- Opowiadanie: bruce - Bestia i Piękna

Bestia i Piękna

Nadzwyczaj trudno przychodzi mi pisanie tego typu tekstów, bo zdecydowanie bardziej wolę horrory fantastyczne, niż te, które opowiadają o prawdziwych monstrach, jakimi stają się ludzie. Zwłaszcza, gdy są to najbliżsi.

Jako historyk nie powinnam unikać opowieści o podobnych zdarzeniach, a jednak nadal mam przed nimi opory…

Przepraszam za poruszone tu, bardzo trudne kwestie.

Zapraszam i dziękuję za Wasz czas. :) Pozdrawiam serdecznie. :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

GalicyjskiZakapior

Oceny

Bestia i Piękna

– Kochana moja, jakże trudno jest mi spędzić choćby jeden dzień bez ciebie… – Prawnik Victor Calmiel całował z lubością szyję Blanche. – Uwielbiam cię! Jesteś taka śliczna… Ależ ze mnie szczęściarz!

– Dziś powiem matce o naszej miłości – stwierdziła zdecydowanym tonem dziewczyna, tuląc ukochanego.

– Wiem, że nie jest mi przychylna, nie zgodziła się nawet na rozmowę, lecz przekaż jej, błagam, że, pomimo niskiego pochodzenia, jako twój mąż będę się starał ze wszystkich sił, aby zawsze kochać cię szczerze i dbać najlepiej, jak to tylko możliwe.

– Dobrze, dobrze, już, najdroższy. Powiem…

 

 

 

(Blanche Monnier w młodości, Facebook)

 

 

Pożegnali się znowu ze łzami.

Dziewczyna wiedziała doskonale, że jej apodyktyczna i uparta matka, Louise Monnier, nigdy dobrowolnie nie odda ręki jedynej córki jakiemuś starszemu, ubogiemu prawnikowi bez pozycji i majątku. Brat Blanche, Marcel, a także ojciec, Charles, popierali zdanie seniorki sławnego we Francji, arystokratycznego rodu. Nie takiego zięcia i szwagra sobie wymarzyli.

Dlatego po kilku przykrych rozmowach z rodzicielką i rozpaczy dziewczyny, oboje młodzi, nie widząc innego sposobu, zaręczyli się w tajemnicy, przekonani, że teraz już nikt ani nic ich nie rozdzieli.

Jak bardzo się mylili!

 

Ujrzawszy pierścionek na ręku szczęśliwej córki, Louise zacisnęła zęby, próbując ukryć wzbierającą w niej złość. Natychmiast skinęła na służbę, kilkanaście minut przekazywała im szczegółowo, co ma zrobić w niewielkim pokoju na piętrze, po czym wieczorem zawezwała tam nieposłuszną córkę.

Następnie bezceremonialnie wepchnęła ją do specjalnie przygotowanego, zabitego deskami pomieszczenia i przekręciła klucz w drzwiach. Dodatkowo wzmocniono wejście grubym łańcuchem i kłódką.

– Jeśli ktoś piśnie choćby słówko, własnoręcznie skręcę mu kark! – syknęła złowrogo do służących, a ci pokornie schylili głowy.

Wiedzieli, że ich pani nie żartuje. Mieli swoje rodziny, chcieli żyć. Nikt nie zamierzał więc ryzykować.

– I ty też milcz, bo pożałujesz! – nakazała mężowi.

Nazajutrz, jak gdyby nigdy nic, pani Monnier udała się na policję, zgłaszając zaginięcie córki. Po pewnym czasie wraz z synem i mężem przywdziała żałobny strój, głosząc wszem i wobec, że zaginiona Blanche najpewniej od dawna nie żyje. Krewni i znajomi serdecznie współczuli jej utraty tak pięknej, wyjątkowo uzdolnionej i dobrodusznej dziewczyny.

I tylko mieszkańcy domu Monnier w środkowo-francuskim Poitiers wiedzieli, co tak naprawdę działo się z zaginioną panną w znanej, spokojnej dzielnicy. Milczano, starając się nie zwracać uwagi na początkowe prośby, krzyki i płacze uwięzionej. Szczególnie, że te wkrótce ucichły…

 

Charles Monnier także udawał, że niczego nie słyszy i o niczym nie wie. I, choć był powszechnie szanowanym dziekanem Wydziału Literatury w Poitiers, poważnie obawiał się zemsty swojej niezrównoważonej żony. Do tego, wskutek kryzysu gospodarczego, po roku od uwięzienia córki został nieoczekiwanie odwołany z zajmowanego stanowiska i wkrótce zmarł.

 

Tymczasem Blanche, żyjąc w całkowitej ciemności, oblegana przez szczury i karaluchy, dostawała od czasu do czasu jedynie obierki z kuchni. Odwodniona i zabiedzona, z wychudzonym ciałem, dodatkowo odparzonym wskutek leżenia w odchodach, straciła wszelką nadzieję na jakąkolwiek pomoc.

A zdruzgotany narzeczony szalał z bezradności! Wszelkie podjęte działania zrozpaczonego prawnika spełzły na niczym. Policja powiadomiła go o ostatecznym umorzeniu sprawy poszukiwania zaginionej, jak również o słowach matki, jakoby Blanche straciła rozum i prawdopodobnie celowo opuściła rodzinną posiadłość, uciekając za granicę. Nie potrafił się z tym pogodzić, nie wierzył w te bzdury, zmarł w końcu, dręczony wyrzutami sumienia, że nie pomógł ukochanej i że to z jego powodu straciła życie.

 

Po śmierci dusza Victora błąkała się długo po rozmaitych czasoprzestrzeniach, rzucana przez Boga to tu, to tam, celem odbycia należnej pokuty. Mijały lata, a ona nie potrafiła zaznać spokoju. Kiedy nareszcie dane jej było nieco odpocząć, usłyszała rzewny płacz, dochodzący z ojczystego kraju.

– Kto tak zawodzi? – zdumiała się dusza narzeczonego, po czym przyleciała na Ziemię, przeszła przez znajome budynki rodzinnego Poitiers, wreszcie – przez ściany domu ukochanej i znalazła się w zaciemnionym pokoju.

Na przegniłym sienniku leżała jakaś dziwaczna postać, cała naga i przykryta jedynie długimi, mocno skołtunionymi włosami. Rozglądała się dookoła wystraszona i niepewna. Co jakiś czas wydawała z siebie jęki, przypominające zawodzenie.

Kiedy zaskoczona dusza Victora rozpoznała w niej ukochaną Blanche, rzekomo zaginioną dwadzieścia pięć lat temu, o mało nie wybuchła żałosnym płaczem.

 

 

 

(Blanche w chwili znalezienia, Facebook)

 

– Kochana moja, czy to ty? – wyszeptała dusza.

Kobieta drgnęła, nasłuchując. Po chwili zapytała cicho:

– Victorze?

– Tak, to ja – odparła dusza.

– Ukochany! Wiedziałam, że kiedyś mnie znajdziesz i uratujesz! I że odtąd będziemy już zawsze razem! – ożywiła się Blanche.

Nie zdawała sobie sprawy, że ma obecnie pięćdziesiąt dwa lata.

– Niestety, najdroższa, nie jest to w mojej mocy – szepnęła ze smutkiem dusza. – Jestem tylko duchem. Nie żyję od kilkunastu lat.

– Co? Co takiego? – dopytywała przerażona Blanche, rozglądając się dookoła. – Jak to możliwe?

– Twoja matka powiedziała policji, że straciłaś rozum i uciekłaś. Próbowałem cię odnaleźć, ale nadaremno. Ile ja się najeździłem, ile naszukałem… Wreszcie odszedłem z tego okrutnego świata w przeświadczeniu, że istotnie nie było nam dane żyć ze sobą, jak to planowaliśmy…

– A ja tu czekałam na ciebie. Wierzyłam, że mnie odnajdziesz, Victorze… Że poprowadzisz w sukni ślubnej przed ołtarz. Że zostaniesz ze mną…

– Ileż bym dał, aby móc to zrobić, najdroższa! Ileż bym dał, aby wiedzieć, gdzie jesteś…

Przytulił ją delikatnie, z przerażeniem patrząc na wychudzone ciało i krwawe ślady po ugryzieniach szczurów.

– Poczekaj tu na mnie, pomogę ci, kochana moja! – obiecał, po czym pognał, niczym wicher, do rodzinnego domu.

We śnie nakazał swemu młodszemu bratu, Jeanowi, aby wstał i napisał list, a potem nadał go do paryskiego prokuratora generalnego.

23 maja 1901 roku list ten znalazł się na biurku urzędnika. "Pragnę poinformować Państwa o niebywałym zajściu. Mowa tu o starej pannie, która jest więziona w domu pani Monnier. Na wpół zagłodzona, żyje od 25 lat we własnych nieczystościach" – donosił anonimowy nadawca.

Wobec oskarżenia tak znamienitego rodu i jego cenionej nestorki, Louis Monnier, policja najpierw uznała treść listu za niedorzeczność i bezczelne pomówienie. Mimo wszystko postanowiono jednak sprawdzić wskazany dom. Dusza Victora niewątpliwie miała w tym swój udział, nękając nocami zarówno policjantów, jak i prokuratorów.

Matka Blanche początkowo opierała się, lecz w końcu umożliwiła policji przeszukanie posiadłości. Do zamkniętego „składziku na piętrze” nie pozwalała wejść, lecz wówczas duch Victora Calmiela zmusił jednego ze służących, aby przekręcił klucz i otworzył drzwi. Widok leżącej w odchodach Blanche i makabryczny odór, panujący w niewietrzonym od dwudziestu pięciu lat pomieszczeniu, prawie zwaliły funkcjonariuszy z nóg.

Wezwali pomoc i, nie umiejąc wytrzymać zbyt długo w zaszczurzonym pokoju, wymieniali się z kolegami z komisariatu, próbując sporządzić raport z miejsca zdarzenia, a także rozeznać, kto leży na łóżku i co się tu właściwie wydarzyło. Całą Francję obiegła straszliwa wiadomość: w eleganckiej dzielnicy seniorka znanego rodu arystokratycznego więziła przez ćwierć wieku swoją córkę, równocześnie zastraszając męża, syna i służbę.

 

 

 

Kobieta spokojnie tłumaczyła, że nie zezwoliła na ożenek swej latorośli z ubogim prawnikiem i że jej córka postradała rozum. Absolutnie nie czuła się winna, ani też nie wyrażała jakiejkolwiek skruchy. Podobnie syn, obecnie pięćdziesięciotrzyletni doktor prawa, zrzucający całą odpowiedzialność na matkę. Służba i sąsiedzi najpierw wyjaśniali, że o niczym nie wiedzieli i dopiero, dzięki interwencji duszy Calmiela w ich sny, zaczęli stopniowo zdradzać szczegóły okrutnych tortur, jakim poddawano przez lata prześliczną dziewczynę.

 

– Czy będziesz teraz ze mną, ukochany? – pytała Blanche, kiedy nareszcie wolna, opatrzona i umyta spoczywała uszczęśliwiona w szpitalu.

– Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia – odpowiedział jej tajemniczo duch Victora.

– Nie, nie odchodź! – wołała za nim, lecz było za późno.

Duch najpierw przybył do aresztowanej matki dziewczyny, bezceremonialnie wkłuwając jej w serce prawą dłoń. Louis Monnier zmarła na zawał.

Potem sprawił, że brat Blanche, Marcel, został skazany na więzienie. I, chociaż dzięki wniesionej apelacji oraz wsparciu kolegów, ostatecznie go uniewinniono, musiał uciekać z rodzinnego miasta przed rozwścieczonym tłumem, unikając publicznego linczu. Do końca życia nie zaznał już spokoju, nękany przez piekielne demony.

 

Blanche, mimo opieki w szpitalu psychiatrycznym, zawsze już była tak samo dobra, kochana, delikatna i wrażliwa. Prosiła jedynie, aby przysłaniać każde okno. Nie potrafiła już patrzeć na, tak dawniej uwielbiane, słoneczne promienie. Wszystkich zdumiewała swoim niezwykłym charakterem i pogodą ducha. A ona tłumaczyła, że opiekuje się nią wyjątkowy Anioł o imieniu Victor. I rzeczywiście było to prawdą.

Kiedy zmarła, mając sześćdziesiąt cztery lata, miłość połączyła ich już na zawsze. Zakochanych. Szczęśliwych. Jaśniejących światłem wiecznym. Nareszcie wolnych.

 

Koniec

Komentarze

Spodobało mi się to opowiadanie, w pewnym sensie przypomina trochę moje pt. “ Tożsamość”. Mam tu namyśli poszukiwania i wolność. Cóż, czasem wszystko jest przeciwko nam, ale zawsze jest jakieś ale…

 

Pozdrawiam serdecznie.

Anaksymandrze, dziękuję Ci bardzo za tak pozytywne słowa. :)

A milej mi jeszcze bardziej, bo pochodzisz – jak widzę – z Raciborza, w którym się urodziłam. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Okropna historia. Dzisiaj przeczytałam o kobiecie więzionej 17 lat przez rodziców w Polsce, więc jak widać, idea nie jest wcale taka starodawna. 

Czytałam o nieszczęsnej Blanche, ale Ty dodając ducha podkręciłaś opowieść.

 

delulu managment

Wiem, wiem, Ambush, akurat kiedy opublikowałam ten skromny tekścik, natknęłam się w necie na news o znalezieniu dziewczyny, więzionej w Polsce przez rodziców nawet dłużej niż Blanche, zatem – jak widać – podobnych, wstrząsających przypadków nadal jest mnóstwo. crying

Buziak, dzięki za Twój czas. kiss

Pecunia non olet

Cześć, bruce

 Historia przerażająca.

Proszę wytłumacz mi, dlaczego Bóg rzucał duszę Victora po różnych czasoprzestrzeniach przez dwadzieścia pięć lat, a w tym czasie dziewczyna traciła zmysły i życie, by dopiero po tym czasie pozwolić na ratunek. Czyli, albo ten Bóg jest wyjątkowo okrutny, albo ślepy, lub się zapomina, wszak On poza czasem bytuje. Rozumiem, że na potrzeby literackie zastosowałaś ten zabieg, ale w ogóle mnie to nie przekonuje. 

Poza tym, szort jest sprawnie napisany, dlatego dobrze się czytało.

Pozdrawiam

Witaj, Heskecie. :)

Rzeczywiście na potrzeby powyższego opowiadania wprowadziłam duszę narzeczonego (ona i brat Victora to jedyne elementy fantastyczne w tym tekście), lecz nigdzie nie napisałam, że Bóg przez 25 lat rzucał nią po czasoprzestrzeniach. Najpierw przecież prawnik żył i szukał zaginionej tak niespodziewanie ukochanej, robił to całymi latami. Zmarł i dopiero wtedy jego dusza błąkała się, nie potrafiąc zaznać spokoju. :) 

Zgadzam się, że historia makabryczna, ja byłam nią wstrząśnięta. 

Wielkie dzięki, pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Bruce, nie nią, lecz nim. 

 Po śmierci dusza Victora błąkała się długo po rozmaitych czasoprzestrzeniach, rzucana przez Boga to tu, to tam, celem odbycia należnej pokuty.

Tym bardziej smutne jest to, że dopiero w fikcji, przy interwencji boskiej, tj. tutaj ducha, pomoc okazała się skuteczna. A tak… Wcześniej chłop chodził, szukał i nie znalazł. 

Pozdrawiam

Ładny szort, chociaż okropny. Momentami wpadał w relacyjność, ale nie jakoś przesadnie.

 

Niesamowite, co ludzie we łbach mają. Można przecież było córkę wyrzucić z domu i wydziedziczyć, jeśli już nie dało się znieść prawnika. Gdyby to matka sama zrobiła, można by podejrzewać jakieś nierówności pod sufitem, ale tu najwyraźniej całe domostwo ze służbą było zamieszane. Strach myśleć.

 

Pozdrawiam


Natychmiast skinęła na służbę, kilkanaście minut przekazywała jej szczegółowo, co ma zrobić

Czy służba nie powinna się łączyć z liczbą mnogą?

 

serce swoją prawą dłoń

Swoją raczej niepotrzebne, mógłby pewnie wkłuć czyjąś, ale byłoby to raczej zaskakujące xd

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Heskecie, to prawda, ja dodałam fikcję fantastyczną, w rzeczywistości ktoś po prostu napisał po 25 latach kaźni tej dziewczyny list do prokuratora; nie wiadomo, kto. Istnieją nawet podejrzenia, że to jej brat, zamierzający zrzucić całą winę na schorowaną już wówczas matkę, póki ta jeszcze żyła. 

Bruce, nie nią, lecz nim. 

No tak, ja pisałam o duszy. :)

 

Pozdrawiam. :)

 

Dziękuję, GalicyjskiZakapiorze, nie chciałam zbytnio ingerować w opis przestępstwa, wprowadzając fantastykę tylko nieznacznie, ponieważ już samo postępowanie matki uważam za działanie bestii piekielnej, a nie człowieka. Też przypuszczam, że mieli z synem – że tak to ujmę kolokwialnie – “nierówno pod sufitem”. Jak jednak okazuje się z wiadomości bieżących, podobnych ludzi mamy i teraz pod nosem. Makabra! surprisesad

Z tą służbą pierwotnie napisałam w liczbie mnogiej, tak to nawet opublikowałam, ale potem, nie mając pewności, przeprawiłam niepotrzebnie na pojedynczą. ;)

Dziękuję, zaraz poprawiam oba błędy. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

 

 

Pecunia non olet

Napisałem komentarz, który z jakichś bezczelnych przyczyn się nie zapisał.

Zatem raz jeszcze:

 

Czołem bruce,

 

Tekst o przerażającej historii. Natomiast wdzięcznie wpleciona fantastyka, dobrze tłumaczy elementy stanu faktycznego, znakomicie mrok historii i elementy fantastyczne się splatają.

Ileż bym dał, aby znać miejsce twojego pobytu…

Bardzo ustawowe sformułowanie, zmieniłbym na “aby wiedzieć, gdzie jesteś…” albo coś takiego.

 

Co do samej historii to przerażająca i pokazująca najgorsze strony ludzkości, gdy odbierana jest wszelka nadzieja. Przypomniał mi się głośny kiedyś Józef Fritzl, o którym czytałem kiedyś książkę “Sprawa Josefa Fritzla”. Równie straszna opowieść. 

 

A mimo to udało Ci się skończyć szczęśliwym zakończeniem, choć lat życia i utraconej miłości nic nie wróci. Niemniej koncepcja z błąkającą się duszą bardzo dobra. Dała jakiś promyczek nadziei do strasznej rzeczywistości. 

 

Klikam i pozdrawiam!

Beeeecki, witam, kłaniam się i serdecznie dziękuję. :)

Już zmieniam wskazany fragment, dziękuję za pomocną radę. :)

Istotnie, wiele zna się podobnych historii, mimo to nadal zdumiewają, nadal są nie do uwierzenia… 

Pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Cześć Bruce,

Na początek jedna, zauważona literówka, żeby mi nie umknęło:

“…zaręczyli się w tajemnicy, przekonali, że teraz już nikt ani nic ich nie rozdzieli.” 

Historia jest straszna ale to bardzo dobrze, że nie uciekasz od takich tematów. Najgorsze jest jednak to, że co jakiś czas się słyszy o takich Monnier, czy Fritzlach. Szkoda, że ziemska sprawiedliwość jest w takich przypadkach bardzo nierychliwa, a i nadprzyrodzona, jakoś się nie spieszyła, tyle, że była skuteczna:).

Tekst napisany jest prosto, ale może przez to właśnie nic nie rozprasza czytelnika i widać całe zło.

Kliknę, bo poruszyła mnie ta opowieść.

Serdeczne podziękowania, Czeke, to wspaniały komentarz; dzięki także za klik. :)

Zaraz poprawiam błąd, dziękuję. :)

Pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka