
Poniższy fragment pochodzi z rozdziału trzeciego zatutułowanego: „Wszędzie dzieją się dziwne rzeczy”
Poniższy fragment pochodzi z rozdziału trzeciego zatutułowanego: „Wszędzie dzieją się dziwne rzeczy”
UWAGI:
W tekście imię Kenar i Fangor przeplatają się bez wyjaśnienia. Z treści książki wynika, że Kenar do oddziału zaciągnął się pod fałszywym imieniem.
(…)
Następnego dnia, wczesnym rankiem, na placu przy zbrojowni zebrali się wszyscy, którzy zostali przyjęci na patrol. Jerrok stawił się na miejscu jako pierwszy. Wbrew pozorom był bardzo zdyscyplinowany i punktualny. Kac z poprzedniego dnia zniknął, a w jego miejsce pojawił się dawny hart i zamiłowanie do bitnego stylu życia. Stał przy płotku i z pewną siebie miną spoglądał na schodzących się powoli najemników. Ze zbrojowni wyszedł Havsor. Człowiek dobrze zbudowany, łysy i brodaty. Miał liczne blizny na twarzy i spojrzenie z grupy tych „raczej niewyjściowych”.
– Ty! Spać nie możesz?! – zawołał do Jerroka.
– Wyspałem się. Potem się wysrałem. Potem przyszedłem na zbiórkę. Jestem gotów – odpowiedział najemnik spokojnym tonem.
Havsor miał lodowatą minę. Milczał. Rozejrzał się po placu i przeliczył przybyłych. Było ich raptem czterech.
– Imię! – spytał Havsor jednego z przybyłych, człowieka.
– Stefar.
– Imię! – rzucił w stronę kolejnego.
– Adako.
– Po chuj się zaciągnąłeś? – spytał z pogardą.
– Bo takiego zajęcia się imam.
– Nie masz, co robić u siebie?
– Słyszałem, że idziecie w góry – odpowiedział Adako – a ja lubię góry. Wszyscy ardulowie lubią.
Ardulowie mieszkali w Pagai, w Ardulonii, położonej w całości w górach. Centralna część leżała w Górach Ardulyjskich. Na zachód są Góry Madoss. Nikt nie rościł sobie praw do tych terenów. Ardulowie zamieszkiwali je, ale pozwalali tam także budować domy ludziom. Traktowali te tereny jako bufor między swoim państwem a Lasem Goblinów oraz Wilczymi Lasami.
Ardulowie byli drugą – obok elfów – rasą, która tysiące lat temu przybyła do Pagai z Lurii. Wyglądem przypominali ludzi czy elfy. Mieli podobne sylwetki. Zwykle nie osiągali sześciu stóp wzrostu, choć zdarzali się wyżsi. Ich szpiczaste uszy przypominały elfie, lilipucie lub krasnoludzkie. Ardulowie mieli bardzo bladą skórę, zawsze błękitne oczy i niemal białe włosy. Ich źrenice były czarnymi okręgami otaczającymi tęczówki. Cechą charakterystyczną tej rasy jest to, że ich w większości blada skóra produkowała pigmenty, które tworzyły wyszukane rysunki: kwiaty, drzewa, zwierzęta, krajobrazy, symbole. Sami o tych malowidłach mówią, że to wspomnienia ich rodziców i dziadków wymalowane na skórze potomków. Zwykle te rysunki znajdowały się na plecach, brzuchu, rękach i nogach, rzadko na twarzy i głowie. Adako nie miał żadnych widocznych „tatuaży” – wszystkie skryte były pod jego odzieniem, choć spod kołnierza wystawał kawałek czerwonej linii. Z daleka trudno było określić, czego część stanowiła. No i nie można zapomnieć, że mieli po sześć palców u dłoni i stóp.
Havsor nie zareagował na neutralną odpowiedź Adakona.
– Ty! Spać nie możesz? – Havsor zaczepił kolejnego przybyłego.
– Mm – odburknął zapytany i pokiwał głową.
– Co „mm”? Imię!
– Mihar. – Kolejny człowiek w ekipie.
– Masz wadę wymowy? Nie umiesz się normalnie odezwać? – ciągnął dalej dowódca.
– Mm – odburknął Mihar i pokiwał głową.
Havsor odpuścił sobie dalszą „dyskusję”, gdyż spostrzegł, że na zbiórkę przybył kolejny najemnik i od razu znalazł pretekst, żeby się do niego przypierdolić:
– Spóźniłeś się! – burknął z groźną miną.
– Jestem przed czasem – odpowiedział Kenar.
– Ja wyznaczam czas! – warknął znów dowódca. – Imię!
– Fangor! – odpowiedział Czarodziej
– Co za zjebane imię. Jesteś z Godawy?
– Urodziłem się w Lurii, w Sakmunt – odpowiedział Fangor. – Dlatego noszę elfickie imię.
– Uszy też masz elfickie?
– Nie, ale mam dobry słuch.
– To się zamknij i słuchaj!
Faktycznie, skurwiel z niego. – Kenar przypomniał sobie słowa Idara.
– Wy! Co się tak opierdalacie?! – Z bocznej uliczki na plac weszło trzech elfów. Przyszli razem. – Macie jakieś imiona?! – spytał Havsor.
– Jestem Einteralo – odpowiedział pierwszy z elfów.
– Sonamgul – przedstawił się drugi.
– A ja Sakarelo – dorzucił trzeci.
– Miłośnicy zieleni? Stańcie obok tego dryblasa! – Wskazał na Fangora. – Będziecie się czuć jak u siebie. Podzielcie się według wyglądu, żebym mógł was łatwiej zapamiętać.
Pieprzony rasista! – pomyślał Kenar.
– No dalej! Od tego najbrzydszego do tego z najbardziej zjebaną mordą! – Havsor wyjaśnił zasady obowiązujące w szeregu.
Fangor podszedł do Mihara i chciał stanąć obok niego, ale usłyszał zza pleców:
– Nie, kurwa!!! Niemowa na lewo!
Kiedy wszyscy na niego spojrzeli, Havsor pałał rządzą pokazania, kto tu dowodzi. Wskazał raz jeszcze na Mihara i powtórzył:
– Niemowa na lewo! Mówiłem, od najbrzydszego…
Kenar ustawił się więc z drugiej strony kolejki.
– Spóźniliście się! Połowa żołdu mniej za dzisiaj! – warknął Havsor, spostrzegłszy kolejnych nadchodzących na zbiórkę. – A Rudy nie dostaje za dzisiaj nic! – dodał po kilku sekundach.
Najwyraźniej Czehûs, który był w nowoprzybyłej grupce, nie spodobał mu się z wyglądu. Najemnik zmierzył go wzrokiem. Strach przed ludźmi nie był w jego naturze, jednak Havsor miał mocodawców potężniejszych niż tych dwudziestu czterech wprawionych w boju mężczyzn, którym miał przewodzić.
– Nie rzucaj się i nie gap, bo wypierdolę cię z oddziału! – ostrzegł go dowódca. – Gdzie, kurwa?!!! Mówiłem, od najbrzydszego do tego z najbardziej zjebanym ryjem!!! Rudy na lewo!!! – wrzasnął, spostrzegłszy, że Czehûs chciał ustawić się mniej więcej w środku szeregu.
Rudy przesunął się w lewo i stanął tuż obok Niemowy – Mihara. Pozostali stanęli w losowej kolejności.
– No co? Sieroty przyszły? Starych nie mieliście i imion nie dostaliście?
– Jestem…
– Rudy jesteś! – Havsor przerwał Czehûsowi, nie dając mu szansy się przedstawić. – A ty? – spytał kolejnego najemnika z grupy nowoprzybyłych.
– Gudfrun.
– Arnar.
– Olafar.
– Aiman.
– Co za zjebane imiona – podsumował.
Czehûs „Rudy”, Gudfrun, Arnar, Olafar i Aiman byli ludźmi.
Havsor chodził wzdłuż szeregu, najeżony jakby miał stoczyć ze swoimi podkomendnymi bój na śmierć i życie. Zaczęło się od przedstawienia zasad i zapoznania się z niewygodami najbliższych dni spędzonych w pieszej podróży po górach.
– Dostałem rozkaz dowodzenia waszą bandą – zaczął. – Jeśli ktoś usłyszał wczoraj coś miłego o naszym zadaniu, to na pewno wam się coś popierdoliło w uszach. Zadanie nie jest miłe, a wy nie jesteście tacy zajebiści, jak wam się wydaje. Co wam udowodnię. Jak chcecie, żeby wam płacili za uśmieszki, to zatrudnijcie się razem z… Kurwa, spóźniliście się!!! – warknął nagle, zmieniając temat, bo dostrzegł, że kolejni najemnicy przybyli na zbiórkę. – Połowa żołdu mniej za dzisiaj!
– Jesteśmy przed…. – zaczął mówić jeden z przybyłych.
– Dla ciebie nic za dzisiaj! – Havsor przerywał mu w pół zdania. – I nie gap się tak, bo cię wypierdolę z oddziału. Ustawiać się!
Było ich dwóch. Niektórzy ze stojących w szeregu mieli okazję pogadać z nimi w karczmie poprzedniego wieczoru.
– Ja pierdolę! – zaklął Havsor. – Twoja matka się z bykiem puściła?!
– Co?! – Żelisław „Żelazna Szczęka” nie był przyzwyczajony do takich odzywek.
– Wyglądasz jak trzydrzwiowa szafa! – wyjaśnił Havsor. – Kurwa, jesteś wielki jak smok! Idziemy polować na artezjan, a ty ich wszystkich z daleka wystraszysz. Spierdolą i nikt nam nie uwierzy, że ich widzieliśmy.
Czyli idziemy szukać artezjan – stwierdził w duchu Kenar.
Havsor sapnął i rozejrzał się po oddziale. Obaj przybyli dołączyli do reszty. Najemnicy na zbiórce zaczęli się krzywić i pokazywać swoje zniesmaczone miny. Havsor nadal zdawał się tęgo myśleć.
– Ustawcie się od najbrzydszego – powtórzył. – Imiona!
– Żelisław.
– Żelazna Szczęka – dodał Jerrok.
– Ktoś cię pytał o zdanie, kurwa?! – warknął Havsor. – Połowa żołdu mniej za dzisiaj!
Dowódca wskazał miejsce między Gudfrunem a Olafarem i powiedział: – Stań między nimi. Co się, kurwa, rozsuwacie?! – warknął po chwili, spostrzegłszy, że najemnicy próbują stanąć jak najdalej od drugiego przybyłego. Dał kilka kroków w ich kierunku, żeby spojrzeć im w oczy, ale z nagła skwaśniała mu mina:
– Ja pierdolę! Już wiem!
Szybko się cofnął.
– Wypierdalaj na prawo! – nakazał Havsor drugiemu nowo przybyłemu. – Nawet nie chcę wiedzieć, jak masz na imię!
Havsor odseparował Śmierdziela od reszty i chciał kontynuować swoje wywody, kiedy usłyszał, jak Żelazna Szczęka pod nosem westchnął:
– To dobry dzień na śmierć.
Havsor podszedł do niego i wrzasnął:
– Ktoś cię o coś, kurwa, pytał?! Masz coś do powiedzenia?!
– Nie, dowódco! – odrzekł Żelazna Szczęka, niby bez emocji, ale jakby z nostalgią w głosie, wpatrując się w niebo. – Ja tylko kontempluję piękny poranek.
– Kompletuj (sic!) go bez zbędnego pierdolenia! Macie prawo tu być! Więcej praw nie macie, a nawet… – I już chciał mówić dalej, kiedy zobaczył jak z przyległej uliczki wychodzi grupa krasnoludów.
– O ja pierdolę! – syknął.
Przybyli najemnicy podeszli do szeregu.
– No, kurwa, myślałem, że się bez was obejdzie.
Widząc, że część oddziału wykonuje rozkazy, chcieli do nich dołączyć.
– Ja pierdolę! Co się, kurwa, gapicie?! – spytał krasnoludów.
– Przybywamy na zbiórkę – odezwał się jeden z nich.
– Ja pierdolę! Dobra… chuj, dla was będą oddzielne zasady. Wy się ustawicie według wzrostu. Na lewo, wszyscy!
Krasnoludy stanęły według polecenia.
– Imiona! – krzyknął Havsor.
– Servik.
– Duvalek.
– Sigrik.
Sigrik przyszedł na zbiórkę z mandoliną.
– Minfanos.
– Buvaros.
– Komdarnos.
– Vondaik.
– Co za zjebane imiona! – stwierdził dowódca. – Nie lubię was konusy i chuj mnie obchodzą wasze układy. Tutaj nie obowiązują wymuszone zasady dobrego traktowania. Jesteście chuj warci. Ci tutaj dostają połowę żołdu mniej za dzisiaj, bo się spóźnili na zbiórkę. Wy dostajecie jedną czwartą, jebane konusy, bo nie dość, że się spóźniliście, to jeszcze jesteście, kurwa, o połowę mniejsi od każdego z tych tutaj złamasów. – Wskazał na pozostałych zebranych. – Każdy z was ma też połowę żołdu mniej za każdy następny dzień, bo jesteście o połowę, kurwa, mniejsi i w chuj, kurwa, mniej warci. Jak wam się nie podoba, to możecie wypierdalać…
Nastała cisza. Havsor przechadzał się wzdłuż szeregu i mierzył ich swoim złowrogim wzrokiem.
W powietrzu unosił się ciężar osobowości dowódcy. Cała grupa stała w szeregu z bardzo srogimi minami. Nikt się nie odezwał, ale też nikt nie spuścił wzroku. Tych tutaj nie łatwo było zastraszyć.
Nigdy nie spuszczaj wzroku! – powtarzali zawsze na Pierwszej Linii.
Nie patrz innym w oczy, jakbyś chciał im się do gardła rzucić, bo tutaj praktycznie każdy może ci wyrwać krtań i cię nią nakarmić nim się zorientujesz – radzili twardziele.
– Ktoś chce coś dodać?! – spytał po chwili Havsor.
Skoro mam nie patrzeć w oczy, ale nie spuszczać wzroku, to jak mam nie okazywać słabości?
I tak wszyscy błądzili oczyma wysoko… to tu… to tam… Byle nie na Havsora.
Każdy miał minę ponurą, ale hardą, zaciśnięte zęby, ściągnięte groźnie brwi. Wszystkim czoła zmarszczyły się w tym samym grymasie. Czy to człowiek, elf, ardulu czy krasnolud, mięśnie mimiczne twarzy mieli wszyscy prawie takie same. Ci tutaj, choć różni, w jednym byli identyczni… nie dało się ich zastraszyć. Wszystkie twarze wyrażały to samo – złość i odwagę.
Dało się wyczuć napięcie. Wystarczyłoby słowo, a ktoś tu kogoś nakarmiłby jego własną krtanią…
– Masz coś do powiedzenia?! – warknął Havsor do Minfanosa.
Wybrał go przypadkiem. Akurat był najniższy i to mogło być wystarczającym powodem, żeby się przyjebać akurat do niego.
Bez strachu popatrzył dowódcy w oczy, a całą swoją postawą wyrażał cynizm, ironię i żądzę krwi.
– No mam! – warknął Minfanos.
Zadziornością kompensował swój niski – nawet jak na krasnoluda – wzrost.
– Pyskaty się znalazł. Przydzielimy cię do specjalnej roboty.
Dowódca obszedł cały oddział w ciszy. Dało się słyszeć jedynie chrzęst żwiru pod jego butami.
– Przeszliście sprawdzian – zaczął. – Byłem jednym z weryfikatorów. Dostaliście wszyscy ode mnie po zero punktów. Nie wiem, jak się tutaj znaleźliście i świerzbi mnie ręka, kiedy pomyślę, że mam iść z wami w góry. Dlatego macie zamknąć mordy. Odezwiecie się jeszcze… o kurwa… o ja pierdolę!!! – przerwał nagle spostrzegłszy, że do zbiórki dołączyli kolejni dwaj mężczyźni.
Nastała cisza. Havsor wbił wzrok w przybyłych i śledził ich aż do momentu, gdy znaleźli się tuż przed nim.
Cisza.
Powiew wiatru.
Złowrogie spojrzenie Havsora było wyraźne, ale dwaj przybyli nie pierwszy raz mieli na sobie zbroję i nie pierwszy raz tak na nich patrzono.
– Poduszeczkę? – spytał ironicznie Havsor. – Może, kurwa, baldachim wam przyniosę, jaśnie paniątka?! Wyspaliście się?!
– Nie – odpowiedział jeden z nich.
Był on człowiekiem, miał zgarbioną sylwetkę i jako jedyny nie wyglądał na wprawionego w boju.
– Ktoś cię pytał o cokolwiek, garbaty przychlaście? Wypierdalaj na koniec!!!
Garbaty stał z lewej strony szeregu, więc ustawił się „na końcu”, zgodnie z rozkazem.
– Gdzie, kurwa?! – warknął Havsor. – Mówiłem, że ma być od najbrzydszego do tego z najbardziej zjebaną mordą. Wypierdalaj na prawo z tym garbem! – wrzasnął, wskazując prawy koniec szeregu, po czym przyjrzał się uważnie ostatniemu z przybyłych. – Ja pierdolę! Kurwa, no nie! Myślałem, że te karakany będą mieć przejebane… Co ty masz na ryju?!
Ostatni w kolejce do ustawienia się w szeregu miał twarz pomarszczoną wokół ust. Wyraźne ślady po francy szpeciły jego dolną szczękę. To samo miał na palcach prawej ręki: wskazującym i środkowym.
– Nie dotykaj niczego, Parchaty! – nakazał Havsor. – Wypierdalaj na lewy koniec! Nawet nie ma cię z kim sparować…
Ponownie nastała cisza… Atmosfera była ponura. Havsor po chwili przemówił ponownie:
– Jeszcze raz… Żebyście przygłupy zrozumieli. Ode mnie dostaliście wszyscy po zero punktów. Nie wiem, jak się tutaj znaleźliście i świerzbi mnie ręka, kiedy pomyślę, że mam iść z wami w góry. Dlatego macie zamknąć mordy. Odezwiecie się, jak wam powiem, że możecie.
Trwała cisza, a w powietrzu unosił się złowrogi duch Havsora. Zasady zostały ustalone. Nikt nie spodziewał się innych.
– Do zbrojowni! – rozkazał.
(…)
piotrek5 – fragmenty nie cieszą się tutaj zainteresowaniem, więc możliwe, że spotkasz się z nikłym odzewem. Z perspektywy kilku lat na portalu – lepiej wrzucać opowiadania, krótsze lub dłuższe, które stanowią całość. Fragmenty mają ten problem, że najczęściej autorzy ostatecznie nie wrzucają wszystkiego bo: patrz punkt 1, nie cieszą się zainteresowaniem i rezygnują.
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.