- Opowiadanie: Login1 - Siódmy chów

Siódmy chów

    Po­niż­sze opo­wia­da­nie jest dzie­łem fik­cyjnym.

Wszel­kie po­do­bień­stwa do praw­dzi­wych osób lub wy­da­rzeń są cał­ko­wi­cie przy­pad­ko­we.

 

    Fa­bu­ła po­ru­sza te­ma­ty­kę ha­lu­cy­na­cji, rep­ti­lian i epi­de­mii wi­ru­sa.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Siódmy chów

„Za­kła­dał, że pi­sa­nie samo w sobie okaże się łatwe, wy­star­czy po pro­stu prze­lać na pa­pier nie­koń­czą­cy się, ner­wo­wy potok słów, roz­brzmie­wa­ją­cych w jego gło­wie od lat.”

– Geo­r­ge Or­well, Rok 1984, tłum. Julia Fie­dor­czuk.

 

 

 

 

Pew­nie wie­cie, czym się żywią jasz­czur­ki? I jakim spo­so­bem ka­me­le­on zmie­nia barwy? Bo ja wiem. Ale nie po­wiem. Nie o tym jest ta hi­sto­ria.

Oj­ciec był in­spek­to­rem we­te­ry­na­ryj­nym. Kie­dyś po­sta­wił mi na re­ga­le parę swo­ich bran­żo­wych ksią­żek, „bo u niego nie ma miej­sca”. Po­śród mojej ko­lek­cji ko­mik­sów po­ja­wił się więc siód­my tom serii trak­tu­ją­cej o ho­dow­li gadów.

Dzie­ło to stało się obiek­tem żar­tów od­wie­dza­ją­cych mnie gości.

Na moich osiem­na­stych uro­dzi­nach jeden z ko­le­gów, za­chę­co­ny wi­do­kiem tej książ­ki, za­czął opo­wia­dać o teo­riach spi­sko­wych. O oszo­ło­mach, któ­rzy wie­rzą w ukry­wa­ją­cych się na Ziemi jasz­czu­ro­lu­dzi. Twier­dził, że sporo jest ta­kich osób.

Ja za­klą­łem i po­krę­ci­łem głową na taką nie­do­rzecz­ność. Ro­ze­śmia­łem się. Ale dziew­czy­na, która nas dotąd słu­cha­ła (uda­jąc, że gapi się w te­le­fon), nagle krzyk­nę­ła i w pa­ni­ce wy­bie­gła z miesz­ka­nia.

Z tego po­wo­du po­sta­no­wi­łem wresz­cie, że „Bez­ter­ra­ryj­ny chów gadów” musi znik­nąć z bi­blio­tecz­ki. Zwłasz­cza, że zbli­ża­ła się moja im­pre­za imie­ni­no­wa. Muszę tę sy­tu­ację wy­ja­śnić, zanim do­pusz­czę się czy­nów kry­mi­nal­nych. Już sły­szę, jak moi go­ście pod­śpie­wu­ją „siód­my chów, terr­ra siód­my… hu! Hu! Huuu!”.

Tak było na osiem­na­st­ce! Kosz­mar.

Naj­pierw chcia­łem książ­kę ukryć gdzieś w po­ko­ju, scho­wać do szafy. Ale to było krót­ko­wzrocz­ne. Wciąż miesz­ka­łem z ojcem. Wy­star­czy, że wy­cią­gnie ją z szafy pod moją nie­obec­ność. Znaj­dzie ją na pewno. I zaraz „gady” wrócą tam, gdzie były.

Do bi­blio­te­ki też nie za­nio­sę, bo tam pra­cu­je matka. Choć ro­dzi­ce żyją w se­pa­ra­cji, to współ­pra­cu­ją w wielu spra­wach. Nie, to bez sensu.

Matka wy­cho­wy­wa­ła mnie w sza­cun­ku do ksią­żek. Nie mia­łem serca, aby tę książ­kę znisz­czyć wła­sno­ręcz­nie. Po­sta­no­wi­łem zro­bić tak, aby nie wró­ci­ła. Jak stara, po­ry­so­wa­na płyta cd, którą wy­wa­li­łem pod wiatą śmiet­ni­ko­wą, a do­bro­tli­wy są­siad przy­niósł mi ją z po­wro­tem. My­ślał, że wy­rzu­ci­łem przez po­mył­kę.

Sprze­daż in­ter­ne­to­wa też od­pa­da­ła. Ko­rzy­sta­li­śmy z ojcem z jed­ne­go kom­pu­te­ra. Wy­star­czy­ło­by, że za­po­mnę usu­nąć hi­sto­rię wy­szu­ki­wa­nia i ech…

Nawet nie wie­cie, ile kom­bi­na­cji prze­ana­li­zo­wa­łem. W mojej wy­obraź­ni książ­ka za­wsze wra­ca­ła jak bu­me­rang.

Le­piej, żeby znik­nę­ła z miesz­ka­nia i to bez śladu. Jak oj­ciec sobie o niej przy­po­mni, to będę uda­wał, że nie wiem gdzie jest. Po­wiem, że pew­nie sam gdzieś upchał.

Zde­cy­do­wa­łem, że „akcja książ­ka” zo­sta­nie wy­ko­na­na nieco dalej.

Jakiś czas temu pod­ją­łem pierw­szą pracę. Do­jeż­dża­łem co­dzien­nie z na­szej wsi do ma­łe­go mia­sta. I to była moja oka­zja. Pla­no­wa­łem, że po­rzu­cę wła­śnie tam prze­klę­te „gady”.

Lu­dzie w mia­stecz­ku wy­da­wa­li się dziw­ni. Wy­da­wa­ło mi się, że za­wsze za mną jeź­dzi jakiś sa­mo­chód. Cza­sem, że ktoś mnie śle­dzi idąc chod­ni­kiem. Albo skra­da się za bu­dyn­ka­mi. Dla­te­go raz wsze­dłem za jedną z po­dej­rza­nych osób w po­dwór­ko. Mu­sia­ła się scho­wać albo uciec, bo znik­nę­ła z za­się­gu wzro­ku. Stale to­wa­rzy­szy­ło mi uczu­cie bycia ob­ser­wo­wa­nym.

Wiem, co po­wie­cie: to nor­mal­ne, że nowy w obcym mie­ście rzuca się w oczy. I lu­dzie mu się przy­glą­da­ją. Ale moim zda­niem to było coś wię­cej. Miesz­kań­cy byli w zmo­wie. Jakby wie­dzie­li coś, czego ja nie wiem.

Mia­stecz­ko było słabo oświe­tlo­ne. Wie­czo­ra­mi pełne mrocz­nych za­ka­mar­ków. Cza­sem ktoś prze­bie­gał ciem­ny­mi ulicz­ka­mi. Ktoś skra­dał się pod ścia­na­mi. Oni mieli ja­kieś swoje ta­jem­ni­ce.

Mia­łem dość tej pa­ra­noi. Jeśli fak­tycz­nie ist­nie­li jacyś „Oni” mu­sia­łem ich zde­ma­sko­wać. Wy­trą­ca­jąc z rów­no­wa­gi, do­pro­wa­dzić do ich ujaw­nie­nia się. Ale, jak to zro­bić, gdy ja sam byłem dla nich zbyt prze­wi­dy­wal­ny?

W ty­go­dniu stała trasa mię­dzy domem a pracą. W piąt­ki i so­bo­ty im­pre­zy. Jeśli znaj­do­wa­łem się pod ob­ser­wa­cją, to każdy (nawet zna­jo­mi) mógł prze­wi­dzieć mój na­stęp­ny ruch.

Mu­sia­łem zro­bić coś sza­lo­ne­go. Byle nie po­paść w kon­flikt z pra­wem. Coś

nie­znacz­ne­go. Na miarę moich moż­li­wo­ści. Ale wy­kra­cza­ją­ce­go poza plan, ru­ty­nę i przy­zwy­cza­je­nia.

Gdy­bym po­rzu­cił książ­kę na ławce, po­my­ślą, że zwy­czaj­nie za­po­mnia­łem. Nawet jeśli to bę­dzie na ławce w parku. Ale gdy ułożę ją rów­niut­ko na ścież­ce, widać bę­dzie, że to ce­lo­we dzia­ła­nie. Jeśli okaże się, że po­dą­ża­ją za mną krok w krok, to książ­ka da im do my­śle­nia. Niech się gło­wią. Po co ją zo­sta­wi­łem? Dla­cze­go w tym miej­scu i cza­sie? I dla­cze­go ten tytuł? Może dzię­ki temu się po­tknął? Spa­ni­ku­ją? Za­czną po­peł­niać błędy?

 

 

***

 

 

Było po zmro­ku, kiedy przy­je­cha­łem na nockę do mar­ke­tu. Po dro­dze mu­sia­łem przejść przez park.

Wy­obraź­nia za­czę­ła mi pod­su­wać ob­ra­zy rep­ti­lian czy­ha­ją­cych z la­se­ra­mi w ko­ro­nach drzew. Za­chi­cho­ta­łem. Chyba mi już od­bi­ja od tych im­prez. Łażę z jakąś durną książ­ką w nocy po parku i fan­ta­zju­ję. Zde­cy­do­wa­nie po­wi­nie­nem zmie­nić tryb życia, bo głu­pie­ję. Trze­ba przy­siąść do nauki, po­my­śleć o eg­za­mi­nie na stu­dia.

Prze­mie­rza­łem alej­ki dość gęsto oświe­tlo­ne przez la­tar­nie.

Wo­ko­ło cicho i pusto, ale zbyt widno. Dla­te­go skrę­ci­łem w bocz­ną ścież­kę, po czym wsze­dłem mię­dzy gęste krza­czo­ry, gdzie pa­no­wa­ła ciem­ność.

Upew­ni­łem się, że nikt przy­pad­ko­wy nie widzi (nie chcia­łem wy­glą­dać głu­pio) i po­ło­ży­łem „gady” na środ­ku ścież­ki. Za­sta­na­wia­łem się nawet, czy, gdy będę wra­cał w dzień, to jesz­cze je tu znaj­dę.

Nie za­po­wia­da­li desz­czu w tym ty­go­dniu. Może rano ktoś ją sobie weź­mie? Albo wy­rzu­ci do śmie­ci? W sumie mało uczęsz­cza­na ścież­ka, żeby ktoś od razu książ­kę pod­niósł… Prze­pra­szam za te dy­wa­ga­cje. Już zmie­rzam do rze­czy. I wła­śnie wtedy to się wszyst­ko za­czę­ło. To były czte­ry dziw­ne epi­zo­dy.

 

Pierw­szy Epi­zod

 

Jako że wcze­śniej mia­łem kilka dni wol­ne­go, to w trak­cie pierw­szej nocki wy­jąt­ko­wo pa­li­łem się do ro­bo­ty. A nie było jej aku­rat za wiele. Po­wy­kła­da­łem tro­chę to­wa­ru. Ogar­ną­łem sklep, po­my­łem lo­dów­ki, wy­rzu­ci­łem śmie­ci.

Muszę nad­mie­nić, że przy­sze­dłem do pracy trzeź­wy i wy­spa­ny (aż za bar­dzo).

Na prze­rwie, jak i przez całą zmia­nę, nie czu­łem po­trze­by aby jeść, ani pić (a było lato!).

Nikt więc nie miał szans tą drogą pod­rzu­cić mi żad­nej sub­stan­cji wy­wo­łu­ją­cej ha­lu­cy­na­cje. Nie można też zrzu­cić winy na prze­mę­cze­nie.

Dla­cze­go o tym mówię? Już wy­ja­śniam. Mia­no­wi­cie coś dziw­ne­go za­czę­ło się dziać z kie­row­nicz­ką skle­pu.

Opi­szę po­krót­ce tę osobę. Jeśli cho­dzi o jej za­cho­wa­nie, to wobec mnie prze­ja­wia­ła dobre ma­nie­ry. Zaś z na­szy­mi ko­le­żan­ka­mi z pracy lu­bi­ła roz­ma­wiać ję­zy­kiem peł­nym prze­kleństw. Za­wsze po­dzi­wia­łem jak ela­stycz­nie i płyn­nie prze­cho­dzi z ję­zy­ka ży­ra­fy do ję­zy­ka sza­ka­la.

Na po­trze­by tej opo­wie­ści nazwę ją sobie „Elitą”. Tę kie­row­nicz­kę. Miała ary­sto­kra­tycz­ne rysy twa­rzy. Albo „Elit­ką”. Bo drob­na i bar­dzo szczu­pła. Cho­ciaż może jed­nak „Elitą” – ona nie sto­so­wa­ła zdrob­nień. Gdyby na przy­kład pra­co­wał u nas jakiś „Boguś”, naj­czę­ściej wy­bie­ra­ła­by formę „Bo­gu­sław”. „Boguś”? Nigdy.

Wiem, to nie­po­trzeb­na dy­gre­sja. Wra­cam do me­ri­tum.

Na za­koń­cze­nie pracy wsze­dłem do biura. Potem (po prze­bra­niu się w szat­ni) nie mo­głem tam wra­cać, bo już od­bi­łem iden­ty­fi­ka­tor. Ta czyn­ność au­to­ma­tycz­nie koń­czy pracę i nie wolno prze­kro­czyć progu biura – ży­je­my w świe­cie kamer.

Był już jasny dzień. Sta­łem obok sie­dzą­cej Elity, kiedy wpa­try­wa­ła się w mo­ni­tor.

Po­miesz­cze­nie było do­sko­na­le oświe­tlo­ne pro­mie­nia­mi słoń­ca. Wi­dzia­łem wszyst­ko do­kład­nie. Moja twarz była od­da­lo­na od jej twa­rzy o kilka, może kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów.

Kiedy spraw­dza­li­śmy gra­fik, sku­pi­ła wzrok na da­nych z ekra­nu.

Nie pa­trzy­łem w ekran. Pa­trzy­łem cały czas na jej oczy. Może to przez jej urodę. Dzi­siaj po­wie­dział­bym n i e z i e m s k ą.

Roz­sze­rzo­ne źre­ni­ce Elity zmniej­szy­ły się. Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu zwę­zi­ły się w wy­raź­ne pio­no­we szpar­ki. Jak u kotów. Albo jak u gadów. Oczy węża. Nie mogło być mowy o przy­wi­dze­niu. Były tak wy­raź­ne, że w ich czer­ni do­strze­ga­łem białe plam­ki od­bi­ja­ją­ce­go się świa­tła.

Naj­dziw­niej­sza w tym wy­da­wa­ła się moja re­ak­cja. A wła­ści­wie jej brak. Żad­ne­go za­wa­łu. Żad­ne­go krzy­ku. Nic nie czu­łem. Jak­bym już to wi­dział mi­lio­ny razy. Czy mia­łem w DNA za­pi­sa­ne wspo­mnie­nia ludzi z ta­ki­mi źre­ni­ca­mi? Czy może żyłem już wcze­śniej i spo­tka­łem się z tym w po­przed­nich wcie­le­niach?

 

 

Drugi Epi­zod

 

Do­kład­nie dwa ty­go­dnie póź­niej wsze­dłem do mar­ke­tu i skie­ro­wa­łem się do biura.

Drzwi otwar­te. Jesz­cze nie prze­kro­czy­łem progu, a już wi­dzia­łem, że coś było nie tak.

Kie­row­nicz­ka sie­dzia­ła przy biur­ku. Miała kró­ciut­ką spód­nicz­kę i ko­szul­kę bez rę­kaw­ków, więc wi­dzia­łem jej od­sło­nię­te nogi i ra­mio­na. Od­nio­słem wra­że­nie, że sku­li­ła się pod moim spoj­rze­niem. Skóra na jej całym ciele zro­bi­ła się nagle ide­al­nie biała. Nie blada, nie sina. Była tak biała, że wy­raź­nie kon­tra­sto­wa­ły z tą bielą nie­bie­skie żyłki. Jak siat­ka nie­bie­skich pęk­nięć roz­cho­dzą­cych się po bia­łym mar­mu­rze.

Elita była prze­ra­żo­na na mój widok. W ni­czy­ich oczach dotąd nie wi­dzia­łem ta­kie­go zwie­rzę­ce­go prze­ra­że­nia. O czym my­śla­ła przez te dwa ty­go­dnie? Uświa­do­mi­ła sobie, że po­przed­nim razem utra­ci­ła ka­mu­flaż? I po­ka­za­ła swoje praw­dzi­we oczy? Za­po­mnia­ła się? Przez nasze uprzej­me re­la­cje po­czu­ła się zbyt bez­piecz­nie?

Jakiś czas przed pierw­szym epi­zo­dem wspo­mnia­łem przy ko­le­dze z pracy o jasz­czu­ro­lu­dziach. Nic szcze­gól­ne­go, uba­wio­ny byłem ta­ki­mi teo­ria­mi spi­sko­wy­mi. Opo­wia­da­ły o po­li­ty­kach, urzęd­ni­kach i po­li­cjan­tach, pod­mie­nia­nych na ukry­tych rep­ti­lian. Zmien­no­kształt­ni rep­ti­lia­nie, he, he. Hu­ma­no­idal­ne gady przy­by­łe z ko­smo­su. Sporo tego było w necie.

Wkrę­ci­łem to sobie? Na­czy­ta­łem się i na­oglą­da­łem głu­pot, po czym one za­czę­ły żyć wła­snym ży­ciem?

Ale ko­le­ga na dźwięk słowa „jasz­czu­ro­lu­dzie” nagle spo­waż­niał. Cho­ciaż dotąd kpił ze wszyst­kich i wszyst­kie­go. Dziw­ne.

Może ja wy­pie­ra­łem z pa­mię­ci takie epi­zo­dy? Może wcze­śniej mia­łem takie wspo­mnie­nia, tylko mój uwa­run­ko­wa­ny umysł je za­kła­my­wał? Po­sta­no­wi­łem, że nie będę ich wy­pie­rał. Wiem, co wi­dzia­łem.

Sęk w tym, że wy­pie­ra­nie jest pod­świa­do­me. Wedle naj­bar­dziej po­krę­co­nych teo­rii Freu­da. Nie można go po­wstrzy­mać.

 

Trze­ci Epi­zod

 

Upły­nę­ły dwa mie­sią­ce. Za­su­wam w ro­bo­cie. Koń­ców­ka noc­nej zmia­ny w mar­ke­cie. Cięż­ko. Bie­ga­ni­na do rana. Zmę­cze­nie, łomot serca, oczy wiel­kie. Sie­dzie­li­śmy sty­ra­ni w po­miesz­cze­niu so­cjal­nym. Cze­ka­li­śmy z pro­wa­dzą­cą zmia­nę na przyj­ście Elity do pracy. Przy­je­cha­ła.

Otwo­rzy­łem dla niej bocz­ne wej­ście do skle­pu. Na ze­wnątrz było jesz­cze ciem­no. We­szła Elita, a za nią pra­cow­nik. W wą­skim ko­ry­ta­rzy­ku, w któ­rym le­d­wie się mie­ści­li­śmy, pa­no­wał lekki pół­mrok.

Od kiedy zo­ba­czy­łem pio­no­we źre­ni­ce Elity mi­nę­ło sporo czasu. Mój umysł gotów był już zra­cjo­na­li­zo­wać to sobie. Nie sta­li­śmy wtedy w biu­rze twa­rzą w twarz. Może to było przy­wi­dze­nie… Wbrew temu, co sobie obie­cy­wa­łem (że nie będę wy­pie­rał), stop­nio­wo przy­chy­la­łem się do za­kła­my­wa­nia cze­goś, co wy­my­ka­ło się sche­ma­tom.

Aż tu nagle… wra­cam na so­cjal i po­wo­li do­cie­ra do mnie, że wi­dzia­łem zmia­ny na twa­rzy Elity. Wy­peł­za­ją­ce ni­czym ro­ba­le. Z jej oczo­do­łów wy­peł­za­ły dłu­gie gałki oczne, przyj­mu­jąc po­stać prze­zro­czy­stych czuł­ków. Wy­su­nię­tych przed twa­rzą i pe­ne­tru­ją­cych prze­strzeń. Jak u śli­ma­ka.

Po­my­śla­łem, że to złu­dze­nie, że pół­mrok. Po­dob­ne prze­ra­że­nie u Elity jak ostat­nio.

Przy­pusz­cza­łem, że tym razem bę­dzie pró­bo­wa­ła mnie za coś skar­cić. Żeby od­wró­cić moją uwagę od swo­je­go wi­do­ku. Albo szyb­ko się ukry­je za­trza­sku­jąc drzwi biura. I otwo­rzy, jak się do­pro­wa­dzi do po­rząd­ku.

Za­miast tego Elita we­szła na so­cjal. Stała w świe­tle i widać, że ga­la­re­to­wa­te czuł­ki nie do końca się jesz­cze scho­wa­ły. Czę­ścio­wo wsu­nę­ły się w oczo­do­ły, ale tę­czów­ki wciąż wi­sia­ły na glu­tach.

– Coś ty taki zmę­czo­ny? – za­gad­nę­ła mnie chy­trze Elita. Wy­krzy­wi­ła usta w gry­ma­sie, który miał za­pew­ne być bez­tro­skim uśmie­chem. – Na­praw­dę wy­glą­dasz na zmę­czo­ne­go.

Tak, byłem wy­cień­czo­ny. I senny. W tym mo­men­cie zda­łem sobie spra­wę, że ce­lo­wo pró­bu­je prze­kie­ro­wać moje myśli na zmę­cze­nie, by od­wró­cić uwagę od sie­bie. Do­tar­ło do mnie, że pra­cow­ni­cy sto­so­wa­li takie tech­ni­ki już wcze­śniej. To był ich stały numer. Teraz rów­nież jej.

Wy­czu­łem, że ktoś mi się przy­glą­da. Opar­ta o zlew, cał­ko­wi­cie nie­ru­cho­ma, wpa­try­wa­ła się we mnie ko­le­żan­ka Elity. Gie­nia. Nawet nie pró­bo­wa­ła ukryć stra­chu.

Wi­dzia­ła to, co ja? Do­my­śla­ła się, co zo­ba­czy­łem?

Wy­glą­da­ła, jakby zu­peł­nie stra­ci­ła kon­tro­lę nad sy­tu­acją. Albo, co gor­sza, nad swoim pę­che­rzem. Gdyby mogła, to za­pa­dła­by się pod zie­mię. Prze­ra­ża­ło ją, że za­czą­łem wi­dzieć TE RZE­CZY.

Bo co? Była od niej? Od Elity? Razem to ukry­wa­ły? Była jej agen­tem? Znie­wo­lo­nym umy­słem? Może wy­znaw­czy­nią ja­kie­goś ko­smicz­ne­go kultu? Wta­jem­ni­czo­ną po­wier­nicz­ką se­kre­tu, za do­cho­wa­nie któ­re­go li­czy­ła na na­gro­dę? Otrzy­ma­nie cząst­ki mocy lub unik­nię­cie ja­kiejś kary?

Tym­cza­sem fi­zjo­no­mia Elity wró­ci­ła do normy. Gry­mas zmie­nił się w jej co­dzien­ny uśmiech. Jakby nic się nie wy­da­rzy­ło.

 

 

Czwar­ty Epi­zod

 

Była księ­ży­co­wa, jasna noc. Spa­ce­ro­wa­łem po parku. Przy­je­cha­łem do pracy, ale do­jazd mia­łem taki, że zo­sta­ła mi ponad go­dzi­na do noc­nej zmia­ny.

Po­my­śla­łem, że po­prze­cha­dzam się tro­chę. Za­pa­lę pa­pie­ro­ska. Po­roz­my­ślam. Choć­by o po­krę­co­nych epi­zo­dach w moim życiu.

Czy Elita była ko­smi­tą? Jeśli nawet, to czego się bała? Albo czego się bał ten zmien­no­kształt­ny stwór, jeśli nim była. A może tacy jak ona nie przy­le­cie­li tu żad­nym spodkiem i wszel­kie spe­ku­la­cje na temat ufo to fik­cja i my­dle­nie oczu. Ro­bio­ne po to, żeby ukryć obec­ność ja­kie­goś sta­ro­żyt­ne­go ga­tun­ku. In­te­li­gent­nych hu­ma­no­idów eg­zy­stu­ją­cych skry­cie mię­dzy nami.

Z lu­bo­ścią za­cią­gną­łem się dymem. Mia­łem zwy­czaj palić po kry­jo­mu. Jak teraz w parku. Ofi­cjal­nie ucho­dzi­łem za nie­pa­lą­ce­go. Przed ojcem na pewno.

Wy­pa­li­łem pa­pie­ro­sa do po­ło­wy i za­czą­łem cho­wać pacz­kę fajek do wo­recz­ka. Wo­re­czek zwi­ną­łem, tak żeby śmier­dzia­ło jak naj­mniej. Kiedy cho­wa­łem za­wi­niąt­ko do kie­sze­ni kurt­ki, spoj­rza­łem przed sie­bie. Na oświe­tlo­ne wznie­sie­nie ja­kieś sto me­trów dalej.

Były tam zie­lo­ne, drew­nia­ne ławki i la­tar­nie za­le­wa­ją­ce wznie­sie­nie wiel­ką plamą świa­tła. Tam, gdzie ja sta­łem, było zu­peł­nie ciem­no. W każ­dym razie, gdyby ktoś stam­tąd ob­ser­wo­wał, nie mógł­by mnie ra­czej do­strzec. Zbyt duży kon­trast.

Po­mię­dzy ław­ka­mi wi­siał żółty śmiet­nik. Taki mały, obły, z bla­chy ocyn­ko­wa­nej. Żółty. Ro­dzaj śmiet­ni­ka czę­sto wi­dy­wa­ny na przy­stan­kach. Albo w par­kach. Wi­siał tro­chę po­chy­lo­ny do przo­du.

Za­baw­ne. Po­my­śla­łem wtedy. Wy­glą­da zu­peł­nie jak świe­cą­ca łe­pe­ty­na ja­kie­goś ły­se­go fa­ce­ta, przy­cza­jo­ne­go na skra­ju mroku i świa­tła.

W tym mo­men­cie łysy facet za­śmiał się i po­zwo­lił swo­je­mu ciału swo­bod­nie opaść do przo­du. Na pewno było mu nie­wy­god­nie w po­zy­cji, w któ­rej trwał ni­czym ar­ty­sta-mim. Ru­szył pro­sto przed sie­bie. Scho­dził ze wznie­sie­nia, kie­ru­jąc się w moją stro­nę. Prze­mie­rzał park po­śród czar­nych cieni cią­gną­cych się od pni.

Kiedy mijał drze­wa, po­mię­dzy któ­ry­mi prze­świ­ty­wa­ło świa­tło księ­ży­ca, spo­strze­głem, że nie idzie sam. Z ciem­no­ści obok niego wy­ło­ni­ła się ko­bie­ta. W pierw­szej chwi­li wy­da­wa­ło mi się, że ją znam. Że to jedna z ko­le­ża­nek z pracy. Ale chyba była tylko po­dob­na.

Odzia­na w czar­ną kurt­kę, na któ­rej wid­nia­ło coś na kształt pio­no­we­go rzędu pasów. Gru­bych pasów, może z klam­ra­mi? Nie je­stem pewny. Było za ciem­no. Może to uprząż wspi­nacz­ko­wa? Może z jej po­mo­cą wła­śnie ze­szła z drze­wa?

Czy byli to taj­nia­cy z po­li­cji, któ­rzy czy­ha­li na noc­nych mar­ków? W razie gdyby któ­ryś wolał ko­no­pie od ty­to­niu?

A co jeśli to wy­tłu­ma­czyć za­sadz­ką mafii? Zwal­cza­ją­cą po­ten­cjal­nych di­le­rów-ku­rie­rów kon­ku­ren­cji z in­ne­go mia­sta? Pa­ra­no­icy bro­nią­cy stre­fy wpły­wów!

Może ja lub ktoś z ro­dzi­ny pod­padł wpły­wo­wej oso­bie? I zo­stał uru­cho­mio­ny „se­ryj­ny sa­mo­bój­ca”? Mia­łem przejść koło za­sadz­ki nie­zna­nych spraw­ców, a oni by mnie wtedy wcią­gnę­li na gałąź?

By­ło­by to wy­ja­śnie­nie bar­dziej ra­cjo­nal­ne niż ja­kieś zwidy. Ko­bie­ta, w prze­ci­wień­stwie do ra­do­śnie wy­szcze­rzo­ne­go to­wa­rzy­sza, wy­glą­da­ła na wy­stra­szo­ną i bladą. Czy ona tu przy­szła świa­do­mie, czy też nie wie­dzia­ła, co tu się wła­ści­wie dzie­je?

Zbli­ża­li się do mnie i za chwi­lę mieli się ze mną zrów­nać. Szli sze­ro­kim ko­ry­tem płyt­kie­go, wy­schnię­te­go stru­mie­nia do most­ka, który znaj­do­wał się tuż za mną.

Ich kroki, ich buty… nie wy­da­wa­ły żad­ne­go dźwię­ku. To nie­moż­li­we. Byli już tak bli­sko, że po­wi­nie­nem sły­szeć co­kol­wiek. Chyba że fru­nę­li nad zie­mią.

Kiedy się osta­tecz­nie ze mną zrów­na­li, byli od­da­le­ni o ja­kieś dwa i pół metra. My­śla­łem, że teraz w końcu skon­fron­tu­ję moje przy­pusz­cze­nia z rze­czy­wi­sto­ścią. Że się ode­zwą. Albo bez słowa pójdą swoją drogą.

Ale tak się nie stało. W ciem­no­ści przed most­kiem nagle znik­nę­li. Roz­pły­nę­li się w po­wie­trzu. Nie ukry­li się, nie ucie­kli. Mógł­bym na czwo­ra­ka ob­ma­cy­wać ko­ry­to stru­mie­nia, ale wie­dzia­łem, że to nie ma sensu. Bo ich już po pro­stu tutaj nie było. Znik­nę­li na moich oczach.

Czy ja osza­la­łem? Ha­lu­cy­no­wa­łem? Mia­łem schi­zo­fre­nię? Czy na tym po­le­ga schi­zo­fre­nia i to było jej ko­lej­ne sta­dium?

Albo ude­rzy­łem się w pracy w głowę? Do­ło­żyć do tego dym z pa­pie­ro­sa. Nie­do­tle­nie­nie tka­nek do­pro­wa­dzi­ło do mi­kro­usz­ko­dze­nia ośrod­ka pa­mię­ci. I to po­wo­du­je, że umysł prze­sta­je fil­tro­wać nie­wy­god­ne tre­ści… hmmm.

A może ży­je­my w sy­mu­la­cji i ob­ser­wo­wa­łem błędy sys­te­mu?

Czy to jed­nak dzia­ła­nie nar­ko­ty­ków? Ktoś mi spry­skał pa­pie­ro­sy nie­zna­ną sub­stan­cją?

Przez chwi­lę sta­ra­łem się sku­pić na ra­cjo­nal­nych roz­wią­za­niach.

Może ja­kieś po­tęż­ne im­pe­rium ata­ku­je nas nową bro­nią psy­cho­tro­nicz­ną? A to znik­nię­cie, cóż… woj­sko pra­co­wa­ło nad stwo­rze­niem ta­kie­go ma­sko­wa­nia. Może wła­śnie mia­łem do czy­nie­nia z pro­to­ty­pem. Może od dawna uży­wa­ją tej tech­no­lo­gii. I pod­glą­da­ją ludzi w par­kach.

Czy gor­szym wy­tłu­ma­cze­niem bę­dzie spi­sek Di­sneya do spół­ki z Hol­ly­wo­od? Pro­gra­mo­wa­nie pod­pro­go­we od dziec­ka za po­śred­nic­twem te­le­wi­zji?

Ta ko­bie­ta była wy­stra­szo­na. Czyż­by rep­ti­lia­nie chcie­li mnie po­rwać, ale za szyb­ko ich do­strze­głem? A jeśli to ona zo­sta­ła po­rwa­na? Opę­ta­na ja­kimś spo­so­bem przez ły­se­go, po­słusz­nie dała się pro­wa­dzić. Dokąd? Do bramy prze­no­szą­cej w inny wy­miar? Może to ja w nie­zna­ny spo­sób uzy­ska­łem wgląd w inne wy­mia­ry? Albo ścia­ny wy­mia­rów na­cho­dzi­ły na sie­bie, ge­ne­ru­jąc błędy?

 

***

 

Trzy ty­go­dnie po ostat­nim epi­zo­dzie wy­bra­łem się do parku w dzień.

Mi­ja­łem spa­ce­ru­ją­cych ludzi.

Gru­dnio­wa aura de­li­kat­nie przy­pró­szy­ła alej­ki śnie­giem.

Stą­pa­łem po bia­łej ścież­ce, na któ­rej kie­dyś po­rzu­ci­łem książ­kę. Pa­mię­tam, że nawet spraw­dza­łem zaraz na­stęp­ne­go dnia, czy nadal tam jest, ale znik­nę­ła. Ktoś mnie wtedy ob­ser­wo­wał ukry­ty w ciem­no­ściach?

Czy po­zo­sta­wie­nie książ­ki o ga­dach zo­sta­ło od­czy­ta­ne przez agen­tu­rę rep­ti­lian jako tajny znak? Jak ja­kieś kody? I to uru­cho­mi­ło serię dziw­nych zda­rzeń? Ale pew­nie nie miało to na nic wpły­wu. Kto wie.

Do­tar­łem do most­ka i bez prze­ko­na­nia zsze­dłem do ko­ry­ta stru­mie­nia. Butem ba­da­łem teren – w miej­scu, gdzie znik­nę­li nocni go­ście. Nie było żad­nej bramy do in­ne­go wy­mia­ru. Może w dzień nie dzia­ła.

To mi się wszyst­ko przy­śni­ło? Nigdy wcze­śniej ani póź­niej nie mia­łem już żad­nych wizji.

 

***

 

 

Wkrót­ce cały świat ogar­nę­ła ta­jem­ni­cza za­ra­za. Lu­dzie zo­sta­li zmu­sze­ni sta­wiać czoła re­al­nym pro­ble­mom, za­miast snuć opo­wie­ści na temat rep­ti­lian.

Cho­ciaż były teo­rie o po­za­ziem­skim po­cho­dze­niu wi­ru­sa, ale wie­dzia­łem za mało, żeby wszyst­ko tłu­ma­czyć in­ge­ren­cją ko­smi­tów.

Takie jed­no­stron­ne wy­tłu­ma­cze­nie świad­czy­ło­by ra­czej o cho­ro­bie umy­sło­wej. Tym bar­dziej, że, je­że­li nawet ist­nie­li, to za mało mia­łem o nich in­for­ma­cji, by jasno oce­nić ich w ka­te­go­riach dobra i zła. Z dru­giej stro­ny, jak ktoś się ukry­wa z nie­wia­do­me­go po­wo­du to… zu­peł­nie ludz­kie i na­tu­ral­ne jest po­dej­rze­wa­nie go o nie­cne za­mia­ry.

Pró­bo­wa­łem wró­cić pa­mię­cią do czte­rech dziw­nych epi­zo­dów.

Tamte wspo­mnie­nia zda­wa­ły się sza­rzeć i zni­kać z mo­je­go umy­słu.

Jak ja­kieś ma­ja­ki bez sensu i zna­cze­nia. Jakby nie mogły mieć żad­ne­go wpły­wu na moje życie. Jak gdyby jakaś obca jaźń mnie blo­ko­wa­ła przed za­pi­sa­niem tego.

I po­wta­rza­ła: za­po­mi­nasz… Zapo­mi­nasz o tym… bo tego nie było…

Co się ze mną dzie­je? Tracę pa­mięć z każ­dym dniem. Czuję się tak jakby mózg po­chła­nia­ła jakaś… mgła… Spi­su­ję wszyst­ko na kart­kach, zanim znik­nie.

Koniec

Komentarze

Ponieważ betowałam, wklejam Płaczące Anioły ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Fajny głos narratora. Fabuła bardzo oryginalna. Z jednej strony plus, ale z drugiej, jak nie ogrywa jakiejś znanej kliszy to ciężko trafić do odbiorcy. Najbardziej trafił do mnie pomysł z książką i sposobem pozbycia się jej oraz ironia w opowiadaniu.

Dla mnie takie pomiędzy średnie a ok.

Nie lubię gdy narrator zwraca się do mnie. Wiem, że taki był zamiar – breaking the fourth wall, ale nie lubię.

Nie przepadam też szczególnie za ironią. Ale to cecha osobnicza. Obiektywnie patrząc ironia celna. 

Za to końcówka świetna. Trafiła do mnie. Taka… ładna. Gratuluję. 

Where there's a whip, there's a way.

Cie­szę się, że osta­tecz­nie wam się po­do­ba­łosmiley

 

Tar­ni­no­we, Pła­czą­ce Anio­ły, to dla mnie novum. Ale jak się to ład­nie za­zę­bia (przy­pa­dek?!).

 

Da­le­ko­pa­trzą­cy, kie­dyś za­bił­bym cię śmie­chem, ale “in these times” po­nie­kąd ro­zu­miem twoją wraż­li­wość. Tag [1-OS] jest dość mało wi­docz­ny więc może w przy­szło­ści wspo­mnę o tym w przed­mo­wie ( tak jak inni ostrze­ga­ją przed wul­ga­ry­zmi). Z dru­giej stro­ny na tym por­ta­lu mó­wi­my do sie­bie na TY więc dla­cze­go by nar­ra­tor nie miał moż­li­wo­ści z tego ko­rzy­stać. Osta­tecz­nie kie­dyś my­śla­łem, że tą me­to­dą autor wdzie­ra się do umy­słu czy­tel­ni­ka tyl­ny­mi drzwia­mi. Jed­nak po prze­czy­ta­niu kil­ku­na­stu opo­wia­dań na tym por­ta­lu stwier­dzi­łem, że autor może w ten spo­sób jesz­cze sobie za­szko­dzić. Nie mówi jak ja, nie myśli jak ja i jesz­cze mnie Tyka. Na pewno chęt­nie na­pi­szę kie­dyś opo­wia­da­nie gdzie nar­ra­tor mówi do czy­tel­ni­ków per Dro­dzy Pań­stwo. No ale nie o to ci cho­dzi­ło.

Po­zdra­wiam, dzię­ki za szcze­rą opi­nię i za­pra­szam do ko­lej­nych moich pu­bli­ka­cji ( które nie­ko­niecz­nie będą w 1-Os, acz­kol­wiek nie wia­do­mo surprise).

pza­rzyc­ki

Naj­bar­dziej tra­fił do mnie po­mysł z książ­ką i spo­so­bem po­zby­cia się jej oraz iro­nia w opo­wia­da­niu.

Aż się prosi, żeby po­wstał kon­kurs “Prze­klę­ta Xięga”wink

 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Ale jak się to ładnie zazębia (przypadek?!).

Spisek wink

autor może w ten sposób jeszcze sobie zaszkodzić. Nie mówi jak ja, nie myśli jak ja i jeszcze mnie Tyka.

Mmm, tylko nie myl narracji pierwszoosobowej z drugoosobową… wink

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Witaj. :)

Ze spraw technicznych – wątpliwości oraz sugestie (zawsze – tylko do przemyślenia):

Ale dziewczyna, która nas dotąd słuchała (udając, że gapi się w telefon) (przecinek?) nagle krzyknęła i w panice wybiegła z mieszkania.

Choć rodzice żyją w separacji (przecinek?) to współpracują w wielu sprawach.

Nie miałem serca, aby tę książkę zniszczyć własnoręcznie tylko uczynić, tak aby nie wróciła. – posypała się składnia zdania lub brakuje jego części?

Lepiej żeby, (ten przecinek o wyraz wcześniej?) zniknęła z mieszkania i to bez śladu.

Jak ojciec sobie o niej przypomni, to będę udawał, że nie wiem (przecinek?) gdzie jest.

Zdecydowałem że, (ten przecinek o wyraz wcześniej?) „akcja książka” zostanie wykonana nieco dalej.

Ludzie w miasteczku wydawali się dziwni. Wydawało mi się, że ktoś zawsze za mną jeździ samochodem. Czasem, że ktoś za mną chodzi albo skrada się za budynkami. – powtórzenia?

Musiała się schować albo uciec (przecinek?) bo zniknęła z zasięgu wzroku.

Wiem (przecinek?) co powiecie: to normalne, że nowy w obcym mieście rzuca się w oczy.

Jakby wiedzieli coś (przecinek?) czego ja nie wiem.

Ale (przecinek?) jak to zrobić, gdy gdy ja sam byłem dla nich zbyt przewidywalny? – omyłkowe powtórzenie?

Coś nie znacznego. – ort. – razem?

Po co ją zostawiłem? Dlaczego w tym miejscu i czasie? I dlaczego ten tytuł. Może dzięki temu się potknął? Spanikują? Zaczną popełniać błędy? – czemu to jedno pytanie nie ma pytajnika?

Łażę z jakąś durną książką po nocy w parku i fantazjuję. – czemu: „w parku”?

Zdecydowanie powinienem zmienić tryb życia (przecinek?) bo głupieję.

Zastanawiałem się nawet, czy (myślnik albo przecinek?) gdy będę wracał w dzień, to jeszcze je tu znajdę.

Nie zapowiadali deszczu w tym tygodniu. Może rano ktoś ją sobie weźmie. A może wyrzuci do śmieci. W sumie mało uczęszczana ścieżka, żeby ktoś od razu książkę podniósł… – czy te dwa wytłuszczone zdania nie są pytające?

Dlaczego ja o tym mówię? – zbędny zaimek?

Jeśli chodzi o jej zachowanie (przecinek?) to wobec mnie przejawiała dobre maniery.

Gdyby na przykład pracował u nas jakiś „Boguś” (przecinek?) najczęściej wybierałaby formę „Bogusław”.

Na zakończenie pracy wszedłem do biura. Po zakończeniu nie mogłem wejść, bo już odbiłem się identyfikatorem (styl?). Odbicie identyfikatora automatycznie kończy pracę i nie wolno wejść do biura – żyjemy w świecie kamer. – powtórzenia?

Nie było mowy o przywidzeniu. Były tak wyraźne, że w ich czerni dostrzegałem białe plamki odbijającego się światła. Najdziwniejsza w tym była moja reakcja.– powtórzenia?

 

W tym fragmencie jest niezgodność czasów, powodująca pogubienie się czytelnika – opowiadasz o tych samych zdarzeniach i raz jest czas teraźniejszy, a raz – przeszły – czemu?:

Dokładnie dwa tygodnie później wchodzę do marketu i kieruję się do biura.

Drzwi otwarte. Jeszcze nie przekroczyłem progu, a już widzę, że coś jest nie tak.

Kierowniczka siedzi przy biurku. Ma króciutką spódniczkę i koszulkę bez rękawków, więc widzę jej odsłonięte nogi i ramiona. Odniosłem wrażenie, że skuliła się pod moim spojrzeniem. Skóra na jej całym ciele zrobiła się nagle idealnie biała.

 

Tutaj to samo (takich fragmentów jest znacznie więcej):

Upłynęły dwa miesiące. Zasuwam w robocie. Końcówka nocnej zmiany w markecie. Ciężko. Bieganina do rana. Zmęczenie, łomot serca, oczy wielkie. Siedzimy styrani w pomieszczeniu socjalnym. Czekamy z prowadzącą zmianę na przyjście Elity do pracy. Przyjechała.

 

Zmiennokształtni reptilianie (przecinek?) he, he.

Może wcześniej miałem takie wspomnienia (przecinek?) tylko mój uwarunkowany umysł, (zbędny przecinek?) je zakłamywał?

Wbrew temu (przecinek?) co sobie obiecywałem (że nie będę wypierał), stopniowo przychylałem się do zakłamywania czegoś ( i tu?) co wymykało się schematom.

W tym momencie zdałem sobie sprawę, że celowo próbuje przekierować moje myśli na inny obiekt. Wykorzystać moje zmęczenie, by odwrócić uwagę od siebie. – powtórzenie?

Wyglądała (przecinek?) jakby zupełnie straciła kontrolę nad sytuacją.

W każdym razie, gdyby ktoś stamtąd mnie obserwował, nie mógłby mnie raczej dostrzec. – powtórzenie? i błąd logiczny – jak ma obserwować, skoro nie może dostrzec?

Kurtka była czarna i było ciemno. – powtórzenie?

W razie gdyby któryś wolał konopie od tytoniu? A gdyby to wytłumaczyć zasadzką mafii? – powtórzenie?

Byłoby to wyjaśnienie bardziej racjonalne niż jakieś zwidy. Kobieta, w przeciwieństwie do radośnie wyszczerzonego towarzysza, była wystraszona i blada. Czy ona tu była świadomie, czy też nie wiedziała (przecinek?) co tu się właściwie dzieje? – powtórzenia?

Czy na tym polega schizofrenia, i to było jej kolejne stadium? – zbędny przecinek?

Butem badałem teren – w miejscu gdzie, (ten przecinek o wyraz wcześniej?) zniknęli nocni goście.

Ludzie zostali zmuszeni, stawiać czoła realnym problemom, zamiast snuć opowieści na temat reptilian. – zbędny pierwszy przecinek?

 

Reptil(l)ianie piszesz dwojako, a to stwarza niepotrzebnie błędy rzeczowe.

 

Klikam za pomysł, bo jest wart uwagi. :) Emocje bohatera i sama książka – bardzo oryginalne. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Anet, dzięki:)

Bruce, pewne błędy są i do nich wrócę, żeby poprawiać.

 

Ale widzę, że chyba wkleiłaś mój tekst do jakiegoś programu korygującego i stworzył ci błędy, których tu nie ma, jak przecinek po że (!) i “ gdzie gdzie”. Jak tak miałem po użyciu “ ikorekt” chyba i nie polecam. 

 

Zostawiam na razie tekst nieruszony, rzuć proszę okiemcool i daj komentarz. 

 

Te “bylizmy” itd. potem będę musiał faktycznie poprawić. I przecinki w długich zdaniach też.

 

EDIT

Reptil(l)ianie piszesz dwojako, a to stwarza niepotrzebnie błędy rzeczowe.

Słusznie, wygląda na to, że nie mogłem się zdecydować a prawidłowy zapis powinien brzmieć “reptilian” czy to po polsku czy po angielsku przez jedno “L”.

 

Loginie1, cieszę się, że wypisane przeze mnie błędy dostrzegłeś. :)

 

Ale widzę, że chyba wkleiłaś mój tekst do jakiegoś programu korygującego i stworzył ci błędy, których tu nie ma, jak przecinek po że (!) i “ gdzie gdzie”. Jak tak miałem po użyciu “ ikorekt” chyba i nie polecam. 

 

Nigdy nie wklejam tekstów opiniowanych do żadnych programów, ponieważ – to moja stała zasada – mogę zawsze polegać tylko na sobie, a nie na automatach, wypisuję, co rzuca mi się w oczy i – wierz mi – można się w ten sposób sporo nauczyć, bo z reguły u siebie w tekstach usterek się nie zauważa. :)

Co do wspomnianych przez Ciebie błędów, których nie ma, a mnie rzekomo jakiś program je wypisał, to w całym moim komentarzu brak cytowanego przez Ciebie “gdzie gdzie”, zatem pojęcia nie mam, o czym Ty piszesz… 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Patrzę teraz i są te błędy, także nic tylko poprawiać, pozdrawiam:)

Patrzę teraz i są te błędy, także nic tylko poprawiać, pozdrawiam:)

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Tak to jest. Wszyscy tak mają. Im więcej się napatrzysz tekstu, tym mniej błędów w nim widzisz, niezależnie od tego, czy poprawiłeś, czy nie. Dlatego trzeba poprawiać od razu, bo potem na pewno zapomnisz.

Ale do wyłapania błędów świeże oko jest niezbędne.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka