- Opowiadanie: czeke - Zegar

Zegar

Przedstawiam krótki tekst, w którym starałem się pokazać pewną, niezbyt groźną “niesamowitość”, która jest ledwo wyczuwalna na co dzień, ale od czasu do czasu potrafi się wyraźniej zamanifestować.

Liczę, że w komentarzach znajdę odpowiedź na ile mi się to udało.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Bardjaskier, Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Zegar

 Punktualnie o pełnej godzinie piękny, stołowy zegar zadzwonił pięć razy, a po chwili kurant rozbrzmiał miłą dla ucha melodią. Porcelanowa baletnica, stojąca na szczycie misternie zdobionej skrzynkowej obudowy, zaczęła się obracać w pełnej wdzięku piqué attitude derrière.

Mieszkanie wysprzątane, ubranie wyprasowane, stół elegancko nakryty, pozostało tylko zapalić świece. Zdążył też przygotować przystawki i danie główne – łososia w sosie teriyaki.

Agnieszka miała przyjść za godzinę, więc było jeszcze dosyć czasu, żeby włożyć garnitur, zawiązać krawat i spokojnie czekać na ukochaną. A jednak Tomasz czuł lekki niepokój. Bardzo mu zależało, żeby wieczór się udał. Agnieszka nie była pierwszą kobietą w jego życiu, ale wszystkie poprzednie związki stanowiły raczej niewiele znaczące epizody, z którymi żegnał się bez żalu. Nie, nie był kobieciarzem. Po prostu te poprzednie miłości okazywały się po jakimś czasie tylko miłostkami, a potem już jedynie znajomościami. Odchodziły w przeszłość, nie roniąc łez. Z Agnieszką było inaczej. Od razu poczuł, że to ta jedyna, że wreszcie znalazł swoją drugą połówkę i miał gorącą nadzieję, że ona czuje to samo do niego.

 Chodził po mieszkaniu, po raz setny poprawiając poduszki na kanapie, przecierając sztućce i upewniając się, czy w łazience wiszą czyste ręczniki. Kolacja musiała wypaść idealnie. Kilka minut przed szóstą nagrzał piekarnik i włożył do niego przygotowaną rybę.

 Tak, kolacja przy świecach trochę trąci myszką, ale Tomasz był nieco staromodny, a Agnieszka zapewniała go, że to nawet urocze. Byle tylko, jak mówiła, nie przesadzał.

 To właśnie najbardziej go martwiło. Po raz pierwszy zaprosił Agnieszkę do siebie, do mieszkania odziedziczonego po babci. Dwa niewielkie pokoje, kuchnia i łazienka zachowały wystrój, jaki wiele lat temu nadała im nieboszczka. Chociaż przed przeprowadzką Tomasz zrobił w mieszkaniu niewielki remont i pomalował ściany, to jednak zostawił ciemne zasłony, meble pokryte orzechowym fornirem i wzorzyste dywany. Na regałach leżały równo poukładane stare książki, a na komodzie przykrytej iście babciną, szydełkowaną serwetką, stał kryształowy wazon. Obiektywnie rzecz biorąc, nie sposób było się nie zgodzić, że stylizacja wnętrza jest nieco démodé. Gospodarz jednak dobrze się tam czuł. Lubił stare meble i przedmioty, z którymi wiązało się tyle wspomnień. Najbardziej lubił stojący na niewielkim stoliku pod ścianą skrzynkowy zegar, dzieło nieznanego mistrza z Norymbergi. Czasomierz był w rodzinie już grubo ponad sto lat. Nie wiadomo jakim cudem przetrwał wszystkie zawirowania losu, wliczając w to dwie wojny światowe, nieprzerwanie odmierzając czas kolejnym pokoleniom. Z biegiem lat zegar zaczął być traktowany niemalże jak członek rodziny, dobry duch opiekuńczy.

Piękna obudowa z ciemnego drewna, inkrustowana macicą perłową miała duży cyferblat z rzymskimi cyframi, a w środku skrywała mechanizm, który działał sprawnie pomimo upływu lat. Na górze umieszczona była porcelanowa figurka baletnicy, stojącej na jednej nodze, która co godzinę kręciła piruety przy akompaniamencie zegarowych kurantów. Mały Tomuś zawsze z niecierpliwością czekał, żeby zobaczyć ten spektakl, a i dorosły już Tomasz uwielbiał oglądać jej taniec. Może to tylko dziecięca fascynacja przeniesiona w dorosłe życie, ale lubił myśleć, że porcelanowa piękność tańczy tylko dla niego i czasem miał niewytłumaczalne wrażenie, że rzeczywiście tak jest, że mała baletnica uśmiecha się do niego szczególnie promiennie, ale to pewnie były tylko refleksy światła na gładkich, porcelanowych ustach. Grą świateł trudno jednak było wytłumaczyć, towarzyszące mu miłe odczucie, że kiedy wchodzi do mieszkania, ktoś tam nie może się go doczekać i bardzo się cieszy, że już wrócił.

 Punktualnie o szóstej rozległ się dzwonek do drzwi. Tomasz pobiegł otworzyć i aż oniemiał z wrażenia na widok Agnieszki ubranej w dopasowaną, zamszową sukienkę nad kolano. Głęboko wycięty dekolt zdobił złoty łańcuszek o delikatnym splocie, na którym zawieszony był wisiorek w kształcie półksiężyca. Na nogach miała szpilki w kolorze idealnie dobranym do sukienki, podobnie zresztą jak niewielka, kopertowa torebka, którą trzymała w ręce. Najpiękniejszy ze wszystkiego był jednak uśmiech, jakim go obdarzyła, stojąc w drzwiach.

 – Cześć, kochanie. Wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać na progu? – zaśmiała się delikatnie.

 – Ależ oczywiście – wykrztusił – wejdź, proszę.

 Gestem zaprosił ją do środka. Był tak podekscytowany, że nie zauważył, że po raz pierwszy od ponad stu lat zegar nie wybił godziny, a baletnica tkwiła w bezruchu.

Przeszli do pokoju, gdzie czekał nakryty stół. Tomasz cały czas przypatrywał się uważnie Agnieszce, starając się odgadnąć, jakie wrażenie robi na niej jego lokum. W końcu, gdy już usiedli, zapytał wprost.

– I jak ci się u mnie podoba?

– Och, urocze mieszkanko – odpowiedziała z uśmiechem – choć może nie zaszkodziłoby wprowadzić odrobinę bardziej współczesny klimat. Nie zrozum mnie źle, po prostu lekki lifting, ot parę nowych mebli, jasne kolory, więcej światła. To nie musiałoby być nawet drogie. Te meble na pewno kupiłby jakiś amator antyków, a sam ten zegar, gdyby go sprzedać, pokryłby pewnie sporą część kosztów remontu.

Chociaż z jednej strony Tomaszowi cierpła skóra na samą myśl o pozbyciu się starych sprzętów, to jednak uznał, że Agnieszka podświadomie zaczyna sobie u niego wić gniazdko, co bardzo go ucieszyło. Uśmiechnął się więc promiennie i poszedł do kuchni sprawdzić, czy ryba ładnie się piecze.

Kiedy wrócił, Agnieszka dorzuciła jeszcze,

 – Tak, tego zegara bym się chyba na twoim miejscu pozbyła. Ta baletnica tak brzydko na mnie patrzy – zaśmiała się

– Jak to brzydko? Przecież to taka urocza figurka – powiedział Tomasz, ale podszedł do zegara i obrócił baletnicę tyłem do Agnieszki. – Teraz nie będzie na ciebie patrzeć.

 Nagle w przedpokoju zadzwonił telefon. Było to naprawdę dziwne. Linię stacjonarną odłączono wiele lat temu, a sam aparat, ze swoją czarną, bakelitową obudową służył wyłącznie jako ozdoba. Mimo wszystko Tomasz odruchowo wstał i poszedł odebrać. W słuchawce nie usłyszał jednak nic, nawet żadnego sygnału, a kiedy wrócił, zastanawiając się, co się stało, usłyszał lekko drżący głos Agnieszki.

 – Ona się obróciła i znowu na mnie patrzy.

 – Słucham? Nie, to nic takiego, pewnie sprężyna się napięła, kiedy przekręcałem figurkę i obróciła ją z powrotem – powiedział uspokajającym tonem, kładąc jej rękę na ramieniu. – Dla pewności nakryję ją serwetką i będzie po kłopocie.

 W tym momencie brzęczyk oznajmił, że czas już wyjąć łososia z piekarnika, więc gospodarz poszedł do kuchni. Wracając, zderzył się w przedpokoju z Agnieszką.

 – Serwetka się zsunęła i ona znowu…

 – Głuptasie, przecież to tylko serwetka. Mogła się zsunąć, to zwykła rzecz.

 – No nie wiem. Miałam wrażenie, że ona ją zrzuciła.

– Przecież to niemożliwe – zaśmiał się. – Popatrz, przygotowałem pyszną rybę. Zjemy sobie, napijemy się wina. Zapomnisz o tym zegarze.

 Usiedli przy stole i Tomasz sprawnie nałożył łososia na talerze i nalał wino do kieliszków. Wnieśli toast.

 – Za nas, kochanie. Za naszą miłość.

Tomasz wstał nagle od stołu.

– Ależ gapa ze mnie! Zapomniałem o świecach! – Poszedł do kuchni po zapałki i kiedy sięgał po nie do kredensu, usłyszał niemal jednocześnie dziwny, ostry dźwięk dzwonka, cichy brzęk tłuczonego szkła i krzyk Agnieszki.

 – Co się stało? – krzyknął, wpadając do pokoju.

Obróciła się gwałtownie w jego stronę.

– Chciałam napić się wina – odpowiedziała roztrzęsiona. – Nagle ten zegar zadzwonił, a kieliszek pękł mi w ręce, potem świeca wypadła ze świecznika prosto w talerz i ochlapała mnie sosem i…i przysięgam, ta figurka do mnie złośliwie mrugnęła okiem.

 – No co też opowiadasz? – zapytał drżącym ze zdenerwowania głosem. – Chodź do łazienki, musimy to zaprać.

W łazience stary bojler, który zazwyczaj z trudem podgrzewał wodę do temperatury trochę wyższej niż „letnia”, tym razem buchnął strumieniem pary i wrzątku. Agnieszka krzyknęła z bólu, wyciągając z umywalki poparzone ręce. Tomasz patrzył na to osłupiały. Co się tu dzieje?

Agnieszka cała się trzęsła. Nie wiadomo, czy z bólu, czy ze złości.

– Chcę stąd wyjść – oznajmiła krótko. – Wybacz mi, kochanie, nie czuję się tu dobrze. To ta baletnica. Tomasz! Ja się boję!

 Szybko wyszła z łazienki, zabrała swoją torebkę i skierowała się do drzwi. Minęła Tomasza i wybiegła z mieszkania. Na schodach, nie oglądając się za siebie, rzuciła jeszcze:

 – Pa, kochanie. Zadzwonię. – Zabrzmiało to raczej jak „żegnam” niż jak „do widzenia”.

 Tomasz ciągle trwał w bezruchu, nie rozumiejąc, co się stało. Nie docierało do niego nic, nawet to, że chociaż była osiemnasta trzydzieści siedem, zegar triumfalnie gra swoją radosną melodię, a baletnica wiruje w tańcu.

Koniec

Komentarze

Hej,

bardzo przyjemnie się czytało. Motyw z zegarek intrygujący, a igraszki baletnicy dozowane w bardzo dobrym tempie. Poczułem narastający niepokój Agnieszki. Zabrakło mi natomiast puenty. Zostawiasz nas z pytaniem czy Agnieszka nie była odpowiednią osobą dla Tomasza, mimo że nigdzie w tekście nie insynuujesz, że mogłoby tak być.

 

A teraz zgłaszam się do pozostałych komentujących:

skrzynkowa obudowa

Czy tylko dla mnie to masło maślane?

Cześć, 

Dzięki za odwiedziny i komentarz.

Może rzeczywiście nie rozstrzygnąłem kwestii relacji między Tomaszem i Agnieszką, ale skupiłem się na tym jak zegar zareaguje na intruza, który wkroczył do małego, spokojnego uniwersum tego mieszkania.

Jeżeli chodzi o skrzynkę, nie chciałem powtarzać określenia stołowy, a szafkowy mi nie pasował, bo ten miałby drzwiczki z przodu. Ja ten zegar widziałem jako taki naprawdę stary, w którym do mechanizmu można się dostać , otwierając wieko na górze, jak w skrzyni. Przemyślę to jeszcze.

 

Witaj. :)

Czasem mignęły mi powtórzenia, być może celowe, np.:

Agnieszka nie była pierwszą kobietą w jego życiu, ale wszystkie poprzednie związki były dla niego raczej epizodami, z którymi żegnał się bez żalu. Nie, nie był kobieciarzem.

Może to tylko dziecięca fascynacja przeniesiona w dorosłe życie, ale lubił myśleć, że porcelanowa piękność tańczy tylko dla niego i czasem miał niewytłumaczalne wrażenie, że rzeczywiście tak jest, że mała baletnica uśmiecha się do niego szczególnie promiennie, ale to pewnie były tylko refleksy światła na gładkich, porcelanowych ustach. Grą świateł trudno jednak było wytłumaczyć, towarzyszące mu miłe odczucie, że kiedy wchodzi do mieszkania, ktoś tam na niego czeka i bardzo się cieszy, że już wrócił.

 Szybko wyszła z łazienki, zabrała swoją torebkę i skierowała się do drzwi. Minęła Tomasza i wyszła z mieszkania.

 Tomasz ciągle trwał w bezruchu, ciągle nie rozumiejąc, co się stało.

 

Inne wątpliwości i sugestie (zawsze – tylko do przemyślenia):

 – Cześć (przecinek przy Wołaczu?) kochanie.

Wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać na progu – zaśmiała się delikatnie. – czy jej zdanie nie jest pytające?

 

Kiedy wrócił, Agnieszka dorzuciła jeszcze,

 – Tak, tego zegara bym się chyba na twoim miejscu pozbyła, Ta baletnica tak brzydko na mnie patrzy – zaśmiała się – niektóre zdania masz zakończone przecinkami, więc albo brak tam kropek, albo – części zdań (?)

Nie wiadomo (przecinek?) czy z bólu, czy ze złości.

Wybacz mi (przecinek przy Wołaczu?) kochanie, nie czuję się tu dobrze.

 – Pa kochanie. – i tu?

 

Bardzo fajna scenka grozy, przypominająca mi kultowy horror „Christine” o zazdrosnym samochodzie, próbującym zabić dziewczynę właściciela. :)

Klik za nastrój, pozdrawiam serdecznie. ;)

 

PS – mnie ta obudowa nie przeszkadza :)

Pecunia non olet

Hej, Naprawdę nie wiem czemu szort jest tak brzydko oznaczony: inne. Co to ma być :). To przecież horror i kropka. Podoba mi się, jak przez opis mieszkania budujesz bohatera. To ważne, bo dalej już nie ma okazji by nam go opisać, bo jego działania skupiają się na zadbaniu o Agnieszkę. A przecież zbudowanie obrazu bohatera jest pierwszym krokiem do wciągającej lektury :). No i wprowadzasz nas w świat starych mieszkań, które są creepy. Ja doceniam, że ludzie mają, dbają i kolekcjonują antyki. Dla mnie stara szafa, to pytanie: czy ktoś się w niej powiesił? Żyrandol, to samo, ale nie czy a ile osób ;). Stary zegar z porcelanową figurką, która patrzyła na niejedną śmierć właściciela, i tak dalej :). Więc sceneria jest idealna pod horror. I zrobiłeś to dobrze, zbudowałeś bohatera otoczenie, które będzie głównym antagonistą. No właśnie, nawiedzenie w opowiadaniu jest subtelne, nie mamy tu latających noży, a jedynie manifestację niezadowolenia i to słuszną bo też bym się obraził, jeśli ktoś kazał mnie się pozbyć :). I to robi robotę:). Mam jeden zarzut do wyjść Tomka, jest o jedno za dużo i zrobiła się na wyliczanka. Tomasz wychodzi i coś się dzieje , więc za trzecim razem już bym go nie posyłał po świece, a raczej w inny sposób odwrócił uwagę bohatera :). Ale to detal. Za to końcówka super, w mojej ocenie, przez to, że tak dobrze wprowadzasz czytelnika w mieszkanie bohatera :). "Skrzynkową obudowę" zostawiam w spokoju, niech inni się wypowiedzą, mi się to nie rzuciło w oczy, ale ja jestem dyslektykiem, więc często tak mam :). Pozostaje mi oddać klika i pozdrawiam:).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, czeke

Romantyczna historia. Bohater mógłby być niespełnionym poetą. Chłopak ewidentnie się wszystkim za bardzo przejął. Smutne, że zasłaniał baletnicę. Zazwyczaj bywa, że za dobrze też niedobrze – za bardzo się starał, a jej, jakby zależało, to by została. 

Szort udany.

Pozdrawiam 

Klik

Świetny horror! Sama mam w rodzinnym domu stary zegar, nabyty przez moich rodziców na targu w Holandii – liczy sobie co najmniej dwadzieścia lat, a pewnie nawet dużo więcej. Nie dziwi mnie więc, że taki sprzęt może fascynować, przyciągać uwagę, a czasem i budzić lęk.

Podoba mi się budowa postaci. Świetnym pomysłem jest opisanie mieszkania, głównego miejsca akcji, w sposób zarysowujący równocześnie charakter Tomasza (dwie pieczenie na jednym ogniu!). Główny bohater wydaje się sympatyczny, może nieco staroświecki, ale w uroczy sposób, jak to komentuje Agnieszka, nawiasem mówiąc moja imienniczka ;) Sprawiasz, że kibicuję tej postaci i chcę, by randka się udała! O ukochanej Tomasza wiadomo mniej, ale sporo można wywnioskować na podstawie jego stosunku do niej, jak również przyglądając się jej wypowiedziom. To duży plus! Osobiście lubię poznawać bohaterów poprzez ich działania.

Uważam, że super budujesz napięcie – powoli i z wyczuciem. Spodobało mi się, że na samym początku Agnieszka żartuje z baletnicy, śmiejąc się z własnych obaw. To wydaje się dosyć naturalną pierwszą reakcją. A jednak czuć, że coś jest nie w porządku! Uśmiechająca się porcelanowa piękność nagle spogląda brzydko? Jak to możliwe, by perspektywa Tomasza aż do tego stopnia różniła się od perspektywy Agnieszki? Świetny wstęp do horroru! Doceniam też bardzo, że dużo zjawisk da się wytłumaczyć w sposób logiczny (napięta sprężyna, śliski materiał serwetki, może awaria bojlera, itd.)! Duża pomysłowość i zręczność w pisaniu.

Zakończenie jak dla mnie jest świetne! Lądujemy w środku lekkiego chaosu – randka z “tą jedyną” nie wyszła, Tomasz znów zostaje sam, a przy tym jest zupełnie skołowany. Trudno oskarżyć Agnieszkę o przesadę, a jego o brak wyrozumiałości. Wszystkiemu winna jest baletnica. Ale jak…? Czy na pewno? Cieszę się, że zostawiasz nas z tymi pytaniami!

Jeszcze chciałam wspomnieć o dwóch fragmentach, które mnie urzekły! Zegar jako członek rodziny i duch opiekuńczy! Oraz: “Grą świateł trudno jednak było wytłumaczyć, towarzyszące mu miłe odczucie, że kiedy wchodzi do mieszkania, ktoś tam na niego czeka i bardzo się cieszy, że już wrócił.” Niezły foreshadowing… Wygląda na to, że w domu Tomasza żyje już jedna kochająca go kobieta – jak więc zniesie konkurencję z rzekomą “tą jedyną”? Dobra podbudowa pod dalszą część tesktu.

Zwróciłam też uwagę na delikatne zgrzyty. Opiszę je tutaj w osobnym komentarzu, żeby było czytelniej. Nie jestem jednak żadną specjalistką – kierowałam się tylko subiektywnym odczuciem!

Po prostu te poprzednie miłości okazywały się po jakimś czasie tylko miłostkami, a potem już tylko znajomościami.

Kwestia powtórzenia – może zaplanowanego? Nie przeszkadza bardzo, ale jedno “tylko” można by zamienić na “jedynie” lub coś podobnego.

 Obiektywnie rzecz biorąc, nie sposób było się nie zgodzić, że stylizacja wnętrza jest nieco démodé.

 Ja bym się zdecydowała albo na jedno, albo na drugie sformułowanie, bo w gruncie rzeczy nadają one zdaniu taki sam sens – Tomaszowi podoba się styl mieszkania, ale musi się zgodzić, że jest on nieco przestarzały (bo obiektywnie tak jest). Być może jednak tylko mi to przeszkadza :)

(…) że Agnieszka podświadomie zaczyna sobie u niego wić gniazdko, co bardzo ucieszyło.

Chyba zabrakło “go” w ostatniej części zdania: co bardzo GO ucieszyło.

 Tak, tego zegara bym się chyba na twoim miejscu pozbyła, Ta baletnica tak brzydko na mnie patrzy (…).

Czy to celowe podkreślenie: Ta baletnica? Osobiście albo dałabym kropkę po “pozbyła”, albo zmieniła na “ta” – oczywiście o ile mówimy o niedopatrzeniu w tym miejscu.

Tomasz ciągle trwał w bezruchu, ciągle nie rozumiejąc, co się stało.

Z powtórzeń to jedno mocniej zwróciło moją uwagę i nieco wybiło z rytmu podczas czytania.

 

Mam nadzieję, że będą to pomocne uwagi, chociaż, jak mówię, żadna ze mnie ekspertka ;) Całość czytało mi się w płynny i przyjemny sposób. Spodobał mi się bardzo styl i, naturalnie, pomysł! Chętnie przeczytam coś jeszcze!

Witam :]

 

Mam trochę mieszane uczucia. Szort generalnie jest ładnie napisany, ale jakoś mało mną wstrząsnął. Strachy, które się dzieją nie są jakoś specjalnie przerażające, a do tego dzieją się, gdy bohater, z którego perspektywy prowadzisz opowieść, jest akurat gdzie indziej, więc jakoś nie przemawiają do mojej wyobraźni.

 

Na plus na pewno ten budujący napięcie opis mieszkania, który jednocześnie jest opisem bohatera (przynajmniej tak to odebrałem).

 

Pozdrawiam

 


do swojego mieszkania odziedziczonego po babci

“Swojego” wydaje mi się zbędne, jeśli “odziedziczone” to wiadomo, że swoje.

 

z wrażenia aż oniemiał na widok Agnieszki

Dziwny szyk. Moim zdaniem “na widok Agnieszki […] aż oniemiał z wrażenia”, albo “aż oniemiał z wrażenia na widok […]”.

 

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Cześć,

Bardzo dziękuję z wszystkie komentarze.

Bruce – rzeczywiście, trochę mi się napowtarzało, ale to tak już jest, że jak się za długo gapi na własny tekst, to przestaje się widzieć takie usterki (inne też). Dodatkowo, jakoś tak mnie rozpraszała natrętna myśl, czy ja tego łososia nie trzymam za długo w piekarniku. Mam nadzieję, że go nie przypaliłem :)

Zaraz się wezmę za poprawki i postaram poredukować te powtórzenia.

Bardzie – z premedytacją nie użyłem słowa na “H”, bo kojarzy mi się ono (słusznie, czy niesłusznie) z czymś bardziej mrocznym i krwawym, a tutaj jest raptem sukienka poplamiona sosem i oparzenie pierwszego stopnia :). Przyznaję jednak, że w tych dekoracjach można by zrobić już taki 100% horror. Tak jak już kiedyś wspominałem, bardziej do mnie przemawia określenie “(o)powieść grozy”, ale nie było takiej opcji do wyboru. Powoli sobie piszę obszerniejszy tekst, który nawet w mojej ocenie, będzie się kwalifikował do kategorii H, ale to jeszcze pewnie trochę potrwa.

Jeżeli chodzi o przebieżki Tomasza, to chciałem pokazać, że facet jest jednak spięty i trochę się miota. Metraż mieszkanie nie dawał zbyt wielkiego pola manewru, a poza tym wszystkie ataki na Agnieszkę miały się odbyć pod jego nieobecność.

Hesket – kontyunuując Twoją myśl, gdyby Agnieszka została, to zapewne tajemnicze zdarzenia zrobiłyby się bardziej intensywne i niebezpieczne. Nic straconego, dziewczyna może jeszcze sprawę przemyśleć i wrócić :)

Asterionella – przyznaję, fabułę zostawiłem taką otwartą. Tak jak pisałem we wstępie, chciałem spróbować zbudować nastrój pewnej niesamowitości i to był mój główny cel. Masz rację, wiele spraw pozostaje niewyjaśnionych. Mam nadzieję, że to nie przeszkadza za bardzo. 

Dziękuję za wszystkie uwagi. Na pewno skorzystam i wprowadzę poprawki.

 

GalicyjskiZakapior,

Nie było moim zamiarem straszenie kogokolwiek. Skala straszności raczej taka, jak u Skaldów :)

Życie jest formą istnienia białka

Ale w kominie coś czasem załka

Dziękuję za uwagi. Zaraz się biorę za reedycję.

Bardzo mi się podoba. Od pierwszej uwagi o tym, jak baletnica wydaje się szczególnie patrzeć na bohatera, poczułem dreszcz i wiedziałem, że to nie będzie udana randka. A potem świetne stopniowanie napięcia, przypadki coraz groźniejsze, przy boilerze miałem już poczucie, że jak Agnieszka nie zrozumie ostrzeżenia, może się to skończyć bardziej trwałymi obrażeniami. Niby nic strasznego się nie wydarzyło, ale groza brzmi w narastaniu skali i potencjale, który jeszcze tam tkwił. Nie wykluczam, że ciekawie by zadziałało, gdyby to jednak nie był pierwszy przejaw zazdrości baletnicy i Tomasz miał historię relacji, które kończyły się po odwiedzinach w jego mieszkaniu – co pewnie tym bardziej tłumaczyłoby jego podenerwowanie :)

I ja dziękuję, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

ldziubek,

a wiesz, że tak na o nie popatrzyłem, a to bardzo dobry pomysł. Założyłem, że Tomasz jest zdenerwowany, bo pierwszy raz jest naprawdę zakochany i mu zależy. Jeżeli gdzieś widziałem pole do rozwinięcia fabuły, to raczej w tym, że Agnieszka nie podda się tak łatwo, ale faktycznie można by też się zająć wcześniejszymi doświadczeniami Tomasza.

Dzięki za wizytę i komentarz.

Do pozytywnych uwag przedmówców o budowanym powoli klimacie (z którymi się zgadzam, więc nie będę powtarzał, choć zgadzam się też z komentarzem o lekko nadmiernej powtarzalności wyjść Tomasza) dodam jedną językowo-korektorską:

Po prostu te poprzednie miłości okazywały się po jakimś czasie tylko miłostkami, a potem już jedynie znajomościami. Odchodziły w przeszłość, nie roniąc łez.

To te miłości nie roniły łez? Wszak cudze łzy ronić trudno. Czy raczej chodziło o coś podobnego do: odchodziły w przeszłość i nikt [a w szczególności Tomasz] za nimi nie płakał [ani nie ronił łez ;)]

Cześć, 

dzięki za komentarz.

 Chodziło o to, żeby w tym określeniu zawrzeć i Tomasza i te dziewczyny i uczucia jakie między nimi były tak, żeby to wszystko ująć krótko. Jeśli więc jeśli one odchodzą bez żalu, to dotyczy to wszystkich. Takie epizody, w które nikt się ani specjalnie nie angażował, ani nie ucierpiał.

Taki był plan, a plany raz się sprawdzają, a raz nie :) Zastanowię się jeszcze nad tym.

 

Hej, bardzo klimatyczny szort, gdzie z każdym kolejnym wersem atmosfera nieco gęstnieje. I do tego sprawnie napisane, przy czytaniu nie potykałam się absolutnie o nic.

Trochę szkoda Tomasza, bo widać, że się facet napracował i nic z tego wszystkiego nie wyszło. Dodatkowym plusem jest to, że bohater nie zrozumiał co się właściwie wydarzyło. To potęguje nieprzyjemne mrowienie, bo w końcu nieświadomy zostaje w mieszkaniu z baletnicą–manipulantką. I choć on jest pewnie bezpieczny, to nigdy nie wiadomo co takiej strzeli do głowy. :) 

 

Na górze umieszczona była porcelanowa figurka baletnicy, stojącej na jednej nodze, która co godzinę kręciła piruety przy akompaniamencie zegarowych kurantów. 

 

Chyba bym zwariowała. :D 

Klikam i pozdrawiam! 

Marszawa,

bardzo dziękuję za komentarz i klika :)

Masz rację, Tomasz po prostu jeszcze się nie zorientował, że ktoś go kocha i że nie odda go nikomu innemu, choćby miał konkurentkę utopić w sosie teriyaki. No mercy! :)

Nowa Fantastyka