
Dziękuję wszystkim, którzy dotąd czytali (i komentowali) moje teksty, w tym osobom takim jak Bruce, Regulatorzy, Anet, Finkla, Dawidq150, Koala75, Ambush i inni.
Dziękuję wszystkim, którzy dotąd czytali (i komentowali) moje teksty, w tym osobom takim jak Bruce, Regulatorzy, Anet, Finkla, Dawidq150, Koala75, Ambush i inni.
Część I
– To koniec, John. Przyznaj się w końcu. Przegrałeś. – Ostre jak nóż słowa spowodowały, że w niewielkim pomieszczeniu na czterdziestym drugim piętrze zapadła głucha cisza.
– Co ty, u diabła, pieprzysz? – Mężczyzna przy drzwiach nerwowo poluzował niebieski krawat i niepewnie spojrzał na szefa sprzedaży na cały kraj.
– Panie Merrnick, firma znowu nie przyniosła spodziewanych zysków. – Głos zabrał wysoki przedstawiciel działu kadr. – Akcjonariusze się mocno niepokoją, i konieczne są bardzo trudne decyzje.
– Ale mój dział był rentowny jeszcze w zeszłym miesiącu.
– Bardzo mi przykro. Mark odprowadzi pana do wyjścia.
– A moje rzeczy?
– Czekają na dole.
W środku znowu zapadła głucha cisza. Sześć par oczu zaczęło intensywnie wpatrywać się w błyszczące ekrany laptopów, gruby, brązowy blat stołu konferencyjnego, jasne, pastelowe ściany i niebieskie, pogodne niebo za oknem. Wszyscy starannie unikali wzroku współpracowników. Atmosfera w salce gęstniała z każdą chwilą, nikt się jednak nie odzywał, bo ludzie bali się, że ktoś ich wywoła i zwróci na nich swoją uwagę, a wtedy może spotkać ich dokładnie to samo.
CEO działu rozglądał się nerwowo, rozpaczliwie szukając jakiejkolwiek pomocy, w końcu jednak zrozumiał, że przegrał z kretesem. Gdy było to już całkiem jasne, mężczyzna wstał, lekko się chwiejąc, i wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi, rzucił wściekłym wzrokiem na wyraźnie zmieszanego ochroniarza i z godnością przeszedł do windy, unikając kontaktu ze wszystkimi wokół.
Mark, który równie dobrze znał ludzi na piętrze, przygarbił się i nacisnął przycisk parteru, a na dole nakazał, żeby przystanęli przy blacie w recepcji, i wypowiedział tylko trzy słowa:
– Przepustka, panie Merrnick.
John przez chwilę ściskał plastikową kartę z kolorowymi kółkami, potem ją oddał i wziął papierowe pudło, w które włożono zdjęcie jego tragicznie zmarłej żony, kilka dyplomów i książek. Mężczyzna powoli ruszył, nie oglądając się za siebie, i skierował w stronę najbliższej stacji metra, położonej dwie przecznice dalej.
– Fuck. – Po chwili postawił wszystko na niewielkim murku i usiadł ze spuszczoną głową, kątem oka widząc tłumy turystów, artystów i młodych ludzi, kłębiących się przed marketem po drugiej stronie ulicy. – Fuck, fuck, fuck.
Był piątek dwie minuty przed piątą, a on jeszcze godzinę temu całkiem poważnie myślał, że będzie świętować kolejny udany tydzień na TGIF–ie.
Coś w nim ostatecznie pękło. To wyglądało jak zły sen i przypomniało mu zwolnienia z poprzednich firm, tym razem jednak cięć nie można było wytłumaczyć tylko i wyłącznie sytuacją gospodarczą. Cios przyszedł z najmniej spodziewanej strony. Zrozumiał, że to naprawdę koniec i nie ma co tego teraz roztrząsać. W tej chwili liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej dotrzeć do domu.
Mężczyzna zdjął krawat, doprowadził się do jakiegokolwiek porządku i pokazał na przejeżdżającą żółtą taksówkę, która gwałtownie zmieniła pas, wywołując hamowanie autobusu tuż za nią.
– Union Street trzydzieści siedem. – John wsiadł w akompaniamencie klaksonu i krzyków z ulicy, rzucił kierowcy adres i pogrążył się w ponurym milczeniu.
Meks za kierownicą nie odzywał się ani słowem i najwyraźniej mu współczuł, bo nie chciał ani centa napiwku.
Były pracownik znanej korporacji do końca dnia czuł się jak w koszmarze, to było jednak nic w porównaniu do tego, co działo się później. Odwracali się od niego wszyscy znajomi, a on szybko tracił siły. Nie pomagały liczne telefony o pomoc i przypominanie zaległych przysług, niezręcznie wyglądało również barbecue w kwietniu, podczas którego ludzie mówili o pracy, podwyżkach, kredytach i nowych możliwościach rozwoju. Wszyscy poklepywali go po plecach, nikt jednak nie chciał rozmawiać z nim na poważnie.
Kilka tygodni później
Siedziba jednego z banków
– Mamy coraz więcej niepłaconych rat. Trzeba coś z tym zrobić. – Na codziennym spotkaniu zespołu do ściągania długów głos zabrał jeden z szefów. – Z ostatnich przypadków posiadłość przy Union Street.
– Duża i droga. – Starszy specjalista, Elan Rumstein, spojrzał na ekran komputera. – Kilka milionów. I jeszcze samochód.
– Pewnie CEO.
– Nie, raczej były kierownik. – Mężczyzna wyszukał coś w internecie. – Tak jak myślałem. Ostatnio robili dużą restrukturyzację w jego firmie. Wyślijcie tam kogoś. Nie zaszkodzi sprawdzić.
– Może być Roger?
– Dobrze, niech będzie.
Union Street
Było późne popołudnie. Jednopiętrowy dom, przypominający rezydencję z Kevina, z daleka wyglądał na całkiem zadbany.
Roger McLasky, potężnie zbudowany, mocno umięśniony mężczyzna, przypominający trochę Hulka Hogana, powoli wyszedł z samochodu, cały czas uważnie lustrując otoczenie.
Nie miał żadnych złudzeń co do tego miejsca, a nawet jeżeli jakieś były, to teraz całkowicie się rozwiały. Tak wyglądało typowe przedmieście dla ludzi z górnego przedziału klasy średniej. Mężczyzna wiedział, że w miejscach takich jak to teoretycznie nigdy nic się nie dzieje, a największym problemem pozostaje to, czy równo działa spryskiwacz na idealnie przystrzyżonym trawniku, w praktyce to tylko pozory i wystarczy trochę zedrzeć lakier, żeby dojść do prawdziwych brudów, koszmarów i ludzkich tragedii.
Roger zerknął do skrzynki na listy, przelotnie rzucił okiem na samochód obok podjazdu i sprawdził jego numery, potem przeszedł przez furtkę, podszedł do budynku i zaczął dzwonić, krzyczeć i walić w drzwi wejściowe:
– Halo! Proszę otworzyć!
Nadal uważnie obserwował otoczenie. Po kilku bezskutecznych próbach zwrócenia czyjejś uwagi postanowił zrobić kilka kroków wokół całej posesji. W środku budynku dało się zauważyć bałagan, na zewnątrz walały się śmieci i liście, a krzewy od dawna nie widziały ogrodnika.
To było nic w porównaniu do tego, co znajdowało się z tyłu. Ktoś zbił okienko przy drzwiach do piwnicy i próbował to ukryć, częściowo zakrywając ogrodowym stolikiem i drewnem do kominka, przeniesionym spod garażu. Całość dało się zauważyć dopiero z kilku kroków, bo wejście znajdowało się we wgłębieniu, do którego normalnie trzeba było schodzić po schodkach. Teraz Roger miał pewność, że coś tu nie gra. Mężczyzna dokonał pobieżnych oględzin, wyciągnął komórkę i zadzwonił na numer alarmowy.
– Nine one one. What’s the emergency?
– Union Street trzy siedem. Jestem pracownikiem banku i widzę możliwe włamanie.
– Wysyłam patrol.
Policjanci przyjechali już po pięciu minutach. Roger czekał na nich przy furtce z przodu posesji, spokojnie palił papierosa i uśmiechał na widok oburzenia starszej, statecznej gospodyni domowej, która wyglądała zza firanki z domu naprzeciwko i najwyraźniej nie mogła uwierzyć, że policja miała czelność pojawić się w otoczeniu tak spokojnych i bogobojnych ludzi.
– To pan nas wzywał? – Przysadzista Juanita w dobrze dopasowanym mundurze spojrzała na Rogera z widocznym zainteresowaniem i podeszła, mocno kołysząc biodrami, a on pomyślał, że gdyby spotkał ją w barze, to na pewno nie skończyłoby się na jednym drinku.
– Tak. Coś jest nie tak. Zbite okno przy wejściu z tyłu. I nikt nie odbiera listów. – Mężczyzna pokazał ręką. – Do tego na górze pali się światło, ale nie ma żadnej reakcji.
– Jak myślisz, Mike? Może wszystko włącza się automatycznie? – Policjantka spojrzała na partnera, ale ten tylko wzruszył ramionami i wyciągnął broń, pokazując lufą na wejście.
– Pan się cofnie. – Kobieta podeszła do budynku, zaczęła dzwonić do drzwi i zaglądać przez okno z boku. – Zbity wazon i czerwona smuga na podłodze. Wchodzimy. – Założyła rękawiczki, wybiła pałką szybę i otworzyła drzwi, sięgnęła po rewolwer i latarkę i weszła do środka. – Policja! Czysto!
– Czysto!
Policjanci zaczęli przeglądać kolejne pomieszczenia, a Roger został przy radiowozie. Ich głosy były coraz cichsze. W końcu przeszli na piętro, gdzie już od samych schodów dało się wyczuć ostry smród zgnilizny. Weszli do łazienki, ale od razu cofnęli, o mało nie wymiotując.
– Jezu. – Mike Kalwiński, policjant z dwudziestoletnim stażem, ledwo mógł złapać oddech. – Wezwij zespół.
Kobieta wyszła przed dom, zgięła się w pół, oparła rękami o kolana i zaczęła gwałtownie oddychać.
– I co? – Roger odczekał dłuższą chwilę.
– Z nim pan raczej nie pogada. – Wyprostowała się w końcu.
– Jest nam winien bardzo dużo pieniędzy.
– To może być miejsce zbrodni. – Policjantka pokazała na dom.
– A samochód? – Roger odwrócił się w stronę nowiutkiej tesli tuż obok.
– Muszą go obejrzeć nasi technicy.
– A może pani coś z tym zrobić? Będę winny przysługę. – Roger podał jej wizytówkę, ona bez mrugnięcia schowała ją jednym wytrenowanym ruchem, obejrzała samochód z każdej możliwej strony i beznamiętnie stwierdziła:
– Właściwie stoi na ulicy. Pospieszcie się. Będą za pół godziny.
– A pani partner?
Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami.
– Fuck. – Roger nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, ale od razu pobiegł do mustanga, wsiadł, wyciągnął telefon i zaczął dzwonić, próbując zamówić holownik.
Na spokojnej Union Street zrobiło się tłoczno, a akcja ściągnięcia tesli, połączona z awanturą przy jej zabieraniu, skończyła się dosłownie pięć minut przed przyjazdem całego zespołu.
– Co my tu mamy? – Ich szef, Randalf Stake, nie tracił czasu, tylko w biegu założył niebieskie, lateksowe rękawiczki i maskę z filtrem i wszedł do domu, uważnie rejestrując każdy szczegół.
– Mężczyzna, około czterdziestki. Otworzyliśmy okna, bo wcześniej był okropny smród. Wygląda to na śmierć z przyczyn naturalnych. Na dole i z tyłu są zniszczenia, ale chyba niepowiązane. Zresztą sam zobacz. – Mike Kalwiński relacjonował przy wejściu, podczas gdy jego partnerka spisywała raport w radiowozie.
– John, zacznijcie od dołu. – Szef zespołu odezwał się do jednego ze swoich ludzi, potem podał policjantowi jednorazową maseczkę. – Proszę to włożyć. Idziemy.
– To tam. – Mike wszedł na górę, pokazał ręką w stronę łazienki i od razu wycofał się na dół.
Randalf wyszedł mniej więcej po kwadransie, podczas gdy jego zespół nadal zajmował się katalogowaniem całego miejsca:
– Wygląda jakby długo leżał w wodzie. Czas zgonu mniej więcej dwa tygodnie temu. Wilgoć wszystko bardzo przyspieszyła.
– A ten grzyb? – Kalwiński miał na myśli pleśń, którą widać było w całej łazience, a nawet przed wejściem.
– Zbierzemy próbki. Zostawcie to nam.
– Dzięki.
– Powinniście poddać się kwarantannie.
– Nie takie rzeczy już widzieliśmy.
– Jak sobie chcecie.
– Na razie. – Mike Kalwiński pożegnał się i wsiadł do radiowozu. – Ale cyrk. – Skomentował, wymownie patrząc na swoją partnerkę, i ruszył powoli.
Jechali mniej więcej kwadrans, gdy mężczyzna złapał się za klatkę piersiową i gwałtownie skierował ich sklep na lewo, wciskając gaz do oporu.
Tydzień później
Siedziba gubernatora Pawellsa, spotkanie służb miejskich
– Co jest? Nie mam za dużo czasu. – Gubernator wszedł do pokoju pełnego ludzi i spojrzał na zdjęcia ludzi na tablicy ściennej.
– Dziesiątki zgłoszeń z całego miasta. – Zaczął koordynator do spraw kryzysowych. – Brak cech wspólnych. Właściwie cały przekrój społeczeństwa. Policjanci, prawnicy, lekarze, i tak dalej. Choroba wygląda jak grzyb, ale wydaje się dużo bardziej zjadliwa. Najczęściej zaczyna się od ataków serca albo innych nagłych objawów. Ludzie, jeśli przeżyją pierwsze stadium, pokrywają się białymi nitkami i powoli gasną. Jest jeszcze coś. Wczoraj jeden z zakażonych uciekł ze szpitala. Zachowywał się wcześniej, jakby miał wściekliznę.
– Co mam powiedzieć w Waszyngtonie?
– Trzeba wprowadzić gwardię narodową. I usunąć wszystkie informacje w internecie.
– Ludzie tego nie łykną. Pamiętają jeszcze COVID i wszystko zignorują.
Jedno z mieszkań w dzielnicy prostytutek
– Ted, czy to ty? – Młoda kobieta usłyszała trzask drzwi i równocześnie poczuła paraliż. – Ty nie jesteś Ted.
Mężczyzna z nożem nie odpowiedział, tylko rzucił jej kajdanki.
– Nie tak ostro, kochanie.
Tamten nie odpowiedział. Oblizał się, a ona tylko ciężko westchnęła.
Waszyngton
– Panie prezydencie, mamy kolejne liczne przypadki w kolejnych miastach. Zgłaszają się kobiety w ciąży, które uprawiały seks z zakażonymi, niestety najczęściej prostytutki. W trzech przypadkach na dziesięć stwierdzono rozwój całkiem normalnego płodu. Dokonano wielu przymusowych aborcji.
– Demokraci mnie ukamienują, jak tylko się dowiedzą.
– Bardzo mi przykro.
– Przecież nie wyślę gwardii narodowej. Muszę mieć jakiś powód.
– Fentanyl.
– Statystyki nie pokazywały wzrostu przez ostatnie pół roku.
– Musimy puścić plotkę, że pojawiła się nowa odmiana. Wypuścimy w teren zespoły w pełnych kombinezonach. Nie zaszkodzi też ściągnąć kilka trupów.
– Cyrk dla prasy?
– Coś w tym stylu.
Część II
Zurych, 14:45
– LH trzynaście pięćdziesiąt jeden, status. – Mężczyzna w centrum komunikacji firmy Swiss od kilku minut bezskutecznie próbował porozumieć się z maszyną, która leciała do USA, ale w końcu dał sobie spokój i nacisnął czerwony guzik przy konsoli.
– Co jest? – Szef zmiany pojawił się już po chwili.
– Mam problem z komunikacją. Lot do Nowego Jorku zniknął z systemu i nie odpowiada.
– Kolejny Air France i rurka Pitota?
– Nie. To raczej nie to.
Monachium, 15:00
Na tablicy lotniska międzynarodowego przy wszystkich lotach w kierunku zachodnim pojawiła się informacja „odwołane” albo „spóźnione”.
Paryż, 16:30
– Mam nadzieję, że to coś ważnego. Nie lubię być odrywana od bardzo ważnych rzeczy.
– Pani prezydent, szanowni państwo. – Mężczyzna w zabezpieczonej sali spojrzał na kobietę, która przewodniczyła całej Unii Europejskiej, potem skłonił się w kierunku pozostałych ekranów, gdzie widać było jego odpowiedników z Niemiec, Szwajcarii i kilku innych krajów. – Wszystkie lotniska zaczęły zgłaszać podobne problemy. Tak jest nie tylko u nas, ale w Polsce, Czechach, i tak dalej. Wszędzie brak komunikacji z samolotami lecącymi do USA. Nie ma maszyn, które powinny do nas wrócić. Z tego powodu tymczasowo wstrzymaliśmy ruch w drugą stronę. Prasa na razie pisze o ataku kolejnego wirusa. To uda się utrzymać najwyżej godzinę, najwyżej dwie. Trzeba zbadać sprawę na miejscu.
– Nie można oficjalnie wysłać naszych wojsk. – Kobieta nie miała żadnych wątpliwości.
– Wykorzystajmy jednostkę specjalną. Właśnie po to trenowaliśmy tych ludzi.
– W ten sposób odkryjemy naszą małą tajemnicę.
– Coś się na pewno dzieje.
– No dobrze, porozmawiam z wojskowymi.
Bruksela, jedna z salek konferencyjnych, kilkanaście minut później
– Pani prezydent. – Starszy mężczyzna w środku podniósł się widząc wchodzącą kobietę.
– Proszę usiąść, generale. I mówić, co wiadomo.
– Zaczęło się o siódmej czasu zulu. Teoretycznie wszystko wylatuje z ich lotnisk, praktycznie ginie z obrazów satelitarnych około sześćdziesiątego czwartego południka.
– Czy mogli aresztować nasze maszyny?
– Nie. I to jest najciekawsze. – Generał przesunął w stronę kobiety jedno ze zdjęć. – Nasze satelity widzą samoloty, które powinny znaleźć się tam zgodnie z rozkładem.
– Obawiam się, że nie bardzo rozumiem.
– Weźmy na przykład ten lot z Genewy. – Mężczyzna pokazał palcem konkretny element rozkładu. – Po sześciu godzinach normalnie jest nad terytorium USA. I faktycznie, na zdjęciach satelitarnych zaobserwowaliśmy go, problem w tym, że pojawił się przy ich granicy, chociaż z Europy nie wyleciało nic od trzech dni.
– Czyli mam rozumieć, że nic od nas nie lata, a wy widzicie normalny, regularny ruch pasażerski, ale tylko nad ich terytorium?
– Tak jest. I wszystkie maszyny, które wyleciały przedwczoraj, już do nas nie wróciły.
– No ale satelity powinny coś pokazać.
– Pokazują, ale najwyraźniej nie to, co powinny.
– Czy zostały shakowane?
– Tak. Możliwe, że Chińczycy wyprzedzili nas w komputerach kwantowych bardziej niż myślimy.
– Dlaczego mieliby w tym jakiś interes? Przecież to jawny akt agresji.
– Może wcale nie chodzi o nas.
– Zaatakowali USA?
– Nie wiem. Na pewno wszystko wygląda w miarę normalnie, tak samo połączenia telefoniczne i internet. Próbowaliśmy się nawet skontaktować z władzami w Waszyngtonie. Twierdzą, że nie widzą żadnego problemu.
– Grają na zwłokę?
– Nic na to nie wskazuje.
– Ktoś się pod nich podszywa?
– Bierzemy to pod uwagę.
– To przecież niemożliwe.
– Niestety tak. Ale fakty mówią same za siebie.
– A co z telemetrią? Każdy samolot cały czas kontaktuje się z producentem.
– Same błędy.
– Czyli musimy zakładać, że stało się coś na wielką, niewyobrażalną skalę? I nie jest to wojna?
– Nie mieści się to w głowie, ale możliwe, że to bardziej prawdopodobna opcja. Nie mamy chyba wyboru. Musimy uruchomić jednostkę specjalną spod CERN.
– Zabawne. Jest pan dzisiaj kolejną osobą, która mi to mówi.
– To tylko potwierdza, co trzeba to zrobić.
– Jaką mamy gwarancję, że nie spotka ich coś złego? To nasi jedyni ludzie.
– Żadnej. Podzielimy ich na trzy zespoły, nazwijmy je roboczo alfa, beta, gamma. Jeden przepłynie łodzią podwodną, drugi statkiem, a trzeci poleci samolotem. Musimy liczyć się ze stratami. Dlatego będziemy ich wysyłać z opóźnieniem.
– Proszę działać.
– Tak jest.
CERN, 21:00, centrum reagowania kryzysowego
– Panie generale. – Mężczyzna w niewielkim pokoju na poziomie minus dwanaście gwałtownie wstał, niemal przewracając krzesło, wyprostował się jak struna w postawie na baczność i energicznie zasalutował.
– Spocznij, żołnierzu. Mamy kryzys i musimy was wysłać do USA. Nie wiemy, co tam zastaniecie. Od kilku godzin nie latają stamtąd żadne samoloty, a dokładniej widzimy je z kosmosu, ale fizycznie ich nie ma.
– Czy wcześniej były jakieś niepokojące doniesienia? – Doświadczony dowódca od razu przeszedł do rzeczy.
– Nie.
– Absolutnie nic? Przecież to niemożliwe.
– Policja próbuje znaleźć wszystkich, którzy byli tam w ciągu ostatnich dni. Przeszukiwany jest internet. To trochę potrwa.
– Co z ich bazami w całej Europie?
– Nie widzimy żadnych niepokojących ruchów.
– A ambasady?
– Na razie cisza. Dyplomaci robią swoje, a my swoje, dopóki nie przyjdzie inny rozkaz z góry.
– Jak się tam przedostaniemy?
– Zespoły jeden, dwa i trzy spróbują przejść pod wodą, na wodzie i w powietrzu. Możliwe, że któraś próba się nie powiedzie. Pan będzie dowodził zespołem powietrznym.
– Rozumiem. – Wyraz twarzy kapitana Pierre Merde nie zmienił się nawet na jotę, zupełnie jakby komentował pogodę albo ostatnie wyniki sportowe.
– Ile potrzebujecie czasu na przygotowania?
– Co najmniej sześć godzin.
– Spotkanie jutro o dziesiątej zero zero na lotnisku. Będzie lecieć według rozkładu rejsowego. Użyjecie normalnego korytarza powietrznego, żeby uniknąć obrony przeciwlotniczej. Szczegóły pozostawiam wam do opracowania.
– Rozkaz.
Genewa, sala konferencyjna na lotnisku, 10:00 następnego dnia
– Panie generale, jesteśmy gotowi. – Kapitan Merde spojrzał na dowódcę, siedzącego po drugiej stronie stołu i sprawdzającego raporty na swoim tablecie.
– Co to za maszyna? – Generał pokazał obraz z kamer ochrony.
– Mocno zmodyfikowany Airbus A350. Mamy dwa samochody typu buggy, przenośne laboratorium, kilkanaście dronów, niewielką salę operacyjną, żywność i miejsce dla trzydziestu ludzi. Samolot wygląda podobnie jak rejsowy, za to ma uzbrojenie nie gorsze niż Air Force One, do tego wzmacnianą awionikę i silniki ze specjalnym cichym trybem. Przez okienka z zewnątrz widać normalną kabinę, ale to tylko projekcja. To jedyny taki egzemplarz, i nie zdziwiłbym się, gdyby maszyna przetrwała niewielki wybuch jądrowy, a w każdym razie tak była projektowana.
– Jaki jest plan?
– Nad Nowym Jorkiem wypuścimy trzy samodzielne drony. Potem skierujemy się na JKF, ocenimy sytuację na miejscu, i spróbujemy wylądować i nawiązać łączność. Plan zostanie dynamicznie zmodyfikowany stosownie do sytuacji. Lotnisko zapasowe to La Guardia. Jeśli nie będzie można lądować, ewakuujemy się na spadochronach i zniszczymy sprzęt i maszynę.
– Będziecie na bieżąco dostawać informacje z naszej strony. Na razie policji udało przesłuchać się kilka pasażerów. Żadna nie wskazała nieprawidłowości. W internecie też nie ma nic niezwykłego.
Część III
Pokład A350, kilka godzin później
– Panie kapitanie, zbliżamy się do punktu alfa. – Koordynator zwrócił się do dowódcy oddziału. – Komunikacja z Europą i USA bez żadnych problemów.
– Panie i panowie, właśnie do tego zostaliśmy szkoleni. – Kapitan Pierre Merde odezwał się przez wewnętrzny interkom do członków oddziału, siedzących przy stanowiskach w sekcji operacyjnej twarzą do przodu maszyny, a potem zaczął się jeszcze bardziej intensywnie wpatrywać w obraz z kamer z kabiny pilotów. – Oczy i uszy otwarte. Meldować po kolei. Naprowadzanie.
– Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Przeszliśmy.
– Radar.
– Żadnej podejrzanej aktywności. Kilka obiektów na morzu. Poruszają się, ale nie wykazują wrogich zamiarów.
– Łączność.
– W dalszym ciągu mamy połączenie z CERN. Utrata łączności trwała pięć milisekund. AI twierdzi, że wszystko w porządku, ale coś tu nie gra.
– Konkrety – warknął dowódca.
– Znam człowieka po drugiej stronie. Razem byliśmy na kilku misjach. W momentach krytycznych zawsze się denerwuje, tymczasem dzisiaj wszystko jest idealnie.
– Zbyt idealnie?
– Tak jest.
– Rozumiem. Radio. Jak kontrola ruchu w Nowym Jorku?
– Zachowują się tak jak powinni. Nasłuchujemy na wszystkich częstotliwościach.
– Radar. Co nas ma mijać?
– Swiss do Zurychu. Problem w tym, że go nie ma. Ani niczego innego.
– Przechodzimy na drugi poziom gotowości. – Kapitan chwilę się zastanawiał. – Pilot. Plan alfa. Lądujemy na Kennedym.
– Rozkaz.
– Musimy przyjąć, że nie mamy połączenia z bazą, a nasze kody zostały złamane. Wypuścić drony.
– Wypuszczamy drony. Trzy, dwa, jeden, już.
Z dołu maszyny otworzyły się małe drzwiczki. Wypuszczono przez nie dwie duże jednostki latające, zbliżone do amerykańskiego predatora, które opadły kilkanaście metrów, a potem rozwinęły skrzydła i włączyły silniki.
Pierre Merde nie odzywał się. Był skupiony, cały czas śledził obraz na dwóch monitorach. Z daleka Nowy Jork wyglądał całkiem normalnie, za to w trakcie zbliżania się dało się zauważyć brak typowego ruchu i zgiełku. Okolica była całkowicie wymarła, nawet bez dymów z kominów.
Samolot zaczął się zniżać w stronę lotniska, tymczasem pojawiało się coraz więcej niewiadomych.
– Łączność. Co z danymi satelitarnymi?
– Są dokładnie takie jak powinny być.
– Choroby.
– Brak radiacji i zagrożeń mikrobiologicznych.
– Pilot.
– Samoloty przy terminalach i dwa wypalone wraki przy pasie.
– Czy możecie wylądować?
– Bez problemu. Zero ruchu. Mamy ILS i komunikaty od kontrolerów.
– Kimkolwiek są.
– Tak jest.
– Lądujcie, ale polegajcie głównie na sobie. Ustawcie nas z daleka od wszystkich obiektów.
– Rozkaz.
– Drużyna A w pogotowiu. Przygotować się do opuszczenia samolotu.
– Tak jest.
Na kanale komunikacji wewnętrznej na chwilę zapadła cisza, tymczasem airbus zaczął powoli podchodzić do pasa dwadzieścia trzy lewy. Wszyscy w głównej kabinie zajęci byli obsługą radarów i aktywnych i pasywnych systemów obrony, podczas gdy piloci wymieniali między sobą uwagi, przeplatane komunikatami systemów elektronicznych.
– Podwozie w dół.
– Jest podwozie w dół.
– Klapy dwadzieścia.
– Są klapy dwadzieścia.
– Czterysta. Minimum. Dwieście, sto, pięćdziesiąt, czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć.
Maszyna przyziemiła.
– Odwracacze ciągu.
– Są odwracacze.
– Skręt w prawo przez Yankie trzy lewo. I zatrzymaj. Panie kapitanie, wieża kieruje nas do rękawa.
– Zignorować. Drużyny A i B zrobią rekonesans na zewnątrz i w terminalu, grupa C ma znaleźć paliwo. Wszyscy poruszają się dwójkami, nie ma chodzenia na stronę. Wypuścić drony bliskiego zasięgu.
– Rozkaz.
Z boku samolotu otworzyły się drzwi luku bagażowego, przez które na rampie opuściły się dwa buggy z obsługą. Za nimi z samolotu wydostali się żołnierze z ostatniej grupy i trzy niewielkie drony z poziomymi śmigłami.
Ludzie byli bardzo oszczędni w komunikatach, dokładnie wiedząc, co robić, i już po chwili oprócz obrazu i danych telemetrycznych do centrum dowodzenia zaczęły spływać kolejne komunikaty:
– Cisza na płycie lotniska. Wszystkie samoloty pozamykane. Brak ciał.
– Wchodzimy do terminalu. Na razie czysto. Budynki nienaruszone, żadnych ludzi.
– Widzimy cysternę.
– Brak aktywności na parkingu przed lotniskiem. Działa cała infrastruktura automatyczna, w tym komputery z reklamami.
– Podłączamy sprzęt do sprawdzania paliwa. Testy w toku.
– Żadnych śladów walki w terminalu.
– Paliwo w porządku. Próbujemy odpalić ciężarówkę.
– Drużyna A i B, powrót. Reszta ma przygotować samolot do lotu i wracać do środka. – Kapitan podjął decyzję, gdy zaczęto podłączać kable do tankowania. – Spotkanie w sytuacyjnym po zebraniu wszystkich danych.
Po piętnastu minutach dowódcy zebrali się w sali głównej.
– Brak ludzi i widocznego zagrożenia. – Głos zajął oficer taktyczny. – Żadnych ciał, nawet zwierząt, brak też skażenia. Cały czas mamy komunikację z wieżą. Jest całkowicie pusta, mimo to w radiu słyszymy kolejne komunikaty. Ich ilość się zmniejszyła i teraz dotyczą tylko nas. Ostatnie dokumenty w terminalu są sprzed dwóch tygodni. I wszędzie jest prąd.
– Czyli ruch radiowy nie jest z wieży?
– Tak jest.
– Muszą być przecież jakieś ciała. Cokolwiek – mruknął kapitan.
– Nie znaleźliśmy nic.
– A gazety? Co mówi lokalny internet? – Pierre cały czas zastanawiał się nad różnymi scenariuszami.
– Są wzmianki o wzroście zachorowań i zgonów, ale na wschodnim wybrzeżu. Zaraza, jak ją nazwano, szybko rozprzestrzeniła się na cały kraj. Wszystko dosłownie w jeden tydzień. Były protesty i plądrowanie sklepów, a wczoraj rano zdetonowano niewielką bombę jądrową w San Francisco.
– Pytanie, dlaczego to nie przedostało na cały świat. Jakieś informacje o wojskowych?
– Próbowali ogarnąć temat, ale w końcu wycofali się ze wszystkich większych miast.
– Dlaczego nie było ewakuacji na inne kontynenty? Nawet bogacze mają swoje jachty i samoloty.
– Nie ma na ten temat żadnych wiadomości.
– Czyli mamy epidemię, o której nie wie cały świat, a cywile zostali pozostawieni sami sobie. Radio, co z komunikacją?
– Wszystko wskazuje, że jesteśmy odcięci.
– Próbowaliście przez satelitę i internet?
– Tak jest. Transmisja jest zbyt poprawna, zupełnie jakby po drugiej stronie znajdowała się jakaś maszyna.
– Jakieś sugestie?
W środku zapadła głucha cisza.
– Na razie proponuję podjechać do Bellevue Hospital i zebrać więcej danych. – W końcu odezwał się lekarz.
– I co potem? W ogóle nie wiadomo, czy będziemy mogli stąd odlecieć. – Głos zabrał milczący dotąd dowódca jednej z grup naziemnych, a ludzie zaczęli przytakiwać głowami.
– Raczej nie mamy powrotu. – Lekarz wzruszył ramionami. – Możemy być zakażeni.
– Nie na to się pisałem.
– Spokój. Temat powrotu na razie odkładamy na bok. – Kapitan podniósł rękę. – Drony mają sprawdzić okoliczne drogi, cały Manhattan i La Guardię. Dwie grupy pojadą ze mną do szpitala. Trzecia ma cały czas patrolować teren wokół samolotu. Ustawimy trzy strefy. Mamy być w pełnej gotowości do odlotu. Jakieś pytania?
– Co z żywnością?
– Gdzie możemy, używamy znalezionych zapasów. Będziemy sprawdzać po drodze wszystkie okoliczne sklepy.
– Pewnie nie ma tam nic sensownego.
– Możliwe. Na pewno za trzy godziny czeka nas zachód słońca. Wyruszamy siódma AM. Zmiana warty co trzy godziny. Grupa A ma w tym czasie dokładnie przeszukać terminal, oddział B zajmie się szukaniem i analizą informacji zebranych elektronicznie. Nadal stosujemy protokół na wypadek inwigilacji. Odprawa po śniadaniu szósta AM. To wszystko.
– Tak jest.
Warta przy samolocie
– Dziwnie się trochę czuję – rzucił Charles, patrząc na oświetloną płytę lotniska. – To miasto duchów. Najgorsza jest walka z wrogiem, którego nie widać.
– Kovalsky, wy mi tu nie siejcie defetyzmu. Jak niczego nie ma, to wchodzimy i wracamy. Prosto, łatwo i przyjemnie.
– A jak jest?
– To rozwalamy. Jak w Obcym. Robimy precyzyjne, chirurgiczne cięcie. I strategiczny odwrót.
– Jak byłem mały, często oglądałem w nocy stare seriale, no wiesz, ER, Rookiego i inne. Jak myślisz, czy oni są tacy sami czy jednak inni?
– Pierwszy raz w Ameryce?
– No tak.
– To zwykli ludzie. Mają ogromne, przerośnięte ego i często żyją gorzej niż my, ale czasem da się z nimi dogadać.
– Aha. Tak mnie zastanawia, jak to możliwe, że to właśnie stąd pochodzą największe wynalazki.
– Jakie?
– No wiesz, loty w kosmos i tak dalej.
– Wiele rzeczy wzięli od Niemców albo Azjatów. A teraz mogą ich tylko gonić.
– Myślisz, że to upadek?
– A bo ja wiem? – Jeden z żołnierzy podrapał się po głowie. – Duże kraje i systemy rozpadają się dziesiątki albo setki lat. Tutaj pewnie dowiemy się dopiero w przyszłym stuleciu.
– Czy to nie dziwne, że nas tu przysłano? Że nikt nic nie wie? Przecież to bardzo duży kraj. Gdyby coś działo, na pewno byłyby jakieś informacje. Takie coś to nie jest sprawa na jeden dzień.
– Jak dla mnie wniosek jeden. Tu musiało stać się coś naprawdę grubego. Albo gwałtownego. Albo dużego i gwałtownego. Po mojemu to jakieś zielone ludziki albo spisek rządowy.
– Czyli mamy przesrane.
– Nieeee, znam starego. Nie da sobie w kaszę dmuchać. Wydostanie nas za wszelką cenę. Nie ma promieniowania ani innego gówna, to nie będzie tak źle.
Terminal
– Nieswojo się tutaj czuję. – Jeden z żołnierzy patrolujących najbliższy budynek od samolotu spojrzał na swojego partnera. – I muszę do kibla.
– Tam coś widziałem. – Drugi z mężczyzn, Jan, pokazał gdzieś z prawej. – Idziemy.
– Tam nic nie ma.
– Na pewno jest.
– Chciałbyś.
– To nie jest normalne, żeby tu nikogo nie było. Ciągle mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
– Ja jednak pójdę się odlać. O, jest kibel – rzucił pierwszy z żołnierzy, pokazując drzwi kilkanaście kroków dalej, ale przystanął widząc, że partner nie idzie. – Nie wchodzisz? Był przecież rozkaz, że mamy chodzić razem.
– Mam ci potrzymać?
– No w sumie nie. No dobra, popilnuj perymetru.
Jan nic nie odpowiedział, tylko skinął głową. Upłynęły co najmniej dwie minuty, gdy okolicą wstrząsnął krzyk. Mężczyzna czekający na zewnątrz w jednej chwili znalazł się w środku i niemal zderzył z partnerem, który zaczął się śmiać.
– A pierdol się. – Najemnik zrozumiał, że padł ofiarą dowcipu. – Wszystko w porządku?
– No jasne.
Część IV
Odprawa, 6:00AM
– Meldować po kolei. – Kapitan spojrzał na swoich ludzi. – Sytuacyjny.
– W nocy spokojnie. Żadnego kontaktu ani prób naruszenia perymetru. Samolot i buggy zatankowane lokalnym paliwem.
– Lekarz. Jak testy?
– Brak wirusów i zanieczyszczeń. W terminalu praktycznie nie było napojów i żywności, a to, co udało się znaleźć, nie nosi śladów patogenów.
– Sytuacyjny. Co w internecie?
– Teoretycznie wszystko wygląda w porządku. Regularnie pojawiają się posty i komentarze, mamy też nowe wideo.
– Miasto duchów. I wszystko dzieje się samo – mruknął kapitan. – Co mówią drony?
– W wielu miejscach ulice barykadują ciężkie pojazdy. Znaleźliśmy też niedawno spalone budynki. Całe miasto wygląda mniej więcej jak po wojnie partyzanckiej, mimo to działa sygnalizacja uliczna.
– I nie ma ludzi?
– Niestety nie. Zupełnie jakby okolica została całkowicie opuszczona.
– Dobrze. Najpierw spróbujemy w szpitalach i stacjach telewizyjnych. Potem zrobimy większy rekonesans. Metro, magazyny, szkoły i tak dalej. Pierwszym celem jest Bellevue Hospital. Jakieś pytania? – Kapitan spojrzał po twarzach swoich podwładnych.
– Nowy Jork jest bardzo duży. – Podniósł rękę jeden z dowódców drużyn. – Miliony ludzi. Jeżeli mieliśmy spokojną noc, to wróg nas nie docenia, pokazuje palec albo zbiera siły. Czy nie powinniśmy wysłać informacji do domu, dopóki możemy?
– Spróbujemy wieczorem. Dwie maszyny polecą automatycznie. Na razie chcę zrobić rekonesans i mieć więcej danych. Czy coś jeszcze?
W sali konferencyjnej zapadła głucha cisza.
– Jeżeli nie, to przygotować sprzęt i do maszyn.
The Circle, 6:25AM
Zapowiadał się kolejny piękny dzień. W okolicy lotniska panował zupełny spokój. Miejsce spowite było ciszą, nagle jednak od strony terminala dało się słyszeć narastający odgłos pracy dwóch niewielkich, wysokoobrotowych silników spalinowych.
Niewielkie buggy jechały w stronę city kilkanaście mil na godzinę. Żołnierze leniwie obserwowali okolicę. Wokół nie było kontaktu wzrokowego z wrogiem, ani z pojazdów ani z trzech dronów bliskiego zasięgu. Zagrożenia nie sygnalizował też radar ani systemy automatyczne, mocno wspierane AI.
– Ciekawe, że nie widać żadnych ptaków ani bezpańskich psów – rzucił od niechcenia jeden z żołnierzy.
– Tak jakby to dotyczyło tylko zwierząt.
– Tak.
– Nie rozmawiać i nie rozpraszać się. – Cała grupa usłyszała na kanale wewnętrznym. – Wjeżdżamy do miasta.
Van Wyck, 6:45AM
– Co o tym myślisz? – Kapitan Merde zapytał swojego zastępcę, który podczas wszelkich misji nieraz wykazywał się szóstym zmysłem.
– Wszędzie spokojnie, ale tu jeszcze bardziej. To na pewno pułapka.
– Zgadzam się. Grupa stop. – Mężczyzna podniósł prawą rękę, z niepokojem patrząc na szeroką ulicę, częściowo zastawioną samochodami, i odwrócił się do żołnierza z lewej. – Raport.
– Dron nic nie pokazuje.
– Gdzie jesteśmy? Jak wygląda alternatywa?
– Stoimy na wysokości 115 Avenue. Możemy skręcić w stronę Linden Bulvare. Nikogo tam nie ma.
– Czekamy.
– Ruch z prawej. – Pokazał ktoś z boku. – Nie, to tylko kot. Fałszywy alarm.
– Teraz na trzeciej – dodał ktoś, zerkając na aleję z boku.
– Optimus Prime. – Dowódca spojrzał przez lornetkę.
– A tam jeszcze jeden. I kolejny. – Meldowali kolejni członkowie grupy. – Okrążają nas.
– To tylko głupie maszyny.
– Nie. Zachowują się, jakby były centralnie sterowane.
– Przesadzasz. Jedziemy dalej.
Kolumna ruszyła dalej. Na kolejnym skrzyżowaniu zatrzymała ich barykada, zrobiona z autobusów i ciężkiego sprzętu.
– Musimy jechać inną drogą. – Kapitan spojrzał na mapę. – 109 Avenue.
– To może być pułapka.
– Zgadzam się, ale nie mamy wyboru.
Przejechali kilkaset metrów i nagle usłyszeli odgłosy strzałów z broni maszynowej.
– Jazda! – Pierde Merde nie wahał się ani chwili.
Dojechali do skrzyżowania, gdzie kilku ludzi ostrzeliwało roboty, próbujące rzucać metalowymi przedmiotami. Do akcji weszli praktycznie z marszu, z pełną siłą ognia. Ich nowi koledzy zachowali dystans, ale najwyraźniej mieli przeszkolenie wojskowe, bo wystarczyły pojedyncze komendy i gesty, żeby kombinowany zespół przeszedł z obrony do ataku.
– Musimy przebić się do tamtego budynku. – W pewnym momencie pokazał coś lokalny przywódca.
Kapitan nie odpowiedział, tylko gestami skierował tam swoich ludzi. Przebijali się centymetr po centymetrze, chronieni przez ciężarówkę z lemieszem. W końcu dotarli do wejścia. Przeszukiwali pomieszczenie po pomieszczeniu, eliminując pozostałe roboty.
– Czysto!
– Czysto!
Ze środka słychać było coraz mniej strzałów. Po kilku minutach ciszy cały oddział znalazł się na zewnątrz. Mężczyźni stanęli naprzeciwko siebie w półkolu. Zapadła cisza, którą przerwał dowódca lokalnego oddziału, równocześnie salutując:
– Mike Jones, trzecia dywizja zmechanizowana.
– Pierre Merde, siły europejskie.
Mężczyźni podali sobie ręce.
– Jesteście daleko od domu – rzucił od niechcenia Amerykanin, częstując papierosami. – Dobra robota.
– Zwiad. – Kapitan zaciągnął się z wdzięcznością. – Co tu się dzieje?
– Porywają głównie młode dziewczyny. Mają dokładne dane medyczne i wiedzą, czego szukać. Co dziesiąta Amerykanka miała tiktoka, only fans i wszelkie możliwe konta, gdzie podawała każdy detal i szczegół.
– Bunt AI?
– Nie do końca. Zapraszam z nami.
– Gdzie?
– Do naszego obozu oczywiście. Jedźcie za nami. Tylko uprzedzę ludzi na miejscu. – Lokalny dowódca sięgnął do słuchawki i mikrofonu przy uchu.
Obóz, 8:03AM
– Witamy w pierwszym obozie w Jamajce. – Jones pokazał na grupę mężczyzn, którzy stali na ulicy z bronią i patrzyli w milczeniu na Europejczyków. – Sami patrioci. Chowamy się w kolejnych budynkach, zawsze w zasięgu wzroku. Nie używamy technologii i ukrywamy nawet ogień.
– Czy możemy dostać coś do jedzenia i picia?
– Niewiele tego jest, ale zrobimy, co w naszej mocy. Zapraszam za mną.
– Jak duży jest ten obóz?
– Trzy przecznice. Problemem jest to, że tamci robią ataki z zaskoczenia.
– Nowy Jork miał ponad osiem milionów. Co tu się stało?
– Część uległa chorobie, sporo uciekło. Niektórzy zginęli, a jeszcze inni trzymają się w swoich obozach.
– Co z ciałami?
– Najczęściej rozpadają się. Nic po nich nie zostaje.
– Co to właściwie za choroba?
– Nikt do końca nie wie. Na ulice wyszło wojsko i gwardia narodowa. Dopóki walczyli tylko z wirusem, nie było problemu. Potem zwariowała cała elektronika. Respiratory, rozruszniki serca, samochody autonomiczne, i tak dalej. I pojawiły się te cholerne roboty.
– Gdzie teraz są?
– Część prawdopodobnie korzysta z metra, część uciekła poza miasto. Pozostałe okupują różne budynki.
– Wystarczy chyba zamknąć mosty.
– Żeby to było takie proste… – Lokalny dowódca na chwilę przerwał, widząc zdziwiony wzrok kapitana. – Później wszystko wyjaśnię. Na razie zapraszam do szpitala.
– Doktorze, proszę ze mną. – Pierre spojrzał na jednego z członków swojego oddziału.
Szpital, 8:15AM
– Co to za miejsce?
– Dawna klinika chirurgii plastycznej. Obecnie mamy tu trzydziestu pacjentów. Zapraszam.
Kapitan Merde ze swoim lekarzem weszli za gospodarzem do recepcji, potem do pierwszego pokoju i gwałtownie stanęli.
– Jezu. – Mężczyzna myślał, że zwymiotuje, widząc dwa białe, oślizgłe kokony z rurkami prowadzącymi do niewielkich zbiorników z płynami i komputerów z boku. – Co to jest?
– Pierwsze stadium przypomina grzybicę. Nie do końca wiadomo, skąd się pojawia. Chory próbuje zarazić jak najwięcej ludzi, w końcu sam kończy w czymś takim jak tu widać. – Lokalny dowódca pokazał ręką. – Przeżywa trzydzieści procent. Ale najciekawsze jest to, że wtedy wzrasta aktywność mózgu. Cały czas trzeba ich karmić, próbujemy też rozszyfrować, co dokładnie się z nimi dzieje.
– Jakie są teorie?
– Tam znajdzie pan wyniki naszych badań. Lekarze podejrzewali, że grzyba wywołuje kombinacja mikroplastiku i chemikaliów stosowanych do produkcji żywności i dodatkowo silny stres. A jeżeli chodzi o aktywność mózgu, to oni wydają się z kimś komunikować.
– Świadomość zbiorowa? – wtrącił lekarz z Europy.
– Możliwe. I jest jeszcze coś. Wszystko było normalnie mniej więcej do czwartego lipca. Wtedy pojawiła się ta choroba. Zaraz potem zamknięto obszar wokół Idaho i skierowano tam dziesiątki jednostek.
– Walczyli z czymś?
– Bardzo możliwe. Zdetonowali nawet bombę jądrową.
– Nie znaleźliśmy o tym żadnej informacji.
– To od początku było bardzo dziwne. Ludzie wpadali w panikę, a cały świat zachowywał się, jakby nigdy nic się nie stało. A potem informacje zaczęły znikać z całego internetu. Zupełnie jakby ktoś wgrał tam alternatywną wizję rzeczywistości.
– Co pan sugeruje?
– Obcy założyli blokadę.
– Obcy?
– Jedna z naszych teorii mówi, że to nie są czynniki ziemskie.
– Coś mi tu nie gra. – Pierre Merde postawił na szczerość. – Znaleźliśmy informacje o ładunku taktycznym w San Francisco.
– Widocznie coś się zmieniło w sieci. – Lokalny dowódca wzruszył ramionami. – Albo chcieli pokazać wam coś innego.
– Obserwują nas?
– Zapewne.
– A te roboty na zewnątrz?
– Zapraszam do drugiej sali.
Mężczyźni przeszli w milczeniu do drugiej sali, gdzie leżały dwie kobiety z kablami wychodzącymi z głowy.
– Co to ma znaczyć?
– Neuralink. Wydaje się, że nasza technika była na tyle dobra, że obcy mogli przejąć roboty, które teraz eksperymentują na ludziach.
– Można jakoś pomóc pacjentom?
– Nie mamy pojęcia. Parametry są cały czas w normie, niestety nie ma z nimi żadnego kontaktu. Zupełnie jakby ktoś wyciągnął wtyczkę. Na razie karmimy ich dożylnie.
– Poprosimy o wszelkie możliwe materiały. Przeanalizujemy je i ustalimy co dalej.
– Chcecie nas opuścić?
– Myśleliśmy, żeby zebrać materiały z okolicznych szpitali.
– Nie ma szans, żeby się tam dostać. W większości są opanowane przez roboty.
– No to musimy wrócić do naszego samolotu. Mamy tam własne laboratorium.
– Rozumiem.
– Ale pozostawimy wam radiostację.
– To akurat niezbyt dobry pomysł.
– W okolicy zainstalujemy szereg urządzeń do komunikacji na krótkie dystanse. Stworzą sieć. To będzie nasza główna linia komunikacyjna.
Lotnisko, 12:15AM
– Co udało się ustalić?
– W próbkach pod mikroskopem znaleziono szereg drobnych struktur. Wydają się być metaliczne. Nie wykazują żadnej aktywności. To przykład technologii, której jeszcze nie widziałem. Najgorsze jest to, że podobne struktury, ale w znacznie mniejszej ilości, pojawiły się w naszej krwi.
– Czy możliwe jest, że te struktury są już w Europie?
– Jeżeli to działo się od jakiegoś czasu, to ludzie z nimi mogli znaleźć się na każdym kontynencie.
– Jak pan myśli, co to może robić?
– Nie chciałbym spekulować.
– Proszę spróbować.
– Jeżeli struktury wpływają na pamięć, to by to tłumaczyło, dlaczego nikt nie podniósł na świecie alarmu. Inna możliwość jest taka, że to element jakiegoś mechanizmu zabijającego nasz gatunek albo wymuszającego określone zachowania. A może sposób na przyspieszenie ewolucji. Naprawdę nie mam pojęcia.
– Czy musimy używać kombinezonów?
– Nie wiem. Na razie nikt nie wykazuje żadnych objawów choroby. Nie jestem w stanie ustalić, czy chronią nas nasze własne szczepionki czy coś innego, czy po prostu wszystko pojawi się później.
– Czy dane z obozu mówią coś więcej o wydarzeniach?
– Obcy muszą mieć niesamowitą moc obliczeniową. Udało im się stworzyć iluzję, że wewnątrz bańki toczy się normalne życie. A jak zajęli cały kraj, najwyraźniej zdjęli blokadę. Według niektórych źródeł wszystko zaczęło się od testów nowych silników hipersonicznych kilka miesięcy temu. Spekulowano nawet, że udało się otworzyć jakiś rodzaj bramy czy portalu. Panie kapitanie, czy mogę mieć pytanie?
– Proszę bardzo, żołnierzu.
– Co teraz zrobimy? To się wydaje większe od nas wszystkich.
– Rozkazy nie uległy zmianie. Mamy zrobić rekonesans. Ustalić, co zaszło, i poszukać ludzi z Europy, którzy pojawili się tu w ostatnim czasie, a na koniec przekazać dane na zewnątrz.
– A jeżeli wróg zechce nas zatrzymać?
– To może być coś większego od nas wszystkich. Zrobimy, co trzeba.
Witaj. :)
Nie spodziewałam się ponownych podziękowań; to przemiłe; i ja bardzo dziękuję, Szanowny Autorze. :)
Osobne podziękowania za wskazanie wulgaryzmów. :)
Z kwestii technicznych mam wątpliwości co do (tylko do przemyślenia):
Atmosfera w salce gęstniała z każdą chwilą, nikt się jednak nie odzywał, bo ludzie bali się, że ktoś ich wywoła i zwróci na nich swoją uwagę, a wtedy może spotkać ich dokładnie to samo. – powtórzenia?
CEO działu rozglądał się nerwowo, rozpaczliwie (…) – może rozwinąć ten skrót?
Był piątek dwie minuty przed piątą, a on jeszcze godzinę temu całkiem poważnie myślał, że będzie świętować kolejny udany tydzień na TGIF–ie. – tu podobnie? (są potem jeszcze kolejne)
Były pracownik znanej korporacji do końca dnia czuł się jak w koszmarze, to było jednak nic w porównaniu do tego, co działo się później. – powtórzenia?
Nie miał żadnych złudzeń co do tego miejsca, a nawet jeżeli jakieś były, to teraz całkowicie się rozwiały. Tak wyglądało typowe przedmieście dla ludzi z górnego przedziału klasy średniej. Mężczyzna wiedział, że w miejscach takich jak to teoretycznie nigdy nic się nie dzieje, a największym problemem pozostaje to, czy równo działa spryskiwacz na idealnie przystrzyżonym trawniku, w praktyce to tylko pozory i wystarczy trochę zedrzeć lakier, żeby dojść do prawdziwych brudów, koszmarów i ludzkich tragedii. – i tu?
Po kilku bezskutecznych próbach zwrócenia czyjejś uwagi postanowił zrobić kilka kroków wokół całej posesji. – i tutaj?
To było nic w porównaniu do tego, co znajdowało się z tyłu. Ktoś zbił okienko przy drzwiach do piwnicy i próbował to ukryć, częściowo zakrywając ogrodowym stolikiem i drewnem do kominka, przeniesionym spod garażu. – także tutaj?
Weszli do łazienki, ale od razu cofnęli, o mało nie wymiotując. – brak „się”?
Jechali mniej więcej kwadrans, gdy mężczyzna złapał się za klatkę piersiową i gwałtownie skierował ich sklep na lewo, wciskając gaz do oporu. – tu nie rozumiem zdania, po co ten sklep?
Gubernator wszedł do pokoju pełnego ludzi i spojrzał na zdjęcia ludzi na tablicy ściennej. – powtórzenie?
Nie zaszkodzi też ściągnąć kilka trupów. – nie wiem, czy nie „kilku”?
To uda się utrzymać najwyżej godzinę, najwyżej dwie. – powtórzenie?
I nie jest to wojna?
– Nie mieści się to w głowie, ale możliwe, że to bardziej prawdopodobna opcja. – powtórzenia?
– To tylko potwierdza, co trzeba to zrobić. – zdanie ma błędną konstrukcję i logiczną wymowę, jest też powtórzenie?
Na razie policji udało przesłuchać się kilka pasażerów. Żadna nie wskazała nieprawidłowości. – ten fragment jest znowu niejasny, jakby brakowało części tekstu – pasażer jest rodzaju męskiego, nie żeńskiego, ale z kolei „żadna” odnosi się do kogoś w rodzaju żeńskim (???)
Okolica była całkowicie wymarła, nawet bez dymów z kominów. – nad NY? – tu mam wątpliwości, ale może się mylę…
Transmisja jest zbyt poprawna, zupełnie jakby po drugiej stronie znajdowała się jakaś maszyna.
– Jakieś sugestie? – powtórzenie?
Jak myślisz, czy oni są tacy sami (przecinek?) czy jednak inni?
Gdyby coś działo, na pewno byłyby jakieś informacje. – brak części zdania? – „się” albo „-ła-”?
– Jazda! – Pierde Merde nie wahał się ani chwili. – literówka i jednocześnie błąd rzeczowy?
– Zapraszam do drugiej sali.
Mężczyźni przeszli w milczeniu do drugiej sali, gdzie leżały dwie kobiety z kablami wychodzącymi z głowy. – powtórzenie?
Przeanalizujemy je i ustalimy (przecinek?) co dalej.
– Jeżeli struktury wpływają na pamięć, to by to tłumaczyło, dlaczego nikt nie podniósł na świecie alarmu. Inna możliwość jest taka, że to element jakiegoś mechanizmu zabijającego nasz gatunek albo wymuszającego określone zachowania. – i tu?
Na razie nikt nie wykazuje żadnych objawów choroby. – hmmm – jak to nikt? – trzeba tu chyba dopisać, z jakiego grupy nikt (?)
Mimo, że opowiadanie jest bardzo długie, w moim odczuciu zostało nagle urwane i brak jeszcze wielu kolejnych wydarzeń, ciągu dalszego. Całość stanowi jakby tylko jeden rozdział większej powieści.
Niemniej, z pewnością nie brakuje tu fantastyki, jest mocny i wciągający thriller, o ile nawet nie horror (tu pewnie odpowiedź znalazłyby się w dopisanym dalszym ciągu, bo nadal nie wiemy, z czym borykają się bohaterowie opowiadania), jest wiele tajemnicy i zagadkowości. :)
I za te powyżej wymienione atuty klikam. :)
Z dużą ulgą przyjmuję, że tym razem nie było erotyki ani zbyt obszernych fragmentów politycznych, za to – kawał solidnego sf. :) Oczywiście, każda treść jest ok, tylko wtedy tagi uprzedzające dają naprawdę wiele, bo wiem, na co się nastawiam. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Bardzo, hmmm, łagodne wprowadzenie do późniejszego horroru. Od normalności do – no właśnie, do czego? Że dezorganizacji społeczeństwa, to na pewno, ale co tę dezorganizację spowodowało, tylko, jak na razie, diabli – oraz być może Autor też – wiedzą. Za wiele dziwnych, z osobna jak dla mnie logicznych tropów, ale w całość to się one jakoś mi nie składają. Kosmici? Głęboko i skutecznie utajniony bunt grupy sztucznych inteligencji? Cicha, nie wypowiedziana oficjalnie wojna miedzycywilizacyjna?
Wygląda mi to, przy ogólnym oglądzie, na początek dłuższej historii. Cóż, pożyjemy, zobaczymy…
Pozdrawiam
Cześć, tomaszg
Przypomniało mi się Sleeping Beauties. Piszesz sprawnie. Widziałem kilka usterek w postaci powtórzeń, ale to drobiazg. To nie jest do końca mój klimat, ale ukłon ode mnie za warsztat. Czytałem nie z zachwytem, ale zainteresowaniem już tak. Nie spodziewałem się, że wprowadzisz do opowiadania roboty, ale zrobiłeś to na tyle subtelnie, że mi zbytnio nie przeszkadzały. Klik ode mnie.
Pozdrawiam