- Opowiadanie: bruce - Bestia i Piękna

Bestia i Piękna

Nad­zwy­czaj trud­no przy­cho­dzi mi pi­sa­nie tego typu tek­stów, bo zde­cy­do­wa­nie bar­dziej wolę hor­ro­ry fan­ta­stycz­ne, niż te, które opo­wia­da­ją o praw­dzi­wych mon­strach, ja­ki­mi stają się lu­dzie. Zwłasz­cza, gdy są to naj­bliż­si.

Jako hi­sto­ryk nie po­win­nam uni­kać opo­wie­ści o po­dob­nych zda­rze­niach, a jed­nak nadal mam przed nimi opory…

Prze­pra­szam za po­ru­szo­ne tu, bar­dzo trud­ne kwe­stie.

Za­pra­szam i dzię­ku­ję za Wasz czas. :) Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bestia i Piękna

– Ko­cha­na moja, jakże trud­no jest mi spę­dzić choć­by jeden dzień bez cie­bie… – Praw­nik Vic­tor Cal­miel ca­ło­wał z lu­bo­ścią szyję Blan­che. – Uwiel­biam cię! Je­steś taka ślicz­na… Ależ ze mnie szczę­ściarz!

– Dziś po­wiem matce o na­szej mi­ło­ści – stwier­dzi­ła zde­cy­do­wa­nym tonem dziew­czy­na, tuląc uko­cha­ne­go.

– Wiem, że nie jest mi przy­chyl­na, nie zgo­dzi­ła się nawet na roz­mo­wę, lecz prze­każ jej, bła­gam, że, po­mi­mo ni­skie­go po­cho­dze­nia, jako twój mąż będę się sta­rał ze wszyst­kich sił, aby za­wsze ko­chać cię szcze­rze i dbać naj­le­piej, jak to tylko moż­li­we.

– Do­brze, do­brze, już, naj­droż­szy. Po­wiem…

 

 

 

(Blan­che Mon­nier w mło­do­ści, Fa­ce­bo­ok)

 

 

Po­że­gna­li się znowu ze łzami.

Dziew­czy­na wie­dzia­ła do­sko­na­le, że jej apo­dyk­tycz­na i upar­ta matka, Lo­uise Mon­nier, nigdy do­bro­wol­nie nie odda ręki je­dy­nej córki ja­kie­muś star­sze­mu, ubo­gie­mu praw­ni­ko­wi bez po­zy­cji i ma­jąt­ku. Brat Blan­che, Mar­cel, a także oj­ciec, Char­les, po­pie­ra­li zda­nie se­nior­ki sław­ne­go we Fran­cji, ary­sto­kra­tycz­ne­go rodu. Nie ta­kie­go zię­cia i szwa­gra sobie wy­ma­rzy­li.

Dla­te­go po kilku przy­krych roz­mo­wach z ro­dzi­ciel­ką i roz­pa­czy dziew­czy­ny, oboje mło­dzi, nie wi­dząc in­ne­go spo­so­bu, za­rę­czy­li się w ta­jem­ni­cy, prze­ko­na­ni, że teraz już nikt ani nic ich nie roz­dzie­li.

Jak bar­dzo się my­li­li!

 

Uj­rzaw­szy pier­ścio­nek na ręku szczę­śli­wej córki, Lo­uise za­ci­snę­ła zęby, pró­bu­jąc ukryć wzbie­ra­ją­cą w niej złość. Na­tych­miast ski­nę­ła na służ­bę, kil­ka­na­ście minut prze­ka­zy­wa­ła im szcze­gó­ło­wo, co ma zro­bić w nie­wiel­kim po­ko­ju na pię­trze, po czym wie­czo­rem za­we­zwa­ła tam nie­po­słusz­ną córkę.

Na­stęp­nie bez­ce­re­mo­nial­nie we­pchnę­ła ją do spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ne­go, za­bi­te­go de­ska­mi po­miesz­cze­nia i prze­krę­ci­ła klucz w drzwiach. Do­dat­ko­wo wzmoc­nio­no wej­ście gru­bym łań­cu­chem i kłód­ką.

– Jeśli ktoś pi­śnie choć­by słów­ko, wła­sno­ręcz­nie skrę­cę mu kark! – syk­nę­ła zło­wro­go do słu­żą­cych, a ci po­kor­nie schy­li­li głowy.

Wie­dzie­li, że ich pani nie żar­tu­je. Mieli swoje ro­dzi­ny, chcie­li żyć. Nikt nie za­mie­rzał więc ry­zy­ko­wać.

– I ty też milcz, bo po­ża­łu­jesz! – na­ka­za­ła mę­żo­wi.

Na­za­jutrz, jak gdyby nigdy nic, pani Mon­nier udała się na po­li­cję, zgła­sza­jąc za­gi­nię­cie córki. Po pew­nym cza­sie wraz z synem i mężem przy­wdzia­ła ża­łob­ny strój, gło­sząc wszem i wobec, że za­gi­nio­na Blan­che naj­pew­niej od dawna nie żyje. Krew­ni i zna­jo­mi ser­decz­nie współ­czu­li jej utra­ty tak pięk­nej, wy­jąt­ko­wo uzdol­nio­nej i do­bro­dusz­nej dziew­czy­ny.

I tylko miesz­kań­cy domu Mon­nier w środ­ko­wo-fran­cu­skim Po­itiers wie­dzie­li, co tak na­praw­dę dzia­ło się z za­gi­nio­ną panną w zna­nej, spo­koj­nej dziel­ni­cy. Mil­cza­no, sta­ra­jąc się nie zwra­cać uwagi na po­cząt­ko­we proś­by, krzy­ki i pła­cze uwię­zio­nej. Szcze­gól­nie, że te wkrót­ce uci­chły…

 

Char­les Mon­nier także uda­wał, że ni­cze­go nie sły­szy i o ni­czym nie wie. I, choć był po­wszech­nie sza­no­wa­nym dzie­ka­nem Wy­dzia­łu Li­te­ra­tu­ry w Po­itiers, po­waż­nie oba­wiał się ze­msty swo­jej nie­zrów­no­wa­żo­nej żony. Do tego, wsku­tek kry­zy­su go­spo­dar­cze­go, po roku od uwię­zie­nia córki zo­stał nie­ocze­ki­wa­nie od­wo­ła­ny z zaj­mo­wa­ne­go sta­no­wi­ska i wkrót­ce zmarł.

 

Tym­cza­sem Blan­che, żyjąc w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści, ob­le­ga­na przez szczu­ry i ka­ra­lu­chy, do­sta­wa­ła od czasu do czasu je­dy­nie obier­ki z kuch­ni. Od­wod­nio­na i za­bie­dzo­na, z wy­chu­dzo­nym cia­łem, do­dat­ko­wo od­pa­rzo­nym wsku­tek le­że­nia w od­cho­dach, stra­ci­ła wszel­ką na­dzie­ję na ja­ką­kol­wiek pomoc.

A zdru­zgo­ta­ny na­rze­czo­ny sza­lał z bez­rad­no­ści! Wszel­kie pod­ję­te dzia­ła­nia zroz­pa­czo­ne­go praw­ni­ka speł­zły na ni­czym. Po­li­cja po­wia­do­mi­ła go o osta­tecz­nym umo­rze­niu spra­wy po­szu­ki­wa­nia za­gi­nio­nej, jak rów­nież o sło­wach matki, ja­ko­by Blan­che stra­ci­ła rozum i praw­do­po­dob­nie ce­lo­wo opu­ści­ła ro­dzin­ną po­sia­dłość, ucie­ka­jąc za gra­ni­cę. Nie po­tra­fił się z tym po­go­dzić, nie wie­rzył w te bzdu­ry, zmarł w końcu, drę­czo­ny wy­rzu­ta­mi su­mie­nia, że nie po­mógł uko­cha­nej i że to z jego po­wo­du stra­ci­ła życie.

 

Po śmier­ci dusza Vic­to­ra błą­ka­ła się długo po roz­ma­itych cza­so­prze­strze­niach, rzu­ca­na przez Boga to tu, to tam, celem od­by­cia na­leż­nej po­ku­ty. Mi­ja­ły lata, a ona nie po­tra­fi­ła za­znać spo­ko­ju. Kiedy na­resz­cie dane jej było nieco od­po­cząć, usły­sza­ła rzew­ny płacz, do­cho­dzą­cy z oj­czy­ste­go kraju.

– Kto tak za­wo­dzi? – zdu­mia­ła się dusza na­rze­czo­ne­go, po czym przy­le­cia­ła na Zie­mię, prze­szła przez zna­jo­me bu­dyn­ki ro­dzin­ne­go Po­itiers, wresz­cie – przez ścia­ny domu uko­cha­nej i zna­la­zła się w za­ciem­nio­nym po­ko­ju.

Na prze­gni­łym sien­ni­ku le­ża­ła jakaś dzi­wacz­na po­stać, cała naga i przy­kry­ta je­dy­nie dłu­gi­mi, mocno skoł­tu­nio­ny­mi wło­sa­mi. Roz­glą­da­ła się do­oko­ła wy­stra­szo­na i nie­pew­na. Co jakiś czas wy­da­wa­ła z sie­bie jęki, przy­po­mi­na­ją­ce za­wo­dze­nie.

Kiedy za­sko­czo­na dusza Vic­to­ra roz­po­zna­ła w niej uko­cha­ną Blan­che, rze­ko­mo za­gi­nio­ną dwa­dzie­ścia pięć lat temu, o mało nie wy­bu­chła ża­ło­snym pła­czem.

 

 

 

(Blan­che w chwi­li zna­le­zie­nia, Fa­ce­bo­ok)

 

– Ko­cha­na moja, czy to ty? – wy­szep­ta­ła dusza.

Ko­bie­ta drgnę­ła, na­słu­chu­jąc. Po chwi­li za­py­ta­ła cicho:

– Vic­to­rze?

– Tak, to ja – od­par­ła dusza.

– Uko­cha­ny! Wie­dzia­łam, że kie­dyś mnie znaj­dziesz i ura­tu­jesz! I że odtąd bę­dzie­my już za­wsze razem! – oży­wi­ła się Blan­che.

Nie zda­wa­ła sobie spra­wy, że ma obec­nie pięć­dzie­siąt dwa lata.

– Nie­ste­ty, naj­droż­sza, nie jest to w mojej mocy – szep­nę­ła ze smut­kiem dusza. – Je­stem tylko du­chem. Nie żyję od kil­ku­na­stu lat.

– Co? Co ta­kie­go? – do­py­ty­wa­ła prze­ra­żo­na Blan­che, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła. – Jak to moż­li­we?

– Twoja matka po­wie­dzia­ła po­li­cji, że stra­ci­łaś rozum i ucie­kłaś. Pró­bo­wa­łem cię od­na­leźć, ale nada­rem­no. Ile ja się na­jeź­dzi­łem, ile na­szu­ka­łem… Wresz­cie od­sze­dłem z tego okrut­ne­go świa­ta w prze­świad­cze­niu, że istot­nie nie było nam dane żyć ze sobą, jak to pla­no­wa­li­śmy…

– A ja tu cze­ka­łam na cie­bie. Wie­rzy­łam, że mnie od­naj­dziesz, Vic­to­rze… Że po­pro­wa­dzisz w sukni ślub­nej przed oł­tarz. Że zo­sta­niesz ze mną…

– Ileż bym dał, aby móc to zro­bić, naj­droż­sza! Ileż bym dał, aby wie­dzieć, gdzie je­steś…

Przy­tu­lił ją de­li­kat­nie, z prze­ra­że­niem pa­trząc na wy­chu­dzo­ne ciało i krwa­we ślady po ugry­zie­niach szczu­rów.

– Po­cze­kaj tu na mnie, po­mo­gę ci, ko­cha­na moja! – obie­cał, po czym po­gnał, ni­czym wi­cher, do ro­dzin­ne­go domu.

We śnie na­ka­zał swemu młod­sze­mu bratu, Je­ano­wi, aby wstał i na­pi­sał list, a potem nadał go do pa­ry­skie­go pro­ku­ra­to­ra ge­ne­ral­ne­go.

23 maja 1901 roku list ten zna­lazł się na biur­ku urzęd­ni­ka. Pra­gnę po­in­for­mo­wać Pań­stwa o nie­by­wa­łym zaj­ściu. Mowa tu o sta­rej pan­nie, która jest wię­zio­na w domu pani Mon­nier. Na wpół za­gło­dzo­na, żyje od 25 lat we wła­snych nie­czy­sto­ściach – do­no­sił ano­ni­mo­wy nadaw­ca.

Wobec oskar­że­nia tak zna­mie­ni­te­go rodu i jego ce­nio­nej ne­stor­ki, Louis Mon­nier, po­li­cja naj­pierw uzna­ła treść listu za nie­do­rzecz­ność i bez­czel­ne po­mó­wie­nie. Mimo wszyst­ko po­sta­no­wio­no jed­nak spraw­dzić wska­za­ny dom. Dusza Vic­to­ra nie­wąt­pli­wie miała w tym swój udział, nę­ka­jąc no­ca­mi za­rów­no po­li­cjan­tów, jak i pro­ku­ra­to­rów.

Matka Blan­che po­cząt­ko­wo opie­ra­ła się, lecz w końcu umoż­li­wi­ła po­li­cji prze­szu­ka­nie po­sia­dło­ści. Do za­mknię­te­go „skła­dzi­ku na pię­trze” nie po­zwa­la­ła wejść, lecz wów­czas duch Vic­to­ra Cal­mie­la zmu­sił jed­ne­go ze słu­żą­cych, aby prze­krę­cił klucz i otwo­rzył drzwi. Widok le­żą­cej w od­cho­dach Blan­che i ma­ka­brycz­ny odór, pa­nu­ją­cy w nie­wie­trzo­nym od dwu­dzie­stu pię­ciu lat po­miesz­cze­niu, pra­wie zwa­li­ły funk­cjo­na­riu­szy z nóg.

We­zwa­li pomoc i, nie umie­jąc wy­trzy­mać zbyt długo w za­szczu­rzo­nym po­ko­ju, wy­mie­nia­li się z ko­le­ga­mi z ko­mi­sa­ria­tu, pró­bu­jąc spo­rzą­dzić ra­port z miej­sca zda­rze­nia, a także ro­ze­znać, kto leży na łóżku i co się tu wła­ści­wie wy­da­rzy­ło. Całą Fran­cję obie­gła strasz­li­wa wia­do­mość: w ele­ganc­kiej dziel­ni­cy se­nior­ka zna­ne­go rodu ary­sto­kra­tycz­ne­go wię­zi­ła przez ćwierć wieku swoją córkę, rów­no­cze­śnie za­stra­sza­jąc męża, syna i służ­bę.

 

 

 

Ko­bie­ta spo­koj­nie tłu­ma­czy­ła, że nie ze­zwo­li­ła na za­mąż­pój­ście swej la­to­ro­śli z ubo­gim praw­ni­kiem i że jej córka po­stra­da­ła rozum. Ab­so­lut­nie nie czuła się winna, ani też nie wy­ra­ża­ła ja­kiej­kol­wiek skru­chy. Po­dob­nie syn, obec­nie pięć­dzie­się­cio­trzy­let­ni dok­tor prawa, zrzu­ca­ją­cy całą od­po­wie­dzial­ność na matkę. Służ­ba i są­sie­dzi naj­pierw wy­ja­śnia­li, że o ni­czym nie wie­dzie­li i do­pie­ro, dzię­ki ingeren­cji duszy Cal­mie­la w ich sny, za­czę­li stop­nio­wo zdra­dzać szcze­gó­ły okrut­nych tor­tur, jakim pod­da­wa­no przez lata prze­ślicz­ną dziew­czy­nę.

 

– Czy bę­dziesz teraz ze mną, uko­cha­ny? – py­ta­ła Blan­che, kiedy na­resz­cie wolna, opa­trzo­na i umyta spo­czy­wa­ła uszczę­śli­wio­na w szpi­ta­lu.

– Mam jesz­cze kilka spraw do za­ła­twie­nia – od­po­wie­dział jej ta­jem­ni­czo duch Vic­to­ra.

– Nie, nie od­chodź! – wo­ła­ła za nim, lecz było za późno.

Duch naj­pierw przy­był do aresz­to­wa­nej matki dziew­czy­ny, bez­ce­re­mo­nial­nie wkłu­wa­jąc jej w serce prawą dłoń. Louis Mon­nier zmar­ła na zawał.

Potem spra­wił, że brat Blan­che, Mar­cel, zo­stał ska­za­ny na wię­zie­nie. I, cho­ciaż dzię­ki wnie­sio­nej ape­la­cji oraz wspar­ciu ko­le­gów, osta­tecz­nie go unie­win­nio­no, mu­siał ucie­kać z ro­dzin­ne­go mia­sta przed roz­wście­czo­nym tłu­mem, uni­ka­jąc pu­blicz­ne­go lin­czu. Do końca życia nie za­znał już spo­ko­ju, nę­ka­ny przez pie­kiel­ne de­mo­ny.

 

Blan­che, otoczona opieką w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym, za­wsze już była tak samo dobra, ko­cha­na, de­li­kat­na i wraż­li­wa. Pro­si­ła je­dy­nie, aby przy­sła­niać każde okno. Nie po­tra­fi­ła już pa­trzeć na, tak daw­niej uwiel­bia­ne, sło­necz­ne pro­mie­nie. Wszyst­kich zdu­mie­wa­ła swoim nie­zwy­kłym cha­rak­te­rem i po­go­dą ducha. A ona tłu­ma­czy­ła, że opie­ku­je się nią wy­jąt­ko­wy Anioł o imie­niu Vic­tor. I rze­czy­wi­ście było to praw­dą.

Kiedy zmar­ła, mając sześć­dzie­siąt czte­ry lata, mi­łość po­łą­czy­ła ich już na za­wsze. Za­ko­cha­nych. Szczę­śli­wych. Ja­śnie­ją­cych świa­tłem wiecz­nym. Na­resz­cie wol­nych.

 

Koniec

Komentarze

Spodobało mi się to opowiadanie, w pewnym sensie przypomina trochę moje pt. “ Tożsamość”. Mam tu namyśli poszukiwania i wolność. Cóż, czasem wszystko jest przeciwko nam, ale zawsze jest jakieś ale…

 

Pozdrawiam serdecznie.

Anaksymandrze, dziękuję Ci bardzo za tak pozytywne słowa. :)

A milej mi jeszcze bardziej, bo pochodzisz – jak widzę – z Raciborza, w którym się urodziłam. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Okropna historia. Dzisiaj przeczytałam o kobiecie więzionej 17 lat przez rodziców w Polsce, więc jak widać, idea nie jest wcale taka starodawna. 

Czytałam o nieszczęsnej Blanche, ale Ty dodając ducha podkręciłaś opowieść.

 

delulu managment

Wiem, wiem, Ambush, akurat kiedy opublikowałam ten skromny tekścik, natknęłam się w necie na news o znalezieniu dziewczyny, więzionej w Polsce przez rodziców nawet dłużej niż Blanche, zatem – jak widać – podobnych, wstrząsających przypadków nadal jest mnóstwo. crying

Buziak, dzięki za Twój czas. kiss

Pecunia non olet

Cześć, bruce

 Historia przerażająca.

Proszę wytłumacz mi, dlaczego Bóg rzucał duszę Victora po różnych czasoprzestrzeniach przez dwadzieścia pięć lat, a w tym czasie dziewczyna traciła zmysły i życie, by dopiero po tym czasie pozwolić na ratunek. Czyli, albo ten Bóg jest wyjątkowo okrutny, albo ślepy, lub się zapomina, wszak On poza czasem bytuje. Rozumiem, że na potrzeby literackie zastosowałaś ten zabieg, ale w ogóle mnie to nie przekonuje. 

Poza tym, szort jest sprawnie napisany, dlatego dobrze się czytało.

Pozdrawiam

Witaj, Heskecie. :)

Rzeczywiście na potrzeby powyższego opowiadania wprowadziłam duszę narzeczonego (ona i brat Victora to jedyne elementy fantastyczne w tym tekście), lecz nigdzie nie napisałam, że Bóg przez 25 lat rzucał nią po czasoprzestrzeniach. Najpierw przecież prawnik żył i szukał zaginionej tak niespodziewanie ukochanej, robił to całymi latami. Zmarł i dopiero wtedy jego dusza błąkała się, nie potrafiąc zaznać spokoju. :) 

Zgadzam się, że historia makabryczna, ja byłam nią wstrząśnięta. 

Wielkie dzięki, pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Bruce, nie nią, lecz nim. 

 Po śmierci dusza Victora błąkała się długo po rozmaitych czasoprzestrzeniach, rzucana przez Boga to tu, to tam, celem odbycia należnej pokuty.

Tym bardziej smutne jest to, że dopiero w fikcji, przy interwencji boskiej, tj. tutaj ducha, pomoc okazała się skuteczna. A tak… Wcześniej chłop chodził, szukał i nie znalazł. 

Pozdrawiam

Ładny szort, chociaż okropny. Momentami wpadał w relacyjność, ale nie jakoś przesadnie.

 

Niesamowite, co ludzie we łbach mają. Można przecież było córkę wyrzucić z domu i wydziedziczyć, jeśli już nie dało się znieść prawnika. Gdyby to matka sama zrobiła, można by podejrzewać jakieś nierówności pod sufitem, ale tu najwyraźniej całe domostwo ze służbą było zamieszane. Strach myśleć.

 

Pozdrawiam


Natychmiast skinęła na służbę, kilkanaście minut przekazywała jej szczegółowo, co ma zrobić

Czy służba nie powinna się łączyć z liczbą mnogą?

 

serce swoją prawą dłoń

Swoją raczej niepotrzebne, mógłby pewnie wkłuć czyjąś, ale byłoby to raczej zaskakujące xd

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Heskecie, to prawda, ja dodałam fikcję fantastyczną, w rzeczywistości ktoś po prostu napisał po 25 latach kaźni tej dziewczyny list do prokuratora; nie wiadomo, kto. Istnieją nawet podejrzenia, że to jej brat, zamierzający zrzucić całą winę na schorowaną już wówczas matkę, póki ta jeszcze żyła. 

Bruce, nie nią, lecz nim. 

No tak, ja pisałam o duszy. :)

 

Pozdrawiam. :)

 

Dziękuję, GalicyjskiZakapiorze, nie chciałam zbytnio ingerować w opis przestępstwa, wprowadzając fantastykę tylko nieznacznie, ponieważ już samo postępowanie matki uważam za działanie bestii piekielnej, a nie człowieka. Też przypuszczam, że mieli z synem – że tak to ujmę kolokwialnie – “nierówno pod sufitem”. Jak jednak okazuje się z wiadomości bieżących, podobnych ludzi mamy i teraz pod nosem. Makabra! surprisesad

Z tą służbą pierwotnie napisałam w liczbie mnogiej, tak to nawet opublikowałam, ale potem, nie mając pewności, przeprawiłam niepotrzebnie na pojedynczą. ;)

Dziękuję, zaraz poprawiam oba błędy. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

 

 

Pecunia non olet

Napisałem komentarz, który z jakichś bezczelnych przyczyn się nie zapisał.

Zatem raz jeszcze:

 

Czołem bruce,

 

Tekst o przerażającej historii. Natomiast wdzięcznie wpleciona fantastyka, dobrze tłumaczy elementy stanu faktycznego, znakomicie mrok historii i elementy fantastyczne się splatają.

Ileż bym dał, aby znać miejsce twojego pobytu…

Bardzo ustawowe sformułowanie, zmieniłbym na “aby wiedzieć, gdzie jesteś…” albo coś takiego.

 

Co do samej historii to przerażająca i pokazująca najgorsze strony ludzkości, gdy odbierana jest wszelka nadzieja. Przypomniał mi się głośny kiedyś Józef Fritzl, o którym czytałem kiedyś książkę “Sprawa Josefa Fritzla”. Równie straszna opowieść. 

 

A mimo to udało Ci się skończyć szczęśliwym zakończeniem, choć lat życia i utraconej miłości nic nie wróci. Niemniej koncepcja z błąkającą się duszą bardzo dobra. Dała jakiś promyczek nadziei do strasznej rzeczywistości. 

 

Klikam i pozdrawiam!

Beeeecki, witam, kłaniam się i serdecznie dziękuję. :)

Już zmieniam wskazany fragment, dziękuję za pomocną radę. :)

Istotnie, wiele zna się podobnych historii, mimo to nadal zdumiewają, nadal są nie do uwierzenia… 

Pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Cześć Bruce,

Na początek jedna, zauważona literówka, żeby mi nie umknęło:

“…zaręczyli się w tajemnicy, przekonali, że teraz już nikt ani nic ich nie rozdzieli.” 

Historia jest straszna ale to bardzo dobrze, że nie uciekasz od takich tematów. Najgorsze jest jednak to, że co jakiś czas się słyszy o takich Monnier, czy Fritzlach. Szkoda, że ziemska sprawiedliwość jest w takich przypadkach bardzo nierychliwa, a i nadprzyrodzona, jakoś się nie spieszyła, tyle, że była skuteczna:).

Tekst napisany jest prosto, ale może przez to właśnie nic nie rozprasza czytelnika i widać całe zło.

Kliknę, bo poruszyła mnie ta opowieść.

Serdeczne podziękowania, Czeke, to wspaniały komentarz; dzięki także za klik. :)

Zaraz poprawiam błąd, dziękuję. :)

Pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Masakryczna historia. Matka musiała mieć całkiem pojechaną psychikę. Zgadzam się z przedpiścami; niechby wypędziła z domu, wydziedziczyła… A tak? Skazała własne dziecko na mękę, nic w zamian nie zyskując. Chore.

Babska logika rządzi!

heart Na takie komentarze najbardziej liczyłam, dziękuję, Finklo, cieszy mnie, że zdołałam przekazać najważniejsze treści, które chciałam. :)

Historia przerażająca, nie mieściło mi się w głowie, że do czegoś takiego mogło dojść i to za cichym przyzwoleniem wielu osób… crying

Pozdrawiam ciepło. kiss

Pecunia non olet

No, to ciche przyzwolenie też było – w końcu każdy mógł wysłać ten anonimowy list.

Babska logika rządzi!

@Finkla,

ludzie działają racjonalnie, bieda w tym, że nie wszyscy tę racjonalność rozumieją tak samo.

Myślę że Louise Monnier, więżąc córkę coś zyskała. Coś, co tylko dla niej miało jakąś wartość i co tylko ona pojmowała swoim spaczonym umysłem.

Że umysł spaczony – to nie podlega wątpliwości. A co zyskała? Że córki nie dostał chłopak, który matce nie pasował? No, dla mnie nie warto…

Babska logika rządzi!

Zgadzam się, dla Ciebie, dla mnie i pewnie dla kilku miliardów ludzi na świecie jest to nie do ogarnięcia. Są jednak tacy, dla których zachowanie twarzy, realizacja własnych planów czy ckolowiek innego usprawiedliwi każdą niegodziwość.

Ja nie wiem co zyskała Louise Monnier, ale na pewno dla niej stanowiło to większą wartość własna córka. 

Niestety, Kochani, macie rację. 

Umysł spaczony, bez wątpienia, lecz w sumie matka osiągnęła swój cel – nawet, pomimo zaręczyn, córka nie wyszła za ukochanego, który rodzicielce się nie spodobał. Trudne do wyobrażenia, jaka droga do tego doprowadziła, lecz cel osiągnięty. crying

 

Finklo, Czeke, dziękuję za dyskusję i tak istotne kwestie w niej poruszone, pozdrawiam Was. heart

Pecunia non olet

Dobre chociaż tak okropne.

Miło mi bardzo, dziękuję, Nova. :)

Pecunia non olet

Okrutna to kobieta, która w tak straszny sposób potraktowała córkę.

Historia przerażająca i to tym bardziej, że, jak się okazuje, wcale nie odosobniona także w dzisiejszych czasach.

 

"Pra­gnę po­in­for­mo­wać Pań­stwa o nie­by­wa­łym zaj­ściu. Mowa tu o sta­rej pan­nie, która jest wię­zio­na w domu pani Mon­nier. Na wpół za­gło­dzo­na, żyje od 25 lat we wła­snych nie­czy­sto­ściach" – do­no­sił ano­ni­mo­wy nadaw­ca. → Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów, więc albo: Pra­gnę po­in­for­mo­wać Pań­stwa o nie­by­wa­łym zaj­ściu. Mowa tu o sta­rej pan­nie, która jest wię­zio­na w domu pani Mon­nier. Na wpół za­gło­dzo­na, żyje od 25 lat we wła­snych nie­czy­sto­ściach… – do­no­sił ano­ni­mo­wy nadaw­ca. Albo: "Pra­gnę po­in­for­mo­wać Pań­stwa o nie­by­wa­łym zaj­ściu. Mowa tu o sta­rej pan­nie, która jest wię­zio­na w domu pani Mon­nier. Na wpół za­gło­dzo­na, żyje od 25 lat we wła­snych nie­czy­sto­ściach…" – do­no­sił ano­ni­mo­wy nadaw­ca.

 

Ko­bie­ta spo­koj­nie tłu­ma­czy­ła, że nie ze­zwo­li­ła na oże­nek swej la­to­ro­śli z ubo­gim praw­ni­kiem… → Kobiety się nie żenią, kobiety wychodzą za mąż, więc: Ko­bie­ta spo­koj­nie tłu­ma­czy­ła, że nie ze­zwo­li­ła na zamążpójście swej la­to­ro­śli za ubogiego prawnika

 

dzię­ki in­ter­wen­cji duszy Cal­mie­la w ich sny… → Czy tu aby nie miało być: …dzię­ki ingerencji duszy Cal­mie­la w ich sny

 

Blan­che, mimo opie­ki w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym, za­wsze już była tak samo dobra, ko­cha­na, de­li­kat­na i wraż­li­wa. → Nie bardzo rozumiem, dlaczego była taka mimo opieki w szpitalu?

A może miało być: Blan­che, otoczona opieką w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym, za­wsze już była tak samo dobra, ko­cha­na, de­li­kat­na i wraż­li­wa.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie podziękowania dla Ciebie, Regulatorzy, że poświęciłaś czas na lekturę i wskazanie błędów w tym opowiadaniu; zaraz wszystko poprawiam. :)

Co do historii, rzeczywiście wstrząsająca, a i fakt, że podobne zdarzają się nawet obecnie, nie napawa optymizmem, niestety… :(

Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze bardzo dziękuję. heart

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. I już tradycyjnie miło mi, że mogłam się przydać.

Serdeczności. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

heart

Pecunia non olet

Znam tę historię i muszę przyznać, że całkiem zgrabnie się nią posłużyłaś, by całość wyszła interesująca i emocjonująca.

Cieszę się bardzo, dziękuję, Zygfrydzie89 i pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Hej!

Zgrabnie napisane, choć momentami miałam wrażenie, że to bardziej opis historii, a nie opowiadanie, ale element duszy Victora to zmienił. 

Samo więzienie przerażające, choć szkoda, że to miniaturka, ale rozumiem, że nie chciałaś za długo przebywać w tym świecie.

Do czego ludzie są zdolni…

Pozdrawiam,

Ananke

 

Cieszy niezmiernie taki odbiór; serdeczne podziękowania, Ananke. :)

Pozdrawiam Cię. kiss

Pecunia non olet

Niestety, ludzie są zdolni czynić najbliższym każde zło. Makabra dobrze przedstawiona. yes

Koalo75, doceniam, bo to treści, od których zazwyczaj stronisz (podobnie zresztą, jak i ja). :)

Dziękuję Ci bardzo za tę niezwykle cenną opinię. :) Horror w wydaniu: “autentyk” brzmi i wygląda jeszcze bardziej przerażająco, a co dopiero, kiedy “fundują go” najbliżsi… crying

Pozdrawiam ciepło. heart

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka