- Opowiadanie: beeeecki - Pochwała głupoty

Pochwała głupoty

Ko­lej­ne przy­go­dy dziew­czyn­ki Zavli.

Tekst jest sa­mo­dziel­ny, acz do­ty­czy świa­ta już parę razy prze­ze mnie za­pre­zen­to­wa­ne­go na Por­ta­lu. Nie jest wy­ma­ga­na zna­jo­mość po­przed­nich.

Tym razem nieco sze­rzej i dłu­żej, do oceny Czy­tel­ni­ków, czy wy­szło.

 

Be­tu­ją­cym, bruce, Mar­sza­wie i Ada­mo­wi Hu­za­ro­wi, cześć i chwa­ła, wiele do­bre­go dali od sie­bie!

 

Po­zdra­wiam cie­plut­ko i miłej lek­tu­ry życzę

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, Ambush, Użytkownicy III, Użytkownicy V

Oceny

Pochwała głupoty

Zavla po­śli­zgnę­ła się na lo­dzie i wy­rżnę­ła o bruk.

– Psia­krew! – za­klę­ła.

Głowa pra­wie pękła jej z bólu. Leżąc po­obi­ja­na, pró­bo­wa­ła zo­rien­to­wać się, gdzie jest góra, a gdzie dół.

– Prze­klę­te kró­le­stwo musi bru­ko­wać wszyst­kie ulice – wy­mam­ro­ta­ła, ma­su­jąc czoło.

Czyjś wście­kły okrzyk uprzej­mie przy­po­mniał, że le­piej wziąć nogi za pas. W końcu ści­ga­ją­cy mogli zro­bić znacz­nie więk­szą krzyw­dę niż ka­mień ulicz­ny.

Rosły męż­czy­zna wy­padł zza za­krę­tu. Był bar­dzo bli­sko, a Zavla wciąż nie mogła się pod­nieść. Ści­ga­ją­cy się­gnął w jej kie­run­ku i wiel­ka łapa chwy­ci­ła kap­tur płasz­cza dziew­czy­ny, przy­du­sza­jąc ją. Nie­zgrab­ny unik nie­wie­le po­mógł.

– Nie wyj­dziesz z tego cało, ulicz­ny szczu­rze! – wy­ce­dził opraw­ca, uno­sząc pięść.

W tym mo­men­cie drugi zbir wy­biegł na ulicę i wpadł w po­ślizg, tak, jak Zavla wcze­śniej. Zde­rzy­li się, po­przew­ra­ca­li we trój­kę, na tyle szczę­śli­wie dla dziew­czy­ny, że żaden z ło­trów jej nie zgniótł. Tym razem ob­lo­dzo­na kost­ka bru­ko­wa wszyst­kim dała się we znaki.

Zavla za­mru­ga­ła zdez­o­rien­to­wa­na i zo­ba­czy­ła, jak z dziu­ra­wej kie­sze­ni jej płasz­cza wy­pa­da zło­ta­wy przed­miot, to­cząc się po śli­skiej ulicy z ci­chym zgrzy­tem. W tym mo­men­cie zbir chwy­cił ją za nogę i po­cią­gnął do sie­bie. Od­ru­cho­wo kop­nę­ła go w twarz. Nos miał tak twar­dy, że aż po­czu­ła ból w sto­pie, ale męż­czy­zna pu­ścił, war­cząc coś wście­kle. Wy­zwo­lo­na z uści­sku, prze­czoł­ga­ła się w kie­run­ku swo­je­go skar­bu, chwy­ci­ła go i, mimo bólu, spraw­nie wsta­ła. Męż­czyź­ni do­pie­ro zbie­ra­li się z ziemi, gdy po­bie­gła dalej.

Go­ni­li ją aż do gra­ni­cy dziel­nic, gdzie znik­nę­ła im z oczu.

– Wed­den cię do­rwie, mała zdzi­ro! – usły­sza­ła krzyk.

Prze­szu­ka­li oko­li­cę, ale nie od­kry­li jej schro­nie­nia, znaj­du­ją­ce­go się w pu­stej i ciem­nej piw­ni­cy. Nawet chudy kot nie miał­by łatwo wśli­zgnąć się do środ­ka, a co do­pie­ro czło­wiek, nawet jeśli był mi­zer­nej, jak Zavla, po­stu­ry. Naj­wy­raź­niej skra­dzio­ny przez nią przed­miot był cenny, bo męż­czyź­ni zre­zy­gno­wa­li z po­szu­ki­wań do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li, nie wie­dząc, że ich cel jest tuż pod nosem.

– Zwiał gdzieś dalej.

– To była dziew­czyn­ka – głos męż­czy­zny brzmiał po­nu­ro. – Teraz jej nie znaj­dzie­my, takie szczu­ry świet­nie się cho­wa­ją. W nocy chło­pa­ki wrócą z morza i pój­dzie­my grupą przez wszyst­kie za­uł­ki.

– Wed­den nas za­bi­je. To ja­kieś cenne, eg­zo­tycz­ne coś!

– Dla­te­go na razie nie musi wie­dzieć. Ponoć ma teraz gości, po­ten­cjal­nych na­byw­ców.

– I oni kupią coś, czego nie zo­ba­czą?

– To ja­kieś świry w kap­tu­rach. Za­gra­nicz­ni. Zba­je­ru­je ich!

Po tych sło­wach męż­czyź­ni ode­szli.

Zavla mil­cza­ła, choć serce wa­li­ło jej jak młot. Roz­ma­so­wa­ła guza i na­cią­gnę­ła prze­dziu­ra­wio­ny kap­tur na głowę. Zę­ba­mi cicho szczę­ka­ła z zimna, bo płasz­czyk miała zde­cy­do­wa­nie zbyt cien­ki na po­go­dę, która od kilku dni za­pa­no­wa­ła w całym mie­ście Darm­ness.

– Taka awan­tu­ra o ja­kieś małe coś – mruk­nę­ła, pa­trząc na skra­dzio­ny skarb.

Wy­glą­dał na cenny, nie żeby wi­dzia­ła w życiu wiele dro­gich rze­czy. Przy­po­mi­nał tro­chę błysz­czą­ce­go ziem­nia­ka, tylko że miał jesz­cze ja­kieś przy­ci­ski i za­wlecz­ki. Zavli cudo wy­da­wa­ło się po­dob­ne do ze­ga­ra na wieży ra­tu­sza, ale w kie­szon­ko­wej wer­sji.

– Nor­mal­nie nie okra­dam ta­kich zbi­rów jak Wed­den, przed­mio­ci­ku, więc bądź cenny, pro­szę cię.

Przez szpa­rę w oknie za­wiał mroź­ny wiatr i Zavla za­drża­ła, czu­jąc, że czas naj­wyż­szy się ogrzać.

– Wiel­kie dzię­ki, Ojcze Ludz­ko­ści, żeś ze­słał tę cho­ler­ną zimę – wark­nę­ła gra­mo­ląc się na ulicę. – Skoro już plu­jesz na nas śnie­giem, to może dał­byś cho­ciaż coś cie­płe­go do picia, co? – rzu­ci­ła w szare niebo, gdy już sta­nę­ła na nogi. Baer, Oj­ciec Ludz­ko­ści i opie­kun każ­de­go czło­wie­ka, nie od­po­wie­dział, ale za to śnie­żyn­ka wpa­dła jej do oka.

Sap­nę­ła, mru­ga­jąc.

– Tja… Szko­da, że nie ist­nie­jesz, bo bym ci po­wie­dzia­ła, jakim je­steś kre­ty­nem.

***

Star­sza De­tek­tyw Kró­lew­ska, Fryss z Myl­thu, była po­sta­cią pod wie­lo­ma wzglę­da­mi tra­gicz­ną, jed­nak nie lu­bo­wa­ła się w uża­la­niu. No może je­dy­nie trud­no było jej znieść obec­ność w tak za­py­zia­łym mie­ście jak Darm­ness. Dla elfa ten widok, ale przede wszyst­kim za­pach, były ni­czym tor­tu­ra.

– Klient prze­myt­ni­ka to podła rola – po­skar­żył się jej pod­wład­ny, na­rzu­ca­jąc el­fic­ki, szpi­cza­sty kap­tur.

– Ffo­lisz stać na mro­zie, hę? – mruk­nę­ła po­nu­ro, nic nie mogąc po­ra­dzić na świst, który wy­do­by­wał się przy każ­dym sło­wie z luki w miej­scu dwóch przed­nich zębów.

– To już trze­cia roz­mo­wa, nic nam to nie daje! – za­pro­te­sto­wał to­wa­rzysz.

– Toś kiep­ski roz­móf­f­ca – fuk­nę­ła Fryss. – Poza tym, daje. Ffi­dzia­ły­śmy jakąś zło­dziej­kę, która chyba zffi­nę­ła naszą zgubę – wy­ja­śni­ła, za­kła­da­jąc ko­smyk fio­le­to­wych wło­sów za ucho.

– I nie zła­pa­ły­ście jej? Mo­gli­by­śmy już wy­je­chać…

– Muszę znać jej zle­ce­nio­daf­f­cę. Sama zło­dziej­ka to tylko jakiś ulicz­ny szczur.

Od­dział Śled­czy Zwal­cza­nia Ma­gicz­ne­go Prze­my­tu, któ­rym Fryss do­wo­dzi­ła, miał ostat­nio ręce pełne ro­bo­ty, ale to zle­ce­nie prze­ra­sta­ło po­zo­sta­łe. A przede wszyst­kim da­wa­ło Star­szej Kró­lew­skiej De­tek­tyw szan­sę, by się ze­mścić za utra­tę urody i dumy, tak cen­nych w mnie­ma­niu es­te­tycz­ne­go na­ro­du elfów.

– Mi­rith zna­la­zła w por­cie ko­lej­ny punkt za­cze­pie­nia. Jakiś mor­ski prze­myt­nik z re­no­mą. Po­pa­trzy­my, czy nasza zło­dziej­ka się tam po­ja­wi.

***

Smar­ki za­ma­rza­ły w nosie Zavli, gdy brnę­ła grzą­ską drogą.

– Le­piej już wpaść twa­rzą w błoto, niż huk­nąć o kost­kę bru­ko­wą – po­wta­rza­ła sobie, choć nie bar­dzo to w czym­kol­wiek po­ma­ga­ło.

Co gor­sza, ro­bi­ła się na­praw­dę głod­na.

 – Hej, bra­cisz­ku! – za­wo­ła­ła, gdy do­tar­ła na miej­sce.

– Czo­łem, księż­nicz­ko! Jeny, kto cię tak przy­ozdo­bił?

Teok ostat­ni­mi czasy stał się jej naj­bliż­szym ko­le­gą. Zavla lu­bi­ła go przede wszyst­kim za to, że po­tra­fił sobie ra­dzić i być z tego dum­nym. A że dalej po­zo­sta­wał dziec­kiem ulicy i jego los wcale się nie po­pra­wiał… cóż, lo­gi­ka Darm­ness.

– Aż tak źle? – mruk­nę­ła Zavla, od­ru­cho­wo ma­su­jąc głowę.

– Ta, pa­skud­ny guz. Pa­su­je do resz­ty cie­bie – od­parł Teok, szcze­rząc okrop­nie żółte zęby.

Zavla zdzie­li­ła go pię­ścią w pa­ty­ko­wa­tą rękę. Teok był tak chudy, jakby miał się roz­le­cieć przy lek­kim po­dmu­chu wia­tru, a prze­cież był star­szy od Zavli i nie­któ­rzy chłop­cy w jego wieku wy­glą­da­li na cał­kiem sil­nych, nawet jeśli nie jedli przez kilka dni.

– Żeś się teraz zro­bił pu­cy­bu­tem? – Zavla kry­tycz­nie po­pa­trzy­ła na kilka brud­nych szma­tek wokół Teoka, któ­ry­mi nie chcia­ła­by czy­ścić nawet błota z ulicy.

– Ano! – wy­szcze­rzył się chło­pak. – Na ten mróz lu­dzie za­kła­da­ją lep­sze buty i wolą ich nie znisz­czyć.

– Je­steś głupi – prych­nę­ła Zavla. – Prze­cież błoto za­mar­z­ło.

– A ty je­steś jesz­cze głup­sza, skoro mnie do cze­goś po­trze­bu­jesz – żach­nął się.

Zavla uśmiech­nę­ła się mi­mo­wol­nie.

– Tja, panie pu­cym­ro­zie. Wiesz może, co to jest? – Wło­ży­ła mu w dłoń skra­dzio­ny przed­miot.

Teok przyj­rzał się uważ­nie, wy­glą­da­jąc przy tym ni­czym znaw­ca. Po­cią­gnął kilka za­wle­czek, na­ci­snął w paru miej­scach, ale przed­miot po­zo­stał, jakim był.

– Nie mam po­ję­cia – po­wie­dział wresz­cie, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– To od­da­waj – wark­nę­ła roz­cza­ro­wa­na Zavla, agre­syw­nie się­ga­jąc po swój ta­jem­ni­czy skarb.

– Spo­koj­nie, księż­nicz­ko. – Teok pod­niósł rękę, tak, by nie mogła do­się­gnąć. – So­lid­ny ma­te­riał, ale chyba nie złoto. No i ma jakiś me­cha­nizm, więc do cze­goś służy. Czyli nie­złe, cenne. Od kogo to masz?

– Od­da­waj, cwa­nia­ku! – zde­ner­wo­wa­ła się, ska­cząc i pró­bu­jąc wy­rwać swoją wła­sność, jed­nak dała radę je­dy­nie po­dra­pać go po ko­śla­wo za­ce­ro­wa­nym rę­ka­wie.

Teok ode­pchnął ją na zie­mię, wy­ka­zu­jąc, że nawet w jego mi­zer­nej ręce drze­mie jakaś siła.

– Bez ta­kich, Zav. Masz mnie za zło­dzie­ja? Wiele razy mó­wi­łem ci, że nie krad­nę – po­wie­dział ze szcze­rą urazą w gło­sie. – Od kogo to masz?

– Tja, nie je­steś zło­dzie­jem, tylko oszu­stem, też mi róż­ni­ca – prych­nę­ła Zavla, wsta­jąc z ziemi i otrze­pu­jąc por­t­ki z gru­dek za­mar­z­nię­te­go błota. Gdy upa­dła, kap­tur zsu­nął się z jej głowy, zatem na prze­kór mroź­nym po­wie­wom na­rzu­ci­ła go szyb­ko z po­wro­tem.

– Dla mnie jest róż­ni­ca. I to udo­wod­nię, bo ci po­mo­gę – od­po­wie­dział Teok, jakoś ak­cep­tu­jąc, że igno­ro­wa­ła jego py­ta­nia.

– I pew­nie mnie oszu­kasz, hę?

Teok od­po­wie­dział tylko przy­ja­znym uśmie­chem żół­tych zębów.

***

Kanał Po­słan­ni­czy sta­no­wił iście el­fic­ki wy­na­la­zek. Był prak­tycz­ny, nie­po­trzeb­nie es­te­tycz­ny, po­ma­gał w dwor­skich in­try­gach i wy­wo­ły­wał spory na­uko­we. Jed­nak Fryss nie była na­ukow­cem, a de­tek­ty­wem śled­czym z upraw­nie­nia­mi pro­ku­ra­to­ra oraz pra­wem do nie­ogra­ni­czo­ne­go ko­rzy­sta­nia z ma­gicz­nej sieci in­for­ma­cyj­nej.

Próż­nio­wy kwa­drat przed jej głową chwil­kę sy­czał, jak ga­szo­ny ogień, mi­ga­jąc na nie­bie­sko, aż Fryss wchło­nę­ła treść za­ko­do­wa­nej wia­do­mo­ści, tak jakby wdy­cha­ła za­pa­chy łąki kwiet­nej. Potem Kanał znik­nął

– Jakie wie­ści? – za­py­ta­ła Mi­rith, za­wsze nieco zbyt tro­skli­wa. – Etheld czeka już dzie­sięć klep­sydr, trze­ba go zmie­nić, bo…

Fryss uci­szy­ła ją ge­stem ręki.

– Niech po­mar­z­nie, bę­dzie mniej ma­ru­dził. Zresz­tą zna co naj­mniej pięt­na­ście za­klęć ogrzef­fa­ją­cych – mruk­nę­ła, nie pa­trząc na pod­wład­ną.

Ję­zy­kiem prze­je­cha­ła po przed­nich dzią­słach bez zębów. Wzrok miała wbity w ścia­nę tym­cza­so­wej kwa­te­ry od­dzia­łu, ale ocza­mi wi­dzia­ła zu­peł­nie co in­ne­go. Scenę sprzed kilku lat, w któ­rej zo­sta­ła po­ko­na­na i upo­ko­rzo­na. Ona, wy­kształ­co­na na ma­gicz­ną wo­jow­nicz­kę, prze­kwa­li­fi­ko­wa­na z li­to­ści na de­tek­ty­wa. A prze­cież wtedy na jej miej­scu nikt by nie zwy­cię­żył­. Oczy­wi­ście, nie mogła tego do­wieść em­pi­rycz­nie, co dla elfów było świę­to­ścią, ale po­zo­sta­ła inna droga. Udo­wod­nić, że ze­msta zma­zu­je po­raż­kę.

Fryss otrzą­snę­ła się z za­my­śle­nia i po­pra­wi­ła na sobie płaszcz.

– Idzie­my zmie­nić tego pa­lan­ta. Bądź go­to­ffa, nie tylko my je­ste­śmy na ło­ffach.

***

Kró­le­stwo Fo­no­bo­ru mogło sobie robić ka­mien­ne ulice i po­sy­łać na nie ko­lej­ne pa­tro­le po­li­cyj­ne, ale rynsz­to­kow­cy, jak Zavla i Teok, za­wsze znaj­do­wa­li dla sie­bie miej­sce. Chło­pak po­pro­wa­dził ją pa­ro­ma skró­ta­mi i przej­ścia­mi przez sy­pią­ce się gru­za­mi bu­dyn­ki, aż zna­leź­li się w re­wi­rze por­to­wym, peł­nym so­lid­nych domów ku­piec­kich, któ­rych ścia­ny wy­bie­lo­no wap­nem. Zavla nie prze­pa­da­ła za tym miej­scem, bo­wiem szla­ja­ło się tu znacz­nie wię­cej osób go­to­wych zro­bić krzyw­dę bez żad­nej przy­czy­ny, ot choć­by pi­ja­ni ma­ry­na­rze.

– Kie­dyś spo­tka­łam tu praw­dzi­we­go mir­ti­sa. Nie ta­kie­go uda­wa­ne­go – szep­nę­ła, jakby ktoś miał ich pod­słu­chi­wać.

– Ta, a ja Baera z ro­dzi­ną – od­parł Teok.

– Ale ja na­praw­dę! – zde­ner­wo­wa­ła się, pod­no­sząc głos.

– „Darm­no się sta­rasz”, Zav – zbył ją sło­wa­mi, za po­mo­cą któ­rych im po­dob­ni miesz­kań­cy prze­ra­bia­li nazwę smut­ne­go mia­sta Darm­ness.

Ob­ra­żo­na Zavla za­szczę­ka­ła zę­ba­mi i już nic nie po­wie­dzia­ła.

W końcu sta­nę­li przed ma­syw­ny­mi drzwia­mi pię­tro­we­go domu ku­piec­kie­go, na któ­re­go szyl­dzie na­ma­lo­wa­no sta­tek z roz­wi­nię­ty­mi ża­gla­mi i jakiś napis.

– Po co wszę­dzie piszą. Tak, jakby każdy umiał czy­tać – żach­nę­ła się.

– To prze­klę­ty Fo­no­bor, księż­nicz­ko. Tu każdy umie czy­tać – od­parł Teok, choć ewi­dent­nie my­śla­mi był gdzieś in­dziej niż przy mało od­kryw­czych re­flek­sjach ko­le­żan­ki.

– Ty nie umiesz, ja nie umiem. A jesz­cze nawet…

– Szzzzz! – Teok uci­szył ją syk­nię­ciem i za­pu­kał do drzwi.

– Ty tak po pro­stu… – jęk­nę­ła Zavla. – Co to za miej­sce?

– Skąd masz ten przed­miot? – Tym razem Teok brzmiał bar­dzo po­waż­nie.

Zavla po­ka­za­ła mu język, choć na mro­zie szyb­ko po­ża­ło­wa­ła tej de­cy­zji.

– Chcę ci pomóc. Po­trak­tuj to serio – prze­strzegł, ki­wa­jąc pal­cem.

– Oddaj mi to, a może tak zro­bię.

Drzwi otwo­rzy­ły się, bu­cha­jąc na nich splo­tem za­pa­chów i cie­płym po­wie­trzem, ni­czym z wnę­trza pieca.

– Czego, przy­błę­dy?! Po­że­braj­cie gdzieś in­dziej, albo do­sta­nie­cie w papę! – wark­nął ma­syw­ny męż­czy­zna, który po­ja­wił się w wej­ściu i uniósł rękę, by speł­nić swoją groź­bę.

– Wy­ba­czy pan, ale szczur zna swego ad­mi­ra­ła – po­wie­dział szyb­ko Teok.

Męż­czy­zna za­trzy­mał się, jakby chło­pak rzu­cił na niego za­klę­cie. Nie żeby Zavla wie­dzia­ła, jak dzia­ła­ją za­klę­cia, ale być może tak też mogły. Jeśli w ogóle ist­niał­ty.

– Cie­bie to jesz­cze chyba wi­dzia­łem, ale to chu­chro? – mruk­nął, po­py­cha­jąc lekko Zavlę, która, pra­wie chud­sza od jego ręki, za­to­czy­ła się w tył.

– Szczu­rzy­ca, a co? – Teok zdą­żył rów­no­cze­śnie od­po­wie­dzieć, uchro­nić to­wa­rzysz­kę przed upad­kiem i za­trzy­mać ją przed wda­niem się w bójkę z odźwier­nym, które to star­cie by­ło­by po­dob­ne do walki ko­ma­ra z górą.

– Szczu­rzy­ca, hmm… – za­sta­no­wił się męż­czy­zna, przy­glą­da­jąc się Zavli uważ­nie . – Ad­mi­rał nie mówił, żeby was we­zwać, ale to mu się zda­rza. I tak ma teraz prze­rwę, przed ja­ki­miś go­ść­mi z za­gra­ni­cy. Tylko pa­mię­taj, że szczur szyb­ko opusz­cza okręt. Grzać mo­że­cie się przy kok­sow­ni­kach!

– Które znaj­du­ją się przy miej­skim gar­ni­zo­nie po­li­cji, oczy­wi­ście – od­po­wie­dział Teok ze zło­śli­wą uprzej­mo­ścią.

W środ­ku pełno było wszyst­kie­go. Odór potu, ty­to­niu i cze­goś ostre­go nie­mal zwa­lił ją z nóg, jed­nak cie­pło bu­cha­ją­ce z roz­pa­lo­ne­go ko­min­ka prze­ko­ny­wa­ło dziew­czy­nę, że warto jest znieść te trud­no­ści. Ślin­ka po­cie­kła jej na widok pie­czo­ne­go nad ogniem udźca.

– Oczy w pod­ło­gę i idź za mną – wark­nął Teok, cią­gnąc ją za rękę. Zavla rzu­ci­ła tę­sk­ne spoj­rze­nie za ob­ra­ca­nym nad pło­mie­nia­mi mię­sem.

Prze­ci­snę­li się przez kilka zbi­tych gru­pek, od któ­rych za­la­ty­wał gęsty, dziw­nie czer­wo­ny, dym fajek. Gości było za­ska­ku­ją­co dużo, jak na dom ku­piec­ki, a więk­szość z nich wcale nie wy­glą­da­ła na han­dla­rzy. Ktoś za ich ple­ca­mi krzyk­nął, sły­chać było dźwięk od­su­wa­nych krze­seł i prze­wró­co­nych sto­sów monet.

„Oczy w pod­ło­gę” po­wtó­rzy­ła w my­ślach Zavla, zna­jąc swoją zgub­ną cie­ka­wość. Spoj­rza­ła tylko ukrad­kiem i do­strze­gła błysk noża w dru­giej czę­ści izby. Po­wsta­łe za­mie­sza­nie znik­nę­ło im z oczu, gdy ze­szli ciem­ny­mi scho­da­mi, wzdłuż któ­rych po­wie­szo­no mrocz­ne por­tre­ty do­stoj­nie wy­glą­da­ją­cych ludzi oraz ob­ra­zy ze sce­na­mi mor­ski­mi. Były one krót­ko pod­pi­sa­ne, co Zavla znów uzna­ła za głu­pie i par­sk­nę­ła gniew­nie.

Za­trzy­ma­li się w nie­wiel­kim przed­po­ko­ju, gdzie ledwo do­bie­ga­ły ha­ła­sy z góry. Z ich zmro­żo­nych ubrań ska­py­wa­ła woda, szyb­ko two­rząc ka­łu­że wokół obło­co­nych butów.

Teok wy­cią­gnął skarb Zavli i zbli­żył do nosa, za­cią­ga­jąc się głę­bo­ko. Na­stęp­nie przy­sta­wił go do twa­rzy dziew­czy­ny. Za­pach był tak ostry i draż­nią­cy, że aż za­kasz­la­ła.

– Przy­pra­wa wul­ka­nicz­na – mruk­nął Teok, zwin­nie za­bie­ra­jąc rękę, gdy chcia­ła wy­rwać mu przed­miot. – Ad­mi­rał to jeden z han­dla­rzy przy­pra­wą. Może wie­dzieć, co to, a nawet dać ci dobrą cenę.

– Mo­głeś się mnie za­py­tać zanim tu we­szli­śmy! – zde­ner­wo­wa­ła się Zavla, otrze­pu­jąc wodę z rę­ka­wów i kap­tu­ra.

– To mo­głaś nie wcho­dzić. Je­steś tylko dziew­czyn­ką, Zav, i mu­sisz się wiele na­uczyć.

– Nie chcia­łeś mi tego oddać i…

– Nie ze­psuj nic, a może do­sta­niesz za to taką cenę, że bę­dziesz do końca zimy mieć co jeść. Może nawet wezmą cię na parę zle­ceń i po­sie­dzisz chwi­lę w cie­ple – prze­rwał, cały czas mó­wiąc cicho i wes­tchnął. – Wszyst­ko mi jedno, od kogo to masz, ale każdy z odro­bi­ną ro­zu­mu ra­czej by cię okradł niż za­pła­cił. A ad­mi­rał może być uczci­wy – wy­ja­śnił wy­ro­zu­mia­lej. Cza­sa­mi za­cho­wy­wał się jakby na­praw­dę był jej bra­tem i co wię­cej, dość roz­sąd­nym.

– Ad­mi­rał? – Słowo brzmia­ło co naj­mniej dziw­nie dla Zavli. – Zresz­tą, może być uczci­wy, ta? Bo to niby nie zło­dziej?

– Nie, to prze­myt­nik – od­parł z uśmie­chem Teok i za­stu­kał do drzwi.

– Prze­rwę mam! – krzyk­nął chra­pli­wy głos ze środ­ka, po któ­rym wy­brzmia­ło kilka gniew­nych słów w ja­kimś obcym, szorst­kim ję­zy­ku.

– Jeśli mnie wko­pa­łeś, to po­ża­łu­jesz – syk­nę­ła, przez krót­ką chwi­lę mając wąt­pli­wość, co do in­ten­cji Teoka.

– Tu twój szczur, ad­mi­ra­le! – od­parł gło­śno chło­pak, pa­trząc po­waż­nie na Zavlę.

Na chwi­lę za­pa­no­wa­ła cisza.

– Wejdź na po­kład, szczu­rze.

W środ­ku pa­no­wał pół­mrok, ale świa­tła było dość, by Zavla zo­ba­czy­ła mno­gość półek i szaf, na któ­rych po­upy­cha­no… wszyst­ko. Per­ga­mi­ny, zwoje, fiol­ki, torby, pę­ka­te worki, broń, różne wi­chaj­stry, a nawet ro­śli­ny, sło­iki z owa­da­mi i nie­wiel­kie klat­ki z ma­ły­mi gry­zo­nia­mi. W cen­trum po­ko­ju stał bu­ja­ny fotel. Sie­dział w nim odzia­ny w długi płaszcz czło­wiek, pa­lą­cy fajkę, z któ­rej wy­do­by­wał się czer­wo­ny dym. Znów ten sam za­pach wdarł się do nosa Zavli, zmu­sza­jąc ją do kasz­lu.

– Na­stęp­nym razem, gdy za­mel­du­jesz tylko sie­bie, a wej­dziesz z kimś, to nie wyj­dzie­cie stąd oboje – mruk­nął go­spo­darz, dmu­cha­jąc w fajkę, któ­rej żar na oka­mgnie­nie oświe­tlił twarz. Na jej widok Zavla za­drża­ła.

– Wiem, ad­mi­ra­le. To wy­ją­tek – po­wie­dział spo­koj­nie Teok. Jeśli oba­wiał się ad­mi­ra­ła, zna­ko­mi­cie to ukry­wał.

Męż­czy­zna mach­nął ręką, po­zwa­la­jąc im po­dejść bli­żej i buch­nął czer­wo­nym dymem z ust. W pół­cie­niu jego skóra miała ciem­ny, nie­mal bru­nat­ny od­cień, na­to­miast żółte oczy zda­wa­ły się świe­cić w sła­bym żarze fajki.

– Co to za chło­pak? – mruk­nął chra­pli­wie go­spo­darz, po­ka­zu­jąc na Zavlę.

– To moja ko­le­żan­ka, szczu­rzy­ca.

– I po co mi ona? – Gdy męż­czy­zna mówił, po­ka­zy­wał szpi­cza­ście za­koń­czo­ne zęby, jak u dra­pież­ne­go zwie­rzę­cia.

Zavla znów kaszl­nę­ła od dymu.

– Cher­lak nie może nawet znieść mojej przy­pra­wy. Wy­star­czy odro­bi­na Rów­ni­ny Wul­ka­nicz­nej, by fo­no­bor­skie gar­deł­ko wy­sia­dło – za­śmiał się po­gar­dli­wie męż­czy­zna. Śmiech miał pełny, jak ktoś, kogo nikt nie może prze­stra­szyć. I jak ktoś na­je­dzo­ny.

– Ad­mi­ra­le, moja szczu­rzy­ca zna­la­zła coś, co może cię za­in­te­re­so­wać. Dla swo­je­go i na­sze­go zysku, pro­si­my cię o pomoc – po­wie­dział grzecz­nie, ale za­czep­nie Teok.

Zalva już chcia­ła wtrą­cić, że nie jest żadną „moją szczu­rzy­cą”, ale spoj­rze­nie oczu ad­mi­ra­ła sku­tecz­nie ją zmro­zi­ło. Za­czy­na­ła wąt­pić, czy jest to czło­wiek. Cza­sa­mi w dziel­ni­cy por­to­wej po­ja­wia­li się przy­by­sze z in­nych ras, ale po­dob­nych do tego tutaj jesz­cze nie wi­dzia­ła.

Teok po­ka­zał przed­miot męż­czyź­nie, a ten wziął go w dłoń i zbli­żył do twa­rzy. Po krót­kiej ob­ser­wa­cji prze­stał się bujać w fo­te­lu, odło­żył fajkę i wstał zde­cy­do­wa­nie. Wtedy oka­za­ło się, że był na­praw­dę wiel­ki. Zavla po­czu­ła, jak ciar­ki prze­bie­gły jej po ple­cach.

– Ma na sobie gra­wer po­trój­ne­go węża! – wark­nął ad­mi­rał i zbli­żył się do nich, się­ga­jąc ręką do pasa, gdzie za­tknię­ty miał ostry to­po­rek. We­pchnął przed­miot z po­wro­tem do dłoni Teoka, a zro­bił to tak dy­na­micz­nie, że aż ode­pchnął chło­pa­ka do drzwi.– Masz mnie za głup­ca, szczu­rze?!

Ad­mi­rał na chwi­lę od­wró­cił się, pod­cho­dząc do swo­ich półek i prze­szu­ku­jąc je szyb­ko. Zavla po­my­śla­ła o uciecz­ce, ale strach ją spa­ra­li­żo­wał, po­dob­nie zresz­tą Teoka. „Przy­naj­mniej mnie nie wko­pał, bo też się boi tego… kogoś” po­my­śla­ła. W końcu ad­mi­rał zna­lazł fiol­kę z bur­gun­do­wym pły­nem, od­kor­ko­wał ją zę­ba­mi, a za­war­tość wylał na dłoń, po­cie­ra­jąc in­ten­syw­nie palce, jakby zmy­wał z sie­bie tru­ci­znę. Gdy skoń­czył, spoj­rzał na nich dziko.

– Kto­kol­wiek was przy­słał, jest głup­cem. Po­tra­fię sobie ra­dzić z ta­ki­mi cu­da­mi, tępe dzie­cia­ki – wark­nął, a jego dłoń znów się­gnę­ła do to­por­ka.

Zavla, jak za­wsze w nie­od­po­wied­nim mo­men­cie, po­czu­ła przy­pływ nie­mal wi­siel­czej od­wa­gi. Unio­sła głowę, by pa­trzeć w dziw­ne, żółte oczy ad­mi­ra­ła.

– Nie je­ste­śmy głu­pi­mi dzie­cia­ka­mi. Ty je­steś głupi, jeśli nie chcesz na­sze­go skar­bu. Znaj­dzie­my sobie in­ne­go fra­je­ra, który to od nas kupi. Chciał go mieć Wed­den, bę­dzie chcia­ło wielu in­nych! – wy­pa­li­ła bez prze­rwy, oba­wia­jąc się, że gdy się za­trzy­ma, to już nigdy nie od­zy­ska ta­kiej pew­no­ści sie­bie.

Ad­mi­rał za­milkł, mie­rząc ją spoj­rze­niem i gła­dząc obuch to­por­ka. Chwil­ka wy­star­czy­ła, by Zavla po­now­nie się sku­li­ła, go­to­wa przy­jąć wszyst­ko, co naj­gor­sze. A męż­czy­zna wy­glą­dał, jak za­po­wiedź złych rze­czy.

– Okła­ma­łeś mnie, szczur­ku – po­wie­dział po­wo­li ni­skim gło­sem. – To nie szczu­rzy­ca, to mała srocz­ka, która gło­śno krzy­czy i zbie­ra skar­by. Wiesz, co ro­bi­my ze srocz­ka­mi na Rów­ni­nie Wul­ka­nicz­nej? Tre­su­je­my je, by dla nas szpie­go­wa­ły i kra­dły bły­skot­ki – mówił, pod­cho­dząc bli­żej do dziew­czy­ny. – Nie macie po­ję­cia, co to, hę?

Gdy po­krę­ci­li gło­wa­mi, kon­ty­nu­ował, nieco spo­koj­niej:

– Je­steś spryt­na i głu­pia, skoro zwi­nę­łaś to od Wed­de­na. W in­nych oko­licz­no­ściach mój szczur miał­by rację i dał­bym ci szan­sę… – Uśmiech­nął się krzy­wo. – Macie szczę­ście, nie za­bi­ję was. Ale zrobi to ktoś inny.

– Nie ro­zu­miem – po­wie­dzie­li pra­wie jed­no­cze­śnie Zavla i Teok.

Ad­mi­rał skrzy­żo­wał ręce na pier­si i ode­tchnął głę­biej.

– To coś ma na sobie trój­gło­we­go węża, pięt­no Gli­gho­ru – od­parł ad­mi­rał, wska­zu­jąc na przed­miot w dłoni chło­pa­ka.

– Pięty kogo? – wy­msknę­ło się Zavli.

– P i ę t n o. Uni­ka­to­we za­klę­cie, które na­zna­cza każ­de­go, kto do­tknie przed­mio­tu i daje sy­gnał sek­cie or­kow­skich cza­ro­dzie­jów. To ich przed­miot i będą chcie­li go z po­wro­tem, a dzię­ki temu znaj­dą was bez pro­ble­mu – wy­ja­śnił, nie­zbyt prze­ję­ty ad­mi­rał.

– Znaj­dą nas? – prze­stra­szył się Teok.

Go­spo­darz wy­szcze­rzył spi­cza­ste zęby.

– Mnie nie i dla­te­go was nie za­bi­ję. Mam kilka znie­czu­la­czy magii, a zaraz spo­tkam się z cza­ro­dzie­jem, który jakoś to ścią­gnie. Teraz tylko od­su­nie­cie ode mnie ostat­nie po­dej­rze­nia.

– Ale… To nie­uczci­we! – To były je­dy­ne słowa, które przy­szły Zavli do głowy.

– Mała srocz­ko, je­steś cał­kiem od­waż­na, ale głu­piut­ka – wes­tchnął ad­mi­rał i za­my­ślił się. – Byłeś przy­dat­ny, szczu­rze, a twoja srocz­ka ma jakiś ta­lent. Wed­den za­szedł mi za skórę. Może, jak we­pchnie­cie mu to z po­wro­tem, Gli­ghor o was za­po­mni. Pew­nie nie za­wsze wy­kry­wa­ją wszyst­kich, kto to wie. Umó­wię spo­tka­nie z Wed­de­nem w ma­ga­zy­nie Sta­rej Stocz­ni. Od­da­cie mu to coś, w za­mian, po­wiedz­my, za­pła­cę wam kilka mie­dzia­ków, a jak się uspo­koi, to zo­ba­czy­my, co dalej.

– Trzy­dzie­ści mie­dzia­ków – od­parł od razu Teok, zanim Zavla zdą­ży­ła zro­zu­mieć, co do niej po­wie­dzia­no.

– Zgoda – mruk­nął z chy­trym uśmie­chem ad­mi­rał.

– Co? – wtrą­ci­ła Zavla, ale nikt nie zwró­cił na nią uwagi.

– Stara Stocz­nia. Wie­czo­rem – przy­po­mniał ad­mi­rał, sia­da­jąc po­now­nie w fo­te­lu. – Uwa­żaj­cie na za­kap­tu­rzo­ne isto­ty w ma­skach. To cza­ro­dzie­je Gli­gho­ru, całe życie kryją swoje twa­rze i nikt nie wie, kim są. A teraz zjeż­dżaj­cie. – Ad­mi­rał brzmiał na tyle wład­czo, że mi­mo­wol­nie go po­słu­cha­li.

***

Izba cuch­nę­ła strasz­li­wie, przede wszyst­kim przy­pra­wą wul­ka­nicz­ną, która ostat­nio ro­bi­ła nie­by­wa­łą ka­rie­rę w całej kra­inie. Fryss jed­nak nie miała na­stro­ju ani czasu na sub­stan­cje o wła­ści­wo­ściach nar­ko­ty­zu­ją­cych, choć nie­je­den elf by sobie tego nie od­mó­wił.

Wraz z Mi­rith mu­sia­ły prze­pchnąć się przez zbity tłum w głów­nym po­miesz­cze­niu, co uwła­cza­ło ich el­fic­kiej god­no­ści, ale po­roz­sta­wia­nie wszyst­kich po ką­tach pa­ro­ma za­klę­cia­mi mo­gło­by nie zo­stać mile przy­ję­te.

Gdy scho­dzi­ły ciem­ny­mi scho­da­mi, obok nich prze­mknę­ły dwie nie­po­zor­ne isto­ty. Aku­rat wzrok Fryss miała zna­ko­mi­ty, co wy­star­czy­ło, by roz­po­znać zło­dziej­kę z rana.

– Go­spo­darz ma towar, to te zło­dzie­jasz­ki – mruk­nę­ła krót­ko, gdy sta­nę­ły przed drzwia­mi.

Za­ło­ży­ły za­bez­pie­czo­ne sil­ny­mi za­klę­cia­mi neu­tra­li­zu­ją­cy­mi rę­ka­wicz­ki i ski­nę­ły sobie gło­wa­mi, wcho­dząc do środ­ka.

– Cie­szę się bar­dzo, że je­ste­ście, szla­chet­ne elfy! – po­wi­tał je go­spo­darz.

Zda­rza­li się szar­manc­cy i ele­ganc­cy or­ko­wie, ale to nie był jeden z nich. Fryss zdą­ży­ła oce­nić go w uła­mek chwi­li i mogła stwier­dzić, że uprzej­mość nie sta­no­wi jed­nej z jego zalet. I dla­te­go nie ona miała mówić.

– Witaj, panie. Za­pro­po­no­wa­łeś nam spo­tka­nie, oto je­ste­śmy. – Uda­wa­nie elo­kwent­nej elfki było łatwe, gdy miało się powab Mi­rith. – Czy masz okaz, o któ­rym nam wspo­mnia­no?

Ad­mi­rał uśmiech­nął się krzy­wo. Po jego skro­ni spły­wa­ła kro­pel­ka potu.

– Mam – od­parł. – Ale nie tutaj.

Fryss już go­to­wa była ci­snąć za­klę­ciem, ale po­wstrzy­ma­ła w sobie przy­pływ mocy, przede wszyst­kim dla­te­go, że ork mógł kła­mać, a też nie miała ocho­ty to­czyć walki z całą szaj­ką zbi­rów u góry. Król Wszyst­kich Elfów wy­so­ce cenił dys­kret­ność tej misji i za­mie­rza­ła speł­nić jego wolę.

– Wy­bacz na­chal­ność, ale jak mo­że­my kupić coś, czego nie wi­dzia­ły­śmy na oczy? – Mir­tih uśmiech­nę­ła się na­iw­nie.

– Od­da­ję ar­te­fakt za darmo, ale w za­mian wy­świad­czy­cie mi drob­ną przy­słu­gę. Po­trze­bu­ję sil­nych elik­si­rów an­ty­ma­gicz­nych.

Na­stęp­nie opo­wie­dział, co się wy­da­rzy­ło.

Fryss już wcze­śniej wie­dzia­ła, w czym rzecz i spo­dzie­wa­ła się proś­by or­kow­skie­go prze­myt­ni­ka. Wy­chwy­ci­ła zatem każdą de­spe­rac­ką nutę w jego gło­sie. Po­nad­to, ob­wie­si­ły się z Mi­rith ta­ni­mi ar­te­fak­ta­mi, by wy­paść wia­ry­god­nie jako uta­len­to­wa­ne cza­ro­dziej­ki i al­che­micz­ki. Kto wi­dział w el­fach tylko pięk­ne i po­grą­żo­ne w nauce isto­ty, do­strze­gał je­dy­nie mniej istot­ną część tej mo­ne­ty. In­try­ganc­two, od ma­łych sztu­czek po wiel­kie spi­ski, pły­nę­ło w ży­łach każ­de­go przed­sta­wi­cie­la Na­ro­du Mą­dro­ści.

– Zatem apli­ku­je­my ci elik­sir, który zmyje efekt za­klę­cia, a ty prze­ka­żesz nam lo­ka­li­za­cję? Skąd jed­nak wiemy, że nas nie okła­miesz? – pod­su­mo­wa­ła Mir­tih, która nawet wąt­pli­wo­ści prze­ka­zy­wa­ła w uro­czy spo­sób, mru­ga­jąc ocza­mi.

Ad­mi­rał kiwał głową na każde jej słowo.

– Nie chcę mieć nic wspól­ne­go z tym czymś. Po­wie­dzia­łem całą praw­dę, przy­się­gam na moje ple­mię. – Wy­ko­nał gest ręką, który w jego mnie­ma­niu miał za­pew­ne pod­kre­ślać przy­się­gę. – To musi wam wy­star­czyć.

„Och, oczy­wi­ście, że nam wy­star­czy” po­my­śla­ła Fryss, dając ze­zwo­le­nie ge­stem głowy i pa­trząc, jak Mi­rith wy­cią­ga z torby elik­sir praw­do­mów­no­ści. Po chwi­li zie­lo­ny płyn zo­stał wpusz­czo­ny do krwi ad­mi­ra­ła przez spe­cjal­ną strzy­ka­wę.

– Ma­ga­zyn Sta­rej Stocz­ni, tak? – za­py­ta­ła po­now­nie Mi­rith, gdy elik­sir za­czął dzia­łać.

– Tak, po zmierz­chu. Bę­dzie go miała dwój­ka dzie­ci. Nie oba­wiaj­cie się, usunę je po wszyst­kim, więc ślad się urwie.

Ad­mi­rał zażył wcze­śniej kilka od­tru­tek, a za­pew­ne i wie­rzył w uod­par­nia­ją­ce dzia­ła­nie przy­pra­wy. Fryss chcia­ło się śmiać, wi­dząc jego brak ro­ze­zna­nia. Do­ce­nie­nie kunsz­tu al­che­micz­ne­go i ma­gicz­ne­go elfów było jed­nym, ale zro­zu­mie­nie, jak ogrom­ną prze­wa­gę on daje, dru­gim. Ad­mi­rał po­zo­stał przy pierw­szym kroku.

– Jesz­cze jeden, dla pew­no­ści. Elf nie wy­ba­czy sobie, gdy jego elik­sir nie za­dzia­ła – Mir­tih uśmiech­nę­ła się prze­słod­ko, wy­cią­ga­jąc spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ną tru­ci­znę.

Ad­mi­rał znów ją wstrzy­mał, pod­szedł do swo­ich półek, by zażyć ko­lej­ną bez­oaro­wą od­trut­kę. Potem wypił elik­sir do dna.

– Na nas już czas. Ro­bie­nie z tobą in­te­re­sów, to czy­sta przy­jem­ność – po­że­gna­ła się Mi­rith i razem opu­ści­ły po­miesz­cze­nie.

– Mamy dwie-trzy klep­sy­dry nim za­cznie dzia­łać – stwier­dzi­ła al­che­micz­ka.

– Jeśli ffszyst­ko do­brze ob­li­czy­łaś – mruk­nę­ła Fryss.

– Trzy księ­ży­ce pi­sa­łam rów­na­nie na elik­sir. Nie po­my­li­łam się. – Grzecz­ność wy­pa­ro­wa­ła z Mi­rith, gdy za­kwe­stio­no­wa­no jej umie­jęt­no­ści.

– Do­brze – uśmiech­nę­ła się prze­ło­żo­na. – Ffszyst­ko się po­tf­fier­dza. Gli­ghor też szuka.

Mi­rith zro­bi­ła skrzy­wio­ną minę.

– To gli­ghor­scy cza­ro­dzie­je zro­bi­li ci… – Nie do­koń­czy­ła, ale su­ge­styw­nie po­ka­za­ła na swoje zęby.

Fryss prze­wró­ci­ła ocza­mi, zra­żo­na de­li­kat­no­ścią to­wa­rzysz­ki.

– Tym razem oni po­ła­mią zęby.

***

– Wy­rzu­ca­my to do morza i za­szy­wa­my się u sie­bie – po­sta­no­wił Teok, gdy tylko od­da­li­li się od domu ad­mi­ra­ła.

– Tja… – prych­nę­ła Zavla, są­dząc, że przy­ja­ciel żar­tu­je.

Teok po­pa­trzył na nią na tyle groź­nie, na ile mógł to zro­bić taki cher­la­wy ob­dar­tus.

– Ty tak serio? Po grzy­ba kra­dłam skarb, skoro chcesz go wy­wa­lić? Może od razu sami się rzu­ci­my, pew­nie w wo­dzie nie jest się nawet głod­nym! – wark­nę­ła, bo pusty brzuch czy­nił ją zde­ner­wo­wa­ną.

– A weź to sobie – mruk­nął chło­pak, rzu­ca­jąc skarb na zie­mię. Na­stęp­nie po­tarł nos, owi­nął się szczel­niej przy­krót­ką na­rzu­tą i od­wró­cił.

Zavla po­pa­trzy­ła na niego, zbyt zła, by móc wy­ra­zić zdzi­wie­nie, ale schy­li­ła się po uczci­wie skra­dzio­ną wła­sność.

– Je­steś głupi – burk­nę­ła, bo do tego, mniej wię­cej, spro­wa­dza­ły się wszyst­kie jej myśli.

Wy­star­czy­ło, by po­ru­szyć w Teoku tę jego dziw­ną dumę.

– Ja głupi? Po­patrz na sie­bie! Wy­da­je ci się, że z cie­bie ja­kieś wcie­le­nie Baera, czy co?! My­ślisz, że Wed­den nie za­dźga ta­kie­go chu­chra i jesz­cze za­pła­ci?! Że ad­mi­rał nas nie wy­sta­wił, coby za­trzeć ślady? A nawet jeśli, to, że nie znaj­dzie nas ten cały Gli­ghor?! – krzyk­nął.

Do­tych­czas ni­ko­mu nie udało się prze­mó­wić Zavli do roz­sąd­ku, zatem nie dziw­nym było, że i Teok po­legł. W tym mo­men­cie dziew­czy­na upar­ła się tak bar­dzo, że jej od­por­ność na lo­gicz­ne my­śle­nie wzro­sła kil­ka­krot­nie.

– Bre­dzisz. Bre­dzisz i tyle! Nie wiem, jak ty, ale ja chcę prze­trwać. Może masz lep­szy spo­sób, ale to jest mój. Jedna duża akcja i mam tę cho­ler­ną zimę z głowy! – mó­wi­ła ma­cha­jąc rę­ka­mi i ro­biąc krót­kie od­de­chy, by nie zdą­żył jej prze­rwać. – Nie ob­cho­dzi mnie, kogo okrad­nę, bo i tego kogoś nie bę­dzie to ob­cho­dzić. Je­stem zbyt gówno warta, żeby kto­kol­wiek chciał mnie ści­gać!

– Wed­den, ad­mi­rał, ta sekta…

– A kij mnie ob­cho­dzi jakaś sekta! Bła­gam cię, wie­rzysz w takie bujdy?! Ja­kichś orków i cza­ro­dzie­jów w ma­skach? Może i sam Baer, co?! A nawet jeśli, to oni wszy­scy mają swoje, lep­sze ode mnie, spra­wy, gdzieś tam! – Po­ka­za­ła ręką w lo­so­wą stro­nę. – A tu i teraz je­stem głod­na i jest mi cho­ler­nie zimno! – wy­rzu­ci­ła ze zło­ścią, po­cią­ga­jąc nosem przy co dru­gim sło­wie. Mróz za­czął wy­ci­skać z jej oczu drob­ne łezki i za­mra­żać smar­ki w nosie, przez co wy­glą­da­ła jesz­cze ża­ło­śniej.

Teok po­ki­wał głową, za­ci­ska­jąc po­si­nia­łe usta. Ze szro­nem na roz­czo­chra­nej czu­pry­nie wy­glą­dał dziw­nie po­waż­niej, jakby był siwy i stary.

– Zav, je­ste­śmy tylko głod­ny­mi dzieć­mi. Ad­mi­rał to przy­wód­ca or­kow­skiej szaj­ki prze­myt­ni­czej, nie mó­wiąc już o tych cza­ro­dziej­kach. Trze­ba znać swoje miej­sce – za­koń­czył po­waż­nie, jak do­ro­sły, a nie tylko chło­pak zdol­ny do dumy ze swo­je­go ulicz­ne­go życia.

Nie lu­bi­ła, gdy prze­ma­wiał tak jakby był od niej kilka razy mą­drzej­szy, głów­nie dla­te­go, że był od niej kilka razy mą­drzej­szy. Po pro­stu uj­mo­wa­nie tego tak wprost na­ru­sza­ło jej rynsz­to­ko­wą ety­kie­tę.

– Sam po­wie­dzia­łeś, że je­stem głu­pia, więc mogę robić głu­pie rze­czy – od­burk­nę­ła, znów po­cią­ga­jąc nosem. Bra­ko­wa­ło jej ar­gu­men­tów, więc po­sta­no­wi­ła się­gnąć po naj­lep­szy, jaki zna­la­zła. Pod­nio­sła grudę zmar­z­nię­tej ziemi i rzu­ci­ła w Teoka. Nie tra­fi­ła, a po­cisk roz­pry­snął się efek­tow­nie na ulicy.

– Masz rację, do­pó­ki ży­jesz, mo­żesz robić głu­pie rze­czy – mruk­nął Teok ze zło­śli­wym uśmie­chem, po czym wło­żył ręce do po­szar­pa­nych kie­sze­ni, od­wró­cił się i od­szedł.

– I do­brze. Wię­cej mie­dzia­ków dla mnie!

Nie ob­cho­dzi­ło jej, dokąd po­szedł. Na ten mo­ment miała go po dziur­ki w nosie. Być może i ro­zu­mia­ła ry­zy­ko, o któ­rym mówił, ale Wed­den, czy inny, ist­nie­ją­cy lub nie (do tego dnia Zavla nie są­dzi­ła, by or­ko­wie byli praw­dzi­wi) zbir, nie stał nad nią z nożem. Z kolei mróz i wiatr prze­ni­ka­ły ją aż do kości, zaś nie­kar­mio­ny brzuch coraz bar­dziej do­ma­gał się cze­go­kol­wiek do je­dze­nia. To było praw­dzi­we za­gro­że­nie.

Zna­le­zie­nie ma­ga­zy­nu Sta­rej Stocz­ni nie oka­za­ło się łatwe, przede wszyst­kim dla­te­go, że w dziel­ni­cy por­to­wej stało pełno ma­ga­zy­nów sta­rych stocz­ni. Jed­nak t a „Stara Stocz­nia” była tylko jedna – ogrom­ny i pu­sta­wy bu­dy­nek, w któ­rym śmia­ło po­mie­ści­ły­by się duchy wszyst­kich ma­ry­na­rzy, któ­rych za­bra­ło morze. Przy­naj­mniej w oce­nie Zavli, która nie do końca roz­róż­nia­ła „dwa­dzie­ścia” od „dwu­stu” lub „dwu­dzie­stu ty­się­cy”.

Po­krę­ci­ła się chwi­lę wokół po­nu­re­go, okrut­nie ci­che­go bu­dyn­ku, a gdy za­czę­ło się ściem­niać, wśli­zgnę­ła się do środ­ka. We­wnątrz pa­no­wał już pół­mrok, przez co od lat ku­rzą­ce się ster­ty ma­łych i du­żych skrzyń wy­glą­da­ły ni­czym dziw­ne, kan­cia­ste po­two­ry.

Z nie­przy­jem­ny­mi ciar­ka­mi Zavla obe­szła halę przy akom­pa­nia­men­cie po­gło­su wła­snych kro­ków. Obej­rza­ła kilka skrzyń, za­pa­mię­ta­ła parę miejsc na kry­jów­kę i wy­my­śli­ła drogi uciecz­ki. Po­czu­ła się przez to bar­dzo roz­sąd­na, dużo roz­sąd­niej­sza niż jakiś tępy Teok, który sobie po­szedł. Oj tak.

Przez za­do­wo­le­nie z sie­bie nie za­uwa­ży­ła, że na ze­wnątrz za­padł już wie­czór. Je­dy­nie wąska smuga świa­tła bla­de­go, zi­mo­we­go księ­ży­ca wpa­da­ją­ca przez okno po­zwa­la­ła co­kol­wiek zo­ba­czyć w ma­ga­zy­nie. Wy­star­czy­ło jed­nak, by Zavla do­strze­gła, jak do środ­ka wcho­dzi pięć ciem­nych kształ­tów.

Dzia­ła­jąc po swo­je­mu, po­win­na prze­kraść się obok i uciec, tylko wtedy nie do­sta­ła­by za­pła­ty, a wizja cie­płej zupy w ogrze­wa­nej karcz­mie od­da­li­ła­by się bez­pow­rot­nie. Nie­ste­ty, mu­sia­ła być jak Teok, uda­wać pewną sie­bie, nawet, jeśli bała się okrut­nie.

Za­ci­ska­jąc coraz moc­niej palce na przed­mio­cie, po­szło ku przy­by­szom, mo­dląc się do Baera, żeby jed­nak ist­niał i jej po­mógł.

– Przy­by­li­ście! – krzyk­nę­ła, bar­dziej jak he­rold ob­wiesz­cza­ją­cy zja­wie­nie się go­ścia na kró­lew­skie przy­ję­cie, niż prze­stęp­ca pró­bu­ją­cy za­ro­bić. – Mamy in­te­res do ubi­cia!

Ciem­ne kształ­ty sta­nę­ły przed nią, a środ­ko­wy z nich par­sk­nął śmie­chem.

– Ubi­je­my, ubi­je­my – po­wie­dział, ki­wa­jąc głową.

Zavla z prze­ra­że­niem za­uwa­ży­ła, że dwa cie­nie ją okrą­ża­ją.

– Ubi­je­my cie­bie, tak jak ktoś ubił ad­mi­ra­ła.

***

– Chcę mieć chło­pa­ka i dzief­f­czy­nę żyf­fych, prze­słu­cha­my ich.

Elfy wie­dzia­ły, jak kro­czyć po cie­niach, by w czar­nych płasz­czach być pra­wie nie­wi­docz­ny­mi. Zresz­tą w mroź­ny wie­czór i tak ni­ko­go nie było na ulicy.

– To ja­kieś szczu­ry rynsz­to­ko­we. Nie chcę cię roz­cza­ro­wać, ale nie każdy to cenne źró­dło in­for­ma­cji – wes­tchnął Etheld.

– Taki mam ka­prys – wark­nę­ła Fryss, nie za­mie­rza­jąc się kłó­cić. Nie teraz, gdy ze­msta była bli­sko.

Prze­mknę­li ka­wa­łek dalej, sta­jąc pod ścia­ną Sta­rej Stocz­ni. Wi­dzie­li, jak przed chwi­lą do środ­ka we­szła grupa zbi­rów, ale Fryss na­ka­za­ła się nie śpie­szyć. Paru mor­do­bij­ców nie miało zna­cze­nia wobec per­spek­ty­wy star­cia z gli­ghor­ski­mi cza­ro­dzie­ja­mi, któ­rych nikt nigdy nie po­ko­nał, a przy­naj­mniej nie na tyle, by ze­drzeć z ich twa­rzy maski i ujaw­nić ca­łe­mu świa­tu, kim są. Star­sza De­tek­tyw Kró­lew­ska za­mie­rza­ła być pierw­szą i wziąć so­lid­ny re­wanż za po­tycz­kę, w któ­rej stra­ci­ła urodę, re­pu­ta­cję i ka­rie­rę.

Każdy elf znał co naj­mniej kilka ję­zy­ków mi­go­wych, zatem wśli­zgu­jąc się do środ­ka, bez zbęd­nych słów wy­ja­śni­li ostat­nie kwe­stie ge­sta­mi. Mi­rith wcze­śniej po­da­ła im elik­sir, dzię­ki któ­re­mu oczy le­piej wi­dzia­ły w ciem­no­ści, bez trudu do­strze­gli zatem grupę pię­ciu zbi­rów ko­pią­cych w coś ze śmie­chem.

Elfy po­de­szły bli­żej, każdy ze swo­jej stro­ny.

– Wy­star­czy. Wy­fi­le­tu­je­my tę zło­dziej­ską rybkę – roz­legł się sa­dy­stycz­ny głos, a w sła­bym świe­tle bły­snął nóż.

Fryss dała sy­gnał i naraz roz­bły­sła magia trzech za­klęć. Nóż przy­wód­cy zbi­rów, wbrew mu­sku­lar­nej ręce, zwró­cił się prze­ciw niemu i wbił głę­bo­ko w gar­dło. Męż­czy­zna za­char­czał krwią, a trzech jego to­wa­rzy­szy krzyk­nę­ło prze­stra­szo­nych. Czwar­ty zdą­żył już wy­lą­do­wać w ścia­nie, przy­szpi­lo­ny na­pro­wa­dza­nym ma­gicz­nie beł­tem kuszy. Grupa spa­ni­ko­wa­ła, do­by­wa­jąc broni i roz­glą­da­jąc się za wro­giem.

Fryss z uśmie­chem wy­szła im na spo­tka­nie, tak by mogli ją zo­ba­czyć i za­ata­ko­wać. Unio­sła dło­nie, z któ­rych są­czy­ły się mgli­ste, nie­bie­skie wstę­gi mocy. Dwóch zbi­rów zo­sta­ło pod­nie­sio­nych i ci­śnię­tych na bok, gdzie Etheld po­de­rżnął ogłu­szo­nym gar­dła. Ostat­ni chciał ucie­kać, ale Fryss spę­ta­ła mu nogi za­klę­ciem i przy­cią­gnę­ła do sie­bie tak, że nabił się na ostrze jej szty­le­tu.

Gdy po­zba­wio­ne życia ciało osu­nę­ło się na zie­mię, el­fic­ki od­dział pod­szedł do zwi­nię­tej w po­si­nia­czo­ną kulkę, drżą­cej dziew­czy­ny. Obok niej le­ża­ło za­krwa­wio­ne ciel­sko prze­myt­ni­ka Wed­de­na, w któ­re­go mar­twej dłoni spo­czy­wał zło­ta­wy przed­miot. Fryss przy­cią­gnę­ła go do sie­bie, chwy­ta­jąc w an­ty­ma­gicz­ną rę­ka­wicz­kę.

– Weźmy to i zmy­waj­my się. Może unik­nie­my gli­ghor­skich agen­tów – rzu­cił Etheld, roz­glą­da­jąc się po ma­ga­zy­nie.

– Ffąt­pię. – Fryss wciąż uśmie­cha­ła się pod nosem.

– Wiesz cho­ciaż, co to jest?

–To gli­ghor­ski sprzęt, a tych nikt ich nie zna. Nie sły­sza­łam o ja­kim­kol­wiek przy­pad­ku, by zna­le­zio­no ich przed­miot. To może być pierw­szy przy­pa­dek w hi­sto­rii – wtrą­ci­ła Mi­rith, gło­sem jakby czy­ta­ła el­fic­ki pod­ręcz­nik.

– Cała ta sekta, to jedna wiel­ka ta­jem­ni­ca. Nikt nie wie, kim są, co robią, jakie mają cele. Po co w ogóle się w to mie­szać?! Odejdź­my stąd wresz­cie! – Etheld roz­glą­dał się ner­wo­wo.

– Za­pef­f­ne to na­zy­ffa­ją kom­pa­sa­mi ma­gicz­ny­mi – stwier­dzi­ła za­do­wo­lo­na Fryss. – Ponoć tego użyf­fa­ją do ffy­krf­fa­nia uta­len­tof­fa­nych ma­gicz­nie dzie­ci, które potem re­kru­tu­ją.

– Skąd to niby wiesz? – prych­nął Etheld.

– Po­tra­fisz to otwo­rzyć? – za­cie­ka­wi­ła się Mi­rith.

Fryss ode­tchnę­ła, zbie­ra­jąc w sobie magię.

– Nie teraz. Ffy­star­czy to trzy­mać, by ffy­czuć, że już tu są.

***

Bała się otwo­rzyć oczy. Sły­sza­ła strzęp­ki słów i kro­ków, ale nie ukła­da­ły się w jeden spój­ny sens. A może ukła­da­ły, lecz je­dy­nym, co czuła, był ból. Na całym ciele. Wszę­dzie. Nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać dresz­czy.

Zbiry Wed­de­na miały twar­de buty i ko­ści­ste pię­ści. Każdy cios za­zna­czył się na ciele, jakby wbito tam nóż. Tak przy­naj­mniej to czuła.

Ktoś cho­dził wokół niej, coś się błysz­cza­ło, lecz nie pró­bo­wa­ła nawet tego zro­zu­mieć. Chcia­ła po pro­stu umrzeć. Była szan­sa, że to za­koń­czy­ło­by ból. Prze­cież los nie mógł być aż tak bez­czel­nie bru­tal­ny, by także w za­świa­tach pa­stwić się nad Zavlą.

Nic nie mogło wy­rwać jej z otę­pie­nia. Nic, poza gi­gan­tycz­nym wy­bu­chem peł­nym krwi­ste­go, kar­mi­no­we­go ognia, który roz­pry­snął się o coś nie­wi­dzial­ne­go nie­daleko od niej, two­rząc pło­mien­ną ścia­nę. Jak się oka­za­ło, coś ta­kie­go obu­dzi­ło w niej strach, on zaś przy­po­mniał, aby za­wal­czyć o prze­ży­cie.

Otwo­rzy­ła sze­rzej oczy, by zo­ba­czyć trzy smu­kłe po­sta­ci, uwi­ja­ją­ce się wśród błysz­czą­cych wstęg i pło­mie­ni. Było to cał­kiem ładne, więc od­czoł­gu­jąc się do naj­bliż­szej z wcze­śniej zna­le­zio­nych kry­jó­wek, wciąż pa­trzy­ła jed­nym okiem na zma­ga­nia nie­zna­jo­mych. Jedna z wal­czą­cych, z fio­le­to­wy­mi wło­sa­mi, nawet rzu­ci­ła spoj­rze­nie ku Zavli, ale ry­chło ogień i inne bły­ski od­wró­ci­ły jej uwagę.

Dra­pież­ny pło­mień nadal pró­bo­wał po­żreć trzy dłu­go­wło­se po­sta­ci, jed­nak nie­wi­dzial­na blo­ka­da po­zo­sta­wa­ła sku­tecz­ną. Oprócz tego po­wie­trze prze­ci­na­ły dzie­siąt­ki czar­nych i fio­le­to­wych po­ci­sków, śmi­ga­ją­cych wokół głów wal­czą­cych. Wszyst­ko hu­cza­ło ma­ły­mi i du­ży­mi wy­bu­cha­mi.

Jeden z cza­ro­dzie­jów zo­stał pod­cię­ty przez coś w ro­dza­ju mgli­stej, czar­nej kosy i upadł bo­le­śnie na zie­mię. Ścia­na krwa­we­go ognia za­gię­ła się bar­dziej nad po­zo­sta­łą dwój­ką, pra­wie do­ty­ka­jąc ich płasz­czy. Zavla do­strze­gła, jak spo­mię­dzy pło­mie­nia­mi wy­cho­dzą trzy za­kap­tu­rzo­ne i odzia­ne w me­ta­licz­ne maski po­sta­ci.

Potem wczoł­ga­ła się mię­dzy skrzy­nie i bitwa znik­nę­ła jej sprzed oczu.

***

Ogień zu­peł­nie nie pod­da­wał się kon­tro­li, tak jakby nie miał nic wspól­ne­go za­rów­no ze świa­tem rze­czy­wi­stym, jak i świa­tem magii. To był inny, trze­ci świat, obcy i nie­po­wstrzy­ma­ny, któ­re­go nawet el­fic­cy cza­ro­dzie­je nie po­tra­fi­li okieł­znać.

Etheld padł pierw­szy, a coś ciem­ne­go prze­bi­ło mu pierś i wyjąc wy­ssa­ło z niego życie tak, że zo­sta­ła tylko po­marsz­czo­na, po­sza­rza­ła skóra. Mi­rith nigdy nie była uta­len­to­wa­ną cza­ro­dziej­ką, lecz wal­czy­ła dziel­nie, choć bez­sku­tecz­nie. Ogień wy­pa­lił twarz pięk­nej elfki, gdy zła­ma­ła się jej tar­cza. Teraz po­czer­nia­łe ciało le­ża­ło zaraz obok nogi Fryss.

Star­sza De­tek­tyw Kró­lew­ska wciąż wal­czy­ła, z drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­cią­gnię­ty­mi przed sie­bie, by utrzy­mać ba­rie­rę blo­ku­ją­cą ogień. Była na skra­ju wy­trzy­ma­ło­ści i mocy, lecz czer­piąc z nie­prze­bra­nych za­so­bów nie­na­wi­ści, po­tra­fi­ła się opie­rać.

Wtedy ich zo­ba­czy­ła. Trzy smu­kłe, czar­ne isto­ty, z po­nu­ry­mi, me­ta­lo­wy­mi ma­ska­mi bez wy­ra­zu za­miast twa­rzy. Bez żad­nych emo­cji, bez nie­po­trzeb­nych ru­chów, bez słów, były prze­ci­wień­stwem życia.

Po­wol­nym kro­kiem prze­szli przez roz­stę­pu­ją­ce się pło­mie­nie, ob­cho­dząc Fryss, dla któ­rej ogień nie był tak przy­ja­zny. Ich obec­ność za ple­ca­mi spra­wi­ła, że do jej nie­na­wi­ści wkradł się strach.

Mach­nę­ła jedną ręką, chcąc rzu­cić za­klę­cie na gli­ghor­skich cza­ro­dzie­jów. Błę­kit­na strza­ła roz­pry­snę­ła się o dłoń jed­ne­go z nich, a rów­no­cze­śnie ogień prze­ła­mał osła­bio­ną ba­rie­rę elfki, do­ty­ka­jąc twa­rzy.

I nagle ból ustał.

***

Zavla dy­sza­ła cięż­ko, nie po­tra­fiąc od­su­nąć się dalej. Mo­ty­wa­cyj­ne­go stra­chu wy­star­czy­ło na scho­wa­nie się, potem opu­ści­ły ją siły. Ból wró­cił z po­dwój­ną mocą, tak że nie mogła po­ru­szyć żadną koń­czy­ną.

Nagle ktoś chwy­cił dziew­czy­nę za ramię.

– Księż­nicz­ko. – Ktoś po­trzą­snął ra­mie­niem Zavli, wy­ry­wa­jąc ją na chwi­lę z otę­pie­nia. – Ciii. Nic nie mów, spa­da­my stąd. – Po­zna­ła głos Teoka, choć nie miała pew­no­ści, czy to praw­dzi­wy chło­pak, czy jakaś ma­gicz­na ułuda. Po wi­do­kach sprzed chwi­li by­ła­by w sta­nie uwie­rzyć we wszyst­ko.

Teok wziął ją pod ramię i dźwi­gnął z tru­dem.

– Wi­dzie­li cię? – mruk­nął ci­chut­ko.

Zavla jęk­nę­ła coś na kształt „nie” w od­po­wie­dzi. Teok po­ki­wał głową i prze­cią­gnął ją nieco dalej mię­dzy la­bi­rynt pu­stych skrzyń.

– Mu­si­my stąd ucie­kać. Dasz radę? – szep­nął.

– Dla­cze­go… Dla­cze­go wró­ci­łeś?

– Ad­mi­rał nie żyje. Resz­ta chyba jasna – mruk­nął. – Dasz radę ucie­kać?

Zavla po­wo­li za­czy­na­ła znów my­śleć trzeź­wo. Wzrok stał się wy­raź­niej­szy, a do koń­czyn na­pły­nę­ło tro­chę ener­gii. Z po­mo­cą przy­ja­cie­la pod­nio­sła się, bar­dziej pcha­na stra­chem niż siłą. Ma­ga­zyn wciąż dud­nił wy­bu­cha­mi i sy­kiem ognia.

– Chodź, idzie­my – wes­tchnął Teok, krzy­wiąc się na widok po­obi­ja­nej Zavli.

Jęk­nę­ła w pro­te­ście.

– Nie wy­głu­piaj się, Zav. Nie teraz.

– Ad­mi­rał… po­wie­dział, że to coś… za­pa­mię­tu­je, kto… trzy­mał. Mu­si­my… wie­dzieć, czy będą nas… szu­kać – wy­sa­pa­ła.

Teok po­ki­wał głową z nie­do­wie­rza­niem i uśmiech­nął się krzy­wo.

– Jak cię zbić, to nagle ro­bisz się mądra – stwier­dził, aż Zavla par­sk­nę­ła, wbrew bó­lo­wi.

Nie­zdar­nie prze­kra­dli się do kry­jów­ki, z któ­rej mieli widok na walkę. Ich kroki za­głu­sza­ły od­gło­sy ma­gicz­ne­go star­cia. Do­tar­li do ukry­cia w sam raz, by zo­ba­czyć, jak bitwa usta­je.

***

Twarz cuch­nę­ła spa­le­ni­zną, ale wciąż mogła wi­dzieć i sły­szeć. Obok niej le­ża­ło dużo bar­dziej znisz­czo­ne ciało Mi­rith.

Bo­la­ło, ale nie tak bar­dzo, jak ko­lej­na po­raż­ka. Jakaś siła wy­rwa­ła jej zza paska od­zy­ska­ny ar­te­fakt. Mogła tylko pa­trzeć, jak lą­du­je w dłoni za­ma­sko­wa­ne­go czar­no­księż­ni­ka, któ­re­go ota­cza­ło fio­le­to­wa­we, ma­gicz­ne świa­tło.

– Masz nie­na­wiść i cie­ka­wość, de­tek­tyw Fryss z Myl­thu – ode­zwał się. Ich maski ukształ­to­wa­no w for­mie twa­rzy zu­peł­nie po­zba­wio­nych wy­ra­zu. Taki sam był ten głos. Kom­plet­nie bez emo­cji, odar­ty z cze­go­kol­wiek, co po­zwa­la­ło zi­den­ty­fi­ko­wać mó­wią­ce­go. – Twoje dzia­ła­nia służą woli Gli­gho­ru – kon­ty­nu­ował, prze­jeż­dża­jąc pal­ca­mi po ar­te­fak­cie, ob­ra­ca­jąc go w dłoni.

Przed­miot po­szy­bo­wał w górę, wy­ko­nu­jąc ob­ro­ty wokół wła­snej osi. Potem roz­dzie­lił się na kilka ele­men­tów, a ze środ­ka wy­pły­nę­ła nie­bie­ska mgła, wy­peł­nia­jąc prze­strzeń do­oko­ła i roz­bły­sku­jąc srebr­ny­mi punk­ta­mi. Jedne z nich świe­ci­ły ja­śniej, inne były le­d­wie wi­docz­ne, po­dob­nie jak gwiaz­dy w nocy.

– Za­pew­ne do­my­śli­łaś się, że to jeden z kom­pa­sów magii – po­wie­dział bez­oso­bo­wy głos. – Pięt­no Gli­gho­ru to tylko za­bez­pie­cze­nie słu­żą­ce re­ali­za­cji jego woli. Wszyst­ko, co na­le­ży do Gli­gho­ru, wraca do Gli­gho­ru. Przed­mio­ty… – prze­rwał cza­ro­dziej, przy­glą­da­jąc się sre­brzy­stym punk­tom. – Ale też twoja nie­na­wiść. Twoje upo­ko­rze­nie. Wszyst­ko służy nam.

Słów było dość, by Fryss zmu­si­ła się do rzu­ce­nia za­klę­cia, by­le­by czar­no­księż­nik prze­stał mówić. Żaden z za­ma­sko­wa­nych nawet nie ru­szył ręką, a świe­tli­sty po­cisk i tak roz­pły­nął się w po­wie­trzu.

– Win­szu­ję, udało się wam pra­wie za­ma­sko­wać przed na­szym pięt­nem. – Cza­ro­dziej od­su­nął pal­cem trzy świe­tli­ste punk­ty na bok. – Ad­mi­ra­ła i tego dru­gie­go za­bi­li­ście przed nami. Usu­nę­li­śmy jesz­cze paru ich pod­wład­nych i wcze­śniej­szy kon­takt Wed­de­na. Wszyst­ko. – Ko­lej­ne punk­ty usu­nię­to na bok. – Je­ste­śmy wdzięcz­ni za waszą pomoc – sar­kazm wy­po­wie­dzia­ny kom­plet­nie nie­emo­cjo­nal­nym gło­sem brzmiał jesz­cze zło­śli­wiej.

– A te dwa małe punk­ty? – wtrą­cił się drugi cza­ro­dziej.

– Zbyt nie­wy­raź­ne, nawet na ludzi. To ja­kieś bar­dziej wraż­li­we na magię zwie­rzę­ta – od­parł prze­glą­da­ją­cy.

– Ad­mi­rał miał sporo zwie­rząt. Wed­den także – zgo­dził się trze­ci.

Po tych sło­wach kom­pas za­mknię­to i błę­kit­na mgieł­ka zo­sta­ła wcią­gnię­ta do środ­ka. Okrut­nie neu­tral­ne spoj­rze­nia me­ta­lo­wych masek spo­czę­ły na Fryss.

– Wolą Gli­gho­ru jest, byś żyła – stwier­dził cza­ro­dziej. – Za­słu­gu­jesz, by wie­dzieć, że co­kol­wiek zro­bisz, i tak speł­nisz naszą wolę.

Po tych sło­wach czar­no­księż­ni­cy od­wró­ci­li się i ode­szli, a ota­cza­ją­ce ich ma­gicz­ne świa­tło zga­sło.

Fryss le­ża­ła na ziemi w ciem­no­ści, pła­cząc i śmie­jąc się rów­no­cze­śnie. Je­dy­nym jej zwy­cię­stwem po­zo­sta­ło to, że gli­ghor­scy agen­ci nie roz­po­zna­li dwój­ki ulicz­nych dzie­ci, które trzy­ma­ły ich kom­pas. Tylko na taki triumf było stać Star­szą De­tek­tyw Kró­lew­ską.

***

– Już myśl…

– Wcale nie ode­szli tak da­le­ko. I zo­sta­ła jesz­cze ona – szep­nął Teok i dla­te­go od­cze­ka­li jesz­cze dłuż­szą chwi­lę.

Fio­le­to­wo­wło­sa ko­bie­ta le­ża­ła nie­ru­cho­mo na środ­ku ma­ga­zy­nu, ob­la­na świa­tłem księ­ży­ca. Sły­chać było jej cięż­ki od­dech i mam­ro­ta­nie pod nosem. Nie wy­da­wa­ła się groź­na, ale wo­le­li od­cze­kać, aż odej­dzie. W końcu znała magię, a Teok z Zavlą tyle wie­dzie­li o cza­rach, że przed chwi­lą za­bi­ły Wed­de­na i jego ludzi oraz dwój­kę to­wa­rzy­szy fio­le­to­wo­wło­sej.

Wresz­cie cza­ro­dziej­ka po­wo­li wsta­ła i nie­dba­le prze­nio­sła spoj­rze­nie do­kład­nie w miej­sce, w któ­rym byli scho­wa­ni. Schy­li­li się, za­mie­ra­jąc w bez­ru­chu. Chwi­lę trwa­ła cisza, a potem do­biegł ich od­głos od­da­la­ją­cych się, nie­rów­nych kro­ków oraz otwie­ra­nych wrót ma­ga­zy­nu.

Do­pie­ro wtedy wsta­li. Teok pod­szedł jesz­cze ogląd­nąć trupy, a Zavla pró­bo­wa­ła roz­ma­so­wać naj­bar­dziej do­tkli­we si­nia­ki. Strach minął cał­kiem i ból wró­cił ze zdwo­jo­ną siłą.

Mu­sia­ła bar­dzo opie­rać się na Teoku, by wyjść z ma­ga­zy­nu. Krę­ci­ło się jej w gło­wie i miała ocho­tę zwy­mio­to­wać, lecz żo­łą­dek nie miał nawet czego z sie­bie wy­rzu­cić. Gdyby Zavla miała łóżko, chęt­nie prze­le­ża­ła­by w nim ko­lej­nych kilka dni. Darm­ness od­ucza­ło jed­nak de­li­kat­no­ści.

– Nie wy­glą­dasz tak źle. To tylko si­nia­ki – za­pew­nił ją Teok, gdy wy­szli na ze­wnątrz.

– Na­stęp­nym razem za­sta­no­wię się, zanim kogoś okrad­nę – po­wie­dzia­ła, słabo się uśmie­cha­jąc i szczę­ka­jąc zę­ba­mi z zimna.

Teok mach­nął ręką.

– Coś z tego mamy – mruk­nął z uśmie­chem, wy­cią­ga­jąc na­bi­ty mie­szek. – Trzy­dzie­ści mie­dzia­ków. Uczci­we oszu­stwo.

Zavla par­sk­nę­ła śmie­chem.

– Chodź, pój­dzie­my na fa­so­lo­wą z suchą bułką i jakoś się po­zbie­rasz. Kupię ci ziół­ka – rzu­cił Teok, otu­la­jąc ją ra­mie­niem, by nie upa­dła.

 Cały dzień spę­dzi­li na bie­ga­niu, nie­uda­nych ne­go­cja­cjach, zbie­ra­niu cio­sów i oglą­da­niu po­ka­zów cu­dzej po­tę­gi, tylko po to, by stać ich było na prze­sie­dze­nie nocy w karcz­mie i cie­pły po­si­łek.

– Mamy szczę­ście – mruk­nę­ła za­do­wo­lo­na Zavla, my­śląc o tym wszyst­kim.

– Tja… – od­parł Teok i ro­ze­śmiał się.

Chi­cho­ta­jąc cicho, ru­szy­li pustą ulicą, z myślą, że cza­sa­mi opła­ca­ło się być tak małym, aby buty wiel­kich nie mogły nawet ich zdep­tać.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Powtórzę z bety: zawsze tworzysz w opowiadaniach świat niezwykły, wciągający i tajemniczy. :) I za to bardzo dziękuję. :) Miło jest czytać tak oryginalne teksty. ;) Podobnie jest teraz. :) Głowna bohaterka, jakkolwiek czasem nieco zaskakując w swych działaniach, wzbudza mimowolnie sympatię i współczucie. :) Arcyciekawy wątek ze skradzionym przedmiotem i jego właściwościami. :) 

Pozdrawiam serdecznie i klikam, raz jeszcze gratulując pomysłu oraz wykonania. :) 

Pecunia non olet

bruce

Powtórzę z bety: zawsze tworzysz w opowiadaniach świat niezwykły, wciągający i tajemniczy. :) I za to bardzo dziękuję

Raduje mnie, że tak to odbierasz. 

Głowna bohaterka, jakkolwiek czasem nieco zaskakując w swych działaniach, wzbudza mimowolnie sympatię i współczucie.

Cieszy, bo to jest jeden z istotniejszych celów tekstów o Zavli!

 

No i jakże ja mam Ci dziękować za znakomitą betę? Nawet uznając, że pomysł był dobry, to bardzo pomogłaś mu ujrzeć światło dzienne w strawnej formie. Jestem za to ogromnie wdzięczny.

 

Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!

To ja pozdrawiam i chylę czoła. :)

Jak wielokrotnie Ci pisałam, Szanowny Autorze, chciałabym mieć tak doskonałe pomysły i tak wybitne teksty, jakie Ty masz. :) 

Pecunia non olet

bruce

no już nie będę się kłócił, choć nie zasługuję na takie słowa :). Bardzo mi miło. Przy takich Betujących i Czytających jak Ty, od razu chce się bardziej pisać :)

Jeszcze raz dziękuję!

Dużo głów na początku. A ja zawsze zwracam uwagę na dobre początki, później już tak po łebkach. Przepraszam, kpie sobie :-) Jakby trzasnęła łbem, to wydawało by się uderzenie mocniejszym.

 

Zderzyli się, poprzewracali we trójkę… Poprzewracali?

 

Najwyraźniej skradziony przez nią przedmiot był cenny – no raczej! Wszak złoty i ciężki, skoro aż zgrzytał, tocząc się po lodzie.

 

– Normalnie nie okradam takich zbirów jak Wedden, przedmiociku, więc bądź cenny, proszę cię – powiedziała. A komu? Może lepiej, żeby szeptała z jakąś nadzieją, skoro w ukryciu.

 

No może jedynie trudno było jej znieść obecność w tak zapyziałym mieście jak Darmness. – A czyją obecność? Jej własną, no tak. Chwilę, przyznam, mi to zajęło.

 

Klient przemytnika to podła rola – znów musiałem się pochylić, celem zrozumienia. Może bycie klientem?

 

W tym miejscu będąc zwróciłem uwagę, że o skład się pokusiłeś. Myślę, że to zbędny zabieg na etapie elektronicznej „próbki”.

 

ale to zlecenie przerastało pozostałe – dodałbym tutaj uwagę pod jakim kątem przerastało. Rangą, może poziomem trudności?

 

Gdy upadła, kaptur zsunął się z jej głowy, zatem na przekór mroźnym powiewom narzuciła go szybko z powrotem – Na przekór zimnym powiewom, to by kaptura nie zakładała.

 

A przecież nikt na jej miejscu nie zwyciężyłby wtedy. – Zdanie sugeruje, że to pora była najważniejsza. Zmieniłbym szyk, bo teraz jest nacisk na „wtedy”.

 

Fajna ta pani elf. Mnie rzuca się nieco w oczy szczegół, drobnostka mała, że przy braku jedynek miałaby większe trudności z wymówieniem „c”, „s”, czy „sz”, nie natomiast „w”. Ale z drugiej strony nie przejmowałbym się tym za bardzo.

 

– Po co wszędzie piszą.(?) Tak, jakby każdy umiał czytać – żachnęła się.

 

– Szzzzz! – Teok uciszył ją syknięciem i zapukał do drzwi. – No wiem, że syknął, bo właśnie syknął.

 

Pergaminy, zwoje, fiolki, torby, pękate worki, broń, różne wichajstry, a nawet rośliny, słoiki z owadami i niewielkie klatki z małymi gryzoniami. Centrum stanowił bujany fotel. – Fotel był w centrum szafy? „Wie heist er” niby jest legalnym, pełnoprawnym słowem potocznym, ale bym go raczej unikał.

 

mruknął gospodarz, dmuchając w fajkę, której żar na okamgnienie oświetlił twarz. Na jej widok Zavla zadrżała. – On w tę fajkę dmuchnął, czy zaciągnął się tytoniem? Potem wypuścił obłoczek więc… Fajkę się tego, no… ciągnie :-)

 

Fryss już gotowa była cisnąć zaklęciem, ale powstrzymała w sobie przypływ mocy, przede wszystkim dlatego, że ork mógł kłamać, a też nie miała ochoty toczyć walki z całą szajką zbirów u góry. – Gdzie? Jakiej znowu góry? Domyślam się, że na piętrze wyczuła smród niemytych stópek, czy coś? ;-P

 

– Nie teraz. Ffystarczy to trzymać, by wyczuć, że już tu są. – O, w końcu wymówiła? ;-P

 

Uwagi, jak to ze wszystkim bywa, mocno subiektywne, więc zalecam stosowanie z umiarem niczym leki na potencję.

 

Bardzo ciekawe to to. I choć późna już pora kiedy to czytam, to jestem ciekawy co dalej. No bo: co dalej? Gładko się to przelatuje, fabuła szybko wciąga, bohaterka żywa, a jej przemyślenia i kwestie budują jej realność. Walka jak dla mnie spokojna. Mało tam brutalności, ale może i tak ma być. Nie każdy musi od razu widzieć flaki na zewnątrz. W końcu to magia.

 

Przyjemne, dzięki. Pozdro!

Beeeecki, dziękuję i pozdrawiam. heart

Pecunia non olet

Hej, opowiadanie przeszło małą metamorfozę i efekt jest świetny! Dzięki dodatkowej narracji z perspektywy Fryss mamy więcej „pokazywania” niż „opowiadania”. Zadziorna Zavla to bohaterka, która zostaje w pamięci, a całość domyka się satysfakcjonującą klamrą, pozostawiając jednocześnie uchylone drzwi dla kolejnych historii. Jest też ciekawy, zamarznięty świat – pełen magii i przeróżnych fantastycznych postaci. Bardzo mi się podobało. :)

 

Trochę się czepiałam tych przysłówków i pewnie jeszczek kilka bym usunęła, ale nie będę już zrzędzić. :D 

 

Klikam i pozdrawiam! 

 

Kurojatko

Uwagi, jak to ze wszystkim bywa, mocno subiektywne, więc zalecam stosowanie z umiarem niczym leki na potencję.

To może zaczynając od tego – dziękuję za wpadnięcie i wnikliwe przejrzenie tekstu. Cieszę się, że uznałeś lekturę za przyjemną, mimo objętości opka i jego wad.

Dużo głów na początku. A ja zawsze zwracam uwagę na dobre początki, później już tak po łebkach. Przepraszam, kpie sobie :-) Jakby trzasnęła łbem, to wydawało by się uderzenie mocniejszym.

Zacnie sobie kpisz, zaśmiałem się na głos :). Słuszna uwaga!

Zderzyli się, poprzewracali we trójkę… Poprzewracali?

A no, poprzewracali się :)

https://sjp.pwn.pl/slowniki/poprzewraca%C4%87%20si%C4%99.html 

Najwyraźniej skradziony przez nią przedmiot był cenny – no raczej! Wszak złoty i ciężki, skoro aż zgrzytał, tocząc się po lodzie.

Trochę kwestia ekspozycji, nie wydaje mi się, by aż tak z tego wcześniejszego zdarzenia to wynikało. Zresztą, tutaj narrator myśli trochę razem z Zavlą :)

– Normalnie nie okradam takich zbirów jak Wedden, przedmiociku, więc bądź cenny, proszę cię – powiedziała. A komu? Może lepiej, żeby szeptała z jakąś nadzieją, skoro w ukryciu.

Można właściwie “powiedzieć coś do siebie”. Ale zmienię, a co.

No może jedynie trudno było jej znieść obecność w tak zapyziałym mieście jak Darmness. – A czyją obecność? Jej własną, no tak. Chwilę, przyznam, mi to zajęło.

Skoro jednak doszedłeś do celu, to zostawię :)

Klient przemytnika to podła rola – znów musiałem się pochylić, celem zrozumienia. Może bycie klientem?

Gdyby to mówił narrator, to bym zmienił za Twoją sugestią. Ale, że to wypowiedź bohatera, to zostawię. 

W tym miejscu będąc zwróciłem uwagę, że o skład się pokusiłeś. Myślę, że to zbędny zabieg na etapie elektronicznej „próbki”.

W sensie, że na dzielenie z użyciem znaku: *** ? Dla mnie to jakieś intuicyjne przy przejściu narracji.

ale to zlecenie przerastało pozostałe – dodałbym tutaj uwagę pod jakim kątem przerastało. Rangą, może poziomem trudności?

Słusznie.

Gdy upadła, kaptur zsunął się z jej głowy, zatem na przekór mroźnym powiewom narzuciła go szybko z powrotem – Na przekór zimnym powiewom, to by kaptura nie zakładała.

E tam, jak wieje to się człek okrywa, choć mu zwiewa.

A przecież nikt na jej miejscu nie zwyciężyłby wtedy. – Zdanie sugeruje, że to pora była najważniejsza. Zmieniłbym szyk, bo teraz jest nacisk na „wtedy”.

Właśnie coś mi nie grało z tym zdaniem, ale potrzebowałem to usłyszeć. Dziękuję.

Fajna ta pani elf. Mnie rzuca się nieco w oczy szczegół, drobnostka mała, że przy braku jedynek miałaby większe trudności z wymówieniem „c”, „s”, czy „sz”, nie natomiast „w”. Ale z drugiej strony nie przejmowałbym się tym za bardzo.

Zostawiłem tylko jedną dysfunkcję, bo wdrożenie wszystkich rozwaliłoby czytelność wypowiedzi.

– Szzzzz! – Teok uciszył ją syknięciem i zapukał do drzwi. – No wiem, że syknął, bo właśnie syknął.

Celne. 

Pergaminy, zwoje, fiolki, torby, pękate worki, broń, różne wichajstry, a nawet rośliny, słoiki z owadami i niewielkie klatki z małymi gryzoniami. Centrum stanowił bujany fotel. – Fotel był w centrum szafy? „Wie heist er” niby jest legalnym, pełnoprawnym słowem potocznym, ale bym go raczej unikał.

Z fotelem trafne. Od wihajstra nie odstąpię, bo to taki piękny germanizm :).

Fryss już gotowa była cisnąć zaklęciem, ale powstrzymała w sobie przypływ mocy, przede wszystkim dlatego, że ork mógł kłamać, a też nie miała ochoty toczyć walki z całą szajką zbirów u góry. – Gdzie? Jakiej znowu góry? Domyślam się, że na piętrze wyczuła smród niemytych stópek, czy coś? ;-P

Wydaje mi się, że to akurat jest jasne, bo wcześniej wskazywałem, że do gabinetu się schodziło , a w izbie głównej, powyżej tegoż gabinetu, pełno było chłopa.

– Nie teraz. Ffystarczy to trzymać, by wyczuć, że już tu są. – O, w końcu wymówiła? ;-P

Kusi żeby zostawić i dać jej tą radość :)

Walka jak dla mnie spokojna. Mało tam brutalności, ale może i tak ma być. Nie każdy musi od razu widzieć flaki na zewnątrz. W końcu to magia.

Faktycznie walka nie była tu centrum. Ale spalone ciała są, więc znowu nie aż tak delikatnie ;)

 

Jeszcze raz dzięki, poprawki w całości pewnie naniosę jutro!

 

Pozdrawiam!

 

Marszawo

 Hej, opowiadanie przeszło małą metamorfozę i efekt jest świetny!

Duża w tym Twoja zasługa, jako betującej ;)

Zadziorna Zavla to bohaterka, która zostaje w pamięci, a całość domyka się satysfakcjonującą klamrą, pozostawiając jednocześnie uchylone drzwi dla kolejnych historii.

Cieszy mnie to bardzo. Jestem uzależniony od klamr kompozycyjnych…

Trochę się czepiałam tych przysłówków i pewnie jeszczek kilka bym usunęła, ale nie będę już zrzędzić. :D 

A i tak trochę usunąłem! Ale czymże byłby świat, gdyby nie było pola do poprawy? ;)

 

Jeszcze raz wielkie dzięki, pozdrawiam!

Beeeecki, jeszcze raz bardzo dziękuję za zaproszenie do bety. Pierwsza wersja opowiadania mnie nie urzekła, ale po poprawkach wyszła całkiem fajna historia. Wrzucenie fragmentów z perspektywy detektyw Fryss dodało dynamizmu do narracji i urozmaiciło fabułę. Cieszę się, że mogłem choć trochę pomóc przy tworzeniu Twojego opowiadania. Pozdrawiam :)

Adamie

 

to ja jeszcze raz dziękuję, ponieważ przekazałeś bardzo cenne poprawki fabularne i zrobiłeś to w przejrzysty sposób, co dało dobrą podstawę do zmian. Również uważam, że tekst po poprawkach sporo zyskał, co mnie cieszy.

Pierwszy raz napisałem na Portal coś, co ociera się o 50 tys. znaków i także dzięki Tobie nie muszę się go bardzo wstydzić. 

Cieszy mnie również, że tekst Ci się podoba, zwłaszcza, ze doceniasz zmiany.

Pozdrawiam!

Bardzo pechowy przedmiot – właściwie, kto go dotknie, ten umiera. Chyba że jest tak mały, że i tak prawie nie żyje…

W sumie nie wiem, do czego ten artefakt służy. Co właściwie robi, oprócz wykańczania niepowołanych do dotykania?

Trochę tekst sprawia wrażenie fragmentu. Może to częściowo na plus, bo widać, że świat żyje, ale ździebko mnie to dezorientowało, czułam się zagubiona.

Ale ogólnie na plus.

Babska logika rządzi!

Czołem Finklo,

jak zawsze bardzo cieszy, gdy wpadasz.

Bardzo pechowy przedmiot – właściwie, kto go dotknie, ten umiera. Chyba że jest tak mały, że i tak prawie nie żyje…

I w sumie o tym jest ten tekst, mimo wątków pobocznych :).

Co właściwie robi, oprócz wykańczania niepowołanych do dotykania?

Cóż, tu miałem dylemat, na ile chcę zdradzać. Może kiedyś kamera narracji zmieni perspektywę i się to wyjaśni. Zavla nie musi tego rozumieć, a nawet przed Fryss pozostaje to tajemnicą. Nie ma powodów, by i narrator to wiedział ;)

Trochę tekst sprawia wrażenie fragmentu. Może to częściowo na plus, bo widać, że świat żyje, ale ździebko mnie to dezorientowało, czułam się zagubiona.

W pełni zrozumiałe, bo to jest… fragment świata. A granica między ekspozycją świata, a fragmentem fabularnym jest cienka. Mam nadzieję, że tekst jakoś się broni jako indywidualna opowieść, bo taki był zamiar.

Ale ogólnie na plus.

smiley

Pozdrawiam Cię serdecznie!

Smarki zamarzały w nosie Zavli, gdy brnęła przez grząską drogę.

 

Brnęła drogą. Bo przez pasuje jak brnie przez coś, co ja ogranicza wodę, zboże.

 

Wyszło Ci takie pomieszanie wiedźmina i Oliviera Twista :) Lubię historie o dzieciakach na krawędzi, tajemnicach i pograniczach. Czyta się znakomicie, aż trudno się oderwać. Fajny klimat szorstki, cuchnący, mroczny i zabawny. Mam nadzieję, że to nie ostatnia opowieść o Zavii.

 

delulu managment

Hej beeeecki!

Wciągające opowiadanie. Ambush fajnie skwitowała: 

Wyszło Ci takie pomieszanie wiedźmina i Oliviera Twista

Ciekawie zarysowani bohaterowie. Nie czytałem wcześniejszej wersji, ale bez perspektywy Fryss wierzę, że nie sprawiłoby takiej satysfakcji. Podoba mi się to, jak wygląda Twój świat w tym tekście – trochę tajemniczy, fantastyczny, mroczny. Naprawdę dobrze spędziłem czas czytając. Spodziewam się, że przygody Zavii wydają się czekać na kontynuację. Chętnie wejdę w ten świat raz jeszcze!

Pozdrawiam i klikam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Erazm się chowa; marny ze mnie komentator prozy

ale pochłonąłem tekst bez mrugnięcia okiem;

klik i pozdrowienia

Dzień dobry wszystkim!

miło, że wpadliście.

 

Ambush

Brnęła drogą. Bo przez pasuje jak brnie przez coś, co ja ogranicza wodę, zboże.

Słusznie.

Dziękuję za przebrnięcie przez tekst – czy tekst ogranicza? :) 

Czyta się znakomicie, aż trudno się oderwać. Fajny klimat szorstki, cuchnący, mroczny i zabawny. Mam nadzieję, że to nie ostatnia opowieść o Zavii.

Ojejku, bardzo mi miło. Weszło tu trochę pracy mojej i betujących, aby ten tekst był zjadalny, zatem taka opinia niezmiernie raduje me serce, zwłaszcza, że opko dość długie.

Wyszło Ci takie pomieszanie wiedźmina i Oliviera Twista :)

A to bardzo zgrabne stwierdzenie :). Chociaż, czy wiedźmina, to nie wiem, bo potwora nie było, a Zavla nawet nikogo nie ubiła porządnie :)

 

Jeszcze raz dzięki!

MichaelBullfinch​(u)

 

bardzo mnie cieszy właściwe wszystko, co napisałeś :). Też uważam, że dodatkowa perspektywa narracji pomaga przy takim obszerniejszym tekście – przede wszystkim mi jako autorowi pozwala zrobić cięcie w mniej ciekawym momencie :).

 

Zavla jak natrętny bumerang, powróci, choć dotychczasowa częstotliwość jej powrotów bywa różna. Ale na pewno coś się pojawi :). Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa!

 

AS-ie

dla mnie wiele nie trzeba komentować, opinia bardzo mnie cieszy. Pierwszy raz coś aż na tyle znaków zrobiłem na Portalu, więc Twoje niemruganie okiem to pocieszająca okoliczność, bo objętościowo był potencjał na zanudzenie. Dzięki serdeczne!

 

Wszystkim Wam dziękuje za pozytywne opinie, naprawdę bardzo mnie cieszy, że Wam się podobało.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Nowa Fantastyka