- Opowiadanie: bruce - Życie za życie

Życie za życie

Hi­sto­ria po­wszech­nie znana, nie­gdyś sze­ro­ko opi­sy­wa­na, nawet za gra­ni­ca­mi ziem pol­skich, i po­cho­dzą­ca nie z tzw. „ciem­ne­go śre­dnio­wie­cza”, lecz z końca XIX wieku – czasu prze­ło­mo­wych wy­na­laz­ków, wspa­nia­łe­go roz­kwi­tu nauki, kul­tu­ry i sztu­ki. A jed­nak wie­lo­krot­nie za­mia­ta­na pod dywan, bo wsty­dli­wa i nie­zmier­nie trud­na do zro­zu­mie­nia, nawet dziś, kiedy za­dzi­wić może na­praw­dę nie­wie­le. Fak­tem jest, że ów prze­ra­ża­ją­cy pro­ce­der upra­wia­no na całym świe­cie. Czy to jed­nak nas, Po­la­ków, w ja­ki­kol­wiek spo­sób uspra­wie­dli­wia?

Prze­pra­szam za „trud­ne tre­ści hi­sto­rycz­ne”.

Nazwy wła­sne za­czerp­nię­te z ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści. Na­zwi­ska i imio­na obu przod­kiń – au­ten­tycz­ne.

Za­pra­szam i dzię­ku­ję za Wasz czas. :)

Po­zdra­wiam. :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Ambush, Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Życie za życie

– Witaj, Anusz­ko.

Dziew­czy­na drgnę­ła, sły­sząc nie­przy­jem­ny głos star­szej ko­bie­ty.

– Kim je­ste­ście, pani?

– Przy­sła­ła mnie twoja matka.

– Jak się na­zy­wa­cie? – Po­dejrz­li­wa Anusz­ka nie da­wa­ła za wy­gra­ną.

– Moje na­zwi­sko nic ci nie powie.

– Wo­la­ła­bym jed­nak wie­dzieć…

– Po co? Mam tylko roz­wią­zać twój pro­blem i znik­nąć.

– Pro­blem?

Sta­ru­cha z krzy­wym uśmie­chem spoj­rza­ła wy­mow­nie na brzuch dziew­czy­ny.

– No­sisz pod ser­cem bę­kar­ta.

– Skąd pani wie? – Za­czer­wie­nio­na Ania spu­ści­ła głowę i po­gła­dzi­ła się de­li­kat­nie.

– Mó­wi­łam już, przy­sła­ła mnie matka. – Znie­cier­pli­wio­na ko­bie­ci­na prze­sta­ła się uśmie­chać. – Teraz jesz­cze nie widać, ale nie­dłu­go za­cznie i lu­dzie wezmą cię na ję­zy­ki. Przy­nieś go wten­czas do mnie.

– Po co?

– Wy­kar­mię, przy­odzie­ję. Przy mnie wyj­dzie na ludzi. A tu, u cie­bie, cóż go czeka? Bieda aż pisz­czy! Skąd weź­miesz na je­dze­nie i ubra­nia dla urwi­poł­cia?

– Dam sobie radę!

– Wi­dzie­li ją! – wy­dar­ła się nagle ko­bie­ta, ścią­ga­jąc gniew­nie brwi. – Bo­ha­ter­ka się zna­la­zła!

Po­trzą­snę­ła ze zło­ścią głową i wy­szła czym prę­dzej z chaty.

Anna usia­dła na pod­ło­dze i za­czę­ła pła­kać.

– Była już u cie­bie Dzie­wec­ka? – Matka zja­wi­ła się obok, rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie, jak wcze­śniej nie­zna­jo­ma ko­bie­ta.

– Kto taki?

– Fa­bry­kant­ka.

– To ona pro­wa­dzi fa­bry­kę? – Anna po­pa­trzy­ła na mamę ze zdu­mie­niem.

– Co? A, tak, tak, ow­szem, fa­bry­kę – przy­zna­ła nie­chęt­nie Ma­cie­jo­wa, uni­ka­jąc wzro­ku córki. – Co ci przy­ka­za­ła?

– Żebym za­nio­sła dziec­ko zaraz po po­ro­dzie do niej, a wy­kar­mi je, odzie­je i wy­cho­wa.

– No, i spra­wa za­ła­twio­na. – Za­do­wo­lo­na matka spoj­rza­ła na córkę. – Do tego czasu ubie­raj się w suk­nie po Ma­ry­ś­ce. Są więk­sze, to brzuch ukry­jesz. Chuda je­steś, nikt nie pozna. Raz, dwa i po­zbę­dzie­my się bę­kar­ta!

– Nie mów tak. Ja nie chcę…

– Milcz, głu­pia sroko! Dałaś sobie dzie­cia­ka zro­bić, to teraz morda w kubeł i słu­chaj, co ci star­si i mą­drzej­si na­ka­zu­ją!

– Ja nie dałam! Rabsz­tyn na­padł mnie prze­cie i siłą… – Dziew­czy­na znowu się roz­pła­ka­ła.

– No, Anusz­ka, już… – Matka wes­tchnę­ła i nie­chęt­nie ją przy­tu­li­ła. – Tłu­ma­czy­łam tobie, nie wy­ży­wi­my tylu dzie­ci. A tak, datek jeden za od­da­nie ma­łe­go i świę­ty spo­kój.

Anusz­ka łkała dalej.

– No, ci­chaj­że… Ma­ryś­ka już kil­ko­ro do Dzie­wec­ki za­nio­sła. Teraz, widać, twoja kolej przy­szła.

– A ty?

– Co? – Spoj­rza­ła zdu­mio­na na córkę.

– Ile ty jej za­nio­słaś?

– Ja? – Matka zmie­sza­ła się, usia­dła i mi­mo­wol­nie za­czę­ła ocie­rać łzy, nie­spo­dzie­wa­nie pły­ną­ce po po­licz­kach.

– Tak, ty. I gdzie są teraz nasi bra­cia i sio­stry, któ­rych jej od­da­łaś? Wy­szli na ludzi? – do­py­ty­wa­ła Ania, wpa­tru­jąc się w za­smu­co­ną ro­dzi­ciel­kę.

– Są da­le­ko stąd… W lep­szym świe­cie… – wy­szep­ta­ła w od­po­wie­dzi, spo­glą­da­jąc w za­my­śle­niu na ścia­nę.

– I nie mo­gli­by nas tam za­brać? Pomóc? Dać schro­nie­nie?

– Za­bio­rą, a jakże, twoje dziec­ko za­bio­rą do sie­bie już nie­dłu­go. – Po­gła­dzi­ła czule włosy córki.

– A czemu nas nie mogą?

– Bo jesz­cze nie czas po temu.

Nie­ocze­ki­wa­nie do chaty wpa­dła Ma­ryś­ka, otwie­ra­jąc na oścież drzwi. Star­sza córka Ma­cie­jo­wej trzę­sła się i ocie­ra­ła po­ma­za­ną łzami twarz.

– We wsi mó­wi­li… że-e-e… – Płacz nie po­zwo­lił Ma­ry­si na dal­sze słowa.

– No co, cóż tam mó­wi­li, dla Boga, gadaj, dziew­czy­no?! Pali się gdzie? Nowa wojna, czy co?! – krzyk­nę­ła prze­stra­szo­na matka, za­my­ka­jąc drzwi, przez które wpa­dło już sporo zimna i śnie­gu.

Ma­ryś­ka nadal trzę­sła się i ledwo ła­pa­ła od­dech.

– Fel­czer po­li­cję spro­wa­dził.

– Co? A na kogo? – zdu­mia­ła się matka.

– Na Dzie­wec­kę! Soł­ty­so­wa pono ją wy­da­ła!

Ma­cie­jo­wa po­bla­dła, a potem dla od­mia­ny po­czer­wie­nia­ła.

– Czemu? – za­py­ta­ła Ania.

– Nie twój in­te­res! – rzu­ci­ła matka.

– Jak nie jej, skoro też musi dziec­ko oddać tej prze­klę­tej babie?! – sta­nę­ła w obro­nie sio­stry Ma­ryś­ka.

– To się dzie­ci tyczy? – do­py­ty­wa­ła Anusz­ka. – Two­ich też?

Ma­ryś­ka po tym py­ta­niu za­nio­sła się strasz­li­wym szlo­chem i wy­bie­gła z izby na stry­szek, aby się tam wy­pła­kać.

– Co ona…

– Le­piej leć do sto­do­ły po bru­kiew na zupę, bo oj­ciec z Wit­kiem zaraz wra­ca­ją! – prze­rwa­ła roz­gnie­wa­na Ma­cie­jo­wa. – Nic tu po tobie!

Kiedy Anna po­słusz­nie za­czę­ła ubie­rać się i w końcu sta­nę­ła przy drzwiach, usły­sza­ła jesz­cze do­bie­ga­ją­cy ze stry­chu głos matki, pró­bu­ją­cej po­cie­szać star­szą córkę:

– Ma­ryś­ka, dajże pokój, toć le­piej im w nie­bie… Anioł­ka­mi zo­sta­ły, wszyst­kie, bez żad­niu­teń­kie­go wy­jąt­ku…

 

Anna ze­rwa­ła się w środ­ku nocy, zlana potem i prze­ra­żo­na nie­zwy­kle re­ali­stycz­nym snem. Była w nim jed­no­cze­śnie niemą ob­ser­wa­tor­ką roz­gry­wa­ją­cych się scen i swoją imien­nicz­ką, Anusz­ką, pięt­na­sto­let­nią, bied­ną dziew­czy­ną z Ga­li­cji, spo­dzie­wa­ją­cą się dziec­ka po zgwał­ce­niu przez sa­dy­stycz­ne­go są­sia­da, nie­ja­kie­go Rabsz­ty­na.

Pró­bo­wa­ła do­ciec, czemu śniła o nie­zna­nej sobie ro­dzi­nie, lecz nic sen­sow­ne­go nie przy­cho­dzi­ło do głowy. Kosz­ma­ry po­ja­wia­ły się od kilku dni, lecz dotąd żaden nie był aż tak re­al­ny, długi i prze­ra­ża­ją­cy jak ten.

Wy­bu­dzo­na nie po­tra­fi­ła już za­snąć, więc wsta­ła nie­chęt­nie i po­de­szła do kom­pu­te­ra, by zająć się czym­kol­wiek. Od­czy­ta­ła newsy, przej­rza­ła pocz­tę, po­zdro­wi­ła kil­ko­ro zna­jo­mych.

Nagle wszyst­kie ob­ra­zy znik­nę­ły i na całym ekra­nie mo­ni­to­ra po­ja­wi­ła się głów­ka ma­łe­go dziec­ka, jesz­cze nie­mow­lę­cia. Otwar­ło ono nie­na­tu­ral­nie wiel­kie oczy i spoj­rza­ło z nie­wy­mow­nym smut­kiem na Annę.

Ko­bie­ta krzyk­nę­ła i sta­ra­ła się wy­łą­czyć kom­pu­ter, lecz nie była w sta­nie. Dło­nie od­ma­wia­ły po­słu­szeń­stwa, cała trzę­sła się i do­sta­ła ja­kichś dzi­wacz­nych, cho­ro­bli­wych drga­wek. W końcu dała za wy­gra­ną i spoj­rza­ła uważ­niej na nie­zna­ną twa­rzycz­kę.

– Je­stem od Ma­cie­jo­wej – wy­szep­ta­ły usta ma­leń­stwa.

– A ja od jej córki, Anusz­ki – po­wie­dzia­ło dru­gie nie­mow­lę, wy­świe­tlo­ne na ekra­nie zaraz po tam­tym.

– Je­stem od Ma­ryś­ki. – Tym razem Annie uka­za­ła się twarz star­sze­go, pew­nie rocz­ne­go dziec­ka, z uro­czy­mi lo­ka­mi wokół smut­nej buzi.

– Czego chce­cie? Czego chce­cie ode mnie, upio­ry?! – wrzesz­cza­ła prze­ra­żo­na dziew­czy­na, z pła­czem pró­bu­jąc opa­no­wać drże­nie rąk i wy­łą­czyć opor­ne urzą­dze­nie.

Nagle samo za­dźwię­cza­ło prze­raź­li­wie i zga­sło.

Sie­dzia­ła czas jakiś, sta­ra­jąc się opa­no­wać emo­cje, dy­sząc i łka­jąc.

– Co to było? Kosz­mar? Ja nadal śpię? – po­wta­rza­ła, roz­glą­da­jąc się nie­przy­tom­nie.

Wresz­cie wsta­ła i, cią­gle na trzę­są­cych się no­gach, po­de­szła do sto­li­ka, aby popić wody.

Na lekko drga­ją­cej tafli w szklan­ce zo­ba­czy­ła twarz dzie­cię­cą.

– Je­stem od Ku­le­jo­wej – wy­szep­ta­ła mała buzia.

– A ja od Jadź­ki Zdu­no­wej – po­wie­dzia­ła druga, za­stę­pu­jąc tamtą.

Brzdęk tłu­czo­ne­go szkła to ostat­nie, co Anna za­pa­mię­ta­ła, zanim upa­dła na pod­ło­gę.

 

Zbu­dzi­ła się o świ­cie, leżąc na po­ko­jo­wym dy­wa­nie przy roz­bi­tej szklan­ce i roz­la­nej wo­dzie. Stop­nio­wo przy­po­mi­na­ła sobie, czemu tu jest.

– Ma­ka­brycz­ne kosz­ma­ry – stwier­dzi­ła, pod­no­sząc się obo­la­ła i przy­bi­ta nie­po­ko­ją­cy­mi wi­zja­mi.

Dzi­wacz­ne sny oraz ob­ra­zy z po­sta­cia­mi nie­zna­nych dzie­ci za­czę­ły na­wie­dzać ją od mniej wię­cej ty­go­dnia. Mimo usil­nych sta­rań nie po­tra­fi­ła jed­nak stwier­dzić, czym mogły być spo­wo­do­wa­ne.

Do­pie­ro kiedy przy­po­mnia­ła sobie, że nie­daw­no w piw­ni­cy sta­re­go domu po przod­kach od­na­la­zła drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne, wszyst­ko za­czę­ło się ukła­dać w lo­gicz­ną ca­łość. Drze­wo było bar­dzo sta­ran­nie wy­ko­na­ne w ra­mach szkol­nej pracy do­mo­wej przez jej zmar­łą dawno temu mamę. Kiedy Anna, za­chwy­co­na zna­le­zi­skiem, wy­po­wie­dzia­ła na głos wszyst­kie na­zwi­ska i imio­na za­miesz­czo­nych na wy­kre­sie przod­ków, ogrom­ny ar­kusz z drze­wem ro­dzin­nym nie­spo­dzie­wa­nie wy­su­nął się z jej rąk, po czym uniósł nieco ponad pod­ło­gą piw­nicz­ną, jakby był ma­gicz­nym, fru­wa­ją­cym dy­wa­nem z baśni arab­skich. Na­stęp­nie, rów­nie ta­jem­ni­czo, zajął się ogniem, który nie­ocze­ki­wa­nie po­ja­wił się na środ­ku wiel­kie­go ar­ku­sza bry­sto­lu. Ko­bie­ta pa­trzy­ła na to jak za­hip­no­ty­zo­wa­na, nie bar­dzo ro­zu­mie­jąc, co się wła­śnie wy­da­rzy­ło. Pło­mie­nie bły­ska­wicz­nie ob­ję­ły pa­pier i stra­wi­ły w ca­ło­ści.

Ogar­nię­ta pa­nicz­nym stra­chem pod­sko­czy­ła, ni­czym opa­rzo­na, za­po­mi­na­jąc o ob­ni­żo­nym be­to­no­wym su­fi­cie i wy­sta­ją­cych z niego, dzi­wacz­nych ka­wał­kach me­ta­lu. Wal­nę­ła głową o jeden z nich tak po­rząd­nie, że upa­dła i stra­ci­ła przy­tom­ność. Ock­nę­ła się po ja­kimś kwa­dran­sie, pró­bu­jąc z tru­dem dojść do sie­bie. Po­nie­waż po kar­to­nie oraz pło­mie­niach nie po­zo­stał naj­mniej­szy choć­by ślad, uzna­ła to za dzi­wacz­ne ha­lu­cy­na­cje, spo­wo­do­wa­ne obi­ciem głowy. A jed­nak pa­mięć co jakiś czas przy­wo­ły­wa­ła wi­ze­ru­nek szkol­ne­go wy­kre­su matki, zatem nie mogła to być je­dy­nie wy­my­ślo­na wizja.

Tak, wi­zy­ta w ro­dzin­nym domu z pew­no­ścią mu­sia­ła mieć zwią­zek z kosz­ma­ra­mi, które odtąd na­wie­dza­ły Annę co noc. Dotąd jed­nak nigdy nie wi­dzia­ła na jawie żad­nych po­sta­ci, tym bar­dziej dzie­cię­cych. A może to nie była jawa, lecz nadal sen?

Wy­po­wie­dzia­ne przez upior­ne twa­rze na­zwi­ska i imio­na nie zna­la­zły się na bez­pow­rot­nie utra­co­nej pa­miąt­ce po mamie.

I po­cząt­ko­wo nic nie mó­wi­ły zdez­o­rien­to­wa­nej, mło­dej ko­bie­cie.

A zatem nie był to nikt z jej przod­ków. Jed­nak­że pod­czas ostat­nie­go snu Anna prze­by­wa­ła w cha­cie ja­kiejś bli­żej nie­zna­nej Ma­cie­jo­wej, a także jej córek: Ma­ryś­ki i Anusz­ki. Ba! Przez pe­wien czas nawet czuła, że jest młod­szą z nich, spo­dzie­wa­ją­cą się dziec­ka ofia­rą gwał­tu. To nie mógł być przy­pa­dek. Te uka­zu­ją­ce się wszę­dzie twa­rze dzie­ci coś pró­bo­wa­ły jej prze­ka­zać. Tylko co?

Usia­dła przy kom­pu­te­rze, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić i ze­brać myśli.

Mo­ni­tor po­now­nie za­ję­ła w ca­ło­ści twarz nie­mow­la­ka.

– Je­stem od So­kól­skiej – po­wie­dział le­d­wie sły­szal­nym szep­tem.

– Co mam zro­bić? – od­wa­ży­ła się za­py­tać Anna.

Dziec­ko nie od­po­wie­dzia­ło, za­mknę­ło oczy i znik­nę­ło, a jego miej­sce za­ję­ła inna twarz.

– Je­stem od Mi­ko­ła­jo­wej – wy­szep­ta­ła i także znik­nę­ła.

– A ja od Ha­nec­ki Iwa­ni­co­wej – po­wie­dzia­ła ko­lej­na.

– Mnie uro­dzi­ła Wa­ler­ka.

– Je­stem od El­żu­ni.

– Ja od Ka­rol­ko­wej.

– A ja od Tośki Pie­tro­wej.

Tym razem ko­lej­ne twa­rzycz­ki szep­czą­cych nie­mow­ląt po­ja­wia­ły się w ciągu ułam­ków se­kund. Mimo po­dej­mo­wa­nych prób prze­ra­żo­na Anna nie po­tra­fi­ła ni­cze­go się od nich do­wie­dzieć ani za­trzy­mać tej la­wi­ny szep­tów.

Czu­jąc bez­rad­ność, znowu za­czę­ła drżeć i spa­zma­tycz­nie pła­kać.

– Dość! Dosyć! – krzy­cza­ła, lecz nie za­trzy­ma­ło to mnó­stwa no­wych twa­rzy­czek nie­mow­la­ków i rocz­nych dzie­ci.

Nagle przy­po­mnia­ła sobie roz­mo­wę w cha­cie, która przy­śni­ła jej się ubie­głej nocy.

– Jak na­zy­wa­ła się ta dzi­wacz­na sta­ru­cha, cze­ka­ją­ca na no­wo­rod­ki? Siecz­ka? Dziecz­ka? Mam! Dzie­wec­ka! – wy­krzyk­nę­ła trium­fal­nie.

Prze­ra­ża­ją­cy pisk ty­się­cy dzie­cię­cych gło­si­ków pra­wie ją ogłu­szył. Stra­ci­ła rów­no­wa­gę, spa­dła z krze­sła i po­czu­ła prze­szy­wa­ją­cy ból w ko­la­nie. Czoł­ga­jąc się nie­po­rad­nie, przy­sło­ni­ła dłoń­mi uszy. Wresz­cie wci­snę­ła się pod biur­ko i na­rzu­ci­ła na głowę kap­tur bluzy. Roz­trzę­sio­na na­słu­chi­wa­ła, lecz pisk nie usta­wał, wręcz prze­ciw­nie: na­si­lał się coraz bar­dziej.

– Precz z Dzie­wec­ką! Prze­kli­nam ją! Niech prze­pad­nie na wieki! – od­wa­ży­ła się w końcu krzyk­nąć, nie­świa­do­ma, czy ob­ra­na stra­te­gia przy­nie­sie ja­kie­kol­wiek re­zul­ta­ty.

Wokół za­pa­no­wa­ła głu­cha cisza. Tak głę­bo­ka i nagła, że teraz z kolei to ona prze­stra­szy­ła Annę nie na żarty. Kiedy po ja­kimś kwa­dran­sie ko­bie­ta na­resz­cie od­wa­ży­ła się wstać i spoj­rzeć na mo­ni­tor, pul­pit kom­pu­te­ra wy­glą­dał nie­win­nie, jak daw­niej. Po bu­ziach dzie­cię­cych nie było śladu.

Anna wes­tchnę­ła cięż­ko. Zda­wa­ła sobie spra­wę, że na­wie­dza­nie upio­rów bę­dzie się po­wta­rzać. Pod­świa­do­mie czuła, że to do­pie­ro po­czą­tek i że jeden krzyk, prze­kli­na­ją­cy jakąś sta­ru­chę z sen­nych wizji, nie może ura­to­wać jej przed po­wro­tem tych ma­ka­brycz­nych zjaw. Jed­no­cze­śnie uświa­do­mi­ła sobie, że klu­czem do wszyst­kie­go jest owa dzi­wacz­na sta­ro­wi­na z ostat­nie­go snu. Kim ona była? Czy miała jakiś zwią­zek z nagle spa­lo­nym ry­sun­kiem drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go, stwo­rzo­ne­go przed pół­wie­czem przez mamę Anny? Dla­cze­go wszę­dzie uka­zy­wa­ły się tylko twa­rze dzie­ci? Co to za isto­ty? Czy po­cho­dzą z tego, czy z rów­no­le­głych świa­tów?

– Za dużo nie­wia­do­mych. To nie na moją głowę – po­wie­dzia­ła cicho, czu­jąc pul­su­ją­cy ból w oko­li­cach skro­ni, więc się­gnę­ła do szaf­ki z ta­blet­ka­mi. Mi­mo­wol­nie spoj­rza­ła na okno.

– Je­stem od Bron­ki Izy­do­ro­wej – wy­szep­ta­ła smut­na dzie­cię­ca twa­rzycz­ka, wy­raź­nie uwi­docz­nio­na na szy­bie.

 

 

 

Anna za­krztu­si­ła się po­pi­tą wła­śnie wodą, po czym mi­mo­wol­nie jed­nym chlu­śnię­ciem zwró­ci­ła ją na pod­ło­gę wraz z nie­prze­łknię­ty­mi jesz­cze ta­blet­ka­mi. I za­nio­sła się pła­czem, wi­dząc ko­lej­ne dzie­ci, tym razem na szy­bie okien­nej.

– Je­stem od Lilki Wol­nej.

– Ja od Haź­bi­ty Tre­fon­ki.

– Mnie od­da­ła Józka Dwo­ra­ko­wa.

– Ja je­stem od Steni War­muz­ko­wej.

– Ja od Wan­dzi Lasz­cza­ko­wej.

Anna po­trzą­snę­ła głową, pró­bu­jąc prze­rwać tę ge­hen­nę.

– Czemu was widzę? Co chce­cie mi prze­ka­zać? – py­ta­ła, łka­jąc.

Czuła na­ra­sta­ją­cą bez­sil­ność wobec nę­ka­ją­cych ją widm. Czy to jakaś kara? Po­ku­ta? Za co? Dla­cze­go to ona jest ofia­rą?

Zbie­ra­jąc ka­wał­ki roz­bi­tej szklan­ki zo­ba­czy­ła w nich ko­lej­ne dzie­cię­ce twa­rzycz­ki, tak samo smut­ne i prze­raź­li­wie obce. Choć spo­glą­da­ły ża­ło­śnie, wy­czu­wa­ła ich wro­gość. Jakby miały do niej o coś żal, pre­ten­sje, ból…

Z tru­dem wsta­ła, wy­rzu­ci­ła do kosza szkło, po­pa­trzy­ła znowu na szybę okien­ną. Wy­raź­nie uka­za­ła się na niej buzia, która po raz pierw­szy wy­da­ła się Annie zna­jo­ma. Już ją dziś wi­dzia­ła.

– Je­stem od Anusz­ki – po­wie­dział nie­mow­lak.

– Wiem – szep­nę­ła do niego.

– Je­stem od Anusz­ki, młod­szej córki Ma­cie­jo­wej – kon­ty­nu­owa­ło dziec­ko, nie zwra­ca­jąc uwagi na słowa ko­bie­ty, nadal wpa­tru­jąc się w nią z trud­nym do opi­sa­nia bólem i ża­ło­ścią.

Anna przyj­rza­ła się uważ­niej i za­uwa­ży­ła, że źre­ni­ca jed­ne­go oka jest dwu­krot­nie więk­sza od tej dru­giej.

Może mia­łam to dziec­ko w innym wcie­le­niu? – po­my­śla­ła. Jest takie bez­bron­ne

– Znam cię – wy­szep­ta­ła do niego.

– Je­stem od Anusz­ki – po­wtó­rzył malec, wciąż nie re­agu­jąc na żadne słowa.

– Mam na imię Anna. Czy to ja je­stem twoją mamą? – za­py­ta­ła z ła­god­nym uśmie­chem.

Nagle nie­mow­lak wy­krzy­wił buzię w gniew­nym gry­ma­sie i ryk­nął do­no­śnym, mę­skim gło­sem:

– Ja je­stem od Anusz­ki! Córki Ma­cie­jo­wej!

Anna krzyk­nę­ła prze­ra­żo­na i upa­dła na ko­la­na, za­no­sząc się pła­czem. Wresz­cie unio­sła głowę i spoj­rza­ła na okno. W szy­bie wciąż tkwi­ła buzia ta­jem­ni­cze­go dziec­ka Anusz­ki. Teraz na po­wrót była spo­koj­na i po­grą­żo­na w głę­bo­kim smut­ku.

Anna po­sta­no­wi­ła spraw­dzić re­ak­cję upio­ra po wy­po­wie­dze­niu przez nią je­dy­ne­go słowa, które od­dzia­ły­wa­ło na te zjawy, dla­te­go za­czę­ła po­wo­li wy­ma­wiać za­pa­mię­ta­ny ze snu przy­do­mek za­gad­ko­wej sta­ru­chy:

– Dzi-e-w-e-c-k-a.

Gry­mas, który nie­spo­dzie­wa­nie wpełzł na buzię roz­ju­szo­ne­go nie­mow­la­ka, stał się tak strasz­li­wy, że przy­wiódł Annie na myśl pie­kiel­ne wizje dia­bel­skie z re­ne­san­so­wych ob­ra­zów.

Tak, to z pew­no­ścią wy­słan­ni­cy z pie­kła. Tylko, czego chcą? Czemu cią­gle mnie nę­ka­ją w snach i na jawie? – po­my­śla­ła.

Ma­luch, jakby to usły­szał, za­czął prze­raź­li­wie pisz­czeć, a wraz z nim to samo zro­bi­ły setki in­nych ma­leństw, uka­zu­ją­ce się za jego ple­ca­mi.

Ko­bie­ta spo­dzie­wa­ła się po­dob­nej re­ak­cji, a mimo to nie była w sta­nie wy­trzy­mać tylu de­cy­be­li. Prze­sło­ni­ła dłoń­mi uszy, sta­ra­jąc się za­głu­szyć ma­ka­brycz­ny dźwięk.

– Precz z Dzie­wec­ką! Niech ją… dia­bli wezmą i pie­kło po­chło­nie! – ryk­nę­ła, chwy­ta­jąc się tej ostat­niej deski ra­tun­ku i spo­glą­da­jąc uważ­nie na za­cho­wa­nie dzie­cię­cych twa­rzy­czek.

Znik­nę­ły wszyst­kie buzie prócz tej o nie­rów­nych źre­ni­cach. A ona, uspo­ko­jo­na, po­pa­trzy­ła ze smut­kiem na Annę i po­wie­dzia­ła znowu:

– Je­stem od Anusz­ki, młod­szej córki Ma­cie­jo­wej.

– Czemu mi to mó­wisz? Dla­cze­go mnie nę­kasz? Ty i one wszyst­kie? – za­py­ta­ła zroz­pa­czo­na ko­bie­ta.

Buzia zmie­ni­ła się w twarz rocz­ne­go brzdą­ca, który po­wie­dział z tym samym wy­ra­zem:

– Je­stem od Ma­ryś­ki, star­szej córki Ma­cie­jo­wej.

Ko­bie­ta za­wy­ła z bez­rad­no­ści, opa­dła na pod­ło­gę i po­wie­dzia­ła ze spusz­czo­ną głową:

– Prze­kli­nam tę, przez którą tu przy­cho­dzi­cie! Tę, z po­wo­du któ­rej mnie drę­czy­cie! Niech zgi­nie w mę­kach pie­kiel­nych! Kim­kol­wiek jest, była, bądź też – kim­kol­wiek bę­dzie!

 

Nie­ocze­ki­wa­nie pa­mięć przy­wo­ła­ła spa­lo­ne drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne. Nie wie­dzieć, czemu, Anna zo­ba­czy­ła za­pi­sa­ne tam przez jej kil­ku­let­nią matkę ko­śla­we li­te­ry: „Ma­rian­na Sku­bliń­ska” i dzi­wacz­ny por­tret, wy­cię­ty z ja­kiejś sta­rej, dzie­więt­na­sto­wiecz­nej ga­ze­ty. Praw­do­po­dob­nie z nie­zna­nych po­wo­dów w ro­dzi­nie prze­trzy­my­wa­no ten ar­ty­kuł pra­so­wy. Wi­ze­run­ków i imion nie­zna­nych ko­bie­cie przod­ków było na wy­kre­sie wiele, lecz obec­nie tylko ten jeden zo­stał przy­po­mnia­ny i od­świe­żo­ny ze zdu­mie­wa­ją­cą wręcz do­kład­no­ścią.

 

 

 

 

(ilu­stra­cja z: www.wiadomosci.onet.pl)

 

 

– Ma­rian­na Sku­bliń­ska – po­wie­dzia­ła cicho Anna.

– Precz! – wy­dar­ło się nagle z ty­się­cy nie­wi­dzial­nych dzie­cię­cych buzi. – Precz z Dzie­wec­ką! Niech zgi­nie na wieki!

Ko­bie­ta za­sło­ni­ła dłoń­mi uszy i roz­glą­da­ła się z prze­stra­chem. Krzy­ki nie usta­wa­ły.

– Ma­rian­na La­skow­ska! – wy­rwa­ło się z ust zdu­mio­nej Anny.

Bły­ska­wicz­nie przy­po­mnia­ła sobie, że i to na­zwi­sko wid­nia­ło na szki­cu, stwo­rzo­nym przez matkę.

– Precz z Dzie­wec­ka­mi! Precz! Niech je pie­kło po­chło­nie! – ry­czał opę­tań­czo chór cien­kich gło­si­ków, do­cho­dzą­cy ze­wsząd do­oko­ła przy­bi­tej Anny.

Ko­bie­ta uklęk­nę­ła, a potem za­sło­ni­ła uszy kap­tu­rem, roz­trzę­sio­na i prze­stra­szo­na re­ak­cją upio­rów na dźwięk wy­po­wie­dzia­nych imion i na­zwisk jej przod­kiń.

 

Na ścia­nie po­ko­ju, po raz pierw­szy na ta­kiej, nie­szkla­nej po­wierzch­ni, uka­za­ła się ogrom­na głów­ka ma­łe­go, może naj­wy­żej dwu­let­nie­go chłop­czy­ka. Pa­trzył spo­koj­nie na Annę, kiedy ocie­ra­ła łzy i pod­no­si­ła się z kolan. Po raz pierw­szy także, ten jeden, je­dy­ny malec nic do niej nie mówił.

– Czemu mnie prze­śla­du­je­cie? Jak mogę wam pomóc? – za­py­ta­ła cicho, nie spo­dzie­wa­jąc się ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji.

Ku jej zdu­mie­niu malec po­ru­szył cha­rak­te­ry­stycz­nie jasną czu­pryn­ką, jakby chciał za­chę­cić, by z nim po­szła. Głów­ka dziec­ka zma­la­ła i za mo­ment na ścia­nie po­ja­wił się zarys całej po­sta­ci dwu­lat­ka. Wy­cią­gnął rącz­kę do Anny i po­cią­gnął ją za sobą. We­szli w głąb ścia­ny i ru­szy­li przed sie­bie, coraz dalej od miesz­ka­nia ko­bie­ty. Ona stą­pa­ła nie­pew­nie po grzą­skim grun­cie, któ­rym oka­za­ła się po­kry­ta bło­tem droga.

Szła po­słusz­nie, czu­jąc że wresz­cie pozna powód na­wie­dza­nia jej przez skrzyw­dzo­ne ma­leń­stwa i bę­dzie mogła z czy­stym su­mie­niem wy­zwo­lić się od klą­twy. Wie­rzy­ła, że jest to moż­li­we, bo prze­cież nie zro­bi­ła ni­cze­go złego.

Po­wo­li za­czy­na­ła ro­zu­mieć, że prze­kleń­stwo mu­sia­ło mieć jakiś zwią­zek z da­le­ki­mi krew­ny­mi sprzed ponad wieku, wi­docz­ny­mi przez uła­mek se­kun­dy na drze­wie ge­ne­alo­gicz­nym matki.

Sta­nę­li oboje, spo­glą­da­jąc na pło­ną­cy bu­dy­nek. Z od­le­głych za­ry­sów bu­dow­li Anna wy­wnio­sko­wa­ła, że znaj­du­je się w daw­nej, praw­do­po­dob­nie dzie­więt­na­sto­wiecz­nej War­sza­wie. Jako niemi ob­ser­wa­to­rzy, oboje z chłop­cem przy­glą­da­li się, jak stra­ża­cy wy­no­szą ofia­ry po­ża­ru, w tym ciała ma­łych dzie­ci. Wszy­scy wokół zda­wa­li się nie zwra­cać uwagi na ko­bie­tę, trzy­ma­ją­cą za rącz­kę chłop­ca, jakby byli oni nie­wi­dzial­ni.

Ktoś krzy­czał:

– Pali się! U Sku­bliń­skiej pożar!

Jedno z wy­no­szo­nych na rę­kach stra­ża­ka, mar­twych dzie­ci, unio­sło nie­spo­dzie­wa­nie prze­ra­ża­ją­co siną głów­kę, spoj­rza­ło na Annę i po­wie­dzia­ło cicho:

– Je­stem od Ko­tu­ło­wej.

Po chwi­li opa­dło na ręce męż­czy­zny i już się nie po­ru­szy­ło.

Anna za­kry­ła dło­nią usta, pła­cząc spa­zma­tycz­nie i przy­glą­da­jąc się tym ma­ka­brycz­nym sce­nom.

Tym­cza­sem straż wy­no­si­ła ko­lej­ne ciała, za­czę­ła po­ka­zy­wać ślady po świe­żych gro­bach na po­dwó­rzu i w pod­ło­gach bu­dyn­ku, od­kry­wa­ła cią­gle nowe zwło­ki za­mor­do­wa­nych przez Ma­rian­nę Sku­bliń­ską dzie­ci.

– Na stry­chu jest dwa razy tyle! – stwier­dził stra­żak, po­bla­dły mimo cięż­kiej pracy, pa­trząc z prze­ra­że­niem na ko­le­gę.

– To mor­der­czy­ni nie­win­nych dzie­ci! – skwi­to­wał drugi, pę­dząc z in­ny­mi na strych. – Fa­bry­kant­ka anioł­ków. Taki jest jej fach. Po­li­cja miała ją na oku od mie­sią­ca.

– Dla­te­go pod­pa­li­ła dom – dodał tam­ten, nadal nie wie­rząc w to, co od­kry­li. – Sie­dem­dzie­siąt gro­bów…

Usia­dł na dro­dze obok Anny i za­czął szlo­chać.

– Teraz wiesz – po­wie­dział po­wo­li i gło­śno dwu­la­tek, ści­snął moc­niej pra­wi­cę Anny i bły­ska­wicz­nie znik­nął.

Roz­dy­go­ta­na ko­bie­ta stała sa­mot­nie po­środ­ku roz­wście­czo­ne­go, wrzesz­czą­ce­go tłumu, do­ma­ga­ją­ce­go się kary dla mor­der­czy­ni. Prze­cho­dzi­li koło niej, mi­ja­li ją, po­py­cha­li, nadal nie wi­dząc ani nie czu­jąc jej po­sta­ci. A ona, od­wrot­nie, coraz bar­dziej po­obi­ja­na i po­si­nia­czo­na, nie była w sta­nie wy­do­stać się z na­pie­ra­ją­cej ze­wsząd tłusz­czy war­sza­wia­ków.

– Nie! Bła­gam! – krzy­cza­ła roz­pacz­li­wie, ale nikt jej nie sły­szał.

 

Nagle znowu zna­la­zła się w ubo­giej ga­li­cyj­skiej cha­cie wie­śniacz­ki Ma­cie­jo­wej, jak wów­czas, gdy o tym śniła. Była niemą ob­ser­wa­tor­ką, a jed­no­cze­śnie, przez kilka chwil, także młod­szą córką go­spo­dy­ni, Anusz­ką, wy­raź­nie czu­ją­cą teraz kop­nię­cia swego nie­na­ro­dzo­ne­go jesz­cze dziec­ka.

– Je­stem od Anusz­ki – wy­szep­tał nie­mow­lak, który nagle po­ja­wił się obok Anny.

Miał więk­szą jedną źre­ni­cę i spo­glą­dał ze smut­kiem na sto­ją­cą z boku kobietę.

– Ileś dała Dzie­wec­ce za przy­ję­cie dzie­cia­ka? – za­gad­nę­ła do go­spo­dy­ni Ma­cie­jo­wej kuma Goł­cy­na.

Pa­trzy­ła przy tym wy­mow­nie na po­więk­szo­ny brzuch Anuszki.

– Nie twoja rzecz! – od­par­ła nie­chęt­nie py­ta­na matka dziew­czy­ny.

– Choć skry­wa pod suk­nia­mi, brzuch widać, a jakże – do­da­ła tamta, uśmie­cha­jąc się krzy­wo. – I teraz cięż­ko bę­dzie po­zbyć się bę­kar­ta, kiedy Dzie­wec­ka w aresz­cie!

– Oba­czym.

– Czyli, że co?

– Psiń­co! – żach­nę­ła się Ma­cie­jo­wa, chęt­na, by zmie­nić nie­wy­god­ny temat roz­mo­wy.

– Eee, kumo droga, mnie nie po­wiesz?

– Niech­że ci bę­dzie. Ga­da­ją, że w miej­sce jed­nej druga się po­ja­wi­ła – wy­szep­ta­ła do ucha Goł­cy­nej.

– Druga? – Tamta ze zdu­mie­nia otwar­ła usta.

– Jedna Dzie­wec­ka aresz­to­wa­na, to i druga nada­rzy­ła się, co by w kło­po­tach ko­bie­tom pomóc!

– A jużci?

– W samej rze­czy. Po­wia­da­ją, że aż ze sła­wet­nej War­sza­wy przy­by­ła.

– Eee, nie może to być! Spod car­skiej nie­wo­li? – ro­ze­śmia­ła się z nie­do­wie­rza­niem Goł­cy­na.

– Mnie to się zdaje, kumo droga, że ona ja­ko­weś ta­jem­ne sztu­ki prak­ty­ko­wa­ła, co by tu sta­nąć, w tej na­szej wsi, pra­wie równo z za­mknię­ciem w aresz­cie tam­tej. Jakby cza­rów ma­gicz­nych uży­wa­ła, czy cze­goś… – roz­ga­da­ła się Ma­cie­jo­wa.

– A ja dziec­ka nie dam! – wtrą­ci­ła Anusz­ka, czule gła­dząc brzuch.

– Miar­kuj się, bo z chaty wy­pę­dzę razem z bę­kar­tem! – ofuk­nę­ła ją gniew­nie matka. – Opła­co­ne już i cof­nąć nie mo­żesz!

Dziew­czy­na roz­ry­cza­ła się i wy­bie­gła na po­dwó­rze.

– Co to za nowa fa­bry­kant­ka? – do­py­ty­wa­ła Goł­cy­na.

– We wsi mó­wi­li, że zwie się Ma­rian­na Sku­bliń­ska – szep­ta­ła dalej kon­spi­ra­cyj­nie Ma­cie­jo­wa. – Od­sie­dzia­ła w War­sza­wie, co trze­ba, a jak wy­szła, to wo­la­ła stam­tąd od­je­chać, byle dalej.

– Od­sie­dzia­ła? Za co?

– Ponoć sie­dem­dzie­się­cio­ro anioł­ków stwo­rzy­ła – wy­szep­ta­ła Ma­cie­jo­wa, roz­glą­da­jąc się uważ­nie na boki, jakby spo­dzie­wa­ła się z każ­dej stro­ny pod­słu­chu.

– Wszy­scy świę­ci! Ile?! – Po­bla­dła Goł­cy­na wy­trzesz­czy­ła oczy i prze­że­gna­ła się.

Ma­cie­jo­wa po­spiesz­nie uczy­ni­ła ten sam znak i opo­wia­da­ła dalej:

– A teraz jest u nas!

– Będą jej szu­kać. Po­li­cja. I sądy.

– Nie­ko­niecz­nie. Karę od­by­ła, teraz wolna jak ptak!

– Ile jej dali aresz­tu?

– Trzy lata.

– Tylko trzy lata za sie­dem­dzie­siąt anioł­ków?

– Nie udo­wod­ni­li jej wszyst­kich. Do tego, kumo naj­mi­lej­sza – py­tlo­wa­ła słod­kim gło­sem Ma­cie­jo­wa, za­do­wo­lo­na z ujaw­nie­nia po­zna­nej nie tak dawno ta­jem­ni­cy – gdyby rze­czo­na Sku­bliń­ska pro­du­ko­wa­ła same anioł­ki z przyj­mo­wa­nych dzia­tek, to uzbie­ra­ło­by się ich znacz­nie, znacz­nie wię­cej!

– Jakże to?

– Ona nie­któ­re fak­tycz­nie do przy­tuł­ków od­da­wa­ła, jako i za­po­wie­dzia­ła. Nie wszyst­kie uśmier­ca­ła.

– Widno prze­ca i śle­pe­mu, co skło­ni­ło ją do in­sze­go za­cho­wa­nia. – Po­ki­wa­ła głową Goł­cy­na, ma­ca­jąc się cha­rak­te­ry­stycz­nie po kie­sze­ni sza­rej, zno­szo­nej spód­ni­cy.

– No, ba! Każ­den to wie! Tylko pie­niądz! Pie­niądz tym świa­tem rzą­dzi! – przy­zna­ła jej rację Ma­cie­jo­wa.

– A komu bieda, temu i za­stę­py anioł­ków ry­chło sfa­bry­ku­je…

– I ka­za­ła się tu na­zy­wać Dzie­wiec­ką, jak po­przed­nicz­ka.

– Ale prze­cie Dzie­wec­ka to Ma­rian­na La­skow­ska.

– Nic to, nam obo­jęt­ne, aby tylko po­ma­ga­ła, jak na­le­ży. – Ma­cie­jo­wa mru­gnę­ła po­ro­zu­mie­waw­czo okiem.

– I dalej bę­dzie, jak tamta, gło­dzić, mro­zić i przy­du­szać co bar­dziej sil­niej­sze dzie­ciąt­ka? Po­tra­fi? Całą gro­mad­kę nie­wi­nią­tek zdoła za­mo­rzyć?

– A jakże! Ma wpra­wę!

– Toć i do­brze. Ka­mień z serca – ode­tchnę­ła z ulgą Goł­cy­na.

– A to czemu, kumo? – za­in­te­re­so­wa­ła się Ma­cie­jo­wa, spo­glą­da­jąc uważ­nie na jej brzuch.

– Nie wi­dzie­li! Co do łba strze­li­ło? Toć ja już za stara…

– Ale? – do­py­ty­wa­ła z szel­mow­skim uśmie­chem Ma­cie­jo­wa.

Goł­cy­na wes­tchnę­ła wi­dząc, że przed wścib­ską zna­jo­mą nic się nie zatai, po czym wy­zna­ła:

– Ale moją Jadź­kę Kry­stek od Jopka przy­dy­bał na sia­nie, no i znowu za­brzu­szy­ła…

– Aaa, takie spra­wy. To trze­ba do tej nowej Dzie­wec­ki czym prę­dzej, żeby ma­łe­go po po­ro­dzie przy­ję­ła, bo tam ko­lej­ka się już robi! Ja do­po­mo­gę, po­pro­wa­dzę…

 

Anna za­mknę­ła oczy. Nie po­tra­fi­ła słu­chać dalej. Przy­po­mnia­ła sobie wszyst­kie uka­zu­ją­ce się ostat­nio twa­rzycz­ki bez­bron­nych dzie­ci, za­mor­do­wa­nych z zimną krwią przez okrut­ne za­bój­czy­nie.

Teraz za­czy­na­ła ro­zu­mieć po­wo­dy nę­ka­nia. Była po­tom­ki­nią obu sła­wet­nych mor­der­czyń. Nie­ła­two przy­jąć do wia­do­mo­ści tak wstrzą­sa­ją­cą no­wi­nę, lecz in­ne­go wy­ja­śnie­nia nie zna­la­zła. Ja­kieś jej pra­pra­pra­bab­ki były spraw­czy­nia­mi ma­so­wych mor­dów na set­kach nie­win­nych ma­lu­chów…

Łzy cie­kły po po­licz­kach, a do­oko­ła ze­brał się tłum ma­lut­kich dzie­ci w róż­nym wieku, od no­wo­rod­ków do dwu­lat­ków włącz­nie. Wszyst­kie stały na bacz­ność, jakby każde umiało cho­dzić i ro­zu­miało wszyst­ko. Spo­glą­da­ły na nią smut­no i ża­ło­śnie. Ko­bie­cie cią­ży­ła wina, ukry­wa­na w ro­dzi­nie od po­ko­leń.

– Wy­bacz­cie, dzie­ci ko­cha­ne, anioł­ki naj­droż­sze, da­ruj­cie te po­twor­ne zbrod­nie! – bła­gal­nie łkała, pa­trząc na ich ogrom­ne oczy i coraz bar­dziej sine twa­rze.

Dzie­ci w mil­cze­niu ota­cza­ły ją coraz cia­śniej­szym krę­giem.

– Krew za krew, życie za życie! – wy­szep­tał nagle zło­wro­gim tonem dwu­la­tek, który ją tu przy­pro­wa­dził.

Inne dzie­ci pod­chwy­ci­ły to i za­czę­ły krzy­czeć, ni­czym upior­ny chór:

– Krew za krew, życie za życie!

– Każdy od­po­ku­to­wać musi, jeśli nie za wła­sne, to za swo­ich przod­ków grze­chy! – po­wie­dział synek Anusz­ki, spo­glą­da­jąc na prze­ra­żo­ną ko­bie­tę nie­na­tu­ral­nie roz­sze­rzo­ny­mi źre­ni­ca­mi.

Pró­bo­wa­ła bro­nić się, od­su­wać ma­leń­stwa, sta­wiać im opór. Wszyst­ko na próż­no. Krąg zjaw za­cie­śniał się coraz moc­niej.

Gdzieś w po­wie­trzu obok głowy Anny za­wisł wi­ze­ru­nek Sku­bliń­skiej, któ­rej twarz wy­krzy­wi­ła się z po­twor­nej męki, jaką za­da­ły jej mści­we dusze za­mor­do­wa­nych dzie­ci. Zjawa za­wy­ła wście­kle i ko­na­jąc krzyk­nę­ła z ma­ka­brycz­nym uśmie­chem:

– Wszyst­kie grze­chy niech­że spad­ną na dzie­ci i wnuki moje!

Po chwi­li twarz za­bój­czy­ni znik­nę­ła.

To samo stało się za mo­ment z jej imien­nicz­ką, ga­li­cyj­ską Dzie­wec­ką, La­skow­ską. Potem przy­szła kolej na po­zo­sta­łych krew­nych Anny. Wresz­cie ko­bie­ta zo­ba­czy­ła twa­rze dziad­ków oraz matki, cier­pią­ce strasz­li­we ka­tu­sze z po­wo­du grze­chów przod­kiń. Do­pie­ro wtedy zro­zu­mia­ła, dla­cze­go nigdy nie było jej dane po­znać ni­ko­go z naj­bliż­szych. Wszy­scy po­umie­ra­li tra­gicz­nie w mło­dym wieku wsku­tek klą­twy, cią­żą­cej od dawna na ro­dzi­nie.

Spoj­rza­ła na pole, przy któ­rym teraz się znaj­do­wa­ła. Mie­dzą szły gę­sie­go przy­gnę­bio­ne, wiej­skie dziew­czę­ta, nio­sąc na rę­kach swoje no­wo­na­ro­dzo­ne dzie­ci. Jedną z nich była pięt­na­sto­let­nia Anusz­ka.

Anna tak bar­dzo pra­gnę­ła je za­trzy­mać, do­po­móc, uspra­wie­dli­wić się… Wie­dzia­ła, że niosą dzie­ci do Dzie­wiec­ki, aby oddać je na za­tra­ce­nie fa­bry­kant­ce anioł­ków…

Nie po­tra­fi­ła jed­nak wy­do­być słowa, drżąc od spa­zma­tycz­ne­go pła­czu i sil­nych, trud­nych do opa­no­wa­nia drga­wek, które znowu ob­ję­ły jej wątłe ciało.

To nie ja, to prze­cież nie ja… To nie są moje zbrod­nie. Nie je­stem ni­cze­mu winna… – po­wta­rza­ła w my­ślach.

Czuła się coraz słab­sza, coraz bar­dziej od­wod­nio­na, jakby mo­rze­nie gło­dem tych bez­bron­nych dzie­ci udzie­la­ło się teraz jej samej i jakby to ona była ofia­rą okrut­nych Dzie­we­cek.

– Krew za krew, życie za życie! – krzyk­nął ze zło­ścią syn Anusz­ki, wpy­cha­jąc jej siłą do ust brud­ną szma­tę, pełną po­wbi­ja­nych na sztorc szpi­lek, bo i on był w ten spo­sób za­mor­do­wa­ny przez sa­dy­stycz­ną fa­bry­kant­kę.

Tor­tu­ro­wa­na ko­bie­ta po­czu­ła roz­ry­wa­ją­cy ból w ustach i na całym, po­si­nia­czo­nym ciele. Rącz­ki in­nych dzie­ci, sto­ją­cych wciąż do­oko­ła, sil­nie po­chwy­ci­ły ra­mio­na mor­do­wa­nej dwu­dzie­sto­lat­ki.

Krzy­cza­ła cicho jesz­cze przez krót­ki mo­ment, nie­zdar­nie pró­bu­jąc sza­mo­tać się i wy­ry­wać, a potem po­czu­ła, jak traci od­dech i po­wo­li ucho­dzi z niej życie.

– Je­stem od Anusz­ki, naj­młod­szej córki Ma­cie­jo­wej. Umie­ram tu, w fa­bry­ce anioł­ków… – To ostat­nie, co usły­sza­ła przed śmier­cią, spo­glą­da­jąc beznamięt­nie w ogrom­ne, nie­rów­ne źre­ni­ce ga­li­cyj­skie­go nie­mow­lę­cia.

Koniec

Komentarze

Muszę przyznać, że to chyba jeden z twoich lepszych tekstów. Między innymi dlatego, że stylizacja na gwarę (której zazwyczaj nie cierpię) zniwelowała bolączkę w postaci sztywnawych dialogów, jakie czasami popełniasz. Te tutaj czytało mi się bardzo dobrze, świetnie budują klimat. yes

Problem miałem głównie ze stoicką postawą bohaterki wobec tego, co ją spotyka. Wizje martwych dzieci może w mniejszym stopniu (chociaż w pewnym momencie zapalił mi się wielki neon z napisem ,,realizm magiczny”) niż scena z drzewem. Wiesz, gdyby mi kartka papieru sama wyleciała z rąk i na moich oczach doznała samozapłonu, pewnie bym to jakoś skomentował. ;) A Anka zachowuje się, jakby nie takie rzeczy widziała.

Końcówka, o dziwo, dla mnie nie była jakoś bardzo przerażająca (chociaż mnie zaskoczyła, spodziewałem się, że będzie smutna, ale nie krwawa), bo przypomniała mi film ,,Zniknięcia”, którym wszyscy się zachwycają, a moim zdaniem jest okropny, więc zamiast drżeć ze strachu, zacząłem się nerwowo uśmiechać. :P Co nie zmienia faktu, że finał dobrze ogrywa motyw ludowej ,,sprawiedliwości” rodem z mrocznej baśni – zło musi zostać ukarane, a że nie ty je popełniłeś? Cóż, wszechświata to nie obchodzi.

Ode mnie kliczek. :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Smutna bardzo historia. U nas fabrykantki siedziały w okolicach Zabierzowa. 

W XIX wieku Krakowie chrzczonych nieślubnych dzieci było więcej niż ślubnych. Wiadomo, że miasto koszarowe i że jak panna wiedziała, że się z nią nikt nie ożeni to często uciekała do dużego miasta, ale i tak statystyka porażająca.

Zwłaszcza, że przecież nie chrzcili tych nieślubnych od razu, żeby kasy nie wyrzucać w błoto. 

Dobrze, że teraz można rodzić, a i okna życia są dostępne. 

delulu managment

SNDWLKR, ogromnie mnie ucieszyłeś. :) Wiem, że trudno Cię zadowolić, zatem to dla mnie podwójna radość, bardzo dziękuję. :) Gwara częściowo pochodzi z moich rodzinnych stron (powiat będziński, gmina Bobrowniki, co ważne – tuż przy Brynicy, nieopodal granicy z Piekarami, czyli Śląskiem). Większość użytych przydomków mieli ludzie, których znałam osobiście, oczywiście ogólnie byli ok. :) 

Rzeczywiście z dialogami mam ciągły problem. Muszę jeszcze sporo ćwiczyć w ich pisaniu, aby brzmiały naturalnie. :) 

Nad końcówką się zastanawiałam, z reguły ratuję główne bohaterki, tym razem uznałam, że prześladowania Anny musiały przynieść tragiczny dla niej finał. Sama jej osobowość faktycznie wyszła nieco nieprawdziwie i sztucznie, pokornie przepraszam. :) Do samozapłonu dopiszę, dziękuję za radę. :) 

Niestety nie kojarzę wspomnianego filmu, natomiast tym opkiem chciałam pokazać ogrom niewiarygodnego okrucieństwa, dokonywanego za cichym przyzwoleniem władz. Sama nigdy wcześniej o tym procederze nie słyszałam, wpadłam przypadkiem na jego ślad w necie kilka dni temu. 

Podziękowania za klik. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Dziękuję, Ambush. :)

Rzeczywiście, to były potworne czasy. 

I zgadzam się, że to bardzo dobrze, iż teraz są okna życia. Kto wie, jaki geniusz, albo zwyczajny, dobry człowiek, może pojawić się dzięki ocaleniu – choćby nawet w ten sposób – jego życia? :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Wiem, że trudno Cię zadowolić, zatem to dla mnie podwójna radość, bardzo dziękuję.

Err… Proszę. blush

Nad końcówką się zastanawiałam, z reguły ratuję główne bohaterki, tym razem uznałam, że prześladowania Anny musiały przynieść tragiczny dla niej finał.

Rozumiem, tu się nie czepiam, tylko zaznaczam, że ja konkretnie nie odebrałem jej zgodnie z zamysłem. Między innymi dlatego, że dla mnie dzieci po prostu nie są szczególnie przerażające bez względu na okoliczności.

I nie masz za co przepraszać, dziura fabularna jeszcze nikogo nie zabiła. ;)

Niestety nie kojarzę wspomnianego filmu

Niewiele straciłaś. XP To nowy film, wyszedł w te wakacje, ale chyba jeszcze leci w niektórych kinach, jeśli mimo wszystko jesteś ciekawa.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Rozumiem, dziękuję, SNDWLKR. :)

O, to na pewno nie mogłabym znać tego filmu. :)

Nowinki kinowe zaliczałam dawno temu, obecnie – zero możliwości. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Przerażająca historia. Ale tak naprawdę to nie Anna jest winna, nie Dziewecka, a państwo i kapitalizm. One umożliwiły złej kreaturze stworzenie takiego biznesu. Nie zapewniło domów dziecka, a do tego uznało, że świetnym pomysłem będzie w takiej sytuacji zakazać aborcji. To pokazuje jak czasami rządzący zamiast roli opiekunów społeczeństwa przyjmują rolę katów. A opowiadanie fajne, wciągające i ze złym zakończeniem, co lubię. Minus tylko, że Anna nijak na nie nie zasłużyła, nie popełniła żadnego błędu i nie mogła zrobić nic, by nie skończyć jak skończyła. Nie twierdzę, że musiałoby się jej od razu udać, ale chodzi mi o samą możliwość.

Przerażający, jednak horror. Nie znany mi ‘problem’, nawet ze słyszenia. Oby nie powtarzała się taka “fabrykacja aniołków”.

Piękna opinia, Freki, dziękuję, o dokładnie taki odbiór mi chodziło. yes

Jeśli są ku temu dogodne warunki, przestępczość kwitnie. 

Pozdrawiam serdecznie. heart

 

Koalo75, przepraszam, staram się pewne tematy pomijać, lecz cóż – historia to także podobnie bolesne zdarzenia/przypadki… :( I ja nie słyszałam o tym, częściej – o dokonywanych aborcjach, natomiast o duszeniu szpilkami czy celowym wystawianiu dzieci na mróz, aby szybko zmarły – nigdy. Koszmar… crying

Dziękuję za Twój czas, szczególnie że nie lubisz horrorów. heart

Pecunia non olet

Najgorsze @freki jest to, że dalej zabijają. Oczywiście nie w takiej skali, w XIX Łodzi 90% ciężkich przestępstw to były dzieciobójstwa, ale się zdarza. A przecież można zostawić w szpitalu, czy nawet na dworcu. I problem z głowy. Dlatego potrzebna jest edukacja. 

delulu managment

Cześć, bruce

No, chwilę mi zeszło, zanim zabrałem się za czytanie, ale jestem :-)

Sam temat jest przerażający. Bazujesz na prawdziwych wydarzeniach, makabrycznych, budując historię w pewien sposób od nowa. Nie jest to łatwe zadanie. Pomysł na ukazywanie się buziek dzieciaczków jest ok, ale powtarzany traci na mocy. Wiedziałem już za pierwszym razem, że chodzi o ich duszyczki (swoją drogą ilustracja, zapewne generowana przez AI, przypomina bardziej rysuneczek z wesołej bajki, nie pasuje do horroru). 

Mam wrażenie, że fabuła jest przemyślana, ale coś dziwnego jest w narracji, że nie potrafię się bać czytając Ciebie, żeby nie wiem jak bardzo temat był przerażający :-) 

Mam wątpliwość z tym podskokiem bohaterki i uderzeniem się w sufit tak, że straciła przytomność. Wiem, sufit był bardzo nisko. Ale nawet gdyby, to wątpię jeśli już nie w samą reakcję, lecz utratę przytomności. Przydzwonienie górną częścią czachy z podskoku musiałoby być naprawdę mocne, żeby stracić przytomność. Klik

Pozdrawiam

Ambush, ale przynajmniej obecnie nie jest to już problem systemowy, a jednostkowy. Jeśli masz na myśli edukację seksualną, to chyba już coś tam jest, ale dobrowolne, więc do tych, co tego najbardziej potrzebują i tak nie trafi. A po wyborach kolejny rząd szybko to wycofa i zastąpi kolejną godziną religii.

 

Bruce, duszeniu szpilkami? Myślałem, że to akurat była fikcja…

Ambush, to prawda; najgorsze jest psychiczne czy fizyczne wykańczanie przez najbliższych. Nawet, jeśli dziecko przeżyje taki koszmar, często (oczywiście – nie zawsze, to nie jest regułą) staje się katem dla swoich dzieci. I tak dalej… Zresztą, z tego, co czytałam, kiedy ludzi nie stać było na “fabrykantki aniołków” – po prostu sami je zastępowali… 

Najważniejsza jest moim skromnym zdaniem mądra edukacja w domu i przekazywanie dzieciom autentycznego dobra, zaufania oraz miłości. Szkoła nie zastąpi nigdy prawdziwego ciepła rodzinnego, nie przekaże jego znaczenia i szczerości. :)

Pozdrawiam ciepło. :) 

 

Witaj, Heskecie. Kiedy ja Cię wreszcie porządnie wystraszę? :))

Tak, AI nie bardzo chce generować horrorystyczne obrazki, szczególnie dzieci-upiorów. :) Uznałam jednak, że ten wstawię, bo w tekście początkowo buźki dzieci były niewinne i spokojne. :)

Ok, zmienię to uderzenie, dziękuję za radę i klik. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

 

 

Freki, fakt, teraz nie jest to już problem na taką skalę. 

 

Bruce, duszeniu szpilkami? Myślałem, że to akurat była fikcja…

Niestety nie… :(

 

Pozdrawiam serdecznie, dzięki za komentarz. :) 

Pecunia non olet

Bruce, choć starałaś się zawrzeć w tej historii całą grozę związaną z procederem uprawianym przez obie dzieciobójczynie, opowiadanie zdało mi się dość monotonne, głównie przez wielokrotne powtarzanie scen ukazujących się dzieci. No i nie godzę się z uśmierceniem współczesnej Anny.

 

– Jak się na­zy­wa­cie? – Po­dejrz­li­wa na­sto­lat­ka nie da­wa­ła za wy­gra­ną. → Skoro rzecz dzieje się w końcu XIX wieku, słowo nastolatka nie ma tu racji bytu, albowiem zaistniało dopiero w drugiej połowie XX wieku.

 

Matka zja­wi­ła się obok, rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie, co wcze­śniej nie­zna­jo­ma ko­bie­ta. → Matka zja­wi­ła się obok, rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie, jak wcze­śniej nie­zna­jo­ma ko­bie­ta.

 

wy­szep­ta­ła w od­po­wie­dzi, spo­glą­da­jąc w za­my­śle­niu gdzieś ponad sło­mia­ną strze­chę. → Anna rozmawia z matką w chacie, więc jak matka może spoglądać ponad strzechę?

 

wrzesz­cza­ła prze­ra­żo­na dwu­dzie­sto­lat­ka… → A może: …wrzesz­cza­ła prze­ra­żo­na dziewczyna/ Anna

 

po­ja­wił się na środ­ku wiel­kiej kart­ki bry­sto­lu. → Sprzeczność – kartka jest mała, a Ty piszesz o wielkim brystolu, więc może: …po­ja­wił się na środ­ku wielkiego arkusza bry­sto­lu.

 

Ogar­nię­ta pa­nicz­nym stra­chem dwu­dzie­sto­lat­ka pod­sko­czy­ła… → Wystarczy: Ogar­nię­ta pa­nicz­nym stra­chem pod­sko­czy­ła

 

Tym razem twa­rzycz­ki szep­czą­cych nie­mow­ląt po­wie­la­ły się w ciągu ułam­ków se­kund. → Owszem twarzyczek było wiele, ale nie wydaje mi się, że one się powielały, a raczej: Tym razem kolejne twa­rzycz­ki szep­czą­cych nie­mow­ląt pojawiały się w ciągu ułam­ków se­kund.

 

Nagle młoda ko­bie­ta przy­po­mnia­ła sobie roz­mo­wę w cha­cie… → Wiadomo o kim mówisz, więc może wystarczy: Nagle przy­po­mnia­ła sobie roz­mo­wę w cha­cie

 

Mi­mo­wol­nie spoj­rza­ła na po­bli­skie okno. → Wystarczy: Mi­mo­wol­nie spoj­rza­ła na okno.

 

Uno­sząc ka­wał­ki po­trza­ska­nej szklan­ki… → A może: Podnosząc/ Zbierając ka­wał­ki po­trza­ska­nej/ rozbitej szklan­ki

 

Może mia­łam to dziec­ko w innym wcie­le­niu? – po­my­śla­ła dwu­dzie­sto­lat­ka. → A może wystarczy: Może mia­łam to dziec­ko w innym wcie­le­niu? – po­my­śla­ła.

 

do­cho­dzą­cy ze­wsząd do­oko­ła przy­bi­tej dwu­dzie­sto­lat­ki. → A może: …do­cho­dzą­cy ze­wsząd do­oko­ła przy­bi­tej Anny/ dziewczyny.

 

We­szli w głąb ścia­ny i ru­szy­li przed sie­bie, coraz głę­biej i dalej… → Nie brzmi to najlepiej.

 

wresz­cie od­gad­nie powód na­wie­dza­nia jej… → A może: …wresz­cie pozna powód na­wie­dza­nia jej

 

Usia­dał na dro­dze obok Anny i za­czął szlo­chać. → Literówka.

 

spo­glą­dał ze smut­kiem na sto­ją­cą z boku dwu­dzie­sto­lat­kę. → Czy musi być „dwudziestolatka”?

 

Pa­trzy­ła przy tym wy­mow­nie na po­więk­szo­ny brzuch pięt­na­sto­lat­ki. → A może: Pa­trzy­ła przy tym wy­mow­nie na po­więk­szo­ny brzuch Anuszki.

 

– Wszy­scy Świę­ci! Ile?! → – Wszy­scy świę­ci! Ile?!

 

Łzy cie­kły po po­licz­kach, a do­oko­ła dwu­dzie­sto­lat­ki ze­brał się… → A może wystarczy: Łzy cie­kły po po­licz­kach, a do­oko­ła ze­brał się

 

Wszyst­kie stały na bacz­ność, jakby każdy umiał cho­dzić i ro­zu­miał wszyst­ko. → Wszyst­kie stały na bacz­ność, jakby każde umiało cho­dzić i ro­zu­miało wszyst­ko.

 

spo­glą­da­jąc bez­wład­nie w ogrom­ne, nie­rów­ne źre­ni­ce… → Na czym polega bezwładne spoglądanie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam serdecznie, Regulatorzy. :)

Jakoś z tym określeniem “nastolatka” mam ciągłe problemy… :) Tym razem wydawało mi się, znowu błędnie, że – odnosząc się do czasów współczesnych – mogę go użyć, ale jednak masz całkowitą rację – pisałam o innej epoce. Dziękuję. :)

Zaraz poprawiam te nielogiczne i językowe błędy, bardzo Ci dziękuję. ;)

Tak, tak, dopisywałam sporo tych monotonnych fragmentów, aby ukazać, że Anna także zaczęła powoli traktować je jako towarzyszące ciągle, niegroźne dla niej samej, aczkolwiek dopominające się sprawiedliwości i szukające u niej pomocy upiory. Jak gdyby uznała je za zwykłą codzienność. Interesowało ją, czemu jest prześladowana, lecz jedynie z ciekawości. Chciała się od nich uwolnić, bo zatruwały jej życie i straszyły, ale nie sądziła, że one “dybią” na jej życie. :) Nie dopuszczała myśli, że jest potomkinią morderczyń, w dodatku te kobiety zrzuciły swoje grzechy także na następne pokolenia, więc zemsta musi się dopełnić. Też mi szkoda Anny, nawiązałam tu do znanego podczas wojny, niezwykle naiwnego stanowiska wielu mordowanych: “Niczego złego przecież nie mogą mi zrobić, bo ja niczemu nie jestem winny i niczego złego nie zrobiłem”. Oczywiście założenia morderców są całkiem inne. :)

Pozdrawiam serdecznie. heart

 

Pecunia non olet

Bruce, rozumiem Twoje intencje, ale nie mogę pogodzić się z prześladowaniem i uśmiercaniem potomkiń morderczyń dzieci (a co z potomkami – czy chęć zemsty nie obejmowała męskiej części rodu?). Nie godzę się na zbiorową odpowiedzialność, bo nie tak pojmuję sprawiedliwość, to – moim zdaniem – niedobra chęć zadośćuczynienia własnym krzywdom i nieliczenie się z tym, że sprawiedliwości nie ma tu żadnej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak najbardziej zgadzam się z tym, Regulatorzy, mszczenie się na potomkach jest z pewnością niesprawiedliwe, jednak chcę tylko podkreślić, że – jak wspomniałam w opowiadaniu – Anna nie znała nikogo ze swoich bliskich, gdyż umarli oni jako młodzi ludzie, zatem zemsta dopadła zarówno jej (prapra)babki, jak i (prapra)dziadków ze strony matki. Może chodziło o geny i upiory zamordowanych dzieci w ten sposób chciały mieć pewność, że w tym rodzie nie pojawi się już nikt inny, wywodzący się od okrutnych zabójczyń? :)

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Może chodziło o geny i upiory zamordowanych dzieci w ten sposób chciały mieć pewność, że w tym rodzie nie pojawi się już nikt inny, wywodzący się od okrutnych zabójczyń? :)

Może, tylko czy dziewietnastowieczne niemowlęta, a nawet dwuletnie dzieci, mogły wiedzieć, co to geny?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Może, tylko czy dziewietnastowieczne niemowlęta, a nawet dwuletnie dzieci, mogły wiedzieć, co to geny?

Masz rację, nie mogły, lecz tu wymyśliłam, że straszą i mszczą się już nie dzieci, lecz upiory, a one wiedzą znacznie więcej, podobnie jak wiedziały, dokąd się udać, aby odnaleźć przez tyle dziesięcioleci wszystkich potomków obu morderczyń. :) Prawdopodobnie to za przyczyną owych upiorów spłonęło drzewo genealogiczne. :) Podobnie, jak miały miejsce przeniesienia Anny w czasoprzestrzeniach. :)

 

Pecunia non olet

Upiory, jak sama nazwa wskazuje, są upiorne i bezwzględne, nawet kiedy są bardzo małymi upiorkami. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, tak. :) Upiorność upiorów upiornie upiornością… skutkuje. :)

Pecunia non olet

Paskudny kawałek naszej historii. No, tak było. 

Do przyczyn, oprócz braku edukacji i niedostępności aborcji dorzuciłabym system krzywdzący kobiety. Nieważne, czy dziewczyna została zgwałcona, zaszantażowana, czy ją chłopak okłamał – panna z dzieckiem/brzuchem się puszcza i problem jest wyłącznie jej. A przekazać całą wsią noworodka ojcu i niech wychowuje… Albo niech odda krowę w ramach alimentów.

Babska logika rządzi!

Bardzo dziękuję, Finklo, za Twój wpis. :) Niestety, kobietom w przypadku niechcianej ciąży było zawsze najłatwiej wmówić “złe prowadzenie się”. Tutaj także główna bohaterka czasami wciela się w postać piętnastolatki z XIX wieku, zaatakowanej przez sąsiada, której nawet matka nie chce prawdziwie pomóc. Nikt nie wspomina o sprawiedliwości, każdy tylko – o zamieceniu pod dywan kolejnego problemu kolejnej wieśniaczki. Emocje i uczucia dziewczyny to ostatnia rzecz, o której ktokolwiek myśli. 

Pozdrawiam serdeczne. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka