
Jest to moje pierwsze opowiadanie z gatunku weird fiction. Będzie ono z przytupem i ze smakiem.
Jest to moje pierwsze opowiadanie z gatunku weird fiction. Będzie ono z przytupem i ze smakiem.
Dom mojej wyobraźni
Praca na drugą zmianę była jedyną rzeczą, która naprawdę polubiłem po ukończeniu szkoły branżowej. Co mi w końcu zostało?…Praca.
Zaczynałem od pierwszej zmiany, od szóstej do czternastej. Z czasem, gdy stałem się bardziej samodzielny, przerzucono mnie na system dwuzmianowy. I dobrze– nie musiałem już zrywać się o czwartej rano. Zresztą, poranki to był dramat. Nie dość, że miałem wtedy do czynienia ze swoim zastępcą i mentorem– obleśnym, wulgarnym alkoholikiem– to jeszcze zaczął mi się psuć zegar biologiczny.
Bo o ile na początku mojej kariery zawodowej wstawanie przed świtem nie stanowiło problemu, to później…nie potrafiłem już zasnąć. Koszmar. To właśnie wtedy, kiedy wracałem z drugiej zmiany– okolice północy– zaczęło się dziać coś…osobliwego. Przysięgam, droga do mojego bloku zawsze była taka sama: osiedle z lat 70, trzy skręty, zardzewiała huśtawka, światło z klatki schodowej bijące na chodnik jak blask taniej latarni. Ale tamtej nocy…dostrzegłem dodatkowy budynek. Stał sobie spokojnie między trzecią a czwartą klatką. Miał płaską elewację, nieco cofniętą od linii chodnika z dziwnie znajomym balkonem na pierwszym piętrze– jakby ktoś próbował narysować mój własny blok z pamięcią. I pomylił szczegóły.
Zatrzymałem się. Spojrzałem na niego jeszcze raz– i aż się roześmiałem. Pewnie na niego jeszcze raz i aż się roześmiałem. Pewnie przemęczenie. Albo jakiś remont– czasem nakładając na stare elewacje nowy styropian i wydaje się, że to inny budynek. Ale coś mi nie dawało spokoju. Światło w tym bloku…nie migały, nie świeciły, nie mrugały. One po prostu były– martwo obecne. Jak oczy kogoś, kto już nie widzi, ale patrzy. W mojej głowie zrodziła się myśl, która powinna mnie rozbawić, a zamiast tego ściągnęła mięśnie karku. To dom, który pamiętam, ale nigdy nie widziałem. Wpatrywałem się w ten budynek jeszcze przez chwilę. Z tej niemal halucynogennej zadumy wyrwało mnie szczeknięcie psa sąsiadki. Perełka– nieco już stara sunia– od jakiegoś czasu nie odróżniała znajomych od obcych. Przyznam, że jej nagły jazgot trochę mnie wystraszył. Nawet sąsiadka, która specjalnie wstała z łóżka, żeby ją uciszyć, wyglądała na zirytowaną. Spojrzałem w jej stronę i rzuciłem:
– Dobry wieczór.
Odpowiedziała tylko spojrzeniem. Skarciła psa, że szczeka na pusty chodnik. Pusty…Chodziło jej o miejsce, w którym stałem. Przez ułamek sekundy coś we mnie drgnęło, ale uznałem to za zwykłe zmęczenie– pewnie jeszcze się nie dobudziła. Wchodząc na klatkę, poczułem coś dziwnego, jakby ukłucie energii…albo delikatne zderzenie z czymś niewidzialnym. Ten dodatkowy blok– niby zwykły budynek– zdawał się pulsować, im bardziej kierowałem na niego swoje myśli. Zostawiłem za sobą klatkę schodową i ciche ,,dzień dobry’’, które bezgłośnie powiedziałem do pustego lustra na parterze. W windzie zgasło światło, jak zawsze na piątym piętrze, ale tym razem…nie zapaliło się już z powrotem. Stałem tak w półmroku, słysząc tylko szelest swojego oddechu. Na chwilę poczułem, że coś poruszyło się za moimi plecami, choć lustro w windzie– jedyne źródło jakiegokolwiek odbicie– pokazało tylko mnie. Lecz to nie ja mrugnąłem o sekundę za późno.
Kiedy w końcu dotarłem do mojego mieszkania, zamknąłem drzwi szybciej niż zwykle. Nie dlatego, że się bałem– ale dlatego, że miałem to okropne uczucie, że jeśli zostawię je otwarte choćby na moment za długo, to ten budynek z zewnątrz…znajdzie drogę do środka. W mojej głowie pojawił się też jeszcze jeden, natrętny obraz: plan osiedla, który oglądałem kiedyś jako dzieciak. Rysunek był krzywy, pokolorowany kredkami. Na marginesie ktoś dopisał ołówkiem:
‘’ Ten dom to nie miejsce’’
Nie pamiętam, kto to napisał. Ani kiedy. Postanowiłem postąpić racjonalnie. Rozebrałem się, wykąpałem, zjadłem coś ciepłego. Przez ten krótki czas , gdy skupiłem się na codziennych czynnościach, niemal całkowicie zapomniałem o surrealistycznym incydencie przed wejściem do klatki. Jak bardzo się myliłem!. Wystarczyło, że położyłem się do łóżka, a natarczywa obecność tego budynku znów zaczęła się odzywać. Tym razem miałem, wrażenie, jakbym słyszał…przepływ krwi. Brzmi dziwnie?. Może, ale dokładnie tak to odbierałem. Potrafiłem to sobie wyobrazić– ściany tego bloku jak krwiobiegi, przez które płynie ciepła, gęsta ciecz. W tamtym momencie przypomniała mi się pewna scena z dzieciństwa.
Narysowałem kiedyś dom albo blok, cały pokryty czerwonymi liniami i pętelkami. Gdy ktoś mnie zapytał, co to jest, odpowiedziałem krótko:
– Krew domu.
Mój sen– jeśli w ogóle można to nazwać snem– był jak szereg zatrzaśniętych drzwi. Każde kolejne otwierałem z trudem, tylko po to, by wpaść na następne. Wszystkie prowadziły w to samo miejsce: ciemny korytarz, tak znajomy, jakby był częścią mojego dzieciństwa. Betonowe ściany, gdzieniegdzie zalane czerwienią, a na końcu– okno. Nie do patrzenia, lecz do słuchania. Z jego wnętrza dobiegł jednostajny szmer..jakby szum płuc. Blok. Oddychał. Obudziłem się zlany potem. Zegarek wskazywał trzecią nad ranem. Podświadomość kazała mi wstać. Poszedłem do kuchni, ale nie mogłem niczego zjeść. Wokół panowała ta dumna cisza, która nie była ciszą. Jakby ściany…żyły. Wyszedłem na balkon, stojący jak nierealna plama we mgle.
I wtedy to poczułem– nie tyle, że mnie obserwuje, ale że czeka. Jakby chciał mnie wciągnąć z powrotem do siebie. On i ja mieliśmy ten sam puls. Czułem to wyraźnie– bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Okna blokowiska zaczęły zmieniać kształt w sposób nie naturalny, organiczny. Ich powierzchnie przypominały ludzką tkankę. Z wnętrza szyb wyłaniały się istoty– żywe szkice. Moje szkice. Te, które kiedyś naszkicowałem w szkicowniku, w przepływach sennych wizji. Było ich dziesiątki. Wysokie, niskie, grube, muskularne. Kobiety, mężczyźni– podzieleni równo. Łączyła ich jedna wspólna cecha: brakowało twarzy. Żadnych konturów. Żadnych ust, nosów, oczu. I właśnie to było najbardziej poruszające. Zrobiło mi się ich żal.
Sądziłem, że mnie nie widzą– że jestem dla nich tylko kolejną obserwującą sylwetką. Ale wtedy…wszystkie spojrzały w moim kierunku. Ich puste twarze zwróciły się ku mnie. Ruszyły. Z przestrachem cofnąłem się do pokoju i rzuciłem, by zatrzasnąć drzwi do balkonu. Nie zdążyłem. Byli już w środku. Weszli do kuchni i drugiego pokoju, jakby przeciekli przez samą strukturę mieszkania. Chwycili mnie. Ich palce były miękkie jak grafit i zimne jak metal. A wtedy jedna z istot, kobieta szkic, ledwie zarysowana, podeszła bliżej. Delikatnie stąpała ołówkowymi stopami. Patrzyła na mnie pustką, która dziwnie bolała. Bez słowa oderwała sobie palec wskazujący. Złożyła w moje dłonie. Palec..zaczął zmieniać się w ołówek. Trzymając ołówek w dłoni, poczułem, jak jego chłodny grafit pulsuje. Nie fizycznie– raczej gdzieś pod skórą, jak gdyby jego obecność zaczęła mieszać się z moim krwiobiegiem. Szkice otoczyły mnie ciasnym kręgiem. Patrzyły bez twarzy, a mimo to…ich spojrzenie było obezwładniające. Nie oczekiwały krzyku. Nie przyszły po moją śmierć. One…domagały się tożsamości.
Czułem ich niemą prośbę: narysuj nas do końca. W tej prośbie była też groźba. Jeśli nie nadam im konturów, jeśli nie określę ich istnienia– mogą wypełnić się same. Czymkolwiek będą w stanie znaleźć w mojej głowie. A ja znałem swoje myśli aż za dobrze. Bałem się tego, co mogłyby z nich wyciągnąć. Zaciągnęły mnie do wnętrza sennego budynku. Nie pamiętam dokładnie tej chwili– może się opierałem, może nie. Gdy tylko znalazłem się blisko, tuż przed klatką schodową, ogarnęło mnie uczucie osobliwe, niemal mistyczne: błogi stan agonalny. Serce przestało bić, krew przestała krążyć, a ja…wróciłem do miejsca, które dawno straciłem. Do własnej wyobraźni. Wnętrze bloku było mną, a ja byłem nim. Nawet szkice, które mnie wcześniej porwały, nie okazywały już agresji. Stały się częścią krajobrazu. Mój dom. Dom mojej wyobraźni. Nie byłem już sobą– w końcu stałem się tym, kim zawsze chciałem być. Prawdziwym artystą. Bez konieczności ‘’rysowania do szuflady’’. Bo szuflada…ta dobrze znana, tłuszcząca forma– nie okazała się klatką schodową, przez którą codziennie przechodziłem. Moja znienawidzona praca, moje codzienne rytmy, moje codzienne zmęczenie. Moje palce zamieniły się w narzędzia. Każdy z nich przekształcił się w ostre rysiki– jakby kości same wychodziły przez skórę. Ból był realny, przeszywający, ale..bez znaczenia. A gdy szkice– moje dzieci, moje fragmenty– krzyczały bezgłośnie, kiedy nadawałem im twarze, nie czułem litości. Tylko spełnienie.
Nie było już przeszkód. Został tylko żywioł. Moja wyobraźnia– żywa, cielesna, bez końca .
Karolu Piotrze Glaziku, nieco ponad osiem tysięcy sześćset znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na SZORT.
Na tym portalu opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.
Przydałoby się też wyjustować tekst.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, na początek podrzucam garść poradników:
https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842
https://www.fantastyka.pl/loza/14
https://www.fantastyka.pl/loza/13
Co mi w końcu zostało?…Praca.
Przed praca brakuje spacji.
I dobrze– nie musiałem już zrywać się o czwartej rano. Zresztą, poranki to był dramat. Nie dość, że miałem wtedy do czynienia ze swoim zastępcą i mentorem– obleśnym, wulgarnym alkoholikiem– to jeszcze zaczął mi się psuć zegar biologiczny.
Brakuje Ci spacji po dobrze, po mentorem i po alkoholikiem.
Bo o ile na początku mojej kariery zawodowej wstawanie przed świtem nie stanowiło problemu, to później…nie potrafiłem już zasnąć. Koszmar. To właśnie wtedy, kiedy wracałem z drugiej zmiany– okolice północy– zaczęło się dziać coś…osobliwego.
Brak spacji przed nie, po zmiany i przed, po północy i przed osobliwego.
Generalnie zawsze po wielokropku jest potrzebna spacja. Zapis bez spacji jest wtedy kiedy piszesz biało-czerwony. Jeśli myślnikiem oddzielasz części zdania, to spacja jest konieczna.
Zatrzymałem się. Spojrzałem na niego jeszcze raz– i aż się roześmiałem. Pewnie na niego jeszcze raz i aż się roześmiałem.
Czemu służą te powtórzenia?
Pewnie przemęczenie.
O co chodzi?
Albo jakiś remont– czasem nakładając na stare elewacje nowy styropian i wydaje się, że to inny budynek.
Zdanie do przeredagowania, teraz jest niezrozumiałe.
Światło w tym bloku…nie migały, nie świeciły, nie mrugały.
Skoro migały i świeciły, to te światła, bo jedno światło by świeciło.
Z jego wnętrza dobiegł jednostajny szmer..jakby szum płuc.
Dwukropek wyszedł, tylko leżący…
Wokół panowała ta dumna cisza, która nie była ciszą. Jakby ściany…żyły. Wyszedłem na balkon, stojący jak nierealna plama we mgle.
Jaka to jest dumna cisza?
Balkon nie stoi.
Według mnie organiczny jest źle użyty. https://sjp.pl/organiczny
Z wnętrza szyb wyłaniały się istoty– żywe szkice. Moje szkice. Te, które kiedyś naszkicowałem w szkicowniku, w przepływach sennych wizji.
Szkicoza wyszła.
Było ich dziesiątki.
Były ich dziesiątki, lub było ich dziesięć.
Jeśli postacie nie miały twarzy, ani konturów to skąd wiadomo, że to postacie, a nawet kobiety, czy mężczyźni?
drzwi do balkonu
Drzwi balkonowe.
Nie stwierdziłam przytupu ani smaku, ale znalazłam błędy interpunkcyjne, problemy z odmianą i usterki fabularne.
W zasadzie poruszył mnie jedynie moment, kiedy szkice wdarły się do domu. Jest w nim poetyckość i groza.
delulu managment
Cześć,
fajnie, że po trzech latach zdecydowałeś się umieścić tekst
Sprawdźmy ten przytup i smak
Z czasem, gdy stałem się bardziej samodzielny, przerzucono mnie na system dwuzmianowy. I dobrze– nie musiałem już zrywać się o czwartej rano
Przesunięto mnie na drugą zmianę. System dwuzmianowy to co innego niż ciągła praca na drugiej zmianie.
Nie dość, że miałem wtedy do czynienia ze swoim zastępcą i mentorem– obleśnym, wulgarnym alkoholikiem
Dopiero co się usamodzielniłeś i już miałeś zastępce, będącego jednocześnie Twoim mentorem? Ależ to sprzeczne.
osiedle z lat 70, trzy skręty, zardzewiała huśtawka
Ha! A więc marihuana!
jakby ktoś próbował narysować mój własny blok z pamięcią
Literówka.
Spojrzałem na niego jeszcze raz– i aż się roześmiałem. Pewnie na niego jeszcze raz i aż się roześmiałem. Pewnie przemęczenie..
I już wiemy, że nie czytałeś swojego tekstu przed umieszczeniem.
Światło w tym bloku…nie migały, nie świeciły, nie mrugały
Literówka. Więcej nie wklejam, bo musisz to sam przeczytać.
a zamiast tego ściągnęła mięśnie karku
Mięśnie się napina, ściąga to się płaszcz lub łopatki.
bezgłośnie powiedziałem do pustego lustra
A jak wygląda pełne? Doprecyzuj, czy chodzi o brak odbicia w lustrze, czy może o zbite lustro.
Ich palce były miękkie jak grafit
Mimo, że jak na minerał grafit faktycznie jest miękki, te porównanie średnio tu leży.
Muszę przyznać, że druga część tekstu nawet mi się spodobała. Na chwile oderwałem się od tragicznej pierwszej połowy Naprawdę szkoda, że nie przeczytałeś tego kilkukrotnie i nie poprawiłeś kilku banałów.
Wykonanie wykonaniem, ale sam pomysł na tekst jest świetny i w tak pojemnym temacie mógłbyś upchnąć dużo więcej. Można odnieść wrażenie, że zbyt szybko chciałeś podzielić się swoją kreatywnością, kosztem jakości.
Liczę na to, że zniesiesz krytykę, poprawisz tekst i wkrótce wrzucisz coś nowego.