- Opowiadanie: piotrek5 - Zakazana Legenda - Tom I - W przeddzień wojny (Fragment nr. 1)

Zakazana Legenda - Tom I - W przeddzień wojny (Fragment nr. 1)

Oceny

Zakazana Legenda - Tom I - W przeddzień wojny (Fragment nr. 1)

Rozdział drugi – Czarne chmury na horyzoncie

 

Delikatny powiew wiatru poruszał liśćmi drzew, które otaczały polanę. Wśród śpiewu ptaków dało się słyszeć trzask płomieni połykających drewno. Wśród zapachu kwiatów, unosił się smród spalenizny. Na polanie dostrzec można było gdzieniegdzie udeptaną trawę lub nadpalone domy należące do osady, w której jeszcze przed kilkudziesięcioma godzinami mieszkali Czarnoksiężnicy. Ciasną przestrzeń wypełnił odgłos galopu wierzchowców. Z głębi lasu wyłonili się trzej jeźdźcy – jeden z nich był wyraźnie niższy. Pozostali dwaj byli rosłymi ludźmi, wyglądali na najemników czy innych żołdaków.

– Chyba jeszcze nie wrócił – rzekł jeden z nich, kiedy zatrzymał swojego wierzchowca tuż przed osadą.

– Obawiam się najgorszego – dodał najmniejszy.

– Bądź dobrej myśli, Áskarunie. Magia nie zostawia swych pokornych sług w potrzebie – powiedział pocieszająco trzeci mężczyzna.

Miał długie, czarne włosy, a jego niebieskie oczy przypominały toń oceanu. Twarz miał gładko ogoloną, z zarostem jedynie na podbródku. Mistrz Turpres, dowodząc grupie, wydał jasne rozkazy:

– Áskarun, zostań tutaj, a ja i Sanadeon sprawdzimy osadę – rzekł i ruszył przodem.

Chłopiec czekał w bezpiecznej odległości. Czarodzieje zsiedli z koni i zaczęli przeszukiwać chaty, zaczynając od pierwszej, kończąc na ostatniej. Kiedy obydwaj znajdowali się w środku, Áskarun ujrzał zbliżającą się postać. Minęło kilka sekund zanim zorientował się, że jeźdźcem jest jego Mistrz. Z lasu na polanę wyjechał Penaram. Zatrzymał się przy Áskarunie, rozejrzał wokół i zapytał:

– Sprowadziłeś Mistrza Turpresa?

– Tak, właśnie przeszukuje domy wraz z Mistrzem Sanadeonem – odpowiedział chłopiec.

– Sanadeon? Skąd on się tu wziął?

– Był akurat z wizytą u Mistrza Turpresa, więc przyjechał razem z nami.

– Doskonale, co dwa miecze, to nie jeden – stwierdził Penaram.

– Mistrzu…? – sapnął niepewnie Áskarun, w jego głosie słychać było strach.

– Z Kinną wszystko w porządku. – Mistrz wyprzedził pytanie swojego ucznia.

Áskarun, na znak ulgi, wyrzucił ze swych płuc ogromny haust powietrza, który tkwił w nim przez cały ten czas.

– Chwalić Magię! – westchnął chłopiec, chcąc podziękować siłom nadprzyrodzonym za cud.

– Nasz Zakon ma wielu śmiertelnych wrogów, ale wystarczy jeden potężny sojusznik, aby zdławić zło.

– Chcesz powiedzieć, Mistrzu, że ktoś pomógł ci w ocaleniu Kinny?

– Tak… – odrzekł Rycerz i chciał kontynuować, ale przerwał mu Turpres, który wyszedł z chaty.

– Mistrzu Penaramie! Co za szczęście znów cię widzieć! Sanadeonie, chodź tu szybko. Zobacz, kto przybył.

Sanadeon natychmiast wybiegł na zewnątrz.

– Witaj, Mistrzu! – zawołał radośnie Sanadeon.

– Dobrze widzieć was obu. Czeka nas z całą pewnością wiele pracy, mimo że sprawa wydaje się błahostką.

– Zdaję się, że właśnie zlikwidowałeś problem. Nie ma się czego obawiać, jak sądzę – rzekł Sanadeon.

– Wręcz przeciwnie – zanegował Arcymistrz. – Weszliśmy w poważniejszą sprawę niż myślicie. W tej osadzie rządziła Giropyla.

– Wiedźma z Artanii? Nie słychać było o niej ani słowa od czasu ostatniej bitwy pod Dahaminą – zdumiał się Turpres.

– Pięćdziesiąt lat to jeden dzień w życiu maga. Nasza przemiła koleżanka zyskała na sile od ostatniej wizyty u nas – powiedział Penaram.

– Mistrzu… – zapytał Sanadeon, zmieniając na chwilę temat. – Chłopiec powiedział nam o Kinnie…

– Sytuacja została opanowana – ponownie zapewnił Penaram.

– Zdążyłeś na czas? Zatem siły cię nie opuszczają – zdziwił się Turpres, jednak przycichł, tak jakby uświadomił sobie, że nie chciał wypowiedzieć na głos ostatnich słów.

– Tak staro wyglądam w twych oczach, mój były adepcie?

– Ależ skąd, Mistrzu. Zawsze byłeś dla mnie wzorem do naśladowania… – zapewnił Turpres.

– Być wzorem to jedno, wyglądać staro to drugie. A takim mnie widzisz – przerwał Penaram. – Czyżbyś miał braki w biegłości w Magii? Uczyłem cię, jak ukrywać swoje myśli przed innymi – westchnął Czarodziej. – Mi też przydarzyła się chwila nieuwagi. Nie bój się swoich uczuć. To, że jestem czyimś autorytetem, nie znaczy, że nie mogę być dla tego kogoś stary. To nie plotka, lecz fakt: starzeję się.

– Głowa do góry, Mistrzu. Pokonałeś tych Czarnoksiężników i zniweczyłeś plany Giropyli – rzekł Turpres, chcąc naprawić atmosferę, która wydawała mu się posępna.

Chyba już nawet moi najdrożsi uczniowie traktują moją obecność jak siedzenie przy łożu śmierci ojca.

– Ci tutaj nie byli Czarnoksiężnikami. To Czarni Akolici – wyjaśnił Penaram, siadając na ławce, przy jednym z płotów. – Nie wiem tylko, kto był ich panem, czy była to Giropyla, czy ktoś inny. Po tym, co pokazali intelektualnie i w walce, sądzę, że jakiś znaczniejszy mag zwerbował zwykłych zbirów i nauczył ich podstaw Magii. W razie wykrycia nikt z lokalnych im nie podskoczy, a w razie konieczności łatwo się ich pozbyć.

– Mistrzu, wybacz mój ton, ale ci tutaj byli poniżej twojej godności i rangi – stwierdził Turpres. – Czy nie powinieneś raczej zlecić nam rozprawienia się z nimi?

– Na takich prostakach uczyłem się walki przed tysiącami lat – odrzekł Penaram. – Wróg to wróg; żadnego nie wolno lekceważyć. Ci byli pyszni. Gardząc nimi, sam bym się z nimi zrównał. Upadek z wysokiego konia boli najbardziej, dlatego trzeba i w dorosłości pełzać jak niemowlę, żeby nie wpaść w samozachwyt. Wszyscy musimy uczyć się całe życie. Nie możemy się wstydzić swoich korzeni, tego, gdzie i jak zaczynaliśmy. Nie zawsze byłem Áusari, nie zawsze byłem Arcymistrzem. Kto się wstydzi swoich korzeni, ten jakby ich nie miał; a kto nie ma korzeni, ten jest jak gałąź na wietrze, miota nim tu i tam. Jeśli nasze korzenie wplotą się mocno we fundamenty ziemi, trwać będziemy kolejnych pięć tysięcy lat. Liczę, że po tym czasie powtórzycie to swoim adeptom.

– Tak, Mistrzu; dziękuję za lekcję – odrzekł Turpres.

– A co się tyczy Giropyli, to Gancenal pomógł mi w jej doścignięciu.

– Gancenal?! – sapnął z niedowierzaniem Turpres.

– Nieśmiertelny Biały Rycerz, który przemierza krainy Lurii, Pagai i Godawy, zwalczając zło i pomagając bezbronnym? – upewnił się Sanadeon z równie wielkim zdumieniem, co Turpres.

– Słyszałem o nim bardzo wiele, ale nigdy nie mieliśmy okazji spotkać się twarzą w twarz. Są jednak Rycerze Áusari, którzy widzieli go lub nawet z nim rozmawiali – powiedział Penaram.

A ja, najstarszy z Czarodziejów, pierwszy raz w życiu spotkałem go właśnie teraz – zadumał się Penaram.

– Mistrz Lurri-Kahn mówił mi, że widział Gancenala w pobliżu Hiribur – dodał Sanadeon. – Wieki temu…

– Również Hakee, Gahonam, Kanil, Battoam, Ree-Mohes, Monivart, Poef (/hɑːkiː/, /gɑːhɔːnʌm/, /kʌnil/, /bʌtɔʌm/, /riː mɔhɛs/, /mɔnivʌrt/, /pɔɛf/) i wielu innych widziało go w różnych krainach Pagai – dodał Turpres. – Od nich to słyszałem, pamiętam.

– Dziś pełzałem jak niemowlę, a dorosłym był Gancenal. Zakon jest mu winien pokłon. Nie raz nam pomagał – rzekł Penaram. – Nie wiedziałem, co o nim sądzić, aż do dziś.

W zasadzie, nadal nie wiem, co o nim sądzić…

 

(…)

 

 

 

 

 

Uwagi:

Pisownia IPA została dodana na potrzeby tego fragmentu. W książce jest podawana tylko przy pierwszym wystąpieniu danego imienia lub nazwy.

Koniec

Komentarze

Dziwnie brzmi nazywanie polany ciasną przestrzenią.

 

Z głębi lasu wyłonili się trzej jeźdźcy – jeden z nich był wyraźnie niższy. Pozostali dwaj byli rosłymi ludźmi, wyglądali na najemników czy innych żołdaków.

Tu trochę masło maślane. Jeden był mniejszy od pozostałych, a dwaj więksi niż ten trzeci ;)

 

– Chyba jeszcze nie wrócił – rzekł jeden z nich, kiedy zatrzymał swojego wierzchowca tuż przed osadą.

Zbędny zaimek. 

 

Mistrz Turpres, dowodząc grupie, wydał jasne rozkazy:

– Áskarun, zostań tutaj, a ja i Sanadeon sprawdzimy osadę – rzekł i ruszył przodem.

 

Tu masz za dużo grzybków w barszczu. Zaczynasz wyjaśnienie, że ktoś mówi, a po dialogu, wyjaśniasz kto mówi. Wystarczy jedno.

 

Czarodzieje zsiedli z koni i zaczęli przeszukiwać chaty, zaczynając od pierwszej, kończąc na ostatniej. Kiedy obydwaj znajdowali się w środku, Áskarun ujrzał zbliżającą się postać.

 

Niepotrzebnie piszesz, gdzie kończyli. Bo akcja dalej biegnie i na razie nie kończą.

 

Áskarun, na znak ulgi, wyrzucił ze swych płuc ogromny haust powietrza, który tkwił w nim przez cały ten czas.

Tu jest efekt komiczny, jak sądzę niezamierzony. Jak haust mógł w nim tkwić? ;)

 

– Sytuacja została opanowana – ponownie zapewnił Penaram.

Tu masz błędny zapis dialogu. Bo ponownie nie jest gębowe, więc powinno być z dużej, a po opanowana kropka. 

 

To chyba niezbyt szczęśliwy fragment do oceny. Nic się nie dzieje, strasznie dużo gadania, które nic nie wnosi. No i wprowadzasz dużo pojęć i osób. Warto by popracować nad naturalnością dialogów.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Moje uszanowanie!

 

Najpierw garść uwag;

 

Wśród śpiewu ptaków dało się słyszeć trzask płomieni połykających drewno.

O wiele lepiej byłoby “trawiących”.

 

Na polanie dostrzec można było gdzieniegdzie udeptaną trawę lub nadpalone domy należące do osady,

Z punktu widzenia logiki alternatywa łączna ma prawo się tutaj znaleźć, to jednak nie brzmi ona tutaj najlepiej. Radziłbym zamienić “lub” na “oraz’.

 

– Mistrzu…? – sapnął niepewnie

To sapnięcie mnie tutaj trochę zastanawia. Może zmień na “zagadnął”?

 

Áskarun, na znak ulgi, wyrzucił ze swych płuc ogromny haust powietrza

“Na znak” sugeruje intencję, której tutaj raczej brak. Proponuję zmienić na “z ulgą”.

 

Głowa do góry, Mistrzu. Pokonałeś tych Czarnoksiężników i zniweczyłeś plany Giropyli – rzekł Turpres, chcąc naprawić atmosferę, która wydawała mu się posępna.

Chyba już nawet moi najdrożsi uczniowie traktują moją obecność jak siedzenie przy łożu śmierci ojca.

Czyje to myśli? Nie sprecyzowałeś. Układ wskazuje na Turpresa, sens na Penarama. 

 

– A co się tyczy Giropyli, to Gancenal pomógł mi w jej doścignięciu.

Zgrzyta. Może lepiej: “pomógł mi ją doścignąć”?

 

(/hɑːkiː/, /gɑːhɔːnʌm/, /kʌnil/, /bʌtɔʌm/, /riː mɔhɛs/, /mɔnivʌrt/, /pɔɛf/)

Rozumiem, że to IPA. Jeśli tak, to wstawka ciekawa, ale trochę burzy klimat. Może lepiej byłoby umieścić ją w przypisie?

 

W zasadzie, nadal nie wiem, co o nim sądzić…

 

Ponownie – czyje to myśli?

 

Czytało się dobrze, choć sądzę, że musisz jednak popracować nad tą płynnością. Słownictwo w porządku, nawet Twoje wymyślone nazwy i imiona brzmią fajnie i naturalnie. Wypowiedzi bohaterów same w sobie całkiem niezłe, choć czasem towarzyszą im nieco toporne didaskalia. Szczególnie dobrze wypadły wywody najstarszego z magów, zwłaszcza jego recital o korzeniach.

Nic więcej chyba nie mogę powiedzieć. Fragment króciutki. Jeśli, zgodnie z tytułem, jest to cały rozdział drugi, to jest on naprawdę, naprawdę za krótki.

 

Czyli no cóż, jak zwykle, czekam na więcej.

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kwestia wizji.

– Sytuacja została opanowana – ponownie zapewnił Penaram.

Tu masz błędny zapis dialogu. Bo ponownie nie jest gębowe, więc powinno być z dużej, a po opanowana kropka.

Nie zgadzam się. “Ponownie” może i nie jest gębowe, ale “zapewnił” jak najbardziej jest.

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Dzięki za uwagę z IPA.

Już doprecyzowałem w uwadze do fragmentu:

<

Pisownia IPA została dodana na potrzeby tego fragmentu. W książce jest podawana tylko przy pierwszym wystąpieniu danego imienia lub nazwy.

/>

Hej!

 

Wśród zapachu kwiatów, unosił się smród spalenizny.

Bez przecinka. 

 

Fragment, który niewiele mówi, a w sumie to wszyscy mówią, a my niewiele mamy do czytania. Wrzucanie fragmentów, które są wyrwane z kontekstu, raczej nie zachęca do czytania dalszych części, a raczej zniechęca. 

Dialogi jak dla mnie sztywne. Nie zaciekawiło, przykro mi. 

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

 

Nowa Fantastyka