- Opowiadanie: Wojos - Demiurg

Demiurg

Cześć. Przedstawiam Wam moje drugie opowiadanie, skupiające się również na prostych ludziach (takich, jak my) żyjących w odległej przyszłości. Ich problemy są podobne do naszych, choć anturaże, tak bardzo różne, jak tylko być mogą. Smacznego! 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Demiurg

 

 

I

 

„Projekt Hades-17” był największą kopalnią w układzie, stworzoną przez Interstelarną Kompanię Handlową. Wybudowana na planecie NF-321, zajmowała się wydobyciem aetherium, metalicznego surowca, przewodzącego energię kwantową. Obecnie jednego z kluczowych materiałów na międzygalaktycznym rynku; fabryki używały go do budowania poszycia statków, co znacznie zwiększało ich wydajność. Kompania Handlowa zarabiała na tym krocie, nie musząc wydawać ogromnych sum na kolonistów. Na jej szczęście planeta NF-321 była wyjątkowo bogata w złoża i bardzo przyjazna dla człowieka. Zbliżone parametry tlenu, ciśnienia, grawitacji, a nawet gęstości skał sprawiały, że człowiek mógł poruszać się swobodnie po powierzchni bez żadnej aparatury wspomagającej. Kompania mogła więc ciąć koszty i wysyłać pracowników, bez konieczności wpisywania ich na listę niebezpiecznych zawodów, a co się z tym wiązało – unikać wypłacania dodatkowych świadczeń. 

Kopalnia „Projekt Hades-17” zatrudniała tysiące ludzi, którzy z użyciem nowoczesnego sprzętu dbali o wyrobienie dziennej normy. Głęboka na siedemnaście kilometrów, zbudowana na zasadzie strefowej, budziła zainteresowanie chyba wszystkich mieszkańców. Wielu z nich chciało zwiedzić kopalnię od środka i zejść do najniższego poziomu, aby zobaczyć na własne oczy i zweryfikować to, co mogli o niej usłyszeć w przydrożnych barach. Aby tego dokonać, trzeba było mieć wtyki, w przeciwnym razie wejście na teren kopalni uznawano jedynie za niespełnione marzenie. Nieliczni jednak mieli to szczęście, zwane też przez niektórych zaszczytem. 

Philip trzymał Emily za rękę, kiedy ta spoglądała na olbrzymią halę kopalni. Młoda kobieta była zachwycona obiektem, a nawet nie weszła jeszcze do środka.

– Jest olbrzymia – powiedziała, spoglądając na wielki napis przy wejściu głównym.

– Poczekaj, aż zjedziemy na dół – odpowiedział jej Philip. – Zobaczysz, jak potężne są korytarze. Słonie mogłyby się w nich wymijać.

– Dziękuję. – Emily odwróciła się i spojrzała na młodego mężczyznę. – To najlepszy prezent, jaki dostałam w ostatnim czasie. – Kobieta zbliżyła się do niego i pocałowała w usta. 

– Nie ma za co. – Philip uśmiechnął się i przytulił do ukochanej. – Jestem od spełniania marzeń.

– Dobrze, że to mówisz, będę się zgłaszała częściej. 

– To co? Idziemy? Jesteś gotowa na nocne zwiedzanie?

Emily pokiwała głową, zakładając kępkę włosów za ucho. Philip bardzo lubił ten gest i grację, z jaką go wykonywała. Była piękna i taka oddana, ciągle nie mógł uwierzyć, że udało mu się znaleźć taki skarb. Jego matka często powtarzała, że takie miłości, jak ich, już się w świecie nie zdarzają. Lubiła podkreślać, że są ulepieni z tej samej gliny i wcale się w tym nie myliła. 

– Jestem gotowa. Mam nadzieję, że nikt się nie zorientuje, że nie jestem pracownikiem.

– Możesz być spokojna. O tej porze nie ma już górników, a mój kierownik o wszystkim wie. Powiedział, że przymknie oko. Strażnicy pierwszej strefy myślą, że przyjdziemy tam, aby zbadać maszyny wentylacyjne. 

– Skoro tak, to nie ma co zwlekać.

Trzymając się za ręce, ruszyli przed siebie. Gdy stawiali kroki, nastąpiło małe tąpnięcie, jednak Philip i Emily go nie zauważyli. Byli zbyt zajęci sobą. 

 

II

 

Kopalnia składała się z pięciu stref, oddzielonych od siebie za pomocą specjalnych zabezpieczeń. Różne poziomy nie miały ochraniać złóż aetherium przed złodziejami i nieproszonymi gośćmi, lecz stanowiły system umożliwiający zejście tak głęboko pod ziemię, gdzie ciśnienie i temperatura, nie pozwoliłyby człowiekowi na przeżycie. Każda strefa wymagała innych środków ochrony, niezbędnych do przekraczania kolejnych kilometrów.

Philip jako górnik, pracował na trzecim poziomie, gdzie główną niedogodnością była duchota oraz temperatura sięgająca osiemdziesięciu stopni. Aby móc tam przebywać i nadzorować pracę droidów, Philip musiał ubierać się w skafander termiczny. Dodatkowo korytarze wyposażano w klimatyzowane habitaty, w których pracownicy mogli odpocząć. Górnicy oczywiście nie musieli sami pracować przy ścianie głównej. W dawnych czasach rzeczywiście tak było, teraz jednak sprawy miały się zupełnie inaczej. Za wydobycie rudy odpowiadały droidy, człowiek był potrzebny jedynie do nadzorowania pracy oraz wspomagania całej maszynerii. Choć najcięższa praca spadała na barki humanoidalnych droidów, nie można powiedzieć, że zawód górnika należał do lekkich i przyjemnych. W dalszym ciągu pracownicy mieli pełne ręce roboty. 

Emily z górnictwem nie miała nic wspólnego w przeciwieństwie do Philipa, który dzięki niemu miał co włożyć do garnka. Kobietę fascynował fenomen kopalni jako wielkiego systemu. Chciała również wiedzieć, jakie to uczucie, móc spacerować tak głęboko pod ziemią. Emily była tym bardzo podekscytowana, Philip również. Mężczyzna nie krył swojej radości, bo choć pracował w „Projekcie Hades-17”, to nigdy nie znalazł się poniżej czwartej strefy. Pracownik wedle systemu Kompanii był przypisany do konkretnego poziomu i mógł trafić do innego tylko za zgodą przełożonego oraz po przedstawieniu uzasadnionego powodu. Raz zdarzyło się, że Philip został oddelegowany do czwartej strefy, ponieważ brakowało tam jednego mechanika. Był to jednak incydent, który zdarzył się raz na przestrzeni trzech lat pracy. 

Drzwi głównego budynku otworzyły się samodzielnie, po zeskanowaniu karty pracowniczej i młodzi weszli do środka.

– Ale tu przestronnie! – stwierdziła Emily, rozglądając się na boki. – Wszyscy zaczynają tutaj pracę?

– Nie. To zależy, do którego szybu jest się przypisanym. Teraz jesteśmy przy głównym, ale niektórzy zaczynają przy szybach dodatkowych lub pomocniczych. Logistyka tego wymaga, bo kopalnia ciągnie się w różne strony. Ostatni segment znajduje się od nas w odległości jakichś sześciuset kilometrów.

– Co ty mówisz? – Emily z wrażenia otworzyła usta. – Przecież ile miast musi znajdować się na tym dystansie. 

– Na każdym robi to ogromne wrażenie. Żeby zobaczyć tę odległość, trzeba by wznieść się na orbitę.

Kiedy Emily przyglądała się wielkiemu pomieszczeniu, doszło do kolejnego małego tąpnięcia.

– Dawno już nie odczułam tego trzęsienia. 

– Wielu pewnie nie rejestrujemy. Człowiek potrafi się do nich przyzwyczaić. Chodźmy tędy. – Philip wskazał na platformę. – Pójdziemy do strażnicy i zamelduję się, że wchodzimy. Pamiętasz, co masz powiedzieć na wypadek, gdyby ktoś był zbyt ciekawski?

– Tak, tak. Jestem inżynierem wentylacji.

– Bingo. No to ruszajmy.

 

III

 

Strażnica znajdowała się na specjalnej platformie, zaraz przy kapsułach magnetycznych, służących jako wyjątkowo szybkie windy. Philip podał kartę jednemu ze strażników, który przyłożył ją do skanera.

– Mam nadzieję, że w końcu wentylacja będzie działała – mówił mężczyzna, wklepując dane do systemu. – Uwierzysz, że nasi skarżą się już od ponad miesiąca? Rozumiałbym, gdyby chodziło o drugą albo pierwszą strefę, ale że w trzeciej trzeba było tyle czekać na naprawę? Dajcie spokój. 

– No cóż, Kompanii bardziej zależy na wydobyciu niż na bezpieczeństwie – skwitował Philip.

– Święta prawda. Ciekawe, co by zrobili bez nas? Same droidy na nic im się zdadzą. Trzymaj kartę. 

– Uwiniemy się szybko – zadeklarował Philip i schował plastikowy prostokąt do kieszeni. – Sprawdzimy, czy wszystko gra.

– Jasne, nie śpieszcie się. Nie ma potrzeby.

Kolejne tąpnięcie prouszyło nieco biurkiem, za którym siedział strażnik.

– Cholera, co jest? – wypalił nagle i spojrzał na Philipa. – Od jakichś dwóch godzin cały czas trzęsie. Wali się tam cały poziom, czy jak?

– Zbyt małe drgania, jak na zawalenie się głównego tunelu – stwierdził Philip, po krótkim namyśle. – Może osuwa się jakiś nieczynny korytarz. Czasami tak się dzieje. 

– Mam nadzieję, ale zaczyna mnie to wkurzać. Ile można?

Emily i Philip wymienili krótkie uprzejmości i chwilę później znaleźli się przy kapsule magnetycznej. 

– Gotowa na zwiedzanie? – zapytał ją młody górnik.

– Jedziemy – powiedziała, po czym pocałowała go delikatnie w usta. Kapsuła otworzyła się i mogli wejść do środka. 

 

IV

 

Wszystkie strefy kopalni były od siebie odseparowane. Nie można było w normalnych okolicznościach dostać się kapsułą bezpośrednio na najniższy poziom, przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Obawiano się, że jedno połączenie mogłoby skutkować przypadkowym zjazdem na poziom bez uprzedniego przygotowania. Taka sytuacja zagrażała zdrowiu, a nawet życiu pracowników. Trzeba było więc zjeżdżać po kolei, za każdym razem używać innej kapsuły. Istniały oczywiście specjalne połączenia ratownicze, z ich pomocą przemierzano dystans na przykład z poziomu pierwszego na piąty, ale używało się ich tylko w warunkach zagrożenia. Użycie bez przyczyny wiązało się z poważnymi konsekwencjami. 

Przemierzanie stref wiązało się z koniecznym przygotowaniem się. Inne stroje i środki bezpieczeństwa obowiązywały górników pierwszego poziomu, inne tych, którzy pracowali na czwartym. Przygotowanie odpowiedniego skafandra zaczynało się od poziomu drugiego. To właśnie w tym miejscu znajdował się główny magazyn sprzętu górniczego. Można było znaleźć w nim wszystko, czego górnik tylko potrzebował: lekką odzież chłodzącą, kombinezony termiczne, półszczelne skafandry, maski tlenowe, pełne kombinezony ciśnieniowo-termiczne, kaski, hełmy, podzespoły tlenowe i chłodzące – jednym słowem, ogrom sprzętu. Im niżej człowiek schodził, tym więcej musiał na siebie włożyć. Górnicy pracujący na ostatnim poziomie, wyglądali bardziej jak koloniści lub członkowie załogi eksplorującej księżyce niż jak pracownicy podziemia. Bez osprzętu jednak przebywanie tak głęboko nie byłoby możliwe.

Kapsuła zjechała na poziom około dwóch kilometrów pod powierzchnią ziemi, co potwierdził charakterystyczny dźwięk. Drzwi otworzyły się, a oczom zakochanym ukazał się ciemny korytarz, ubogo oświetlony drobnymi lampami.

– Musimy przejść do magazynu – oświadczył Philip i złapał Emily za rękę. – I jak? Podoba ci się?

– Jest mega – odpowiedziała szczerze. – Tutaj będziemy się przebierać?

– Dokładnie tak. Musimy wziąć sprzęt potrzebny na ostatni segment.

– Naprawdę kopalnia znajduje się siedemnaście kilometrów pod powierzchnią?

– Mniej więcej. Co lepsze, w planach jest stworzenie poziomu szóstego, ale to będzie wymagało dodatkowych zabezpieczeń.

– Że też opłaca im się kopać tak głęboko – zdziwiła się Emily, kiedy podchodzili pod magazyn.

– Wiesz, nie ma zbyt wielu planet w naszym układzie, gdzie można znaleźć aetherium. Ruda jest droga, a materiały z niej tworzone jeszcze droższe. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby schodzenie niżej było nieopłacalne.

– Ciekawe, czy w przyszłości odkryjemy jeszcze coś innego, jakiś inny metal?

– Niewykluczone.

Philip otworzył okrągłe drzwi magazynu za pomocą swojej karty. Emily weszła pierwsza, a mężczyzna wskazał jej miejsce, gdzie znajdowały się metalowe szafy koloru szarego.

 

 

Emily uśmiała się, gdy zobaczyła, jak wygląda w skafandrze ochronnym. Zabudowany ze specjalnego nanokompozytu kombinezon działał niczym odwrócony batyskaf, utrzymujący wewnątrz ciśnienie około dwóch barów. Wbudowane sensory naprężenia i temperatury modyfikowały sztywność materiału. Łączenia typu sferycznego pozwalały na stosunkowo płynny ruch górników, choć był on oczywiście utrudniony. Hełm z pierścieniem uszczelniającym – również element obowiązkowy – miał wbudowany specjalny komputer, którym można było sterować całą konstrukcją oraz łączyć się z pozostałymi górnikami lub konkretną strefą. Dodatkowy system chłodzenia i dostarczenia tlenu zamontowano na plecach, w średniej wielkości plecaku. Człowiek ubrany w to wszystko wyglądał jak masywny robot.

– No nie mogę, patrz, jaka ze mnie kulka – śmiała się, przeglądając się w lustrze. – Nigdy nie widziałam takiego kombinezonu.

– A zobacz, jak się w nim poruszam. Wydawałoby się, że nie będzie można zrobić ani jednego kroku, a jednak całkiem szybko się przemieszczam.

Po tych słowach nastąpiło kolejne tąpnięcie – tym razem silniejsze i dłuższe. Przez chwilę nawet światła lekko przygasły.

– Ten wasz stary korytarz chyba się w końcu zasypie.

– I tak nikt z niego nie korzysta. Gotowa na zjazd do najgłębszej pieczary?

– Ma się rozumieć, wspólniku. – Dała mu kuksańca w ramię, a chwilę potem przeszli do kolejnej kapsuły magnetycznej. 

 

VI

 

W sumie odbyli podróż jeszcze trzema windami, za każdym razem musząc przejść kawałek drogi, aby wsiąść do kolejnej. Minęło trochę czasu, zanim znaleźli się w ostatniej kapsule, pędzącej z wielką szybkością w dół. 

Philip spojrzał na mały ekran wyświetlający podstawowe parametry oraz wskazujący odległość od powierzchni. 

– Spójrz. – Wskazał na ekran. – Jesteśmy już czternaście tysięcy metrów pod ziemią. Jakie to uczucie?

– Zastanawiam się, czy ktoś w ogóle mi w to uwierzy, że udało mi się trafić do kopalni? – Philip słyszał jej głos transmitowany i lekko zniekształcony przez system komunikacyjny. – Chociaż, co mi tam. Ważne, że mogę być tu z tobą. 

– Podobno na ostatnim poziomie nie ma korytarzy, tylko wielkie jaskinie. Są połączone ze sobą, a droidy wydobywają rudę, powiększając przestrzeń.

– Jak to możliwe, że jaskinie się nie zawalą? – zapytała Emily, spoglądając na wyświetlacz. 

– Droidy wzmacniają naturalne kolumny i tworzą też swoje, łącząc je stelażami. Dzięki temu całość trzyma się w kupie.

– Szesnaście tysięcy metrów.

– Czyli jakieś pół minuty i jesteśmy na miejscu. 

Kapsuła pod koniec podróży zwolniła, a po chwili rozległ się charakterystyczny dźwięk. Philip i Emily dotarli na miejsce.

– Witamy na Eurydyce – powiedział mężczyzna, kiedy drzwi kapsuły otwarły się.

– Co?

– Niektórzy właśnie tak nazywają strefę piątą. – Wyciągnął rękę do przodu i wskazał na rozciągającą się olbrzymią jaskinię. 

Przeogromna przestrzeń rozpościerała się przed nimi i zdawało się, że nie ma ona końca. Jaskinia wsparta licznymi naturalnymi i sztucznymi kolumnami, sprawiała majestatyczne wrażenie. Słabo oświetlona, przede wszystkim przez jej rozmiary, zdawała się nieco ukrywać przed zwiedzającymi. Na szczęście kombinezony miały wbudowane silne światła czołowe, które przedzierały się przez bezkres ciemności.

– To jest niesamowite – powiedziała Emily i postąpiła krok naprzód. – To, to, nie wiem, co powiedzieć.

– Aha. – Philip lustrował przestrzeń i był pod równie wielkim wrażeniem. – Nic nie musisz mówić, to jest tak wielkie, że można by założyć tutaj miasto. 

– Albo i dwa. 

Para wyszła na zewnątrz kapsuły, a ta zamknęła się za nimi. Emily podniosła głowę i starała się dostrzec wzmocniony stelażem sufit. Jak wysoko mógł się znajdować? Dwieście, może trzysta metrów, a może nawet więcej. Nie potrafiła tego oszacować. Jaskinia mieniła się dwoma kolorami, ciemnym brązowym oraz fioletowym. Tego drugiego było znacznie mniej, bowiem wydobyto już stąd większość rudy. Zapuszczając się w głąb, proporcje się odwracały, a gdyby dotrzeć do drugiego końca jaskini, wszystkie ściany byłyby w kolorze fioletowym.

Emily rozglądała się na różne strony i kiedy chciała zwrócić uwagę na jeden z wystających kamieni, doszło do kolejnego tąpnięcia. Wszechobecny pył wzbił się delikatnie w powietrze, a Emily straciła równowagę i mało brakowało, a runęłaby na ziemię. 

– Co jest, kurde? – powiedziała w przypływie gniewu. – Czegoś tutaj nie rozumiem.

– O co chodzi? – dopytywał Philip.

– Tam na górze mówiliście o tym, że pewnie jakiś stary korytarz właśnie się wali, stąd te tąpnięcia, ale coś mi tutaj nie pasuje.

– To znaczy?

– Skoro wasze droidy wszystko wzmacniają, to jakim cudem do cholery pomniejszy tunel na wyższym poziomie wali się i powoduje coraz silniejsze drżenie podłoża, a ta ogromna jaskinia się trzyma i nie zapada? 

Philip na moment zamilkł, jakby sam próbował zrozumieć jej tok rozumowania. Kobieta miała całkiem trafne spostrzeżenia.

– Siatka tuneli jest ogromna i nie wzmacnia się ich tak pieczołowicie, jak jaskiń najniższej strefy – wytłumaczył po chwili Philip. – To ze względu na koszty. To tutaj jest obecnie najwięcej rudy, więc o jaskinie dba się szczególnie. 

– Hmm, może masz rację. Idziemy dalej?

– Z przyjemnością – Philip uśmiechnął się, a Emily ruszyła przed siebie. 

 

VII

 

Zakochani przemierzali jaskinię, podziwiając ogromne przestrzenie rozpościerające się we wszystkie strony. Pomyśleć, że każdego dnia wydobywa się tu setki ton aetherium, które następnie przetapia się i wykorzystuje do produkcji poszycia statków. Ogromny biznes. Ogromne pieniądze. 

Para chodziła po jaskini i napawała się tymi chwilami. To, że człowiek mógł przebywać w takich warunkach, było cudem – a konkretniej mówiąc, cudem techniki. Mało kto wiedział, że ciśnienie w kopalni było również sztucznie podwyższane przez skomplikowaną aparaturę, chroniąc ją przed zawaleniem. Ciśnienie litostatyczne osiągało tu setki megapaskali, dlatego też powietrze musiało wywierać odpowiedni napór, by stanowić naturalne podparcie. Była to niesamowita technologia, owiana tajemnicą, której strzegła Interstelarna Kompania Handlowa. 

Kiedy Emily postawiła kolejny krok, ziemia zatrzęsła się ponownie, wzbijając pył w powietrze. Tym razem tąpnięcie było tak potężne, że oboje runęli na ziemię.

– Nic ci nie jest? – wrzasnął Philip, a jaskinia dalej drgała.

– Nie, ale chyba powinniśmy stąd spadać – powiedziała Emily, a w jej oczach malował się strach.

Para podniosła się z ziemi, ale ledwo potrafiła ustać w miejscu. Drgania nabrały na sile, a gdzieniegdzie drobne kamienie zaczęły odrywać się od ścian, kolumn i sufitu. Coś było nie tak. Coś zdecydowanie tutaj nie grało.

– Chodźmy do kapsuły! – Philip chwycił Emily za rękę. – Spróbujmy razem złapać równowagę.

Dziewczyna kiwnęła głową na znak, że rozumie i wtedy wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. W odległości około trzystu metrów od nich, jakby za sprawą podziemnego wybuchu, podłoże jaskini eksplodowało, wyrzucając ku górze potężne głazy.

– Na ziemię! – Philip poczuł, że serce biło mu jak młot. – Twarzą do gleby! – Osłonił ją swoim ciałem, gdy kamienie i głazy zaczęły spadać w ich pobliżu.

Huk był na tyle potężny, że zostali ogłuszeni na parę sekund. Kurz i pył wzniosły się w powietrze, zasłaniając wnętrze jaskini niczym burza śnieżna. Widok ten przypominał jakąś straszliwą bitwę, a nie ostatnią strefę kopalni. Niektóre odłamki zostały wyrzucone na taką wysokość, że musiało minąć trochę czasu, nim znalazły się ponownie na ziemi. Philip i Emily nie mogli nic zrobić, leżeli i czekali, modląc się o to, aby nic im się nie stało. Adrenalina krążyła w ich żyłach, a oddech stał się ciężki. 

Na szczęście tylko niektóre kamienie spadły prosto na nich, nie uszkadzając poważnie kombinezonów. Większe głazy wylądowały nieco dalej. Kiedy zdawało się, że już po wszystkim, Emily i Philip podnieśli głowy. Pył unosił się jeszcze w powietrzu, ograniczając widoczność.

– Co to miało być do cholery? – Kobieta była przerażona. – Mówiłeś, że tutaj jest bezpiecznie, że nic nam nie grozi.

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem – wyjąkał Philip. – To jakby wybuch… coś musiało się wydarzyć poniżej, ale przecież… ale tam przecież nie ma niczego! – wyrzucał z siebie szybko i nerwowo.

– Zabierz mnie stąd, proszę.

– Dobrze. Chodźmy.

Philip pomógł wstać Emily i kazał włączyć jej silniejsze światło czołowe. Pył jeszcze utrudniał widok, ale dosyć szybko opadał na ziemię. Para zmierzała powoli w kierunku, z którego przyszli, ale nie zanosiło się na koniec przygód. Nie pokonali kilkunastu metrów, gdy ziemia ponownie zadrżała. Tym razem obyło się bez wybuchu, ale za ich plecami rozległo się uderzenie, jakby coś spadło, coś wielkiego i płaskiego. Chwilę potem uderzenie powtórzyło się. Philip nerwowo odwrócił głowę. 

 

VIII

 

„Projekt Hades-17” był wyjątkowy nie tylko ze względu na najgłębszą kopalnię w układzie. Ona oczywiście robiła największe wrażenie i to o niej najwięcej się mówiło. Pod tą nazwą jednak krył się cały kompleks wzniesiony na planecie NF-321. Była to więc nie tylko kopalnia, ale także huty z potężnymi piecami oraz hale produkcyjne, gotowe do natychmiastowej obróbki surowej rudy. Samą nazwę jednak najczęściej stosowano przy opisie kopalni i pomijano pozostałe budynki, które były równie ważne. Nierzadko dochodziło do nieporozumień, bowiem mówiąc „Projekt Hades-17” można było mieć na myśli różne segmenty kompleksu. Nie wiedzieć czemu jednak mieszkańcy uporczywie używali tego terminu, nie chcąc korzystać z zamienników. Stało się to wręcz tutejszą tradycją. 

Kompleks był ogromny, zajmował tyle miejsca co niejedna stolica. Ciągnął się na powierzchni i pod nią, tworząc naczynia połączone. Gdyby zapytać Philipa, w którym segmencie chciałby się znajdować, z całą pewnością stwierdziłby, że nie w kopalni. Szczególnie zaś mógłby tak powiedzieć po tym, co zobaczył. 

Kiedy pył opadał, Philip odwrócił się, aby spojrzeć w stronę ogromnej dziury, powstałej po eksplozji. Zobaczył wtedy dwa fragmenty metalowej konstrukcji, które wyglądały mu na element stelażu lub kolumny. Nie widział dokładnie, ale zarys na to wskazywał. Problem w tym, że owa konstrukcja poruszyła się i runęła na ziemię, co dało się odczuć jako kolejne, tym razem mniejsze, tąpnięcie. Ta konstrukcja przypominała rękę. 

– Emily – powiedział i głośno przełknął ślinę. – To chyba…

Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła dokładnie to samo. Dwie olbrzymie, metalowe ręce, a za nami zaczął pojawiać się jakby korpus, rysujący się w opadającym pyle.

– Philip. – Dziewczyna zastygła w miejscu. 

– Szybko, za mną. – Złapał ją za rękę. – Za ten kamień. 

Para przemierzyła krótki dystans, aby schować się za jednym z głazów. Przylgnęli do ziemi i spoglądali na rysującą się sylwetkę jakiejś postaci. 

– Co to jest? – pytała jeszcze bardziej przerażona dziewczyna.

– Nie wiem, ale chyba nie zwidy – odpowiedział Philip.

– Tak bardzo się boję…

– Spokojnie – przerwał jej. – Nie podejmujmy żadnych pochopnych kroków. Zaczekajmy. 

Ktoś, a raczej coś wychodziło ze skalnej wyrwy. Każdy ruch niósł ze sobą odczuwalne drgania. Oszołomiona para spoglądała przed siebie, ale niewiele mogli dostrzec. Dla bezpieczeństwa wyłączyli latarki, chcieli pozostać w ukryciu.

– Wszystko będzie w porządku. – Gdyby nie skafandry, Philip mocno przytuliłby swą ukochaną. – Zaraz przejdziemy do kapsuły, niech to tylko sobie stąd pójdzie. Na razie zachowajmy ciszę. Najważniejsze, żeby nas nie zauważył. 

Postać wyszła w końcu z dziury, a jaskinia stawała się coraz bardziej przejrzysta. Philip i Emily mogli teraz zobaczyć nieco więcej. W znacznej odległości od nich stała humanoidalna postać, wysoka na jakieś trzydzieści, może trzydzieści pięć metrów. Wyglądała na nieznaną im formę życia, ale było w niej coś dziwnego. Jej powierzchnia nie przypominała żywej tkanki ani skóry. Wydawało się raczej, że pokrywa ją metal, stal albo dziwny, nieznany stop. Może to droid? Ale kto do cholery buduje tak olbrzymie droidy? 

Postać stała i zdawała się rozglądać po jaskini. Badała ją, zatrzymując wzrok (Philip zakładał, że go posiada) na elementach stworzonych przez droidy górnicze. Para dalej leżała w bezruchu i czekała na to, co wydarzy się dalej. 

Tajemnicza postać postąpiła krok naprzód i znowu jaskinia zadrżała. Na nieszczęście Philipa i Emily drugi krok wskazywał na to, że idzie akurat w ich kierunku.

– Za nic w świecie ani drgnij – powiedział Philip, gdy tajemniczy gość podnosił leniwie kończyny i stawiał je na nierównym podłożu.

Postać poruszała się powoli, cały czas rozglądając we wszystkie strony. Gdy była już jakieś pięćdziesiąt metrów od nich, Philip zaczął modlić się o to, żeby tylko to coś nie postawiło kończyny na kamieniu, za którym się kryli.

– Philip, on tutaj idzie. – Emily spanikowała.

– Spokojnie, tylko się nie ruszaj. – Krok i obcy był w odległości trzydziestu metrów od nich.

– Philip, on nas zgniecie!

– Błagam cię, uspokój się. – Dwadzieścia metrów.

– Spieprzam stąd. – Dziewczyna próbowała się ruszyć, ale Philip zatrzymał ją siłą.

Wielka i gruba kończyna zawisła nad nimi w powietrzu, a w chwilę potem wylądowała na ziemi, w nieznacznej odległości za nimi. Drgania sprawiły, że kamień, do którego przylgnęli, pękł. 

– Siedź cicho. Jak pójdzie w drugą stronę, wtedy szybko pobiegniemy do kapsuły. Na razie poruszanie się jest zbyt niebezpieczne. 

Coś stawiało kolejne kroki, lustrując przestrzeń jaskini. W końcu znalazło się pod ścianą, do której wyciągnęło kończynę, bardzo przypominającą ludzką dłoń. 

 

IX

 

 Dziwna postać przypominała ogromnego człowieka, z lekko wydłużonymi rękami, kończącymi się gdzieś w okolicy kolan. Wyglądała na dobrze zbudowaną, miała wyjątkowo dużą głowę, wyrastającą bezpośrednio z korpusu. Emily i Philip nie potrafili określić płci stworzenia, jeśli w ogóle taka istniała. Nie do końca również wiedzieli, czy mają do czynienia z organizmem żywym, czy może jakimś wielkim droidem, albo robotem sterowanym z wnętrza wielkiej maszyny. Jedno było pewne: nie chcieli się tego dowiedzieć, ani też poznać obcego z bliska. Jedyne, o czym teraz myśleli, to ucieczka z jaskini.

 Postać zatrzymała się przy ścianie; kapsuła znajdowała się po jej prawej stronie. Na ich nieszczęście nie zanosiło się na to, aby chciała zawrócić. Obcy przyglądał się surowej ścianie i dotykał jej potężną dłonią, jego palce kruszyły skałę, która powoli sypała się, rozbijając na mniejsze kawałki. W pewnym momencie odwrócił się nieznacznie i zaczął badać naturalną kolumnę. Emily dojrzała jego oczy, jasnoczerwone, przenikliwe światełka, które z ciekawością lustrowały wszystko to, co napotkały. Kolumna wyglądała wyjątkowo śmiesznie w porównaniu do masywnych kończyn obcego. Trudno było określić jego wiek, pytanie też jak liczyć? Jego zainteresowanie jaskinią przypominało ciekawość dziecka, zaś surowość metalowej powłoki z widocznymi rysami i skazami, wskazywała na wiele lat życia.

 W pewnym momencie stworzenie zainteresowało się wzmocnieniami naturalnej kolumny, a zwłaszcza metalowym poszyciem. Złapało siatkę i dwa pręty w swe palce i przyciągnęło do siebie. Dało się usłyszeć dźwięk pękającej stali. Wyrwane śruby, długie na kilkanaście centymetrów kruszyły kamień. Stworzenie wydawało się być najbardziej zainteresowane właśnie tym zjawiskiem, dlatego też nie poprzestało na oderwaniu paru prętów.

 – Co on wyprawia? – pytała przerażona Emily.

 – Nie wiem. Mam nadzieję, że zaraz się znudzi.

 Obcy nie wykazywał jednak znudzenia, aż do momentu, kiedy to stalowy element wygiął się w nienaturalny sposób i nie chciał oderwać się od palców. Stworzenie, jakby w przypływie gniewu machnęło kończyną, aż w końcu po wzięciu wielkiego zamachu uderzyło z wielkim impetem w kolumnę, roztrzaskując ją w drobny pył. Kamienie wzbiły się w powietrze i opadły na ziemię. Philip przylgnął do ziemi, chcąc chronić szklane elementy hełmu. W tym czasie, kiedy wbijał wzrok w podłożę, nie był w stanie zauważyć, że Emily podniosła się z ziemi.

 Strach nie pozwolił, aby kobieta bezczynnie leżała przy kamieniu, choć było to w pełni racjonalne rozwiązanie. W jej głowie pojawiła się jednak myśl, która domagała się wydostania z tego okropnego miejsca. Myślała, że jeżeli jeszcze chwilę spędzi przy pękniętej skale, to zwariuje. W przypływie strachu, silnych emocji gnieżdżących się w jej ciele, podniosła się z ziemi i zaczęła biec. Nie w kierunku kapsuły, ale nie wiedzieć czemu, uciekała w głąb jaskini. 

 Philip odwrócił się i spostrzegł, że jego ukochana znajduje się dobrych kilkanaście kroków od niego. Pędziła przed siebie, raz potykając się o nierówną powierzchnię.

 – Emily! – wrzasnął, a jego głos został przesłany do biegnącej dziewczyny. – Emily, wracaj tu! Co ty wyprawiasz!?

 – Zostaw mnie! Nie chcę tu być! 

 Philip zaklął paskudnie w duchu i ruszył w pogoń za ukochaną. Wiedział dobrze, że dziewczyna jest w szoku, że nie postępuje racjonalnie. Musiał ją dogonić, aby nie zrobiła sobie krzywdy i nie daj boże, aby dała się zauważyć obcemu, który cały czas niszczył kolumnę. Nie było to jednak najłatwiejsze zadanie. Dziewczyna biegła dość szybko i miała nad nim przewagę. Philip jednak nie poddawał się i gnał, ile tylko miał siły i jak dalece pozwalał mu skafander z całą aparaturą. 

 Emily biegła i zbliżyła się do innej naturalnej kolumny, znacznie słabiej wzmocnionej w porównaniu do poprzedniej. Głównie przez to, że była od niej o wiele grubsza i przez to stanowiła solidną podporę dla jaskini. 

 – Emily, zatrzymaj się! – krzyczał, gnając za spanikowaną kobietą. Ta jednak nie odpowiadała.

 Obcy wyładował już całą złość, wywołaną niesfornym, stalowym elementem. Wyglądało na to, jakby nieco się zmęczył. Nie był więc kupą złomu, ale dziwną istotą, w pełni żywą, w pełni prawdziwą. Ściana i kolumna nie stanowiły dla niego już elementu zainteresowania. Odwrócił się i spojrzał swymi przenikliwymi, jarzącymi się oczyma w głąb jaskini. Szczęście chciało, że właśnie w tym momencie zarówno Emily, jak i Philip wbiegli za grubą kolumnę. Kobieta nieuważnie postawiła nogę na śliskim kamieniu i runęła całym ciężarem na ziemię. Dzięki temu Philip mógł ją dogonić i złapać.

 – Nie szarp się! – wrzasnął i potrząsnął z całej siły. Wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie.

 – Philip… Błagam… Zabierz mnie stąd – łkała, a łzy płynęły jej z bezradności po policzkach.

 – Uspokój się kochanie. Wszystko będzie dobrze – mówił do niej, cały czas trzymając. 

 Kiedy Emily płakała, ziemia zatrzęsła się ponownie. Obcy zaczął stawiać kroki i zmierzać w głąb jaskini, dokładnie w miejsce, gdzie teraz znajdowali się zakochani. 

 

 

 – Mówię ci, stary, nie mam pojęcia, ale to nie jest normalne – powiedział strażnik, spoglądając na wizerunek mężczyzny, wyświetlany przez hologram.

– To musi być coś u was – odpowiedział mu kolega po fachu. – U mnie spokój, jak to zwykle bywa. 

– Mówię ci, tąpnięcie za tąpnięciem, a najgorsze jest to, że jeden z górników zjechał na dół z inżynierem i nie mogę się z nimi skontaktować.

– Na którym są poziomie? 

– Zjeżdżali na trzeci. – Biurko delikatnie się zatrzęsło. – O, znowu to samo. No do jasnej cholery, przecież trzęsie tak, jakby cała kopalnia miała się zawalić. 

– Nie panikuj, od trzeciej strefy mamy zawsze problem z łączem. Raz działa, raz nie, połączenie kapryśne jak moja baba. 

Łączność w kopalni nie należała do najlepszych w całej galaktyce i to nie tylko z powodu montowania tańszych podzespołów i zamienników, ale przede wszystkim przez wzgląd na fizykę. Bezpośrednie połączenie z powierzchnią było możliwe do trzeciego poziomu, zaś bez większych zakłóceń do drugiego. Górnicy pracujący w różnych strefach mogli łączyć się ze swoją kondygnacją, a poszczególne poziomy – między sobą. Było to archaiczne rozwiązanie, ale zarząd kompleksu nie widział w tym większego problemu. 

– Nie wiem, czy poinformować centralę. Może coś jest na rzeczy?

– Poczekaj jeszcze chwilę – uspokajał go drugi strażnik. – Jakby kopalnia się waliła to i u nas by coś odczuli. Zresztą wiesz, jak jest. Zaalarmujesz za wcześnie, nic się nie wydarzy, to kogo obarczą winą za niepotrzebne koszty? Zadzwonisz na centralę, to zaraz wyślą ekipy ratunkowe, bo sami chcieliby działać zapobiegawczo. 

– Chyba masz rację – przyznał strażnik. – Tylko o co do cholery chodzi? Dlaczego tak cały czas trzęsie?

– A bo mało to korytarzy się wali? Zawsze to jakieś nieużytki. Siedź na dupie i tyle. Nie ma co się wychylać. 

 – No dobra, ale jak się to nie uspokoi, a tąpnięcia będą silniejsze, wtedy wyślę informację do centrali. Niech oni zdecydują.

 – Jak sobie chcesz. Dobra, idę rozprostować kości, trzymaj się.

 Hologram wyłączył się, a strażnik oparł się o fotel. Do końca pracy pozostało jeszcze sześć godzin. Kiedy wstrząsy ustaną, to spróbuje się nieco zdrzemnąć. 

 

XI 

 

 Czerwone płomienie, będące przenikliwym spojrzeniem obcego, dojrzały dwie maleńkie sylwetki leżące tuż pod jego stopami. Zaciekawiony spoglądał na umierające ze strachu ludzkie postacie, wijące się i przyciskające do skały. Wyglądały tak, jakby chciały wtopić się w surową kolumnę, zniknąć i rozmyć z otoczeniem, ale było to niemożliwe. Obcy przyglądał się im uważnie i w pewnym momencie zniżył olbrzymią głowę, aby móc zobaczyć ich z bliska.

 Zdawało się, że istoty coś krzyczą, jednak nieznajomy tego nie słyszał, ponieważ ich hełmy tłumiły dźwięki wydobywające się z wnętrza kombinezonów. Nawet gdyby ich słowa dotarły do niego, to i tak nie zrozumiałby ich języka. Zresztą obcy nawet ich o to nie podejrzewał – przecież takie małe, śmieszne istoty nie mogły posługiwać się mową. Wielkolud był istotą rozumną. Nigdy wcześniej nie spotkał ludzi i nie wiedział, co to za małe stworzenia, które wiły się przed nim w strachu. Ich proporcje były dla niego nienaturalne, wręcz dziwaczne. Miały nietypową skórę, a ich głowy przypominały mu bańki powietrza. Ich chaotyczne ruchy wskazywały na strach, ale nie uciekały, jedynie wierciły się w miejscu. Jedna postać ustawiła się za drugą, jakby wchodziła na nią. Obcy nie rozumiał, co też takiego wyprawiają. Może próbują się jakoś bronić przed nim? Na to chyba się zanosiło. Nie wyglądali na niebezpiecznych… Ciekawiło go, jakie są w dotyku.

 

XII

 

 Olbrzymia metalowa łapa, tak bardzo przypominająca ludzką, zawisnęła nad ich głowami. Był to widok tak przerażający, że serca podskoczyły im do gardeł. 

 – Philip! – Emily wrzasnęła rozpaczliwie.

 Mężczyzna trzymał mocno w objęciach swoją ukochaną, ale na nic zdały się jego siły. Metalowe palce chwyciły dziewczynę za korpus i leniwym ruchem obcy podniósł ją do góry. Kobieta szarpała się, biła na oślep, a olbrzymie stworzenie przysunęło ją pod swój przenikliwy wzrok. Wyglądało to tak, jakby obcy trzymał małego, bezbronnego robaka, który nic nie znaczył dla stworzenia wyższego rzędu. 

 – Zostaw ją! – Philip ryknął równie głośno.

 Chłopak zebrał się na prawdziwy akt odwagi. Podniósł się z ziemi i ruszył wprost na obcego. Gdy dobiegł do jego nogi, zaczął wyprowadzać z całej siły ciosy, które jednak były dla nieznajomego ledwie wyczuwalne. Olbrzym nawet nie spojrzał na szamotającego się Philipa, jego wzrok cały czas lustrował dziewczynę. 

 Nie trwało to jednak długo. Obcy, gdy tylko znudził się dziewczyną, postanowił zbadać, co też kryje się w środku napotkanego organizmu. Emily poczuła nagle potężny ścisk. Obcy zacisnął rękę, miażdżąc jej wnętrzności. Dziewczyna nie zdążyła nic powiedzieć. Ból, choć ogromny, nie trwał zbyt długo. Kiedy obcy użył więcej siły, Emily eksplodowała, a jej wnętrzności wystrzeliły w powietrze. Część krwi i zmiażdżonych narządów spadły wprost na Philipa, brudząc jego kombinezon.

 Obcy, niewzruszony zajściem, wyrzucił resztki Emily z rąk i otrzepał oblepioną stalową rękę. Philip był w szoku. Zastygł w miejscu niczym słup soli. Emocje wyparowały, strach zniknął. Na hełmie miał resztki ukochanej kobiety, która przed chwilą zamieniła się w krwawą breję skóry, mięśni i kości. Nagle zrobiło mu się niedobrze. Zwymiotował do wnętrza kombinezonu. Resztki kolacji spływały po jego szyi, a on upadł na kolana.

 Potężne stworzenie wytarło rękę o swój korpus i spojrzało na Philipa. Jego krwistoczerwone oczy lustrowały go przez chwilę. Obcy jednak nie zainteresował się nim w ogóle. Podniósł głowę i ruszył przed siebie, aby zbadać głąb jaskini.

 

XIII

 

 Minęła godzina, a może trzy. Sam Philip do końca tego nie wiedział. Klęczał dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej zostawił go nieznajomy. Wymiociny zdążyły już zaschnąć, a mężczyzna wycisnął z siebie wszystkie łzy. Patrzył przed siebie i wciąż widział resztki pięknej Emily, której istnienie zostało zabrane w jednej chwili. Nie rozumiał, co wydarzyło się tego dnia. Kim był ten obcy? Jak mógł tak po prostu zabić jego ukochaną? Powinien zabrać jego – to jego miał zgnieść, aby tylko nie musiał czuć tego, co teraz. Ogromna pustka jaskini, wypełniona jego rozpaczą, była nie do zniesienia. Jego kochana Emily… gdzie się podziała? Dlaczego jej życie musiało ulecieć?

 Philip w końcu podniósł się z ziemi i ruszył przed siebie. Dokąd zmierzał? Chyba sam nie wiedział dokładnie, co chciał osiągnąć. Powrót na powierzchnię wydawał się pozbawiony sensu – bo jakże szukać go tam, skoro przed chwilą zginął razem z Emily?

 Philip stawiał miarowe kroki, ale nie zbliżał się do kapsuły. Mężczyzna, nie spiesząc się, szedł w głąb jaskini – olbrzymiej, słabo oświetlonej, nie do końca poznanej przestrzeni.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawie poprowadzone opowiadanie, czy będzie dalszy ciąg?

Nowa Fantastyka