- Opowiadanie: Ambush - Pasterka złudzeń

Pasterka złudzeń

Opowiadanie moje zainspirował Koala75 swoim Goblinem i gobelinem. 

Jednak dedykuję je delulu menadżerce – gravel ;)

 

Wrzucam przed jutrzejszy m zamieszaniem (taką mam nadzieję).

Chwała betującym, oni prostują ścieżki tekstom.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pasterka złudzeń

Książę Borochwat oparł łokcie o dębową ławę i smętnie opuścił głowę. Chciało mu się płakać i rzygać, a do tego zdawał sobie sprawę, że kiedy podniesie się, ława znowu zamlaska. Nie dlatego, że była łakomym potworem, ale z powodu niskiego poziomu higieny w karczmie. Wszystko tu kleiło się do człowieka jak błoto, cuchnęło i odstręczało. A dobrze wiedział, że nawet na ten standard go nie stać.

– Jak mogła! – wybełkotał żałośnie. – Jak mogła mi tak powiedzieć!

Oklapli towarzysze pokiwali smętnie głowami. Gęby mieli blade, niemal zielone, a miny smutne.

– Mogli wywalić z zamku na zbity pysk – mruknął Korogwizd, który zawsze usiłował znaleźć pozytywy sytuacji.

Pozostali westchnęli zgodnie.

Wszyscy, no może poza Korogwizdem, rozumieli, że ich położenie było fatalne.

Książę jako dwunasty syn Mordoskrzeka odziedziczył jedynie sfatygowany miecz, zardzewiałą zbroję i drużynę, składającą się z rycerzy, których nikt inny nie chciał. Wędrowali między rzekami, górami, jaskiniami i smokami bezskutecznie szukając szczęścia. Wszyscy dobijali już czterdziestki, dręczyły ich bóle stawów, dolegliwości trzewi i coraz słabszy wzrok, dlatego desperacko pragnęli znaleźć wreszcie jakieś miejsce do życia.

– Co zamierza nasz książę? – zapytał Muchomor.

Borochwat łyknął wina, otrzepał się ze wstrętem i spojrzał na towarzysza z takim bólem, że Muchomor aż złapał się za zęby.

– Słyszałeś, co mi powiedziała?! – wycharczał. – A ja ją pokochałem! Całym sercem!

Drużyna westchnęła zgodnie.

Książę Borochwat był bardzo uczuciowy. Jadąc do jakiegokolwiek królestwa, w którym ogłoszono turniej, czy inne rycerskie wyzwanie, za każdym razem marzył o księżniczce, którą miano mu oferować. Niestety marzył na głos. Całymi dniami opowiadał towarzyszom o dobrach, klejnotach, ale przede wszystkim o rękach, oczach, głowach, czy co tam oferowano w kontrakcie.

Przez ostatnie tygodnie słuchali nieustannie o zachwycającej Walerii. O różowych usteczkach damy, jej maleńkich stópkach, perłowych paznokietkach, cieniutkich brwiach i krągłych piersiach.

Nie można powiedzieć, że mieli tego już dość, raczej nie mogli się doczekać sukcesu. Liczyli, że po zaślubinach i oni zdobędą jakieś towarzyszki. Dlatego w pocie czoła zabijali zbójców, wydobywali skarby z podziemnych tuneli i kibicowali księciu w kolejnych potyczkach.

Wreszcie w turnieju zostało jedynie trzech kandydatów. Król pozostawił księżniczce Walerii możliwość wskazania im kolejnego zadania, które miało rozstrzygnąć konkury.

Przez ostatnie dni pili z księciem, zużywając niemal do szczętu ostatnie dukaty, wysłuchiwali obelg i kąśliwych uwag od mieszkańców miasta i czekali… sami nie wiedzieli na co.

– Książę, powinniśmy podjąć jakąś decyzję. Kiedy zabraknie srebra, wyrzucą nas z karczmy jak żebraków – zaczął Muchomor, ten najrozsądniejszy.

– Musimy poczekać…– odparł książę.

– Na co?!

– Na przewodnika!

– Kogo?!

– Na przewodnika – odparł niecierpliwie. – Oni tu mówią pasterza. Kogoś, kto powiedzie mnie do celu i pozwoli wykonać… wykonać to przeklęte zadanie! – Książę czknął albo zaszlochał, po czym chwiejnym krokiem ruszył do baru.

– Wydał na tego jakiegoś pasterza ostatnie dukaty! – sarknął Muchomor.

– Po co nam pasterz?! Czy my są owce?! – gorączkował się Czarcigroch, najstarszy z drużyny.

 

 

&

Czekali w napięciu, gdyż książę wyznał im, że jego zdaniem miejscowi, w tym karczmarz, obawiają się pasterza, a co najmniej czują przed nim respekt.

Nie bardzo mogli już pić, bo stojący na ławie, niemal pusty gąsiorek wina był ich ostatnim.

Obserwowali więc pozostałych gości i seledynowe stonogi pomykające po ścianach karczmy. Stonogi były piękniejsze i znacznie żwawsze.

Nagle drzwi otworzyły się, odbijając z hukiem od ściany. Wszyscy zgromadzeni ucichli i wbili wzrok w nowoprzybyłą osobę. Kilku bywalców, nie wiedzieć czemu, czmychnęło przez małe drzwiczki na zaplecze.

Dziewczyna była postawna i piękna jak malowanie. Na długich nogach nosiła wysokie, czarne kozaki. Na czerwoną, obcisłą sukienkę miała narzuconą sutą wilczurę. Krótkie, podobne karakułom loczki okrywał mały, czerwony toczek.

Migdałowe, lekko skośne oczy spokojnie taksowały zgromadzonych, ale nie odezwała się ani słowem.

– Witajcie! – huknął z zapałem karczmarz. – Mam dla was klientów!

Machnęła ręką. Zgromadzonym trudno było ocenić czy był to wyraz aprobaty, czy pogardy.

Gdy szła do małej alkowy, sukienka wirowała dokoła mocnych łydek, srebrne kółka w uszach zadzwoniły kusząco, a serca gości karczmy biły w rytm stuku jej podkutych butów.

Karczmarz podbiegł, drobiąc kroczki, wytarł starannie ławę, po czym ustawił miskę polewki, kosz z chlebem i kubek wina.

Wymienił szeptem kilka słów z kobietą, a potem kiwnął głową na księcia.

Ten najpierw zrobił obrażoną minę, ale w końcu wstał i podszedł do nich.

– Wasza miłość zasiada! – Zabrzmiało jak rozkaz.

Markotny książę kapnął ciężko, zerkając niepewnie na dziewoję.

– W czym mogę pomóc? – spytała dziewczyna z drapieżnym uśmiechem.

– Tak mi się właśnie zdaje, że w niczym – mruknął książę, zerkając gniewnie na karczmarza. – Czy to jest księżniczka, o której rękę mogę zabiegać?! A może mag, który da mi czarodziejski eliksir. Kogoś mi przyprowadził, łazęgo! – wrzasnął.

Ślicznotka upiła łyk wina. Zmrużyła migdałowe ślepia, oblizała pełne wargi i szepnęła:

– Nazywają mnie pasterką złudzeń. Pomogę ci wykonać twoje zadanie, jakiekolwiek jest, ale od razu powiem, że pewnie w końcu będziesz tego żałował.

– Chcę poślubić księżniczkę Walerię! – jęknął głosem rozkapryszonego dziecka.

– A nie jakąkolwiek damę z zamkiem? – spytała, składając usta w ciup.

– Nie. Może kiedyś, ale po tym, co mi powiedziała… – Książę przełknął ślinę.

– Konkretnie co?

– Nieważne zamek, twierdza, czy lenno!

– Pytam co powiedziała!

Przez chwilę milczał naburmuszony. Potem zaczął matowym głosem snuć opowieść.

 

&

Opowieść księcia Mat… Borochwata

Po wielu dniach zmagań i konkursów król Spysomach wezwał nas trzech rycerzy, którzy odnieśli w turnieju najwięcej zwycięstw. Pierwszy wyszedł na środek książę Mrugaj – władca pustynnej krainy, pełnej kaktusów i kóz, jak mówili nieżyczliwi.

Powitały go chichoty dam dworu, a nawet ciche pobekiwania. Królewna Waleria, nie schodząc z tronu i pogryzając pestki słonecznika, spojrzała na Mrugaja bez mrugnięcia, i rzekła:

– Żebyś mógł rycerzu drogi, przestąpić przez moje progi, musisz z zamorskiej krainy, przynieść fiolkę hydrzej śliny!

Zgromadzeni zaszemrali, bo ślinę potwora można było zdobyć jedynie na wyspach, za siódmym morzem zwanym Morzem Sinych Sztormów.

Mrugaj poprawił turban, zmełł przekleństwo, ukłonił się sztywno i opuścił dwór. 

Potem przed obliczem władców stanął książę Strachsław. 

Wszystkie dwórki wzdychały, patrząc na jego muskularne ramiona i złociste włosy. Kilka z nich nawet omdlało, upadając teatralnie i odsłaniając zgromadzonym widok bucików i pończoszek. 

Księżniczka również zerknęła zalotnie na Strachsława, poderwała się z krzesła, dygnęła i powiedziała:

– By wziąć udział w konkurencji, masz… – zawahała się chwilę. – Masz mi przynieść kosz świeżych orzechów.

Dworzanie zaszeptali, patrząc z uznaniem na Strachsława.

Ktoś krzyknął:

– Nie było rymu!

A księżniczka zaczerwieniła się uroczo. 

Król rzekł:

– Nie ma rymu, jest rumieniec. Czas już tej pannie pod wieniec. 

A damy zaklaskały w dłonie śmiejąc się perliście. 

No, a potem wystąpiłem ja.

Starałem się nie słuchać śmiechów i komentarzy na temat mojego wyglądu, rodu i stanu majątkowego. Stanąłem przed księżniczką wyprostowany i pokazywałem pewność siebie, mimo zardzewiałych ostróg i pocerowanych portek. Uśmiechnąłem się i ukłoniłem dwornie. Matka mówiła, że uśmiech mam wdzięczny…

Księżniczka nadęła policzki, jakby miała parsknąć śmiechem i zmienionym głosem wydeklamowała kolejną przygotowaną fraszkę:

Może to jest moja wina

Chcę gobelinu z goblina

Kto gobelin podaruje

Ten usta me ucałuje.

 

&

Książę zamilkł i spuścił głowę. Zawstydzony, tym bardziej, że w całej karczmie panowała cisza, przy której sianie maku zdawało się czynnością wielce hałaśliwą. Dlatego słowa wybrzmiały i zrobiły na zgromadzonych olbrzymie wrażenie.

Goście zaczęli szeptać i zerkać ciekawie na księcia i dziewczynę.

Tymczasem pasterz, a właściwie pasterka rzekła:

– No to cię nieźle urządziła!

– Urządziła?! – wrzasnął, nie panując nad sobą. – Obraziła mnie, upokorzyła na oczach całego dworu. Nawet gdybym w końcu zwyciężył, to tutejsza szlachta zawsze będzie na mnie patrzeć z pogardą!

– A to nie będzie łatwe…

– Pogarda?! – Zaciskając szczęki, sięgnął po zardzewiały miecz.

– Zdobycie przędzy na gobelin! – Wywróciła oczami.

– To taka przędza w ogóle istnieje?! – zdziwił się Borochwat. – Myślałem, że łatwiej już zasadzić się na smoka.

– Może i łatwiej – bąknęła – ale śmiertelność bywa większa przy zasadzaniu się, niż przy strzyży. Wyjaśnię ci jak możesz zdobyć przędzę, ale zajmiesz się tym całkiem sam. Mam swoje zasady i w takie rzeczy się nie bawię. Doprowadzam do transakcji, że tak powiem. Przemierzam lasy, noszę prowiant w koszyczku, czasem pytam o drogę… – zawahała się. – Jednak zadanie zaliczysz sam!

– Chyba z drużyną?!

– Nie! Gobliny są wredne, kłótliwe i narcystyczne, ale przekupne. Dlatego masz szansę, niewielką przyznam, ale będzie cię to kosztować niemało! No, a opłatę biorą od każdej głowy… Stać cię? – spytała z wrednym uśmiechem.

Borochwat spojrzał na nią z niechęcią. Po chwili jednak ciekawość zwyciężyła.

– Ale przędza? – spytał.

– Wyjaśnię, ale tylko tobie. Uwierz mi, że tak będzie lepiej! – rzekła stanowczo. – A ponieważ chodzi o gobliny, to co wpłaciłeś, potraktujemy jako pierwsza ratę. Drugą będzie zatrudnienie mnie jako damy na dworze przyszłej, szacownej małżonki. Nie nadymaj się! Szansa, że nas nie rozszarpią albo nie pogrzebią na wieki w kopalni, jest bardzo duża. Ja również ryzykuję. Martwy nie spełnisz żadnych obietnic, wiem to z doświadczenia! 

Książę miał się żachnąć, ale po chwili namysłu kiwnął głową.

– A nie będą potem gadać?!

– Może i będą, ale szeptem i wyłącznie za plecami.

– Skąd wiesz?

– Plotkują o mnie, babci i o leśniczym, ale w oczy nikt się nie waży!

 

&

 

Minął rok. Kompania Borochwata, w oczekiwaniu na powrót pana, utrzymywała się ze zbójowania na gościńcach.

Tymczasem książę przebywał w skalnej twierdzy na krańcach Bardzo Mrocznego Lasu.

Gobliny z początku zamierzały go zabić. Zmieniły jednak zdanie, bo obawiały się nieco pasterki. Dziewczyna miała pewną renomę. Wszyscy wiedzieli, że lubi grać brutalnie, ale za to nieczysto. Podobno już jako podrostek wyeksterminowała spore stado wilków.

Drugim powodem dla którego Borochwat pozostał przy życiu, był pewien sekret.  

Książę przez wiele miesięcy masował stopy goblinów. Tak, każdego dnia zajmował się pokrytymi brodawkami, zielonkawymi włoskami i cuchnącymi ropniami stopami.

Ugniatał guzowate odciski, pocierał palcami długie, sine szpony i bez końca gładził kciukami porowate niczym pumeks pięty.

Gobliny uwielbiały masaże. Była to ich skrywana słabostka. Troska o stopy potworków powodowała również, że ich ciała obrastały jedwabistym, turkusowym futrem.

Borochwat strzygł goblinie runo, zaplatał w luźne warkocze i rozwieszał między okolicznymi drzewami.

Każdego dnia, widząc, jak na wietrze kołyszą się kolejne warkocze, czuł równocześnie dumę i obrzydzenie do samego siebie.

W okolicy wiosennego zrównania pod bramami twierdzy pojawiła się Pasterka w czerwonej czapce, czarnej wilczurze, z koszyczkami i pięcioma mułami.

Na jej sygnał Borochwat nie wahał się ani minuty. Wrzucił błękitne warkocze do koszyczków, te przytroczył do siodeł, a sam zręcznie wskoczył na luzaka.

– Nie wierzyłam, że ci się uda! – zaśmiała się Pasterka. – Od teraz możesz mi mówić Zofia!

– A ty mi: wasza wysokość! – parsknął.

– Może cię zainteresuje, że twego konkurenta, Strachsława ktoś zastrzelił, gdy zbierał z drzewa orzechy, a ten drugi przysłał list zza morza, w którym napisał, że poznał przepiękne syreny i nie zamierza już brać udziału w konkurach.

– To twoja robota?

– Nie przeceniaj mnie, szlachetny książę! – Pasterka spięła muła i ruszyła przed siebie.

Kiedy spotkali książęcą drużynę, ta przez moment (z przyzwyczajenia) zawahała się, ale szybko przywitała księcia hucznymi wiwatami. Potem razem ruszyli do miasta.

Tam książę sprzedał część bezcennej przędzy, dzięki czemu mogli zjawić się na królewskim dworze w sutych i nowych strojach. Z większości książęcej zdobyczy utkano szeroki na pięć i długi na dziesięć stóp przepiękny gobelin.

Przędza z goblinów miała taką właściwość, że podczas tkania zmieniała barwę, od bieli po purpurę i szmaragd. Dzięki temu tkacze wyczarowali kwiaty, jednorożce i morskie fale.

Gdy parę tygodni później książę stanął przed obliczem króla i jego rodziny, prezentował się dużo lepiej niż rok wcześniej. Nikt się nie śmiał i nie stroił sobie żartów.

Patrzono z uznaniem na jedwabne szarawary, haftowany złotem kubrak i kapelusz zdobiony rubinami. Największe wrażenie zrobił jednak na dworze gobelin.

Księżniczka aż pisnęła z wrażenia. A ponieważ nie stawili się żadni konkurenci, książę uzyskał zgodę na poślubienie ślicznej Walerii.

 

&

Uczta była wspaniała. Za rozstawionymi na zamkowym dziedzińcu ławami zasiadał książę Borochwat z prześliczną Walerią, oraz jego dzielni rycerze ze świeżo poślubionymi dworkami u boków. Wszyscy byli wystrojeni, zarumienieni i bardzo godni.

Co prawda jeden kupiec przyglądał się dłuższą chwilę Korogwizdowi, ale pociągnięty w tany przez rozbawiony korowód, zapomniał o swoich wątpliwościach.

Wznoszono niezliczone toasty, wręczono górę prezentów, a najpiękniejszym z nich była połowa królestwa, którą młodej parze przekazał szczodry król Spysomach. 

Po północy wzniesiono kielichy po raz kolejny. Do ogólnej radości przyłączyła się nawet nowa, prześliczna dwórka księżniczki – panna Zofia z Wilczybrzucha. Tym razem miała na sobie długą, zieloną suknię i kolię ze szmaragdów. Zrezygnowała nawet ze swojej czapeczki i okryła czarne loki srebrną siateczką. 

Piękna dama wzniosła kielich w stronę księcia Borochwata. A potem siadła wśród biesiadujących i powiedziała:

– To się wszystko źle skończy. Goblin nie owca, nie może dać nic dobrego… – Nikt jej nie usłyszał, więc dodała jeszcze z uśmieszkiem: – No i bardzo dobrze, będzie zajęcie dla mnie…

Po uczcie ślubnej Borochwat, odprowadzany przez rozbrykany korowód dworzan i rycerzy, udał się do małżeńskiej sypialni. Waleria, odziana w śnieżnobiałe, koronkowe halki, siedziała na łóżku. Pszenne włosy rozlewały się na jej ramiona i plecy, a na ślicznym, bladym liczku lśnił dziewiczy rumieniec.

Widząc swego świeżo poślubionego męża, poderwała się z łoża, podbiegła i ucałowała go czule:

– Nikt nigdy nie podarował mi niczego tak pięknego! – krzyknęła radośnie.

Książę przygarnął ją do siebie, czując radosne napięcie w lędźwiach. Waleria była ciepła, miękka i pachniała różami. Pocałował ją zmysłowo, miętosząc śmiało krągłości, a potem pociągnął do łoża.

Księżniczka zrzuciła z siebie giezło, prezentując mu szczodrą wspaniałość swego ciała. Potem schyliła się i okryła niedbale szmaragdowo-zielonym gobelinem.

– Zrobię, co zechcesz, mój ukochany – szepnęła nieco chrapliwie. – Ale wcześniej musisz mi pomasować nóżki.

Borochwat dostrzegł z przerażeniem, że stopy damy pokryte były brodawkami i zielonkawymi włoskami.  Zajęczał i powlókł ją do łoża, by zdążyć z konsumpcją związku, nim zły czar obejmie resztę ciała.

 

Koniec

Komentarze

Zabawna historia, fajnie napisana. Podziwiam styl i bogactwo słownika dworsko-bajkowego. Czerwony Kapturek wykiwał kolejną osobę. Dla własnej korzyści wpakował dzielnego Borochwata/Borochwała w niezłe bagno.

 

Gdy szła do małej alkowy

Alkowa to chyba sypialnia. Tak miało być?

Ale żeby przykrywać się gobelinem? Głupia księżniczka!

 

Pozdrawiam!

A może bardziej filozoficznie, Kapturek wiedział, że amerykański sen rzadko się spełnia i jeśli sięgasz po co, co Ci się nie należy, zazwyczaj się nie uda. 

Boro… ujednolicony ;)

Alkowa to w karczmach była taka prywatna wnęka, dla lepszych klientów. 

Dziękuję za wizytę i za klika. 

delulu managment

Ambush,

tekst wypada klimatycznie, ponowna lektura jest bardzo przyjemna. Lubię, gdy w tekstach są takie nawiązania (nawet jeśli ich od razu nie wyłapuję, pomimo okruszków laugh), bo to bardzo otwiera interpretacje. I można fajnie błądzić ścieżkami rozważań.

Ale wciąż mi żal księcia no… nawet jeśli chłop naiwny.

Klik wiadomo, się należy.

Pozdrawiam!

Hej, wracam z należnym klikiem! I powtórzę z bety: pierwsze, co przyciąga uwagę, to świetnie dobrane, klimatyczne imiona. Sfatygowana drużyna księcia z bolącymi stawami jest rozbrajająca. Książę Borochwat też zdobywa sympatię, choć daje się omotać tym babom jak nadworny głupek! :D Przyjemna lektura! 

Pozdrawiam :) 

Cóż mogę rzecz, Ambush… Życzyłabym sobie, aby dziełka Koali75 były Ci częstym natchnieniem i pozostaję z nadzieją na jeszcze wiele tak zabawnych i fajnie napisanych opowiastek. ;)

 

Nie ważne zamek, twier­dza, czy lenno! → Nieważne zamek, twier­dza, czy lenno!

 

bę­dzie cię to kosz­to­wać nie mało! → …bę­dzie cię to kosz­to­wać niemało!

 

Po­dob­no już jako na­sto­lat­ka wy­eks­ter­mi­no­wa­ła spore stado wil­ków. → Obawiam się, że w czasach tego opowiadania słowo nastolatka nie było znane.

 

A potem sia­da­ła wśród bie­sia­du­ją­cych i po­wie­dzia­ła: → Literówka.

 

Księż­nicz­ka z rzu­ci­ła z sie­bie gie­zło… → Księż­nicz­ka zrzu­ci­ła z sie­bie gie­zło

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Życzyłabym sobie, aby dziełka Koali75 były Ci częstym natchnieniem

Podbijam. Bardzo udana opowiastka wyszła z tej inspiracji, podobnie jak poprzednia.

 

Tekst jest lekki, zabawny i ładnie napisany.

 

Okruszków wskazujących na tożsamość pastereczki udało się dosypać. Ciągle mam wrażenie, że jakieś przenośne znaczenie mi tu umyka, ale może nie mam racje, a jeśli, to chyba muszę z tym żyć.

 

Pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Zakapiorze, dziękuję za poparcie wniosku. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@beeecki, Marszawo, GalicyjskiZakapiorze – Dziękuję Wam za światłe uwagi na becie i przemiłe recenzje. 

@regulatorzy, błędy poprawione. Obiecuję pasożytować na Twórczości Koali75 ;)

delulu managment

Jak to dobrze, że Koala75 tworzy obficie i regularnie, więc pewnie nie braknie Ci natchnienia do pasożytowania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mmmm, smakowite! Pysznie się czytało! Pachniało goblinami i karczmą! Bardzo dobrze napisane, skrótów tyle, ile trzeba, nudy nie ma, strach się oderwać, bo może coś umknąć… :D 

Dawno nie zaglądałam, wracam, a tu taki przyjemny deser! Gratuluję, Ambush! :) Zakapior już wypisał, to co i ja zauważyłam, więc nie powtarzam miejsc, gdzie gobliny grasowały. Najwyraźniej ktoś im nie pomasował stóp! :) 

Klikam, chociaż może już nie potrzebujesz… idę, może się jeszcze przyda! 

Miło mi @JolkoK, że gobelin przypadł Ci do gustu. To pewnie przez te kolory…

Tylko pamiętaj, żeby się nim nie otulać. Szkoda stóp ;)

delulu managment

Nowa Fantastyka