
Boski plan, anioł i wojenna historia alternatywna - to tak w skrócie. Proszę nie czytać komentarzy, bo występują spoilery. Dziękuję za wasz czas, jaki mi poświęcacie.
Boski plan, anioł i wojenna historia alternatywna - to tak w skrócie. Proszę nie czytać komentarzy, bo występują spoilery. Dziękuję za wasz czas, jaki mi poświęcacie.
Archanioł Attilla Nemerof, dyrektor Biura Wywiadu Boskiej Doskonałości, przetarł ze zdumienia oczy i ponownie spojrzał na wypełniony drobnymi znakami ekran terminala. Rozkaz, który czytał, zaskoczył go. Opatrzony cyfrowym podpisem ministra oraz czerwoną klauzulą ściśle tajne, był krótki i lakoniczny. Jednak te kilka zdań niosło ze sobą bardzo wiele.
– Gabriel! – wezwał swojego zastępcę. – Chodź do mnie.
Kiedy drzwi się zamknęły, Attilla spojrzał na barczystego Serafina, weterana pierwszej wojny z upadłymi. Poznaczona bliznami twarz anioła, jak zwykle, nie zdradzała emocji.
– Dostałem rozkaz, nietypowy – zaczął dyrektor. – Powinieneś to zobaczyć. Klauzula ściśle tajne, więc nie muszę ci niczego tłumaczyć. – Machnął dłonią i wiadomość wyświetliła się na wielkim ściennym ekranie. – Zobacz.
Gabriel przeczytał, a na jego, do tej pory pozbawionej emocji twarzy, pojawił się wyraz niedowierzania.
– To… – Wskazał palcem ekran. – Interesujące, myślałem, że my…
– Ja też myślałem – przerwał nerwowo Attilla. – Mamy kogoś wolnego? Sprawdź szybko, bo jak nie, to trzeba będzie niezwłocznie zmienić przydziały.
Zastępca zamilkł i znieruchomiał. Wszedł do systemu, odnalazł potrzebną informację i po chwili znowu był sobą, patrząc świadomym wzrokiem na przełożonego.
– Mamy.
– Kogo?
– Serafin, trzeciej klasy bojowej.
– Znasz go?
– To ona – odpowiedział Gabriel.
– Ziemskie realia?
– Przebywa tam od kilkuset lat, to długowieczna – wyjaśnił zastępca.
– Więc się nada. – Szef odetchnął, jakby z serca spadł mu wielki, ciężki kamień. – Przekaż jej szczegóły. Ma wyruszyć jak najszybciej.
Gabriel stał jeszcze chwilę niezdecydowany, patrząc na Archanioła. Chyba chciał o coś zapytać.
– Nie podoba ci się to? – Attilla wyprzedził pytanie.
– Szefie, z całym szacunkiem, ale nie rozumiem. Czemu to robimy?
Nemerof patrzył w głąb kosmosu. Kolejne statki wychodziły z nadprzestrzeni, ustawiając się w niekończącej kolejce do Bram Raju.
– Ja też nie rozumiem, przyjacielu, ale widać, tak musi być – odparł.
*
1917, linia frontu na pograniczu belgijsko-francuskim, noc.
Po niemieckiej stronie padł strzał, pojedynczy, przytłumiony. Flara wzbiła się w powietrze, by po kilkunastu sekundach, wolno opadając, oświetlić białym światłem zrytą bombami i usianą trupami linię frontu. Kiedy, świecąc fosforem, była już na tyle nisko, że rozjaśniała większy obszar terenu, niemiecka obsługa ciężkiego karabinu maszynowego przeciągnęła kilkoma seriami po pobliskich zasiekach i dołach. Strzelający miał nadzieję trafić kryjących się tam Anglików, którzy, ranni lub sparaliżowani strachem, nie powrócili do swoich okopów po ostatnim szturmie.
Najbardziej nienawidziła smrodu gnijących ciał. Błoto nie było takie złe, ale smród często nie do zniesienia. Kiedy padał deszcz, leje po pociskach wypełniały się wodą i wszystko zamieniało się w cuchnącą czarną breję. Ten straszny, przyprawiający o mdłości odór unosił się nad ziemią i towarzyszył jej wszędzie, bezustannie przypominając, że znajdowała się w miejscu, gdzie codziennie setkami ginęli ludzie.
Ten dzień był inny od poprzednich. Po raz pierwszy Niemcy puścili gaz. Pewnie zamierzali tą nową, dziwną bronią wytruć jak najwięcej Anglików i Francuzów siedzących po przeciwnej stronie. Jednak plan niemieckich sztabowców nie zadziałał tak, jak trzeba, okazując się narzędziem obosiecznym. Wiatr rozwiał trujące opary, częściowo kierując je w stronę niemieckich pozycji. Nie byli na to przygotowani. Część szturmujących, nacierająca za gazową chmurą, musiała się cofnąć; wielu zginęło lub zostało rannych w tych cholernych błotnistych dołach. To był straszny dzień, a lazarety przyfrontowe po obu stronach ziemi niczyjej zapełniły się rannymi, którym nikt nie umiał pomóc. Ci, co wciągnęli w płuca białe gazowe opary, umierali w strasznych męczarniach. Jeżeli ktoś miał szczęście, zostawał kaleką, z dziurawymi jak sito płucami, ślepotą lub poparzonymi drogami oddechowymi. Ale chyba lepiej było umrzeć.
Niebo zasnuwały chmury. Padał deszcz, na tyle gęsty, że trudno było cokolwiek dostrzec dalej niż na kilka metrów. Abigail Johnson, sanitariuszka Pierwszego Regimentu Strzelców Szkockich, przywarła do błotnistej ściany leju. Miała wrażenie, że szkopy strzelają z nudów, a może mieli za dużo amunicji. Nocą nikt nie był na tyle szalony, aby szturmować pozycje wroga. Dlatego mogła tu być. Pełzła z mozołem przez błotniste doły w poszukiwaniu rannych. Front był spokojny. Dalej, na kolejnym odcinku, flary co jakiś czas wzbijały się w niebo. Niemcy strzelali, Anglicy odpowiadali, tu i tam słychać było ciche nawoływania. Ranni potrzebowali pomocy.
Zgłosiła się na ochotnika kilka dni po tym, jak Wielka Brytania przystąpiła do wojny. Najpierw jako pielęgniarka w przyfrontowym lazarecie, a potem, po krótkim przeszkoleniu, jako regimentowa sanitariuszka. Abigail była dumna, że właśnie w ten sposób może pomagać. Regiment miał dziesięciu sanitariuszy, i ją. Szeregowi żołnierze uważali, że jest ich siostrą, towarzyszką broni i dobrym Aniołem, a sanitariusze, za szaloną dziewczyną proszącą się o śmierć. Spotykała się ze skrajnymi opiniami. Dowódcy twierdzili, że nie powinno jej tu być, a co najwyżej w szpitalu z rannymi. Jednak, pomimo tego, nie odsyłali jej tam, „gdzie jest miejsce normalnych angielskich kobiet”. Tylko co to znaczyło? Normalna angielska kobieta, której pojęcie emancypacji nie było znane, chciała tylko robić to, co umiała najlepiej: ratować ludzi.
Pamiętała dzień, kiedy ta myśl przyszła po raz pierwszy, gdy miała szesnaście lat i pewnego letniego dnia nagle straciła przytomność. Długo była nieprzytomna, dwie doby przy jej łóżku czuwała matka i ojciec. Wszyscy załamywali dłonie z rozpaczy, a lekarz nie umiał postawić diagnozy. A potem wstała nagle, z silnym postanowieniem czynienia dobra i mglistymi okruchami minionego snu. Kilka lat później wybuchła wojna i od razu wiedziała, co należy zrobić. Kiedy rodzice zobaczyli ją w zielonym mundurze, stojącą na zatłoczonym peronie przed odjazdem do Francji, płakali. Teraz była tu, w piekle, prawie od trzech lat, balansując pomiędzy cienką granicą życia i śmierci.
*
Ktoś wzywał pomocy. Za rzędem skłębionych zasieków, gdzieś w okolicy rozbitego angielskiego czołgu, który jak posępna, mroczna budowla wyłaniał się i znikał w świetle opadających flar. Deszcz utrudniał widoczność, ale na pewno dobrze słyszała: ciche, słabnące nawoływanie. Ruszyła w kierunku czołgu. Ostre druty zasieków kolczastą barierą utrudniały przejście, ale była na to przygotowana. Czarnymi od błota dłońmi wyciągnęła nożyce i zaczęła przecinać druty. Niedaleko martwy Niemiec obserwował ją mętnym okiem. Pocisk oderwał mu połowę twarzy. Starała się na niego nie patrzeć. Jeszcze kilka sprawnych cięć i droga stanęła otworem. Musiała ściągnąć plecak z medykamentami, bo druty co chwila go zaczepiały.
Pełzła do przodu, cała czarna, oblepiona błotem. W tej chwili stała się częścią tej martwej ziemi. Po drugiej stronie czekał kolejny lej, poszarpany pociskami, cuchnący śmiercią. Artyleria nie oszczędzała tego miejsca, każdy metr ziemi był tu przeorany tysiącem eksplozji. Wypatroszony i przemielony, stanowił potworny koktajl martwych ludzkich ciał, gnijących koni i zniszczonego sprzętu. Wystarczyła chwila nieuwagi, jeden zły ruch i nagle runęła w dół.
Lej wypełniała brunatna, zimna woda. Dryfowały w niej ciała: blade, napuchnięte, jak groteskowe kukły. Abigail stłumiła w sobie krzyk, który rwał się do gardła niczym skowyt uwięzionego zwierzęcia. Odór rozkładu dławił, wciskał się do płuc.
Dysząc, zaczęła wspinać się po grząskim zboczu, rozpaczliwie drapiąc palcami błotnistą maź, która rozjeżdżała się pod jej ciężarem. Czuła, jak ziemia wymyka się spod dłoni, jakby chciała ją wessać z powrotem w ten cuchnący grób. Wydawało jej się, że zwłoki w dole nagle otwierają mętne oczy, drgają, a ich sine usta rozciągają się w oślizgłych uśmiechach. Kłębiły się jak ohydne węgorze, wyciągając w jej stronę spuchnięte, białe dłonie.
Zapiszczała i przywarła całym ciałem, wtapiając się w błoto, jakby chcąc w nim zniknąć. Serce tłukło się w piersi dziewczyny tak mocno, że zdawało rozrywać ciało od środka. Wybawienie było tuż nad nią, na wyciągnięcie ręki: twardy grunt, życie, oddech. Pomimo wysiłków, znów poczuła, że jedzie w dół. Abigail zaczęła opadać, jakby niewidzialna siła wciągała ją do grobu, w którym już na nią czekali.
– Złap mnie!
Usłyszała nad sobą cichy, ale stanowczy głos. Spojrzała i zobaczyła twarz kobiety oraz wyciągniętą dłoń. Abigail, całym ciałem ryjąc błoto, z ogromnym wysiłkiem ruszyła ku górze. Ich dłonie spotkały się i pozostały w mocnym uścisku. Obca dziewczyna wciągnęła sanitariuszkę na płaski grunt. Chwilę leżały, oddychając gwałtownie, nic nie mówiąc. Flary opadały, oświetlając teren.
– Dziękuję! – wyszeptała Abigail, ciężko oddychając. – Bardzo ci dziękuję.
*
– Ty jesteś Abigail Johnson z Pierwszego Regimentu? – zapytała dziewczyna. Była tak samo brudna, przez pierś przewieszoną miała torbę medyczną, a na lewym ramieniu angielskiego munduru opaskę ze znakiem Czerwonego Krzyża. U pasa, w kaburze, pistolet. Włosy spięte w ścisły kok, umorusana błotem twarz i piękne, duże oczy.
– Sanitariuszka?! – Abigail nie kryła zdziwienia. – Jesteś sanitariuszką?
– Emma Sinclare – przedstawiła się nieznajoma, wyciągając brudną dłoń. – Jestem z Czwartego Szkockiego.
– Znamy się? – Abigail nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek widziała tę dziewczynę. Poza tym, nawet nie wiedziała, że w innych regimentach są sanitariuszki. Nigdy o takich nie słyszała, a była tu naprawdę długo. Niewątpliwie jednak Emma znalazła się we właściwym miejscu i czasie, aby jej pomóc. – Nie wiedziałam, że są inne sanitariuszki… wybacz moje zdziwienie – powiedziała cicho.
– Ja o tobie słyszałam.
W niebo wzbiła się kolejna flara. Niemcy strzelali do ruszających cieni. Dziewczyny leżały przyciśnięte do ziemi, ich twarze prawie się stykały.
– Krążą opowieści o sanitariuszce, która nocami przeszukuje zryty pas ziemi niczyjej w poszukiwaniu rannych – wyszeptała Emma. – Podobno jest piękna i nieustraszona. Co ty na to?
– Nigdy takich nie słyszałam. Kto wymyśla te głupoty? – prychnęła Abigail, czując, jak pod warstwą błota czerwienieją jej policzki.
– Nie wiem. Może zakochani chłopcy z Pierwszego Regimentu?
– Brednie jakieś. – Abigail czuła, że się uspokaja. Wracała na właściwe tory. – Emma?
– Tak?
– Zgubiłam swój plecak – powiedziała i od razu pomyślała, że to cholerny wstyd utopić najważniejszą rzecz, jaką powinna mieć. – A tam, przy czołgu, chyba ktoś jest i potrzebuje pomocy.
– Też ich słyszałam – Emma poprawiła pas od torby. – Mam wszystko, co trzeba.
– Ich?
– Wydaje mi się, że jest tam więcej niż jedna osoba.
– Nasi?
– Nie mam pojęcia.
– Ruszamy?
– Tak, ale na wszelki wypadek sprawdzę broń. – Emma wyciągnęła z kabury swojego Colta 1917 i dokładnie go zlustrowała. – Czysty, będzie działał – orzekła głosem znawcy.
– Strzelałaś już do ludzi? – Abigail nie miała broni, do tej pory nigdy nie była jej potrzebna.
– Tylko do tarczy na szkoleniu. Tak naprawdę nie mam zamiaru go używać. Jest od parady i na zupełną ostateczność. – Emma spojrzała na Abigail.
– Ja nie mam, chociaż czasem myślę, że może powinnam mieć. Sama nie wiem.
– Ruszajmy. Za dwie godziny zacznie świtać, a jeżeli to nasi chłopcy, to długa droga przed nami. – Emma, nie czekając na reakcję, ruszyła i po chwili ledwo było już ją widać. W niebo wzbiła się kolejna flara.
*
Faktycznie, żołnierzy było dwóch – niemieckich. Jeden z nich albo już nie żył, albo był nieprzytomny. Leżał bez ruchu. Drugi, oparty o koło czołgu, mamrotał coś do siebie, prawdopodobnie w szoku. Podchodziły cicho, ale i tak je usłyszał. Wyciągnął bagnet i krzycząc nerwowo, chaotycznie, zaczął nim wymachiwać. Abigail nic nie rozumiała, ale Emma powiedziała coś szybko po niemiecku spokojnym głosem i ranny opuścił uzbrojoną dłoń. Pomału się zbliżyły. Emma znowu coś powiedziała, Niemiec odpowiedział i odrzucił bagnet.
– Sprawdź tego drugiego – poleciła Emma, wskazując nieruchomego rannego. Sama rozpięła pasek od hełmu i zdjęła go z głowy mamroczącego Niemca. Cały czas mówiła do niego cichym, spokojnym głosem. Niemiec odpowiadał.
– On nic nie widzi, dostał się w chmurę gazu. Mówi, że zanim włożyli maski, gaz poraził mu oczy. Był silny ostrzał, trafili jego i kolegę.
Sprawnymi ruchami rozcięła materiał nogawki.
– Abigail! Ten ma ranę postrzałową, pocisk przeszedł na wylot. Stracił sporo krwi. Jak drugi?
– Nie żyje. – Abigail przykryła martwemu twarz hełmem.
– Zostaw go i pomóż mi. – Emma szybko wypakowała medykamenty i bandaże.
– Najpierw noga, ja to zrobię. – Abigail przejęła inicjatywę. – Ty z nim rozmawiaj i daj mu morfinę. Gadaj do niego cały czas, musi być spokojny.
– Dobra. – Emma już robiła zastrzyk.
– Mam nadzieję, że ktoś go tutaj znajdzie. Paskudna rana przelotowa. Gdyby nie my, wykrwawiłby się. – Abigail bandażowała dokładnie i sprawnie. – Miałam szukać naszych, a pomagam Niemcowi… cholerny paradoks. – Nie była zadowolona.
Ranny cicho wypowiadał słowa, jakby się tłumaczył.
– Mówi, że że ktoś po niego przyjdzie oraz, że dziękuje. – Emma opatrywała mu oczy.
– Dziś dziękuje, jutro znowu będzie do nas strzelał. – Abigail kończyła. – Noga prawie gotowa – podsumowała.
Kiedy żołnierz został opatrzony, na wschodzie zaczynało dnieć, pomału robiło się jaśniej. Musiały się wynosić czym prędzej. W dzień będzie kolejny atak, a potem pewnie kontratak. Zostanie w pasie, to jak pewna śmierć. Flary co jakiś czas strzelały w niebo i spadały, świecąc smętnie. Abigail patrzyła, jak Emma mówi coś do rannego. On odpowiadał. Od wschodu dobiegły ich głosy. Szwaby ruszyły po swoich. Trzeba było uciekać. Niezwłocznie zapadły w mrok ku angielskim pozycjom, bacznie oglądając się za siebie.
Gdy dotarły do okopów, Abigail wskoczyła pierwsza. Kilku brudnych żołnierzy pomogło jej zejść po ubłoconej drabinie. Obejrzała się.
– Emma? Gdzie ona jest?!
– Kto? – Sierżant z długimi, rudymi wąsami nie rozumiał o kim mówiła.
– Ta dziewczyna, Emma Sinclare. Wracała ze mną, powiedziała, że jest z Czwartego Szkockiego. Pomogła mi! – Abigail rozglądała się zdenerwowana. – Ona tam została! –Ruszyła ponownie na drabinę.
– Spokojnie. – Sierżant starał się ją uspokoić. – My jesteśmy z Czwartego Szkockiego. O kim mówisz?
– O sanitariuszce z waszego regimentu!
– U nas nie ma żadnej sanitariuszki – odparł, wpatrując się w Abigail uważnie.
– Jak to nie ma?!
– Ty jesteś jedyną, jaką znam – zapewnił szczerze.
– To kim ona była?
– Powinnaś odpocząć. – Sierżant z zatroskaniem pokiwał głową. – Zrób sobie przerwę, kilka dni.
*
Spirala galaktyki zawijała się miliardem świecących gwiazd.
– Kocham ten widok. Uspokaja mnie – powiedziała.
– Jak było? – zapytał Gabriel.
– Wszystko jest w raporcie.
– Wiem, ale pytam ciebie – odparł spokojnie.
– Ratujesz jednego, a skazujesz miliony. Trudno to pojąć. Nie czuję się z tym dobrze.
– Też tego nie rozumiem.
– Chciałabym wrócić do tej dziewczyny, Abigail. Załatwisz to?
– Przykro mi. Ona zginęła – Gabriel zabrzmiał beznamiętnie, jakby nic dla niego nie znaczyła.
– Co takiego?! – Spojrzała mu w oczy.
– Dzień po waszym rozstaniu znowu ruszyła w noc – wyjaśnił, jakby chciał się wytłumaczyć. - Gdy wracała nad ranem, została zastrzelona przez niemieckiego snajpera.
Dostrzegł łzy na jej policzkach, a potem znikła, przez chwilę błyszcząc jak gwiazdy.
Witaj. :)
Ze spraw technicznych wpadły mi w oko (tylko do przemyślenia):
Kiedy padał deszcz, leje po pociskach wypełniały się wodą i wszystko zamieniało się w cuchnącą zgnilizną, czarną breję. – literówka?
Szeregowi żołnierze uważali, że jest ich siostrą, towarzyszką broni i dobrym Aniołem, a sanitariusze, za szaloną dziewczynę proszącą się o śmierć. – składniowy?
Deszcz utrudniał widoczność, ale napewno dobrze słyszała: ciche, słabnące nawoływanie. – ort. – osobno?
Ostre druty zasieków, kolczastą barierą utrudniały przejście, ale była na to przygotowana. – zbędny pierwszy przecinek?
Niedaleko, martwy Niemiec obserwował ją mętnym okiem. – i tu?
Wystarczyła chwila nieuwagi, jeden zły ruch i nagle, runęła w dół. – tu ostatni?
Odór rozkładu dławił, wciskał do płuc. – brak „się”?
Niemcy strzelali do ruszających cieni. – i tu (albo „ruchomych”?)
Błoto pod nią zapadało się i Abigail zaczęła opadać, jakby niewidzialna siła wciągała ją do grobu, w którym już na nią czekali. – styl/powtórzenie?
Była tak samo brudna, przez pierś przewieszoną miała torbę medyczną, a na lewym ramieniu angielskiego munduru opaskę ze znakiem czerwonego krzyża. – wielkimi literami?
Jest od parady i na zupełną ostateczność (brak kropki w dialogu?) – Emma spojrzała na Abigail.
– Nie żyje – Abigail przykryła martwemu twarz hełmem. – tu podobnie?
– Dobra – Emma już robiła zastrzyk. – i tu?
Zostanie w pasie (przecinek?) to jak pewna śmierć
– Sprawdź tego drugiego – poleciła Emma, wskazując drugiego nieruchomego rannego. – powtórzenie– może drugie usunąć?
Jak napisałeś, że to malarz, już kojarzyłam, o kogo chodzi. :) Ambitne plany studiowania w Wiedniu mnie w tym utwierdziły. :)
Czuję jakby brak zakończenia fantastycznych wątków, nawiązania do początku, ale ogólnie opko na plus i klikam. ;)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
» Nemerof patrzył w głąb kosmosu. Kolejne statki wychodziły z nadprzestrzeni, ustawiając się w niekończącej kolejce do Bram Raju. « ---> jak dla mnie, całkiem od czapy. Strzelba Czechowa, która nie będzie zdjęta z wieszaka i nie będzie użyta.
Zakończenie łopatologiczne Gdyby pozostawić wszystko domyślności czytelnika, a tropów wystarczy, było by co najmniej siedemnaście razy lepiej. [ :-) ]
(…) było by co najmniej siedemnaście razy lepiej. [ :-) ]
AdamieKB, niczym mgnień wiosny? :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
AdamKB twój niesamowity intelekt mnie powalił:) Wiedziałeś od początku?
Bruce, dzięki za poprawki i klika:)
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
To ja bardzo dziękuję. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Przeczytałem i próbuję odpowiedzieć na pytania, które mi się nasunęły. Poradzę sobie. Nie ujawnię pytań i odpowiedzi, żeby nie spojlerować. Niech inni też mają frajdę. W sumie dobrze, Autorze, że nie napisałeś łopatologicznie co, kto, po co i dlaczego. Tak jest lepiej. :)
Bruce zmieniłem zakończenie. Szybka korekta. Nie mam pojęcia, czy jest teraz pełne, ale może bardziej domyka całość:)
Wątek fantastyczny też poruszony.
Nemerof patrzył w głąb kosmosu. Kolejne statki wychodziły z nadprzestrzeni, ustawiając się w niekończącej kolejce do Bram Raju. « ---> jak dla mnie, całkiem od czapy. Strzelba Czechowa, która nie będzie zdjęta z wieszaka i nie będzie użyta.
“Strzelba Czechowa” nie ma tutaj zastosowania, to tylko widok z okna. Równie dobrze mogłyby to być jadące ulicą samochody.
“Strzelba Czechowa” nie oznacza, że każdy detal musi mieć kluczowe znaczenie – raczej, że jeśli autor eksponuje coś w sposób wyraźny, to czytelnik oczekuje konsekwencji fabularnej. Jest “Rozkaz” i jego następstwa.
Więc Adamie, nie wydaje mi się:)
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Koala75
Dziękuję za ciekawy i merytoryczny wpis. To bardzo budujące;)
Pozdrawiam.
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Też jest ok, ale i poprzednia wersja była w porzo; ja zasygnalizowałam jedynie własne odczucia, niekoniecznie poprawne. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Cześć, George Hornwood
Bardzo lubię tematykę, w której występują anioły, a jeszcze bardziej nie lubię klimatów wojennych, ponieważ uważam, że wojna to jedna z najbardziej strasznych ale i idiotycznych spraw, kiedy ludzie zabijają się w imieniu idei, lub na rozkaz tego czy owego oraz tych, którzy wojny wywołują, czyli polityków. Brzydzę się wojną.
Świetnie pokazałeś postać Emmy – Serafina w kobiecej postaci, co również jest bardzo ciekawym zabiegiem. Pomimo straszliwego anturażu, przekazałeś istotną sprawę, że bohaterstwo to nie strzelanie do innych, a pomoc bliźniemu. Super. Podobało mi się. Klik ode mnie.
Pozdrawiam
Bruce
Twoje sugestie wychodzą tylko na dobre:)
Pozdrawiam
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Witaj Haskecie
Dziękuję za odwiedziny, miłe słowa i klika:)
Ja też lubię anioły. Czasem umieszczam je w nietypowych sytuacjach odbiegających od kanonu, ale zawsze są to anioły, które znamy od urodzenia.
Pozdrawiam
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Cała przyjemność po mojej stronie, pozdrawiam serdecznie, George’u Hornwoodzie. ;)
Pecunia non olet
Teraz, imo, jest lepiej.
Bo czytałeś, jak ja nanosiłem poprawki:)
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Kolejne opko kliknięte przeze mnie omyłkowo i znowu czytałam z przyjemnością.
Gdyby bruce nie komentowała, to myślałabym, że to ona, bo historia, dobre serduszka, anioły.
No i piękna historia.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Jak widać, Ambush, tu na forum same dobre serduszka.
Pecunia non olet
Pozmieniałeś, Szanowny Autorze, tak wiele, że powstało praktycznie nowe opowiadanie. Nowe i inne, takie, w jakim nie można się było obyć bez podania na tacy, że ratując jednego, skazuje się na śmierć miliony. A w domyśle brzmiało to lepiej…
Strzelba nie wypaliła. Zbędny rekwizyt, bo same postacie to już dość na zaliczenie do fantastyki.
Szanowny Adamie
Pozmieniałem tylko kilka ostatnich zdań, nic ponadto. Wcześniej było dla ciebie oczywiste, teraz też jest. Jak by nie patrzył opowiadanie jest to samo, tak jak twoje stanowisko. Skoro uważasz, że “Strzelba” nie wypaliła, nie mnie z tym polemizować, moje zdanie znasz. Skoro też widzisz tu jakąś tacę, trudno. Widać masz lepsze oko niż inni, z gustami się nie dyskutuje. Co mogę powiedzieć, chyba tylko tyle, że nie mam nic więcej do powiedzenia.
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Ambush
Więcej takich omyłek poproszę i dziękuję za klikacza;)
Pozdrawiam
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.