- Opowiadanie: KERAM - Tarat

Tarat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tarat

Tarat

 

Ciepła, lipcowa noc odurzała niczym narkotyk. Przez uchylone szyby zielonego Golfa, zaparkowanego na poboczu drogi, delikatny wiatr przynosił zapach świeżo skoszonej trawy i rozgrzanej ziemi. Basia nie żałowała, że wyszła z sobotniej dyskoteki wcześniej niż zwykle. Jej chłopak Arek był pewnie wściekły, że nic mu nie powiedziała, ale to nie było teraz ważne. Zbyszek całował jak filmowy amant – delikatnie, a jednocześnie namiętnie i czule. W ogóle wszystko było jak na filmie: rozgwieżdżone niebo, cykające świerszcze, gorące wyznania.

Tyle razy marzyła o randce ze Zbyszkiem. Tyle razy układała sobie w myślach jej przebieg. Kiedy jednak poprosił ją dzisiaj do tańca, wszystkie jej misterne plany rozsypały się w gruzy. A gdy powiedział, że już dawno chciał ją poznać, tylko nigdy nie miał odwagi podejść, uwierzyła mu bez zastrzeżeń. Uwierzyła, chociaż doskonale wiedziała, iż Zbyszek ma w liceum opinię podrywacza.

Basia czuła jak bardzo chłopak jest podniecony. Miała wrażenie, że rozporek jego dżinsów lada chwila eksploduje. Bała się trochę, ale gdy Zbyszek zaczął z wprawą rozpinać jej bluzkę, nie broniła się przed jego ruchliwymi dłońmi. Zupełnie niespodziewanie dla siebie zrozumiała, że ma już dosyć bycia grzeczną dziewczynką. Arek nigdy nie posunął się do tego, by rozpiąć jej stanik. Zbyszek zrobił to prawie niedbałym gestem. Jego pieszczoty stawały się coraz bardziej niecierpliwe.

Niespodziewanie wnętrze samochodu wypełnił upiorny, rubinowy blask.

– Co się dzieje? – krzyknął Zbyszek wyswobadzając się z objęć Basi. – Co to jest?

Nisko nad polem jakieś dwieście metrów od samochodu wisiała w powietrzu wielka, świecąca czerwonym blaskiem kula. Jej powierzchnia pulsowała rytmicznie niczym bijące serce.

Zbyszek wysiadł z samochodu. Patrzył na kulę jak zahipnotyzowany. W pewnym momencie zaczął iść w jej kierunku. Posuwał się wolno krok za krokiem jakby nie do końca z własnej woli.

– Dokąd idziesz – krzyknęła Basia, która w międzyczasie także wysiadła z samochodu. – Przecież to może być niebezpieczne! Zbyszek!

I wtedy usłyszała w swej głowie szept. Szemrzący głos przywoływał ją nakazując posłuszeństwo. Zrobiła pierwszy krok, potem drugi. Nie chciała iść, ale tajemniczy głos z każdą chwilą coraz bardziej łamał jej opór.

 

* * *

 

O wschodzie słońca nad polem, przy którym stał zielony volkswagen, zawirowała w bezgłośnym tańcu chmara dużych motyli o błyszczących, tęczowych skrzydłach. Owady krążące początkowo tuż nad ziemią, z czasem zaczęły unosić się coraz wyżej w kierunku błękitnego nieba. Ich barwne skrzydła stawały się z każdą chwilą coraz bledsze i coraz mniej wyraźne. Wreszcie motyle zniknęły jakby rozwiał je rześki, poranny wiatr.

 

* * *

 

Wysłużony volkswagen Golf stojący na poboczu drogi nie wzbudził niczyjego zainteresowania niemal przez całą niedzielę. Dopiero kilka minut po siedemnastej zatrzymał się przy nim radiowóz.

– To chyba ten – mruknął policjant siedzący na miejscu obok kierowcy.

Jego towarzysz nie odezwał się ani słowem. Westchnął tylko ciężko, wyłączył silnik i wcisnął przycisk świateł awaryjnych.

Niedzielna służba na posterunku w A… była przeważnie czasem błogiego lenistwa. Czasem drzemek przy telewizorze, gry w warcaby i ciągłego sprawdzania na zegarze, ileż to godzin zostało jeszcze do końca służby. Niedziela 6. lipca była jednak inna. Wszystko zaczęło się tuż przed dziewiątą rano, kiedy na posterunek wpadła zdyszana, zapłakana kobieta wrzeszcząc, że jej córka nie wróciła z dyskoteki. Doświadczenie podpowiadało policjantom, iż najprawdopodobniej kolejna panienka z dobrego domu zapomniała się z jakimś chłopakiem. Nabrali pewności, gdy kilka minut po dwunastej na posterunku zjawili się rodzice Zbyszka.

Sytuacja była dosyć niezręczna bowiem matki domagały się natychmiastowych poszukiwań, a według prawa minęło zbyt mało czasu, aby można było mówić o zaginięciu. Ponieważ jednak matki okropnie histeryzowały, policjanci zgodzili się rozejrzeć nieco po okolicy.

Zielony volkswagen Golf był pierwszym i ostatnim śladem na jaki natrafili funkcjonariusze. Śledztwo ciągnęło się jeszcze miesiącami, ale nie przyniosło żadnych rezultatów. Barbara M. i Zbigniew W. zaginęli bez śladu.

 

* * *

 

Waldek położył się do łóżka, włączył stojące na stoliku radio i zgasił światło. Spikerka czytała akurat skrót wiadomości kończący wieczorny dziennik o jedenastej. Za chwilę miała się zacząć ulubiona audycja Waldka – „Presley i inni”. Od kilku już lat zasypiał przy mruczącej cicho muzyce. Jego świadomość odpływała wtedy wolno, kołysana łagodnymi dźwiękami. Z radia popłynęły pierwsze takty piosenki „I Shaw Her Standing There” Beatlesów. To była ulubiona piosenka jego starszej siostry, która zaginęła prawie rok temu. Matka i ojciec w dalszym ciągu wierzyli, że Basia żyje chociaż wszyscy jasnowidze, których odwiedzili w ciągu ostatnich miesięcy nie dawali im nawet cienia nadziei. Jednak, co dziwne, żaden z nich nie potrafił wskazać miejsca, w którym spoczywają zwłoki. Wszyscy bezradnie rozkładali ręce. „To co stało się z pani córką i towarzyszącym jej chłopakiem jest niezwykle tajemnicze i groźne – powiedział jasnowidz z Czułkowa, który wielokrotnie pomagał wcześniej policji odnajdywać ciała zaginionych. – Widzę tylko pustkę! Zupełnie tak jakby oni zniknęli z tego świata. Jakby rozpłynęli się w powietrzu!”

W radiu Chubby Checker śpiewał akurat „Let’s Twist Again”, gdy muzyka zaczęła powoli cichnąć, jakby odpływać. W końcu zupełnie zamilkła. Waldek wyciągnął dłoń w kierunku odbiornika i zaczął kręcić gałką w poszukiwaniu innej stacji. Jednak z głośnika dobiegał tylko jednostajny szum. Stara „Klaudia” nie była co prawda cudowną, srebrzystą wieżą stereofoniczną o jakiej od dawna marzył, ale nigdy dotąd nie robiła takich niespodzianek. Chłopak z uporem, raz po razie przeszukiwał całą skalę. Wszystkie stacje umilkły. „Szlag trafił radio! – pomyślał. – Jutro zaniosę je do naprawy. A może ojciec da sobie z tym radę?”

Chciał wyłączyć odbiornik, gdy z jednostajnego szumu zaczęły przebijać jakieś pojedyncze, niewyraźne dźwięki. Ciche szemranie stawało się z każdą chwilą coraz głośniejsze i coraz bardziej wyraźne. Ktoś grał na fletni. Pojedyncze, rozsypane dźwięki zaczęły się w końcu układać w dziwną, monotonną melodię o niemal hipnotycznym działaniu. Waldek słuchał łagodnego śpiewu instrumentu.

Ocknął się i spojrzał na tarczę budzika. Fosforyzujące wskazówki pokazywały wpół do drugiej. W radiu w dalszym ciągu słychać było fletnię, ale jej dźwięki nie były już tak delikatne jak przedtem. Teraz monotonna melodia kryła w sobie groźne, niemal potępieńcze tony. Chciał wyłączyć radio, ale wyciągnięta ręka zawisła najpierw nieruchomo w powietrzu, a po chwili opadła bezwładnie na poduszkę. W tym samym momencie fletnia niespodziewanie ucichła.

Waldkowi wydawało się, że znowu zasnął. Jednak jego świadomość znajdowała się w owym niezwykłym miejscu pomiędzy snem, a jawą, w którym świat realny oraz świat snu mieszają się ze sobą i trudne są do rozróżnienia. W półśnie usłyszał niespodziewanie głos siostry. Basia mówiła spokojnym, zdecydowanym głosem, który dobiegał wprost z radiowego głośnika.

 

* * *

 

Budzik zaterkotał o 6:40. Waldek usiadł na łóżku i przez chwilę wodził nieprzytomnym wzrokiem po ścianach pokoju pogrążonego w półmroku. Srebrzyste żaluzje prawie nie przepuszczały światła. Z radia płynęły ciche dźwięki „Telegraph Road” Dire Straits. „A więc to był tylko sen – pomyślał. – To przecież musiał być sen.”

Kończył akurat pakować książki do szkoły, gdy z radiem znowu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Głos prowadzącego audycję zabulgotał i odpłynął powoli znikając w jednostajnym szumie.

– Każdy sen ma więc w sobie ziarno prawdy – mruknął chłopak wyłączając odbiornik.

 

* * *

 

Matka i ojciec siedzieli już przy stole gdy Waldek wszedł do kuchni na śniadanie. Promienie słońca przebijające się przez gęste liście stojącego za oknem kasztanowca zapowiadały piękny, czerwcowy dzień.

– Cześć! – powiedział chłopak i usiadł na swoim miejscu.

Od czasu zniknięcia Basi rodzinne posiłki za każdym razem przypominały stypę. Wszyscy jedli w milczeniu, nie odzywając się do siebie. Waldek bardzo starał się uszanować żal rodziców, ale coraz częściej rodził się w nim sprzeciw. Trudno jest zaakceptować w domu atmosferę rodzinnego grobowca, gdy ma się szesnaście lat, wokół świeci słońce i zbliżają się wakacje.

– Tato, nawaliło mi radio – powiedział nakładając na talerz jajecznicę z patelni. – Mógłbyś przy okazji zajrzeć do tego pudła?

Pytanie wyrwało ojca z głębokiego zamyślenia.

– Czemu nie – powiedział cicho. – Mogę zajrzeć nawet dzisiaj. Mam urlop. Po południu jedziemy z matką do Szczecina. Mieszka tam…

– Wiem! Jakiś kolejny magik, albo inny jasnowidz – parsknął ze złością Waldek.

Matka spojrzała na niego z oburzeniem.

– Przecież musimy znaleźć naszą Basieńkę! – powiedziała dramatycznym, załamującym się głosem.

 

* * *

 

Zygmunt – ojciec Waldka miał czterdzieści osiem lat, ale trzymał się całkiem nieźle. Dużo ćwiczył. Od dzieciństwa lubił sport i wysiłek fizyczny. Dzięki swojemu zainteresowaniu karate trafił w młodości do Czerwonych Beretów. Dziewczyny strasznie leciały na mundur komandosa. Tak poznał Krystynę. Później było już normalnie. Ślub, dzieci, codzienny młyn. Pracował jako stolarz w miejscowej filii wielkich zakładów meblowych należących do niemieckiego właściciela. Stoły i ławy z A… można było kupić nie tylko w całej Europie, lecz również w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Zygmunt był cenionym pracownikiem, chociaż ciągłe prośby o urlop jakie składał w sekretariacie w ciągu ostatniego roku, zaczynały już powoli drażnić kierownika. Wiedział o tym dobrze, ale nie potrafił odmówić żonie, gdy prosiła o wyjazd do kolejnego jasnowidza. Krystyna tak bardzo chciała odnaleźć córkę. Ciągle wierzyła, że Basia żyje. On stracił już nadzieję.

Krystyna wyszła po zakupy, a on kręcił się bez celu po mieszkaniu.

W pewnym momencie przypomniał sobie o radiu Waldka. Zabrał je z pokoju syna i ustawił na stole w kuchni. Po podłączeniu do prądu z głośnika popłynęły dźwięki jakiejś rytmicznej melodii.

– Wszystko w porządku – szepnął zdziwiony Zygmunt. – Co tu naprawiać?

Inne stacje także było słychać wyraźnie i bez jakichkolwiek zakłóceń. „Niech to pudło chwilę pogra – pomyślał odkładając trzymany w dłoni wkrętak. – Może wtedy coś z niego wylezie?” Po piętnastu minutach bezczynnego siedzenia, popijania zimnej kawy i słuchania dyskotekowych rytmów, miał już dosyć. Postanowił umyć naczynia po śniadaniu. Szorował akurat patelnię, gdy z radiem zaczęło dziać się coś dziwnego.

 

* * *

 

Jeśli mnie słyszycie to znaczy, że się udało! Mamo, tato! Tak trudno jest mi mówić o tym co przeżyłam… Znajduję się w miejscu… Tu jest cudownie! To nie kończący się ogród pełen zieleni, słońca i radości. Tamtej nocy kiedy zniknęłam… Teraz jestem szczęśliwa! Jesteśmy szczęśliwi! Zbyszek i ja żyjemy w nowym, wspaniałym świecie. Nosi on starożytną nazwę Tarat. Otaczają nas dobrzy, przyjaźni ludzie, którzy cieszą się życiem i patrzą w przyszłość bez obaw. Tu nie ma trosk, chorób czy innych nieszczęść. W tym świecie wszyscy żyją spokojnie, radośnie, w harmonii z naturą. Chciałabym abyście mogli doświadczyć tego, co przeżywam. Prawdziwy świat jest tutaj! To co was otacza to tylko nietrwała, ulotna ułuda pełna cierpienia, bólu i niesprawiedliwości. Tu natomiast jest pięknie! Chciałabym pokazać wam Wieczną Rzekę, która toczy swe leniwe, błękitne wody przez naszą kwitnącą dolinę. Chciałabym podzielić się z wami tym pięknym światem. Światem, w którym wszystko jest możliwe, w którym żyją dobrzy ludzie, i w którym krajobrazy są tak piękne, że naprawdę zapierają dech w piersiach. Aby tu dotrzeć trzeba porzucić lęk. Przejście przez Cierniową Bramę trwa tylko chwilę! Ta chwila może być jednak najważniejsza w waszym życiu! Do tego świata trafiają tylko nieliczni szczęśliwcy. Wy możecie stać się tymi Wybranymi, ale… Naprawdę zostało już niewiele czasu! Cierniowa Brama zatrzaśnie się niebawem na setki lat i nikt nie będzie mógł przekroczyć jej progu. Jeszcze tylko przez trzy noce wrota będą się uchylać w różnych miejscach świata, by przyjąć Wybranych. Jeżeli chcecie być z nami i dzielić nasze szczęście to wystarczy, że zjawicie się nocą w miejscu, w którym znaleziono samochód Zbyszka. Parę minut po północy zobaczycie nad polem wielką, czerwoną kulę pulsującą czerwonym blaskiem. Nie bójcie się! To będzie znak, że otwiera się brama do Tarat. Idźcie spokojnie w kierunku światła. Już po kilku krokach usłyszycie głos Przewodnika. Zaufajcie mu! On poprowadzi was prosto do celu. Słuchajcie wszystkich jego rad oraz wskazówek! W pewnym momencie otoczy was nieprzenikniona mgła i poczujecie… Nie bójcie się! To trwa zaledwie chwilę. Gdy mgła opadnie będziecie już po tej stronie. Przepełni was radość i szczęście. Poczujecie się jak nowo narodzeni! Pierwszą rzeczą jaką ujrzycie będzie Gwieździsty Krąg – wielka kamienna budowla, która jest naszą świątynią. Tam się spotkamy. Mamo, tato pamiętajcie zostało już niewiele czasu!

* * *

 

Radio Waldka milkło regularnie co trzy godziny. Po chwili głębokiej ciszy pojawiała się zawsze delikatna melodia grana na fletni. Z upływem czasu łagodna muzyka narastała, zamieniając się w lawinę nieprzyjemnych dźwięków. Kiedy trudno już było znieść ów jazgot, fletnia niespodziewanie cichła.

Krystyna odetchnęła głęboko. Wiedziała, że z głośnika popłynie za chwilę głos córki. Słuchała jej przesłania już dwa razy. Teraz postanowiła je nagrać na taśmę magnetofonową.

– Włącz już – powiedziała do syna. – Za chwilę się zacznie!

Chłopak wcisnął posłusznie klawisz zapisu i spojrzał na ojca.

– Tato, mogę już iść? Umówiłem się z Łukaszem na siłowni. Mieliście jechać do Szczecina.

– A tooo… ? – zapytała bezradnie matka wskazując dłonią na radio. – Uważasz, że… Naprawdę nic cię to nie obchodzi?

– To przecież musi być jakiś kant! Ktoś robi z nas idiotów – mruknął rozdrażniony Waldek.

– Poznałam głos Basi! – krzyknęła matka.

– Waldek, zostań – powiedział ojciec. – Proszę cię zostań! To przecież jest ważniejsze niż…

Chłopak chciał powiedzieć coś zgryźliwego, ale gdy zobaczył wpatrzony w siebie wzrok ojca zrozumiał, że musi zostać. Z radiowego głośnika popłynęły pierwsze słowa:

Jeśli mnie słyszycie to znaczy, że się udało! Mamo, tato! Tak trudno jest mi mówić o tym co przeżyłam… Znajduję się w miejscu… Tu jest cudownie! To nie kończący się…

Waldek jeszcze nigdy nie widział tyle bezradności i tyle zagubienia w oczach ojca. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że przez chwilę dostrzegł w nich jeszcze coś – przerażenie.

 

* * *

 

Wieczorem nad A… nadciągnęły skłębione, szare chmury, z których zaczął padać rzęsisty deszcz. Gęste, ciężkie krople stukały rytmicznie w szeroki, blaszany parapet za oknem pokoju Waldka. Chłopak siedział w fotelu i kręcił gałką jednego z dwóch radioodbiorników pożyczonych od sąsiadów. Chciał sprawdzić czy one także ściągają dziwne przesłanie Basi. O jedenastej wieczorem okazało się, że nie. Pomimo ustawienia tej samej stacji na wszystkich skalach, dźwięki fletni popłynęły tylko z jego starej „Klaudii”. W pozostałych odbiornikach, jak co wieczór zaczęła się audycja „Presley i inni”. Waldek słuchał przez chwilę bezmyślnie dźwięków piosenki „Close To You” mieszających się z zawodzeniem fletni. Powstający jazgot był jednak trudny do wytrzymania. Chłopak wyłączył pożyczone radioodbiorniki i zaczął przebierać się w piżamę. Wibrujące dźwięki fletni wznosiły się, a następnie opadały tworząc niepokojącą, tajemniczą melodię.

Niespodziewanie z korytarza dobiegły podniesione głosy rodziców.

– Krystyna, przecież tak nie można! – krzyczał ojciec. – Zastanów się przecież to szaleństwo!

– Basia przekazała, że nic nam nie grozi – powiedziała z naciskiem matka. – Komu mam wierzyć jak nie własnej córce?!

– A jesteś pewna, że ten głos w radiu to na pewno Basia? Kobieto nie poddawaj się szaleństwu!

– Chyba potrafię rozpoznać głos własnej córki?!

– Krystyna, ja mam bardzo złe przeczucie… Proszę cię, nie idźmy tam!

– Możesz zostać – krzyknęła matka. – Pójdę sama! Muszę zobaczyć Basię!

Waldek otworzył drzwi od swego pokoju. Rodzice stali w korytarzu. Matka ściskała w ręku torebkę i była gotowa do wyjścia.

– Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany chłopak. – Chcecie iść na to pole pod miastem, o którym mówiła Basia?

– Matka się uparła – stwierdził bezradnie ojciec.

– Przecież to nie ma sensu – powiedział Waldek i poczuł jak zalewa go fala gorąca.

– Chcesz iść z nami, syneczku? – zapytała matka jakby w ogóle nie usłyszała jego ostatnich słów. – Basieńka nas potrzebuje.

– Mamo! Przecież to szaleństwo! Nie wiem jak to wszystko wytłumaczyć, ale…

– Musimy się pośpieszyć, bo nie zdążymy na czas – stwierdziła matka i ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych.

– Tato, zrób coś!

– Mogę tylko iść razem z nią – powiedział zrezygnowanym tonem ojciec. – Ty zostań w domu.

– Może gdy matka zobaczy, że na tym polu nic nie ma… – zaczął Waldek.

– Boję się niestety, że… że tam coś będzie – powiedział ponurym tonem ojciec i ruszył za matką zdejmując po drodze z wieszaka swój ulubiony parasol z masywną, drewnianą rączką.

– Przecież to niemożliwe – jęknął chłopak.

Z włączonego w jego pokoju radia dobiegały słowa wypowiadane przez Basię:

…Tu nie ma trosk, chorób czy innych nieszczęść. W tym świecie wszyscy żyją spokojnie, radośnie, w harmonii z naturą. Chciałabym abyście mogli doświadczyć tego co przeżywam. Prawdziwy świat jest tutaj! To co was otacza to tylko nietrwała, ulotna ułuda pełna cierpienia, bólu i niesprawiedliwości…

* * *

 

Deszcz już prawie nie padał. Dokładnie dziesięć minut po północy nad polem rozbłysła nagle wielka kula gorejąca czerwonym, pulsującym światłem.

– Widzisz, a ty nie wierzyłeś! – krzyknęła Krystyna spoglądając z triumfem na męża. – Wszystko jest tak jak mówiła Basia!

Zygmunt stał wsparty o parasol i patrzył na dziwne zjawisko unoszące się nad polem. Jego usta bezwiednie szeptały modlitwę. Nie potrafił dzielić z żoną jej radości. Najchętniej chwyciłby ją za rękę i uciekł jak najdalej od tajemniczej, błyszczącej kuli.

– Chodź! – krzyknęła Krystyna. – Musimy iść! Basia już tam czeka!

Zygmunt ruszył w ślad za żoną. Po kilku krokach usłyszał cichy, zdecydowany głos nakazujący posłuszeństwo i wzywający go w kierunku szkarłatnego, pulsującego światła. Nie czuł już strachu. Niespokojne myśli odpłynęły gdzieś daleko, a jego umysł zaczęła przepełniać radość, iż za chwilę spotka się z córką.

I wtedy dostrzegł w oślepiającym blasku przed sobą jakiś niespodziewany ruch. Z wiszącej w powietrzu kuli zsunął się na ziemię, niczym pająk po niewidzialnej sieci, jakiś wielki, falujący cień. Zniewolony umysł Zygmunta zerwał gwałtownie łańcuchy otępienia. Widział przed sobą przerażającą, obrzydliwą postać z nocnych koszmarów, która stała w bezruchu na polu zalanym potokiem szkarłatnego światła i zdawała się czekać na swe ofiary.

– Krystyna, zatrzymaj się! Nie możemy iść dalej!

Kobieta szła jednak uparcie w stronę kuli jakby nie dostrzegała czającego się potwora i jakby nie słyszała wołania męża. Zygmunt podbiegł kilka kroków.

– Nie widzisz! – wrzasnął i złapał ją za rękę. – Czy ty zupełnie oszalałaś?!

– Zostaw mnie – powiedziała sennym głosem Krystyna. – Idę do Basi. Muszę iść. Ona tam czeka.

Hipnotyzujący głos szepczący w umyśle mężczyzny nakazywał mu posłuszeństwo oraz spokój, ale Zygmunt wiedział, że jeżeli podda się tej sugestii choćby na chwilę, to los żony i jego będzie przesądzony. Nie miał złudzeń co do zamiarów potwora przyczajonego pod kulą.

– Musimy iść – powiedziała Krystyna usiłując wyrwać dłoń z uścisku męża. – Niedługo zatrzaśnie się brama.

– Nigdzie nie pójdziesz! – wrzasnął.

– Nikt mnie nie powstrzyma – stwierdziła kobieta patrząc na męża szklanymi, pozbawionymi wyrazu oczyma.

Zygmunt czuł, że tajemniczy szept przełamuje powoli jego opór. Wiedział, że jeszcze chwila, a nie zdoła przeciwstawić się hipnotycznym nakazom.

Krystyna wyszarpnęła rękę z uścisku męża i ruszyła w kierunku świetlistej kuli. Dopiero wtedy gasnący umysł mężczyzny znalazł niespodziewanie sposób na ocalenie żony. Kilkoma susami dogonił Krystynę i ciężką, drewnianą rączką parasola wymierzył jej dwa silne ciosy w kark. Kobieta osunęła się bez czucia na wilgotną ziemię.

Chciał uciekać, ale stanowczy rozkaz przełamał w końcu opór jego umysłu. Wiedziony tajemniczym szeptem ruszył powoli w kierunku gorejącej szkarłatem kuli. Z ziemi zaczęła się podnosić gęsta, szara mgła, która powoli otulała jego postać.

 

* * *

 

Kiedy minęła pierwsza w nocy, niepokój Waldka sięgnął zenitu. Nie mógł już usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Coraz częściej wyglądał nerwowo przez okno i co chwilę biegał do przedpokoju nasłuchując kroków rodziców na klatce schodowej. Wreszcie postanowił ich poszukać.

Znalazł matkę na polu. Siedziała na ziemi i trzymając głowę w dłoniach powtarzała bez przerwy:

– …szatan! Tam był szatan!

– Mamo! – powiedział dotykając delikatnie jej ramienia.

Krystyna spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem i uśmiechnęła się lekko.

– Ach, to ty – szepnęła jakby z lekkim zawodem.

– A gdzie ojciec?

– Nie ma go! – powiedziała histerycznym tonem matka. – Po prostu go nie ma!

– Ale co się stało? – spytał czując, że robi mu się gorąco.

Matka zaśmiała się nerwowo i drżącą ręką pokazała przed siebie.

– Tam był szatan – powiedziała z naciskiem. – On porwał ojca do czerwonej kuli.

Waldek zaprowadził matkę do domu i poprosił o pomoc mieszkającego w sąsiednim bloku lekarza. Zaspany doktor obejrzał dokładnie siniaki na karku Krystyny, a następnie dał jej silny zastrzyk uspokajający.

– Fizycznie jest w porządku – stwierdził gdy zasnęła. – Te stłuczenia są bolesne, ale niegroźne. Gorzej jest… z jej nerwami. Co się właściwie stało? Jakaś awantura w domu? Ojciec ma za ciężką rękę? Przecież… Dobrze, to w końcu nie moja sprawa. Przyjdę jutro koło południa. Do tego czasu powinna być już w lepszej formie.

Jeszcze tej samej nocy Waldek ruszył na poszukiwania ojca. Latarka, którą zabrał ze sobą, wysiadła po kilku minutach. Mimo to obszedł powoli całe pole i sąsiadujący z nim liściasty lasek. W ciemnościach niczego nie znalazł. Dopiero gdy zaczęło świtać i zrobiło się trochę jaśniej, stwierdził z przerażeniem, że ślady butów ojca odciśnięte na polu w miękkiej, wilgotnej ziemi, urywają się w pewnym miejscu zupełnie niespodziewanie.

 

* * *

 

Po powrocie do domu Waldek postanowił zdrzemnąć się w fotelu. Nieustający galop myśli odpędzał jednak wszelki sen. Dopiero po dobrej godzinie głowa chłopaka opadła lekko na bok. Nie spał długo. Obudził się po piętnastu minutach z jasnym umysłem. Wiedział co musi zrobić, chociaż nie wiedział dlaczego. Poszedł do swego pokoju i włączył radio. W głośniku zawibrował niespokojnie znajomy dźwięk fletni, a później rozległ się głos ojca:

Wierzę, że słuchacie tego przekazu! Wierzę, że uda mi się naprawić to, co zepsułem! Zepsułem przez swoją głupotę, zapalczywość oraz podejrzliwość. Siedzę na brzegu Wiecznej Rzeki i nie mogę powstrzymać łez. Tu jest tak pięknie, a was nie ma ze mną. I tylko ja, nikt inny, ponoszę za to winę! Krysiu, myślałem, że ratuję ci życie, a tak naprawdę to odebrałem ci szansę na prawdziwe szczęście. Tylko w tej krainie można go zaznać. Tylko tu rozumie się czym naprawdę jest piękno, miłość i radość. Zielona, rozległa dolina, w której leży Gwieździsty Krąg – jedyne połączenie Tarat z naszym światem, jest prawdziwą krainą z bajki. Krainą pełną słońca, kwitnących ogrodów i rozległych przestrzeni. Wszystko to mogłaś ze mną oglądać, Krysiu! Popełniłem błąd! Przestraszyłem się! Ta dziwna postać, którą ujrzeliśmy w pobliżu kuli… To był Przewodnik, o którym mówiła Basia! Miał nas bezpiecznie przeprowadzić przez Bramę Cierni! To jego spokojny głos słyszeliśmy w naszych umysłach! Przestraszyłem się i… Jest jednak czas, aby naprawić mój głupi błąd. Zanim Najstarszy Strażnik nałoży czarne pieczęcie na bramę, jej skrzydła uchylą się jeszcze dwa razy. Krysiu musisz do mnie dołączyć! A ty Waldku? Czy nie chciałbyś żyć w krainie, która czyni ludzi szczęśliwymi? Czy piękno, radość i miłość nie są warte tej odrobiny cierpienia przy przekraczaniu Bramy Cierni? Wierzcie mi tylko tu człowiek może być naprawdę szczęśliwy! Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy. Będę czekał na was przy Gwieździstym Kręgu! Wybaczcie mi to co zrobiłem i nie bójcie się niczego. Strach jest złym doradcą.

Waldek wiedziony przeczuciem graniczącym z pewnością odwrócił się gwałtownie w kierunku drzwi. Na progu pokoju stała matka. Jej twarz była jak szara, woskowa maska. Niczego nie wyrażała. Szkliste oczy patrzyły tępo gdzieś w dal. Chłopak domyślił się jednak, że matka wszystko słyszała.

– Mamo, chyba w to nie uwierzyłaś?! – krzyknął przerażony.

 

* * *

 

Kilka godzin wcześniej, wraz z pierwszymi promieniami słońca nad polem w pobliżu A… pojawiły się duże, barwne motyle. Tęczowa chmura wirowała przez chwilę nad odciśniętymi w ziemi śladami Zygmunta, a później zaczęła unosić się wolno ku niebu.

Koniec

Komentarze

Masz intrygujące pomysły i całkiem niezły warsztat. Pracuj nad tym.

Nowa Fantastyka