- Opowiadanie: AdamHalerz - Spalić, nabić, wybebeszyć!

Spalić, nabić, wybebeszyć!

Witam wszystkich, którzy tu zajrzą i życzę miłej lektury każdemu, kto się jej podejmie, ostrzegam jednak, że opowiadanie może być miejscami brutalne i kontrowersyjne.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

GalicyjskiZakapior

Oceny

Spalić, nabić, wybebeszyć!

Rozdział 01

Nisko pochylona, dotykając policzkiem czarnej grzywy karosza, pewnie trzymała się w kulbace. Wodze w jej ręku, zręcznie przeplecione pomiędzy drobnymi palcami, zdawały się nitką rzeki naturalnie zapełniającą nisze i spływającą kaskadami z uskoków.

– Wio, wio! Dalej, jedziemy! – poganiała wierzchowca amazonka, wbijając pięty w boki poznaczone białymi smugami. Nie dawała mu zmiłowania, a jeśli ogier buntował się przeciwko jej woli, zza paska zaraz wyskakiwała szpicruta i z głuchym mlaśnięciem lądowała na zadku nieposłusznego zwierzęcia.

Słońce stało w zenicie, kiedy gościniec wyprowadził ją z lasu prosto między pola. Tekla, bo tak miała na imię ta amazonka w legginsach i krótkiej spódnicy, wyprostowała się, ściągnęła wodze i przyłożyła rękę do jasnego czoła, osłaniając wzrok przed słońcem. Jak okiem sięgnąć ciągnęły się łany złotej pszenicy i żyta przetykane pasmami rzek, haftowane srebrnymi stawami oraz łąkami zielonymi od koniczyny. Chłopstwo, którego wszędy było pełno jak mrówek, zbrojone w sierpy i kosy, pruło w znoju tę misterną tkaninę.

Tekla zeskoczyła z kulbaki. Podprowadziła ogiera do pobliskiego strumyka.

– Pij! – rozkazała.

Sama przemyła jeno twarz i zwilżyła spierzchnięte usta, po czym narwała trawy i wytarła spocone boki zwierzęcia.

W jakiś czas później wskoczyła na kulbakę i cmoknęła kilkukrotnie. Skierowała karosza ku lipie samotnie stojącej na wzgórzu. W cieniu drzewa gromadziły się kobiety w białych czepcach i lnianych zapaskach. Uwijały się wśród rondli i garnków, dzbanków i kubków. Rozdawały pieczone mięso i napitek spracowanym mężom, ojcom i braciom.

Tekla zauważyła, że żadna chłopka nie nosi biżuterii, ani nie podkreśla oczu barwiczką, każda za to ma ogorzałą twarz oraz ręce i każda – o, zgrozo! – przyodziana jednako. Rzecz nie do pomyślenia w stolicy, gdzie wszystkie wolne mieszkanki nosiły się, jak chciały.

– Czarownica! – ryknęła z nagła na całe gardło jedna z białek, wypuszczając rondel.

Nie myliła się. Krzykliwy kubrak ze skóry węża mogła nosić jedynie zamożna kobieta. Taka albo musiała być arystokratką, ale te gustowały w eleganckim odzieniu, albo kurtyzaną, ale te naśladowały arystokratki, albo czarodziejką, bo jedynie te lubowały się w ekstrawagancji i – co tu dużo mówić – było je stać.

Tekla odetchnęła, krew mocniej popłynęła jej w żyłach, skronie zapulsowały. Rzuciła czar odnajdujący, myśląc intensywnie o amulecie w kształcie pieniążka z kwadratową dziurką.

– Czego tu szukasz, zdziro? – Drogę zagrodził jej chłop w portkach utytłanych błotem; oczy mu błyszczały, kiedy prześlizgnął się po jej gładkim licu i utkwił wzrok w piersiach wychodzących na wierzch zza obcisłej koszuli.

– Moja rzecz – odparła, zakładając kosmyk czarnych włosów za ucho. – Jazda w pole, parobku, bo nim słońce zajdzie, lunie deszcz.

– Precz stąd, suko! – Do chłopa przypadła tłustawa kobiecina i zaczęła ciągnąć go za ramię. – Irka! Irka, leć po plebana. A prędko!

Jakiś podlotek z buzią umorusaną sokiem z jagód poderwał się z ziemi i popędził na bosych stopach w stronę wioski, której dachy rysowały się na widnokręgu.

Tekla uśmiechnęła się, ominęła chłopa, który, wściekle czerwony na gębie, wlepił gały w jej wypięty tyłek. Pozwoliła mu nacieszyć się widokiem, po czym trzasnęła lejcami koński kark i zniknęła w chmurze pyłu.

 

Rozdział 02

Nad drewnianą figurą gięły się konary starych dębów; drzewa biły pokłony brodatemu bożkowi. Tekla natomiast splunęła mu pod nogi. Dobrze wiedziała, że Hyginowi, panu płodów rolnych i bydła, miły jest swąd palonego mięsa oraz krew tryskająca z gardeł zarzynanych jałówek i owiec. Nie gardził także i ludzkim mięsem.

Przebiegła oczami po ziemi w pobliżu kapliczki, zadeptanej stopami i wygładzonej przez deszcz. Trąciła czubkiem buta leżącego trepa. Przeszła kilka kroków dalej. Tutaj ziemia z lekka uginała się pod jej ciężarem.

Rozejrzała się wokół, nie mogła przecież pozwolić, by ktoś ujrzał, jak grzebie w ziemi.

Nagle kątem oka dostrzegła ruch. Czyjaś jasna czupryna skryła się w zaroślach, kiedy obróciła głowę.

– Wyłaź! – krzyknęła Tekla. – Inaczej przyprawię ci ośle uszy.

Chłop był młody, włos na gębie miał rzadki, ramiona wątłe, dłonie zadbane, paznokcie czyste. Pomimo że głowę zwiesił – chyba tylko po to, aby na nią nie patrzeć – potknął się o wystający korzeń, kiedy schodził ze wzniesienia.

Głupi? A może jeszcze dzieciak?, pomyślała Tekla, czując, jak wzbiera w niej złość. Bo nic tak nie denerwuje czarownicy, jak obojętność.

– Podglądałeś mnie – oskarżyła go.

– Nie, pani, to znaczy, tak, ale…

– Milcz! Skąd się tu wziąłeś?

– Mieszkam w pobliżu. Usłyszałem konia, a przecie nikt we wsi konia nie ma, to wyszedłem sprawdzić. Ja naprawdę…

– Swoje widziałam. Za karę masz rozkopać tu ziemię.

Wskazała czubkiem buta miejsce.

Chłop posłusznie przyklęknął, ale miast brać się do roboty, gapił się na własne palce. Tekla tupnęła nogą i ten wreszcie zabrał się za odgrzebywanie ziemi. Krztynę później wyszedł na wierzch popiół, a za nim nadpalone drwa.

– Ślamazarnie ci to idzie – westchnęła. – Teraz kop tutaj. Tutaj, gdzie pokazuję. Raz, dwa… Raźniej, bo inaczej… Dość.

Tekla ściągnęła rękawice, pochyliła się i podniosła nadpalony amulet w kształcie pieniążka. Był to tak zwany lokalizator. W chwili zagrożenia wystarczyło wypowiedzieć odpowiednia słowa, aby amulet przesłał impuls do drugiego bliźniaczego amuletu. Nie potrzeba było do tego mocy. Ale ten lokalizator został wykorzystany inaczej: posłużył posiadaczowi do nadania sygnału ogólnego. Ostatniego desperackiego sygnału, który dotarł, aż do Białogrodu, aż do uszu Tekli, rozbijając po drodze jej cenne kryształy w szkatułach. Do tego moc była już potrzebna. Oznaczałoby to, że tu przed posągiem Hygina, spalono wiedźmę.

Ale jak to możliwe? Rzadko kiedy komu naprawdę udawało się spalić wiedźmę. Owszem, często palono fałszywe, takie, które jak wiedźmy wyglądały lub takie, w których chciano je widzieć. Prawdziwa wiedźma jednak nigdy nie dałaby się spalić, miast wzywać pomocy, wykorzystałaby moc, aby zetrzeć oprawców w proch…

Tekla potarła skronie, schowała lokalizator do kieszeni.

– Gdzie… – urwała, rozejrzała się; podglądacz dał nogę.

 

Rozdział 03

Tekla wjechała w kałużę, opryskując błotem dzieci bawiące się patykami.

– Patrz, gdzie jedziesz! – upomniał ją najstarszy chłopiec. Czarownica pstryknęła palcami, a nos chłopca niebezpiecznie się wydłużył. Dzieci podniosły wrzask i rozbiegły się w poszukiwaniu kryjówki.

– Co dziecka płoszysz? – warknęła starowinka, potrząsając laską. – Cóżeś ty za jedna? Wzrok mam lichy, ale zdaje mi się…

Czarownica spojrzała na babkę, tyle wystarczyło, aby babka chwyciła się za serce i zamilkła. W obronie babki stanął czarny kot, który był spał jej na kolanach. Kot prychnął, pokazując zęby. Tekla uśmiechnęła się kącikiem ust i podpaliła mu ogon. Kot dał nura w zarośla.

Dokazując, ile fantazji w głowie, Tekla jechała przez wieś, a za nią ciągnął coraz liczniejszy rozwrzeszczany naród babski.

– Ty, stara kwoko! – wymyślano jej. – Diabla kochanico, precz z naszej wsi! Poszła stąd, nic tu dla ciebie.

Wreszcie czarownica zajechała na plac przed świątynią. Pleban już na nią czekał. Minę miał skwaszoną, bo, wnosząc po okruszkach na brodzie i tłuszczu na wargach, musiano odciągnąć go od obiadu.

– Czego tu szukasz, wiedźmo? – warknął, bawiąc się złotym pierścieniem na palcu. – Czemu zakłócasz spokój naszej wsi i jej mieszkańców?

– Powitać ojca – zakpiła, skinąwszy niedbale głową. – Jestem przejazdem, odpocznę i odjadę. Nie spędzę tu dłużej niż dwa dni…

– Odejdziesz teraz, natychmiast, inaczej… – urwał.

Tekla zmierzyła go wzrokiem, poczuła dreszcz na plecach, włoski na ramionach stanęły jej dęba.

No, dokończ, pomyślała, błyskając zębami. Przygryzła dolną wargę i sięgnęła myślą umysłu plebana. Ten stawił opór, otoczył swój umysł wysokimi murami, ale jego myśli były tak głośne, że ich echa dolatywały nawet i zza muru. Tekla ujrzała stłoczonych chłopów uzbrojonych w cepy i widły. Usłyszała śpiewne modły wznoszone do brodatego Hygina. Poczuła ciepło ognia na łydkach i dym palonego drewna. Sosnowa żywica. Ćma, której płomień spalił skrzydła. Płomień, który liże nagie uda, odsłonięte dzięki rozcięciu w błękitnej sukni. Dekolt po sam pępek. Drobne piersi przysłonięte skromnym pasem tkaniny. W uszach dwa złote okręgi. Włosy splecione w wianek. Na szyi amulet w kształcie pieniążka. Kobieta porusza ustami, ale głos nie wydobywa się z jej gardła, knebluje ją moc kapłana. Kapłan oblizuje wargi. Żal, żal palić taką dupkę.

– Wynoś się jak najdalej stąd! – zawył z nagła pleban, wypychając ją z umysłu.

Tekla wbiła pięty w boki konia i strzeliła lejcami. Baby zagradzające jej drogę, w krzyku rzuciły się na boki. To nie był dobry czas na walkę. Kapłan nie był wiejskim głupkiem, miał moc i dopóki nie było potrzeby, Tekla wolała unikać przemocy. Poza tym tłum, choć karmił ją mocą, był po jego stronie.

 

Rozdział 04

Tutejszy lord nie wyróżniał się niczym poza niskim wzrostem. W czasie rozmowy z Teklą uśmiechał się i robił dwuznaczne miny, kilkukrotnie podkreślając, że żony nie będzie do późna wieczorem. Czarodziejka nie psuła mu nadziei, że po wieczerzy wylądują razem w łóżku, a nawet zachęcała do fantazjowania, odsłaniając ciała tu i ówdzie. Ostatecznie na wsi nie było wiele rozrywek.

Służąca napełniła balię gorącą wodą i wyszła, schylając się w pas. Tekla zrzuciła zakurzone ubrania i zanurzyła się po szyję, rozchlapując wodę. Do pełnego zrelaksowania brakowało jej tylko ulubionego Le Bouron, ale lord zapewniał, że nie posiada w piwniczce. Nie posiada lub oczekuje czegoś w zamian. Bo o ile ugościć czarodziejkę i zapewnić jej podstawowe wygody miał w obowiązku, o tyle przyjemności były już kwestią dobrego serca.

Tekla poczuła mrowienie na skórze, podrapała się po obojczyku, spoglądając spod przymrużonych powiek na zatrzaśnięte okiennice. Przygryzła wargę, złożyła palce w znak i mruknęła zaklęcie. Okiennice rozwarły się z trzaskiem, a skóra z niedźwiedzia poderwała się z podłogi i wyleciała na zewnątrz.

– A!… Ała!… Ałł! – zawył podglądacz zaatakowany przez niedźwiedzia.

Tekla dokończyła kąpiel, przyodziała się oraz umalowała i dopiero wtedy rozkazała niedźwiedziowi wrócić do izby i wyrzucić zawartość. Podglądaczem okazał się chłop o wypielęgnowanych dłoniach, którego spotkała pod kapliczką.

– Nie wstyd ci? Już drugi raz cię przyłapałam – zrugała go. – Czego tu chciałeś?

– Porozmawiać – odparł, czerwieniejąc na szyi i policzkach.

– Na pewno nie popatrzeć? – Uniosła brew. – O czym chciałeś mówić? Wcześniej nie byłeś zbyt chętny do rozmowy, a miałam do ciebie kilka pytań.

– Przestraszyłaś mnie, pani.

– Już przestałeś się mnie bać?

– O, nie! Co to, to nie. Ale nabrałem zaufania. Nigdy nie widziałem, aby ktoś tak pysznie obszedł się z plebanem. Nawet lord kłania mu się w pas.

Tekla przyjęła pochlebstwa z uśmiechem.

– Mów dalej. Po co tutaj przyszedłeś?

– Pomyślałem, pani, że skoro byłaś przy kapliczce, pewno chciałabyś dowiedzieć się, co tam zaszło. Ja mogę o wszystkim opowiedzieć, tylko obiecaj, że mnie stąd zabierzesz. Mianujesz koniuchem lub odźwiernym. Nie cierpię tego miejsca, pragnę poznać świat i ludzi, którzy nie patrzyliby na mnie jak na odmieńca.

– Coś takiego wyrządził tutejszym, że chcesz uciec?

– Nie rozglądam się za żoną – wyznał i spuścił głowę.

Czarodziejka zrozumiała i obiecała, że pokaże mu Białogród, a kiedyś może i samą stolicę. Wpierw jednak musi załatwić sprawy tutaj.

Chłopa nie trzeba było zachęcać do mówienia, ten na dane słowo, założył ręce do tyłu, podrapał się po nosie i zaczął opowieść:

– Będzie jakoś… – Chłop spojrzał na palce. – Zaraz po tym, jak ustały deszcze i wiatry, tym samym gościńcem, co i ty, pani, nadjechał pachołek w podartej liberii. Chodził od chaty do chaty i prosił o gościnę dla swej pani i jej świty; Błękitnej Pani, jak ją nazywał przez wzgląd na odzienie. Nikt jednakże nie chciał go przyjąć. Odmówił także i baliw (lorda w tym czasie nie było), bo pachołek nie chciał podać imienia suzerenki i zapierał się, że go nie zna.

– Masz talent do opowiadania – przerwała mu Tekla, nie mogąc wyjść z podziwu.

– Dziękuję. – Chłop skłonił się do samej podłogi. – To zasługa mego ojca. W wolnym czasie chodził po wsiach i bajał o dawnych czasach, ja przygrywałem mu: a to na skrzypach, a to na piszczałce, i słuchałem. – Odchrząknął. – Tak czy siak… Wieczorem do wioski zajechał kabriolet w otoczeniu wojów i sług. Razem tuzin chłopa. Wojacy byli ranni i strudzeni podróżą. Jeden z pachołków nosił rękę na temblaku, inny opatrunek na głowie. Błękitna Pani poprosiła baliwa o gościnę, ten jednak ponownie odmówił, gdyż tak jak i pachołek, nie chciała podać ani imienia, ani skąd i dokąd jedzie. Przyboczni pani chcieli się już brać za łby z drużyną lorda, kiedy przyszedł pleban i pojednał zwaśnione strony, oferując gościnę przyjezdnym i zapasy na dalszą drogę. Pani chciała odmówić, ale zmęczeni wojacy podjęli decyzję za nią.

Po wsi szybko rozeszły się plotki, że pleban sprzysiągł się z wiedźmą, że teraz wspólnie będą czcili czarta i spędzali płody. Pomylili się ludkowie, łatwo stracili wiarę w plebana. Ten bowiem wystawił sutą wieczerzę, w której czasie zachęcał do jadła i napitku, nie szczędził najprzedniejszych trunków, a kiedy zmożeni rycerze i pachołcy poszli spać, wraz z dwoma sługami poderżnął im gardła.

Tamtego wieczora tylko jedna pani piła wino z umiarem i czuwała nocą. Kiedy doszedł jej uszu krzyk konającego pachołka, wymknęła się oknem. Wraz z nią uciekła dziewczynka o włosach jak słoma i spojrzeniu sokoła, która to jechała kabrioletem wespół z panią.

Przypadek przywiódł ich w pobliże mojej chaty. Burek, który stróżuje obejścia, zbudził mnie i nie dawał zmiłowania. Zły wyszedłem na zewnątrz gotów zdzielić psisko kijem po karku, kiedy ujrzałem Błękitną Panią i dzieweczkę. Padłem na kolana strwożony, wzywam bogów i pytam, którym z nich ona jest? Ona zaś, że potrzebuje pomocy. W ten sposób dowiedziałem się, co zaszło we wsi, wcześniej o niczym nie miałem pojęcia.

Jednakże nie nadszedł jeszcze świt, kiedy burek drugi raz dostał wścieklizny. Wyszedłem na zewnątrz, a tam gąszcz pochodni, wideł i cepów.

– Wydaj wiedźmę! – wrzeszczą ludzie. – Wydaj nierządnice!

Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, wysunął się pleban, położył mi dłoń na ramieniu i rzecze…

Chłop urwał, zmieszał się, zapatrzył na własne dłonie.

– Co rzecze? – podchwyciła Tekla, ujmując go za podbródek i zaglądając w oczy.

– Że… że lepiej, aby ludzie nie zwiedzieli się o moich grzechach. – Przetarł twarz skrajem koszuli. – Nie walczyłem. Później dowiedziałem się, że Błękitną Panią spalili w pobliżu kapliczki. Dzieweczka zaś uciekła, jeśli przeżyła. Bo ponoć, kiedy wiedźmę lizał płomień, ta przed śmiercią spuściła na wiernych grad z piorunami, który przegonił ich tak, że do dziś nikt nie śmie tam zaglądać.

A jednak ktoś zadał sobie trud, aby zasypać zgliszcza, pomyślała Tekla.

– Dziękuję… – Skinęła głową, uśmiechnęła się przyjaźnie. – Chyba jeszcze nie wiem, jak masz na imię.

– Prot. Protazy, znaczy się.

– Procie, miło mi cię poznać. Miałabym do ciebie małą prośbę.

 

Rozdział 05

Czarne loki rozlewały się na poduszce. Piersi, nasmarowane oliwą, błyszczały w blasku świec. Koronkowe majtki opinały kształtne biodra. Za wąskie, aby mogły podobać się estetom, ale lord do tychże nie należał.

Tekla przeciągnęła się zniecierpliwiona, założyła nogę na nogę.

Gdzie on jest?, pomyślała, przygryzając wargę. Ile można grzebać w piwniczce​? Może pójdę go poszukać? Jeśli przyjdzie za późno, wszystko na nic.

Kwadrans później do środka wszedł lord z butelką jej ulubionego Le Bouron i dwoma złotymi pucharkami. Chciwe spojrzenie utkwił w biuście czarodziejki.

– Przyniosłem wino… – chrząknął znacząco.

– Dobrze, otwórz je, rozlej… – odparła Tekla, bawiąc się czarnym kosmykiem. – A potem… potem…

– Co potem?

– W stolicy miałam kochanka, który układał sonety na mój temat.

– Sonety? – jęknął lord.

– Tak, sonety. Takie wiersze. Opiewał w nich moją nieziemską urodę, błyskotliwą inteligencję i dobroć. Doprawdy nie wiem, co mu strzeliło do głowy z tą dobrocią, ty, lordzie, tą możesz odpuścić. Nie jestem dobra.

W międzyczasie lord rozlał wino do pucharków, zastanawiał się, czy wypada mu się przyznać, że nie tylko nie zna żadnych sonetów, nie mówiąc już o ich układaniu, ale że w ogóle nie potrafi ani czytać, ani pisać. Przysiadł na skraju łóżka, wcześniej podawszy wino czarodziejce.

– A nie dałoby się tak bez tych wierszy? Nie wystarczy ci, żem jest lordem? Że nie ma większego ode mnie pana w okolicy?

– Większego? Hmm… może… ale… – Tekla poczuła dreszcz na karku, spojrzała na drzwi. – Chodź do mnie.

Opróżniła pucharek z winem do dna i oplotła kochanka rękami, wpijając się ustami w jego szyję. Jej dłonie błądziły po jego owłosionym torsie. Lord początkowo zaskoczony, szybko odnalazł się w sytuacji, położył dłoń na gładkim udzie czarodziejki, o, jakże ono było gładkie, tak gładkie, że może i można by pisać o nim wiersze, może nawet i sonety. Może nawet i on byłby zdolny?

Wtem otworzyły się drzwi, a lord wyrwał się z ramion czarownicy i odskoczył jak poparzony. Do środka wparowała szczupła kobieta wściekle czerwona na twarzy. Oczy miała naturalnie wyłupiaste, a gniew powodował u niej wytrzeszcz. Palce rozcapierzyła jak harpia. Skoczyła do gardła mężowi.

Ten uchylił się, wyłożył plecami na stoliku, strącając przypadkiem butelkę z winem i zemdlał albo udał omdlenie. Efekt był jednaki, żona-harpia dała mu spokój.

– Kudły ci powyrywam, ty… ty, ty… bezwstydnico! W obcy dom się wpraszasz i zamęt siejesz? – Kobieta chwyciła za pogrzebacz. – Ja cię nauczę obyczajów. Kark ci przetrącę, suko!

Mocniej chwyciła trzonek i z wrzaskiem rzuciła się na czarownicę.

– Masz całkiem udanego męża. – Tekla uśmiechnęła się. – Jakie to musi być dla niego przykre mieć za żonę takie straszydło.

Kobieta zawyła i rąbnęła pogrzebaczem, mierząc w gładkie lico czarodziejki. Morderczy pręt przeszył powietrze, a siła rozpędu sprawiła, że wściekła kobieta straciła równowagę i upadła na podłogę. Kiedy podniosła się z załzawionymi oczami, w izbie było pusto. Pusty był stolik, na którym jeszcze przed chwilą leżał nieprzytomny lord, puste było i łoże.

 

Rozdział 06

Wicher uderzył o ścianę, przedarł się przez szczeliny w oknie i zaprawie. Rudowłosa kobieta zadrżała. Gęsia skórka wystąpiła jej na nagich ramionach.

– Dziwny ten wiatr – mruknął pleban i przyciągnął do siebie rudowłosą.

– Www… wiatr jak www… wiatr – zaszczękała zębami. – Zimny.

– Właśnie. A mamy środek żniw. – Odsunął kobietę na bok. – Idę się przejść.

– Zostań! Zimno mi. Jak wyjdziesz, to ja też wracam do męża. I nie zobaczysz mnie do świąt.

Pleban opadł na łóżko.

Tymczasem wicher wdarł się do świątyni. Załopotały ciężkie zasłony porozwieszane na ścianach. Przygasł żar w złoconych trójnogach. Stara kobiecina na klęczkach tarła ręce z zimna, nagle przewróciła się, tłukąc nadgarstek. Kiedy się podniosła, w świątyni było ciemno.

– Świece zgasły. O, bogowie!

Zebrała suknie i pokuśtykała, czym prędzej do wyjścia. Nie usłyszała skrzypnięcia drzwi i przekleństwa jakie padło chwilę później.

Tekla spowolniła oddech i kiedy doszła do siebie, rzuciła czar filtrujący powietrze. Odsapnęła i zapaliła oczernione łuczywo. Spodziewała się najgorszego, smród nie pozostawiał żadnych wątpliwości, ale i tak skręciło ją w trzewiach. Pod okopconą ścianą leżała kobieta. Posiniaczone ręce, zmiażdżone palce, brudne włosy oblepiające czaszkę. Z błękitnej sukni został tylko strzęp.

Tekla przetarła oczy, jakby próbując pozbyć się brudu z powiek. Chwilę zajęło jej, nim wzięła się w garść, wszakże nie przyszła tu po to, aby mdleć, lecz aby się czegoś dowiedzieć.

Pośpiesznie przejrzała regał z książkami. Spojrzała na sekretarzyk, na którym znajdował się kałamarz, pióro i kilka kartek pergaminu przyciśniętych ołowianym ciężarkiem.

– Z wypadków zaszłych pod kapliczką Hygina, naocznie przekonałem się, że obiekt drugi ma moc. Potężną moc. Choć z racji na braki w szkoleniu, nie potrafi jej kontrolować. Wytworzył impuls magiczny, który w przyszłości ściągnie kłopoty. Nawet na tym odludziu znajdzie się ktoś, kto zaciekawi się sprawą. Niestety umknął przed moim gradem i piorunami i zaszył się w lesie. Do tej pory nie natrafiłem na żadne ślady obiektu. Szczęściem udało mi się ocalić obiekt pierwszy przed ogniem i cichcem zaprowadzić do lochów.

Tekla ominęła wzrokiem kleks i kilka skreślonych linijek.

– Poddałem obiekt pierwszy testowi Farada Srebrnego. Dla pewności powtórzyłem go po dwakroć. Przy każdej próbie obiekt uzyskał wynik pozytywny, co uprawomocnia mnie do wyciągnięcia wniosku, że obiekt nie posiada mocy magicznej. Niemniej obiekt nie jest przypadkowym śmiertelnikiem. Z rozmów z obiektem udało mi się ustalić, że obiekt nosi imię Arkadia i że był zaufaną asystentką Mirona Błękitnego. Znał techniki blokujące dostęp do umysłu, co uniemożliwiło mi wdarcie się w jego głąb, zanim zmarł. Obiekt wykorzystał moją litość i zabił się nożem, który pozostawiłem w pobliżu przez nieostrożność. Będę miał nauczkę na przyszłość.

Posiłkując się lekturą Eulogiusza, podejrzewam, że Mironowi udało się osiągnąć coś, co do tej pory uważano za ślepą ścieżkę w rozwoju magii…

Tekla wypuściła pergamin. Nie mogła dalej czytać. A zatem… Zatem ten błękitny strzęp to Arkadia?

Przypomniała sobie rozmowy z przyjaciółką z ławy szkolnej. Przypomniała wspólne bale i rozmowy przy kieliszku Brandy. Zapłonęła gniewem, o, gdyby tylko mogła, w tej chwili puściłaby całą wieś z dymem. Ale mocy już miała niewiele. Poprzysięgła zemstę i ulotniła się z izby jako wiatr. Gorący podmuch, zapowiedź pustynnej burzy.

 

Rozdział 07

Wiatr trząsł liśćmi starej lipy, pod którą, tak jak i uprzednio, tak i dziś zgromadził się naród babski i rozdzielał jadło i napitki pracującym. Tekla rozpuściła czarne, lśniące włosy. Potrząsnęła głową, aby te rozlały się wokół twarzy. Żadna z białek zgromadzonych pod lipą nie mogła się pochwalić tak pięknymi włosami, w większości miały włosy krótkie, schowane pod czepcami. Włosy tych młodszych, choć długie, były wyszarzałe i zaniedbane.

Zeszła ze wzgórza, kiedy dogonił ją Prot na jej karoszu. Młodzieniec zeskoczył z kulbaki i oddał wodze czarodziejce.

– Co to była za jazda! Co za koń. Jaki posłuszny, a przecież wiem, że gdyby nie wasze pozwolenie, ani by mi się dał dotknąć. Doprawdy, nie wiem, pani, jak wy daliście radę okiełznać tego diabła. To chyba magia.

Tekla uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Żadna magia. Przekonasz się o tym, kiedy ze mną zamieszkasz. Może nawet sam się tego nauczysz. Prr…

Karosz posłusznie stanął w miejscu. Chłopi, okurzeni i spoceni, opierali się o zagrodę i gapili na czarodziejkę. Ta czuła na sobie ich wzrok, ich żądzę.

– Protazy! – zawołał jeden z twarzą poznaczoną dziobami po ospie. – A tyś już oporządził ojcowiznę?

– Ha, trwoni pogodę na harce na koniu i umizgi do tej wiedźmy, a później będzie płakał, że nie ma na daninę.

– Przecież ten chłoptaś wstydzi się dziewek.

– Piękne zboże się zmarnuje przez te, te…

– Wstrzymaj się, Jarmuk, lord ją przyjął, tedy bądź ostrożny.

– Przyjął i wyrzucił, tedy odjeżdża.

– Sama odeszłam! – uniosła się Tekla. – Żaden parszywy lord znikąd by mnie nie wyrzucił, gdybym sama nie zechciała.

– Jaka pyskata. Ja bym ją nauczył. – Ospowaty chwycił za parciany pasek, podtrzymujący potargane portki.

– Ja bym jej pokazał! – zawołał drugi – gdzie jest miejsce białki. Pod siekierkę te bezbożne kudły.

– A co? Chciałbyś dotknąć, chamie! – Tekla przeczesała włosy. – Nie stać cię na to. Nawet jakbyś sprzedał żonę i wszystkie morgi dalej by cię nie było stać. Ale… podejdź, poznasz dobroć czarodziejki. Spełnię twoje marzenia.

– Tfu! Tfu! – Splunął zaczerwieniony chłop, dysząc jak buhaj. – Jak mi się zamarzą twoje kudły, to ci je sam ze łba powyrywam.

Tekla położyła dłoń na ramieniu Prota, którego młodzieńczy wigor i rycerska natura ciągnęły do bitki w obronie czci niewieściej. Odwróciła się doń twarzą, wejrzała w oczy. W tę spokojną zieleń przywodzącą na myśl gaje oliwne.

– Wrócę po ciebie, nim żniwa dobiegną końca – zapewniła raz jeszcze. Bądź gotowy do drogi.

Nachyliła się ku młodzieńcowi i pocałowała w policzek.

– Bywaj. – Wskoczyła na kulbakę i wbiła pięty w boki karosza. – Wio! – Zostawiła za sobą grad kamyków i chmurę pyłu, przez którą przebijały się zazdrosne twarze chłopów.

– Bywaj – szepnął oniemiały Prot. – Do rychłego.

 

Rozdział 08

Tekla wynurzyła się z jeziora, wyciągnęła na plaży i pozwoliła, by ciepły wiaterek osuszył jej ciało. W międzyczasie zjadła kilka sucharków i zżuła pasek suszonej wieprzowiny. Jako że w pobliżu jeziora rosły jabłonie, to urozmaiciła sobie kolację dwoma rumianymi jabłkami.

Minął dzień, odkąd opuściła wioskę i zaszyła się w lesie. Dzień, w którego czasie wiele myślała o zbezczeszczonych zwłokach Arkadii i praktykach plugawego kapłana. A także o tajemniczej dziewczynce zdolnej wyzwolić impuls ratunkowy na taką skalę.

Mistrza Mirona pamiętała zza czasów szkolnych. Nigdy jej nie uczył, ale znała plotki krążące na jego temat. W tym i tą, że wielkim marzeniem mistrza było stworzyć maga, który byłby mniej zależny od emocji innych, a przeto potężniejszy.

Zasnęła w cieniu brzóz.

Zbudziło ją rwanie w lewej łydce. Podniosła się i rozmasowała mięśnie. Ale ból nie przemijał. Co więcej, włoski na ramionach stawały jej dęba, a w brzuchu pojawił się znajomy ucisk. Moc wdzierała się do jej ciała. Moc z odległego źródła, ale tak potężna, że nawet będąc od niej oddaloną, czuła ją.

Zatem rzucone ziarno, wykiełkowało, pomyślała, uśmiechając się.

Szybko pozbierała sprzęty, odwiązała wodzę karosza od pnia i wskoczyła na kulbakę.

– Wio, wio! – Trzasnęła lejcami. – Nie można zmarnować takiej energii.

Stara lipa znaczyła się czernią na tle gwieździstego nieba. Od wioski biła łuna.

– Dalej, dalej! – pognała karosza Tekla.

Włosy stawały jej dęba. Nogi rwały się do biegu. Czuła, jak wypełnia ją dziki gniew i nienawiść. I zazdrość zdradzonej kobiety. Wściekłej harpii, która szuka winnego. Która musi znaleźć winnego. Odnalazła go w tym, który jej o wszystkim doniósł.

Skąd on wiedział? Widziano go z czarownicą. Z tą zdzirą.

To prawda, że wstrętne mu są kobiety?

Prawda, dobrodziejko.

Nie mogła ukarać męża, ale kara musi zostać wymierzona. Sprawiedliwości musi stać się zadość. Poszła do plebana. Pożaliła mu się, pytała o tego, jak mu tam… Prot? Czy to prawda?

Prawda, odpowiedział kapłan.

I pleban wiedział i nie doniósł? Wie pleban, jaka kara jest dla sodomitów?

Wiem. Ale on nie grzeszy. Mieszka samotnie…

Zaprzyjaźnił się z wiedźmą.

Kapłan odpuścił. Czy jest siła zdolna przeciwstawić się zdradzonej kobiecie?

Czyńcie, jak chcecie. – Machnął ręką.

Reszta potoczyła się szybko: pięciu chłopa wywlekło Prota z chałupy i przed wieczorem dostarczyło na plac.

Lord siedział cicho we dworze. Podobno cierpiał na migrenę i duszności. Myślał, czyby z rana nie wyjechać do lecznicy. Do brata Kosmy.

 

Rozdział 09

Tekla wjechała w cwale do wsi. Skry leciały spod kopyt karoszowi krzesane o kamienie. Oczy jej błyszczały jak dwa księżyce, w brzuchu ściskało, a czarne, długie włosy przybrały postać zielonych węży, wściekle wijących się i syczących w podnieceniu.

Tchórzliwi zaczęli uciekać na jej widok.

Odważniejsi szybko stracili odwagę, kiedy w rękach wiedźmy uformował się piorun kulisty i roztrzaskał się o murowanie studni. Plac boju szybko opustoszał. Prócz Tekli pozostał jedynie pal i nabity nań konający w mękach Prot. Twarz miał wykrzywioną i zakrwawioną. Musiał z bólu przegryź dolną wargę.

– Czaaa!… ro… wni… co… – jęczał, rozpoznawszy ją. – O-o-o… obiecałaś…

Tekla chciała skrócić jego męki, ale nie mogła, jeszcze nie. Nic tak nie dodaje mocy, jak krzywda niewinnych.

Minęła go, rzuciwszy obojętne spojrzenie.

Zajechała przed świątynię, posłała mackę myśli w głąb przybytku, ale nie natrafiła na ślad żywej duszy. Pokierowała karosza za świątynię, gdzie mieścił się „pałacyk” plebana. Zeskoczyła z konia i gestem wysadziła drzwi. Moc wylewała się z niej. Była jak gwałtem zatrzymana woda, siłą spiętrzona za tamą. Czuła ją w ściskającym podołku i sterczących sutkach. Czuła ją boleśnie i rozkosznie.

Wcale nie zaniepokoił jej pleban siedzący w spokoju na taborecie. Kiedy ujrzała jego ulaną twarz, iskry same błysnęły wokół jej postaci, a fantazja rozogniła się, podsuwając raz za razem coraz to wymyślniejsze kaźnie. Już złożyła palce do zaklęcia, kiedy pleban wstał, otrzepał szaty i skinął jej głową. Innym go zapamiętała. Mniej spokojnym, bardziej nerwowym.

– Pójdziesz po dobroci, czy wolisz, abym skurczyła cię do rozmiarów woskowej figurki? Stawy i kręgi szyjne bardzo źle to znoszą, lubią zmieniać położenie.

– Radzę ci odejść, wiedźmo. Łudzisz się, żeś odniosła zwycięstwo, żeś rozgoniła tłumy wiernych swą ohydną postacią i nic już nie mogę. Zapominasz, że ja służę bogu i z jego mocy korzystam.

– Gardzę twoim bogiem ludożercą, jak i tobą, i twoimi obrzydliwymi czynami. Zapłacisz mi za to, coś wyrządził Arkadii. Zapłacisz i odpłacisz za gwałt i tortury. Za każdą chwilę jej cierpienia odpłacę dwoma, za każdy sposób w jakiś ją upokorzył, odpłacę z nawiązką. Nie pozwolę ci się pchnąć sztyletem. Nie pozwolę ci skonać, dopóki nie pomszczę przyjaciółki. Znam sposoby, by zadawać ból, ogromny ból, a utrzymać przy życiu.

– Znasz, w to nie wątpię. Ja zaś znam sposoby, aby zabrać sekrety ze sobą do grobu – mlasnął językiem. – Znalazłem dziecko tej niemagiczki. Jednak oddam ci je, jeśli złożysz Śmiertelną Przysięgę, że twoja stopa nigdy więcej nie postanie w Złotych Polach. Pomyśl, że sekrety mistrza Mirona mogłyby należeć do ciebie. To dziecko potrafi czerpać moc z najdrobniejszych uczuć, jest niesamowicie wrażliwe, przez co niezwykle potężne, ale nieokiełznane. Twoja konfratra jechała z nim na odludzia, aby je szkolić.

Tekla zamarła z półotwartymi ustami. Jeśli złoży Śmiertelną Przysięgę, nigdy już nie dopadnie plebana. Zaklęcie zabije ją w chwili jej złamania.

– Dlaczego miałabym ci wierzyć?

– Bo cię do niej zaprowadzę. Wpierw jednak złożysz przysięgę. Później w dowód zaufania wyjadę wraz z tobą poza wieś i wskażę ci miejsce, gdzie trzymam dziewkę. Jeśli skłamię, będziesz miała okazję przynajmniej mnie zabić, jeśli mówię prawdę, także.

 

Rozdział 10

Tekla oświetlała sobie drogę magicznym płomieniem. Spieszyła się, pieczara jednak zdawała się nie mieć końca. Wiedziała jednak, że pleban jej nie oszukał, czuła, że przed nią jest coś żywego i myślącego. Choć mocy nie miała już tak dużo, jej włosy już przybrały normalny kształt.

Wreszcie jej oczom ukazała się blada wystraszona twarz o dużych oczach. Jasne włosy w kolorze słomy niechlujnie opadały na ramiona. Dzieweczka była wychudzona, a nogi i ręce krępował jej postronek. Tekla dopadła do małej i zaklęciem niby cięciem noża przecięła węzły. Otarła brudną twarz rękawem i przytuliła do piersi.

– Już wszystko dobrze – głaskała ją po plecach, czując coraz obfitsze łzy na szyi. – Zabiorę cię do Białogrodu i zamieszkasz ze mną. Tam już żadni źli ludzie cię nie dopadną. – Spojrzała jej w twarz. – Chcesz ze mną jechać? Jestem Tekla.

– A… a… gdzie ciocia Arkadia?

Tekli przemknęło przez myśl zmasakrowane ciało kobiety, zawrzała gniewem i złością na plebana, który wracał pewnikiem w spokoju do wsi, do której ona nie miała już wstępu.

Nie zdążyła odpowiedzieć, nie zdążyła w pełni ogarnąć, co się dzieje, kiedy dziewczynka na jej oczach zamieniła się w coś jakby słup ognia. Ogień osmolił nawet z lekka jej twarz i przypalił włosy, a potem uleciał ku wyjściu.

Kiedy Tekla dotarła na miejsce zdarzenia, dziewczynka znów była sobą. Siedziała na ziemi i bujała się w tył i przód. Nieopodal leżał pleban, wyglądał, jakby coś równo przecięło go w połowie, flaki wychodziły mu wierzch, mózg się wylał…

Będę musiała cholernie z nią uważać, pomyślała Tekla, i absolutnie nie mogę udać się do Białogrodu. Trzeba nam się zaszyć gdzie dalej na wschodzie. Tylko gdzie?

Wyciągnęła rękę do dziewczynki.

– Chodź, nic tu już po nas. Ciocia Arkadia została pomszczona. A w ogóle jak ci na imię?

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Gratuluję Ci debiutu i to już w dniu rejestracji. :)

Zachęcam do zapoznania się z Poradnikami (dział: Publicystyka), w tym – Drakainy dla Nowicjuszy oraz językowymi, o zapisie dialogów i myśli. :) W HP także mamy pomocne wątki, dotyczące konkretnych zdań w naszych opowiadaniach – tam porad udzielają błyskawicznie Najtęższe Umysły Portalu. :)

 

Z kwestii technicznych mam pewne wątpliwości i sugestie (zawsze – tylko do przemyślenia):

Oznaczałoby to, że tu (przecinek?) przed posągiem Hygina, spalono wiedźmę.

Baby (przecinek?) zagradzające jej drogę, w krzyku rzuciły się na boki.

To nie był dobry czas na walkę. Kapłan nie był wiejskim głupkiem, miał moc i dopóki nie było potrzeby, Tekla wolała unikać przemocy. Poza tym tłum, choć karmił ją mocą, był po jego stronie. – powtórzenia?

Chłopa nie trzeba było zachęcać do mówienia, ten na dane słowo, (zbędny przecinek?) założył ręce do tyłu, podrapał się po nosie i zaczął opowieść:

– Wydaj wiedźmę! – wrzeszczą ludzie. – Wydaj nierządnice! – czy tu na końcu miało być „ę”?

Doprawdy nie wiem, co mu strzeliło do głowy z tą dobrocią, ty, lordzie, możesz odpuścić. – gramatyczny? – błędna odmiana wyrazu – „ta” w Bierniku brzmi: „tę”

Lord początkowo zaskoczony, szybko odnalazł się w sytuacji, położył dłoń na gładkim udzie czarodziejki, o, jakże ono było gładkie, tak gładkie, że możemożna by pisać o nim wiersze, może nawet i sonety. Może nawet i on byłby zdolny? – jak rozumiem – te powtórzenia są celowe?

Zebrała suknie i pokuśtykała, czym prędzej do wyjścia. – zbędny przecinek?

Jaki posłuszny, a przecież wiem, że gdyby nie wasze pozwolenie, ani by mi się dał dotknąć. Doprawdy, nie wiem, pani, jak wy daliście radę okiełznać tego diabła. – powtórzenia?

 

– Wrócę po ciebie, nim żniwa dobiegną końca – zapewniła raz jeszcze. Bądź gotowy do drogi. – błędny zapis dialogu?

– Już wszystko dobrze – głaskała ją po plecach, czując coraz obfitsze łzy na szyi. – i tu?

 

Nigdy jej nie uczył, ale znała plotki krążące na jego temat. W tym i , że wielkim marzeniem mistrza było stworzyć maga, który byłby mniej zależny od emocji innych, a przeto potężniejszy. – tutaj powtórzony błąd gramatyczny?

Zatem rzucone ziarno, wykiełkowało, pomyślała, uśmiechając się. – zbędny pierwszy przecinek?

Za każdą chwilę jej cierpienia odpłacę dwoma, za każdy sposób w jakiś ją upokorzył, odpłacę z nawiązką. – błąd gramatyczny? – „chwila” to rodzaj żeński, nie męski

Choć mocy nie miała już tak dużo, jej włosy już przybrały normalny kształt. – powtórzenie?

Nieopodal leżał pleban, wyglądał, jakby coś równo przecięło go w połowie, flaki wychodziły mu wierzch, mózg się wylał… – brak części zdania?

 

 

Faktycznie, sporo drastycznych opisów i makabrycznych scen, dziękuję za ostrzeżenie z Przedmowy. :)

Jak rozumiem, w końcu Prota nie uratowała? Nieco niejasnym wydawało mi się uzyskiwanie nowej mocy przez czarodziejkę Teklę. 

Opowiadanie ma ciekawy klimat i fajny pomysł na świat fantasy, za które daję klik do Biblioteki. ;)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Witam i gratuluję debiutu :]

 

Debiutu, który śmiało można określić jako bardzo udany. Opowiadanie zasadniczo ma wszystko, czego tego typu fantastyka potrzebuje – przyciągających uwagę bohaterów, światotwórstwo w nieprzesadnych ilościach, tajemnicę, zwroty akcji, wciągającą fabułę.

 

Język też jest w porządku. Błędów specjalnie nie dopatrzyłem się. Pierwsze paragrafy zdawały mi się przesadnie ociekać purpurą, ale szybko zostało to ograniczone.

 

Jedyne, co mnie trochę kłuło przy czytaniu to wrażenie chaosu – motywacje bohaterów nie były specjalne jasne, a momentami ich zachowanie zdało mi się naciągane. Na ten przykład, Tekla pozwala się nakryć żonie lorda, żeby sprowokować zbrodnię na Protazym… no trochę to szachy 5D, nie ukrywam. Może gdyby wcześniej jasno zasugerować, że z ludzkiej krzywdy można czerpać moc, byłoby to bardziej satysfakcjonujące dla czytelnika. Podobnie sam lord – wiedział, że żonka wraca, a dał się tak podejść jak dziecko.

 

Tak czy inaczej, kliczek się moim zdaniem należy.

 

Pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Udany debiut na tym forum. Opowiadanie prosi się o kontynuację losów Tekli i dziewczynki. Witam i pozdrawiam. :}

Nowa Fantastyka