
Wszedł do gospody, zapytał o wolny pokój, kiedy gospodarz odpowiedział twierdząco, zamówił sake i grę „Go”. Karczmarz kiwnął głową, a młody mężczyzna poszedł w stronę wolnego stolika.
– Nie jest pan głodny? – zapytał karczmarz, podając sake i grę.
Mężczyzna pokręcił głową, potem zaczął rozkładać kamyki na planszy.
Karczmarz spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, pierwszy raz widząc, żeby ktoś sam ze sobą grał w tę grę.
Młodzieniec łyknął odrobinę sake i zrobił pierwszy ruch białym kamyczkiem, nie zwracając uwagi na otoczenie. Bardzo skupiony nad każdym ruchem, co jakiś czas popijając sake, grał w sobie tylko znanym celu.
W pewnym momencie do karczmy wszedł jakiś samuraj. Zaraz koło niego pojawił się karczmarz.
– Przynieś sake – oznajmił donośnym tonem.
Karczmarz ukłonił się i poszedł po butelkę.
Po chwili do samuraja przyszła młoda kobieta z butelką sake i kubkiem
Samuraj spojrzał na nią, uśmiechnął się, złapał za rękę i przyciągnął do siebie.
– Ładna z ciebie dziewczyna, nie mów, że ten stary pryk to twój mąż?
– Panie, to mój ojciec – odpowiedziała drżącym głosem.
Samuraja to rozbawiło, siłą posadził ją koło siebie.
– Panie… tak nie można – wyszeptała, patrząc błagalnym wzrokiem na wojownika.
– Nie bój się, nic ci nie zrobię – powiedział próbując na siłę ją pocałować.
Młoda dziewczyna zaczęła się z nim siłować. Niestety trwało to tylko chwilę. Mężczyzna przyciągnął ją do siebie i pocałował, a potem wybuchł śmiechem.
Młodzieniec przerwał grę i spojrzał z niesmakiem na samuraja, tamten to zauważył i ruszył w jego stronę.
– Grasz sam ze sobą?
Młody człowiek spojrzał na niego kontem oka i odpowiedział twierdząco:
– Tak, gram sam ze sobą.
– Skąd wiesz, co jesteś wart, kiedy nie masz przeciwnika? – Samuraj spojrzał na niego z szyderczym uśmieszkiem.
– Tak naprawdę, zmagamy się tylko z sobą – odpowiedział spokojnym głosem, młody mężczyzna.
– A co byś powiedział, jak bym się do ciebie dosiadł i zagralibyśmy razem, o coś konkretnego. – Usiadł naprzeciwko, dalej szyderczo się uśmiechając.
– Hm… to chyba kiepski pomysł – stwierdził wpatrując się w planszę, Morio.
– Dlaczego? Czyżbyś się bał – Samuraj chciał spojrzeć mu w oczy, ale młodzieniec odwrócił wzrok.
Samuraj rzucił na stół sakiewkę z pieniędzmi. Morio dalej nie odwracał wzroku.
– Czego się boisz, młody tchórzu? Masz jakieś imię?
– Morio – odpowiedział uświadamiając sobie, że tylko to pamiętał ze swego dzieciństwa.
– Nieważne, tak tylko pytałem, więc grasz czy nie?
– A jak wygrasz, jakiej chcesz zapłaty?
– Hahaha… a co ty mi możesz dać gołodupcu, kopne cię w zad i tyle, hahaha…
Młody mężczyzna uśmiechnął się i zaprosił do gry.
– Kto gra ze mną szybko traci oddech. – Tym razem ze śmiertelna powagą, Morio podniósł wzrok i spojrzał w oczy samurajowi.
Tamtego od razu coś sparaliżowało, patrzył na niego z przerażeniem, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Po chwili trzymając się za piersi upadł na ziemię.
Wszyscy w karczmie wstali i patrzyli z przerażeniem na to co się stało.
Karczmarz podszedł do leżącego, sprawdził, czy oddycha. Pokręcił głową i zapytał ściszonym głosem:
– Co mu się stało?
– Stracił oddech, jak zobaczył kim naprawdę jest – Morio odpowiedział, rzucając karczmarzowi woreczek z monetami.
– Nie mogę przyjąć tych pieniędzy – odpowiedział drżącym głosem karczmarz.
– Nad czym się tak zastanawiasz? Zapytał obojętnie, Morio.
– Co się stało, dlaczego on… – Karczmarz był zszokowany, tym co przed chwilą zaszło.
– Zobaczył w moich oczach coś śmiertelnie przerażającego i padł martwy.
– Co to takiego było?
– On sam.
Karczmarz lekko się przeraził i o nic więcej już nie pytał.
– Panie jak możemy się odwdzięczyć? – zapytała nieśmiałym głosem dziewczyna.
– Nie oczekuję wdzięczności, mam nadzieję, że wasza historia będzie miała szczęśliwe zakończenie. Zostaję tu do jutra i pragnąłbym ten czas spędzić w spokoju. Kiwnął na dwóch mężczyzn stojących najbliżej ciała.
– Weźcie go stąd, powiadomcie kogo trzeba. Powiedzcie, że serce tego wojownika nie wytrzymało mego spojrzenia i skamieniało.
Tamci pospiesznie wynieśli ciało.
– To zbój panie na usługach Tanaki, wszyscy się ucieszą, że odszedł w zaświaty – odezwał się jeden z pozostałych klientów karczmy.
– Nie interesuje mnie to, jutro już mnie tu nie będzie – odparł oschle Morio. Potem zwrócił się do dziewczyny:
– Prowadź mnie do pokoju.
Kiwnęła głową i poprosiła by poszedł za nią.
Drugiego dnia obudził się późnym rankiem i był głodny. Szybko się ubrał i wyszedł szukając karczmarza. Zobaczył dziewczynę krzątającą się koło paleniska.
– Czy macie coś do jedzenia?
– Tak panie, zaraz przygotuję.
Kiedy skończył, dziewczyna szybko podeszła do stołu i zapytała:
– Może czegoś jeszcze pan sobie życzy?
– Odrobinę sake.
Kiwnęła głową i poszła po trunek.
Położyła na stole i nieśmiało spojrzała na jego twarz.
Młody człowiek odruchowo odwrócił głowę w drugą stronę.
– Dziewczyno nie patrz mi w oczy!
Kiwnęła głową lekko przestraszona i ruszała w stronę kuchni.
– Chwileczkę! – zawołał Morio – Nie chciał, żeby się go bała. Spojrzał na nią delikatnie się uśmiechając.
– Wiesz… chodzi o twoje dobro, w moich oczach jest…
– Śmierć, każdy kto w nie spojrzy, zapewne widzi w nich to, co go najbardziej przeraża – powiedziała wchodząc mu w słowo.
Morio lekko znieruchomiał, sam nie miał pojęcia, co widzą ludzie, kiedy patrzy im prosto w oczy, a ta dziewczyna chyba bardzo trafnie to określiła.
– Hm… nie wiem skąd o tym wiesz i chyba masz rację. Więc lepiej nie kusić losu.
– Musiało pana kiedyś spotkać coś złego. Jakaś siła nieczysta nie opanowała pana duszy, ale zostawiła coś…
– Nie wiem, nie pamiętam swego dzieciństwa, odkąd pamiętam włóczę się po kraju. Czasami zatrudniam się u kogoś, kto ma problem z bandytami, sowicie mnie wynagradzają i mam za co żyć. No i tak wędruję, próbując się czegoś o sobie dowiedzieć. Niestety, do tej pory nikt nie był w stanie mi pomóc.
Spojrzał na jej twarz, była jeszcze bardzo dziewczęca, ale w jej głosie dała się słyszeć dojrzałość, mądrej kobiety.
– Słyszałeś o jeziorze, które nazywają Zwierciadłem duszy? – Nieśmiało zapytała.
– Nie.
– Ludzie różnie o nim mówią, jedni, że to legenda, inni, że istnieje naprawdę. Kto do niego dotrze i się w nim zanurzy, pozna swoją prawdziwą naturę.
– Zapewne jest gdzieś w górach i trudno tam trafić – powiedział z lekką nutą uroni.
– Ponoć nie, wystarczy iść głównym traktem, który prowadzi na szczyt, któremu nikt jeszcze nie nadał nazwy.
Morio trochę się zamyślił. – Nikt jeszcze stamtąd nie wrócił? – Zapewne tego szukał od wielu lat.
– Bardzo dziękuję za to co mi powiedziałaś. Czy to prawda czy nie… to się okaże.
– Nie wiem, czy odnajdziesz tam prawdę, trochę żałuję, że powiedziałam ci o tym jeziorze. Nie chciałabym, by przytrafiło ci się coś złego.
– Nie martw się o mnie, zapewne to legenda, ale ja jestem w ciągłej podróży. Po prostu nowy kierunek. – Ukłonił się i ruszył w stronę kolejnego wyzwania.
Był już daleko za miastem, szedł krętą ścieżką prowadzącą w góry. Po obu stronach ścieżki stały smukłe sosny, po których falował delikatny wiatr. Krajobraz łagodny pełen stonowanej zieleni i delikatnego brązu. W pewnym momencie usłyszał przerażający krzyk, a właściwie okrzyk. Morio zastygł w bezruchu, po chwili przyspieszył kroku, przeszedł przez małą gęstwinę, po której rozpościerała się duża polana. Na jej środku siedział w pozycji lotosu, jakiś starzec z przepaską na oczach. Morio zaczął słyszeć jakiś nieznośny szum, z którego wydobył się głos, mówiący stanowczym tonem: Jak śmiesz zakłócać mój spokój.
Morio osunął się na kolana, przyciskając dłonie do uszu. Chwilę potem jakiś ostry dźwięk, zaczął rozrywać go od środka. Zaczął głęboko oddychać, aż doznał wrażenia, że całe zewnątrz i wewnątrz stało się głębokim wdechem i wydechem. Potem stopniowo zaczął spłycać oddech, świat wrócił do poprzedniej formy. Kolejny okrzyk, nie zrobił na nim już żadnego wrażenia. Szedł pewnym krokiem w stronę starca.
– Witaj młody człowieku, widzę, że niecodzienny z ciebie zjadacz chleba – odezwał się starzec, słysząc zbliżającego się mężczyznę.
– Zgadza się, codzienny nie przeżyłby tych zewnętrznych i wewnętrznych atrakcji. Potrafisz wyzwolić z siebie niszczycielską moc. – Morio zatrzymał się przed siedzącym w bezpiecznej dla siebie odległości, nie miał pojęcia z kim mam do czynienia.
– Nie musisz się mnie obawiać bardziej niż innych ludzi. Oni też hodują w sobie wiele zła. Wyzwalają je inaczej. Czasem jest ono przykryte życzliwym uśmiechem, dobrym słowem. Oswajają sobie swą ofiarę, a potem…
– Zapewne masz rację, być może sam doświadczyłeś czegoś takiego.
– Zgadza się, kiedyś byłem samurajem, służyłem swemu panu całym sercem i byłem gotów oddać za niego życie. Niestety to on mnie zdradził. Kiedy zobaczył moją żonę, od razu jej zapragnął. Kilka razy składał jej propozycje, by została jego kochanką. Kiedy odmówiła, wysłał mnie z misją na pewną śmierć, ale przeżyłem. Moja żona już nie żyła, wolała się zabić, a ja uciekłem i obiecałem zemstę. Niestety mój były pan, miesiąc później zginął w bitwie, przeszyty strzałą. Czułem się bardzo niespełniony. Chciałem go zabić osobiście, a potem popełnić seppuku, jak przystało na samuraja. Niestety nie było mi to dane. Zacząłem wędrować i szukać swego przeznaczenia, no i znalazłem je tutaj.
– Rozumiem, a czy słyszałeś o jeziorze zwanym Zwierciadłem duszy?
– Tak, poszukiwałem go, zapewne jak ty teraz.
– No i?
– Jestem tutaj, a ty podążaj dalej, może uda ci się zobaczyć to, co ja ujrzałem.
– Widzieć, to w twoim przypadku chyba niemożliwe.
– Nie, mam dobry wzrok – powiedział ściągając opaskę.
– Więc, dlaczego zasłaniasz oczy?
– Bo w ciemności widać wyraźnie, to co istotne, rzeczywistość dociera do zmysłów taka, jaka jest naprawdę. Światło wszystko zniekształca, nie pozwala należycie się skupić na istocie rzeczy.
– Chyba masz rację,
Pójdę już, mam nadzieje, że nic gorszego niż ty nie będzie czekało na mojej drodze.
– Hahaha… nadzieja matka głupich, ale lepiej być głupim z nadzieją niż beznadziejnie głupim, zegnaj młody człowieku, oby szczęście cię nie opuszczało.
Idąc dalej, ciągle myślał o tym, co mu się przed chwila przydarzyło, udało mu się ujść z życiem. Miał sporo szczęścia, w ostatniej chwili zorientował się co ma robić. Nie ulegać panice, mieć czysty umysł, to podstawa.
W pewnym momencie dostrzegł pole i jakiegoś starca kopiącego motyką. Nie było innej drogi, musiał przez nie przejść. – Zapewne nie będzie to takie proste – pomyślał.
Starzec dostrzegł go, uśmiechnął się, nic nie mówiąc. Morio spojrzał na niego życzliwym wzrokiem i szedł dalej. W pewnym momencie z ziemi wydobył się ogromny wąż. Młodzieniec na jego widok zaczął uciekać, ale wąż szybko go dogonił i oplótł swym ciałem. Zaczął coraz mocniej ściskać. Morio czuł, że zaraz straci oddech, kiedy wąż chciał zapleść się wokół jego szyi, resztką sił złapał go za łeb i spojrzał mu w oczy. Bestia w mgnieniu oka zniknęła. Morio siedział na polu ciężko dysząc, nagle usłyszał tętent kopyt, podniósł wzrok, jego oczom ukazał się ogromny byk. Morio podniósł się na równe nogi. Zdążył go złapać za rogi, ale dzika bestia jednym ruchem głowy, sprawiła, że przeleciał przez nią jak sucha kłoda. Słyszał, jak byk przygotowuje się do kolejnego ataku. Resztką sił podniósł się z ziemi, nie był w stanie w jakikolwiek sposób się bronić i w tym momencie stwierdził, że to iluzja. Byk pędził w jego stronę, a on zaczął się śmiać z samego siebie. Kiedy bestia była tuż przed nim, zniknęła jak poprzednia.
– Witam cię, dzielny młodzieńcze – powiedział starzec do Moria.
– Witam cię również, jak zdążyłem zauważyć, hodujesz na tym polu bardzo niebezpieczne omamy.
– Uprawiam to pole od bardzo dawna, nigdy nie wiem co z niego wyrośnie. Tu zagrzebana jest niejedna ludzka świadomość, która nie wiadomo co kryła w swoim środku.
– Teraz rozumiem, dlaczego ten świat jest taki zły.
– Zło wyrasta bardzo szybko, nie trzeba o nie dbać, doglądać, dojrzewa samo, dzięki naszym lękom. To iluzja, tworzymy ją, wierzymy w nią, aż w końcu staje się Bogiem.
– Masz rację, a co trzeba, by wyrosło coś dobrego?
– Potrzeba dużo uwagi i poświęcenia. A i to może okazać się niewystarczające. Kiedy byłem w twoim wieku, uprawiałem soję i ryż. Mieszkałem jeszcze z ojcem i matką, ale spotykałem się z dziewczyną z mojej wioski. Niestety pewnego dnia, jakaś banda puściła wioskę z dymem, mordując wszystkich, którzy tam byli. Ja wtedy zbierałem w lesie jagody, kiedy wróciłem, wszystko co kochałem, zamieniło się w popiół. Od tego momentu pragnąłem tylko zemsty, niestety zwykły chłop niewiele może, żaden z niego wojownik. Więc zatrudniałem się w różnych zajazdach jako pomocnik kucharza. Zacząłem interesować się wszelkimi roślinami, szczególnie tymi trującymi, no i zacząłem swoją zemstę. Dodawałem przeróżne trucizny każdemu mężczyźnie noszącemu miecze. W końcu musiałem uciekać, bo zbyt dużo trupów zostawiałem za sobą. No i zawędrowałem tutaj. Do ziemi przeklętej Uprawiam ją i nigdy nie wiem jakie zło z niej wyrośnie.
– Rozumiem, los nie był dla ciebie łaskawy, zemsta stała się obsesją, a ten skrawek ziemi jest twoim spełnieniem.
– Tak się stało, ale nie chciałem tego.
– A o jeziorze zwanym Zwierciadłem duszy, słyszałeś?
– Tak, też go poszukiwałem.
– I?
– Znalazłem i…
– Więc ono istnieje? Czy to prawda co o nim mówią, że…
– Musisz sam się przekonać, ono może cię pochłonąć i staniesz się głodnym duchem.
– Co to znaczy?
– A dlaczego go poszukujesz?
– Bo chcę się dowiedzieć kim tak naprawdę jestem. Nie pamiętam swoich rodziców, skąd pochodzę
– A jak się okaże, że prawda, którą poznasz nie spodoba ci się? I zapragniesz tego co ja?
– Będę musiał się z nią zmierzyć, bez względu na to jaka jest.
– No to życzę powodzenia.
Morio ukłonił się i ruszył dalej.
Szedł przed siebie. Robiło się coraz chłodniej. Dotarł na jakiś niewysoki szczyt i jego oczom ukazał się dziwny widok. Jakby koryto po niewielkim jeziorze albo wręcz stawie. Bardzo go ten widok rozczarował. Zdawał sobie sprawę, że opowieść o tym jeziorze może być legendą, ale ten piach był obrazem kompletnej pustki, drogi donikąd.
Gdzieś za plecami usłyszał lekki szelest, odwrócił się i zauważył, że za krzakiem, kryje się jakaś postać.
– Wyjdź, nie bój się.
Zza krzaka wyszedł nastoletni chłopak, od razu spuścił wzrok, widać było, że cały drżał.
– Co tu robisz?
– Wędruję przed siebie, uciekłem od mego wuja. Najmuję się do pracy, czasem za jedzenie, czasem ludzie dadzą kilka groszy.
– Nie masz rodziców?
– Nie, moi rodzice zostali zamordowani. Ojciec był kupcem, dobrze nam się wiodło, ale pewnej nocy na nasz dom napadła banda zbójów. Całą moją rodzinę zamordowali, tylko ja ocalałem.
– Ukryłeś się?
– Tak. Przygarnął mnie wuj, ale pewnego dnia dowiedziałem się, że to on stał za tym napadem na rodziców. Podzielili się zyskiem, z grabieży mojego domu. Tej samej nocy podłożyłem ogień pod dom wuja. On sam zdążył z niego uciec, niestety niedaleko. Stałem ukryty za drzewem i wbiłem mu nóż prosto w serce. Spojrzał mi prosto w oczy, z ogromnym zdziwieniem, a zarazem wściekłością. Ja również patrzyłem mu prosto w oczy, coraz głębiej wbijając nóź w jego pierś. Jego wzrok był przerażający, jakby nie był człowiekiem tylko jakimś demonem, zobaczyłem w nich piekło, ale nie ogarnął mnie strach, tylko ogromna wściekłość. Wyciągnąłem nóż z jego piersi i zacząłem wbijać go w każdą część jego ciała, nie wiem, ile zadałem mu ran. To zresztą nie miało znaczenia, on już nie żył, a ja nie mogłem opanować swego gniewu. Kiedy ochłonąłem, usłyszałem jakichś ludzi idących w moją stronę, zacząłem uciekać, próbowali mnie dogonić, byłem już bardzo zmęczony, czułem, że nie dam rady, odwróciłem się. Podbiegli do mnie chcieli złapać za ręce. Spojrzałem jednemu z nich w oczy, a on zaczął się dusić, patrzył na mnie z przerażeniem i łapał oddech. W końcu padł na ziemię, drugi oszołomiony tym widokiem zamarł. Ja zupełnie nie rozumiejąc, co się stało poszedłem przed siebie.
– Kiedy to było?
– Dawno.
– Jesteś jeszcze chłopcem, nie mogło być tak dawno – powiedział i odwrócił się spoglądając na wyschnięte jezioro.
W pewnym momencie, jakaś siła pchnęła go w dół. To ten młody chłopak skoczył na niego i obaj zaczęli spadać w dół. Wpadli jednak do wody. Zanurzali się coraz głębiej i głębiej. Morio czuł, że zaraz braknie mu powietrza, użył wszystkich sił by zrzucić młodzieńca ze swych pleców, udało się, złapał go za kołnierz kimona, przyciągnął do siebie i spojrzał prosto w oczy. Odrzuciło go, w jego oczach zobaczył siebie, teraz wszystko sobie przypomniał, chwile potem coś błysnęło ogromnym światłem, Morio odruchowo zamknął oczy. Kiedy je otworzył wszystko zniknęło, woda, młodzieniec. Został tylko piach.
– Więc poznałem prawdę – powiedział do siebie. – Czuł jakiś dziwny niedosyt. To co spotkało go dzisiejszego dnia było magią, czymś niepojętym, jak on sam, szukający swojej tożsamości. Teraz kiedy wszystkiego o sobie się dowiedział, nie miał pomysłu na … co dalej. Zrozumiał, że najważniejsza jest droga. Był teraz wolny, ale…
Wrócił do miasteczka, postanowił, opowiedzieć wszystko, co mu się przydarzyło dziewczynie, która powiedziała mu o tym jeziorze, chciał jej podziękować.
– O!? widzę, że pan wrócił, czy odnalazł pan to jezioro?
– Tak i dowiedziałem się kim jestem, to był bardzo trudna wyprawa, mogłem zginąć, ale się udało.
– No to musi być pan bardzo szczęśliwy, gratuluję.
– Nie, nie jestem szczęśliwy, co prawda nie mam teraz tego koszmarnego poczucia, że muszę, ale prawda jest gorzka i nic wielkiego z niej nie wynika.
Dziewczyna spojrzała na niego, podeszła bliżej, on odruchowo zrobił krok do tyłu.
Uśmiechnęła się.
– Nie ma w tobie już tego przerażającego chłodu, spojrzenie jest teraz ciepłe.
– Być może, ale to nie ma znaczenia.
– Ma, być może los chciał, byś jeszcze raz spojrzał na świat, tym razem życzliwym wzrokiem.
– Moja wędrówka nie ma już wielkiego sensu.
– Ma, do tej pory to on był twoim życiem. Teraz ty będziesz go sobie wyznaczał. Jesteś wolnym człowiekiem.
Spojrzał na nią i po chwili poczuł, jak jej słowa przeszywają go ze wszystkich stron. Teraz dopiero zrozumiał, że stał się zwykłym człowiekiem, pozbawionym nadprzyrodzonych mocy, ale wolnym, nareszcie wolnym…
Cześć Anaksymandrze!
Spodobała mi się ta w pół baśń, w pół przypowieść. Ma dwie części, które różnią się tempem i sposobem prowadzenia narracji. Chyba bardziej odpowiada mi ta pierwsza, gdy rzecz dzieje się w karczmie. Wszystko jest tam bardziej realne i plastyczne. Natomiast poszukiwanie jeziora to sztampowa opowieść drogi, niewiele w niej emocji.
Japoński anturaż niezbyt nachalny. Wyrastanie zła z pola – pomysłowe.
Jeśli chodzi o stronę techniczną opowiadania, to są tu powtórzenia i niekiedy przecinki źle stoją – ale da się to wygładzić.
Przeczytałam z przyjemnością. Pozdrawiam!
Bardzo dziękuję za komentarz.
Witam i gratuluję debiutu :]
Zgadzam się z chalbarczyk, że tekst wyraźnie dzieli się na dwie części.
Pierwsza część opowiadania, opisująca wydarzenia w karczmie, to klasyczne opowiadanie fantasy. I jest relatywnie w porządku, może dialogi nie są przesadnie naturalne, ale mamy konflikt, który sprawia, że chce się czytać i scena spełnia swoje zadanie, przedstawiając nam bohatera i służąc za jego “wezwanie do przygody”.
Druga niestety zupełnie mnie zawiodła. Morio spotyka trzech nieznajomych, którzy dzielą się z nim swoimi traumatycznymi historiami. Jest to po pierwsze nienaturalne – nie opowiadałbyś nowo poznanej osobie o tym, jak wujek zabił ci rodziców, a po drugie nieciekawe – wydarzenia przedstawiane z drugiej ręki, w formie relacji, zawsze mniej wciągają czytelnika. Może gdybym wiedział, że jesteśmy w konwencji legendo-przypowieści odebrałbym ten fragment inaczej, ale po pierwszej części czytelnik raczej nie może się tego spodziewać.
Jest tu też całkiem sporo błędów różnego rodzaju, niektóre wypisałem pod kreseczką.
Pozdrawiam serdecznie
Wszedł do gospody, zapytał o wolny pokój, kiedy gospodarz odpowiedział twierdząco, zamówił sake i grę „Go”.
– Ładna z ciebie dziewczyna, nie mów, że ten stary pryk to twój mąż?
Takie zdania IMO czytałoby się o wiele łatwiej, gdyby je podzielić kropkami na mniejsze.
W pewnym momencie do karczmy wszedł jakiś samuraj.
Chwilę potem jakiś ostry dźwięk, zaczął rozrywać go od środka.
To “jakiś” niczemu tu nie służy.
– Nie bój się, nic ci nie zrobię – powiedział próbując na siłę ją pocałować.
Młoda dziewczyna zaczęła się z nim siłować. Niestety trwało to tylko chwilę. Mężczyzna przyciągnął ją do siebie i pocałował, a potem wybuchł śmiechem.
Odczułem to jako powtórzenia.
stwierdził wpatrując się w planszę, Morio
Raczej: “stwierdził Morio, wpatrując się w planszę”. Albo jeśli koniecznie chcesz to mieć jako wtrącenie, to przecinek przed “wpatrując”.
– Dlaczego? Czyżbyś się bał – Samuraj chciał spojrzeć mu w oczy, ale młodzieniec odwrócił wzrok.
Kropka na końcu wypowiedzi powinna być.
odpowiedział, uświadamiając sobie,
Po chwili, trzymając się za piersi, upadł na ziemię.
Wtrącenia należy każdorazowo z obu stron wydzielić przecinkami.
– Stracił oddech, jak zobaczył kim naprawdę jest – Morio odpowiedział, rzucając karczmarzowi woreczek z monetami.
“odpowiedział Morio”. Polecam poradnik zapisu dialogów.
– Chwileczkę! – zawołał Morio – Nie chciał, żeby się go bała. Spojrzał na nią delikatnie się uśmiechając.
Drugi myślnik raczej powinien być kropką.
Kolejny okrzyk, nie zrobił na nim już żadnego wrażenia.
Nie stawia się przecinka między podmiotem a orzeczeniem.
nie miał pojęcia z kim mam do czynienia
“Miał” zamiast “mam”?
To co spotkało go dzisiejszego dnia było magią
Raczej “tego” dnia, bo piszesz w czasie przeszłym.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki