- Opowiadanie: jbk - Czyste intencje

Czyste intencje

Zaczęłam w końcu spisywać pomysły ze świata nad którym sobie myślę już od dłuższego czasu. To pierwsze opowiadanie i wstęp do historii jednego z głównych bohaterów. Będę wdzięczna za wszelkie uwagi. :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Czyste intencje

Rhea

Pewne oznaki zauważała już wcześniej, jednak nikt w jej rodzinie nie miał predyspozycji do magii, więc początkowo nie pojęła. Zrozumiała dopiero wtedy, gdy Lira w przypływie złości kazała jej się zamknąć, a ona w połowie zdania ucichła i nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Jej córka miała już szesnaście lat, więc w tym przypadku objawy wystąpiły późno. Z dwojga złego nie była to destrukcyjna magia ognia, tylko bardziej subtelna magia umysłu, ale wiedziała, że właśnie straciła dziecko.

Pół nocy zamartwiała się, co ma zrobić. Tak, powinna to zgłosić, zanim ktoś obcy to zauważy i konsekwencje będą poważniejsze. Miała też świadomość, że życie jej córki się drastycznie odmieni – niekoniecznie na lepsze, choć obecne, skazane na pracę w fabryce, też nie było usłane różami.

Może tak będzie lepiej? Tylko dla kogo? Lira nie była może zbyt ambitna, ale dodatkowa para rąk przy czwórce dzieci się przydawała. Teraz po niedawnej śmieci męża szczególnie. Czy to ten wypadek obudził w Lirze te niepokojące moce? Nie, to musiało i tak nadejść. Zwykle nieszczęścia chodzą parami. Słyszała też, że niektóre dzieci z czasem odwiedzają swoich rodziców, po roku czy dwóch, nigdy jednak już nie wracają na stałe. Inne natomiast w ogóle znikają.

Pozostaje jej tylko Oddział Prewencji Magicznej, jutro z samego rana się tam uda, jeszcze przed pracą. A może trochę później, już po pracy. Chyba, że kolejnego dnia? Przecież nic złego się nie dzieje, jeszcze kilka dni może nacieszyć się własnym dzieckiem. Poza tym stos ubrań do prania zrobił się dość wysoki, Lira mogłaby jeszcze ją odciążyć przez jakiś czas, zanim zniknie na zawsze z ich życia.

***

Niko

Niko nie odwiedzał brata często. Nie lubił dzielnicy doków, śmierdzącej zgniłymi rybami i pełnej podejrzanych typów, choć jego i tak nie miał śmiałości nikt zaczepić. Czarny strój tropiciela z Oddziału Prewencji Magicznej budził należny respekt.

Wąskie uliczki pachniały tu wilgocią i brudem, w tle słychać było krzyki mew i skrzypienie masztów. Czuł, że ciągle musi oglądać się za siebie, nie rozumiał, jak to możliwe, że Mikela jeszcze tu nikt nie napadł. Wątła postura brata aż prosiła się o nieszczęście.

Najbardziej nie znosił jednak uczucia, gdy przekraczał próg warsztatu. Otaczały go mrugające diody, brzęczące maszyny. Stał z rękami w kieszeniach – jak dziecko we mgle. Czuł się otumaniony. Nie rozumiał, do czego służyła większość z tych wynalazków i miał świadomość, że są one częścią świata, do którego nigdy nie będzie zaproszony.

– Cześć, Miki! – Niko rozejrzał się po pomieszczeniu szukając brata, w końcu go zauważył, kiedy machnął do niego ręką z kluczem zza jakiegoś wyłączonego urządzenia.

Mikel był kilka lat od niego młodszy, a już miał predyspozycje na wynalazcę stulecia. Niko takich predyspozycji nie miał, choć zawsze fascynowało go jak działają różne urządzenia i to on zaraził brata tą pasją. Obaj nie przepadali za magią, choć w przypadku Niko to zdecydowanie za mało powiedziane. Widział, jak na jego oczach, matka płonie żywcem w magicznym wybuchu niestabilnej energii i to wspomnienie już na zawsze go odmieniło. Gardził magami, znalazł więc idealną pracę dla siebie w Oddziale Prewencji Magicznej. Jako tropiciel szukał i wyłapywał skalanych – nastolatków, z pierwszymi objawami magicznego talentu. Zastanawiał się, kiedy trafi na naprawdę niebezpieczną jednostkę i będzie zmuszony po raz pierwszy zabić. Większość skalanych jednak nie stanowiła aż tak dużego zagrożenia, więc trafiała do ośrodka dumnie nazywanego Akademią Magii, choć dla niego to bardziej wyglądało jak więzienie. W każdym razie dzięki temu świat stawał się nieco bardziej bezpieczny, choć on wolałby bardziej radykalne i skuteczniejsze rozwiązania.

Podszedł do okna i szarpnął ramą, by je zatrzasnąć. Drewniana framuga, wypaczona od wilgoci, stawiała opór. Okno skrzypnęło, zaskoczyło, jednak nie domknęło się szczelnie. Mimo to udało się przytłumić zapach i odgłosy z zewnątrz.

– Powinieneś się stąd w końcu wyprowadzić. Nie rozumiem, czemu wybrałeś warsztat w najgorszej dzielnicy.

– Kominiec jest gorszy – odrzekł Miki pochylony wciąż nad niedziałającym urządzeniem i próbujący coś dokręcać. Jego twarz była umorusana czarnym pyłem.

Byli do siebie bardzo podobni, choć jednocześnie różni – obaj z miodowobrązowymi włosami i piwnymi oczami, jednak przez bladą cerę i chudość Mikel wydawał się bardziej złowieszczy, podczas gdy jego brat z ciemniejszą karnacją i o bardziej wysportowanej sylwetce sprawiał wrażenie bardziej łagodnego. Ironicznie, ich charaktery były lustrzanym odbiciem tego, co widać na pierwszy rzut oka.

– Na pewno tam tak nie śmierdzi. – Niko nie dawał za wygraną. Jednocześnie zaczął rozglądać się za bombami paraliżującymi, po które tu przyszedł.

– Do smrodu mogę się przyzwyczaić, do zadymionego powietrza i hałasu już nie. – Miki zauważył rozbiegany wzrok brata i wskazał ręką w stronę stolika za drzwiami. – Tam je położyłem, mniej więcej…

Faktycznie, granaty były nie tyle na stoliku, a bardziej na częściowo osmolonym kredensie kilka metrów dalej. Obok leżał nowy prototyp bomby. Niko na pewno nie widział ani nie używał takiej przeróbki wcześniej.

– Co ty znów kombinujesz, Miki? – Niko zaczął obracać w ręku nową wersję. – Co to w ogóle na robić?

– A to możesz sobie sam dokończyć, nie mam teraz do tego czasu ani głowy. Bazuje na zwykłych granatach, ale proszek oblepia blokującym pole manowe pyłem przy wybuchu, tylko, że jeszcze nie zamieniłem pyłu i dalej jest wybuchowy… Weź trochę tego fioletowego ze skrzynki przy oknie i sam sobie podmień. Raczej sobie z tym poradzisz? – Oczywiście Miki musiał przypomnieć bratu, że nie jest aż tak obyty i uzdolniony jak on.

– A co jeśli nie? Chcesz mieć mnie na sumieniu?

Niko podszedł do skrzynki, ale nie znalazł tam proszku, który był pozostawiony na półce w rogu pomieszczenia.

– Sam się będziesz mieć na sumieniu. Tylko dobrze wyczyść wnętrze wcześniej, żeby nie doszło do reakcji łańcuchowej – kontynuował Miki. – Nawet przy małej ilości prochu, fioletowy się zapali, a nie tego chciałbyś, prawda? – ironia w głosie Mikela brzmiała, jakby jego brat jednak tego chciał.

– To nie kwestia, czego chcę, tylko co nam wolno – wtrącił Niko. – Gdybym robił to co chcę, żadna Akademia nie byłaby potrzebna.

– Uspokój się lepiej z tymi morderczymi zapędami, zanim faktycznie komuś zrobisz krzywdę. Pomyślałby kto jeszcze, że wstąpiłeś do gildii, aby się odegrać…

– Odegrać? Niby za co? – Niko skrzywił się.

Nie miał już wcale ochoty na kontynuowanie rozmowy. Tak, to on tu robi krzywdę i jest tym złym, gorszym bratem.

– Wiesz przecież o co mi chodzi. Za dużo o tym myślisz, Niko. Zamiast skupiać się tak na przeszłości, to lepiej…

– Tak, lepiej skupię się na teraźniejszości. – Niko nie miał zamiaru wysłuchiwać pouczeń brata – Skoro już mam wszystko, to spadam.

– Dobra, ja mam to jeszcze do skończenia, a potem może…

Niko nie obchodziło, co Miki planuje potem. Pewnie znów jakiś ciekawy wynalazek albo nowy gadżet, o którym Niko nie wiedział nawet, że go potrzebuje, dopóki nie użyje.

– Potem rób, co chcesz – Niko rzucił na odchodne, widząc jak wychudzona ręka brata machnęła mu na pożegnanie.

*

Dzielnica magazynów, do której Niko musiał udać się z oddziałem, tętniła życiem już od rana. Ulicę wypełniał stukot metalowych kół wózków. Z otwartych bram tu i ówdzie wydobywały się kłęby pary i różne przyjemne bądź nie, zapachy. Słoneczny poranek wypełniały głosy robotników, przekrzykujących się ponad sykiem maszyn.

Rano dostali cynk o dzikim magu ukrywającym się w opuszczonym magazynie, więc trzeba było jak najszybciej zająć się tematem. Niko po raz pierwszy miał do czynienia z kimś takim, wiedział jedynie, że niewyszkoleni magowie są znacznie bardziej niebezpieczni niż nastolatki, w których dopiero budzi się moc. Czuł wyjątkową ciekawość, z małą domieszką niepewności. Cieszył się na myśl, że w końcu czeka go prawdziwa akcja, do takich był przecież szkolony. Łapanie dzieciaków z ulicy nie było aż tak ekscytujące jak przypuszczał. Szczególnie, że większość z nich była raczej wystraszona niż niebezpieczna. Szkoda jedynie, że nie zdążył przygotować nowych granatów od brata, miał jednak chociaż paraliżujące.

W gildii podlegał magini Solores. Była od niego niewiele starsza, a jej przenikliwe, szare oczy zawsze go niepokoiły. Teraz jednak cieszył się, że działa z nimi w terenie. Stanowiła ona cenne narzędzie, które miało im pomóc w przejęciu chwilowej kontroli nad nieokiełznanym magiem.

Oprócz ich dwojga przy wejściu do magazynu zaczaiło się jeszcze dwóch innych tropicieli. Na wszelki wypadek wszyscy mieli na sobie ciemne gogle i maski gazowe pod zarzuconymi na głowy kapturami.

Zabrali podstawowe wyposażenie: wytłumiacz magii i detektor rzucanych zaklęć, bomby paraliżujące, ponadto długi sztylet i pistolet, który jednak często się zacinał, więc stanowił ostateczną opcję. Mieli również kije teleskopowe jako broń pierwszego kontaktu. I przede wszystkim – była z nimi Solores.

Jeden z detektor wskazywał, że w środku z całą pewnością przebywa osoba rzucająca w tym momencie zaklęcie. Bardzo pomocne urządzenie, chociaż piekielnie drogie w użytkowaniu. Szczególnie, że działało jedynie w momencie aktywnego rzucania czarów, bez tego stawało się bezużyteczne.

Budynek był duży, więc postanowili działać po cichu. Ostrożnie otworzyli drzwi i weszli do środka.

Przytłaczającą przestrzeń magazynu przecinały słupy światła, w których tańczyły drobinki kurzu. Stalowe regały, ciężkie od zapieczętowanych skrzyń, pięły się pod sufit. Na samym końcu hali, sylwetka mężczyzny, obróconego plecami, drgnęła. Odwracał się powoli, nie jak ktoś zaskoczony, ale jak człowiek, który spodziewał się, że przyjdą. Kiedy ich zobaczył w jednej chwili na jego twarzy pojawiła się determinacja, a w rękach żywy ogień. W tym momencie mieli jasność – tym razem mag to elementalista.

Jednocześnie w przeciwnych kierunkach poleciały ognista kula i granat paraliżujący.

Grupa odskoczyła na boki, ubrania gwarantowały im pewną ochronę przed ogniem, choć lepiej go było unikać.

Z półek zaczęły spadać na nich skrzynie, przesuwane ciepłymi strumieniami powietrza. Niko oberwał jedną w bok głowy i upadł. Wiedział, że bomba paraliżująca albo nie wypaliła, albo mag jej uniknął. Lewą dłonią odepchnął się od podłogi, a prawą wyjął i wycelował pistolet w stronę maga.

W magazynie temperatura zrobiła się wręcz nieznośna. Pot zaczął spływać mu pod maską i goglami, utrudniając widoczność.

Nie miał pewności, czy nie strzeli do swoich pobratymców więc odrzucił pistolet na bok. Zresztą i tak mógł nie wypalić w decydującej chwili. Nim zdążył odetchnąć, jego kolegę obok przewróciła kula ognia, a huk walących się półek zagłuszył wszystko inne.

Zastanawiał się, gdzie jest Solores. Pomieszczenie zapełniło się dymem, więc miała ona utrudnioną widoczność, jednak i tak powinna sobie poradzić. W końcu był dzień, znacznie lepsza opcja niż noc.

W chaosie rozległ się głuchy huk, a zaraz po nim krzyk. Był to ryk bólu i zdziwienia, który nagle się urwał. Spojrzał w stronę, z której dobiegł dźwięk i poczuł natychmiastową ulgę. Trafili dzikiego. Ból, który przecinał ciała rannych magów, mocno ograniczał im skupienie i zdolność do rzucania czarów.

Solores w końcu zdołała podejść w stronę jęczącej postaci, aby rzucić kontrolę umysłu. Skupiona na swoim celu, nie spodziewała się żadnego zagrożenia. Nagle powietrze wokół niej zatrzęsło się od gwałtownej eksplozji gorąca. Potężna fala rozgrzanego wiatru uderzyła w nią z taką siłą, że została odrzucona przez całą długość magazynu. Jej ciało bezwładnie przeleciało przez pomieszczenie i z impetem uderzyło o przeciwległą ścianę. Solores osunęła się na podłogę, tracąc przytomność.

To nie powinno się wydarzyć. Ból tłumi zdolności magiczne. Może to jakiś cholerny masochista, który szkolił się w tym, by tak reagować?

Niko czuł, jak czas nieubłaganie ucieka. Każda sekunda była na wagę złota. Żałował, że wcześniej pozbył się pistoletu – teraz broń mogłaby się przydać. Nerwowo sięgnął po gogle i maskę, które miał na twarzy. Szkła były już zaparowane i ograniczały pole widzenia. Szybkim, niemal desperackim ruchem zerwał sprzęt z głowy. Poczuł ulgę, mogąc wreszcie swobodnie oddychać i rozejrzeć się po otoczeniu.

To była dobra decyzja. W ostatniej chwili uskoczył na bok przez kolejną kulą ognia, która podpaliła skrzynie za nim. Pomieszczenie już w połowie było pokryte ogniem, za chwilę wszyscy spłoną tu żywcem. Ironicznie, sprawca całego zamieszania podzieli ich los.

Niko rozejrzał się gorączkowo wokół. Na podłodze po lewej zobaczył swój pistolet. Jakieś trzy metry przed sobą stojącego maga. Podoba odległość.

Miał tylko jedną szansę – pistolet, wytłumiacz czy sztylet? Wiedział, co go na pewno nie zawiedzie. W dłoniach czarodzieja już widział formującą się ognistą kulę, która rosła z każdą sekundą. Wybił się z miejsca i, odwrócony tyłem do maga, sięgnął po sztylet. Natychmiast poczuł na plecach palące gorąco nadlatującego zaklęcia – będzie miał lekkie poparzenia, ale nie ma wyboru.

Obracając się w powietrzu, wylądował przodem tuż, przed mężczyzną. Ten był bardzo młody – na pewno młodszy od niego. Gdy sztylet zagłębił się w kark, brązowe oczy maga rozszerzyły się z przerażenia, a dłonie, które dopiero co formowały kolejne płomienie, opadły bezwładnie na boki.

Był martwy, jednak koszmar jeszcze się nie skończył.

Podbiegł do kolegi trafionego kulą ognia – niestety, nic nie mógł już zrobić. Szybko odpiął jego sprzęt; zostawienie go tutaj wymagałoby zbyt wielu tłumaczeń. Kątem oka dostrzegł, jak drugi tropiciel wynosi Solores. Wciąż nie odzyskała przytomności. Miała być ich największym atutem, a tymczasem o mało co nie stracili jej na zawsze.

Na zewnątrz wpatrywał się w płonący magazyn. Strażnicy biegali w panice, próbując opanować ogień, ale płomienie przerzucały się już na kolejne budynki. W głowie dudniła mu tylko jedna myśl: to nie miało tak wyglądać. Mieli działać szybko i czysto. Zamiast tego zostawili po sobie piekło. Wiedział, że to oni odpowiedzą za ten chaos. Procedury były sprawdzone – wielokrotnie. To mag rozniecił ogień, jednak w oczach przełożonych cała odpowiedzialność i tak spadnie na oddział.

***

 Rhea

Minęło kilka dni. Tym razem Lira nie wykazała żadnych objawów. Może wcześniej tylko jej się wydawało? W każdym razie pranie było zrobione, a synowie wydawali się nieco grzeczniejsi. W domu zrobiło się ostatnio znacznie spokojniej, jakby coś wisiało w powietrzu.

***

Lira

Musiała bardziej uważać z tymi nowymi mocami. Kilka dni temu matka prawie ją przyłapała, a to mogło mieć poważne konsekwencje. Tym razem ćwiczyła na braciach. Było to bardzo pomocne – mogła mieć chwilę spokoju. Bez biegania, bez chaosu.

Musiała tylko uważać, by nie nadużywać mocy. Ricka po tym bolała głowa, a Luck zwymiotował kolację. Dobrze, że matka była w fabryce na drugiej zmianie i niczego nie zauważyła.

***

Niko

Kilka dni po niezbyt udanej akcji w magazynie, innej grupie udało się bez większych problemów zgarnąć skalanego, który był teraz w siedzibie Gildii Magów.

Pierwsze objawy zwykle pojawiają się między dwunastym a szesnastym rokiem życia. Najczęściej są subtelne, niemal niewidoczne, choć zdarzają się też przypadki gwałtowne, niczym tykające bomby. Chłopak, którego złapano, miał już siedemnaście lat – nieco starszy niż zwykle. Siedział w jednej z dolnych cel, tymczasowo unieruchomiony kajdanami z nałożonym zaklęciem wytłumiającym. Wkrótce miał zostać przewieziony do ośrodka za miastem, gdzie w odosobnieniu miał spędzić kolejne lata, ucząc się kontrolować to, co w nim drzemało.

Niko musiał go jedynie eskortować do powozu, potem miał wolną rękę na rutynowe patrolowanie miasta, idealne zajęcie kiedy niewiele się dzieje i jest ładna pogoda.

Chłopak wydawał się spokojny, gdy otworzyli celę. Kajdany na jego rękach ograniczały magiczne moce. Wyglądał na pogodzonego z losem, gdy prowadzili go korytarzem w stronę wyjścia.

Dlatego też Niko nie spodziewał się ataku z jego strony.

Później okazało się, że, jako drobny złodziejaszek i włamywacz, miał przy sobie ukryty wytrych, którym poluzował zapięcie kajdan. Bardzo duże przeoczenie.

Gdy pierwsze promienie porannego słońca dotknęły ich skóry, chłopak zerwał się z uścisku dwóch mężczyzn. Strzepnął kajdany – spadły z brzękiem na bruk, a on odskoczył do przodu, w pełni wolny. Płynnym ruchem obrócił się i cisnął w nich ognisty podmuch. Niko zdołał zasłonić twarz ramieniem, lecz poczuł, jak płomienie tańczą po jego ognioodpornym ubraniu.

Ani chwili spokoju. Z nimi zawsze trzeba się pilnować. To przeoczenie mogło kosztować ludzi życie.

Nim opuścił rękę, usłyszał łomot. Chłopak leżał już obezwładniony tuż przed Niko.

Spojrzał na człowieka, który go ogłuszył i kiwnął głową w podziękowaniu. Był to jeden z eskortujących. Musiał wyskoczyć z powozu, kiedy tylko zauważył co się dzieje.

Niko odetchnął z ulgą. Napięcie momentalnie z niego zeszło. Oczywiście trzeba będzie zaraportować problem z kajdanami. Już cieszył się, że po raz kolejny będzie w centrum takich wydarzeń. Czy czasem ich nie przyciągał? Może miał nawet magiczne moce władające pechem?

Tylko westchnął wchodząc do budynku, im szybciej to załatwi, tym szybciej będzie mógł zająć się przyjemniejszymi czynnościami.

*

Jeszcze przed patrolem Niko musiał szybko odwiedzić brata. Miał odebrać od Mikiego pakunek dla gildii.

Mikel właśnie próbował za pomocą miernika sprawdzić poziom natężenia energii w jednym z urządzeń.

– Hej, gdzie masz ten pakunek? – Niko postanowił nie tracić czasu.

– No ej, jaki pakunek? – Miki wydawał się oderwany od rzeczywistości, jak zwykle, kiedy coś pochłonęło jego uwagę.

– Kryształy. – Niko wiedział, po co przyszedł, choć w szczegóły zwykle się nie wdawał. – Miałeś je spróbować naprawić?

– A to… nie udało mi się tego jeszcze rozpracować.

Typowe dla Mikiego – jeśli jakieś zadanie go nie fascynowało, po prostu go nie wykonywał.

– A uda ci się w ogóle? – Niko zaczynał się niecierpliwić. – Dobrze wiesz, że to ważne, polegamy na wielu urządzeniach, a bez kryształów są one bezużyteczne… w najlepszym razie, bo mogę też po prostu od tego zginąć!

– Nie dramatyzuj, Niko. – Mikel w końcu odstawił miernik i zostawił chwilowo urządzenie w spokoju. – To tylko skumulowana energia. Tak, działa ostatnio bardziej niestabilnie niż wcześniej, ale to wciąż…

– Ostatnio wszystko działa bardziej niestabilnie. – Niko miał już dość lekceważenia brata. – Tak jak ten mag, którego kilka dni temu musiałem… – Z jakiegoś powodu nie mógł na głos przyznać się do zabójstwa. – On też był cholernie niestabilny, nie powinien być w stanie rzucać tak potężnych zaklęć pod wpływem bólu, a wyglądał, jakby dostał wiatru w skrzydła!

– Czyli ból wyzwolił w nim dodatkowy potencjał? To byłoby ciekawe… – Miki wyjął woreczek z kryształami many, zaczął się im przyglądać za pomocą okularu powiększającego. – Muszę zrobić rezonans, on wykrywał mikroskopijne niedoskonałości, na oko to nic nie widać…

– Teraz będziesz robić rezonans… Z tobą wszystko zawsze musi trwać wieki, Miki.

Mikel spojrzał na brata spode łba. Odłożył okular i podszedł do jednego z urządzeń pod ścianą – rezonatora z niewielkim pojemnikiem, w którym umieszczało się badany przedmiot. Urządzenie wyglądało jak miniaturowa komora ciśnieniowa – podstawa z precyzyjnymi pokrętłami, nad którą przymocowana była cylindryczna komora wyłożona wewnątrz lustrzaną powierzchnią.

Miki otworzył pojemnik rezonatora i nieco zdziwiony wyjął z niego kryształ. Spojrzał na woreczek w ręku i wyjął drugi kryształ, niemal identyczny. Przez chwilę przyglądał się obu ze zmarszczonym czołem, próbując coś sobie przypomnieć.

– Zaraz, zaraz… – mruknął Miki do siebie. – Przecież prześwietlałem je kilka dni temu. Pamiętam już, że nic nie wykryłem, a brakuje mi pomysłów… Na pewno nie mają widocznej wady, a mimo to uszkodziły wasze urządzenia. Moja teoria jest taka: to nie kryształy mają skazę, lecz samo pole manowe… Ono wpływa też na magów i ich nietypowe reakcje. Tak to miałoby więcej sensu…

– I uważasz, że stąd wynika ten nagły przypływ mocy u dzikiego? – Niko zmarszczył brwi, jakby próbował sobie przypomnieć tamtą sytuację w magazynie.

– Objawy są takie same, tylko że urządzenia nie wytrzymują tego nadmiaru, a człowiek tak.

– Ludzie przecież też ulegają przeciążeniom. – Niko trudno było przyjąć do wiadomości teorię brata.

– Tak, ale jesteśmy bardziej elastyczni – kontynuował Miki. – Nasz organizm to nie skomplikowane urządzenie, potrafi się dostosować. Może poleci mu krew z nosa albo z uszu, może zakręci mu się w głowie, może będzie wymiotować? Kto wie, ale niekoniecznie zanieczyszczenie pola musi od razu zabijać.

– To teraz jak to zbadasz i jak je można oczyścić?

– Muszę dopiero zrobić specjalistyczne urządzenia pomiarowe. Na pewno trzeba je rozstawić w różnych punktach miasta, dane muszą być różnorodne. A oczyszczenie? Na razie trzeba w ogóle przekonać się, czy mam rację. W każdym razie to nie kryształy są winne, możecie je śmiało używać.

– Śmiało używać? Po tym, co właśnie usłyszałem? Według ciebie najlepiej bawić się siłami, które są niestabilne i niebezpieczne i nawet nie wiemy dlaczego! W końcu co może pójść nie tak?

– Niko, sama energia magiczna nie jest niebezpieczna. To tylko narzędzie, które przy ostrożnym użyciu pozwala na rozwój…

– Bez niej też byłby rozwój, a do tego mniej ludzi ginących w męczarniach – wycedził w złości Niko.

– Ludzie i tak by umierali. Demonizowanie magii tylko sprawia, że ludzie boją się do was zgłaszać i ukrywają się do ostatniej chwili. To też wasza wina, że dochodzi do wypadków…

– Nasza wina? Lepiej zastanów się co mówisz, Miki – syknął Niko. – Dzięki nam w ogóle to miasto jako tako funkcjonuje, zresztą obyś sam nie musiał się o tym kiedyś przekonać, kiedy twoja ukochana magia wybuchnie ci w twarz!

Miki tylko pokręcił głową.

– Chyba już czas na ciebie, Niko. Na wszelki wypadek, zostawiam sobie jeszcze kilka kryształów do badań. Resztę możesz zabrać. – Mikel wygrzebał z woreczka garść kamieni, a resztę podał bratu.

Niko oddychał ciężko, ale uspokoił się. Nie było sensu się kłócić – Miki i tak nie rozumiał prawdziwego niebezpieczeństwa. Agresywnym ruchem porwał sakiewkę z kryształami i bez słowa opuścił warsztat.

*

Niko miał dwie najlepsze miejscówki na obserwację, obie w dzielnicy fabrycznej – Komińcu. W słoneczny dzień jak dziś, szkło w oknach hal odbijało światło niczym poszarpane zwierciadła, a rzędy kominów rzucały długie, nieruchome cienie na bruk. Powietrze drżało od dymu i pary, a wzdłuż ulic przemykali robotnicy.

W mieście działały dwie fabryki, które zatrudniały najwięcej nastolatków powyżej dwunastego roku życia: tekstylna oraz produkująca amunicję. Tego dnia wybrał zakład tekstylny – dla odmiany, choć nie spodziewał się większych sukcesów. Lubił jednak bardziej samą obserwację: często przesiadywał na dachu naprzeciwko, skąd miał doskonały widok i otwartą przestrzeń do śledzenia zdarzeń. Kilka miesięcy wcześniej spłonęła jedna z pobliskich fabryk; oczywiście maczał w tym palce dziki mag. Obiektu wciąż nie odbudowano, więc mógł bez skrępowania usadowić się tak, by mieć czysty widok na ulicę pod nim i wejście do fabryki.

Ponadto tak wysoko nikt go nie zauważał ani tym samym mu nie przeszkadzał.

Niko poprawił pasek, który go nieco uwierał przez doczepione z boku bomby – paraliżującą i nowy prototyp „zrób to sam” od Mikiego.

Przypomniał sobie, jak męczył się ze zrobieniem nowego granatu ładną godzinę, Miki na pewno uporał by się w pięć minut. Po ostatniej akcji w magazynie, nie zasugerował się opinią brata, zostawił trochę prochu. Wystarczyło, że proszek wytłumiający pokryje za małą powierzchnię, i nic się nie wydarzy. Mały wybuch nie powinien nikomu zaszkodzić, zwłaszcza nie tym wynaturzeniom. Liczył, że trafi na jakiś wyjątkowy przypadek, kiedy mógłby użyć swoich nowych zabawek.

Na ulicy pojawiali się ludzie. Powoli kończyli zmianę. Dziś bez żadnych awarii, wybuchów ani nagłych omdleń, które mogły sugerować użycie magii. Niko podniósł się i sięgnął po lornetkę, by przyjrzeć się wszystkiemu dokładniej. Włączył też detektor. Z tej odległości potrafił jeszcze wychwycić fale magicznej energii, nie ryzykując jednocześnie, że ktoś odkryje jego obecność.

Przez kilka dłużących się minut panował spokój. Potem jednak usłyszał delikatne, ledwie wyczuwalne szumienie – oznaka rzucanego zaklęcia. Pytanie tylko, jakiego? Niko wytężył wzrok, próbując dostrzec charakterystyczne drgania powietrza wokół któregoś z przechodniów, ale szybko uzmysłowił sobie, że to nie ten trop. Detektor zareagował inaczej – zamiast miękkiego szumu odezwał się ostrym, brzęczącym tonem.

Wtedy ją zauważył. Niepozorną, jasnowłosą dziewczynę w roboczym fartuchu, stojącą w nienaturalnie sztywnej pozie. Ze strachem w oczach wpatrywała się w koleżankę, jakby coś niewidzialnego krępowało jej ruchy. Po chwili rozluźniła się, głęboko odetchnęła i niepewnie odeszła, oglądając się kilka razy za siebie, zanim zniknęła za rogiem.

Podążył za jej wzrokiem i przyjrzał się drugiej dziewczynie. Wyglądała na około szesnaście lat. Średniego wzrostu, o niewyróżniającym się wyglądzie, a co najważniejsze – z cieniutką strużką krwi, która właśnie zaczęła spływać jej z nosa. Bez tego miałby tylko podejrzenia, teraz zyskał pewność. Była niedoświadczona i przeciążyła organizm przez tę zabawę. Była skalaną.

Pozostawało mu już tylko ustalić, gdzie mieszka nastolatka, a następnie złożyć raport w siedzibie gildii.

*

W Gildii Magów składał Solores raporty ze swoich działań. Przez te kilkanaście minut dziennie był w stanie wytrzymać jej spojrzenie, szczególnie teraz, gdy wciąż dochodziła do siebie po ataku w magazynie i wyglądała mniej złowieszczo, z grymasem lekkiego bólu wykrzywiającym jej twarz.

Praca z magami była tu największym minusem. Owszem, kontrolowali swoje moce, owszem, obowiązywały ich określone prawa i obowiązki, jednak nie ufał im.

Czy powinien zgłosić tamtą dziewczynę? Był niemal pewien tego, co widział, choć wiedział, że jeśli to zrobi, pula magów w gildii może po raz kolejny wzrosnąć. To może poczekać, lepiej się upewnić.

– W Komińcu też nic nadzwyczajnego – powiedział, gdy przyszła jego kolej.

Miał już opuścić pomieszczenie, gdy w drzwiach niemal wpadł na spóźnioną kolejną grupę z dzielnicy fabrycznej. Nie pamiętał imion tropicieli.

– Solores, mamy problem w Fabrycznej. – Tropiciel nawet nie zaczął od powitania.

„Cholera, wydało się” – pomyślał Niko, zastanawiając się, czy jego kłamstwo będzie miało wkrótce większe konsekwencje. Przecież mógł tylko przeoczyć, to mniejsza wina.

– Skalany, prawdopodobnie w fabryce silników.

Niko zmarszczył brwi. Drugi skalany? To się zdarza, choć nieczęsto.

– Dlaczego prawdopodobnie? – Solores zwróciła się do nowo przybyłych. – Co się tam wydarzyło?

– Pożar, ale według świadków samozapłon wyłączonej maszyny. Mamy na oku kilku nastolatków, którzy tam wtedy pracowali.

– Jeśli to faktycznie któryś z nich, to z tej fabryki mogło już nic nie zostać. Trzeba ich zgarnąć na przesłuchanie. Macie wszystkie adresy? – Magini zaczęła grzebać w stercie dokumentów szukając czegoś.

– Wszystkie oprócz jednego.

– Czyli nie macie wszystkich. W każdym razie trzeba dziś wieczorem sprawdzić tych, których adresy mamy. Ostatnim zajmiemy się jutro, gdy przyjdzie na zmianę. Ulice?

Tropiciel wymienił po kolei ulice, które miał zapisane w notesie. Niestety, jedna była blisko celu Niko. Jeśli dziewczyna korzystała z magii wieczorami, mogli się zorientować.

– Biorę Garncarską – wypalił szybko Niko, zanim ktokolwiek mógłby go ubiec.

– Nikolai, weź tylko sprzęt tłumiący i detektor. Reszta tak samo. – Solores przebiegła wzrokiem po sali. – Chyba nie muszę nikomu przypominać, ile to kosztuje. Używacie tylko w ostateczności. A potem i tak będziecie z tego rozliczeni.

Niko miał już nieprzyjemność być rozliczanym z użycia wytłumiacza, gdy spanikował na jednej ze swoich pierwszych misji. Mało zarobił w tamtym miesiącu. Nie ma co się dziwić – kryształy zasilające urządzenia były wyjątkowo cenne, a ostatnio coraz częściej zdarzały się wśród nich także uszkodzone, co tylko podnosiło ich cenę na rynku.

Tylko skinął głową w stronę Solores i wyszedł bez słowa, kierując się do magazynu. Oprócz wskazanego sprzętu zabrał też kij teleskopowy. Nie był co prawda bronią zdolną wyrządzić poważną krzywdę, ale wystarczał, by zadać ból. Wtedy skalani nie mogli skupić się na rzucaniu zaklęć, on nie musiał używać wytłumiacza, a jego wypłata była bezpieczna.

Poza tym miał jeszcze bomby, choć taktował je jako ostateczność. Ich użycie mogło go wpędzić w kłopoty – nie były wystarczająco precyzyjne, by stosować je w pobliżu cywilów.

*

Niko chciał szybko załatwić sprawę z chłopakiem z Garncarskiej, a potem udać się na pobliską ulicę, by zerknąć na to, co go naprawdę interesowało.

Sprawdził ostatni raz adres i nazwisko przekazane tropicielom w fabryce. Stał pod właściwym numerem, ze środka dobiegały stłumione dźwięki rozmów. Wyciągnął złożony kij i mocno zastukał w drzwi.

Cisza, po chwili kroki. Ktoś stanął za drzwiami.

– Kto tam?

Zdecydowanie był to głos starszej kobiety. Matki chłopca?

– Dobry wieczór. Muszę porozmawiać z pani… synem. – Uświadomił sobie, że nawet nie ma pewności, czy to jego matka. – Z Jackiem.

– A pan to kto?

– Oddział Prewencji. Musimy przesłuchać Jacka w sprawie dzisiejszego wypadku w fabryce. Proszę otworzyć.

Coś mu podpowiadało, że jednak lepiej będzie włączyć detektor, szczególnie, że prawdopodobna matka nie kwapiła się do otwarcia drzwi.

Za drzwiami słyszał cichą rozmowę, jednak nie otwierały się. Stuknął w nie końcem kija.

W tym samym momencie jego detektor zaczął cicho trzeszczeć.

To ciekawe, nie liczył na to, ale właśnie znalazł skalanego z fabryki, co nie wróżyło dobrze dla jego wieczornych planów.

– Proszę otworzyć. Tylko krótka rozmowa i idę dalej. Mam jeszcze inne adresy – skłamał bez zająknięcia.

Zastanawiał się, czy to wystarczy, czy jednak trzeba będzie wyważyć drzwi.

– Ale Jack jeszcze nie wrócił.

Niko westchnął.

– W takim razie porozmawiam z panią. Otwiera pani, czy mam to zrobić za nią? – jego głos zabrzmiał chłodno i twardo.

Usłyszał za drzwiami jakiś ruch i łomot, jakby ktoś wywrócił stołek. Detektor wciąż trzeszczał, ale trochę ciszej. Wyłączył go, urządzenie i tak już mu się nie przyda.

Gówniarz prawdopodobnie uciekał oknem gdzieś z tyłu domu, więc spokojnie mógł już zignorować drzwi i stojącą za nimi kobietę.

Szybko obszedł budynek i w momencie, gdy wyszedł zza rogu, zobaczył wyskakującego z okna na parterze chudego chłopaka. Wokół niego lekko drgało rozgrzane powietrze.

Momentalnie przypomniał sobie – dygoczące powietrze, narastające ciepło, ogień, krzyk ludzi i swąd palonych ciał, jego matka osłaniająca go przed nacierającym ogniem.

Spojrzał w oczy chłopca. Był przerażony. Czy tamten, lata temu, też był?

Przez ułamek sekundy obaj zamarli, wpatrując się w siebie.

Niko otrząsnął się pierwszy. Ruchem nadgarstka rozwinął kij i błyskawicznie zamachnął się w stronę chłopaka.

Ten jednak okazał się szybki – kij go tylko musnął, gdy pędem wyskoczył przed budynek i zaczął uciekać ulicą.

Wieczór jednak można było uznać za udany. Niko poczuł instynkt myśliwego, który właśnie gonił zwierzynę.

Chłopak był szybki, być może to nie pierwszy raz, kiedy musiał uciekać przed kimś silniejszym, jednak Niko wiedział, że jeszcze moment i go dogoni.

Jack też to wiedział, w panice skręcił w boczną uliczkę, być może myśląc, że będzie tam skrót, ale wylądował w ślepym zaułku. To był koniec.

Niko zbliżał się nieubłaganie z kijem w prawej dłoni, drugą położył na bombie paraliżującej. Szybkim ruchem podciął chłopakowi nogi, celowo zadając mu ból, który odwraca uwagę i nie pozwala na skupienie się. Powinien przerwać proste zaklęcie.

Jednak Jack nie zareagował typowo. Powietrze wokół niego, zamiast się uspokoić, zaczęło skwierczeć. Bez cienia namysłu Niko sięgnął lewą ręką po bombę, by jak najszybciej rozpylić proszek paraliżujący – w zetknięciu ze skórą podrażni nerwy i przerwie zaklęcie. To musi zadziałać.

Gdy granat był już w górze, zrozumiał swój błąd. Proch połączony z fioletowym pyłem zareagował z energią zaklęcia. Niko momentalnie obrócił się w stronę wyjścia z alejki i skoczył. Gdy lądował na brzuchu, nad sobą poczuł ognisty podmuch. Ochronny strój po raz kolejny uratował mu życie.

Otumaniony wybuchem Niko, podniósł się i obrócił w stronę miejsca, gdzie wcześniej stał chłopak.

Leżało tam dymiące, rozerwane ciało Jacka.

Mimo przerażenia Niko wiedział, że ma przesrane, jeśli ktoś znajdzie resztki bomby. Taka reakcja łańcuchowa nie powinna mieć miejsca. Po cholerę brał ją ze sobą? Bomba miała być tylko na wypadek beznadziejnych sytuacji.

Jak w transie zaczął się rozglądać. Zauważył kilka sporych fragmentów granatu, jednak żaden nie był większy niż jego mały palec. Wszystkie zebrał.

Spojrzał na ciało.

Jack – takie było jego imię. Miał matkę, pewnie rodzeństwo. Całą rodzinę. W ogóle go to nie obchodziło, nie czuł żadnego współczucia, wyrzutów sumienia. Poczuł coś innego.

Zadowolenie, dumę? Jakby ten pomyłkowy czyn trochę poprawił dynamikę świata, przesunął go we właściwą stronę.

Niko rozejrzał się po alejce. Widok nie był przyjemny, ale u niego wzbudził ulgę, przecież i tak by do tego doszło. Może nawet ktoś inny mógł zginąć. Jego kolega, który przybył tu zamiast niego. Inni, postronni ludzie. W ten sposób uciął cały łańcuch wydarzeń, które ten skalany mógł wywołać. Był tykającą bombą, on ją tylko rozbroił.

Powoli wracał mu słuch i docierały do niego odgłosy zbierającego się tłumu gapiów. Rozejrzał się, sprawdzając, czy przybiegł też ktoś ze służb. W końcu rozpoznał znajomy kapelusz.

– Zajmij się tymi ludźmi, nie mogą tu wchodzić. – Wskazał alejkę. – Ty zresztą też nie wchodź, to nie jest przyjemny widok.

Stróż spojrzał na jego osmolony kij i czarny strój. Od razu wiedział, co się stało.

– Wybuch magii? Skalany?

– Tak, skalany, to było mocne zaklęcie – przytaknął Niko.

– Cholera, dobrze, że nikogo innego nie dorwał.

„Mnie to mówisz” – pomyślał Niko.

Skinął tylko głową do stróża i odszedł bez słowa wchodząc w tłum. Czekało go jeszcze zaraportowanie w gildii, ktoś musiał uprzątnąć cały ten bałagan.

Nie mógł powstrzymać uśmiechu, czuł tak wielką ulgę. Zaczął upewniać się też w tym, że sam powinien zająć się dziewczyną, nie ma potrzeby jej zgłaszać. Skoro pole manowe jest tak niestabilne, jak twierdzi Miki, to tylko przyspiesza nieuniknione.

***

Rhea

W drodze do fabryki dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy usłyszała szepty o nieszczęsnym chłopaku, który w panice spłonął podczas pościgu.

Przez myśl jej przeszło: „A gdyby to była Lira?” Nie, przecież jej moce nie są takie.

Widziała, że coś się dzieje, cień niepokoju zakradł się do jej umysłu, ale Lira to rozsądna dziewczyna. Nie skrzywdziłaby nikogo, a już na pewno nie ma tych przeklętych mocy ognia.

Poczeka jeszcze kilka dni, na pewno znajdzie się rozwiązanie.

Musiała obserwować córkę dokładnie, nie mogła pozwolić, by coś umknęło jej uwadze.

Jeśli to przejdzie a Lira wróci do siebie, będzie czuła ulgę tak głęboką, jakby ogromny kamień ściągnięto jej z piersi.

Ale jeśli nie? Możliwe, że moce nie znikną a dziewczyna będzie narażać innych…

Wtedy nie będzie mieć wyboru – zgłosi ją.

Choć wie, że to oznacza utratę Liry – może nawet na zawsze – nie będzie miała już wątpliwości.

– Dzień dobry.

Przed nią, jakby spod ziemi, wyrósł młody mężczyzna w czarnym uniformie.

– Chciałbym porozmawiać o pani córce. Lira, prawda?

Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Wiedziała, kim jest i po co przyszedł.

– Kim pan… Czego pan chce? – spytała, starając się zachować spokój.

– Oddział Prewencji. – Ton miał neutralny, wyćwiczony. – Chciałem tylko uprzedzić wieczorną wizytę. Wolałem uniknąć… niepotrzebnego zamieszania.

Jego wyćwiczony uśmiech sprawiał, że czuła się jak mysz obserwowana przez kota.

– Dobrze… To może pan przyjść po siódmej – wyszeptała przez zaciśnięte gardło. – Lira będzie już wtedy w domu.

– Doskonale. – Skinął głową. – Życzę udanego dnia.

– Wzajemnie, panie…

Ale jego już nie było. Odszedł się tak szybko, jakby był tylko złym snem.

Stała jeszcze chwilę, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął.

– To mam swoje rozwiązanie – szepnęła do siebie.

W jej głosie nie było ani cienia ulgi. Tylko gorycz.

***

Niko

Po wczorajszej akcji postanowił kuć żelazo, póki gorące.

Rozmowa z matką poszła zaskakująco gładko – bez pytań, bez podejrzliwego spojrzenia. Widział tylko zdziwienie i strach w jej oczach.

Do rozpoczęcia zmiany zostało mu jeszcze z godzinę, może trochę więcej. Idealnie. Zdąży zajrzeć do doków, do warsztatu Mikela. O tej porze brat powinien być już na nogach, pochylony nad jakimś wynalazkiem. A nuż ma dla niego coś nowego?

Ku własnemu zdziwieniu poprzedniego wieczora łatwo przekonał gildię, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek – zwykłe przeciążenie zaklęciem, nic nadzwyczajnego.

Miki jednak wydawał się naprawdę zaciekawiony całym zajściem. Zwykle takie sprawy go nie zajmowały, jednak dopytywał, patrzył uważniej, jakby szukał drugiego dna. Niko zastanawiał się, czy brat coś podejrzewa, czy to tylko naukowa ciekawość rozbudzona wcześniejszymi wydarzeniami z magazynu.

Niestety, Miki nie miał nic nowego. Żadnych oryginalnych gadżetów, żadnych sprytnych rozwiązań na czarną godzinę. Za to miał komentarz na temat wczorajszego zajścia.

– Ja ich tam nawet rozumiem… bo kto chciałby siedzieć przez wiele lat w niby-więzieniu, a potem mieć ograniczone prawa i pracę przydzieloną z urzędu? Ja na pewno nie – mruknął, sam do siebie. – Przydałoby się jakieś inne miejsce, gdzie te dzieciaki traktuje się normalnie, a nie trzyma jak w klatce. Tak podobno to działa na południu…

– To nie takie proste, Miki. Oni są niebezpieczni. Ten z wczoraj reagował zupełnie inaczej, żadna metoda nie działała… – Niko bez mrugnięcia okiem zataił kwestię swojej tragicznej w skutkach pomyłki. – A ten mag sprzed tygodnia? Odpalił się jak na pokazie fajerwerków.

– Czyli nie dało się ich po prostu uspokoić? Nawet bombami paraliżującymi?

– Taa… Wyglądało, jakby ból tylko ich nakręcał, pogłębiał destabilizację.

Niko nie zamierzał przyznawać się bratu do wypadku. Bomba paraliżująca prawdopodobnie mogłaby nie zadziałać. Niedopowiedzenie to jeszcze nie kłamstwo.

– Cała doktryna łapania tych niedołęg bierze w łeb – ciągnął, wracając do bezpiecznego tematu. – Priorytetem jest natychmiastowe przerwanie zaklęcia. Jeśli się spóźnisz, robi się burdel.

– Jeszcze nie wpadłem na to, ale… – Miki zamyślił się. – Kiedy kilka dni temu prześwietlałem te wasze kryształy zasilające, na pewno nie wykryłem w nich żadnych skaz… aż do wczoraj. Z kilku, które zostawiłem, na pewno każdy był bez wad, a teraz w jedynym pojawiły się samoistne mikropęknięcia. To one mogą powodować przeciążenia sprzętów, może nawet wybuchy. Jeszcze nie wpadłem na to skąd mogły by się wziąć, ale muszę w końcu zacząć mierzyć to pole…

– Dobra, Miki, starczy. – Niko uniósł dłoń. – Lecę, bo się spóźnię do pracy.

W rzeczywistości miał jeszcze trochę czasu, ale wolał nie słuchać kolejnych pomysłów brata na nowe urządzenia. I tak niewiele z tego rozumiał, a poza tym wiedział, że sam nigdy nie będzie miał takiej smykałki do wynalazków, co bolało za każdym razem.

Poza tym jego myśli uciekały już gdzie indziej. Wieczór przyniesie trudną decyzję. Musiał ją przemyśleć na spokojnie.

***

Lira

Gdy wróciła wieczorem, matka od razu uprzedziła ją, że będą mieć nieproszonego gościa.

Teraz stał już w drzwiach. Lira widziała, jak rozmawia z matką, obserwując ją kątem oka. Nie spanikowała – wiedziała doskonale, kim jest.

Jeden z tych, których ludzie nazywali pogardliwie inkwizytorami. Czarny strój, szczelnie okrywający całe ciało oprócz twarzy, brązowe włosy wystające spod kaptura, dobrze zbudowany, z przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu. Był przystojny, do tego całkiem młody. Wzbudzał zaufanie, choć nie powinna mu ufać.

Uśmiechnął się, patrząc w jej stronę.

Poczuła, jak policzki lekko jej płoną. W końcu ktoś ją zauważył. Poczuła się wreszcie ważna. Może nawet zostanie magiem i będą razem pracować – już za kilka lat.

Chyba powinna mu pokazać, co potrafi? Trafiłaby do lepszego miejsca, mogłaby wreszcie coś osiągnąć. Nie jak rodzice, wiecznie zmęczeni pracą w fabryce.

Jej młodszy brat kręcił się obok. Lira złapała jego spojrzenie – wystarczy sekunda. Skupiła się i poczuła znajome, słodkie uczucie przejmowania kontroli.

Nieznajomy urwał w pół zdania. Przestał udawać, że rozmawia z matką. Teraz wpatrywał się prosto w Lirę, a jego dłoń błyskawicznie powędrowała do kieszeni.

Serce Liry zabiło mocniej. Czyżby aż tak go zaskoczyła? Przeszedł ją dreszcz – nie strachu, lecz ekscytacji. Musiała pójść za ciosem, pokazać pełnię swojej siły.

Zmusi brata, żeby zrobił… cokolwiek. Musi pokazać, że to ona pociąga za sznurki. Udowodnić, że potrafi kontrolować każdy jego mięsień. Wtedy na pewno nieznajomy będzie pod wrażeniem.

Wtedy zobaczy, jaka jest naprawdę silna.

***

Niko

Czy ta dziewczyna była głupia, czy po prostu spanikowała?

Nie wyglądała na szczególnie wystraszoną, kiedy wszedł tu kilka minut wcześniej, ale teraz jej młodszy brat stał na środku pokoju jak zahipnotyzowany. Po chwili zaczął bezsensownie skakać na jednej nodze, a z nosa i uszu sączyła mu się krew – przeciążyła go.

Sięgnął do kieszeni i odruchowo nałożył na nos niewielkie binokle z ciemnymi szkłami. Utrudniały kontakt wzrokowy, więc nie było tak łatwo kogoś kontrolować, zwłaszcza jeśli brakowało doświadczenia.

Zgrabnie wyminął matkę stojącą w drzwiach i doskoczył do dziewczyny. Tym razem postanowił użyć jedynie drobnego rozpraszacza, nie chciał przecież powtórki z poprzedniej nocy.

Spoliczkował ją; spojrzała na niego, wciąż pogrążona w transie. Potrząsnął nią mocniej i zasłonił jej uszy. To zwykle pomagało szybciej wyrwać się z połączenia.

Na szczęście to zadziałało i dziewczyna w końcu się opamiętała, jej spojrzenie straciło tę obłąkańczą determinację. Zostawił ją, nie poświęcając już więcej uwagi, i natychmiast podbiegł do chłopca.

Dzieciak runął na podłogę jak kukiełka, której odcięto sznurki. Niko dopadł do niego w sekundę. Zdjął binokle, by dokładnie widzieć obrażenia, jednak to, co zobaczył, sprawiło, że krew zastygła mu w żyłach. Stan dziecka był poważny, znacznie gorszy, niż się spodziewał.

Krew sączyła się cienkim strumykiem z nosa, spływała po brodzie, dostrzegł też ciemne plamy przy uszach. Najgorsze jednak były oczy – z kącików również wypływała krew, rozmazując się po policzkach jak groteskowe łzy.

To nie był tylko krwotok, to był sygnał, że doszło do poważnego uszkodzenia. W głowie Niko natychmiast pojawiła się myśl o szpitalu, o kosztach, na które matki pewnie nie będzie stać.

Zacisnął zęby, czując narastającą wściekłość i bezsilność. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać.

– Mamy problem – spojrzał na matkę, mówiąc spokojnie, choć w jego głosie drżał niepokój. – Chłopak musi natychmiast zobaczyć się z lekarzem. Najlepiej, żeby ktoś po niego poszedł od razu. Proszę być przygotowaną na pytania o to, co się stało. Nie powinna pani na razie wspominać o córce. Radziłbym, żeby Lira jeszcze dziś opuściła dom. Lekarz od razu połączy fakty.

– Ale przecież… Lira nie chciała… Ona nigdy by nie skrzywdziła… – głos matki załamał się, a w oczach pojawiły się łzy.

Jeszcze przed chwilą to była zwykła rozmowa, nadzieja na rozwiązanie problemu. Teraz zmieniła się w koszmar, w którym mogła stracić dwoje dzieci.

Niko podjął decyzję. Wziął głęboki oddech, próbując uspokoić myśli. Po tym, co właśnie zobaczył, nie było już odwrotu.

– Mogę zabrać Lirę w bezpieczne miejsce, nie do Akademii. Ale musimy wyjść stąd w ciągu kilku minut, inaczej nie będę w stanie jej ochronić. – Kłamstwo przyszło mu wyjątkowo łatwo. – Proszę powiedzieć córce, żeby się szybko spakowała, niech weźmie tylko najpotrzebniejsze rzeczy, mały pakunek.

Nie zamierzał potem mieć problemów z pozbyciem się zbędnego bagażu.

Miki podsunął mu dobry pomysł z tym „lepszym miejscem”. Akademia nie cieszyła się dobrą sławą, choć dla pospólstwa mogła wydawać się szansą na lepsze życie. Niko zrozumiał, że może zaoferować bezpieczniejsze rozwiązanie, choć niekoniecznie dla Liry.

Lira wróciła błyskawicznie, ściskając mały tobołek. Niko pozwolił na krótkie, pospieszne pożegnanie, sam stając w progu niczym strażnik.

Gdy skończyły, podszedł do zrozpaczonej kobiety.

– Zobaczycie się za kilka lat. W tym czasie Lira będzie bezpieczna, ale musi pani milczeć. Rozumie pani? Ani słowa o tym wieczorze. To kwestia życia i śmierci.

Matka skinęła głową, dławiąc się szlochem.

Niko nie czekał dłużej. Pochwycił ramię dziewczyny i pociągnął ją za sobą w noc. Trzask zamykanych drzwi odciął ich od rozpaczliwego płaczu kobiety.

*

Krok za krokiem, z Lirą tuż przy boku, wątpliwości kłuły go na nowo. Czy postępuje właściwie? Jeszcze nie było za późno. Mógł ją odprowadzić prosto do Akademii. Zostałaby kolejną Solores. Tylko że na myśl o tej kobiecie, Niko aż wzdrygał się. Nie chciał więcej magów wokół siebie, wręcz przeciwnie, jego idealny świat magii nie zawierał.

Miał już na oku opuszczoną fabrykę niedaleko. Wszystko układało się w całość, jakby te ostatnie wydarzenia były częścią jakiejś skomplikowanej układanki, a ta decyzja była kolejnym, kluczowym elementem.

Weszli do cichej i ciemnej hali, z ogromnymi oknami po przeciwnych stronach i kilkoma wielkimi maszynami, na które padało mleczne światło półksiężyca. W powietrzu unosił się kurz i zapach rdzy, a każdy ich krok rozchodził się tępym echem po posadzce. W ciemnościach maszyny wyglądały jak uśpione bestie, ich ogromne kształty rysowały na podłodze długie, nierówne cienie.

Niko wiedział, że im dłużej będzie się zastanawiać, tym trudniej będzie mu to zrobić, może nawet się rozmyśli. Czy ma prawo decydować o czyimś losie? Czy popełnia kolejny błąd, który kiedyś będzie go ścigać?

Dotąd działał odruchowo, w sytuacjach, które nie pozwalały na długie rozważania. Szybkie decyzje, które uśpiły w nim część skrupułów. Teraz jednak, trzymając Lirę przy sobie, miał też w pamięci obraz zakrwawionego chłopca. Decyzja by ją jednak oddać do Akademii – czy to byłoby dla dziewczyny wybawieniem? Prawdopodobnie i tak poniosłaby konsekwencje swoich czynów. Dla tak niebezpiecznych jednostek jak ona, nie ma usprawiedliwienia. Dlatego pomoże jej w sposób, jaki uważa za najbardziej słuszny.

W głowie kłębiły się sprzeczne scenariusze: chłodna kalkulacja i naiwne przebłyski litości. Wiedział tylko, że ta decyzja zmieni jego życie. To miała być kolejna śmierć na jego sumieniu, tym razem zadana w pełni świadomie.

Powoli weszli na środek hali; dziewczyna wciąż niczego nie podejrzewała. Puścił ją. Odsunął się o kilka kroków, rozglądając się w ciemnościach, jakby czegoś wypatrując.

– Co tu robimy?– zapytała, ściskając pakunek. – Mamy tu czekać na kogoś? Kto mnie zabierze?

– Tak – odparł spokojnie, bez wahania, nawet na nią nie spojrzał. – Jeszcze tylko chwila i będzie po wszystkim.

Odwrócił się tak, by nie dostrzegła jego prawej dłoni. Powoli, bezszelestnie, wyciągnął spod pasa sztylet.

Nie miało już sensu ukrywanie zamiarów i tak nie udało by się jej uciec. Odwrócił się ku niej i zrobił krok naprzód. Sztylet błysnął złowieszczo w nikłym blasku księżyca.

Przed chwilą rzuciła potężne zaklęcie, które tak niedoświadczoną osobę, powinno wyczerpać do cna.. Niko nie spodziewał się żadnego zagrożenia – najwyżej gwałtownej próby ucieczki.

Dziewczyna widząc, co trzyma w dłoni, zrozumiała od razu. Nie drgnęła, jedynie mocniej zacisnęła palce na pakunku. Spojrzała mu głęboko w oczy. Jej błyszczały złowieszczo w ciemności. Niko pojął swój błąd…

Nagle czujesz mrowienie, jakby ktoś naciskał na wnętrze twojej głowy od środka, dotykał jej niewidzialnymi palcami. Myśli rozpływają się, są mgliste i nieokreślone. Czujesz dotyk obcej świadomości obok swojej. Czego chce? Widzisz jak twoja ręka trzymająca sztylet podnosi się i z całych sił próbujesz ją odsunąć od swojego ciała. W twojej głowie myśli falują niczym ocean – są odległe i hipnotyzujące. Widzisz mały statek spokojnie unoszący się na wodzie w oddali, skupiasz resztki świadomości na nim i nagle czujesz to. Całe ciało masz zamrożone, ale w opuszkach palców wyczuwasz rękojeść. Czy nie zbliża się? Jesteś na statku, ocean faluje, ty wraz z nim. Delikatnie zaczynasz trzeć opuszkami palców. Ocean uspokaja się. Palce dotykają rękojeści, czujesz fakturę skóry, linie papilarne, twoje palce są takie zimne… Słyszysz brzdęk uderzającego o podłogę metalu…

Niko potrząsnął głową, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Próbował w pełni odzyskać świadomość. Gówniara rzuciła na niego zaklęcie kontroli – tego już było za wiele.

Poczuł krew, która cieknąc z nosa wpadała mu do ust. Metaliczny posmak całkowicie go rozbudził i rozwścieczył.

Była tylko dziewczynką? Czyżby? Była manipulantką, która wkradła się do jego głowy. Co próbowała – zabić go? Na szczęście, nie miała pojęcia, iż każdy tropiciel przechodzi szkolenie na takie chwile.

Niko powoli podniósł sztylet, który przed momentem upadł z brzdękiem na podłogę.

Spojrzał na Lirę rozjuszony. Z jej nosa i uszu ściekały strużki krwi, a oczy, szeroko otwarte ze strachu, wbijały się w niego błagając o litość.

Ruszył w stronę dziewczyny bez chwili zawahania. Cofnęła się odruchowo, jak zwierzę osaczone w pułapce, lecz brakowało jej sił, by walczyć.

Trzy kroki. Dwa. Jeden.

Z furią, która nim zawładnęła, uniósł sztylet i wbił go w pierś dziewczyny. Ostrze wślizgnęło się z łatwością. Od razu szarpnął je z powrotem, odwracając się, by krew go nie dosięgła.

Lira runęła na kolana, dławiąc się krzykiem. Krew tryskała z rany, zalewając tors, ściekając po drżących rękach, aż krople rozpryskiwały się na ziemi. Pakunek, który jeszcze przed chwilą trzymała, leżał teraz zakrwawiony przed nią.

Niko wypuścił z ust ciężki oddech, patrząc, jak dziewczyna chwieje się i powoli osuwa w kałużę własnej krwi. Wiedział jak skutecznie uderzyć, by serce odmówiło posłuszeństwa w kilkanaście bolesnych sekund.

Wpatrując się w martwe oczy dziewczyny czuł jak uchodzi z niego gniew. Była przecież taka młoda.

Zagłuszył wyrzuty sumienia, które mogłyby się w nim narodzić. Wiedział, że na jego miejscu ktoś bez znajomości technik obronnych dawno leżałby martwy. Był tego pewien. Dziewczyna miała w sobie znacznie więcej mocy, niż przypuszczał. Takie zaklęcia umysłu nie były łatwe do rzucenia. Gdy wymykały się spod kontroli, kończyło się to zawsze tragicznie.

Pozostało mu tylko jedno: pozbyć się ciała i zatrzeć wszelkie ślady. Podłożony ogień strawi wszystko na popiół. Pozostaną tylko dowody wskazujące na wybuch magii, bez dodatkowych ofiar, bez świadków. Sprawę w gildii zamkną szybko i zamiotą pod dywan.

Niko poczuł, że ta noc zapieczętowała jego wybór. W ten sposób uczyni miasto bezpieczniejszym. Może nie zasłuży na przebaczenie, ale jeśli sam nie podejmie działania, nic się nie zmieni. Dopiero zaczynał, lecz cel miał już jasno wytyczony. Nie było odwrotu.

Złożył ofiarę, której nikt nie zrozumie ani nie usprawiedliwi. Wiedział, że ktoś musi nieść ten ciężar. Wtedy pojął: decyzja zapadła już dawno temu – od chwili, gdy patrzył na śmierć matki, ta rola należała do niego.

Koniec

Komentarze

Szesnaście w tekście literackim zapisujemy słownie.

 

Czarny strój tropiciela z Oddziału Prewencji Magicznej budził należny mu respekt.

Po co to mu? ;)

 

Jego twarz była w połowie umorusana czarnym pyłem.

Zawiłe, a nie zobaczyłam.

 

– Na pewno tam tak nie śmierdzi – Niko nie dawał za wygraną. Jednocześnie zaczął rozglądać się za bombami paraliżującymi, po które tu przyszedł.

Zły zapis dialogu. Powinna być kropka po śmierdzi.

 

 

Faktycznie, granaty mniej więcej były na stoliku, a bardziej na częściowo osmolonym kredensie kilka metrów dalej.

 

Jak mogły być mniej więcej na stoliku?

 

Pomyślałbym kto jeszcze, że wstąpiłeś do gildii, aby się odegrać…

Chyba bez m w pomyślałby?

 

– Tak, lepiej skupię się na teraźniejszości – Niko nie miał zamiaru wysłuchiwać pouczeń brata – Skoro już mam wszystko, to spadam.

Tu też błędny zapis. Podrzuca poradnik. https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Pewnie znów jakiś bystry wynalazek, albo wpadł na jakiś nowy gadżet, który Niko nie wiedział nawet, że potrzebuje, dopóki go nie użyje.

Bystry może być człowiek, lub strumień, nie wynalazek. Wpadł na pomysł gadżetu, trudno wpaść na gadżet. Który nie wiedział też brzmi źle. To zdanie jest słabe.

 

Na razie tyle. ładnie, plastycznie opisujesz. Dialogi są słabsze. 

Występuje sporo postaci i przeskoki, jak dla mnie, wprowadzają zamieszanie. 

 

 

 

delulu managment

Nie przekonują mnie bohaterowie, nie rozumiem ich.

Przynoszę radość :)

Dziękuję za komentarze. 

Poprawiłam większość błędów w tekście.

Zależało mi, by pokazać perspektywę “zwykłych” osób, stąd wprowadzone POVy dla postaci pobocznych – Niko jest tu głównym bohaterem. 

Zmęczyły mnie „Czyste intencje”.

Znalazłam tu dość prostą historię wyjątkowego służbisty, na pracy którego niewątpliwie zaważył wypadek z dzieciństwa, ale mam wrażenie, że opowieść została rozciągnięta ponad miarę, co – moim zdaniem – nie wpłynęło na jej atrakcyjność.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Jego twarz była w po­ło­wie umo­ru­sa­na czar­nym pyłem. → W której połowie, górnej czy dolnej, czy raczej w prawej lub lewej?

A może wystarczy: Jego twarz była umo­ru­sa­na czar­nym pyłem.

 

obaj z mio­do­wo-brą­zo­wy­mi wło­sa­mi… → …obaj z mio­do­wobrą­zo­wy­mi wło­sa­mi

 

– To nie kwestia, czego chce, tylko co nam wolno – wtrącił Niko. → Literówka.

 

nowy ga­dżet, który Niko nie wie­dział nawet, że po­trze­bu­je, do­pó­ki go nie użyje. → …nowy ga­dżet, o którym Niko nie wie­dział nawet, że go po­trze­bu­je, do­pó­ki nie użyje.

 

w któ­rych do­pie­ro budzi się moc. Czuł wy­jąt­ko­wą cie­ka­wość i po­bu­dze­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Mieli rów­nież kije te­le­sko­po­we jak broń pierw­sze­go kon­tak­tu. → Pewnie miało być: Mieli rów­nież kije te­le­sko­po­we jako broń pierw­sze­go kon­tak­tu.

 

bez tego było bez­u­ży­tecz­ne.

Bu­dy­nek był duży… → Nie brzmi to najlepiej.

Może w pierwszym zdaniu: …bez tego stawało się bez­u­ży­tecz­ne.

 

cięż­kie od za­pie­czę­to­wa­nych skrzyń, pięły się w górę… → Masło maślane – czy coś może piąć się w dół?

Proponuję: …cięż­kie od za­pie­czę­to­wa­nych skrzyń, pięły się po sufit.

 

Był to ryk bólu i zdzi­wie­nia, który nagle urwał się w po­ło­wie. → Skąd wiadomo, że urwał się w połowie? Czy to znaczy, że wiedziano, jak długo powinien trwać?

Wystarczy: Był to ryk bólu i zdzi­wie­nia, który nagle się urwał.

 

Mi­nę­ło kilka ko­lej­nych dni. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy dni mogły mijać nie po kolei?

 

W jed­nym ruchu ob­ró­cił się i ci­snął w nich… → A może: Płynnym ruchem ob­ró­cił się i ci­snął w nich

 

Niko mu­siał jesz­cze przed pa­tro­lem szyb­ko od­wie­dzić brata. → A może: Jesz­cze przed pa­tro­lem Niko musiał szyb­ko od­wie­dzić brata.

 

jak męczył się ze zrobieniem nowego granatu ładną godzinę… → A może: … jak ładną godzinę męczył się ze zrobieniem nowego granatu

 

Było już późne po­po­łu­dnie. Na ulicy widać było, że lu­dzie… → Czy to celowe powtórzenie?

 

i na­głych omdleń, jakie mogły su­ge­ro­wać uży­cie magii. → …i na­głych omdleń, które mogły su­ge­ro­wać uży­cie magii.

 

W Gil­dii Magów skła­dał ra­por­ty ze swo­ich dzia­łań So­lo­res. → A może: W Gil­dii Magów skła­dał Solores ra­por­ty ze swo­ich dzia­łań.

 

kilku na­sto­lat­ków, który tam wtedy pra­co­wa­li. → Literówka.

 

co nie wró­ży­ło do­brze dla jego wie­czor­nych pla­nów. → …co nie wró­ży­ło do­brze jego wie­czor­nym pla­nom.

 

Niko po­czuł w sobie in­stynkt my­śli­we­go, który wła­śnie gonił swoją zwie­rzy­nę. → Zbędne zaimki.

 

Za­uwa­żył kilka więk­szych frag­men­tów gra­na­tu, jed­nak żaden nie był więk­szy niż jego mały palec. → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: Za­uwa­żył kilka sporych frag­men­tów gra­na­tu, jed­nak żaden nie był więk­szy niż jego mały palec.

 

Jack – tak miał na imię. Miał matkę… → Jak wyżej.

 

i tak by do tego do­szło. Może nawet ktoś inny by zgi­nął. Jego ko­le­ga, który by przy­był… → Jak wyżej.

 

Wska­zał na alej­kę. → Wska­zał alej­kę.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Mi to mó­wisz” – po­my­ślał Niko. → Mnie to mó­wisz” – po­my­ślał Niko.

mnie czy mi? tobie czy ci? – Słownik języka polskiego PWN

 

– Jesz­cze nie wpa­dłem na to, ale.. → Wielokropkowi brakuje jednej kropki. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Miki za­my­ślił się pró­bu­jąc ubrać myśli w słowa. → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Kiedy prze­świe­tla­łem te wasze krysz­ta­ły za­si­la­ją­ce kilka dni temu… → Czy dobrze rozumiem, że kryształy coś zasilały kilka dni temu?

A może miało być: – Kiedy kilka dni temu prze­świe­tla­łem te wasze krysz­ta­ły za­si­la­ją­ce

 

– Dobra, Miki, star­czy.– Niko uniósł dłoń. → Brak spacji po pierwszej kropce.

 

jej spoj­rze­nie stra­ci­ło tę obłą­ka­ną de­ter­mi­na­cję. → Nie wydaje mi się, aby determinacja mogła być obłąkana.

A może miało być: …jej spoj­rze­nie stra­ci­ło tę obłąkańczą de­ter­mi­na­cję.

 

Takie rzeczy nie powinny się zdarzać.

– Mamy problem – odwrócił się do matki, starając się mówić spokojnie, choć w jego głosie drżał niepokój. – Chłopak musi natychmiast zobaczyć się z lekarzem. Najlepiej, żeby ktoś po niego poszedł od razu. Proszę się przygotować na pytania o to, co się stało. → Siękoza.

 

Czy po­peł­nia ko­lej­nym błąd, który kie­dyś bę­dzie go ści­gać? → Literówka.

 

 – Co tu ro­bi­my?– za­py­ta­ła, ści­ska­jąc pa­ku­nek. → Brak spacji po pytajniku.

 

Przed chwilą rzuciła potężne zaklęcie, które tak niedoświadczoną osobę, powinno wyczerpać do cna.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Myśli roz­pły­wa­ją się, stają się mgli­ste i nie­okre­ślo­ne. Czu­jesz dotyk obcej świa­do­mo­ści obok swo­jej. Czego chce? Wi­dzisz jak twoja ręka trzy­ma­ją­ca szty­let pod­no­si się i z ca­łych sił sta­rasz się ją od­su­nąć od swo­je­go ciała. W two­jej gło­wie myśli fa­lu­ją ni­czym ocean – nie mo­żesz dać się za­hip­no­ty­zo­wać. Wi­dzisz mały sta­tek spo­koj­nie uno­szą­cy się na wo­dzie w od­da­li, sku­piasz reszt­ki świa­do­mo­ści na nim i nagle po­ja­wia się de­li­kat­ne czu­cie w pal­cach. Całe ciało masz za­mro­żo­ne, ale w opusz­kach pal­ców czu­jesz rę­ko­jeść. Czy nie zbli­ża się? Uno­sisz się na oce­anie, je­steś na stat­ku, czu­jesz jak za­czy­nasz fa­lo­wać razem z nim. De­li­kat­nie za­czy­nasz trzeć opusz­ka­mi pal­ców. Ocean uspo­ka­ja się. → Jeszcze jeden przykład siękozy.

 

by tryskająca krew go nie dosięgła.

Lira runęła na kolana, dławiąc się krzykiem. Krew tryskała z rany… → Czy to celowe powtórzenia?

 

Za­głu­szył wy­rzu­ty su­mie­nia, jakie mogły by się w nim na­ro­dzić. → Za­głu­szył wy­rzu­ty su­mie­nia, które mogłyby się w nim na­ro­dzić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za wyłapanie tak wielu błędów – poprawiłam je w tekście. 

Faktycznie mam tendencje do powielania pewnych “schematów”, na co będę zwracać uwagę w przyszłości. 

Bardzo proszę, jbk. Miło mi, że mogłam pomóc i życzę coraz lepszych tekstów. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka