilę milczeli.
– Mamo…
– Tak, kochanie?
– Dziękuję.
– Nie, to ja tobie dziękuję. – Pocałowała go czule w główkę i otarła łzy.
– Nic nie zrobiłem.
– Zrobiłeś więcej niż sądzisz, Janku.
– A co, a co? – dopytywał, uśmiechając się i przełykając kęsy jedzenia.
– Pokazałeś mi, że jestem człowiekiem.
***
– Dlaczego lecimy przez Paryż? – denerwowała się Marta wyglądając przez okno samolotu.
– Chciałbym pokazać ci ojczyste strony, mamo – stwierdził Janek.
– To twoja sprawka? – Spojrzała zdumiona.
– Yhm. – Kiwnął głową.
– Jak to zrobiłeś?
– Babcia nauczyła mnie magii.
– Co ty nie powiesz?
– No. A najfajniej jest, kiedy też pstrykam.
– Potrafisz zmienić otoczenie, czas i miejsce?
– Tak.
– Ale tego nie zrobisz, prawda, Janku? Wybieramy się na wczasy. Chciałabym, abyś nareszcie był szczęśliwy. Abyś miał wszystko, czego zapragniesz. I nie musiał już, zmęczony i wyczerpany, sprzedawać fiołków na ulicy.
– Mam już wszystko, o czym mógłbym marzyć, bo mam ciebie, mamo. – Maluch przytulił się do Marty.
– Dobrze, kochany synku. Zaraz… czemu lądujemy? – Znowu wyjrzała.
– Musimy wysiąść, mamo.
– Co? Dlaczego?
– Bo nie stać nas na dalszą podróż.
– Co ty opowiadasz? Tata zapłacił za wszystko!
– Chciałbym mieć pewność, że kochasz mnie naprawdę. I to nie tylko dlatego, że masz pieniądze i jesteś bogata.
– No oczywiście, że…
– Pstryk! – wyszeptał chłopczyk.
– Co się dzieje? – Marta w panice rozglądała się dookoła. – Dlaczego stoimy na ulicy? Gdzie się podział samolot, lotnisko, pasażerowie? I nasze ubrania… To jakieś łachmany! Brudne i poszarpane… A co ty masz na szyi, Janku?
Z przerażeniem zobaczyła zawieszoną skrzynkę z bukiecikami fiołków.
– Gdzie my jesteśmy?
– Na naszej ulicy, mamo. – Popatrzył na nią ze smutkiem.
– Coś ty zrobił?
– Chciałem, abyś pokochała mnie bez pieniędzy i luksusów. W biedzie i nędzy.
– Pstryknąłeś? – zapytała ze łzami w oczach. – Magicznie?
– Tak, mamo.
– Odpstryknij to! Nie chcę mieszkać w nędzy! Zobacz, jak wyglądają moje paznokcie. I dłonie! I nogi!
– Jesteś piękna.
– Nie, nie jestem! I nie zamierzam żyć w tej norze! Cofnij zaklęcie!
– Nie mogę.
– Czemu, Janku?
– Babcia dała mi tylko jeden magiczny pstryk na osobę.
– Na osobę? Nic nie rozumiem. Babcia… Janina… No właśnie… A gdzie ona jest?
– Została. Sama ją o to prosiłaś.
– W moim domu?
– Yhm – potwierdził i spokojnie zaczął proponować fiołki mijającym ich przechodniom.
Tymczasem w pokoju Marty Jerzy tulił swoją ukochaną.
– Martuś, uwielbiam cię! – Objął czule ramionami jej wątłą postać.
A dziewczyna z chęcią poddawała się pieszczotom.
– Chciałbym teraz opalać się z tobą na Hawajach! – rzucił, całując ją w szyję.
– Nic prostszego – wyszeptała z szelmowskim uśmiechem wiedźma w ciele Marty. – Pstryk!
Bomba! I to ta najgorsza, której nie da się rozbroić, bo emocjonalna. Pstryk jest również krytyką wyborów twardych serc. Bo ponad bezinteresowność, przedkładają materializm. Ale, aby tak czynić, świadomie, najpierw musiały uodpornić się na miłość. U Marty jest odwrotnie. Gdy zrozumiała, że jest człowiekiem, zaczęła mieć w głębokim poważaniu cały świat. Silny super-bohater!
Dobra wiedźma? Czy wiedźmy w ogóle mogą być dobre? To ciekawa sprzeczność, więc szkoda, że Autor nie wyjaśnił kim tak naprawdę jest Janina?
TaToja, dziękuję, kłaniam się i pozdrawiam. :) Z Janiną to ciekawa podpowiedź. :) Dopiszę, że to babcia, dziękuję za sugestię, aby dopowiedzieć. ;) Pierwotnie miała być po prostu – w domyśle – wiedźmą dobrą tylko dla umierających żebraków, a złą dla bogaczy, ale – ok. ;)
Pecunia non olet
Babcia to już coś! I trochę wyjaśnia to jej altruizm. Bo chyba trochę trzeba go wyjaśnić, bo to altruizm jest właśnie wspólnym mianownikiem Marty i Janiny.
Słuszna uwaga, dziękuję, TaTojota. :)
Pecunia non olet
Piękny przykład sentymentalizmu.
Veni, vidi, revertar!…
Dum spiro spero. Albo coś koło tego...
Fascynatorze, nieustanne ukłony dla Ciebie. :)
Pecunia non olet
Hej, bruce, zajrzałam i już nie mogłam wyjść, no bo też Marta i wiedźma i, sama rozumiesz, zostałam i przeczytałam.
Przyjemna lektura, z tych, co to łapią za serduszko i nie odpuszczają. Interesujący pomysł z obrazem, wybuchem obudzonych emocji, które gdzieś tam przecież w każdym drzemią.
Bardzo charakterystyczne dla ludzi zanurzonych w konsumpcjonizmie, że pierwsze odruchy prowadziły do urządzania pokoju, zamawiania mebli, ubrań, gdy w istocie chodzi przecież o coś zupełnie innego. Dobrze, że Marta się obudziła, dobrze, że wiedźma trafiła na nią.
Kilka znalezionych miejsc, gdzie można by dopieścić tekst (tylko jeżeli zechcesz) :
Za kilka dni wyjeżdżała na zagraniczne,
Czasy się mieszają, przyszły z przeszłym – za kilka dni – wyjeżdżała. Niby potocznie się tak właśnie mówi, ale może lepiej by brzmiało jako zamiar: za kilka dni miała wyjechać…
Sączyła drinka i wertowała portal społecznościowy, gdy nagle wśród ciągle tych samych reklam i krzykliwych zaproszeń na najrozmaitsze imprezy jej uwagę przykuło zdjęcie dziewiętnastowiecznego obrazu. Akurat pochłaniała pokaźny kęs przepysznego sernika z owocami.
W jednym zdaniu sączy drinka w drugim je sernik. :)
Marta odłożyła łyżeczkę ruchem mechanicznym, jakby stała się nagle robotem. Odstawiła z całym stolikiem jedzenie i picie…
Zmieniłabym szyk: mechanicznym ruchem. Drugie zdanie do poprawienia. Może: Odstawiła stolik z jedzeniem i piciem.
ani martwic się o jutro.
Literówka.
Nie zachował się o nim żadnej ślad.
Tez literówka. :)
– Cieszy mnie, że tak myślisz, lecz mimo wszystko jestem mile zaskoczona.
Cieszy się i jest mile zaskoczona (nie mimo wszystko, bo to nie są przeciwstawne uczucia.
Dzięki za miłą lekturę na popołudnie, mimo że umocowaną w nowoczesności, to z takim dziewiętnastowiecznym duchem romantyzmu, malarskich emocji, budzenia uniesień i przypominajką o współodczuwaniu.
Pozdrawiam cieplutko i idę klikać! :)
Wielkie dzięki, Jolu, anonim zaraz poprawia i pozdrawia. :)
Pecunia non olet
No tak, przepraszam, Anonimie, to nie żadna bruce, tylko Ty! :)
Pozdrawiam!
Pecunia non olet
Mechanicznym ruchem, jakby stała się nagle robote[m], Marta odłożyła łyżeczkę.
Z całym stolikiem odstawiła jedzenie i picie, po czym zaczęła szukać w internecie jakichkolwiek informacji o tym dziecku.
Wolałaby, odstawiła jedzenie i picie wraz ze stoliczkiem.
zdumiewające spazmy
Po pierwsze zdumiewająca spazmy brzmią źle po drugie spazmy są na tyle mocne, że chyba starczą solo.
Historia ładna i wzruszająca, choć dla mnie nieco zbyt łzawa.
Chociaż ukochany pozostawiający dziewczynę, która źle się czuje, raczej kiepski.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej, Ambush, dzięki za sugestie i wskazówki, zaraz poprawiam. :)
Historia ładna i wzruszająca, choć dla mnie nieco zbyt łzawa.
Jak wiesz, anonim takie lubi. :)
Chociaż ukochany pozostawiający dziewczynę, która źle się czuje, raczej kiepski.
I o to chodziło – Marta nie ma żadnych oporów, by go porzucić. :)
Pozdrawiam.
Pecunia non olet
A więc wróciłem, i co wiem – to powiem…heh
Historia ładna i wzruszająca, choć dla mnie nieco zbyt łzawa.
Jak wiesz, anonim takie lubi. :)
Dwie “prawdziwe prawdy”, choć nie przystające do siebie… Wiadomo – quod libet…
Sentymentalizm miał swoje pięć minut zgrabnie łącząc epokę oświecenia
z epoką romantyzmu. Opowiadanie – tak jak i obraz Pereza (rzekomo inspirowany
podobnym dziełem kolegi po fachu – Julesa Bastiena-Lepage’a) świetnie mieści się w kanonie.
Aby uwypuklić ten klimat, trzeba uświadomić sobie różnicę w pozycji społecznej Marty
i “Męczennika”.
wymarzony Dubaj, Hotel Atlantis,
Aby było wiadomo o czym mówimy:
Tak, to ten hotel na środku falochronu chroniącego wyspy przed niespokojnymi wodami Zatoki
Perskiej… Apartamenty kosztują tam dwadzieścia tysięcy dolarów za dobę. Im gorszy widok
z okna – tym taniej. A widoki naprawdę piękne…heh.
Tu nieco bliżej:
Z drugiej strony: “Męczennik”, sprzedający niezbyt piękne bukieciki fiołków. Biorąc pod uwagę
dzielnicę i jakość kwiatków – najwyżej po pięć centymów (w eleganckich kwiaciarniach po
dwadzieścia…), z czego zapewne dostawał pół, drugie pół zbieracz, a reszta oczywiście dla
“szefa” interesu. A najtańszy bochenek chleba w owym czasie kosztował trzydzieści centymów…
Wypełnienie tych skrajności wyszło całkiem dobrze… Nieco rażą maniery celebrytki, która:
pochłaniała pokaźny kęs przepysznego sernika z owocami. Dłoń, niosąca łyżeczkę z porcją ciasta
fatalnie, duże faux pas! Sernik jadamy wyłącznie specjalnym widelczykiem… I nie popijamy
drinkiem!
No ale podobno frak i cylinder pasują dopiero w czwartym pokoleniu…
W sumie klimatyczny wyciskacz łez…
PS – w nieustannej pogoni za traconym czasem przez niezliczone serwery i łącza, czasami
natykam się na przeróżne ciekawostki. Jedna z nich wpadła do tego akurat posta i nie
pozwala się usunąć… Dlaczego akurat tu?…hmm
EDIT
Dobra wiedźma? Czy wiedźmy w ogóle mogą być dobre? To ciekawa sprzeczność,
Mogą, mogą… Czarownice też (mamy tu na forum pewna czarującą czarownicę Ostycję).
W polszczyźnie potocznej "wiedźma" i "czarownica" często używane są zamiennie, ale w niektórych kontekstach można dostrzec subtelne różnice. Ogólnie, obie te postacie kojarzą się z kobietami posiadającymi magiczne zdolności i związanymi z siłami nadprzyrodzonymi. Jednak "wiedźma" częściej kojarzona jest z ludowymi wierzeniami i tradycjami, gdzie może być postrzegana jako kobieta znająca się na ziołach i rytuałach, ale niekoniecznie zła
AI podobno jest nieomylna…
Dum spiro spero. Albo coś koło tego...
Witam, witam, Fascynujący Fascynatorze. :) Dziękuję za opinię. :)
Wizerunek hotelu mam na pulpicie komputera od 11 lat, czyli – od roku, w którym tam byłam. :) Ceny apartamentów są oczywiście rozmaite, w naszym przypadku za trzyosobową rodzinę: 30 tysięcy złotych za dwa tygodnie, czyli – przeliczając na szybko – 5 tysięcy za tydzień jednej osoby. :) A widoku na śmietniki oczywiście nie mieliśmy, zapewniam, apartament mieścił się baaardzo wysoko. Wiadomo, ceny z pewnością poszły w górę (jak zresztą wszystko), ale niekoniecznie aż tak. :) Poza tym – nie znamy dokładnego czasu akcji opowiadania. :) Gdyby jednak raziła aż tak bardzo sama nazwa hotelu, usunę. :) Tu została celowo użyta, aby pokazać przepaść. :) Przecież równie dobrze dziewczyna mogła planować wczasy nad Bałtykiem. :) Jednak odbiór było całkiem inny. :)
Celowo podałam łyżeczkę (choć, przyznam, my jadamy wszelkie ciasta zawsze tak, z przyzwyczajenia, ja prosta baba ze wsi jestem ; tylko na przyjęciu podajemy widelczyki), nawiązując do słynnego już, tu nieco sparafrazowanego powiedzenia z kultowego polskiego serialu komediowego: “tacy ludzie mogą sobie pozwolić na wszystko i robić, co tylko chcą, bo im wypada wszystko i zawsze”. :) To maniera rozpieszczonej jedynaczki – jada tak, bo tak chce. :) Nawet gdyby jadła palcami, uważano by to po prostu za jej kaprys i manierę, jedną z wielu. :) Podobnie z powitaniem wiedźmy. :) Z pewnością na uczelni nie zwraca się tak do wykładowców, nawet jeśli oni ośmielą się mówić do niej na “ty”. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Przemyślawszy krytyczne uwagi na temat zbytniej słodkości tekstu, postanowiłam dziś zmienić jego końcówkę. :) Pozdrawiam i dziękuję. :)
Pecunia non olet
Owszem, obraz Fernanda Peleza sprawia szczególne wrażenie, ale reakcja panny Bogaczówny wydała mi się wręcz niewiarygodna, choć nie niemożliwa. Dalsza cześć historii sprawę wyjaśnia i uwiarygadnia. Finał mocno zaskakuje nieoczekiwaną zamianą miejsc.
Wiem, że poprawisz usterki, więc mogę udać się do kilkarni! :)
…a w szyję wbijał mu się sznurek ze skrzynką… → …a w szyję wpijał mu się sznurek ze skrzynką…
Sznurek nie mógł wbijać się szyję.
– Popatrz, jak on…. Jak on wygląda. → Zbędna kropka po wielokropku. Po wielokropku nie stawia się kropki!
Popatrzyła na swoje palce z błyszczącym lakierem… → Popatrzyła na swoje paznokcie z błyszczącym lakierem…
…kapcie inkrustowane szlachetnymi kamieniami. → Kapcie mogły być ozdobione kamykami, ale nie inkrustowane.
– E…, spokojnie, tylko nie na mnie! → Zbędny przecinek po wielokropku. Po wielokropku nie stawia się przecinka!
To nowe wdzianko i nie było ono najtańsze! → Zbędny zaimek.
Wygląd tego chłopca powodował… → Jak wyżej.
…grosze zarobione za owe powysychane, zwiędłe fiołki. → Albo zwiędłe, albo powysychane.
Uśmiechała się szyderczo przerzedzonymi, poczerniałymi zębami. → W uśmiechu można pokazać zęby, ale uśmiechamy się ustanie; nie można uśmiechać się zębami.
Dziewczyna prawie znieruchomiała ze strachu i niepokoju. → Albo ze strachu, albo z niepokoju.
– Grzeczniej, gówniaro, do starszego od siebie mówisz! → – Grzeczniej, gówniaro, do starszej od siebie mówisz!
…i strzepnęła na podłogę z uchylonych drzwi szafy kilka ubrań Marty, a potem zaczęła zrzucać kolejne rzeczy… → Czy Marta miała ubrania w drzwiach szafy?
Proponuję: …i przez uchylone drzwi szafy zrzuciła z wieszaków kilka ubrań Marty, a potem zaczęła wywalać/ wyciągać kolejne rzeczy…
…kilka chwil po tym, jak uwiecznił je na swym obrazie malarz. → …kilka chwil po tym, jak malarz uwiecznił je na obrazie.
W miarę jej mówienia, Marta poruszała palcem po laptopie coraz wolniej… → A może: W miarę jak mówiła, Marta coraz wolniej poruszała palcem po laptopie…
Zawsze byłam wyganiana, znieważana, wypędzana. -> Wyganiana i wypędzana to synonimy, znaczą to samo.
Raz i na zawsze. → Raz na zawsze.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Serdeczne podziękowania, Regulatorzy; niestety, z przykrością i pewnym wstydem stwierdzam, że, mając obecnie 55,5 roku, ja sama dokładnie tak właśnie zareagowałam. Nawet, opowiadając potem Córce o tym tekście, nie mogłam przestać płakać.
Nie mam, czego mocno żałuję, masy pieniędzy, nie jestem w stanie pomóc innym dzieciom, ale obraz wywołał u mnie takie właśnie emocje. :) Piorunujące – to mało powiedziane. :) Z tych samych mniej więcej powodów nie jestem w stanie opisywać (nawet z fantastyką w tle i wymyślonym, “cukierkowym zakończeniem happy endu”), losów więźniów w obozach zagłady – czytam ich przeciekawe biografie, ale jakoś nie umiem…
Zakończenie, po wielu dniach przemyśleń, zmieniłam na odwrotne. Pierwotnie kończyło się sielankowo – na podziękowaniach maluchowi za odkrycie w bogaczce człowieka. :)
Zaraz poprawiam, dziękuję. :)
Także za klika, choć cieszy dużo bardziej, że historia Ci się spodobała – to dla mnie najważniejsze. ;)
Pozdrawiam ciepło.
Pecunia non olet
Bruce, wiem, że jesteś osobą szalenie wrażliwą i empatyczną, i w Twoim wzruszeniu wywołanym widokiem reprodukcji nie ma nic wstydliwego, a już na pewno tak głębokie wzruszenie nie jest powodem do wstydu.
Mnie uderzyło, że szlochem i spazmami zareagowała Marta, bardzo młoda kobieta żyjąca współcześnie w niebywałym dostatku i zbytku. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że dziewczyna mogłaby zaopiekować się bezdomnym szczeniaczkiem, ale jej wzruszenie na widok namalowanego chłopca zwyczajnie zdumiało mnie. Ale, jak napisałam w poprzednim komentarzu – rozumiem, że tak wymyśliłaś tę historię i tak ją opisałaś. I tak jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Naprawdę. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo dzięki.
Pecunia non olet
Bardzo proszę, Bruce. A podziękowania należą się Tobie – za fajne opowiadanie. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ogromnie się cieszę i dziękuję za dobre słowo, Regulatorzy. :)
Pecunia non olet
Bardzo proszę. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pecunia non olet
Zakończenie, po wielu dniach przemyśleń, zmieniłam na odwrotne. Pierwotnie kończyło się sielankowo –
To prawda. Za to teraz, pomimo braku sielanki, poziom sentymentalizmu (pomijając
końcowego twista) jeszcze wzrósł! Naprawdę, przy takim poziomie emocji własnych,
utrzymać się w kanonie to sztuka… Chapeau bas!
Misię też, więc klikarnia…
Dum spiro spero. Albo coś koło tego...
Dziękuję, Fascynatorze; wahałam się długo, czy powinnam zmienić wcześniejsze, lukrowane zakończenie. :)
Pozdrawiam.
Pecunia non olet
Bruce, tekst leżał w kolejce i nie pamiętam już, czy go wpisałem jako anonimowy. Pewnie tak. Dobrze, że jednak zdecydowałem się czytać teksty anonimów, bo by mi Twój umknął, a byłoby szkoda. Wprawdzie teraz już nie jest anonimowy i jako Twój byłby przeczytany. Należysz do tych autorów, których teksty czytam zawsze. Wzruszył mnie, a końcowy twist rozbawił. Nie rozumiem jednak, czemu pisujesz jako anonim. Jesteś rozpoznawalna i nie masz czego się wstydzić. :)
Witam serdecznie, Koalo75. :)
Należysz do tych autorów, których teksty czytam zawsze.
I nawzajem. :)
Dziękuję i doceniam, szczególnie że czasem próbuję tworzyć (tak zwane) “horrory”. :)
Wzruszył mnie, a końcowy twist rozbawił.
To mnie ogromnie cieszy, dziękuję.
Nie rozumiem jednak, czemu pisujesz jako anonim. Jesteś rozpoznawalna i nie masz czego się wstydzić. :)
Miało to być sprytnym wybiegiem, aby uniknąć ewentualnych nominacji, bo jestem nimi zawsze tak samo zaskoczona i wiem, że przysparzam tym wielu Czytelnikom dodatkowej roboty/kłopotu/niechcianego zajmowania czasu itp., a tego nie lubię – chciałabym, aby czytano moje skromne teksty z chęci, a nie – z przymusu. :) Poza tym – przy nominacjach jest “dużo bardziej surowo i szczegółowo” w komentarzach. :)
Przekonałeś mnie jednak – skoro jestem tak rozpoznawalna, zmieniam anonimy. ;)
Pozdrawiam ciepło.
Pecunia non olet
…skoro jestem tak rozpoznawalna, zmieniam anonimy. ;)
I to jest bardzo słuszna decyzja, Bruce, zwłaszcza że anonimowość w żaden sposób nie chroni przed nominowaniem opowiadania. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję, Regulatorzy. :)
Wiem, wiem, źle się wyraziłam, chodziło o późniejsze głosowanie Loży. ;)
Pozdrawiam ciepło.
Pecunia non olet
Bruce, Loża czyta i rozpatruje każde nominowane opowiadanie, niezależnie od tego czy jest opatrzone nickiem autora, czy pozostaje anonimowe. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak, tak, Regulatorzy, ale wiem, że jeżeli anonim nie “ujawni swego oblicza”, bodajże do 5 dnia kolejnego miesiąca, Loża nie bierze pod uwagę tego tekstu. Ślimak Zagłady mi podał w komentarzu fragment Regulaminu przy opku o Kościuszce i kapitanie Nemo, bo pierwotnie mylnie sądziłam, że muszę czekać aż do 11 dnia i taki wtedy miałam zamiar. :)
Zaraz to odszukam i tu przytoczę. :)
Pozdrawiam serdecznie. ;)
Edit – oto ten wpis:
Wystarczy do 6 września. Punkt 10 regulaminu nominacji: Loża nie będzie brała pod uwagę nominacji dla tekstów opublikowanych przez Autorów Anonimowych, jeżeli nie ujawnią się oni do końca piątego dnia następnego miesiąca.
Pecunia non olet
W takim razie nie najlepiej zapamiętałam zadania/ zwyczaje Loży, albo teraz jest inaczej niż w czasach, kiedy w niej zasiadałam. ;)
Dobrze, że nie będziesz anonimowa! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Podejrzewam, że zmieniły się zasady. Ja sobie zapamiętałam z kolei 10-ty dzień i chciałam ujawnić się 11-go. :)
Cóż, skoro jestem aż tak rozpoznawalna, pozostaje mi jedynie pisać, publikować z czystym sumieniem i liczyć na brak nominacji. :)
Pozdrawiam serdecznie . :)
Pecunia non olet
Bruce, możesz sobie liczyć na to i owo, a i tak będzie co ma być. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To prawda, na wiele rzeczy nie możemy mieć wpływu. :)
Pozdrawiam, Regulatorzy.
Pecunia non olet