- Opowiadanie: Adam Huzar - Pakt

Pakt

Zapraszam na drugą część przygód Laury Levinsky, w której to młoda członkini Zakonu Oczyszczenia zostaje wysłana do Doliny Enndar, by zbadać sprawę brutalnych morderstw. To, co początkowo wygląda na atak bestii, szybko okazuje się czymś innym. Wciągnięta w krwawą intrygę Laura musi zdecydować, po której stronie stanie, wiedząc, że poniesie konsekwencje swojego wyboru.

Choć opowiadanie „Pakt” zostało napisane tak, by mogło funkcjonować jako niezależna historia, to gorąco zachęcam, by zapoznać się również z pierwszą częścią pod tytułem „Zakon Oczyszczenia”, która jest dostępna na stronie (https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/32855).

Życzę przyjemnej lektury.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pakt

Dzień był chłodny i wilgotny. Gęsta mgła spowiła całą okolicę, a na trawie zalegała poranna rosa. Pośród drzew o nagich, poskręcanych gałęziach ciągnęła się wąska, mało uczęszczana ścieżka. Rozmokła warstwa opadłych liści uginała się pod kopytami roggów, które leniwie sunęły obok siebie.

Dwoje jeźdźców wyłoniło się powoli z oparów mlecznej zasłony. Ich ciemne sylwetki majaczyły w słabym świetle bladego słońca.

– Co czujesz, gdy pociągasz za spust? – zapytał niski mężczyzna, wyciągając z juków notatnik i wieczne pióro.

– Zapach prochu i odrzut – odparła beznamiętnie Laura.

– Może powiesz coś więcej?

– Nie.

Mężczyzna westchnął i nerwowo poprawił melonik na głowie.

– Podróżujemy razem od wielu dni. Mogłabyś się w końcu trochę otworzyć. W tym tempie nigdy nie ukończę artykułu.

– Słuchaj no, Pen. Jedziesz ze mną tylko dlatego, że znasz skrót do Doliny Enndar, który zaoszczędzi mi sporo czasu. Gdyby nie to, w ogóle byśmy nie rozmawiali, a już na pewno nie wyciągnęłabym cię z aresztu.

– To jedno wielkie nieporozumienie. Skąd mogłem wiedzieć, że tamta młoda dama była kurtyzaną? Wyglądała tak niewinnie…

– Taaa, jasne. Co ty mi tu pieprzysz? Romantyk się znalazł. Po prostu nie stać cię było na kurtyzanę i próbowałeś uciec bez płacenia, demolując przy tym połowę saloonu. I tak miałeś szczęście, że zgarnęli cię ludzie szeryfa, a nie ochroniarze tamtej dziewczyny.

– Panienko Levinsky, wypraszam sobie…

– Nie nazywaj mnie tak, bo dostaniesz w pysk. Mówiłam ci.

– Przepraszam, masz rację. To z przyzwyczajenia. Yyy… Wracając do tematu. Zawarliśmy umowę. W zamian za moją nieocenioną pomoc w dotarciu do osady kopaczy gliny, zgodziłaś się udzielić mi wywiadu. Wielu moich czytelników interesuje się Zakonem Oczyszczenia i chciałoby dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat.

Laura przewróciła oczami i sięgnęła po piersiówkę.

– Dobra, niech ci będzie, pytaj – mruknęła i upiła spory łyk.

– Byłem kiedyś świadkiem obławy na virę, w której brało udział aż sześciu zakonników. Wszyscy mieli na sobie czarne garnitury, podobnie jak ty teraz. Uznałem, że to nie może być zwykły przypadek. Z drugiej jednak strony, gdy przyjrzałem się uważniej, zauważyłem pewne różnice w waszym ubiorze. Jak to więc jest? Zakon zobowiązuje swoich członków do noszenia konkretnej odzieży, czy macie pod tym względem swobodę?

– Ubiór zależy od pozycji, jaką zajmuje się w Zakonie. To trochę jak w wojsku… – odparła kobieta znudzonym tonem.

– No, dalej. Podaj więcej szczegółów.

– Ech… Zwykli zakonnicy noszą czarne koszule, mistrzowie mają bordowe, a arcymistrzowie zakładają dodatkowo krawat bolo ze specjalną, srebrną spinką.

– Na Wielką Trójcę! To ty jesteś mistrzem?!

Mężczyzna krzyknął zaskoczony, spoglądając na bordową koszulę Laury, widoczną pod hebanową marynarką. 

– A co w tym dziwnego?

– Nie, nic. Po prostu, nie spodziewałem się, że ktoś tak młody może zajmować takie stanowisko.

– Pen, nie przesadzaj, jestem raptem kilka lat młodsza od ciebie. Zresztą, awansowali mnie już jakiś czas temu w ramach pewnej… umowy z Wielkim Mistrzem.

Dziennikarzowi aż się zaświeciły oczy z zachwytu.

– Chętnie o tym posłucham.

– Nie ma mowy. W zasadzie w ogóle nie powinnam poruszać tego tematu.

– No nie bądź taka. Ta historia brzmi jak materiał na pierwszą stronę!

– Zapomnij – rzekła twardo.

Pen zwiesił głowę i stęknął niezadowolony. Znał Laurę wystarczająco długo, by wiedzieć, kiedy odpuścić. Kobieta była śliczna jak z obrazka, nie licząc poszarpanego ucha, które przeważnie i tak zakrywała warkoczem kasztanowych włosów. Potrafiła być jednak straszna i bezwzględna. Na własne oczy widział, jak pobiła do nieprzytomności dwóch młokosów, gdy ci próbowali ją okraść. Był niemal pewien, że zabiłaby ich z zimną krwią, gdyby nie jego interwencja.

Dziennikarz pomyślał przez chwilę, drapiąc się po szczecinie i zerknął na notatki.

– Dlaczego podróżujesz bez wsparcia? – zapytał z zainteresowaniem. – Sądziłem, że członkowie Zakonu Oczyszczenia zawsze pracują parami.

– Zazwyczaj tak jest, ale Reguła Zakonu tego nie narzuca.

– Co więc sprawiło, że postanowiłaś samotnie stawić czoła złu?

– To nie był mój wybór. Służyłam wcześniej z czterema zakonnikami, ale wszyscy zginęli podczas misji. Potem nikt nie chciał już ze mną współpracować i Zakon po prostu przestał przydzielać mi kolejnych partnerów.

– Ach tak… Rozumiem…

– Dużo masz jeszcze tych pytań? Może damy sobie już z tym spokój, co? – zaproponowała Laura i pociągnęła z piersiówki.

– Chyba żartujesz, dopiero zaczęliśmy – oburzył się Pen.

– No to się sprężaj, bo od gadania zasycha mi w gardle, a zostało już niewiele burbona.

– No dobrze. W takim razie, czy to prawda, że zakonnicy muszą się modlić sześć razy dziennie?

– A czy kiedykolwiek widziałeś, żebym się modliła? Kto ci naopowiadał takich głupot?

– Moje źródło informacji pragnie pozostać anonimowe… Ale zapewniam, że…

– Masz gówniane źródło informacji – odparła z politowaniem. – Zakon Oczyszczenia to świecka instytucja. Nie ma nic wspólnego z religią. Jeśli chciałeś mnie jeszcze zapytać o celibat, to daruj sobie.

Pen zmieszał się nieco i skreślił kilka linijek w notatniku. Ponownie przejrzał swoje zapiski i odchrząknął.

– Twierdzisz, że nie jesteście religijni, lecz chodzą pogłoski, jakoby Zakon wierzył w pogańskie Duchy wyznawane przez elfy. Są na to liczne dowody i świadkowie.

– Nie można wierzyć w coś, co widziało się na własne oczy – rzekła poważnie Laura. – To nie wiara, tylko wiedza.

Podekscytowany dziennikarz zapisywał wszystko, wiercąc się niespokojnie w siodle.

– Mamy niewiele informacji o nadprzyrodzonych bytach nazywanych Duchami – skomentował, uważnie obserwując kobietę. – Jeszcze mniej wiadomo o pakcie, który zawierają z nimi zakonnicy. Dlaczego to taka wielka tajemnica? Co spotyka nowicjuszy pragnących wstąpić do Zakonu?

Kobieta zawahała się i odetchnęła ciężko.

– Zabierają cię wysoko w góry – powiedziała stłumionym głosem. – Tam, pośród dzikich ostępów znajduje się głęboka jaskinia, w której nasz świat przenika się ze światem Duchów. Wewnątrz jest ciemno i lodowato. Cały trzęsiesz się z zimna i ze strachu. Potem przeprowadzany jest rytuał.

– I co dalej? Jak to wygląda?

Laura wpatrywała się w dal, zupełnie jakby nie usłyszała pytania. Jej jasnopiwne oczy zmieniły jednak wyraz. Pojawiło się w nich coś przerażającego i zarazem fascynującego. Pen widział podobne spojrzenie jedynie u weteranów, którzy wielokrotnie ocierali się o śmierć, doświadczając najgorszych potworności wojny.

Odurzają cię ziołami, od których kręci ci się w głowie – pomyślała. Wpadasz w trans, a oni nakłuwają twoje ciało i robią tatuaże. Wbijają się głęboko, aż do kości. Ból jest okropny, ale to nie jest najgorsze. Z każdym ukłuciem widzisz coraz wyraźniej postać Ducha, a on dostrzega ciebie. Nazywają to zawarciem paktu, obopólną wymianą… W zamian za moc… oddajesz część siebie.

– Laura? Wszystko w porządku? Tak nagle zamilkłaś.

– Nic mi nie jest – rzuciła krótko obojętnym tonem, lecz jej twarz mówiła coś zupełnie odmiennego.

Pen, choć paliła go ciekawość, schował pióro i nie zadawał więcej pytań. 

 

*

 

Przeprawa przez las stawała się coraz bardziej uciążliwa. Gałęzie zwieszały się nisko, a ścieżka, którą szli, wyglądała jakby od lat nikt z niej nie korzystał.

Laura i Pen prowadzili roggi za uzdy, mozolnie przedzierając się przez gęstwinę. Dokoła rosły kępy krzewów, oplecionych bluszczem, który piął się po ogołoconych drzewach, nadając im nieco zieleni. W powietrzu unosił się zapach zbutwiałego drewna i gnijących liści.

– Do dupy ten twój skrót – rzuciła poirytowana kobieta, odgarniając gałąź, która prawie uderzyła ją w twarz. – Przecież ta droga zupełnie zarosła. Kiedy tędy ostatnio podróżowałeś?

– Kilka, ekhm… naście lat temu…

– Świetnie.

– Wspominałem ci przecież, że to mało uczęszczana trasa i niewiele osób wie o jej istnieniu. Nic więc dziwnego, że jej stan się pogorszył.

Dziennikarz wzruszył ramionami i poprawił melonik.

– Zresztą to i tak nie ma znaczenia, bo jesteśmy już bardzo blisko celu. Mogłabyś okazać mi trochę więcej zaufania.

– Cicho bądź – syknęła Laura.

Pen ani myślał usłuchać. Zrobił naburmuszoną minę i ze złością kopnął leżący na drodze kamień, posyłając go w chaszcze.

– Dzięki mnie zaoszczędziłaś co najmniej kilka dni podróży – ciągnął dalej. – Nie musisz być taka wredna.

– Mówię ci, zamilcz. Coś słyszę.

Kobieta uniosła dłoń i zatrzymała się raptownie. Jej wzrok błądził po drzewach, a oblicze stężało w skupieniu. Widząc to, Pen od razu ucichł i sam nadstawił ucha.

Nagle coś zaszurało w krzakach i po chwili wypadła z nich poturbowana elfka. Dostrzegłszy Laurę i Pena, zaczęła krzyczeć, ale jej słowa zlały się w niezrozumiały bełkot. W panice wyciągnęła rękę i pobiegła w ich stronę, lecz po kilku krokach potknęła się i upadła.

Niedługo potem zarośla znów się poruszyły i z gęstwiny wyskoczyło czterech wściekłych mężczyzn. Ich oddechy były ciężkie, twarze napięte, a w oczach błyszczała dzika determinacja. Nie dostrzegli stojących w oddali postaci, skupiając się wyłącznie na elfce. Dopadli ją w mgnieniu oka i przeklinając głośno, zaczęli tłuc gdzie popadnie.

– Ej! Wy tam! Co tu się dzieje?! – zawołał Pen i nie zważając na protesty Laury, podbiegł do bandy.

Wyzwiska ucichły i nieznajomi obejrzeli się. Jeden z nich, rosły blondyn o piegowatej twarzy charknął i splunął siarczyście, wyraźnie niezadowolony, że przerwano mu zabawę.

– A tobie co do tego?!

– A to, że jako dobry obywatel tego kraju, muszę wyrazić swój sprzeciw wobec aktu przemocy, który ma tutaj miejsce!

– Że co?! Gorg, ty rozumiesz, co on gada?!

Ubrany w skórzany płaszcz mężczyzna postąpił krok do przodu i odsłonił kaburę z rewolwerem.

– Jak dla mnie, to prosi się o kłopoty – odparł i spojrzał pogardliwie na dziennikarza. – Te, melonik! Zabieraj się stąd, pókim dobry!

Pen, który podróżując z członkiem Zakonu, nabrał przeświadczenia, że jest nietykalny, aż poczerwieniał z oburzenia. Zrobił groźną minę i już otworzył usta, by wygłosić tyradę o tym, co sądzi o niegodziwcach znęcających się nad słabszymi, lecz powstrzymała go Laura.

Kobieta pojawiła się tuż obok reportera i wyciągnęła z kieszeni skórzane etui ze srebrną tabliczką, na której wygrawerowany był krzyż w kształcie miecza z runicznym półkolem.

– To wy jesteście z Zakonu? Trzeba było tak od razu.

Gorg uśmiechnął się pojednawczo i dał znak swoim ludziom, że wszystko w porządku.

– Sądziłem, że będziecie dopiero za tydzień.

– Za tydzień? – zdziwiła się Laura.

– Tak wspomniał pan Baker, ale może coś mi się pochrzaniło.

Przysłuchujący się rozmowie rewolwerowcy przestali zwracać uwagę na elfkę, która leżała zwinięta w kłębek pod ich stopami. Posiniaczona długoucha mamrotała coś zakrwawionymi ustami, trzymając się oburącz za brzuch. Słysząc kobiecy głos, poderwała się nagle z ziemi i rzuciła w stronę Laury.

– Pertse, helle mae! Mie chira! – zawołała rozpaczliwie.

Chciała powiedzieć coś więcej, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Wrzasnęła przerażona, gdy jeden z mężczyzn złapał ją za włosy i brutalnie odciągnął w tył.

– Do kurwy nędzy, co wy wyprawiacie?! – warknął poirytowany Gorg. – Trzech dorosłych chłopów nie może upilnować jednej głupiej dziewki?! Dobra, wystarczy tej zabawy. Kończcie z nią.

– Ale szefie, ona jest za ładna, żeby ją dobijać.

– Nawet mnie nie denerwuj, Boris. Nie mamy na to czasu. Zresztą spójrz na jej gębę. Ładna to ona może była, ale teraz…

Zapłakana elfka faktycznie wyglądała żałośnie. Miała przetrącony nos oraz podbite, paskudnie spuchnięte oczy. Z pękniętej wargi sączyła się krew, a rozdarta, ubrudzona ziemią tunika odsłaniała posiniaczone piersi i ramiona. Jeden z jej rogów był ułamany u nasady, tworząc szpetną ranę na głowie.

Resztkami sił próbowała się wyrwać, lecz dłonie mężczyzn zaciskały się na niej jak żelazne imadła. Kolejne ciosy spadły na jej ciało i elfka nie była w stanie dłużej walczyć.

Pen nie wytrzymał. Zbladł śmiertelnie, a serce zaczęło mu walić jak oszalałe.

– Dosyć tego! Na Wielką Trójcę, dosyć! – krzyknął nerwowo. – Zostawcie ją w spokoju! Co ona wam zrobiła!?

Grog zrobił zdziwioną minę.

– Co się pan tak wściekasz? Ślepy czy jak? Przecie to elfia wywłoka. Rogate dziwadło, którego trzeba się pozbyć, tak jak chwastu. Mało to ludzi zginęło przez te długouche diabły?

– Wojna się skończyła. Nie macie prawa…

Czując rosnącą frustrację, dziennikarz zacisnął mocno szczękę i spojrzał na Laurę. Kobieta miała wzrok wbity w elfkę i coraz natarczywiej pocierała palcami prawą powiekę, która nie przestawała swędzieć.

– Coś trzeba do cholery zrobić – szepnął i zaskoczony uniósł brwi. – Czekaj… ty płaczesz?

– Odpierdol się – rzuciła ostro kobieta, odwracając twarz. – To przez tę przeklętą infekcję oka. Piecze jak diabli i ledwo co widzę.

Zacięła usta w wąską linię i otarła łzy z policzka. Gdy podniosła wzrok, jej oblicze stwardniało, a w oczach migotały złowrogie iskry. Bez słowa wyciągnęła rewolwer i wycelowała w skroń herszta bandy.

– Ani drgnijcie, bo rozwalę mu łeb! – rozkazała, po czym zwróciła się do Pena: – Pomóż elfce wstać i zabierajcie się stąd.

Dziennikarzowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podbiegł do elfki, zarzucił jej rękę na swoje ramię i poderwał z ziemi. Długoucha jęknęła z bólu, ale chwiejąc się na nogach, ruszyła z Penem.

– Rozum ci odjęło, głupia suko?! Już nie żyjesz! Rozumiesz mnie?! Jesteś trupem! – rozdarł się Gorg, kipiąc ze złości.

Laura ignorowała jego wrzaski, stała niewzruszona z bronią w dłoni i kątem oka śledziła jak reporter odprowadza elfkę do pozostawionych w tyle roggów. Powietrze zgęstniało od napięcia, a wokół zapanowała grobowa cisza, przerywana jedynie wściekłym sapaniem Gorga. Jego ludzie wymieniali między sobą nerwowe spojrzenia, a palce drżały im niespokojnie w pobliżu kabur.

W końcu jeden z nich nie wytrzymał i sięgnął po rewolwer. Kobieta zareagowała natychmiast. Z całej siły kopnęła herszta w nogę, a gdy padał w stertę mokrych liści, skierowała lufę o kilka cali w lewo i pociągnęła za spust.

Chciała strzałem wytrącić przeciwnikowi broń z ręki, lecz pocisk minął cel i trafił brodatego mężczyznę, który mierzył do Laury. Kula rozerwała ubranie i wbiła się głęboko w klatkę piersiową. Z ust brodacza wyrwało się krótkie jęknięcie, a zaraz potem buchnęła krew. Upadł na kolana, a bezwładne palce wypuściły rewolwer. Sekundę potem runął na ziemię jak worek kartofli.

– O żeż kurwa! – zawył rosły blondyn, wytrzeszczając oczy na kompana, który dusił się własną krwią.

– Co tak stoicie durnie?! Zabić ją! – ryknął Gorg, podnosząc się z trudem.

Zasypana gradem pocisków Laura uskoczyła w bok i schroniła się za powalonym pniem.

– Na co czekasz, idioto?! Uciekaj! – rzuciła przez ramię i odpowiedziała ogniem.

Pen nie chciał zostawiać Laury samej, lecz gdy zaczęła się strzelanina, nie miał innego wyboru. Uderzył piętami w boki rogga i wraz z elfką pognał w las, nie oglądając się za siebie. Kobieta zaklęła szkaradnie i potarła łzawiące oko. Oddała trzy strzały, lecz nikogo nawet nie drasnęła. Kule świstały w powietrzu, przelatując tuż nad jej głową lub wbijając się w spróchniałe drewno, służące za osłonę.

– Zachciało ci się zgrywać bohaterkę, to teraz masz – mruknęła do siebie i wychyliła się zza pnia.

Piegowaty blondyn padł jak rażony piorunem, gdy Laura posłała mu dwie kule w brzuch. Celowała w serce, ale pulsujące bólem, przekrwione oko nie ułatwiało jej zadania. Niemniej mężczyzna zdążył jedynie wrzasnąć i już leżał zgięty wpół, w szybko rosnącej kałuży ciemnej krwi.

Z pobliskich zarośli rozległy się głośne przekleństwa. Laura skierowała broń w tamtą stronę i nacisnęła spust. Ku jej zdziwieniu zamiast huku wystrzału usłyszała tylko głuche kliknięcie. Mężczyźni również je usłyszeli i szczerząc się paskudnie wypadli z krzaków.

– Naboje się skończyły? – zapytał drwiąco Gorg. – Jaka szkoda.

– Szefie, ale na nią znajdziemy trochę czasu, co? – Boris oblizał się lubieżnie. – Ta to dopiero niezła sztuka.

– W zasadzie powinniśmy strzelić jej w łeb i bez dalszej zwłoki wrócić do Vardell… Dla tej kurewki udającej zakonnika zrobimy jednak wyjątek. Łap ją i przyduś porządnie. Ja się nią już odpowiednio zajmę.

Rewolwerowcy ruszyli na Laurę, która nie miała czasu na przeładowanie. Wypuściła z dłoni broń i od razu aktywowała Krąg Tashimra, skupiając energię magiczną w prawej ręce. Połączyła się z Duchem Powietrza i przy pomocy wytatuowanych na ciele run uformowała zaklęcie. Wykonała dwa szybkie gesty i mężczyźni zostali poderwani w górę potężnym podmuchem wiatru.

Oczy kobiety zwęziły się, gdy uniosła palce i zaczęła manipulować czarem. Tatuaże na jej przedramionach rozbłysły, a powietrze wokół aż zadrżało od skumulowanej energii magicznej. Najemnicy unieśli się jeszcze wyżej i zaczęli wirować pochwyceni przez trąbę powietrzną. Najpierw powoli, potem coraz szybciej i szybciej. Bezwładnie kręcili się w tańcu śmierci, uderzając o siebie raz za razem. Odgłosy łamanych kości mieszały się z urwanymi wrzaskami, tłumionymi przez szalejącą magię. Nawet rosnące dokoła drzewa pękały z trzaskiem, nie będąc w stanie oprzeć się tej niszczycielskiej sile.

Po chwili było już po wszystkim. Powykręcane, martwe ciała opadły z łoskotem na ziemię, a Laura dysząc ciężko splunęła pod nogi.

– Spróbujcie teraz mnie tknąć, ścierwa.

 

*

 

– Powinien zbadać ją lekarz – stwierdził Pen z obawą w głosie.

– Maść na rany musi na razie wystarczyć – odparła Laura, delikatnie nakładając lekarstwo na pobitą twarz elfki.

Ta siedziała skulona przy ognisku i wpatrywała się w kobietę wystraszonymi oczami. Drżała z wyczerpania i bólu, obejmując kolana poranionymi rękami. Płomienie odbijały się w jej rozszerzonych źrenicach, a spomiędzy rozbitych warg wydobywał się niespokojny oddech.

– Masz, wypij trochę.

Laura odetkała bukłak i podała go elfce, która podstawiła naczynie pod nos i niepewnie powąchała zawartość.

– Nie bój się. To tylko zwykła woda.

Długoucha nie zrozumiała ani słowa, co widać było doskonale po jej minie. Niemniej ostrożnie upiła kilka łyków i oddała bukłak.

– Mi Laura – powiedziała kobieta, przykładając dłoń do piersi. – Yue nedre? – zapytała wskazując na elfkę.

Spiczaste uszy poruszyły się gwałtownie, elfka wyprostowała się i usiadła normalnie, lecz nie odpowiedziała.

– Nae argis at. Notre yue nae diros – zapewniła łagodnym tonem Laura. – Yue nedre?

– Mi Liv – przedstawiła się nieśmiało elfka.

Pen aż zamrugał ze zdziwienia i zerknął z podziwem na Laurę.

– To ty znasz ich język?

– Trochę.

– Gdzieś się tego nauczyła?

– Na wojnie – odparła sucho.

– Naprawdę? Nie wspominałaś mi o tym. 

– Bo nie było takiej potrzeby.

– Ale…

– Daj mi spokój. Muszę się skupić.

Kobieta zmarszczyła czoło, szukając w pamięci odpowiednich słów.

– Kim byli ci mężczyźni? Cholera, jak to będzie… Umma wart ne kerr? Yue knot? – spytała.

– Nae knot – zaprzeczyła Liv i po chwili dodała: – Dannte, yue setr mi unt mie chira.

Laura przysunęła się bliżej i po raz pierwszy dostrzegła lekko zaokrąglony brzuch elfki. Pen podążył za jej wzrokiem i przeszył go lodowaty dreszcz, gdy zrozumiał, że Liv jest w ciąży. Powoli uniósł głowę i przysłuchiwał się, jak elfka ze łzami w oczach zaczyna wyrzucać z siebie ciche, urywane zdania. Nie pojmował znaczenia słów, lecz nie potrzebował tłumacza, by odczytać emocje malujące się na jej obliczu. Widział tam wszystko: strach, wściekłość i rozpacz tak wielką, że aż ściskała serce.

Gdy Liv skończyła opowiadać, otarła dłonią mokre policzki i spuściła wzrok, jakby wstydziła się tego, co ją spotkało. Pen uśmiechnął się smutno i podał jej kawałek suszonego mięsa z grubą pajdą chleba, po czym obrócił się do Laury i zniżył głos.

– I co? Powiedziała, dlaczego chcieli ją zabić? Dowiedziałaś się czegoś?

– I tak, i nie.

Kobieta westchnęła ciężko i wtarła w powiekę brunatne mazidło, które nieco łagodziło ból i zatrzymywało łzawienie.

– Liv poszła w góry, by oddać cześć Duchom. To ich zwyczaj… – wyjaśniła. – Aby dziecko urodziło się zdrowe i silne, należy złożyć ofiarę i modlić się przez trzy dni w odosobnionym sanktuarium…

Laura skrzywiła się i wyciągnęła z torby na wpół pustą butelkę burbona. Pociągnęła kilka dużych łyków, a resztę wlała do piersiówki i mówiła dalej:

– W drodze powrotnej Liv usłyszała potworny huk. Przestraszyła się i pomyślała, że to zła wróżba. Czym prędzej zeszła ze świętej góry i wtedy ich spotkała… Czterech obcych mężczyzn, którzy rzucili się na nią, gdy tylko ją dostrzegli. Próbowała uciekać, ale szybko ją dogonili. Była sama, nie stanowiła żadnego zagrożenia, a oni zaczęli ją po prostu bić. Sądziła, że to już koniec, ale z jakiegoś powodu nieznajomi zaczęli się kłócić między sobą i Liv udało się wyrwać. Pobiegła w gęsty las i po jakimś czasie spotkała nas. Dalej wiesz. Sam widziałeś.

Dziennikarz pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Kim w ogóle byli ci ludzie? O co w tym wszystkim chodzi?

– Nie wiem, ale mam złe przeczucia.

– To co teraz? Nie sądzę, by Liv chciała jechać z nami do Vardell. Nie po tym, co przeszła.

Reporter zawahał się.

– Trzeba będzie odstawić ją do swoich.

– Wiem, Pen, wiem.

 

*

 

Około południa przeprawili się przez rzekę Sergenę, która stanowiła umowną granicę pomiędzy hrabstwem Baston a ziemią elfów i powoli ruszyli w głąb ich terytorium. Laura bacznie obserwowała linię drzew, a jadący obok niej Pen podtrzymywał Liv, by nie spadła z siodła. Długoucha dziewczyna była półprzytomna, nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Jej stan pogarszał się z godziny na godzinę i potrzebowała pilnej pomocy medycznej.

Las, do którego wjechali, był bardzo stary. Pamiętał czasy, gdy u wybrzeży Agararu nie pojawił się jeszcze żaden ludzki statek, a jego wielkie przestrzenie przemierzały jedynie plemiona elfów. Drzewa rosły tu gęsto i wysoko. Promienie słoneczne ledwie przebijały się przez ich splątane konary, malując okolicę mozaiką cieni i złotawych smug.

– Obserwują nas – szepnęła Laura.

– Kto?

– Elfy.

Pen rozejrzał się nerwowo na boki.

– Nikogo nie widzę.

– Zaufaj mi. Są tam. Naliczyłam dziesięciu, ale może ich być więcej. Dobrze się maskują.

– O matko, no i co teraz?

– Jedziemy dalej, jak gdyby nigdy nic i czekamy.

– Czekamy? Ale na co? O czym ty…

Nagle z gęstwiny rozległ się świst. Dwie strzały wbiły się w ziemię tuż przed kopytami roggów. Wystraszone zwierzęta wspięły się na cztery tylne nogi i zarżały dziko, bijąc w powietrzu dwiema przednimi. Laura i Pen z trudem opanowali wierzchowce i cofnęli się o kilka kroków.

Kilkadziesiąt elfów, uzbrojonych w tomahawki i łuki wyłoniło się z zarośli, otaczając jeźdźców ciasnym pierścieniem. Jeden z nich wystąpił naprzód, mierząc przybyszów wzrokiem pełnym pogardy. Na pociągłej twarzy o ostrych rysach namalowane miał czarno-czerwone znaki. Jego krucze włosy splecione były w warkocz i wygolone po bokach rogatej głowy.

– Landa nae gort, nornai! – krzyknął władczym tonem.

– Zeme, ett elarin hamty qert at nae mant – odparła złośliwie Laura, spoglądając na wycelowane w nią groty.

Długouchy uśmiechnął się drapieżnie.

– A to ci niespodzianka, ludzka suka potrafi mówić. I jeszcze do tego ma czelność pyskować. Nie wysilaj się, masz okropny akcent.

Na rozkaz elfa, dwójka jego towarzyszy podeszła do rogga Pena i ostrożnie ściągnęła oszołomioną Liv z siodła. Następnie wojownicy bez słowa wyjaśnienia chwycili dziennikarza i rzucili go na ziemię. Nie zważając na jego głośne protesty, związali mu ręce za plecami i narzucili na głowę brudny worek.

W tym samym czasie dwóch innych elfów zbliżyło się do Laury. Kobieta jednak ani myślała się poddać. Błyskawicznie wydobyła rewolwer z kabury i wycelowała w najbliższego przeciwnika.

– Tylko spróbuj, a dostaniesz kulkę między oczy.

– Areth! – wrzasnął dowódca elfów, powstrzymując swoich pobratymców przed atakiem.

Symbole na jego twarzy rozbłysły magiczną poświatą, a w wyciągniętej dłoni pojawiło się kilka tańczących iskier, które zaraz zamieniły się w kulę żywego ognia.

– Jestem Surri, władca płomieni! Rzuć broń i złaź z rogga albo spalę cię na popiół! Drugi raz nie będę powtarzał!

Laura, która aktywowała Krąg Tashimra, gdy tylko elfy pojawiły się na leśnej ścieżce, uśmiechnęła się łagodnie, lecz wyraz jej jasnopiwnych oczu wskazywał na coś zgoła innego. Płynnym ruchem schowała broń i uruchomiła runy w odpowiedniej sekwencji. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, wykonała trzy skomplikowane gesty, uwalniając nagromadzoną energię magiczną.

W jednej chwili potężny podmuch powietrza zgasił magiczny płomień Surriego, a on sam wraz z pozostałymi elfami został odrzucony w tył, jak liście porwane przez wichurę. Strzały poleciały chaotycznie w górę, rozpadając się w locie i nie czyniąc nikomu krzywdy.

– Zmiana planów, władco płomieni – powiedziała sarkastycznie Laura, zbliżając się do elfa. – Zamiast się wygłupiać, zaprowadź mnie lepiej do swojego wodza. Tylko bez żadnych sztuczek. Dobrze ci radzę.

 

*

 

Namiot, do którego zaprowadzono Laurę, nie był szczególnie okazały. Rozpięty na świerkowych tyczkach i pokryty ciemnozielonym płótnem, wtapiał się niemal całkowicie w leśne otoczenie. Zamiast drogocennych tkanin, pozłacanych talizmanów czy trofeów myśliwskich, wisiały w nim jedynie suszone zioła i cienkie pasma bydlęcej skóry, zapisane kolorowymi runami. Był nieco większy od pozostałych namiotów w wiosce, lecz poza tym nie wyróżniał się na tle innych.

Zupełnie inaczej było w przypadku czekającego w środku wodza, którym okazała się być elfka. Żeńscy przywódcy, określani mianem atna, nie byli czymś niezwykłym wśród plemion elfów, zwłaszcza tych zamieszkujących północną część Agararu. Atna, która była jednocześnie szamanką, należała jednak do rzadkości.

Tak jak u wszystkich długowiecznych, trudno było określić jej wiek. Mogła mieć zarówno trzydzieści, jak i trzysta lat. Nosiła sięgającą połowy ud tunikę zdobioną koralikami z kości oraz skórzane legginsy z frędzlami przy bokach. Ramiona okrywała narzuta z ozdobnych piór, a na piersi wisiał amulet wykonany z czerwonego cedru.

– Nazywam się Verra i witam cię w mojej wiosce jako gościa – powiedziała bez śladu akcentu, wskazując dłonią miejsce przy niewielkim ognisku.

– Laura Levinsky – odparła krótko kobieta i usiadła na drewnianym siedzisku.

Atna obmyła twarz i ręce w misce z wodą, a gdy skończyła podała naczynie przybyszce. Ta, znając obyczaje elfów, podwinęła rękawy koszuli i uczyniła to samo.

– Opowiedziano mi o twojej mocy… – zaczęła elfka, wodząc wzrokiem po runach na przedramionach Laury. – Należysz do Zakonu Oczyszczenia, prawda?

– Zgadza się.

– Co takiego sprowadza cię do Doliny Enndar?

– Zakon interesuje tylko jedno i dobrze o tym wiesz. W okolicy grasuje vira, a ja mam zamiar ją dopaść.

Verra pokręciła rogatą głową. Jej przenikliwe, zielone oczy, błyszczące jak dwa wielkie szmaragdy w pobladłej twarzy, były wyraźnie podkrążone. Wyglądała, jak gdyby była chora lub jakby coś spędzało jej sen z powiek.

– Tutaj żadnej nie znajdziesz – oznajmiła stanowczo.

– Co innego twierdzą w Vardell – uśmiechnęła się krzywo Laura. – Tamtejsi robotnicy znaleźli zmasakrowane ciała na wschód od osady.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Wyjaśnij mi w takim razie, dlaczego twoi współplemieńcy noszą barwy wojenne? Z tego co wiem, to poważne naruszenie traktatu pokojowego z federalnym rządem Zjednoczonych Księstw Agararu.

Atna milczała.

– Wyczuwam, że jesteś potężną szamanką – ciągnęła dalej Laura. – Widziałam tylko jednego, ale jestem pewna, że potrafisz naznaczyć mocą wielu wojowników. Ilu ich w sumie jest? Dziesięciu? Dwudziestu?

– Nikogo nie naznaczyłam mocą – westchnęła Verra. – Ten, którego widziałaś to Surri, mój syn i następca. Wbrew mojej woli pokrył swoje ciało runami i zostanie za to ukarany.

– To nie wystarczy. Przybranie barw wojennych jest jednoznaczną deklaracją wrogości. Niektórzy spośród książąt mogliby ją wręcz uznać za wypowiedzenie wojny.

– Czy w ten sam sposób mam traktować twoje tatuaże?

– To co innego.

– Czyżby?

Elfka pochyliła się mocno do przodu. Miała długie rzęsy, nienaturalnie gładką cerę i ciemne, niemalże granatowe włosy, gdzieniegdzie poprzetykane srebrnymi nitkami.

– Wiesz, co oznacza rytuał powitalny? – spytała zmienionym głosem. – Zastanawiałaś się kiedyś nad jego znaczeniem, czy jak większość ludzi uznałaś go za kolejny elfi zabobon? Obmywamy twarz i ręce, by pokazać, że nie mamy na sobie barw wojennych. To gest dobrej woli i wzajemnego zaufania. Gdy Elari są na wojennej ścieżce, od razu to widać. Nie kryjemy się z naszymi zamiarami, tak jak wy, ludzie. Szczęk oręża w końcu zawsze ucicha, a my zmywamy z ciał krew i runy, lecz ty nie możesz tego zrobić. Jesteś skazana na ciągłą walkę, aż do samego końca.

– Być może – rzekła cicho Laura. – Nie byłoby to jednak potrzebne, gdybyście nie sprowadzili na ten świat viry. Obecnie tylko członkowie Zakonu są w stanie pokonać te sadystyczne potwory, które lubują się w opętywaniu i pożeraniu ludzi. Wy zaś, szlachetni Elari, w swojej arogancji sądziliście, że możecie nad nimi zapanować. Dobrze wiemy, jak to się skończyło.

– Masz rację – przyznała z niechęcią elfka, odwracając wzrok. – Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie pierwsi nas zaatakowali…

– Jesteś szamanką z plemienia Ith'quar – przerwała jej Laura. – Nie dziw się, potrafię was rozpoznać. Podczas wojny mogłam się wam dobrze przyjrzeć.

Atna wyprostowała się i starła pot, który wystąpił na blade czoło.

– Wojna się skończyła, a ja nie mam zamiaru wszczynać kolejnej – powiedziała ostrożnie. – Zbyt wielu poległo po obu stronach.

Kobieta potarła palącą powiekę, która znowu zaczęła jej dokuczać i przez moment milczała, przyglądając się szamance.

– Nie wierzę w zbiegi okoliczności – stwierdziła poważnie. – Znaleziono ciała z ranami wskazującymi na atak viry, a kiedy jadę je zbadać, natrafiam na Ith'quar, którzy spośród wszystkich elfów najliczniej sprzymierzyli się z Duchem Śmierci.

– Nikt z mojego plemienia nie zabił tych ludzi. – Atna spojrzała Laurze prosto w oczy. – Zawarłam pakt z ich przywódcą. Oni zostawiają nas w spokoju, a my nie wchodzimy im w drogę.

– Po co więc to całe przedstawienie z władcą płomieni?

– Surri jest jeszcze młody i porywczy. Gdy zobaczył obcych ludzi z poturbowaną Liv, wyciągnął po prostu pochopne wnioski. Nie zrobiłby wam jednak krzywdy. Nie bez mojego zezwolenia.

– Wyciągnął pochopne wnioski – powtórzyła bez przekonania kobieta. – Nie mówisz mi wszystkiego, a ja nie lubię, gdy ktoś ze mną pogrywa. Jesteś nieufna, co jest zrozumiałe, lecz niestety sytuacja nie pozwala ci dłużej na taki luksus. Radzę, byś powiedziała mi całą historię, bez pomijania niewygodnych faktów.

Kąciki ust Verry uniosły się lekko.

– Wiem już, dlaczego Surri tak się ciebie wystraszył – westchnęła i wzruszyła ramionami. – Niech będzie. Zaufam ci.

Atna sięgnęła po rzeźbioną fajkę, nasypała do niej aromatyczną mieszankę ziół i zapaliła przy pomocy małego płomienia, który nagle pojawił się pomiędzy jej palcami. Zaciągnęła się i odchyliła głowę, po czym wypuściła w górę szary obłok dymu.

– Żyjemy w Dolinie Enndar razem z ludźmi, ale osobno, każdy na swoich warunkach – wyjaśniła. – Mimo różnic przez lata udawało nam się utrzymać względny pokój. Z czasem zaczęliśmy sobie ufać na tyle, by dwa razy w miesiącu wymieniać się towarami. Nie ukrywam, że część moich współplemieńców była i nadal jest przeciwna asymilacji z ludźmi. Rozumiem ich, bo przez większość życia byłam tego samego zdania. Po wojnie uświadomiłam sobie jednak, że w dłuższej perspektywie nie mamy z wami szans. Elari od wieków stoją w miejscu, ludzie wręcz przeciwnie. Ciągle się rozwijacie i podporządkowujecie świat do swoich potrzeb. Dzieli nas przepaść technologiczna, której nigdy nie przeskoczymy, a magia, która była naszą jedyną przewagą, koniec końców zawiodła.

Elfka przerwała, zaciągnęła się kilka razy. Laura jej nie ponaglała.

– Tak – rzekła wreszcie szamanka. – Zawiodła nawet magia. Potem, jakimś cudem ją też udało wam się ujarzmić. Choć wydawało się to niemożliwe, nasi bogowie zaczęli się do was dostosowywać. Nie mam już dłużej złudzeń. Aby przetrwać, musimy dojść z ludźmi do porozumienia. Nie zamierzam się jednak dać zniewolić. Mogę współpracować, ale na równych warunkach. To też staram się tu osiągnąć. Nie było może idealne, ale byliśmy na dobrej drodze, by znaleźć z mieszkańcami Vardell wspólny język. Tylko że nasze wysiłki okazały się daremne. 

Laura uniosła brwi.

– Los bywa przewrotny – powiedziała Verra. – Niespodziewanie wszystko się pokomplikowało, gdy któregoś dnia targowego ludzie nie pojawili się w ustalonym miejscu. Nie chciałam od razu doszukiwać się w tym złych intencji. Pomyślałam, że może coś ich zatrzymało. Posłałam więc dwóch wysłanników do Vardell, by ustalili, co się stało.

– No i?

– Wrócili cali poobijani i upokorzeni. Ludzie nawet nie dali im dojść do słowa, tylko od razu zaczęli w nich rzucać błotem i kamieniami. Bez żadnego powodu przepędzili ich z osady jak dzikie psy. Mimo to nie szukałam zemsty. Czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Przez cały ten czas ludzie z Vardell się ze mną nie skontaktowali i ja też nie wysyłałam do nich nikogo więcej. O tym, że ktoś zginął z rąk viry, dowiedziałam się dopiero od ciebie. Wydaje mi się to jednak dziwne, bo jeśli faktycznie jakaś kręci się po dolinie, wyczułabym ją.

– To wszystko?

Verra zawahała się.

– Pakt, który zawarłam z przywódcą Vardell, jest świętością i nigdy go nie złamię. To, co spotkało Liv, poddaje jednak w wątpliwość, czy druga strona postąpi tak samo. Sytuacja już wcześniej była napięta, ale teraz…

– Rozumiem.

Twarz Laury wykrzywił nagle grymas bólu. Kobieta przetarła dłonią łzawiące oko i mruknęła gniewnie kilka paskudnych przekleństw.

– Wszystko w porządku? – zapytała atna, odkładając fajkę na bok. – Nie wyglądasz najlepiej.

– To nic takiego, zwykła infekcja…

Kobieta spojrzała na elfkę i westchnęła.

– No dobra, przyznaję, że zaczyna mnie to powoli doprowadzać do szału. Dostałam od lekarza jakieś mazidło, ale pomaga tylko doraźnie.

– Wasi uzdrowiciele potrafią wiele, ale często skupiają się na objawach zamiast na prawdziwym źródle dolegliwości. Ciało to nie tylko mięśnie i kości, to również płynąca w nim energia duchowa. Gdy ten przepływ zostaje zakłócony, choroba nie ustąpi.

Szamanka wyjęła lniane zawiniątko i ostrożnie rozwinęła je na dłoni, odsłaniając trzy niebieskawe kryształy, które delikatnie błyszczały w świetle ogniska.

– To eliz, minerał, który można znaleźć w naszych górach. Rzadki, lecz potężny. Działa nie tylko na ciało, ale przywraca zaburzoną harmonię duszy. Zazwyczaj kruszy się go na drobny proszek i dodaje do fajki, ale w twoim przypadku lepiej będzie rozpuścić go w wodzie i zakroplić do oczu.

Jak powiedziała, tak zrobiła i chwilę później elfka postawiła przed Laurą szklany flakonik z cienką szyjką, w którym opalizowała tajemnicza mikstura. Kobieta podniosła naczynie z wahaniem, ale wlała kilka kropel do chorego oka.

– Do diabła z tym twoim lekarstwem! – syknęła, mrugając intensywnie. – Teraz piecze jeszcze bardziej niż wcześniej!

Ból jednakże szybko ustąpił, a Laura poczuła, jakby czas zwolnił. Dźwięki dochodzące z zewnątrz: szum drzew, szmer rozmów, śpiew ptaków, zaczęły zlewać się w jeden, hipnotyczny rytm. Tkanina pod palcami nagle wydawała się bardziej szorstka, a własny oddech nienaturalnie głośny.

Co jest? – pomyślała, wpatrując się w błyszczące oczy elfki.

I była to jej ostatnia jasna myśl.

 

*

 

– Kiedy zniknęłaś w tamtym namiocie, sądziłem, że już po tobie – jęknął Pen, zrównując z Laurą rogga. – Ba, byłem pewien, że i moje dni są policzone. Pilnowało mnie dwóch ponurych elfów, którzy w ogóle się do mnie nie odzywali. Nie rozumieli moich pytań albo nie chcieli na nie odpowiadać. Ze stresu o mało nie wyzionąłem ducha. Strasznie długo siedziałaś u tej atny. Prawie do rana. Co wyście tam robiły tyle czasu?

– Miałyśmy małą pogawędkę, a potem… Powiedzmy, że skorzystałam z szamańskiej kuracji, by wyleczyć oko.

– I co? Elfie czary pomogły?

– Nie narzekam.

Dziennikarz podrapał się pod melonikiem.

– No, nie wiem – mruknął podejrzliwie. – Coś mi tu nie pasuje. Słyszałem niepokojące odgłosy. Jakieś jęki, szamotaninę, a później głośne śmiechy i krzyki. To brzmiało jakbyście tam… No wiesz… Różnie mówi się o elfach i ich… upodobaniach. Czytałem kiedyś ilustrowany artykuł na ten temat. Nie żebym kogokolwiek osądzał, czy coś…

Laura uśmiechnęła się złośliwie.

– Ilustracje zapewne najbardziej przykuły twoją uwagę, co? Masz zbyt wybujałą wyobraźnię, panie dziennikarzu. Co się tak patrzysz? Jeśli potrzebujesz ustronnego miejsca, żeby sobie ulżyć, to musisz z tym poczekać, aż dotrzemy do Vardell. Sprawa się mocno zagmatwała.

 

*

 

Do Vardell dotarli późnym popołudniem, przemoczeni od ulewy, która dopadła ich w podróży. Osada, otoczona wysokim ostrokołem, sprawiała wrażenie wymarłej. Brama była zamknięta na głucho, a jedynym dźwiękiem, który słyszeli, był szum deszczu. Pen przez dobry kwadrans wołał i walił w deski, zanim w końcu zza bramy wyłonił się wąsaty mężczyzna ze strzelbą w ręku. Poirytowany i zachrypnięty reporter mruknął coś pod nosem i ruszył prosto do saloonu, nie oglądając się za siebie. Laura odprowadziła zmęczone roggi do stajni, a potem poszła za mężczyzną, który ich wpuścił.

W izbie znajdującej się w przybudówce do ostrokołu było ciepło. W kącie stał niewielki żelazny piecyk, w którym wesoło trzaskały kawałki drewna. Przy ciężkim stole siedziało dwóch rewolwerowców, którzy grali w karty. Zerknęli tylko na przybyłych i bez słowa wrócili do grania. Moris, wąsacz, przycupnął na zydelku koło piecyka i wskazał Laurze miejsce obok siebie.

– Nie wiedziałem, że do Zakonu przyjmują takie młode dziewuszki – rzekł, oglądając odznakę Laury ze wszystkich stron.

Kobieta zignorowała uwagę i usiadła, wyciągając ręce w stronę ognia.

– Gdzie znajdę starszego osady? – zapytała.

– Rudego Bena? A po cholerę ci on? Zresztą, mniejsza z tym, i tak już z nim nie pogadasz. Zaginął bez śladu jakiś tydzień temu i nie wygląda na to, by miał się kiedykolwiek znaleźć.

Moris wyszczerzył pożółkłe zęby.

– Jak nic, to sprawka elfów.

Laura skrzywiła się.

– To kto tu teraz rządzi?

– Jak to kto? Pan Baker, ma się rozumieć. Eee, widzę, że nie słuchałaś zbyt uważnie na odprawie, co? – zadrwił Moris. – Nie marszcz tak tej ślicznej buźki, rozumiem cię. Też kiedyś byłem młody. Człowiek miał wtedy głowę zaprzątniętą innymi rzeczami.

Mężczyzna mrugnął porozumiewawczo i zarechotał.

– Przestań pieprzyć, tylko prowadź do tego Bakera – powiedziała Laura, z trudem panując nad głosem.

– Ej, tylko bez takich – obruszył się Moris. – Pan Baker obecnie znajduje się poza Vardell, a pod jego nieobecność ja go zastępuję.

– Wspaniale – mruknęła sarkastycznie Laura. – W takim razie, musisz znać szczegóły dotyczące ataku viry, czyż nie?

– A znam, co mam nie znać. Toż to nie jest wielka tajemnica. Ot, niespełna miesiąc temu znaleziono poharatane trupy czterech robotników, mniej więcej w połowie drogi z Vardell do tutejszej kopalni gliny, gdzie w zasadzie pracuje większość mieszkańców. Mówiono, że nieszczęśników zagryzł bies albo dopadły ich ogromne owady saagi, ale te cholerstwa nie zostawiłyby tyle dla padlinożerców. No, zobacz sama.

Moris wstał i wyciągnął z kufra sepiową fotografię, którą następnie podał kobiecie. Ta, nieco zaskoczona, przyjrzała się uważnie zdjęciu zwłok. Leżały jedne obok drugich w zakrzepniętej kałuży ciemnej posoki, z poszarpanymi twarzami i śladami zębów na rękach i szyjach.

– Za dużo krwi – stwierdziła fachowo. – Nawet najbardziej zdziczała vira nie pozwoliłaby, żeby aż tyle się zmarnowało.

– Ja tam się nie znam. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Zresztą, to i tak przecież bez różnicy. Ci wieśniacy z osady uwierzą we wszystko, co im powiesz, jak tylko błyśniesz przed nimi odznaką Zakonu.

Laura milczała jakiś czas.

– Kto wykonał to zdjęcie? – zapytała po chwili, unosząc głowę. – Ktoś z tutejszych ma aparat?

– W takiej dziurze? Tu nawet porządnego burdelu nie ma. Pan ważniak przysłał fotografa, a gdy zrobił swoje, skurczybyk wsiadł w dyliżans i tyleśmy go widzieli. Nawet się nie pożegnał. Menda jedna.

– Jaki ważniak?

– No ten z banku, do którego należy połowa doliny. A właśnie, są jakieś nowe wytyczne? Tylko mi nie mów, że mamy przyspieszyć. Jeszcze nie wszystko jest gotowe.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła z rezerwą Laura.

– To po kiego diabła przyjechałaś tu przed terminem? Albo wiesz co? Nie chcę o tym nic wiedzieć. Wyjaśnisz sobie wszystko z panem Bakerem, jak wróci. W międzyczasie możesz zakosztować uroków Vardell.

Moris roześmiał się z ironią, a dwójka kompanów zawtórowała mu.

 

*

 

Laura popchnęła drzwi saloonu i weszła do środka. Przemoczony płaszcz zostawiła na wieszaku niedaleko kominka, gdzie suszyły się ubrania pozostałych gości. Pen siedział samotnie przy jednym ze stolików z kuflem piwa w dłoni i dyskretnie lustrował otoczenie.

– I jak? Dowiedziałeś się czegoś przydatnego? – zagadnęła Laura, przysiadając się do stolika.

– Można tak powiedzieć. Trochę popytałem i ustaliłem, że władzę sprawują tu teraz jacyś najemnicy przysłani przez Westforest Bank. Jest ich w sumie kilkunastu, ale większość przebywa obecnie poza osadą, razem z ich przywódcą Daviem Bakerem. Podobno patrolują teren na wypadek ataku elfów. Przysłuchiwałem się rozmowom i mieszkańcy są mocno podzieleni w kwestii swoich długouchych sąsiadów. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Ech… Jedno jest pewne, banki potrafią działać piekielnie sprawnie, gdy bronią swoich interesów. Ja natomiast do tej pory nie mogę doprosić się wypłacenia spadku po ciotce. Ponad pół roku pisania podań i wyjaśnień, a sprawa nadal stoi w miejscu.

Pen westchnął ze złością i popił piwa. Kobieta milczała, zamyślona.

– A co u ciebie, Lauro? Udało ci się wyciągnąć coś ciekawego od „dżentelmena” z wąsikami?

– Hmm? – mruknęła, podnosząc głowę. – Aa… Nie bardzo. Powiedział mniej więcej to samo, co ty, ale…

– Ale, co?

– Jeszcze nie wiem. Coś mi tu nie pasuje.

Kilka stolików dalej atmosfera wyraźnie zgęstniała. Początkowo była to tylko ożywiona wymiana zdań na temat ostatnich napięć z elfami, lecz szybko zamieniła się w kłótnię. Głosy stawały się coraz donośniejsze, a słowa ostrzejsze. W końcu jeden z mężczyzn, łysy drągal, któremu mięśnie rozsadzały przyciasną koszulę, huknął pięścią w blat.

– To na pewno wina elfów! – wrzasnął. – Wszyscy wiedzą, że viry są na ich usługach!

– Nie wiemy, co tak naprawdę się wydarzyło! – zaoponował najmłodszy z zebranych, który mógł mieć najwyżej osiemnaście lat. – Plemię Ith'quar to nasi wieloletni sąsiedzi i nigdy nie byli agresywni! Starszy Ben Redwire zawarł z nimi pakt!

Łysy aż poczerwieniał, a na czole i skroniach wyszły mu żyły.

– Zamknij się, Tom! To, że jedna długoucha daje ci dupy, nie znaczy, że reszta nie chce nas zabić! Chcesz skończyć jak Ben!? On też bronił elfy i jak na tym wyszedł!?

– Nie ma o czym mówić! – wtrącił ktoś z tyłu. – Wszystko, co złe, pochodzi od elfów! Powinniśmy zrobić z nimi porządek, tak jak radzi pan Baker! Jest nas więcej! Damy im radę! Wystarczy, że bank dostarczy nam broń, tak jak obiecał!

– Dobrze gada! Polać mu! – odezwały się głosy z głębi izby.

Tom zerwał się krzesła.

– Wysłuchajcie mnie! – zawołał prawie desperacko. – Elfy nie wystąpią przeciwko nam, jeżeli ich do tego nie sprowokujemy! Zaufajcie mi!

– Cholerny elfojebca! – warknął łysy, któremu puściły nerwy. – Na pewno się z nimi zbratał! Zdrajca! Kto wie, może to on pomógł w zamordowaniu naszych!? Brać go!

Drągal poderwał się od stołu, a zaraz za nim wstali dwaj jego towarzysze, którzy dorównywali mu gabarytami. Ich gwałtowny ruch wywołał poruszenie. Kilku bywalców saloonu natychmiast ruszyło w stronę Toma, chcąc osłonić młodzieńca. W jednej chwili sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zwolennicy pokoju i ci opowiadający się za wojną z elfami rzucili się na siebie. Rozpętała się regularna bójka na pięści, kopniaki i przekleństwa.

Laura sapnęła gniewnie i wyszła na środek sali, aktywując Krąg Tashimra. Uniosła dłoń i wypaliła krótką sekwencję run. Powietrze wokół zawirowało i nagły podmuch wiatru przeszedł przez saloon z głośnym świstem, zrywając kapelusze z głów i przewracając naczynia i krzesła.

W ciszy, która nastała, dało się słyszeć tylko miarowe bębnienie kropel deszczu o szyby. Wszyscy zamarli, spoglądając na kobietę szeroko otwartymi oczami.

– Jestem Laura Levinsky z Zakonu Oczyszczenia – powiedziała spokojnie, lecz na tyle dosadnie, by każdy mógł ją usłyszeć. – Obijanie sobie nawzajem mord nie przywróci życia waszym kolegom. Przede wszystkim należy zachować spokój. Rozumiem waszą wściekłość, ale nie możecie…

Kobieta urwała w pół słowa i podniosła z podłogi małą grudkę niebieskiego minerału. Zmarszczyła brwi, a po chwili wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie.

– Do kogo to należy? – zapytała, rozglądając się po saloonie. – No?! Przyznać się albo sprowadzę do Vardell moich znajomych z Inkwizycji! Wolicie gadać ze mną czy z nimi?!

Zdjęci strachem mężczyźni popatrzyli po sobie i trochę pobledli, lecz nikt się nie odezwał. Napięcie powoli stawało się jednak nie do wytrzymania i ostatecznie ktoś zrobił krok do przodu.

– A jak to moje, to co? – rzekł niepewnie Tom. – Przecież to nic takiego, zwykłe lekarstwo.

Laura podeszła do chłopaka i popatrzyła na niego przenikliwie.

– Skąd to masz?

– Znalazłem przypadkiem – bąknął wymijająco Tom i nerwowo przełknął ślinę.

– Nie kłam.

– Ale to prawda. No… częściowo. Dobra, już dobra. Wziąłem sobie trochę bez pytania, ale ludzie Bakera mają tego kilka worków. Nawet nie zauważyli, że coś ubyło.

– Gdzie dokładnie to trzymają?

– W ruinach starego tartaku, w lesie za osadą.

 

*

 

Tartak faktycznie znajdował się tam, gdzie wskazał Tom. Budynek wyglądał na całkowicie opuszczony, gdy jednak Laura podeszła bliżej, zatrzymało ją dwóch nieprzyjemnych typów, którzy wyrośli jak spod ziemi. Rewolwerowcy nie chcieli słuchać żadnych wyjaśnień i rozmowa szybko przerodziła się w kłótnię. Jeszcze chwila i mogłoby dojść do mordobicia, lecz nagłe pojawienie się herszta najemników rozładowało sytuację.

Davie Baker był atrakcyjnym, czterdziestoparoletnim mężczyzną o chłopięcej urodzie, która zupełnie nie pasowała do jego profesji. Równo przystrzyżone, zaczesane do tyłu blond włosy oraz schludny ubiór tylko potęgowały to wrażenie. Niemniej ci, którzy go znali, dobrze wiedzieli, że dwa pozłacane rewolwery u jego pasa, nie były jedynie ozdobą.

– No proszę, czyżby Zakon zrobił się niecierpliwy? – zapytał, wprowadzając Laurę do wnętrza budynku. – Jesteś za wcześnie. Broń jeszcze nie dotarła.

– Wiem, Moris już mi to wypominał. Pokazał mi też zdjęcie.

Davie uśmiechnął się.

– I jak? Musisz przyznać, że wyszło całkiem nieźle.

– Powiedzmy – rzekła chłodno. – Starszego osady też będziecie fotografować?

Baker zatrzymał się i przez chwilę patrzył w oczy Laury.

– Musiałem się go pozbyć – powiedział wreszcie. – Wiem, że nie było tego w planach, ale nie miałem innego wyjścia. Cholerny Rudy Ben chciał osobiście spotkać się z atną elfów i zażegnać konflikt. Wszystkie przygotowania szlag by trafił.

– Rozumiem.

Kobieta odeszła kilka kroków i wskazała skrzynie stojące pod ścianą.

– W tym przechowujecie eliz?

– Nie, tutaj trzymamy dynamit do wysadzania skały. Znaleźliśmy bogate złoże elizu, ale trzeba było narobić trochę hałasu, żeby się do niego dostać. Chłopaki właśnie zabezpieczają nowy otwór, ale nie wiem, czy wyrobią się do przyjazdu ekipy wydobywczej. Pieprzony Gorg i jego banda gdzieś przepadli i mamy opóźnienie. Znając ich, pewnie schlali się jak wieprze i zabłądzili po pijaku w lesie.

Mężczyzna wyjął z kieszeni cygaro i z lubością przesunął nim pod nosem. Odgryzł końcówkę, splunął w bok i zapalił. Ciężki, gryzący dym uniósł się spiralą aż pod dach, mieszając się z zapachem wilgotnego drewna.

– Tak z ciekawości – zagadnął, pykając. – Jak Bankier skłonił do współpracy Zakon? Rozumiem, że na sprzedaży tego niebieskiego gówna dorobi się fortuny, ale z tego co wiem, obecnie ma ograniczone fundusze. Obiecał wam procent od zysków, czy po prostu lubicie, gdy ktoś was wyręcza w zabijaniu długouchych?

Laura nie odpowiedziała.

– Nie jesteś zbyt gadatliwa, co cukiereczku? I dobrze. Te ciche najgłośniej krzyczą w sypialni – oblizał się lubieżnie. – Mam przytulny pokoik na pięterku saloonu. Możemy tam spędzić przyjemnie wieczór, jak tylko przekażesz mi papiery od Zakonu.

– Jakie papiery?

– W co ty pogrywasz? – zapytał, zmieniając ton. – Dobrze wiesz, że Bankier chce mieć kwity na elfy, żeby mógł przejąć ich ziemię. Po to cię tu przecież sprowadził. Chyba że…

Davie zmarszczył groźnie brwi, mięśnie zagrały mu na szczęce. Przystojna twarz skurczyła się nagle i nabrała dzikiego wyglądu. Laura dostrzegła błysk w jego oczach i sięgnęła po broń, lecz mężczyzna był szybszy.

Huk wystrzału rozdarł powietrze. Laura cofnęła się i złapała za pierś. Jasnopiwne oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a z dłoni wypadł rewolwer. Kobieta zachwiała się i runęła na zbutwiałe deski.

 

 

Ciemność, wszechogarniający mrok i cisza tak wielka, że Laura mogłaby usłyszeć bicie własnego serca, lecz ono zamilkło.

Zimno, tak bardzo zimno.

Miała wrażenie, że spada, gwałtownie stacza się ku bezdennej pustce.

Usłyszała głos. Obcy, lecz zarazem dziwnie znajomy.

POTĘŻNY.

 

 

– Byłem przy twoich narodzinach i jestem z tobą teraz. Obserwowałem cię przez te wszystkie lata.

Bardzo rzadko korzystałaś z mojej mocy. Postawili między nami mur i zabronili ci rozmawiać ze mną. Kazali zapomnieć, kim tak naprawdę jesteś.

 

Głuchy trzask, niosący się echem w nicości.

 

– Waris jest słaby, nie obronił cię. Niepotrzebnie się z nim wiązałaś. Ja mogę ci dać znacznie więcej.

 

Kolejny trzask. Głośniejszy, groźniejszy.

 

– Mam wobec ciebie wielkie plany. Jeszcze nie nadszedł twój czas. Podaj mi rękę…

 

Przeraźliwy łoskot narastał, przybierał na sile, wstrząsnął pustką, która pękła na miliony błyszczących gwiazd.

 

*

 

Laura złapała gwałtownie powietrze, a intensywny metaliczny zapach wypełnił jej nozdrza. Powoli otworzyła oczy, jakby obudziła się właśnie z głębokiego snu. Była cała obolała i kręciło jej się w głowie.

Wciąż jeszcze nie do końca przytomna, dźwignęła się na rękach i z trudem usiadła na podłodze. Poczuła ból w prawej dłoni i machinalnie na nią spojrzała. Na wewnętrznej stronie dostrzegła drobne runy, których nie powinno tam być. Nieznane symbole połyskiwały słabo, jakby były wypalone pod skórą.

Oprócz dziwnych znaków zauważyła coś jeszcze – krew. Całe mnóstwo krwi, która zdążyła już częściowo zakrzepnąć. Była dosłownie wszędzie. Na jej rękach, twarzy i we włosach. Laura czuła ją nawet w ustach. Nie była to jednak jej krew.

Zaniepokojona kobieta podniosła wzrok i zamarła. Wnętrze starego tartaku przypominało makabryczną rzeźnię. Poodrywane kończyny, zmiażdżone czaszki i ciała rozerwane na strzępy walały się dokoła, tworząc odrażającą, bezkształtną masę mięsa i krwi.

Laura pobladła, a serce zaczęło jej walić jak młot. Momentalnie przypomniała sobie o postrzale i o tym, co było potem. W panice wsunęła palce pod koszulę i dotknęła piersi. Zamiast śmiertelnej rany, wyczuła świeżą bliznę.

Żołądek skurczył jej się boleśnie i kobietę ogarnęło przerażenie. Chciała jak najszybciej uciec z tego upiornego miejsca, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Jak oszalała złapała się za głowę i szarpnęła, wyrywając włosy. Wrzasnęła przeraźliwie, po czym zgięła się wpół i zwymiotowała.

 

 

 

***

 

Powietrze przesiąknięte było wonią wędzonych ryb i taniego alkoholu. Na nocnym niebie świeciły jasno bliźniacze księżyce – Legos i Riwa, rzucając blade światło na sylwetki dwóch mężczyzn stojących w portowej uliczce. Jeden z nich, w eleganckim, śnieżnobiałym garniturze sapał ciężko, ledwo powstrzymując gniew.

– Wyjaśnisz mi może, co się stało w Vardell? – warknął przez zaciśnięte zęby.

Drugi, ubrany znacznie skromniej, nerwowo poprawił rękaw bordowej koszuli.

– Nastąpiły pewne komplikacje – odparł cicho, unikając wzroku rozmówcy.

– Komplikacje?! – tamten wybuchnął. – Dobre sobie! To przecież kompletna katastrofa! Davie Baker nie żyje, złoże elizu przepadło, a na dodatek jakiś podrzędny dziennikarzyna narobił mi smrodu w kilku prowincjonalnych gazetach! Za co ja ci płacę?!

– To nie moja wina. Wtrącił się Wielki Mistrz. Na jego polecenie do Vardell wysłano kogoś innego.

– Nie interesują mnie twoje wymówki! Miałeś to załatwić! Wiesz, ile pieniędzy bank zainwestował w ten projekt?!

Zapanowała pełna napięcia cisza i przez dłuższą chwilę słychać było jedynie szum morza.

– Jak dotąd, byłem zadowolony z naszej współpracy – ciągnął chłodno elegant – ale teraz zaczynam mieć poważne wątpliwości co do twojej skuteczności. Może ktoś inny z Zakonu poradzi sobie lepiej od ciebie?

– Proszę dać mi jeszcze jedną szansę. Tym razem nie zawiodę.

Oczy Bankiera zwęziły się lekko, a usta wykrzywiły w grymasie, który tylko z grubsza przypominał uśmiech.

– To się jeszcze okaże – rzekł niepokojącym tonem. – Na początek pozbądź się tej suki, która pokrzyżowała mi plany. Jak jej tam było?

– Levinsky. Laura Levinsky.

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Jeśli w Przedmowie odsyłasz Czytelników do poprzedniej części, zachęcając do zapoznania się z nią, powinieneś tam zamieścić także pomocny link. :)

 

Ze spraw technicznych – sugestie oraz wątpliwości (zawsze – tylko do przeanalizowania):

– Co czujesz, gdy pociągasz za spust? – zapytał niski mężczyzna, wyciągając z juków notatnik

i wieczne pióro. – wypowiedź rozjechała się z końcówką do kolejnego wersu

Mężczyzna westchnął i nerwowo poprawił melonik na głowie. – to dość trudne: on jedzie, trzyma notatnik, pióro i poprawia jeszcze melonik?; kolejna kwestia – czy w takich warunkach pióro jest wygodne w użyciu? – trzeba przecież mieć też kałamarz i atrament/naboje (?)

Z drugiej jednak strony (przecinek?) gdy przyjrzałem się uważniej, zauważyłem pewne różnice w waszym ubiorze.

– Ubiór zależy od pozycji (i tu?) jaką zajmuje się w Zakonie.

– No (i tu?) nie bądź taka.

 

Ponownie przejrzał swoje zapiski

i odchrząknął. – tu znowu końcówka zdania wpadła do innego wersu

Pojawiło się w nich coś przerażającego i zarazem fascynującego. Pen widział coś podobnego jedynie u weteranów, którzy wielokrotnie ocierali się o śmierć, doświadczając najgorszych potworności wojny. – powtórzenie?

Co tu się dzieje?! – zawołał Pen, (ten przecinek po „i”?) i nie zważając na protesty Laury (przecinek?) podbiegł do bandy.

– Na co czekasz idioto?! – przecinek przy Wołaczu?

– Spróbujcie teraz mnie tknąć ścierwa. – i tu?

Połączyła się z Duchem Powietrza i przy pomocy wytatuowanych na jej ciele run uformowała zaklęcie. – zbędny zaimek?

Czym prędzej zeszła świętej góry i wtedy ich spotkała… – ze?

 

W okolicy grasuje vira, a ja mam zamiar dopaść. (..)

– Tutaj żadnego nie znajdziesz – oznajmiła stanowczo. – czemu nie „żadnej”?

Nie kryjemy się z naszymi zamiarami, tak jak wy ludzie.przecinek przy Wołaczu?

Wy zaś szlachetni Elari, w swojej arogancji sądziliście, że możecie nad nimi zapanować. – i tu?

 

Dobrze wiemy, jak to się skończyło.

To prawda – przyznała z niechęcią elfka, odwracając wzrok. – Nie zmienia to jednak faktu, że to ludzie pierwsi nas zaatakowali… – powtórzenia?

– Nikt z mojego plemienia nie zabił tych ludzi – atna spojrzała Laurze prosto w oczy. – błędny zapis dialogu?

– Ja tam się nie znam – mężczyzna wzruszył ramionami. – i tu?

 

(Nieco dziwi, że atna nie zaproponowała Laurze fajki)

Nie ukrywam, że część moich współplemieńców była i nadal jest przeciwna asymilacji z ludźmi. Rozumiem ich, bo przez większość mojego życia byłam tego samego zdania. – powtórzenie?

 

Choć wydawało się to niemożliwe, wygląda na to, że nasi bogowie zaczęli się do was dostosowywać. Nie mam już dłużej złudzeń. Ułożyć się z ludźmi, to nasza jedyna szansa na przetrwanie. Nie zamierzam się jednak dać zniewolić. Mogę współpracować, ale na równych warunkach. To też staram się tu osiągnąć. Nie było może idealne, ale byliśmy na dobrej drodze, by znaleźć z mieszkańcami Vardell wspólny język. Tylko, że na nic się to zdało. – powtórzenia?

Niespodziewanie wszystko się pokomplikowało, gdy któregoś dnia targowego, ludzie nie pojawili w ustalonym miejscu. – zbędny ostatni przecinek?

Zazwyczaj kruszy się go na drobny proszek

i dodaje do fajki, ale w twoim przypadku lepiej będzie rozpuścić go w wodzie i zakroplić do oczu. – znowu część zdania w innym wersie? – podobnie jest i potem – trzeba to poprawić

Nie (przecinek?) żebym kogokolwiek osądzał (i tu?) czy coś…

W izbie (przecinek?) znajdującej się w przybudówce do ostrokołu (i tu?) było ciepło.

Albo wiesz (przecinek?) co?

W między czasie możesz zakosztować uroków Vardell. – ortograf – razem?

Głosy stawały się coraz głośniejsze, a słowa ostrzejsze. – styl?

Plemię Ith'quar, to nasi wieloletni sąsiedzi i nigdy nie byli agresywni! – zbędny przecinek?

Elfy nie wystąpią przeciwko nam, jeżeli je do tego nie sprowokujemy! – składniowy – ich?

Kilkoro bywalców saloonu natychmiast ruszyło w stronę Toma, chcąc osłonić młodzieńca. – jak rozumiem, chodzi o kobiety i mężczyzn?

W ciszy, która nastała (przecinek?) dało się słyszeć tylko miarowe bębnienie kropel deszczu o szyby.

Obijanie sobie nawzajem mord, nie przywróci życia waszym kolegom. – zbędny przecinek?

Przecież, to nic takiego, zwykłe lekarstwo. – i tu pierwszy?

Nie mniej ci, którzy go znali, dobrze wiedzieli, że dwa pozłacane rewolwery u jego pasa, nie były jedynie ozdobą. – ortografiak – razem?

Rozumiem, że na sprzedaży tego niebieskiego gówna dorobi się fortuny, ale z tego (przecinek?) co wiem, obecnie ma ograniczone fundusze.

– Nie jesteś zbyt gadatliwa, co cukiereczku? – przecinek przy Wołaczu?

Te ciche, najgłośniej krzyczą w sypialni – oblizał się lubieżnie. – zbędny przecinek?

– Jak dotąd, byłem zadowolony z naszej współpracy – ciągnął chłodno elegant – ale teraz zaczynam mieć poważne wątpliwości, co do twojej skuteczności. – zbędny ostatni przecinek?

 

 

Hmmm… Mimo że w Przedmowie informujesz, iż jest to osobne opowiadanie, akurat zostało ono przerwane w najbardziej ciekawym momencie i ja jako czytelnik, śledząc z uwagą fabułę, zostałam z masą pytań… Niestety, nie mogę kliknąć, bo nic nie wiem, co dalej z Laurą, kto/co ją uratowało, kto rozmawiał na końcu tekstu, co z bestią, której ona poszukiwała, co z Penem itp., itd… :( Wielka szkoda… :(

Moim zdaniem to jeden z rozdziałów, fragment, ale nie odrębne opowiadanie. Zbyt wiele kwestii i wątków nie zostało rozstrzygniętych.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, dziękuję za uwagi dotyczące tekstu. Przejrzę je na spokojnie i naniosę poprawki.

 

Co do Twoich pytań dotyczących fabuły, to opowiadanie ma tak zwane „otwarte zakończenie”, aby umożliwić czytelnikowi własną interpretację. Dodatkowo, w poprzednim opowiadaniu z Laurą dostałem sporo uwag, że „za bardzo tłumaczę”, więc tym razem postanowiłem nie opisywać wszystkiego wprost. Zgodnie z sugestiami zamysł był taki, by czytelnik sam wyciągał wnioski, a niektóre wątki miały pozostać okryte tajemnicą.

 

 

UWAGA SPOJLERY PONIŻEJ

 

 

„nic nie wiem, co dalej z Laurą” – Laura przeżyła, choć nie powinna i pokrzyżowała plany Bankiera, co można wyczytać z ostatniego fragmentu.

„ kto/co ją uratowało” – można wywnioskować z tekstu, że chodzi o Ducha. Jest na ten temat cała rozmowa z Penem na początku oraz „rozmowa” Laury z samym Duchem.

„kto rozmawiał na końcu tekstu” – tu raczej oczywiste, że rozmawiali ze sobą Bankier, który zlecił najemnikom skłócenie ze sobą ludzi i elfów oraz członek Zakonu. Jest zaznaczone, że nosi bordową koszulę. Na początku opowiadania Laura wspomina, że mistrzowie Zakonu takie noszą.

„co z bestią, której ona poszukiwała” – tu też dość łatwo się domyślić, że bestii (viry) wcale nie było. Najemnicy zainscenizowali wszystko, by wyglądało to na atak viry kontrolowanej przez elfy. Są wskazówki przy rozmowie z Morisem oraz z Daviem.

„co z Penem” – dziennikarz nie jest „typem walczącym”, więc pozostał w saloonie. Nie jest to napisane, ale można wywnioskować, że po wspólnej przygodzie z Laurą, każde ruszyło w swoją stronę.

Bardzo dzięki, rozumiem, niestety nie wywnioskowałam tego wszystkiego z tekstu (a czytałam bardzo dokładnie), ale zdaję sobie sprawę, że zarzuty co do “kawy na ławę” powodują, iż potem staramy się w kolejnych tekstach zawierać sporo tajemnic. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

 Opowiadanie generalnie mnie nie porwało, ale dotrwałem do końca.

Jeśli chodzi o postać dziennikarza to mam „vibe” jak Jaskra z Wiedźmina, ale efekt parodiowy w tym wypadku nie działa, a jego infantylne zachowania wypływają negatywnie na odbiór całego opowiadania. Irytujący bohater.

Elfy przypominają Indian – dość oklepana wizja. Nie potrafią się dostosować do współczesnego im świata, trwając w swoich przekonaniach. Przez analogię do nich powinni jednak podjąć tę próbę, bo to są rozumne istoty. Rozumiem, że mają swoją kulturę, ale w zderzeniu z silniejszą cywilizacją muszą się dostosować.

Miałem momentami zgrzyty np. jak dziennikarz jedzie na koniu, notując w siodle słowa Laury, albo jak elfka „wypadła” nagle z krzaków.

 

Ciekawe opowiadanie, ale muszę jeszcze przeczytać część pierwszą bo coś czuję wtedy to będzie jeszcze lepsze. 

Pomysł z elfami/Indianami którzy nie potrafią się przystosować nie jest może jakoś strasznie oryginalny ale fantastyka pełna jest takich motywów a tu został moim zdaniem dobrze rozwiązany i opisany.

Opowiadanie jako całość ocenił bym na 8/10 ale samo zakończenie już mocne 9/10. Podoba mi się że nie jest wszystko wyjaśnione i trzeba się pewnych rzeczy domyślać (chociaż z poprzednich komentarzy widzę że nie wszystkim przypadło to do gustu). 

Osobiście doszedłem do wniosku po lekturze że to “duch” ją uratował za jakąś cenę którą będzie musiała zapłacić w przyszłości (następna część?). 

Ciekawym motywem było również to że nie było żadnej bestii tylko ludzie którzy coś knują.

Mam nadzieję na kontynuację bo bardzo przyjemnie mi się czytało.

Bruce, w końcu znalazłem chwilkę i poprawiłem błędy, które wyłapałaś. Większość zmieniłem zgodnie z Twoimi sugestiami, ale uważam, że część była ok i nie wprowadzałem zmian.

 

Z innych kwestii:

Mężczyzna westchnął i nerwowo poprawił melonik na głowie. – to dość trudne: on jedzie, trzyma notatnik, pióro i poprawia jeszcze melonik? – Ja to widzę tak: Pen i Laura jechali sobie spokojnie obok siebie na roggach. To inteligentne zwierzęta, więc Pen nie musiał trzymać za lejce, by jechać prosto. Może nie było to szczególnie bezpieczne, ale przy powolnej jeździe jak najbardziej wykonalne. Poprawić melonik można jedna ręką, w której trzyma się pióro.

kolejna kwestia – czy w takich warunkach pióro jest wygodne w użyciu? – trzeba przecież mieć też kałamarz i atrament/naboje (?) – Pen w jednej ręce trzymał notatnik, a w drugiej wieczne pióro (czyli takie z wbudowanym zbiorniczkiem na atrament) więc nie widzę tutaj problemu. Pen dostał takie przezwisko, właśnie przez swoje wieczne pióro, które było nowością w tamtych czasach.

Nieco dziwi, że atna nie zaproponowała Laurze fajki – Nie zaproponowała, „bo to zła kobieta była” :D. A tak serio, to chciałem w ten sposób zaznaczyć, że przywódczyni elfów nie była w 100% przekonana do Laury. Zaufała jej na tyle, by opowiedzieć co się stało, ale nie była pewna, co z tego wyniknie. Scena kojarzy się z paleniem fajki pokoju, ale tutaj nie ma właśnie tego „dzielenia się fajką”.

 

Pamiętam, że bardzo podobała Ci się pierwsza historia z Laurą, dlatego jest mi trochę przykro, że końcówka opowiadania sprawiła, że nie zasłużyłem na Twojego „klika”.

Mogę zmienić zakończenie, by właśnie „wyłożyć kawę na ławę”, ale chciałbym aby więcej ludzi się wypowiedziało w tej sprawie. Jak na razie zdania są podzielone.

 

 

 

Wues, dziękuje za komentarz. Szkoda, że opowiadanie cię " nie porwało" ale każdy ma swój gust.

Co do postaci dziennikarza, to typowy pomocnik głównego bohatera, tak zwany sidekick :) Cieszę się, że wywołał u ciebie emocje. Miał być trochę irytujący. Dziwię się jednak, że Twoim zdaniem negatywnie wpływa na całość opowiadania.

Jeżeli chodzi o elfy, to z tekstu jasno wynika, że przegrały wojnę z ludźmi i teraz poszukują dla siebie miejsca w nowym świecie. Część nie chce się pogodzić z przegraną i dalej walczy z ludźmi, a cześć (tak jak plemię elfów w opowiadaniu) podejmuje próby dogadania się z ludźmi. Przywódczyni elfów zawarła coś w rodzaju paktu o nieagresji ze starszym wioski ludzi. Zaczęli się wymieniać towarami i powoli dostosowywali się do nowej rzeczywistości. W pewnym momencie jednak proces integracji został przerwany przez Bankiera, który chciał zagarnąć ziemię elfów dla siebie i wymyślił intrygę, aby się ich pozbyć.

Ciekaw jestem, jak oceniasz końcówkę opowiadania. Czy miałeś problem ze zrozumieniem, co się wydarzyło, tak jak Bruce?

Zachęcam do przeczytania pierwszej części przygód Laury. Może bardziej przypadnie ci do gustu. Nie ma tam irytującego dziennikarza:)

 

 

 

LORAK92, dziękuję za komentarz. Bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się spodobało. Jeszcze bardziej cieszy fakt, że przypadła ci do gustu „kontrowersyjna” końcówka opowiadania.

Mam nadzieję, że przeczytasz również pierwszą cześć i zostawisz jakiś komentarz.

Co do dalszych części, to coś tam mam w planach, ale zobaczymy co z tego wyjdzie :)

Zgodnie z obietnicą, zaglądam do kolejnej części. :)

Zniknęły infodumpy, to dobrze, ale widzę, że znalazłeś sobie furtkę do przemycania ekspozycji w postaci wywiadu. Tu się nie czepiam, to chyba jedna z lepszych furtek, chociaż w dialogach czasem masz tendencję do ,,as you know”, np. tutaj na początku:

Jedziesz ze mną tylko dlatego, że znasz skrót do Doliny Enndar, który zaoszczędzi mi sporo czasu.

Yyy… Wracając do tematu. Zawarliśmy umowę. W zamian za moją nieocenioną pomoc w dotarciu do osady kopaczy gliny, zgodziłaś się udzielić mi wywiadu.

Trochę jakby postacie mówiły do czytelnika, nie do siebie nawzajem.

Laura już nie wydaje się OP, też dobrze (widziałem, że w poprzednim odcinku zaszły jakieś zmiany, ale przyznaję, że nie czytałem tej poprawionej wersji). Klimat w moim odczuciu zjechał bardziej w stronę fantasy niż westernu, ale w sumie mi to nie przeszkadzało. Zgadzam się, że dynamika relacji Pena i Laury przypomina relację Jaskra i Geralta (nawet mnie to rozbawiło), jednak nie uważam, że pismak był irytujący. Moim zdaniem comic relief się przydaje, o ile autor potrafi go dobrze poprowadzić (BTW, imię ,,Pen” kojarzyło mi się głównie z… oswojonym pingwinkiem Misato z ,,Neon Genesis Evangelion”. :P)

Żeby nie było tak różowo – też mi się nie podobała końcówka. Wyleciała poza cienką granicę, która dzieli ,,otwarte zakończenie” od ,,zakończenia prowadzącego donikąd”. Może gdybyś nie porzucił Laury na pobojowisku, tylko dodał jakiś, choćby symboliczny epilog… Hm, sam nie wiem.

Jeszcze dwie rzeczy:

Pen dostał takie przezwisko, właśnie przez swoje wieczne pióro, które było nowością w tamtych czasach.

I to jest jedna z tych informacji, które wartałoby umieścić w tekście. ;) Bo mówi coś i o świecie, i o postaci.

No i to, czego normalni ludzie pewnie się nie będą czepiać… Język elfów. :P

Mi Laura (…) Yue nedre?

Nae argis at. Notre yue nae diros

Umma wart ne kerr? Yue knot?

Zgaduję, że nie bawiłeś się w Tolkiena i przygotowałeś sobie tylko te frazy, które były potrzebne w opowiadaniu. Większość pewnie miała być łatwa do rozszyfrowania. Niestety, tu moje zawieszenie niewiary spadło z hukiem, bo zacząłem się zastanawiać, skąd w mowie kompletnie obcej rasy komponenty typowe dla języków indoeuropejskich (cząstki takie jak ,,mi”, ,,yue”, ,,nae”… cały czas zakładając, że znaczą to, co myślę, że znaczą). Ja bym tu widział jakieś bardziej egzotyczne zbitki głosek, ale to już moje skrzywienie. XP 

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Na spokojnie, Szanowny Autorze, przyjmuję Twoje widzenie tych kwestii, wizja Autora to rzecz święta, rozumiem i ok, klikam, bo potrafię to już teraz wszystko dużo łatwiej wyobrazić sobie, a to przy czytaniu jest najważniejsze – widząc w wyobraźni, widzę to też jaśniej i wyraźniej, jakby było filmem, zrealizowanym na podstawie Twojej opowieści. :) Trudno mi początkowo było przyjąć takie sceny, ale teraz rozumiem, zatem serdecznie Ci dziękuję za ich doszczegółowienie. :) 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. ;) 

Pecunia non olet

SNDWLKR, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że ogólnie podobała Ci się nowa przygoda Laury. Wziąłem sobie do serca Twoje porady z poprzedniego opowiadania i miło mi, że zauważyłeś wprowadzone zmiany w „Pakcie”. Co do „as you know”, to fakt zdarzyło się, ale staram się tego nie nadużywać :)

BTW, imię ,,Pen” kojarzyło mi się głównie z… oswojonym pingwinkiem Misato z ,,Neon Genesis Evangelion”. :P – Zupełnie zapomniałem o tym zwierzaku :) Faktycznie pojawił się z serialu z lat 90tych. Chyba w tych nowych odsłonach zupełnie usunęli pingwinka. Pamiętam, że za dzieciaka lubiłem NGE, ale tyle już zrobili remaków i rebootów, że nie idzie tego ogarnąć :D

Informacja o przezwisku Pena to taki dodatkowy smaczek. Chciałem żeby czytelnik sam połączył kropki, ale nie jest to jakoś szczególnie ważne dla fabuły. Na razie nie mam pomysłu jakby to wpleść do tekstu, ale pomyślę nad tym.

Zgaduję, że nie bawiłeś się w Tolkiena i przygotowałeś sobie tylko te frazy, które były potrzebne w opowiadaniu. – Dobrze zgadujesz :) Niestety, nie jestem profesorem językoznawcą jak Tolkien i nie wymyśliłem całego języka przed napisaniem opowieści, choć bym bardzo chciał.

Zależało mi, by pokazać jak wygląda język elfów, a nie tylko napisać daną kwestię po polsku z dopiskiem, że postać powiedziała to w obcym języku. Takie rozwiązanie na pewno byłoby łatwiejsze i czytelnik od razu znałby treść wypowiedzi postaci, ale nie o to chodzi.

Chciałem żeby język elfów brzmiał inaczej, ale jednocześnie na tyle znajomo, by uważny czytelnik mógł sobie sam przetłumaczyć część wypowiedzi. Gdyby język elfów był całkowicie "nie z tej ziemi", to nic by z tego nie wyszło. Rozumiem Twój punkt widzenia, ale musiałem znaleźć jakiś kompromis. Myślę, że efekt końcowy nie jest taki zły :)

Jeżeli chodzi o końcówkę opowiadania, to przyznam, że jest to taki trochę eksperyment. Chciałem spróbować czegoś nowego i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Poczekam jeszcze na kilka innych opinii, ale już widzę, że nie wyszło do końca tak, jak chciałem.

Co do pomysłu z epilogiem, to właśnie końcowa rozmowa Bankiera z zakonnikiem miała być czymś takim. Może nieco rozbudować tę rozmowę i dodać więcej szczegółów o tym, co wydarzyło się w dolinie? Alternatywnie mogę dopisać nową scenę, jak zmartwiony Pen odnajduje zakrwawioną Laurę. Co o tym myślisz?

 

 

 

Bruce, bardzo dziękuję z „klika” :) Cieszę się, że mogłem pomóc z wyjaśnieniami dotyczącymi tekstu. W kwestii kontrowersyjnego zakończenia, może podrzucisz jakiś pomysł jak je poprawić? Jestem otwarty na sugestie.

 

I ja bardzo dziękuję. :) Zawsze chętnie wracam do znanych mi już opowiadań, próbuję pewne wątki przemyśleć na nowo, zastanawiam się nad nimi, kolejny raz wyobrażam sobie opisywane sceny (to jest dla mnie rzecz najistotniejsza – wyobrażanie ich sobie, jakbym oglądała film)), po ponownych przemyśleniach klikam, nominuję. :) 

Tutaj wspomniałam już przy mojej pierwszej opinii, czego mi zabrakło. Potem jednak wyjaśniłeś to w formie spojlera, pozmieniałeś to i owo. Do tego – to tylko moje bardzo indywidualne, niekoniecznie poprawne sugestie i odczucia. :) Jest ok, niczego już absolutnie nie zmieniaj. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Aktualnie oglądam ,,Rebuild of Evangelion” i w dwóch pierwszych częściach pingwinek był. :) Z trzeciej, poważniejszej, już zniknął.

Co do pomysłu z epilogiem, to właśnie końcowa rozmowa Bankiera z zakonnikiem miała być czymś takim. Może nieco rozbudować tę rozmowę i dodać więcej szczegółów o tym, co wydarzyło się w dolinie?

Nie, wydaje mi się, że nie trzeba. Ściągnięcie Pena brzmi lepiej i myślę, że byłoby ,,uczciwsze” wobec niego, bo jego rola w opowiadaniu sprowadza się do wyciągania z ludzi ekspozycji, a tak mógłby się wreszcie na coś przydać. ;P Fragment po ostatniej gwiazdce mógłby zostać w charakterze ,,sceny po napisach”. Takie jest moje zdanie na ten temat, a co ty zrobisz ze swoim tekstem, to już zależy wyłącznie od ciebie. ;)

 

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Adamie, cieszę się, że mogłam przeczytać historię kolejnej misji Laury. :)

Dziewczyna znów mogła wykazać się umiejętnościami i mocami, choć nie z każdej opresji wyszła cało i nie każda sytuacja, w której się znalazła, zwłaszcza ta w finale, jest całkiem jasna, ale to nie przeszkadza by snuć własne przypuszczenia.

Towarzyszący jej przewodnik-dziennikarz, jak na dziennikarza przystało, okazał się należycie ciekawski i wścibski, ale dzięki przeprowadzanemu w podróży wywiadowi, poznajemy nieco szczegółów dotyczących Zakonu.

Mam pewne zastrzeżenia do elfów – rozumiem, że opowiadanie jest napisane w klimacie westernu, ale, jak na mój gust, elfy zbyt nachalnie przypominają Indian.

Reszta postaci zachowuje się zgodnie z przyjętą konwencją, łącznie z pazernym bankierem i rewolwerowcami.

Czy słusznie się domyślam, że zakonnik-sprzeniewierzeniec występujący w ostatniej scenie, w przyszłości stanie się powodem kłopotów Laury?

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale mam nadzieję że poprawisz usterki, abym mogła zgłosić je do Biblioteki. :)

 

spo­glą­da­jąc na bor­do­wą ko­szu­lę Laury, która wy­sta­wa­ła spod he­ba­no­wej ma­ry­nar­ki. → Nie wydaje mi się, aby koszula wystawała spod marynarki.

Proponuję: …spo­glą­da­jąc na bor­do­wą ko­szu­lę Laury, widoczną pod he­ba­no­wą ma­ry­nar­ką.

 

Odu­rza­ją cię zio­ła­mi, od któ­rych kręci ci się w gło­wie – po­my­śla­ła. – Wpa­dasz w trans… → Didaskaliów po myśleniu nie zapisujemy kursywą. Obie półpauzy poprzedzające myśli są zbędne; przed myśleniem nie stawiamy półpauzy. Winno być:

Odu­rza­ją cię zio­ła­mi, od któ­rych kręci ci się w gło­wie – po­my­śla­ła. Wpa­dasz w trans…

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów

 

– Kilka, ekhm…. na­ście lat temu… → Zbędna kropka po pierwszym wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

– O żesz kurwa! – zawył rosły blon­dyn… → – O żeż kurwa! – zawył rosły blon­dyn

 

Kule świ­sta­ły w po­wie­trzu, prze­la­tu­jąc tuż nad jej głową lub wbi­ja­jąc się w spróch­nia­łe drew­no, słu­żą­ce jej za osło­nę. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

na­ma­lo­wa­ne miał czar­no–czer­wo­ne znaki. → …na­ma­lo­wa­ne miał czar­no-czer­wo­ne znaki.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Jego kru­cze włosy zwią­za­ne były w war­kocz… → Jego kru­cze włosy splecione były w war­kocz

Warkocze się plecie, nie wiąże.

 

Tak jak u wszyst­kich dłu­go­wiecz­nych, cięż­ko było okre­ślić jej wiek. → Tak jak u wszyst­kich dłu­go­wiecz­nych, trudno było okre­ślić jej wiek.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

wska­zu­jąc dło­nią na miej­sce przy nie­wiel­kim ogni­sku. → …wska­zu­jąc dło­nią miej­sce przy nie­wiel­kim ogni­sku.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

któ­re­goś dnia tar­go­we­go lu­dzie nie po­ja­wi­li w usta­lo­nym miej­scu. → Pewnie miało być: …któ­re­goś dnia tar­go­we­go lu­dzie nie po­ja­wi­li się w usta­lo­nym miej­scu.

 

za­py­ta­ła atna, od­sta­wia­jąc fajkę na bok. → …za­py­ta­ła atna, odkładając fajkę na bok.

 

– Teraz pie­cze jesz­cze go­rzej niż wcze­śniej! → – Teraz pie­cze jesz­cze bardziej niż wcze­śniej!

 

– Co jest? – po­my­śla­ła, wpa­tru­jąc się w błysz­czą­ce oczy elfki. → Co jest? – po­my­śla­ła, wpa­tru­jąc się w błysz­czą­ce oczy elfki.

 

Moris ro­ze­śmiał się z iro­nią, a dwój­ka jego kom­pa­nów mu za­wtó­ro­wa­ła. → A może: Moris ro­ze­śmiał się z iro­nią, a dwój­ka kom­pa­nów za­wtó­ro­wa­ła mu.

 

nagły po­dmuch wia­tru prze­szedł przez sa­lo­on z gło­śnym świ­stem, zdmu­chu­jąc ka­pe­lu­sze z głów… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …nagły po­dmuch wia­tru prze­szedł przez sa­lo­on z gło­śnym świ­stem, zrywając ka­pe­lu­sze z głów

 

 – Po­wiedz­mypo­wie­dzia­ła chłod­no. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: – Po­wiedz­my – rzekła chłod­no.

 

Ko­bie­ta ode­szła kilka kro­ków i wska­za­ła na skrzy­nie sto­ją­ce pod ścia­ną. → Ko­bie­ta ode­szła kilka kro­ków i wska­za­ła skrzy­nie sto­ją­ce pod ścia­ną.

 

po czym zgię­ła się w pół i zwy­mio­to­wa­ła. → …po czym zgię­ła się wpół i zwy­mio­to­wa­ła.

https://nck.pl/en/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/w-pol-czy-wpol-

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za komentarz. Miło mi, że spodobała Ci się kolejna przygoda Laury. Jak słusznie zauważyłaś, tym razem jest bardziej tajemniczo i bohaterka czasem dostaje w kość :)

Cieszę się, że postać dziennikarza przypadła Ci do gustu. Laura to „samotna wilczyca”, ale nawet ona od czasu do czasu potrzebuje pomocy.

Co do elfów, to faktycznie przypominają Indian, ale takie było założenie. Pomyślę nad tym i w kolejnych historiach postaram się nadać im nieco więcej indywidualnego charakteru.

 

Czy słusznie się domyślam, że zakonnik-sprzeniewierzeniec występujący w ostatniej scenie, w przyszłości stanie się powodem kłopotów Laury? – He, he, to tajemnica. Dowiesz się, jak przeczytasz kolejne części :)

 

Poprawiłem błędy, które wskazałaś. Masz niesamowite oko, że tak potrafisz wszystko wyłapać :)

 

Po długim namyśle, zmieniłem trochę końcówkę opowiadania (chodzi o rozmowę Bankiera z zakonnikiem). Dodałem nieco więcej szczegółów, które moim zdaniem ułatwią odbiór całości. 

 

Bardzo proszę, Adamie. Niezmiernie mi miło, że uznałeś uwagi za przydatne. A skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)

 

He, he, to ta­jem­ni­ca. Do­wiesz się, jak prze­czy­tasz ko­lej­ne czę­ści :)

O, tajemnica podsyca ciekawość. Poczekam. :)

 

Masz nie­sa­mo­wi­te oko, że tak po­tra­fisz wszyst­ko wy­ła­pać :)

Owszem, udaje mi się wyłapać to i owo, ale nie mogę dać gwarancji, że podczas jednokrotnej lektury wyłapałam wszystko. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Adam Huzar

To nie są moje klimaty, ale piszesz bardzo sprawnie i widać, że nie od wczoraj, dlatego czytało mi się dobrze, bez zgrzytów. Zastanawiające było dla mnie, jak można coś notować, jadąc na koniu? Możesz mi to wytłumaczyć? Historia wciągająca, czuć las, jest tajemnica i polowanie na stwora, są elfy, zbóje, walka i magia, w zasadzie wszystko co potrzebne do dobrego fantasy, i wykonanie również bardzo dobre, dlatego klik ode mnie. 

Pozdrawiam

Hesket, dziękuję za komentarz i za „klika”. Szkoda, że to nie są Twoje klimaty, ale cieszę się, że mimo to przeczytałeś całość i uznałeś historię za wciągającą.

Zastanawiające było dla mnie, jak można coś notować, jadąc na koniu? – Bruce już o to pytała, ale po wyjaśnieniach uznała moją koncepcję ????. Pen i Laura jechali sobie spokojnie obok siebie na roggach. To inteligentne zwierzęta, więc Pen nie musiał trzymać za lejce, by jechać prosto i notować coś od czasu do czasu. Może nie było to szczególnie bezpieczne, ale przy powolnej jeździe jak najbardziej wykonalne. 

Bruce już o to pytała, ale po wyjaśnieniach uznała moją koncepcję ????. Pen i Laura jechali sobie spokojnie obok siebie na roggach. To inteligentne zwierzęta, więc Pen nie musiał trzymać za lejce, by jechać prosto i notować coś od czasu do czasu. Może nie było to szczególnie bezpieczne, ale przy powolnej jeździe jak najbardziej wykonalne. 

Zgadzam się absolutnie; wyobrażałam sobie typowego konia, zapominając, że to opowieść fantastyczna i zwierzę rogg może zachowywać się całkiem inaczej. :)

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Bruce, dziękuję za potwierdzenie, ale w miejscu znaków zapytania (Bruce już o to pytała, ale po wyjaśnieniach uznała moją koncepcję ????) miała być uśmiechnięta buźka. Nie wiem dlaczego zostało to podmienione na pytajniki. Teraz dopiero zauważyłem XD.

Aaa, rozumiem, wszystko ok, tak tu się czasem zapisują emotki. :) W każdym bądź razie – potwierdzam i chwalę pomysł, bo jest świetny. :) 

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Hej!

 

Cały początek trochę toporny, tzn. miałam wrażenie, że jako autor chciałeś nam przedstawić nieco więcej informacji o Zakonie, do czego wykorzystałeś rozmowę. I jasne, można tak zrobić, ale tu wybrzmiało to mało subtelnie. Laura nie chce nic mówić, po czym wyrzuca z siebie historię o tym, co zrobił Pen. Po czym Pen przypomina, jak się tu znaleźli, jaka była umowa i przedstawia ją nam tak, żeby czytelnik wiedział, o co chodzi. 

 

Znał Laurę wystarczająco długo, by wiedzieć, kiedy odpuścić. Kobieta była śliczna jak z obrazka, nie licząc poszarpanego ucha, które przeważnie i tak zakrywała warkoczem kasztanowych włosów. Potrafiła być jednak straszna i bezwzględna. 

Tłumaczysz. :)

 

– Nie można wierzyć w coś, co widziało się na własne oczy – rzekła poważnie Laura. – To nie wiara, tylko wiedza.

Podekscytowany dziennikarz zapisywał wszystko, wiercąc się niespokojnie w siodle.

Ale co zapisywał? Jakie wszystko? To, że istnieją pogańskie Duchy? Przecież sam o to zapytał, więc wie, że są ludzie, którzy uznają to za prawdę. Laura tylko potwierdziła to, co on wie, skąd zatem to podekscytowanie i notowanie “wszystkiego”? 

 

– Zabierają cię wysoko w góry

Dopiero tutaj zaczyna opowiadać coś, co Pen mógłby notować z takim podekscytowaniem. ;)

 

Wspomnienia Laury – hm, niedopowiedzenie brzmiałoby jednak lepiej niż taki skrótowy fragment. Być może gdzieś dalej w tekście, jako część opowieści, albo kiedy Laura siedzi samotnie i to wspomina. 

 

Pojawienie się elfki – scena opisana bardzo dobrze, szczegółowo, bez przesadzania, bez ugładzania. Na razie to ona trzyma najmocniej przy tekście. Można poczuć ten fragment, bezkarność bandy, wtrącającego się Pena (bo ma przy sobie członka Zakonu), brak reakcji Laury (świetnie wpasowana), tekst Borisa, żeby nie dobijać, bo za ładna. W taki sposób pokazujesz, co elfkę spotkało/spotka, mimo że nie mówisz tego wprost. Pełnokrwiste sceny są najlepsze, bo dają ogrom emocji przy czytaniu. Dialogi na plus. 

Teraz moment, w którym Laura wkracza do akcji – hm, we wcześniejszej części nie miała wyrzutów sumienia, a teraz ratuje obcą osobę tak po prostu? 

Sama walka i strzelanina fajnie pokazana.

 

Pen nie chciał zostawiać Laury samej, lecz gdy zaczęła się strzelanina, nie miał innego wyboru.

Ale tu znów tłumaczysz. Nie musisz mówić, że Pen nie chciał jej zostawić samej, ale nie miał wyboru, bo strzelanina. Takie wyjaśnianie opóźnia akcję. I nie daje możliwości do zastanowienia się, co mógł myśleć, bo mamy to podane na tacy. 

 

Trudna sytuacja, w której Laura ma problem z okiem i znowu magia ratuje jej życie, a nikt nie zdoła jej nawet tknąć. Tu trochę się zawiodłam, bo liczyłam, że może dostaniemy scenę podobną jak przy Yennefer z “Granicy możliwości”. 

 

– Wiem Pen, wiem.

– Wiem, Pen, wiem.

 

Odnośnie elfki – historia dość prosta, nie znała oprawców. 

 

Wejście do lasu podobne jak u “Wiedźmina” i te elfy skryte w gęstwinach, lecące strzały jako ostrzeżenie. Tu warto postawić na coś nietypowego, co będzie odróżniać Twoje elfy. 

 

– Jestem Surri, władca płomieni! Rzuć broń i złaź z rogga albo spalę cię na popiół! Drugi raz nie będę powtarzał!

O, właśnie o coś takiego mi chodziło, magiczne moce elfów, które od razu widać. 

Ale Laura znowu jest przygotowana i ponownie wygrywa w tym starciu, co robi się odrobinę męczące. ;p 

 

Elari od wieków stoją w miejscu, ludzie wręcz przeciwnie. Ciągle się rozwijacie i podporządkowujecie świat do swoich potrzeb. Dzieli nas przepaść technologiczna, której nigdy nie przeskoczymy, a magia, która była naszą jedyną przewagą, koniec końców zawiodła.

Tutaj też elfy zbyt sapkowskie, tzn. przemijające, dzieli ich przepaść technologiczna itd. 

 

Tylko, że nasze wysiłki okazały się daremne. 

Tylko że nasze wysiłki okazały się daremne. 

 

Za to kuracja oka i niedopowiedzenia rozpalają wyobraźnię. Ten fragment też jest bardzo dobry – Laura wlewa do oka miksturę, traci przytomność, a później Pen opowiada o różnych dziwnych odgłosach. Nie wiemy, co się działo, możemy się domyślać i tu wszystko fajnie przemyślane. 

 

Rozmowa z Morisem – takie rozmowy wychodzą Ci świetnie. Laura idealnie pyskata i jednocześnie naprawdę lekko przychodzi Ci pisanie o jej odzywkach (”Nawet najbardziej zdziczała vira nie pozwoliłaby, żeby aż tyle się zmarnowało.”), cała scena na duży plus. Czytałam z przyjemnością, dialogi przednie. 

 

– Ktoś z tutejszych ma aparat?

– W takiej dziurze? Tu nawet porządnego burdelu nie ma.

XD

 

Kłótnia w salonie nieźle opisana, czuć poddenerwowane nastroje ludzi. Niebieski minerał zgubiony przez Toma, który brata się z elfką, informacja o ludziach Bakera, którzy mają całe worki tych minerałów… Robi się ciekawie. :D

 

Po to cię tu przecież sprowadził. Chyba, że…

Po to cię tu przecież sprowadził. Chyba że…

 

 sięgnęła po broń, lecz mężczyzna był szybszy.

No, w końcu Laura ma kłopoty!

Tylko wiesz, problem z taką idealną postacią, która zawsze w każdej sytuacji radzi sobie bez mrugnięcia okiem i nawet jak ma chore oko i tym okiem mruga, to i tak załatwi piątkę ludzi na luzaku (wiem, długie zdanie :P) jest taki, że w pewnym momencie czytelnik może kibicować tej drugiej stronie. A wynika to z tego, że bohaterowie zbyt idealni, są mało ludzcy, zbyt papierowi, przez co nie boimy się o nich, nie martwimy, nie czujemy do nich sympatii (nie potrzebują tego, bo i tak zawsze sobie poradzą). 

I tak też tutaj – kiedy Laura nie strzela pierwsza, powinnam się zmartwić, że oberwała, a ja w sumie cieszę się, że ma jakąś ludzką cechę. I oczywiście to Twój bohater, Ty kreujesz ją tak, jak chcesz. Ja tylko zwracam uwagę na to, że gdyby ją uczłowieczyć, to czytelnik bardziej by się z nią zżył i bardziej przeżywałby takie sytuacje, w których coś się z nią dzieje. 

 

Dalej mamy ponowne ocalenie Laury. Za cenę, która dla niej jest wysoka, ale wcześniej nie miała wyrzutów sumienia, więc skąd w niej aż taki strach? 

 

Za to końcówka i otwarcie kolejnej części – dobre. 

 

Intryga, poszczególne sceny, dialogi, świat – jest nieźle. Podobało mi się.

Za to Laura dalej zbyt silna i wszystko jej się udaje (bo jasne, nie strzeliła raz pierwsza, ale i tak przeżyła dzięki paktowi z Duchem, w dodatku wszystkich rozpie*** w drobny mak… Sorry, na miazgę, więc przy jej charakterze to mimo wszystko sukces. Żyje, pokonała innych, ma dodatkową moc). 

No więc bohaterka ciągle mi zgrzyta, ale przyznaję, że jest coś w tym świecie, co przyciąga. 

Pozdrawiam,

Ananke

 

P.S. Przeczytałam komentarze. Elfy jako Indianie – no może, ale dla mnie totalnie elfy jak u Sapkowskiego. :D

Jeszcze tak trochę skojarzyłam sobie ten świat, śledztwo z serialem “Carnival Row”, tam też taki brud, dark fantasy. 

 

 

Ach, no i jest różnica między niedopowiedzeniami a urywanym zakończeniem, a tu widać, że ma być dalsza część, to nie epilog, który może mieć kiedyś ciąg dalszy, to wyraźna zapowiedź. ;)

Hej

Zgodnie z obietnicą wbijam!

Na wstępie – mądrzy ludzie się tu już wypowiedzieli, więc łapanki stricte błędów nie robię – podzielę się swoimi odczuciami i jakimiś przemyśleniami.

Dzień był chłodny i wilgotny.

Ktoś mądrzejszy ode mnie kiedyś napisał, że pierwsze zdanie nie powinno dotyczyć opisu pogody. Osobiście nie wiem, czy się z tym do końca zgadzam.

Co do pierwszego dialogu – kurczę, z jednej strony stworzyłeś dobrą dynamikę i dwie postaci dobrze się uzupełniające, aby rozmowa była ciekawa. Co więcej, to nawet ma sens do ekspozycji świata, że on zadaje Laurze pytania. Dla mnie główna wada tkwi w wypowiedziach Pena – są zbyt sztuczne, brzmią trochę jak zapis rozmowy w dzisiejszych portalach internetowych i to już po podwójnej weryfikacji. To chyba najbardziej źle wypada i wpływa na słabszy efekt całości.

Ale już od pierwszych zdań te dwie postaci dobrze mi ze sobą grają, mają dobrze dobrane style mówienia i przebłyski charakterów. Acz faktycznie podobne to do Geralta i Jaskra. 

 

Autentycznie wypadają opisy. Świat, który prezentujesz nie ma zaokrągleń, w miarę krótko udaje Ci się sporo opisać. Brawo.

 

Zasypana gradem pocisków Laura uskoczyła w bok i schroniła się za powalonym pniem.

To wypada mi trochę nieautentycznie, bo to jednak kule, nie strzały. Trudno tak sobie unikać gradu pocisków z bliska. 

 

Obecnie tylko członkowie Zakonu są w stanie pokonać te sadystyczne potwory, które lubują się w opętywaniu i pożeraniu ludzi. Wy zaś, szlachetni Elari, w swojej arogancji sądziliście, że możecie nad nimi zapanować. Dobrze wiemy, jak to się skończyło.

O dobra, ten fragment faktycznie mocno służy ekspozycji i wypada nienaturalnie. 

 

– Kiedy zniknęłaś w tamtym namiocie, sądziłem, że już po tobie – jęknął Pen

W sumie akapit, zaczynający się tym zdaniem, jest chyba niepotrzebny. Nic nie wniósł, jest skrótowy. Mogłoby go nie być.

 

Sam tekst i jego fabuła nie są porywające i jakby je streścić fabułę w punkty w sumie trudno byłoby to komuś sprzedać. Za mało się dzieje, a jak już, to nie do końca wiemy co, bo to tajemnica. Troszkę jak początkowa faza gry RPG, gdzie gracze sporo poznali, ale to się jeszcze nie łączy – muszą to rozgryźć w następnych sesjach.

ALE (dramatyczny zwrot akcji) będę klikał do biblioteki.

Dlaczego?

1) zaintrygował mnie świat stworzony – może nie jest on wielce oryginalny, ale ma klimat. Po prostu dobrze się go zgłębia, sprawia to sporą przyjemność

2) nie zarżnąłeś tego dobrego świata złym wykonaniem – technicznie jest jak najbardziej poprawne, a fabularnie jest średnio-dobre. 

 

Rezultat daje bardzo strawny tekst, który wcale się nie dłuży, jest spójny i od początku do końca dobrze się go czytało. Stąd klik.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Ananke, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że powróciłaś na drugą przygodę Laury :) Możemy się w kilku kwestiach nie zgadzać, ale jestem wdzięczy za Twoje uwagi. Na pewno je rozważę.

 

Co do „mało subtelnego” wstępu, to odnoszenie się w dialogu do wydarzeń z przeszłości, by nakreślić tło opowieści jest zabiegiem starym jak świat i dość często wykorzystywanym. Rozumiem, że może to komuś przeszkadzać gdyby takie opisywanie zajmowało kilka stron, ale sytuacja o której mówisz, to raptem kilka linijek dialogu (wyjaśnienie jak Laura i Pen się poznali). Jak dla mnie, to dobry kompromis, żeby przekazać ważne informacje i nie wydłużać za bardzo tekstu.

 

Co do „tłumaczeń”, to po Twoich uwagach do „Zakonu Oczyszczenia” zwracam na to uwagę i staram się ich unikać. Nie sądzę jednak, żeby pojedyncze zdanie tu i ówdzie przeszkadzało :)

 

Ale co zapisywał? Jakie wszystko? To, że istnieją pogańskie Duchy? Przecież sam o to zapytał, więc wie, że są ludzie, którzy uznają to za prawdę. Laura tylko potwierdziła to, co on wie, skąd zatem to podekscytowanie i notowanie “wszystkiego”? – Podekscytowanie wynikało z tego, że Laura potwierdziła plotki na temat Duchów. Byty te wyznawane są przez elfy i ludzie traktują je jako zwykły zabobon. Nigdzie w teście nie ma informacji, że są ludzie, którzy podzielają wierzenia elfów (z wyjątkiem zakonników, co jest kontrowersją). Mało tego, Laura powiedziała coś więcej. Stwierdziła, że ona nie „wierzy” w Duchy, bo one istnieją naprawdę, wiec to nie wiara, tylko wiedza. Wyobraź sobie np. znajomego policjanta lub oficera w wojsku, czy innego członka ważnej organizacji, który ze śmiertelną powagą mówi Ci, że Thor władca piorunów jest jak najbardziej realny i że widział go na własne oczy (oczywiście nie mówimy o filmach Marvela XD).

 

Jeżeli chodzi o wspomnienia Laury z zawierania paktu z Duchem, to uważam, że odbiorca, który zapoznaje się pierwszy raz z danym tekstem/filmem/grą chce aby przynajmniej cześć rzeczy była wyjaśniona czarno na białym. W „Pakcie” i tak jest dużo niedopowiedzeń i czytelnik musi się sporo rzeczy domyślać. Oczywiście rozumiem, że możesz mieć inne odczucia.

 

Pojawienie się elfki – scena opisana bardzo dobrze, szczegółowo, bez przesadzania, bez ugładzania. – No, nareszcie jakiś komplement :) Cieszę się, że scena z elfką przypadłą Ci do gustu. Napracowałem się nad nią i jestem z niej dumny.

 

 

Uwaga, poniżej spojler poprzedniej części „Zakon Oczyszczenia”

Teraz moment, w którym Laura wkracza do akcji – hm, we wcześniejszej części nie miała wyrzutów sumienia, a teraz ratuje obcą osobę tak po prostu? – Przy zabijaniu „bandziorów”, człowiek z a’la dzikiego zachodu nie miałby żadnych problemów. Rozumiem więc, że chodzi Ci o scenę z panią doktor. Zauważ, że przy rozmowie z doktor Teris, Laura musi się bardzo spieszyć, żeby uratować porwane przez virę dziecko. Próbuje rozmawiać z lekarką , ale ta uparcie trwa przy swoim i usiłuje przywrócić męża do życia. Oczywiście nie jest to możliwe, ale Teris nie przyjmuje do wiadomości wyjaśnień Laury. Bohaterka ma dylemat moralny i ostatecznie decyduje się na użycie „zakazanej mocy”, by wydobyć z umysłu lekarki miejsce przetrzymywania dziewczynki. Podczas procesu Laura nie krzyczy na Teris, jest wręcz dla niej bardzo łagodna. Po wszystkim Laura dusi w sobie wyrzuty sumienia poprzez alkohol. Musi tak robić, bo tego wymaga od niej jej praca.  

Koniec spojlera.

 

 

Laura nie ratuje obcej osoby tak po prostu. Faktycznie w porównaniu z reakcją Pena, można by uznać, że Laurę nie obchodzi elfka. Całkiem możliwe, że tak na początku było. Laura na wojnie naoglądała się podobnych scen. Dla niej najważniejsza jest misja. Słowa Pena, tragiczny wygląd elfki i wykrzyczane przez nią słowa sprawiają jednak, że coś w Laurze pęka i kobieta postanawia uratować elfkę. Gdy Pen pyta się Laury czy płacze, kobieta odwraca głowę i odpowiada mu bardzo ostro. Pośpiesznie wyjaśnia co jest przyczyną łez, zupełnie jakby chciała ukryć prawdziwy powód. Jak było naprawdę? Pozostawiam to do wyobraźni czytelnika. Zwracam jednak uwagę, na szczegóły w zachowaniu Laury, która z daleka wygląda jakby wszystko po niej spływało, ale gdy przyjrzymy się dokładniej dochodzimy do wniosku, że nie do końca tak jest.

 

Sama walka i strzelanina fajnie pokazana. – Mało tych komplementów od Ciebie, więc cieszę się z każdego :)

 

Tutaj też elfy zbyt sapkowskie, tzn. przemijające, dzieli ich przepaść technologiczna itd. – Pan Andrzej nie ma monopolu na takie przedstawienie elfów. :) W wielu innych światach występują podobne motywy, choćby Dragon Age, Elder Scrolls, Warhammer Fantasy. Zresztą to, że słabsza cywilizacja musi ustąpić silniejszej, nie jest niczym odkrywczym. Znamy to z realnego świata. Jeżeli chodzi o „moje elfy” to zdecydowanie bliżej im Indian. U Sapkowskiego elfy miały przecież całe miasta, które porzuciły ustępując ludziom. To elfy były bardziej zaawansowane od ludzi i dopiero z czasem role się odwróciły.

 

Za to kuracja oka i niedopowiedzenia rozpalają wyobraźnię.

Rozmowa z Morisem – takie rozmowy wychodzą Ci świetnie.

He, he. Miło mi :D

 

 

Strach u Laury w końcówce opowiadania wynika z kilku rzeczy:

– bohaterka zginęła i została ożywiona? Czy może ktoś/coś ją ocaliło w ostatniej chwili? No właśnie, nie wiadomo do końca, co się wydarzyło. Nawet największy badass się przestraszy w obliczu czegoś takiego

– „rozmowa” z Duchem również nie należy do łatwych sytuacji. Nadprzyrodzona siła zwraca się bezpośrednio do bohaterki i czegoś do niej chce. Na początku opowiadania w przemyśleniach Laury, łatwo można odczytać jaka była przerażona, gdy zawierała Pakt z Duchem. Teraz istota znowu się pojawia i wraz z nią powraca strach.

– obudzić się w ruinach wypełnionych rozczłonkowanymi szczątkiami ludzi nie działa dobrze na psychikę.

– co innego zabić kogoś przy pomocy rewolweru, ale co innego rozerwać kogoś na strzępy gołymi rękami i zębami. Napełniona mocą Ducha Laura wpadła w szał i zabiła każdego, kto się nawinął. Nie panowała nad sobą i całkiem możliwe, że będąc w amoku czerpała radość z zabijania. Gdy to sobie uświadomiła przeraziła się

– czy po takim „wskrzeszaniu/pomocy” nadal jest człowiekiem? Czego zażądał od niej Duch w zamian z pomoc?

 

Cieszę się, że spodobało Ci się zakończenie, które u czytelników wywołuje mieszane odczucia. Masz rację, będzie kontynuacja historii. Kiedy dokładnie? Jeszcze nie wiem. Pracuję nad tym :)

 

Mam nadzieję, że powyższe wyjaśnienia przekonają Cię bardziej do „mojej wizji” i podobnie jak to było w przypadku Bruce, zasłużę sobie na Twojego klika.

 

 

 

 

 

Beeeecki, cieszę się, że wpadłeś :) Dziękuje bardzo za komentarz i za klika.

 

Przykro mi, że nie bardzo przypadły Ci do gustu wypowiedzi Pena z początku opowiadania, ale fajnie, że spodobała Ci się „chemia” łącząca postacie. Miło mi również, że uznałeś moje opisy za autentyczne :D

Co do „unikania kul” to najemnicy, którzy strzelali do Laury nie stali blisko niej. Blisko znajdował się jednie ich herszt, który dopiero wstawał z ziemi. Jeszcze oszołomieni  po „widowiskowej” śmierci swojego towarzysza rewolwerowcy nie strzelali zbyt celnie. Po prostu odpowiedzieli ogniem na chybił trafił. Laura uciekła przed ostrzałem w ostatniej chwili i schowała się za pniem.

 

– Kiedy zniknęłaś w tamtym namiocie, sądziłem, że już po tobie -W sumie akapit, zaczynający się tym zdaniem, jest chyba niepotrzebny. Nic nie wniósł, jest skrótowy. Mogłoby go nie być. –  Kwestia gustu. Ananke się na przykład spodobało :)

 

Napisałeś co Ci się podobało i co nie do końca wywarło na Tobie dobre wrażenie. Cieszę się, że ogólnie miałeś jednak pozytywne odczucia podczas czytania.

Jeszcze raz dziękuję za klika i pozdrawiam :)

Adamie,

oczywiście podałem łyżkę dziegciu, ale też dlatego, że chciałem być konstruktywny. Natomiast z mojej strony najważniejszy komunikat to: kupuję Twój świat i podoba mi się on, stąd też klik. Także tak trzymać!

Hej, Adamie

 

Możemy się w kilku kwestiach nie zgadzać, ale jestem wdzięczy za Twoje uwagi.

O to właśnie chodzi na forum – nie o zgadzanie się ze wszystkim, a poznanie kilku punktów widzenia. ;) Najważniejsze to dostać taki odzew, który się nam przyda. Też mam tu ludzi, z którymi dyskutuję, a moje poglądy na pisanie są inne, ale to zawsze skłania do fajnych przemyśleń. 

 

Co do „mało subtelnego” wstępu, to odnoszenie się w dialogu do wydarzeń z przeszłości, by nakreślić tło opowieści jest zabiegiem starym jak świat i dość często wykorzystywanym.

Ja to wiem, ale fakt, że zabieg jest stary jak świat, to wykorzystywanie go bywa ryzykowne, bo nie zawsze wyjdzie. Tutaj odczułam, że jest to trochę toporne. Z czego to może wynikać? Z tego, że nie znamy Pena z poprzedniej części ani nawet tej części – to nowa osoba, którą poznajemy i od razu rozmawia z Laurą, wydobywając z niej informacje. Wygląda to na celowy zabieg autora, który chce ukazać czytelnikowi pewne informacje… i to czuć. Nie czepiam się więc samego zabiegu, ale sposobu, w jaki go wykorzystałeś. 

 

Nie sądzę jednak, żeby pojedyncze zdanie tu i ówdzie przeszkadzało :)

Ja jestem wyczulona. :D 

Ale sama też na pewno nie zawsze daję radę napisać tak, jakbym chciała. Więc to nie tak, że poprawiam i wszystko wiem. ;) Sama uczę się na błędach, a jeszcze przy okazji czytania innych, mogę sprawdzić, czy u mnie nie ma takich błędów. ;)

 

Podekscytowanie wynikało z tego, że Laura potwierdziła plotki na temat Duchów.

Tak, ale on o tych plotkach wiedział, a że ona potwierdziła, że Duchy są, no to co tu zapisać – “Są duchy, Laura potwierdziła”? :D Przecież on nie zapomni, że ona to potwierdziła. 

 

Wyobraź sobie np. znajomego policjanta lub oficera w wojsku, czy innego członka ważnej organizacji, który ze śmiertelną powagą mówi Ci, że Thor władca piorunów jest jak najbardziej realny i że widział go na własne oczy

Niekoniecznie, bo akurat w to nie uwierzę. :D 

 

który zapoznaje się pierwszy raz z danym tekstem/filmem/grą chce aby przynajmniej cześć rzeczy była wyjaśniona czarno na białym.

Tak, ale też nie zawsze chcemy to wiedzieć od razu. ;) 

 

No, nareszcie jakiś komplement :)

Trochę było tych komplementów, poza tym są opowiadania, które przerywam w trakcie, bo styl pisania albo sama fabuła tak męczą, że nie przebrnę. U Ciebie nie czułam czegoś takiego i dalej uważam, że opowiadanie jest naprawdę dobre, tylko pojedyncze elementy mnie gdzieś tam rażą. 

 

Napracowałem się nad nią i jestem z niej dumny.

I o to chodzi w pisaniu. :) Dobrze jest to czytać i warto znać swoją wartość. :)

 

Twoje własne słowa z komentarza do “Zakonu Oczyszczenia”: 

 

To nie superbohaterka, a raczej antybohaterka. Jej moralność jest wypaczona

Jej impulsywność doprowadziła przecież do bójki w barze i przypadkowego zabójstwa, a brak wyrzutów sumienia świadczy o jej zachwianej moralności.

Pytanie brzmi: ma wyrzuty sumienia czy nie ma? 

Bo zachowanie w “Pakcie”, czyli ratowanie elfki, a następnie (co rzuca się w oczy): 

– Maść na rany musi na razie wystarczyć – odparła Laura, delikatnie nakładając lekarstwo na pobitą twarz elfki.

To raczej przykład osoby troskliwej, która miesza się nie do swojej sprawy, ratuje elfkę w potrzebie i jeszcze później o nią dba. 

 

Laura na wojnie naoglądała się podobnych scen.

Słowa Pena, tragiczny wygląd elfki i wykrzyczane przez nią słowa sprawiają jednak, że coś w Laurze pęka i kobieta postanawia uratować elfkę.

No właśnie – na wojnie takie sceny to chleb powszedni, a nawet i gorsze. Trudno o odzyskanie moralności i przemianę po jednej scenie z obcą osobą, której się nie zna. Stąd właśnie zgrzyt. Ale też nie wiem, czy jest sens się nad tym rozwodzić, tzn. ja tylko rzucam swoje uwagi, bo jestem wyczulona na przemiany u bohaterów. ;)

 

Pan Andrzej nie ma monopolu na takie przedstawienie elfów. :)

Nie ma, ale okoliczności ich poznania oraz rozmowy z nimi były bardzo podobne i gdyby wrzucić fragment jako opowiadanie z tego świata, na pierwszy rzut oka nie wyczułabym wielkiej różnicy. ;)

 

Nawet największy badass się przestraszy w obliczu czegoś takiego

Z tym mogę polemizować, choć rozumiem, że ta niewiadoma może przestraszyć, w tym masz rację. ;)

 

– obudzić się w ruinach wypełnionych rozczłonkowanymi szczątkiami ludzi nie działa dobrze na psychikę.

Może i nie, ale na wojnie rozczłonkowani ludzie to też częsty widok. 

 

– co innego zabić kogoś przy pomocy rewolweru, ale co innego rozerwać kogoś na strzępy gołymi rękami i zębami. Napełniona mocą Ducha Laura wpadła w szał i zabiła każdego, kto się nawinął. Nie panowała nad sobą i całkiem możliwe, że będąc w amoku czerpała radość z zabijania. Gdy to sobie uświadomiła przeraziła się

Ale w jednej z wcześniejszych scen: 

Bezwładnie kręcili się w tańcu śmierci, uderzając o siebie raz za razem. Odgłosy łamanych kości mieszały się z urwanymi wrzaskami, tłumionymi przez szalejącą magię. Nawet rosnące dokoła drzewa pękały z trzaskiem, nie będąc w stanie oprzeć się tej niszczycielskiej sile.

Po chwili było już po wszystkim. Powykręcane, martwe ciała opadły z łoskotem na ziemię, a Laura dysząc ciężko splunęła pod nogi.

– Spróbujcie teraz mnie tknąć, ścierwa.

 

Dlatego wyczuwam tu pewną niekonsekwencję. Skoro przy zwykłych zbirach (i to ludziach, którzy niczego jej nie zrobili, a to ważne!) Laura używa takiej mocy i łamie tym ludziom kości, a następnie jako twardzielka spluwa na ziemię niewzruszona, to co dopiero robiła na wojnie. Gdy ktoś ją zranił, jakie chwyty stosowała, jaką magię? 

 

Wyjaśniasz sporo, ale w tekście tego nie ma i dlatego niedosyt, bo nie wiemy, co ona myślała, co robiła itd., a mimo wszystko jest to ciekawe. 

 

Mam nadzieję, że powyższe wyjaśnienia przekonają Cię bardziej do „mojej wizji” i podobnie jak to było w przypadku Bruce, zasłużę sobie na Twojego klika.

Jak widzisz, wyjaśnienia to nie wszystko, bo są elementy, które warto zostawić w opowiadaniu jako niedopowiedzenia (np. to, co wydarzyło się między Laurą a szamanką, bo nie wpływa to bezpośrednio na fabułę i stanowi dodatkowy smaczek, oddziałuje na wyobraźnię i nie daje gotowej odpowiedzi, bo też nie musi, bez tego opowiadanie dalej jest zrozumiałe), a są elementy, które bez wyjaśnienia sprawiają, że czujemy niedosyt (np. to, co zadziało się z Laurą w jaskini, bo tytuł opowiadania to “Pakt”, a sama scena paktu jest skrócona i nie widzimy, jak Laura zabija, jak oddaje się temu amokowi, co czuje itd.). 

 

Uff, rozpisałam się. Co do klika – jasne, mogę dać za wykreowany świat i styl pisania. Bohaterka też ma duży potencjał, zwłaszcza że ja lubię takich bohaterów. I w razie kolejnej części pewnie zajrzę zobaczyć, co się dzieje u Laury. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Nowa Fantastyka