- Opowiadanie: Ghash83 - Alojz i Heksa

Alojz i Heksa

Opowiadanie inspirowane śląskim folklorem górniczym. Napisane rok temu na konkurs “Pigmalion Fantastyki”.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Alojz i Heksa

 Nad ruinami starej kopalni Bobrek-Centrum zapadał zmierzch. Czerwona tarcza słońca, niemal do połowy schowała się za horyzontem. Cienie rzucane przez powyginane resztki wieży wyciągowej rysowały fantastyczne kształty na ziemi. Wokół panowała cisza, przerywana niemrawym cykaniem świerszczy i gruchaniem powracających do gniazd zdziczałych gołębi pocztowych.

 Alojz, który stał w cieniu dawnej cechowni przyglądał się temu spokojnie. Czekał…

 Skarbnik jak zawsze pojawił się znikąd. Wyglądał zwyczajnie – jak na siebie. Ubrany w galowy mundur sztygarski z pięknym białym pióropuszem, podpierał się na starym, wysłużonym czekaniku, a w lewej ręce trzymał starą karbidkę. Podczas ich spotkań zawsze przybierał postać starszego, siwowłosego mężczyzny, o trudnych do określenia rysach twarzy, skrywanych pod bujną, prawie białą brodą. Najbardziej niesamowite były jego oczy. Czerwone, jak dwa rozżarzone węgielki w niczym nie przypominały ludzkich. Spoglądając w oczy skarbnika, Alojz odnosił wrażenie, jakby ktoś odczytywał jego duszę i sprawdzał, czy nie zalęgło się w niej jakieś zło. Trochę tak, jak w tym starym, amerykańskim filmie, o motocykliście z płonącą czaszką…

– Mom do Ciebie robota. – Odezwał się swoim głębokim basem wprost do Alojza. – Sam niedaleko, na Bobrku. Już pora dni, łazi tam jedyn taki bebok. Jedyn z tych, co to niy znają umiaru w swojij robocie. Myśla, żeś som już słyszoł, co znikło kilka bajtli z osiedla… – Alojz skwapliwie przytaknął skarbnikowi, bo rzeczywiście słyszał od kilku kumpli o tych przypadkach. 

– Ludzie godają – powiedział do Skarbnika – że chyba widzieli ostatnio cudzych w okolicy, i to takich, co im na Goroli wyglądali. I jakoś tak zawsze się dzioło, że było to w te dni, kej jakiś bajtel znikoł. Już nawet się chopy zaczęni zgodywać, coby patrole wystawić, a jak się zaś pokożą…

– Gorole, gorolami – przerwał mu Skarbnik niecierpliwie – niech tam chopy z nimi pogodają po swoimu, nie zaszkodzi. Ale akurat ze znikającymi bajtlami nic wspólnego niy mają. Jak żech ci już godoł, momy tu beboka. I jest to pieron, z kierym trza zrobić porządek. Bo widzisz. Łon nie dość, że porywo bajtle jak leci i za jedno mu, czy grzeczny czy nie, to jeszcze zdo mi się, że niy robi tego som z siebie.

– Jak niy som z siebie, to wto jeszcze może za nim stoć? – zapytał Alojz.

– HEKSA – powiedział poważnym głosem Skarbnik.

Alojz zadrżał. Prawdziwa, Śląska Heksa, to nie w kij dmuchał. Nijak się ma do Baby Jagi czy innych starszych pań, którym gdzie indziej przypisuje się rolę czarownic i innych takich. Przy Heksie nawet najgorszy gorol, mógł uchodzić za swojaka, z którym można pójść na piwo.

Heksa była mistrzynią mrocznego działania. Zawsze samotna, zgorzkniała, wcale nierzadko brzydka i gruba (choć to nie był warunek konieczny). Z nieodłącznym czarnym kotem – jedynym uznawanym przez nią towarzyszem, który co do zasady był także użytecznym pomocnikiem w podejmowaniu pewnych magicznych praktyk.

No właśnie. Heksy dysponowały swoją własną odmianą czarnej magii, która pozwalała im sprowadzić nieszczęście na każdego, kto w jakikolwiek sposób popadł w ich niełaskę. Ich możliwości obejmowały wszystko. Od drobnych nieżytów żołądka, po naprawdę poważne klątwy, które mogły doprowadzić nawet do śmierci ofiary. Te drobne rzucały ot tak, słowem czy spojrzeniem. Te poważniejsze wymagały przeprowadzenia nierzadko okrutnych rytuałów, których przebieg utrzymywały w ścisłej tajemnicy, a przekazywały sobie tylko na ucho i wielkim zaufaniu.

Im starsza była Heksa, tym większe były jej możliwości. Wynikało to z praktyki i doświadczenia. Choć niektórzy sądzili, że to niezaspokojona samotność powodowała, że stawały się coraz bardziej zgorzkniałe i to właśnie od poziomu zgorzknienia zależała ich moc. Niezależnie jednak od wszystkiego, Heksa była przede wszystkim bardzo inteligentną i złośliwą osobą, które nigdy nie należało lekceważyć.

Wszystkie te informacje przewijały się w głowie Alojza pobudzając prawdziwą panikę. Niby wiedział, że skoro Skarbnik wezwał go na spotkanie, to sprawa będzie z tych, z którymi normalni ludzie sobie nie poradzą. Zawsze tak było. Alojz miał już na koncie kilka starć z utopcami, które dość regularnie pojawiały się nad Bytomką. To były dość proste zadania. Wystarczył czekanik podarowany mu przez Skarbnika, zrobiony z jarzębinowego drewna i srebra. Jeden dobrze wymierzony cios w głowę i po sprawie. Nawet szpady, także spreparowanej przez Skarbnika, nie musiał z pochwy wyciągać.

Beboków też się nie bał. Po pierwsze był już całkiem dorosłym mężczyzną, a one zagrażały głównie dzieciom. Poza tym, te kilka lat pracy na kopalni, pozwoliło mu na wyrobienie sobie muskulatury godnej kulturysty, więc to on stanowił zagrożenie dla niesfornych straszydeł, nawet bez broni.

 Co innego, gdy chodziło o Hekse. Mimo wszystkich swoich dotychczasowych doświadczeń ze światem nadprzyrodzonym, Alojz na to nie czuł się gotowy. Co więcej. Cała sprawa zaczęła napędzać mu stracha. Nigdy nie spotkał żadnej z nich, ale nasłuchać się na ich temat miał niejedną okazję. Choćby od Zeflika, który twierdził, że jedna z nich, rzuconą klątwą sprawiła, że przez cały miesiąc nic mu się nie udawało, z usmażeniem sobie jajecznicy na śniadanie włącznie.

 – Widza, że strach Cię oblatuje. – Skarbnik wdarł się swoimi słowami w myśli Alojza. – Niepotrzebnie. Heksa to potężna istota, ale dosz się z nią rada. Naucza Cię jak. Ale nojprzód musisz chycić tego beboka.

***

 Za łapanie beboka Alojz zabrał się klasycznie. Zaczął od karczmy przy dawnej ulicy Konstytucji. Tam, przy piwie najlepiej zbierało się wszelkie plotki i towarzyszące im teorie. Siedząc przy drugim kuflu wiedział już, że wszystkie dotychczasowe porwania wydarzyły się w okolicach ulicy Pasteura i Stalowej, niedaleko ruin huty, gdzie mimo zakazu zdarzało się dzieciakom szukać złomu. Tam zniknęli pierwsi dwaj chłopcy. Kolejny zniknął nieco dalej, w okolicy dawnego torowiska, gdzie kiedyś chłopakom zdarzało się kraść węgiel. Można powiedzieć, że ci trzej mieścili się w zakresie standardowego „modus operandi” beboków. Byli to młodzi szperacze, należący do jednej z okolicznych band, których po wojnie namnożyło się w całej okolicy.

 Co innego dwóch kolejnych. To byli grzeczni chłopcy, z porządnych domów, którzy wracali z tego, co aktualnie robiło na Bobrku za szkołę. Zniknęli dzień po dniu, obaj najprawdopodobniej w okolicy placu zabaw, przez który przechodzili zazwyczaj w drodze do domu. Cechą wspólną dla wszystkich tych sytuacji był zasadniczy brak świadków zdarzenia.

 W knajpie Alojz potwierdził tylko to, co już powiedział Skarbnikowi. Ludzie te zniknięcia przypisywali widzianej w okolicy bandzie goroli, w myśl starej zasady, że gorol to samo zło.

 Alojz dopił do końca piwo, zapłacił i zaczął zabierać się do wyjścia. Wiedział już, gdzie mógł się spodziewać beboka, poszedł więc rozejrzeć się za jakimś miejscem, w którym mógłby się na niego zasadzić, tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Po drodze zaszedł do domu. Postanowił, że skoro skarbnik chciał beboka żywcem, to nie może zabrać ze sobą szpady. Zabrał więc tylko czekanik, który powinien wystarczyć do ogłuszenia stwora. O worek się nie martwił – wszak każdy bebok nosił ze sobą swój.

 Dla kamuflażu wziął stary płaszcz i skropił go wódką. Sam do pustej butelki po alkoholu nalał wody i tak przygotowany wyszedł z domu.

 Rozsiadł się na reszcie jakiegoś murku od strony dawnej ulicy Krzywoustego, z którego miał dość dobry widok na cały plac zabaw, a także na spory kawałek ulicy Stalowej. Było jeszcze za wcześnie na to, by dzieci zaczęły wracać z zajęć, ale zależało mu na tym, żeby bebok, jeśli kręci się w okolicy przyzwyczaił się do jego widoku i sklasyfikował go sobie jako niegroźnego pijaczka. Spod starej czapki z daszkiem uważnie obserwował okolicę, pociągając od czasu do czasu z butelki, sprawiając wrażenie zalanego w trupa. 

 Po mniej więcej godzinie, zwrócił uwagę na cień niewielkiej postaci, która niezauważona przez nikogo innego, powoli przemieszczała się pod budynkiem przy ulicy Huty Julia 9A. Z początku wziął ją za szczególnie dużego, kudłatego kota, który wybrał się zapolować na szczury, ale po chwili zorientował się, że stwór jest za duży. Z tego co wiedział tygrysy i lwy z Chorzowskiego ZOO nie przetrwały wojny, a lokalne koty nie żyły na tyle długo, by ulec jakimś szczególnym mutacjom. Miał więc przed oczyma beboka. Najprawdopodobniej tego, który odpowiadał za ostatnie zaginięcia dzieci.

 Stwór szukał sobie wygodnego miejsca w okolicy ścieżki, na której zaczęły pojawiać się grupki dzieciaków.

– Mądre bajtle – pomyślał Alojz – wiedzą, że w grupie będzie mu trudniej.

 Bebok był jednak cierpliwy, Alojz zresztą też. Wystarczyło poczekać kilkanaście minut, żeby na drodze pojawił się osamotniony, lekko zalękniony chłopiec. Szedł powoli i rozglądał się na wszystkie strony. Tak na oko, musiał mieć z osiem czy dziewięć lat. Ubrany był w połatane, stare dżinsy, jakąś trykotkę z wyblakłym wizerunkiem bohatera jednej z przedwojennych bajek i czapkę. Starał się iść mniej więcej środkiem drogi, tak jakby wyczuwał, że ruiny murków mogą skrywać niebezpieczeństwo. I skrywały…

 Bebok poczekał aż chłopak ominie jego kryjówkę i prawie natychmiast, całkowicie bezgłośnie wyskoczył za nim, trzymając worek tak, by narzucić go dzieciakowi na głowę. Niemal w tym samym momencie Alojz zerwał się ze swojego miejsca i ruszył na pomoc. Jeszcze w biegu rzucił na wpół pełną butelką, bezbłędnie trafiając stwora w potylicę. Ten lekko zamroczony odwrócił się, aby spojrzeć wprost na rozpędzonego mężczyznę, który trzymał już w ręku czekanik i linę. 

– Uciekaj! – krzyknął do dzieciaka w biegu i dopadając do beboka przyłożył mu czekanikiem przez plecy. Mocno, ale z wyczuciem, tak, żeby miał szansę przeżyć. Drewno jarzębiny zrobiło swoje. Bebok padł na ziemię sparaliżowany, poddając się magii drzewa, wzbogaconej wyciętymi przez skarbnika znakami zaklęć. Alojz przystanął nad nim, rzucił jeszcze okiem w stronę dzieciaka, który pędził w stronę swojego familoka i zabrał się za wiązanie stwora.

– Terozki se pogodomy… – zamruczał pod nosem.

***

 Jakąś godzinę później Alojz znowu wpatrywał się wydłużające się cienie starego szybu czekając na Skarbnika. Do jednego z wystających prętów przywiązał beboka, który, poza głową siedział zapakowany w swój własny worek i popatrywał na dawnego górnika ze złością mrucząc coś tam pod nosem. 

Skarbnik pojawił się zaraz po zachodzie słońca. Skłonił się Alojzowi i spojrzał na beboka.

– Godej, coś zrobił z tymi bajtlami. – Zaczął bez zbędnych ceregieli. W odpowiedzi bebok zawarczał coś po nosem. – Niy próbuj, aby udować, co godać niy umiesz. Wiesz wto jo jest. Mie niy oszukosz.

 Bebok spojrzał na Skarbnika nie siląc się na ukrywanie złości. 

– Nic ci nie powiem. Nie twoja sprawa. – Alojz pierwszy raz usłyszał głos stwora. Piskliwy i nieprzyjemny, przywodzący na myśl szczura czy inne paskudztwo.

– Moja, oj moja. – Skarbnk westchnął podchodząc do beboka ze swoją karbidką w ręce. – Ale skoro nie chcesz godać som, to zrobimy to inaczyj. -Zwrócił się do Alojza: 

– Mosz sztrajchecle?

Alojz nie miał zapałek, za to z przyzwyczajenia nosił w kieszeni starą zapalniczkę Zippo, z tych na benzynę. Podał ją Skarbnikowi, który w widoczny sposób nie wiedział co ma z nią zrobić. Odebrał ją na chwilę, odpalił i podał skarbnikowi. Ten wziął swoją lampę i zapalił od zapalniczki i zwrócił się do beboka.

– Ta lampa pokazywał prowda o kopalnianych chodnikach. W jej świetle bydziesz musioł godać prawda. – Postawił lampę przed stworem tak, że jej światło padało na niego i powtórzył swoje polecenie:

– Godej! Kaj są bajtle. – Bebokiem telepnęło. Zaczął się szarpać i wić tak bardzo, że Alojz aż podszedł sprawdzić więzy. – Godej! – powtórzył duch kopalni – Widza, że już cię boli, a bydzie ino gorzyj. No chyba, że powiysz prowda. – Bebok zawył: – A żeby Cię pieron!… – ale Skarbnik nie zareagował, tylko powtórzył. – Godej! Bajtle. Kaj łone są!

– U Heksy! – Wykrzyczał wreszcie stwór z wyraźną ulgą w głosie.

– Tyla to i jo wiym. Ale łod tego mogymy zacząć. A terozki godej. Kaj je Heksa!

 Wyduszenie z beboka odpowiedzi na to pytanie zajęło Skarbnikowi dobre pół godziny. Trzeba było przyznać, że gadzina musiała się Heksy bać na poważnie, skoro niewątpliwy ból, jakiego doświadczała przy każdym wykręcie i próbie kłamstwa, nie wystarczał. W końcu jednak bebok się poddał i wycharczał:

– Pod Brzozami, w downyj sali zabaw.

 Skarbnik pokiwał głową. Złapał worek z bebokiem i rozpłynął się w powietrzu. Po chwili pojawił się przed Alojzem.

– Coś z nim zrobił? – Spytał Alojz.

– Bydzie musioł odbyć kara. Tyla musisz wiedzieć.

 Alojz wzruszył ramionami. Dla niego najważniejsze było to, że bebok nie będzie więcej zagrażał okolicznej dzieciarni. Niemniej jego zniknięcie nie rozwiązywało sprawy całkowicie. Pozostawała jeszcze Heksa.

– Słuchej. Kiedyś godoł, żeś mie wybroł jako porządnego hajera, cobych ci pomogoł chronić porządnych grubiorzy i ich rodziny, niy było żodnyj godki o Heksach. Wiysz. Utopce, beboki i cała ta reszta to jedno, ale Heksa to jednak inszo sprawa. Tu już niy starczy czekanikiem przez plecy przyloć, coby ją rozumu nauczyć.

– Mosz recht. – Odpowiedział skarbnik. – Heksa to srogo sprawa i muszymy się nią zająć. Ale nojprzód musza Cię nauczyć jak mosz się chronić przed jej urokami. Przyjdź zaś jutro, to zacznymy twoje szkolenie.

***

 Alojz miał za sobą nieprzespaną noc. Ile razy próbował zasnąć, tyle budził się zlany potem na skutek powtarzającego się koszmaru, którego nie potrafił zapamiętać. Treść snu umykała mu jak nigdy wcześniej. Pamiętał tylko czarnego kota, ale nie miał pojęcia z czym ma go powiązać. Marudny poszedł do ruin kopalni na spotkanie ze Skarbnikiem.

 Tam zastał starego ducha snującego się po zarośniętych ścieżkach. Kiedy zobaczył Alojza powitał go słowami:

– Tyś się chyba dzisiej kafyju niy napił. Coś taki markotny? 

Alojz chcąc nie chcąc opowiedział Skarbnikowi o swoich nocnych przeżyciach. W miarę opowiadania, ognie oczu Skarbnika rozpalały się coraz mocniej.

– Jest gorzej niż żech myśloł. – Skarbnik powiedział poważnym głosem. – Twój sen godo nom jedno. Heksa cie szuko. Niy wie jeszcze wtoś ty, ale to ino kwestia czasu.

Górnik spojrzoł na Skarbnika nawet nie próbując ukrywać swojego strachu. 

– I co jo mom z tym zrobić? – spytoł drżącym głosem. 

 Skarbnik skarcił go wzrokiem. 

– Nic się niy bój. Pedziołżech, że cie wszystykigo naucza. Nojprzód musisz wywabić ją z gniozda. Nojlypiej bydzie, jak zrobisz to tak…

***

 Wieczorem nieco spokojniejszy Alojz, uzbrojony w procę i kilka kulek łożyskowych, które za radą Skarbnika wykąpał wcześniej w wodzie święconej, którą wikary wlewał do kropielnicy w przedsionku kościoła spacerował spokojnie po osiedlu Pod Brzozami przyglądając się uważnie wszystkim kotom spotykanym po drodze. Ten którego szukał, zgodnie z tym co powiedział mu skarbnik miał być kruczoczarny, bez skrawka futra innego koloru i – to miała być jego cecha charakterystyczna – mieć różne oczy. Jedno typowo kocie, drugie podobne do ludzkiego, najpewniej zielone, bo takie miała większość kobiet, które zostawały Heksami. Górnik co prawda nie miał pojęcia jak uda mu się to zobaczyć u bądź co bądź niewielkiego futrzaka, ale ufał Skarbnikowi, który mówił, że jak trafi na właściwego, to będzie wiedział.

– Przydałby mi się medalion podobny do tego, który mieli wiedźmini z książek Sapkowskiego. – Powiedział wtedy do Skarbnika, a gdy ten nie zrozumiał odniesienia do literatury fantasy, dodał – No taki, który by wibrował, albo jakoś dyskretnie dawał znać, że zbliżam się do magii czy jakiegoś potwora. – Na co duch kopalni pokiwał ze zrozumieniem głową i powiedział, że pomyśli czy da się coś z tym zrobić. Niezależnie od tego co będzie, póki co musiał dać sobie radę sam.

 Zabierał się właśnie za kolejne okrążenie, kiedy zwrócił uwagę na kota, którego chyba wcześniej nie widział. Zwierzak leżał na murku jednego z płotów i zdawał się patrzeć na Alojza. – Żech już jest przewrażliwiony. – Pomyślał górnik i ruszył dziarskim krokiem. Kot zeskoczył z murku zaraz przed tym, jak miał przechodzić koło niego i pobiegł dalej. Wspiął się na kolejny płot i znowu zwrócił uwagę na Alojza, który zaskoczony zaczął uważniej przyglądać się zwierzakowi. Był na pewno czarny, ale czy całkowicie? Tego stwierdzić z całą pewnością nie mógł. Kot był też za daleko, by mógł próbować oceniać kolor jego oczu. Szedł więc dalej, ale tym razem już bacznie przyglądając się zwierzakowi, który czekał i patrzył tak, jakby rzucał wyzwanie. 

Kiedy Alojz się zbliżył, kot znowu zeskoczył i podbiegł kawałek dalej, ale tym razem górnik był już niemal pewny, że to zwierzak, którego szukał. Rozejrzał się wokół, a kiedy stwierdził, że zbliża się do Starej Cynkowni i ulicy Konstytucji, zdecydował się działać. Szedł dalej, jak gdyby nigdy nic, ale jednocześnie sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął procę. Drugą ręką, wyciągnął jedną z kulek i pomyślał, że w tej kwestii musi zaufać Skarbnikowi. Kiedy kot odwrócił głowę, szybkim ruchem przymierzył i wystrzelił kulkę wprost w zwierzaka. O tym, że trafił poinformował go straszny ryk, ale nie dobiegał on od zwierzaka. Ten, zgodnie z zapowiedzią skarbnika zmienił się w kupkę popiołu. Nie był bowiem prawdziwy. Był emanacją części mocy Heksy. Iluzją, która służyła do rekonesansu i zwiadu, w sposób, który nie zwracał niczyjej uwagi. W końcu, kto zwraca uwagę na zwykłego dachowca.

Alojz nie czekał aż krzyk ucichnie. Biegł w kierunku starego przystanku, w którego gruzach ukrył czekanik i posrebrzone przez Skarbnika szpadę i kord. Szybko je przypasał i zmówił szybką modlitwę – też zgodnie z poleceniem, jakie otrzymał od starego ducha. Czekał.

Heksa, cały czas wrzeszcząc biegła prosto w jego kierunku. Wyraz jej twarzy sugerował, że gdzieś w linii jej przodków można byłoby znaleźć mityczną Meduzę, albo przynajmniej bazyliszka. Wydawało się, że samym spojrzeniem, pełnym złości i gniewu będzie w stanie zamienić w kamień nie tylko Alojza, ale i pół okolicy. Wałek do ciasta, którym kręciła młyńce niczym kozak swoją szabelką sugerował, że nie zadowoli jej nic mniej, niż miazga z twarzy tego, który wraz z iluzją zwierzaka, pozbawił ją jakiejś części mocy.

Alojz wyszedł na środek drogi. W prawej ręce mocno ściskał obnażoną szpadę, w lewej sztygarkę. Odetchnął, uderzył kilofkiem o resztki asfaltu i mocno krzyknął:

– Niy przeleziesz!

Heksa stanęła jakby ją zamurowało. Spojrzała na stojącego przed nią górnika. Przekręciła głowę lekko w bok. I wrzasnęła:

– Tyś ocipioł peronie gupi! Jak ci zarozki przyfanzola, to z ciebie mokro plama na zoli łostanie! – Alojz zaczynał właśnie rozumieć wszystkie te opowieści kumpli od piwa, którzy wspominali, jak po pijaku wrócili do domu i zastali tam swoją teściową. Heksa zupełnie ignorując zupełnie milczenie górnika zdawała się rozkręcać coraz bardziej. – By cie pieron nogły z jasnego niyba strzelił. Byś wyłysioł. Byś łoparszywioł…

 Alojz stał pośrodku całej tej tyrady tak, jakby dotyczyła kogoś innego. Heksa chyba to zauważyła, bo stopniowo spowalniała tempo wykrzykiwanych przekleństw, aż całkiem zamilkła. Wtedy Alojz wyciągnął z uszu korki, które zrobił sobie z wosku świec kościelnych, który wydębił od kościelnego Janka. Wzmocnił uchwyt na czekaniku, przybrał poważną minę, która w jego przekonaniu miała zamaskować strach i zapytał tak, jak wcześniej Skarbnik pytał beboka:

– Kaj są bajtle!? – Co prawda jego głos nie wybrzmiał tak poważnie jak głos starego ducha, ale i tak udało mu się zainteresować Heksę.

– Jakie bajtle? – spytała z niewinnością dość nieudanie wymalowaną na twarzy.

– Te bajtle, co je ostatnio bebok porwoł. – odpowiedział Alojz nie reagując na heksowe miny.

– Bebok? A dyć jo nie znom żodnygo beboka.

-Dziwne. Dyć łon godoł co inszego. Pedzioł, że piynciu smarków ci przywłokł do chałpy.

Heksa zmrużyła oczy przyglądając się Alojzowi uważniej.

– Beboki godają co im ślina na język przyniesie. Nie wiedziołżeś ło tym? – spytała z nagłym błyskiem nadziei w oku.

– Możno i ja – odpowiedział Alojz – ino tyn, mioł prosto w łoczy oświecono karbidka Skarbnika, tóż i nie mógł fanzolić byle co ino prowda godoł.

– Skarbnik… – w głosie Heksy dało się teraz słyszeć tyle jadu, że wystarczyłoby do eksterminowania połowy Bytomia w czasach jego świetności – A co mo do tego tyn stary pieron!? Dyć łon nie powinien z gruby nosa wyściubiać!

– I nie wyściubio. Łod tego żech jest jo. – Powiedział Alojz, któremu zaczęła wracać odwaga.

 W tym momencie Heksa, której widocznie znudziło się całe to gadanie, bez żadnego ostrzeżenia rzuciła się na Alojza. Zamachnęła się potężnie wałkiem do ciasta, celując w jego głowę. Górnik nie dał się zaskoczyć i wykonał dość poprawną zastawę szpadą. Jednocześnie czekanikiem uderzył Heksę w bok. Niezbyt mocno, nie miał, jak wziąć odpowiedniego zamachu. Jednak uderzenie okazało się nad podziw skuteczne. Przez Heksę jakby prąd przepłynął. Odskoczyła od Alojza z sykiem.

– Skąd mosz ta kryka!? – krzyknęła ze złością.

Alojz lekko zaskoczony reakcją Heksy z wdzięcznością pomyślał o Skarbniku, od którego dostał swoją sztygarkę.

– Ty się moją kryką nie zajmuj, ino godej co z bajtlami! – Krzyknął. I tyle z tego było, bo Heksa odwróciła się na pięcie i biegiem ruszyła w stronę swojego gniazda. Popędził za nią.

 Dopadła drzwi i próbowała je za sobą zatrzasnąć, jednak górnik był tuż za nią i z rozpędu przywalił w nie barkiem. Siłą rozpędu wpadł do środka. 

 Gniazdo Heksy przypominało z pozoru chatę czarownicy z jakiejś bajki. Na środku sporego pomieszczenia było ognisko, nad nim wisiał kociołek, w którym bulgotała jakaś dziwna breja. Tu i ówdzie pod sufitem wisiały pęki suszonego ziela i grzybów, których Alojz nawet nie próbował rozpoznawać. W kącie można było zauważyć półkę z różnego rodzaju słoikami, z których część była pusta, a pozostałe wypełniały jakieś dziwne substancje. Byłe też stół, na którym stała świeca i wielka księga, a za nim półka pełna różnego rodzaju książek, z grzbietami o zatartych tytułach. Widział też drzwi do dalszych pomieszczeń i to na nich skupił swoją uwagę. 

 Heksa stanęła pomiędzy nim a drzwiami. Teraz Alojz wyraźnie słyszał, że dochodziły zza nich przerażone, chłopięce głosy.

 Nie zastanawiając się już więcej, zamierzył się na Heksę szpadą. Ciął z góry, mając nadzieję za jednym zamachem rozwalić czerep potwornej baby. Ta jednak, nad podziw zwinnie usunęła się z drogi ostrza i rzuciła w górnika trzymanym ciągle wałkiem do ciasta. Nie trafiła, ale i tak wybiła Alojza z równowagi. Siłą swojego uderzenia poleciał do przodu i prawie zderzył się z gorącym kotłem. Wyhamował w ostatniej chwili. Odwrócił się natychmiast i od razu musiał zasłonić się przed uderzeniem Heksy, która zdążyła chwycić jakąś miotłę, której wcześniej nie zauważył.

 Przyjął uderzenie na czekanik i zamachnął się szpadą. Nie trafił. Ale nie zrażony natarł ponownie. Tym razem celując czekanikiem w nogi Heksy. Ku jego zdziwieniu przeskoczyła nad drzewcem, ale z wielkim trudem. Dlatego ponowił natarcie. Udało mu się dosięgnąć jej tym razem trafiając w ramię. Krzyknęła przeraźliwie i wyraźnie straciła impet. Alojz się nie poddawał. Uderzył ponownie. Tym razem cios dosięgnął kolana wiedźmy, pozbawiając ją oparcia. Wrzasnęła straszliwie, ale górnik nie zwracał na to uwagi. Prawa ręka, trzymająca szpadę wykonała pchnięcie – prosto w serce Heksy. Spojrzała na nie z niedowierzaniem. Spreparowane przez Skarbnika ostrze, o czym Alojz dobrze wiedział, było szczególnie skuteczne w walce z wszelkiego rodzaju potworami i magicznymi istotami. Tym razem też potwierdziło swoją skuteczność. Z rany zaczął wydobywać się czarny, smolisty dym. Pojawił się też jasny, błękitny płomień, który powoli zaczął trawić ciało Heksy. Po chwili na podłodze leżała tylko szpada i kupka popiołu.

***

 Kilka dni później Alojz znowu spotkał się ze Skarbnikiem na terenie ruin kopalni. Opowiadał o zdarzeniach ostatnich dni. O swojej walce z Heksą. O uratowanych chłopcach.

W końcu podjął też temat, który nurtował go przez cały ten czas:

– Zawszech myśloł, że na Heksa niy ma rady. A jo się z nią poradził to o, bez wiynkszego wysiłku.

– Wiysz Alojz – powiedział do niego Skarbnik – to była jeszcze młodo i niydoświadczono Heksa. Niy wiedziała, że niy może tyla energii włożyć w iluzja kota. Beztóż, kejś trefił go kulką wytomkaną w wodzie święconyj, pozbawiłżeś ją mocy, kiero mogłaby wykorzystać do walki z tobą i rzucania klątw. Kiejby była starszo, to byś tak leko z nią niy mioł.

Alojz przyniósł też ze sobą jedną z ksiąg czarownicy, tę, którą zobaczył otwartą zaraz po wejściu do jej nory. Otworzył ją na stronie, z której zdawała się korzystać. Był tam rozpisany i rozrysowany jakiś rytuał, którego znaczenia nie potrafił zrozumieć i liczył, że stary duch wyjaśni mu to i owo. Stary duch przypatrzył się jej uważnie i stwierdził tylko:

– Coś mi się widzi, że problemy z Heksami, to my dopiero zacznymy mieć.

… Ale to będzie już całkiem inna historia.

 

Koniec

Komentarze

Hej, wybacz spam, ale masz taga "Tygodniowe wyzwanie", który może wprowadzać czytelników w błąd:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki, musiałem coś poklikać i nie zauważyć dodając opowiadanie. Wróciłem tu po dłuższym czasie i mam poczucie, że jest to bardzo “retro” system.

Ghash83

– Mom do Ciebie robota. – Odezwał się swoim głębokim basem wprost do Alojza. – Sam niedaleko, na Bobrku. Już pora dni, łazi tam jedyn taki bebok. Jedyn z tych, co to niy znają umiaru w swojij robocie. Myśla, żeś som już słyszoł, co znikło kilka bajtli z osiedla… – Alojz skwapliwie przytaknął skarbnikowi, bo rzeczywiście słyszał od kilku kumpli o tych przypadkach. 

Ciebie z dużej piszemy w listach, podobnie jak pan, twój. 

bez kropki po robota i odezwał się z małej. 

 

– Mądre bajtle – pomyślał Alojz – wiedzą, że w grupie będzie mu trudniej.

Skoro pomyślał, to nie zapisuj jako dialog. 

 

– Godej, coś zrobił z tymi bajtlami. – Zaczął bez zbędnych ceregieli.

Tu też masz błędny zapis dialog, więc podrzucam poradnik.

 

https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

ale Skarbnik nie zareagował, tylko powtórzył.

Błędny zapis dialogu.

 

– Przydałby mi się medalion podobny do tego, który mieli wiedźmini z książek Sapkowskiego. – Powiedział wtedy do Skarbnika, a gdy ten nie zrozumiał odniesienia do literatury fantasy, dodał [:]– No taki, który by wibrował, albo jakoś dyskretnie dawał znać, że zbliżam się do magii czy jakiegoś potwora. – Na co duch kopalni pokiwał ze zrozumieniem głową i powiedział, że pomyśli czy da się coś z tym zrobić. Niezależnie od tego co będzie, póki co musiał dać sobie radę sam.

 

Bez kropki po Sapkowskiego i powiedział z małej. 

Zapisujesz co powiedział Skarbnik w wypowiedzi górnika. 

 

– Żech już jest przewrażliwiony. – Pomyślał górnik i ruszył dziarskim krokiem. Kot zeskoczył z murku zaraz przed tym, jak miał przechodzić koło niego i pobiegł dalej. Wspiął się na kolejny płot i znowu zwrócił uwagę na Alojza, który zaskoczony zaczął uważniej przyglądać się zwierzakowi. Był na pewno czarny, ale czy całkowicie? Tego stwierdzić z całą pewnością nie mógł. Kot był też za daleko, by mógł próbować oceniać kolor jego oczu. Szedł więc dalej, ale tym razem już bacznie przyglądając się zwierzakowi, który czekał i patrzył tak, jakby rzucał wyzwanie. 

 

Myśli zapisane jak dialog. Bez kropki po przewrażliwionym, pomyślał z małej. 

Kot zeskoczył, do kolejnego akapitu, bo to nie są didaskalia do tego dialogu, który jest myślami.

 

 

– Te bajtle, co je ostatnio bebok porwoł.

Bez kropki.

 

– I nie wyściubio. Łod tego żech jest jo.

 

Bez kropki.

 

 

I powtórzenie.

 

 

Krzyknął. I tyle z tego było, bo Heksa odwróciła się na pięcie i biegiem ruszyła w stronę swojego gniazda.

Krzyknął z małej.

 

 

Świetna opowieść, śliczny folklor. Tylko zapis dialogów i myśli, pierunie do hasioka ;)

 

 

delulu managment

Nowa Fantastyka