- Opowiadanie: charon19 - Kronika Mag Mell - Rozdział 3 - Teoria Magii

Kronika Mag Mell - Rozdział 3 - Teoria Magii

Witam, prezentuje już poprawiony i zredagowany rozdział 3 mojej powieści – Kronika Mag Mell.

W tym rozdziale cofamy się do lat młodzieńczych chłopców i wspólnie odkrywamy zasady jakimi rządzi się Magia w moim świecie. Zapraszam do lektury i pozostałych części:

Rozdział 1 – https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33777

Rozdział 2-  https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33780

Oceny

Kronika Mag Mell - Rozdział 3 - Teoria Magii

Kronika Mag Mell – Rozdział 3 – Teoria Magii

Arena, która zwykle służyła do organizowania pojedynków i starć między uczniami, została tego dnia przekształcona w niewielką aulę. Na środku piaszczystego kręgu, otoczonego okazałą drewnianą trybuną, wzniesiono niewielkie podwyższenie. To właśnie na nim miał przemawiać mistrz magii i profesor nauk matematyczno-przyrodniczych, Thomas Hopenfaimer.

Mimo zaawansowanego wieku i kruchego, zmęczonego życiem ciała, Thomas wciąż cieszył się ogromnym szacunkiem w kręgach uniwersyteckich w całym cesarstwie. Były wychowanek słynnego klasztoru Rennen zrozumiał, że jego prawdziwym powołaniem jest nauka, a nie walka. Dlatego – za aprobatą, a wręcz na polecenie klasztornych mnichów – wstąpił do cesarskiej akademii Sat Hat, mieszczącej się w stolicy cesarstwa o tej samej nazwie. Po wielu latach nauki i uzyskaniu tytułu profesora świeżo upieczony wykładowca wyruszył w długą podróż, by zgłębiać tajemnice magii, jej zagadkowe aspekty oraz wszystkie niejasności, jakie ta dziedzina budziła.

Gdy ostatnie miejsca na arenie zostały zajęte przez uczniów, pełnoprawnych magów i mnichów, wielki mistrz Akaryn skinął głową w stronę siwobrodego, lekko zgarbionego starca, dając mu znak, że może rozpocząć wykład. Thomas Hopenfaimer przeciągnął się kilka razy na podwyższeniu, starannie wygładził swoje czarne akademickie szaty, po czym z głębokim oddechem rozpoczął przemówienie.

– Witam was wszystkich bardzo serdecznie i dziękuję, że znaleźliście czas, by wysłuchać tego, co mam do powiedzenia.

– Też mi… jakbyśmy jeszcze byli tu z własnej woli – burknął niezadowolony czternastolatek do siedzącego obok kolegi. – Trzeci raz w tym roku musimy go słuchać…

– Ciszej, Jeffrey – upomniał go chłopak o kruczoczarnych włosach.

Profesor, ignorując szepty dobiegające z trybun, kontynuował wykład nudnym, wolnym, wręcz usypiającym głosem.

– Dziś porozmawiamy o magii z czysto teoretycznego, czyli naukowego punktu widzenia. Podczas wielu lat moich podróży próbowałem zrozumieć mechanizmy i schematy kierujące tą dziedziną. Magię należy rozważać na równi z innymi naukami. Wnioski, do jakich doszedłem, są na tyle ciekawe, że chętnie się nimi z wami podzielę. – Thomas rozejrzał się po znudzonych twarzach i bez cienia zawahania kontynuował monolog.  – Magia sama w sobie to jedynie określenie, nazwanie efektu wizualizacji energii promieniującej z wszechświata. Podsumowując: magia jest efektem, a nie czymś, co nas otacza. To energia, która po prostu istnieje i zawsze istniała. Jakiego rodzaju jest to energia? Nikt nie wie. Istotne jest jednak to, by potrafić ją dostrzec, magazynować i przetwarzać. Jak wiecie – głos profesora stał się donośniejszy – nie każdy jest w stanie dostrzec tę energię, a tym samym nie każdy potrafi ją zmagazynować i przetworzyć. Aby osiągnąć te trzy pozornie proste kroki – pokazał palce dłoni – konieczne jest urodzenie się z określonymi predyspozycjami genetycznymi, o których nie będę się teraz rozwodził.

Zapadła cisza. Staruszek sprawiał wrażenie, jakby czegoś szukał w myślach.

– Wyróżniamy energię o kilku naturach – kontynuował. – Najbardziej znana jest energia żywiołów, gdyż około dziewięćdziesięciu procent osób właśnie jej używa – zaczął odliczać na palcach. – Woda, ogień, powietrze i elektryczność. Predyspozytor, czyli osoba posiadająca odpowiednie podłoże genetyczne do dostrzegania otaczającej nas energii, na pierwszym etapie szkolenia musi rozwinąć swoje zdolności fizyczne i umysłowe, by móc tę energię magazynować w swoim ciele. Istotne jest, by proces magazynowania odbywał się w sposób ciągły i automatyczny – przeciągnął ostatnie słowo, podkreślając jego znaczenie. – Te odruchy, występujące na pierwszym etapie szkolenia, muszą stać się automatyzmami podobnymi do oddychania. Musicie magazynować energię automatycznie, nawet o tym nie myśląc. W momencie opanowania tego kroku można zacząć pracę nad przetwarzaniem energii – sekundowa cisza i kolejny głośny oddech. – Wizualizacja jest podstawową metodą, mówiąc kolokwialnie, przetwarzania energii w magię. Na czym dokładnie polega? – kolejne retoryczne pytanie zabrzmiało jakby bardziej do siebie niż do słuchaczy. – Wizualizacja to nic innego jak zgromadzenie energii w danym punkcie i nadanie jej wyobrażonej fizycznej formy zgodnej z naturą owej energii – wyjaśnił profesor. – Czy mogę poprosić kogoś z pierwszego rzędu do pokazu? Może pani? – wskazał na młodą blondynkę. – Jak się nazywasz, moja droga?

– Nazywam się Kasandra, mistrzu – odpowiedziała grzecznie dziewczynka, nie kryjąc skromności.

– Jakiej natury jest twoja energia?

– Ogień, mistrzu.

– Doskonale! Proszę, zademonstruj wszystkim efekt wizualizacji energii o naturze ognia na swojej prawej dłoni.

Kasandra przytaknęła, obróciła dłoń w stronę publiczności i skupiła się. Nagłą ciszę przerwał intensywny błysk, a po chwili na jej dłoni pojawiła się rozrastająca kula ognia. Miała wielkość dorodnej pomarańczy i ostrą, czerwoną barwę, przesyconą złoto-żółtymi iskrami.

– Już wystarczy! – profesor zwrócił się do uczennicy. – Bardzo ładnie, bardzo ładnie – pochwalił ją i wskazał, by wróciła na miejsce.

– Też mi coś. Lepszą wizualizację robiłem w wieku sześciu lat. Niby ma czternaście lat, a jej magia jest płaska jak jej… – Jeffrey nie dokończył, bo Tom zdzielił go w głowę, by się zamknął.

Thomas ponownie zignorował szumy na widowni.

– Jak mieliście okazję zobaczyć – kontynuował – była to wizualizacja, w wyniku której energii nadano jej naturalne cechy, w tym przypadku cechy ognia. Warto jednak podkreślić, że to, czy efekt wizualizacji można nazwać „prawdziwym ogniem”, jest kwestią dyskusyjną i zależy od perspektywy oraz definicji używanych w kontekście magii. Magia często operuje symbolicznymi i metaforycznymi pojęciami, co sprawia, że określenie „prawdziwy ogień” może mieć różne znaczenia w różnych systemach. Dla jednych oznacza dosłowne wytworzenie ognia, dla innych – jego symboliczne lub energetyczne odwzorowanie. – Profesor spojrzał na publiczność, nie dając nikomu prawa głosu. – Ja uważam, że nie – nie można. I musicie to rozróżniać. Wizualizacja to nadanie cech i stworzenie imitacji naturalnego żywiołu. Imitacja, nieważne jak doskonała, posiada tylko pewne cechy. Dlatego warto teraz zadać sobie pytanie: czy można za pomocą otaczającej nas energii uzyskać efekt prawdziwego ognia? – Nastąpiła kolejna chwila ciszy, po której profesor dodał: – Tak, można, ale jest to znacznie bardziej skomplikowane. Wizualizacje naturalnej energii powszechnie określa się mianem technik pierwszego poziomu. Cechą charakterystyczną tych technik jest to, że do ich wykonania nie potrzeba formować pieczęci. Rozumiem, że pojęcie pieczęci jest wam znane? – wykładowca rozejrzał się po słuchaczach. – Dla pewności przypomnijmy – odpowiedział sam sobie, jak zwykle. – Poprzez ukierunkowanie przepływu energii waszymi dłońmi otwieramy bramy do otaczających nas wymiarów. W zależności od otwartej bramy, poprzez wykonaną wcześniej pieczęć, jesteśmy w stanie „przywołać” pożądany żywioł – na przykład ogień, który przywoływany jest z wymiaru piekielnego. Temat energetycznych wymiarów dziś pominiemy. Macie zapamiętać z mojego wykładu, że istnieją różne wymiary, a wykonanie pieczęci otwiera bramy do nich. Technika wykorzystująca efekt wizualizacji, która – jak wiecie – jest w każdym przypadku niezbędna, oraz jedną pieczęć, na przykład podstawową pieczęć ognia wykonywaną poprzez złączenie kciuka i palca wskazującego w okrąg, to technika poziomu drugiego. Techniki poziomu trzeciego, czwartego i kolejnych charakteryzują się liczbą wykonanych pieczęci. Myślę, że warto to zademonstrować, abyście mogli lepiej zrozumieć, o czym mowa. Ktoś chętny? – wykładowca rozejrzał się po znudzonych słuchaczach.

– Może ty! – wskazał na ucznia o rozczochranej czuprynie. – No, szybko, szybko!

Jeffrey wybełkotał coś do Toma i ruszył w stronę przygarbionego starca.

– Och, przepraszam – wykrztusił Thomas. – Myślałem, że jesteś trochę starszy. Poradzisz sobie z formułowaniem pieczęci?

– No, raczej – odparł oburzony Jeffrey.

– To proszę o pokaz.

Jeffrey uśmiechnął się i spojrzał w stronę siedzącej niedaleko Kasandry, posyłając jej dwuznaczne spojrzenie.

Odwrócił się plecami do widowni i skoncentrował na wolnej przestrzeni za podestem, na którym Thomas prowadził wykład. Złączył ręce, lekko ugięte w łokciach, przed głową. Przez pierwszą pieczęć popłynęła energia, otwierając bramę wymiarów. Jeffrey płynnie wykonał wizualizację i szybko, mocno zgiął palce środkowe, tworząc kolejną pieczęć. Najpierw pojawiła się intensywna fala światła, po chwili dołączył głośny huk, a następnie trzy potężne pioruny z morderczą siłą uderzyły w wyznaczony punkt. Chłopak odwrócił się w stronę publiczności, ponownie spoglądając na koleżankę. Jego mina wyrażała jedno: „Tak to się właśnie robi”.

– Pięknie! Wspaniale! Co za pokaz! – krzyczał wykładowca. – Idealna wizualizacja i podwójna pieczęć! Wspaniale!

– Czy on zawsze musi się popisywać? – Tom spojrzał pytająco na siedzącego za nim Charona.

– Zobacz raczej, dla kogo on to zrobił – odparł spokojnie.

Ich wzrok powędrował w stronę zarumienionej dziewczyny.

– Dobrze, dobrze, już możesz wracać na miejsce – profesor wskazał Jeffreyowi jego miejsce i szybkim gestem dłoni ponaglił.

Młodzieniec o jasnych, rozczochranych włosach z teatralnym uśmiechem i śnieżnobiałymi zębami usiadł na swoim miejscu.

– Czy ty zawsze musisz się popisywać? – odezwał się nagle Tom.

– A niby co ja zrobiłem? – zdziwił się wesołek.

– Może zamiast jej dokuczać i ciągle się wygłupiać, podejdziesz w końcu i powiesz coś miłego.

– Aaa, o nią ci chodzi – Jeffrey skierował wzrok na Kasandrę. – Jest irytująca, a jej magia jest płaska… – nie zdążył dokończyć. Tym razem to Charon uderzył go w głowę.

– Powtarzasz się – powiedział spokojnie, poprawiając się na trybunie. – Lepiej coś zrób, bo kiedyś możesz tego żałować.

Jeffrey już nic nie odpowiedział. Naburmuszony wbił wzrok w wykładowcę i w udawanym skupieniu słuchał dalszej części nudnego wystąpienia.

 

*

Kilka godzin po wykładzie profesora Thomasa Hopenfaimer’a, wciąż podirytowany słowami przyjaciół, Jeffrey szwendał się po ogrodach znajdujących się na terenie klasztoru. Kamienne ścieżki wiły się wśród starych drzew, których konary tworzyły nad głową zielony dach, a zapach żywicy mieszał się z rześkim powietrzem. Gdzieś w oddali szemrał strumień spływający ze zboczy, a nisko nad horyzontem wisiało już słońce, barwiąc niebo na pomarańczowo i złoto.

Chłopak mijał drzewa, których nazw nigdy nie pamiętał, aż w końcu zawędrował za mury klasztoru – tam, gdzie cisza była głębsza, a świat wydawał się prostszy. Ruszył w stronę skalistego płaskowyżu. Wąska ścieżka prowadziła go wzdłuż urwiska, a wiatr znad doliny smagał mu twarz, niosąc ze sobą zapach pobliskiej roślinności. Za rozpadliną, ukrytą między skałami, znajdowała się oaza – mały cud natury: krystaliczne źródło otoczone paprociami i dzikimi kwiatami, które kwitły tu nawet w surowym klimacie północy.

Jeffrey wychylił się zza skalnej półki i wtedy ją zobaczył. Nie była sama – wokół niej wirowały drobne iskry ognia, ale płomienie gasły zbyt szybko, jakby nie mogły znaleźć ujścia.

„To chyba jakiś adept” – przemknęło mu przez myśl.

Dopiero po chwili rozpoznał znajomą sylwetkę.

– Ej! – krzyknął do odwróconej postaci. – Co tu robisz o takiej porze?

Dziewczyna drgnęła i gwałtownie się odwróciła. Na jej twarzy malowała się złość i zaskoczenie.

– Jeffrey! – krzyknęła Kasandra. – Czego znowu ode mnie chcesz? Przyszedłeś mi dokuczać?!

– Nie… – zaczął niepewnie, a słowa utknęły mu w gardle. – Ja tylko…

– Och, daruj sobie! – przerwała mu z gniewem i ruszyła w jego stronę, szturchając go ramieniem, gdy próbowała go minąć.

– Kasandra! Poczekaj! – zawołał, odruchowo łapiąc ją za rękę.

Zatrzymała się, a jej oczy błysnęły zranioną dumą.

– Czy ja coś ci zrobiłam? – wybuchnęła. – Może nie jestem tak utalentowana jak ty albo twoi kumple, ale to nie powód, żebyś mnie tak traktował!

Jeffrey milczał przez chwilę. Chciał jak zwykle odpowiedzieć kpiną, jakimś głupim żartem, który pozwoliłby mu ukryć to, co naprawdę czuł. Ale nie potrafił. Coś w jej głosie – w tej mieszaninie złości i zawodu – sprawiło, że zrobiło mu się wstyd.

– Ja… przepraszam – wydusił w końcu cicho, jakby te słowa kosztowały go więcej niż cała poranna lekcja magii.

– Daruj sobie – prychnęła i znów odwróciła się by odejścia. Tym razem jednak nie zdążyła zrobić nawet kroku.

– Pomogę ci – wyrwało mu się nagle, zanim zdążył się zastanowić nad znaczeniem tych słów.

Zatrzymała się. Nie spojrzała na niego, ale usłyszał w jej głosie cień nieufności:

– Niby jak?

– Pokaż jeszcze raz, jak składasz pieczęcie – powiedział spokojniej. Na jego twarzy pojawił się cień dawnego uśmiechu, ale tym razem nie było w nim kpiny. Tylko chęć pomocy.

Kasandra zawahała się, ale w końcu odwróciła i stanęła naprzeciw niego. Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i wykonała podstawową pieczęć ognia. Z jej ust wystrzeliła mała kula ognia, ale znów była słaba i chwiejna – ledwie dotknęła tafli oazy, gasnąc z cichym sykiem.

Jeffrey pokręcił głową i podszedł bliżej. Jego dłoń delikatnie objęła jej nadgarstki.

 Kasandra zamarła zaskoczona.

– Źle to robisz – powiedział spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. – Jesteś cała spięta. Ruchy muszą być płynne i pewne. Ty próbujesz wszystko kontrolować, a wtedy energia ucieka ci przez palce.

– Łatwo ci mówić – burknęła, ale nie cofnęła rąk.

– Bo wiem, że potrafisz – odpowiedział, sam zdumiony spokojem własnego głosu.

Stanął tuż za nią, jego dłonie prowadziły jej ruchy z precyzją i delikatnością. Czuł, jak jej oddech zwalnia, jak napięcie powoli opuszcza jej ciało.

– Zamknij oczy – szepnął. – I przestań myśleć. Wiesz, jak to zrobić. Robiłaś to już wiele razy. Nie analizuj, nie planuj. Po prostu to poczuj. Oddychaj… i zrób to.

– Teraz!

Kasandra otworzyła oczy, a jej ciało zareagowało samo. Ręce poruszyły się płynnie, jakby prowadzone niewidzialną siłą. Z jej ust wyrwał się potężny strumień ognia – jasny, gęsty, pulsujący energią. Płomień sięgnął wysoko, oświetlając mrok doliny złocistą łuną, a jego ciepło odbiło się echem od skał.

Stała tak przez chwilę, z szeroko otwartymi oczami, patrząc na swoje dłonie z niedowierzaniem. Jeffrey uśmiechnął się lekko.

– Widzisz? – powiedział cicho. – Nic trudnego.

Kasandra odwróciła się do niego powoli. Złość zniknęła, zastąpiło ją coś nowego – zaskoczenie, może wdzięczność, a może jeszcze coś, czego żadne z nich nie potrafiło jeszcze nazwać.

– Dziękuję – szepnęła.

Jeffrey wzruszył ramionami, próbując ukryć, jak wiele te słowa dla niego znaczyły.

– Jeszcze nie masz za co – mruknął z udawaną nonszalancją. – Dopiero zaczynamy.

Koniec
Nowa Fantastyka