
Zapraszam i dziękuję za Wasz czas. :) Pozdrawiam. :)
Zapraszam i dziękuję za Wasz czas. :) Pozdrawiam. :)
Uznałem, że to jedyny skuteczny sposób. Poszukiwanie medium w internecie potraktowałbym kiedyś jako niedorzeczne i wręcz wstydliwe, a teraz z utęsknieniem czekałem, aż tajemnicza Klara nareszcie odpowie. Zareaguje na moje błagalne prośby i rozpaczliwe wezwania. Napisze cokolwiek, przynoszącego mi ulgę oraz nadzieję… Modliłem się w duchu, oby tylko nie było za późno.
Zapytacie pewnie, dlaczego byłem tak zdesperowany. Dobrze, opowiem wam, jak do tego doszło.
Wszystko zaczęło się pewnego pięknego sobotniego dnia. Rankiem wstałem jak zwykle o świcie, nastawiłem wodę na herbatę i sennym wzrokiem spoglądałem za okno, kiedy nagle coś przy pobliskim chodniku głośno huknęło. Równocześnie odniosłem dziwne wrażenie, że przez szybę przeleciała jasna smuga, niczym zmaterializowany promień słońca, nie niszcząc jej ani nawet nie zarysowując i trafiając prosto w kuchenny kran.
Po kilku kwadransach okazało się, że pękł rurociąg i to tuż przy mojej posesji. Woda zalewała chodnik i całą jezdnię. Na szczęście przyjechały służby, działające zaskakująco sprawnie, więc w mig naprawiły niespodziewaną awarię.
Kiedy po pewnym czasie nareszcie pojawiła się zdatna do użycia woda, odkręciłem kurek tak zamaszyście, że silny strumień oblał nie tylko mnie, lecz także wszystko dookoła. Westchnąłem i zacząłem jedną ręką nieporadnie myć czekający na półce, brudny kubek po rannej herbacie, jednocześnie drugą próbując przy użyciu papierowego ręcznika osuszyć twarz i ubranie. Raptem obok odezwał się cienki głosik:
– Auć! To bolało!
Podskoczyłem, jak oparzony. Rozejrzałem się, podejrzliwie mrużąc oczy, lecz nikogo nie dostrzegłem.
Zdenerwowany postawiłem kubek na suszarce, dalej się wycierając, a wtedy znowu usłyszałem ten sam głos, krzyczący z pretensją:
– Boli!
Popatrzyłem uważnie na umytą właśnie i ociekającą wodą porcelanę.
Słoń, tkwiący na uchu kubka, zerkał niezadowolony, pocierając łapami swoje uszy.
– Nie można delikatniej? – zapytał wzburzony.
– On nigdy nie uważał, bo to cham i ćwok! – dołączył inny głos, tym razem pochodzący od żyrafy, widniejącej na ścianie kubka. – Zachowuje się jak, za przeproszeniem, gburowaty ochroniarz!
Piłem jakieś procenty? – przemknęło przez myśl. Byłem nie tyle przerażony, ile szczerze zdumiony. Mam halucynacje, to pewne, ale – z jakiego powodu?
Wyjrzałem przez okno, po ekipie naprawczej nie było już śladu.
Może ta woda wskutek awarii ma za dużo chemikaliów lub innych niebezpiecznych substancji? – myślałem, patrząc podejrzliwie na kran. Bo przecież wypiłem zwykłą, owocową herbatę, nawet nie grzańca, żadnego alkoholu w niej nie było, zatem powodem słyszanych głosów mogła być tylko woda.
Na wszelki wypadek obejrzałem starannie opakowanie herbaty, sprawdziłem zapach kranówki, wylanej z czajnika do kubka, i, na ile to było możliwe, zlustrowałem uważnie jej wygląd. Kiedy odkładałem naczynie, trzymany w dłoni słoń na uchu wrzasnął tak gwałtownie i żałośnie, że kolejny raz podskoczyłem z wrażenia, po czym z całą siłą rzuciłem kruchą porcelaną o podłogę.
– A nie mówiłam? – Rozzłoszczona głowa żyrafy, oderwana od całej reszty i tkwiąca na najmniejszym okruchu, patrzyła na mnie z nienawiścią.
Ucho kubka też było w kawałkach. Na jednym z nich oko słonia zerkało wymownie, jakby chciało zganić moją niezdarność. Trąba, znajdująca się na innym odłamku, poruszała się niemrawo, uszy – na jeszcze innym – falowały.
Trzęsąc się i ciężko dysząc, spoglądałem przerażony na ruszające się na podłodze skorupy, nie bardzo wiedząc, jak powinienem zareagować.
To jakieś wyświetlane animacje? Ktoś się ze mną tak głupio bawi, czy też w idiotyczny sposób próbuje mnie nastraszyć? – myśli kotłowały się w głowie, a ja nadal patrzyłem, jak przygłup, z rozwartymi szeroko ustami.
– Co tu zaszło, moi mili? – zapytała nagle słodkim głosem Mona Lisa z niewielkiej reprodukcji, stojącej na komodzie w sąsiednim pokoju.
Na widok ożywionej ukochanej postaci dosłownie zaniemówiłem.
– Co tak patrzysz, Józku? – Zerknęła na mnie, obdarzając tym swoim niezwykłym uśmiechem, ale nie zdążyłem nawet wypowiedzieć słowa, bo zwierzaki z potłuczonego kubka zatrejkotały z oburzeniem, prawie mnie ogłuszając:
– Ten łamaga próbował nas zabić! – wrzeszczał słoń, z wolna zrastając się w jedną całość i stając na podłodze.
– On nie powinien dotykać dosłownie niczego! – poparła go znowu żyrafa, także scalając się w jedno.
– Niedojda, ot co! – ryknął trójgłowy zielony smok z mojej dziecinnej naklejki, umieszczonej przed laty na połamanym wczoraj oparciu krzesła, wyłażąc pokracznie z kosza na śmieci.
– Takiemu to tylko łom i widły! – wtórowała sowa z talerzyka, spoczywającego na stole.
Pojawiały się nowe postacie, w kuchni i okolicznych pomieszczeniach zrobiło się tłoczno. Wkrótce wrzawa ogarnęła cały dom. Wszyscy złorzeczyli, grozili, przeklinali i spoglądali na mnie z oburzeniem, gestykulując przy tym rozmaitymi kończynami oraz poruszając nerwowo kolorowymi fryzurami, uszami, grzywami i ogonami.
Najwyraźniej wypiłem coś, mającego wpływ na owe wizje i odgłosy, ale to pewnie lada moment minie – uspokajałem się w myślach.
Siedziałem z obojętną miną na podłodze przy kuchennej ścianie i patrzyłem tępo na dziwaczny rozgardiasz, spowodowany przez wszystkie ludzkie i zwierzęce postacie ze sprzętów, tapet, mebli, naczyń, zdjęć, obrazów oraz książek, znajdujących się w moim domu. Uznałem, że to najlepszy sposób, aby przetrwać i nie stracić resztek zdrowego rozsądku, które mi jeszcze pozostały.
To najpewniej halucynacje, powstałe wskutek wyjątkowo zdradliwego i niebezpiecznego zatrucia pokarmowego – tłumaczyłem sobie w myślach, patrząc na niecodzienne zjawiska.
A obok spacerowały modelki i aktorzy wraz z aktorkami z barwnych magazynów. Rewolwerowcy z Indianami z amerykańskich westernów, wyskoczywszy z aktualnego papierowego programu telewizyjnego, uskuteczniali pościg po całym domu, tratując wszystko po drodze i strzelając, gdzie popadnie. Tuż obok nich wychodzili pospiesznie ze szpalt sportowcy, dziennikarze, tancerze, piosenkarze oraz prezenterzy. Zaroiło się od celebrytów i nie tylko.
Nikt nie zwracał uwagi na to, że jestem nieustannie potrącany, deptany i popychany, za to każdy wymierzał w moją stronę palce lub pazury w oskarżycielskich gestach, jakbym był najgorszym pod słońcem draniem.
– Ten szczyl zmiął stronę ze mną i wyrzucił do kosza! – krzyczał znany reżyser amerykański.
– Gazeta z pana zdjęciem była już stara – próbowała wziąć mnie w obronę słynna dama z obrazu Leonarda da Vinci. Ona jedyna stała po mojej stronie.
– To nie znaczy, że ma prawo mordować niewinnych ludzi! – uciął szybko Amerykanin.
– Tak naprawdę nie jest pan człowiekiem, tylko jego wydrukowanym wizerunkiem…
– Pani, Mona Liso, jak widzę, popiera tego przestępcę! – przerwał jej z oburzeniem reżyser i dodał, grożąc mi pięścią: – Doigrałeś się, Józefie Nowak! Przysięgam, ja tego tak nie zostawię! Gorzko pożałujesz!
Przed nim stanął nagle King Kong, rozdziawiając pełną ostrych zębów paszczę i wrzeszcząc w moim kierunku, jak opętany:
– Wepchnąłeś mnie do śmietnika!
– I nas! – poparła go Królewna Śnieżka, spoglądając spode łba wraz z siedmioma krasnoludkami.
– I nas! – wołali inni bohaterowie filmów, emitowanych w telewizji w poprzednich tygodniach.
– Bez przesady, moi drodzy. Wszyscy żywi ludzie tak robią – oponowała Mona Lisa.
– W takim razie zemścimy się na nich wszystkich! – zagroziły ożywione postacie.
– Dość! – nieoczekiwanie jakiś zdecydowany kobiecy głos przerwał tę lawinę wymówek, kierowanych pod moim adresem.
– Lava, nie wtrącaj się! – uciszył ją reżyser. – Nie znasz tutejszych zwyczajów.
– Grzeczniej! – zganiła go postać w srebrnym kombinezonie z wyjątkowo dużą, łysą głową i wydłużonymi nienaturalnie oczami. – Gdybym nie wpadła do kranu i nie spowodowała awarii, infekując tutejszą wodę, nigdy nie zostalibyście ożywieni!
– Kosmitom wstęp wzbroniony! – zagrzmiał zielony, pięciooki i pięcioręki ufoludek z magazynu filmowego.
– I kto to mówi! – prychnęła na niego z niesmakiem Lava. – Sam jesteś z UFO!
– Ale wymyślonego, a twój statek jest prawdziwy! – nie dawał za wygraną zielony stwór.
– Co to ma do rzeczy?
– Ma i to bardzo dużo! – zgasił ją King Kong, po czym niespodziewanie złapał w swoje ogromne łapska i zmiażdżył niczym wysuszony liść.
Ciało martwej kosmitki spadło tuż obok mnie.
– Pora na zemstę! – ryknęła w moją stronę rozjuszona kudłata bestia.
Bezceremonialnie porwała mnie i uniosła do góry, a potem poczęła coraz szybciej kręcić. Czułem się przez moment, jak na kole młyńskim w lunaparku. I wtedy zrozumiałem, że to wszystko dzieje się naprawdę, a filmowa małpa za moment mnie zabije! Począłem rozpaczliwie wrzeszczeć i wierzgać nogami, lecz niewiele to dało. King Kong pozginał moje ciało, niczym harmonijkę, łamiąc kości i niszcząc wszystkie organy. Poczułem nagły, przeszywający ból, który odebrał mi z miejsca przytomność. Odleciałem…
Niczym w sennym koszmarze, kiedy tylko dane mi było się ocknąć, ciągle słyszałem docierające do uszu strzępki groźnych złorzeczeń otaczających mnie oprawców:
– Teraz ja…
– Chcę wyrwać mu nos!
– Moja kolej!
– A niech bydlę zdycha!
– Zasłużył!
I czułem potężny, przejmujący ból… W każdej części, na każdym odcinku. Nie do opisania i nie do przetrzymania…
Poddawany z niewiadomego powodu jakimś makabrycznym torturom, czułem, że lada moment wyzionę ducha.
Nie wiem, ile czasu minęło, gdy nareszcie zdołałem otworzyć prawe oko. Przyszło mi to z niemałym trudem i czułem, że jest całe poobijane oraz potwornie zaropiałe. Leżałem na podłodze, z początku nie umiejąc poruszyć żadną częścią zmaltretowanego ciała. Na krótko pojawiła się myśl, że pewnie umarłem, lecz szybko ją odrzuciłem, bo wtedy przecież nie czułbym bólu…
Zerknąłem przed siebie.
– Oho, obudził się! – stwierdził ktoś grubym barytonem.
– No to zaczynamy od nowa! – ochoczo krzyknął inny mężczyzna.
Po chwili zobaczyłem ich buty, jak zbliżają się i kopią mnie z całej siły.
– To się nie może dziać… Nie może – łkałem szeptem, bardziej w duszy, niż ustami, bo te były całkiem napuchnięte i zmaltretowane.
– Co tam mamroczesz, gnojku? – zapytał szyderczo kolejny głos.
– Nadal jeszcze do bęcwała nie dotarło, że teraz to my przejęliśmy kontrolę! – syknął rozbawiony baryton, dodając jeszcze jednego kopniaka, tym razem w rozchylone oko.
Zawyłem z bólu.
Inni, rżąc jak stado wieprzy, poszli za jego przykładem, katując kolejnymi ciosami.
Jęknąłem i znowu odpłynąłem.
Po upływie trudnej do określenia ilości dni udało mi się wreszcie powrócić do pełnej świadomości. Nawet otwarłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Ze strzępów rozmów, które w przeciągu całego tego czasu do mnie docierały, wywnioskowałem, że tajemnicza Lava przybyła na Ziemię z odległej planety, wyrzucona przez szybujący w przestworzach międzygalaktycznych statek kosmiczny, który uległ awarii dokładnie nad moim domem i krążył potem dookoła planety.
Jej towarzysze spadli w innych rejonach świata, wszędzie wywołując tym awarie i doprowadzając w zaatakowanych kranach do skażenia wody, niewykrywalnego przez Ziemian. Woda ta, obryzgując postacie ludzi i zwierząt, które zwyczajowo były nieruchome, powodowała ich trwałe ożywienie, dodając też wigoru i siły. Dzięki temu słoń i żyrafa z porcelanowego kubka mogły swobodnie poruszać się i mówić, podobnie jak postacie ze szpalt kolorowych magazynów. W dodatku stworzenia te miały odtąd moc samoregeneracji, co przydało się na przykład przy naprawie roztrzaskanego przeze mnie kubka.
Z tego powodu wszyscy ci nowi mieszkańcy domu, pamiętając o doznanych krzywdach, jak ściskanie, zmięcie czy rozdarcie, postanowili teraz zemścić się, dokonując tego samego ze mną.
Z początku cała owa durnowata historia wydawała mi się niedorzeczna i ze wszech miar nierealna, jak senny koszmar, bo przecież nie ma kosmitów, a sfotografowani aktorzy czy sportowcy nie mogą ot, tak, po prostu, wyjść z papierowych magazynów. Z czasem jednak, wciąż bestialsko katowany przez moich nowych, pałających dzikim pragnieniem zemsty lokatorów, zrozumiałem, że wszystko jest najszczerszą, przerażającą prawdą i dzieje się w realnym świecie, a ja padłem ofiarą sadystycznych, dotąd nieruchomych postaci.
Nie wiedziałem, dlaczego teraz niespodziewanie dane mi było nie tylko swobodnie poruszyć każdą kończyną, otworzyć oczy i unieść głowę, ale cieszyłem się z tego, jak szaleniec. Starając się nie hałasować zbyt głośno, podniosłem się z podłogi, zasiadłem przy biurku i próbowałem uruchomić laptopa. Na próżno. Nawet nie odpalił, jakby brakowało prądu.
Niech to szlag! - zdruzgotany zakląłem w myślach, rachunku nie opłacałem od kilku miesięcy i pewnie w końcu dostawca odłączył go, nie doczekawszy się uiszczenia należności wraz z karnymi odsetkami.
Zmroziła mnie myśl – a jeśli faktycznie nie ma prądu? Przecież nie wiem, ile tu leżałem. Przeklinając w myślach własną głupotę i zaniedbywanie opłat, zacząłem nerwowo przetrząsać kieszenie i szukać telefonu. Na szczęście leżał niedaleko wraz z tkwiącą w gniazdku ładowarką.
No tak, podłączyłem go tuż przed awarią wodociągu – przypomniałem sobie, odczuwając niewymowną ulgę. Prądu prawdopodobnie nie było, lecz telefon miał jeszcze jakieś ostatnie procenty z tamtego ładowania baterii.
Zacząłem nerwowo przeglądać internet, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, natrafiłem wreszcie na ogłoszenie medium – niejakiej Klary, specjalizującej się w podobnych do mojego przypadkach. Napisałem do niej błagalny post, pokrótce relacjonując ostatnie wydarzenia w domu.
Zdawałem sobie sprawę, że ani policja ani straż miejska nie uwierzą w moją wersję i każą zamknąć w domu bez klamek Tu pomóc mogło tylko medium, rozeznane w tej ekstremalnie nietypowej sytuacji. To była moja ostatnia nadzieja.
Bateria telefonu oczywiście błyskawicznie padła, niestety na tyle późno, że dostrzegli go nienormalni oprawcy.
– A cóż to robi nasz okrutny kat? – zagadnął z szyderczym uśmiechem reżyser amerykański.
Miał na sobie nadal idealnie skrojony, błękitny garnitur i nienaganną fryzurę.
Spojrzał groźnie i podbiegł, po czym uniósł mnie, jakbym był piórkiem, i zaczął niemiłosiernie miąć, niczym kartkę papieru.
– A masz! – ryknął z satysfakcją, słysząc pękające znowu kości i organy. – Odechce ci się skarżyć na współlokatorów!
Pozostali stanęli za nim i z gromkim śmiechem przypatrywali się mojej kaźni. Po krótkiej chwili bili mnie znowu wszyscy.
– Teraz to ja oberwę mu uszy! – darł się z dziką furią słoń z porcelanowego kubka.
– A ja nogi! – poparła go żyrafa.
Zaczęli wyrywać mi kończyny ze zdumiewającą, jak na ich rozmiary, siłą.
– Nie pożyje teraz za długo! Oko za oko, bydlaku! – dorzucił zielony smok i wydłubał mi gałki ostrymi jak brzytwa pazurami.
– A ja wykroję część twarzy, jak i on mnie! – zawył radośnie któryś z animowanych krasnoludków.
– I potem znowu pochlapiemy wodą, by się ożywił i żebyśmy dłużej mieli ubaw! – krzyczała jakaś rozochocona dziewczyna. Czyżby to była nadobna Królewna Śnieżka?
Czułem się zdruzgotany tym, że nie mogę stawić im żadnego oporu, nawet osłonić twarzy czy zamachnąć się pięścią. Jakbym teraz to ja był martwą, bezwolną kukłą albo wizerunkiem na zdjęciu w porzuconej gazecie. Żadnej siły, żadnego gestu obronnego. Nic. A przecież zaledwie chwilę temu pisałem na telefonie list do medium Klary. Czy aby na pewno tak było? A może tylko mi się zdawało? Nie miałem pewności. Z trudem znosząc nieludzkie katusze, nie wiedziałem już nawet tego.
– Teraz widzisz, jak to jest! – ryczeli z szaleńczą ekscytacją moi kaci.
Znowu poczułem, jak niewyobrażalne cierpienie odbiera mi resztki sił i straciłem przytomność.
Ocknąłem się, słysząc nieznany mi głos kobiecy, mówiący z typowo urzędniczą uprzejmością:
– Jak państwo widzicie, dom jest w idealnym stanie.
– Wszystkie formalności już załatwione? Wszelkie sprawy uregulowane? – dopytywał jakiś mężczyzna.
– Tak. Proszę, oto dokumenty.
W końcu ich zobaczyłem.
Na przodzie szła ciemnowłosa kobieta w średnim wieku, ubrana w elegancką garsonkę i ściskająca w dłoniach pokaźny segregator z dokumentacją. Obok niej dreptało dwoje młodych ludzi, trzymających się za ręce i rozglądających z zaciekawieniem.
– Aha, czyli tu jest kuchnia. – Blondwłosa kobieta podeszła do okna. – Ładny widok – dodała z uśmiechem, spoglądając na ulicę.
– To przestronny, wygodny dom. Będziecie państwo bardzo zadowoleni – uprzejmie zapewniała starsza kobieta.
Domyśliłem się, że sprzedaje domy.
– Zagadkowa sprawa z tym właścicielem. Tak nagle zaginął, prawda? – Mężczyzna spojrzał uważniej na przedstawicielkę biura nieruchomości. – Może to była ucieczka?
– Cóż, szanowni państwo, nie znamy szczegółów. Policja po kilku latach umorzyła sprawę. Pan Józef Nowak nie miał tu żadnej rodziny. Sąsiedzi ani współpracownicy nic nie wiedzieli. Wreszcie pojawił się jedyny daleki krewny, mieszkający za granicą i będący spadkobiercą. Ostatecznie zdecydował się ten piękny dom wystawić na sprzedaż – wyjaśniła mu czym prędzej.
Chciałem zaprotestować, że nic podobnego się nie zdarzyło, że nie zaginąłem, nie uciekłem, nadal tu mieszkam i choćby tylko z tego powodu dom absolutnie nie jest ani nigdy nie był do kupienia. Zamiast tego wydałem z siebie jedynie dziwny, głuchy dźwięk. Prawdopodobnie nikt z trojga intruzów go nie usłyszał.
Co jest? – pomyślałem zdruzgotany, próbując poruszyć ręką albo głową. Na nic. Zacząłem pocić się z nerwów i bezsilności.
Trójka obcych ludzi, rozmawiających dotąd ze sobą na temat budynku, podeszła do mnie i popatrzyła głęboko w oczy.
– Niecodzienny obrazek – stwierdził z zainteresowaniem mężczyzna.
– Wydzieranka. Jak twierdził wspomniany, daleki krewny właściciela, jest to portret, przypominający nieco samego zaginionego, czyli pana Józefa Nowaka – wyjaśniła uprzejmym tonem przedstawicielka biura nieruchomości.
– Bardzo oryginalny.
Na ułamek sekundy znieruchomiałem, przerażony tym, co słyszę. Zacząłem z całych sił starać się uczynić jakikolwiek gest czy wypowiedzieć słowo. I znowu moje wysiłki spełzły na niczym. Choć szamotałem się, wywijałem, wrzeszczałem i podskakiwałem w makabrycznej panice, nikt z przybyłych tego nie dostrzegł ani tym bardziej nie usłyszał. Pojąłem, że w gruncie rzeczy wszystkie owe gorączkowe próby zachodziły jedynie w mojej psychice i świadomości. Tak naprawdę nie potrafiłem wykonać żadnego ruchu ani wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Na zewnątrz, dla całego otaczającego mnie świata, byłem nieruchomy i martwy.
Wstrząśnięty tym odkryciem zacząłem cicho i spazmatycznie łkać.
A wtedy niespodziewanie usłyszałem słowa, wypowiedziane w przepełnionym nienawiścią tonie:
– Ta kanalia próbuje jeszcze brykać! Nawet poćwiartowanie i wciśnięcie w ramki jej nie uciszyły!
Spojrzałem w tamtą stronę i znowu zamarłem. Niegdyś ulubiony kubek z gadającym teraz słoniem i namalowaną na ściance żyrafą stał na szafce kuchennej, jak gdyby nigdy nie uległ rozbiciu! Oba porcelanowe zwierzaki mierzyły rozwścieczonymi spojrzeniami moją podobiznę, wiszącą na ścianie.
Najwyraźniej przybyli ludzie nie słyszeli pomstowania fioletowo-granatowego słonia, tkwiącego na uchu porcelanowego naczynia.
– Ale fajny kubek! – jasnowłosa dziewczyna także zwróciła na niego uwagę, uśmiechając się i wskazując dłonią. – Miałam kiedyś taki sam.
– Zupełnie nie wiem, jak on się tutaj znalazł. – Pani z biura nieruchomości była wyraźnie zaskoczona. – Podobnie zresztą, jak ta szafka, portret-wydzieranka, stare magazyny i krzesło – to mówiąc, rozglądała się z niepokojem po kuchni. – Osobiście sprawdzałam, czy wszystko zostało wyniesione i sprzątnięte.
– Nic nie szkodzi. Poradzimy sobie. Nie jest tego dużo. A sam kubek posłuży nam za uroczy wazonik – uspokoiła ją przyszła lokatorka. – Bo chyba jesteśmy już zdecydowani i kupimy ten piękny dom, prawda, kochanie? – Spojrzała zadowolona na tulącego ją mężczyznę.
Ten z radością przytaknął.
– Wazonik? – powtórzył oburzony słoń na uchwycie. – Niedoczekanie! Tylko tu zamieszkajcie, a my się już wami odpowiednio zajmiemy, gołąbeczki…
– O, tak! – poparła go tradycyjnie żyrafa.
– Jestem za! – syknął złowieszczo ze stosu gazet rozsierdzony King Kong.
– Oko za oko! – szepnął zielony smok z oparcia pobliskiego krzesła i mrugnął do mnie z dzikim uśmiechem trzech wyszczerzonych paszczy.
Cześć, bruce
Początkowo przypominał mi się motyw z filmu, starego horroru, tylko nie mogę sobie przypomnieć tytułu, w którym, w domku w lesie ożywają przedmioty, jak np. wypchany łeb jelenia zawieszony na ścianie, śmiejący się z głównego bohatera – wypowiedział nieszczęśnik zaklęcie z księgi, otwierając jakiś równoległy świat demonów… No, mniej więcej, a raczej więcej tak to leciało :-)
Teraz, do rzeczy:
Tekst sympatyczny. Spodobał mi się pomysł, ale też wykonanie interesujące. Mniej przekonujące były dla mnie momenty, w których bohater prowadzi rozmowę ze sobą, analizując, czy aby nie pił procentów. Rozumiem, że to miało za zadanie ukazanie, że jest w pełni władz psychicznych. Co niekoniecznie do mnie przemówiło. Może, gdyby tak dużo nie analizował, nie rzuciłoby mi się to w oczy.
Poza tym, opowiadanie ma swój niepowtarzalny klimat. Wychodzisz widzę, poza swój styl, próbując czegoś nowego i dobrze Ci idzie :-)
PS. Czy pomysł z wodą, to może przez ostatnie wydarzenia z Polski? Jakaś miejscowość została odcięta od wody pitnej z powodu bakterii.
Klik
Pozdrawiam
Aha… Fajny kubeczek na zdjęciu
Fajne, podobało mi się. Ciekawy pomysł, pełen grozy, makabry i absurdu klimat.
Fajny kubek
Ja właśnie mam na biurku taką szklankę z Nazgulem… Chyba ją gdzieś wyniosę…
To już raczej horror niż fantasy, i jeśli oceniać go w taki sposób, to spełnia swoje zadanie. Znaczy się, straszy porządnie, dlatego nie powiem, że mi się podobał, bo to zabrzmi dziwnie.
Jednego nie rozumiem – skoro do incydentów (z braku lepszego określenia) spowodowanych przez kosmitów doszło na całym świecie, to dlaczego państwo w końcówce zachowują się jak gdyby nigdy nic dziwnego się nie wydarzyło? Nikt nie nagłośnił tych spraw, nie powiązał ich ze sobą? Potwory grzecznie siedziały w jednym mieszkaniu Bóg wie jak długo, chociaż wcześniej szumnie zapowiadały zemstę na całej ludzkości? Sąsiedzi nie ucierpieli? Wysuwając daleko idące wnioski, nie doszło do apokalipsy?
Przyznaję też, że dość długi opis znęcania się nad narratorem w pewnym momencie mnie zmęczył, ale tu akurat musiało się odezwać moje głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości. Strasznie nie lubię, kiedy ktoś tak strasznie obrywa i nie ma szansy oddać. Lakoniczne opisy przemocy nie pomagają, bo – nie obraź się – ale odebrałem je tak: ,,Zgniótł ją na miazgę. A teraz dalszy ciąg programu”. W ogóle to przy tej scenie otworzyłem szeroko oczy, bo takie proste stwierdzenie faktu było dla mnie bardziej szokujące niż bezceremonialne ubicie chyba dosyć istotnej postaci.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Dziękuję, Heskecie, zaintrygowałeś mnie tym horrorem, nie kojarzę go niestety, ale opis fabuły brzmi genialnie. :) Nie miałam tu na myśli żadnego konkretnego wydarzenia w Polsce (na którym bym się wzorowała), choć co pewien czas takie skażenia wody mają miejsce (”mój” Będzin to klasyczny przykład). :)
Faktycznie, AI narysowała mi genialny kubeczek. :)
Pozdrawiam serdecznie. ;)
Pusiu, cieszy mnie taka opinia, dziękuję Ci bardzo i pozdrawiam. :)
SNDWLKR, dzięks; byłam ciekawa komentarzy i teraz z ogromną przyjemnością zmieniam na “horror”, ponieważ brakowało mi wcześniej pewności i… odwagi. :)
Sama też mam podobne kubki, choćby z sową. :)
Wyobraziłam sobie, że przypadkowe upadki innych kosmitów nastąpiły w miejscach wyludnionych i – na tyle dzikich, że nagłośnienie podobnych zdarzeń (oraz – same te zdarzenia) po prostu było niemożliwe. :)
Z punktu widzenia oprawców bohatera – tylko on jeden jest winny i nawet oni sami nazywają go “katem”. Fakt faktem, że zdarzają się ludzie, chomikujący całe stosy gazet, wycinający fotosy bohaterów, wieszający je na ścianach, dbający o swe kubki, w przysłowiowych rękawiczkach obchodzący się z każdym przedmiotem itp. Słowem – należycie (cokolwiek to znaczy ) obchodzący się ze sprzętami i magazynami. Józef zdecydowanie do takich nie należał. :)
Opis powtarzających się wręcz do znudzenia kaźni miał podkreślić, że Nowak nawet nie pamiętał poćwiartowania i uczynienia z niego wydzieranki, tak bardzo był już wykończony nieustannymi torturami. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet