Opowiadanie moje zainspirował Koala75 swoim Goblinem i gobelinem.
Jednak dedykuję je delulu menadżerce – gravel ;)
Wrzucam przed jutrzejszy m zamieszaniem (taką mam nadzieję).
Chwała betującym, oni prostują ścieżki tekstom.
Opowiadanie moje zainspirował Koala75 swoim Goblinem i gobelinem.
Jednak dedykuję je delulu menadżerce – gravel ;)
Wrzucam przed jutrzejszy m zamieszaniem (taką mam nadzieję).
Chwała betującym, oni prostują ścieżki tekstom.
Książę Borochwat oparł łokcie o dębową ławę i smętnie opuścił głowę. Chciało mu się płakać i rzygać, a do tego zdawał sobie sprawę, że kiedy podniesie się, ława znowu zamlaska. Nie dlatego, że była łakomym potworem, ale z powodu niskiego poziomu higieny w karczmie. Wszystko tu kleiło się do człowieka jak błoto, cuchnęło i odstręczało. A dobrze wiedział, że nawet na ten standard go nie stać.
– Jak mogła! – wybełkotał żałośnie. – Jak mogła mi tak powiedzieć!
Oklapli towarzysze pokiwali smętnie głowami. Gęby mieli blade, niemal zielone, a miny smutne.
– Mogli wywalić z zamku na zbity pysk – mruknął Korogwizd, który zawsze usiłował znaleźć pozytywy sytuacji.
Pozostali westchnęli zgodnie.
Wszyscy, no może poza Korogwizdem, rozumieli, że ich położenie jest fatalne.
Książę jako dwunasty syn Mordoskrzeka odziedziczył jedynie sfatygowany miecz, zardzewiałą zbroję i drużynę, składającą się z rycerzy, których nikt inny nie chciał. Wędrowali między rzekami, górami, jaskiniami i smokami bezskutecznie szukając szczęścia. Wszyscy dobijali już do czterdziestki, dręczyły ich bóle stawów, dolegliwości trzewi i coraz słabszy wzrok, dlatego desperacko pragnęli znaleźć wreszcie jakieś miejsce do życia.
– Co zamierza nasz książę? – zapytał Muchomor.
Borochwat łyknął wina, otrzepał się ze wstrętem i spojrzał na towarzysza z takim bólem, że Muchomor aż złapał się za zęby.
– Słyszałeś, co mi powiedziała?! – wycharczał. – A ja ją pokochałem! Całym sercem!
Drużyna westchnęła zgodnie.
Książę Borochwat był bardzo uczuciowy. Jadąc do jakiegokolwiek królestwa, w którym ogłoszono turniej czy inne rycerskie wyzwanie, za każdym razem marzył o księżniczce, którą miano mu oferować. Niestety marzył na głos. Całymi dniami opowiadał towarzyszom o dobrach, klejnotach, ale przede wszystkim o rękach, oczach, głowach, czy co tam oferowano w kontrakcie.
Przez ostatnie tygodnie słuchali nieustannie o zachwycającej Walerii. O różowych usteczkach damy, jej maleńkich stópkach, perłowych paznokietkach, cieniutkich brwiach i krągłych piersiach.
Nie można powiedzieć, że mieli tego już dość, raczej nie mogli się doczekać sukcesu. Liczyli, że po zaślubinach i oni zdobędą jakieś towarzyszki. Dlatego w pocie czoła zabijali zbójców, wydobywali skarby z podziemnych tuneli i kibicowali księciu w kolejnych potyczkach.
Wreszcie w turnieju zostało jedynie trzech kandydatów. Król pozostawił księżniczce Walerii możliwość wskazania im kolejnego zadania, które miało rozstrzygnąć konkury.
Przez ostatnie dni pili z księciem, zużywając grosz do zmechaconego smętnie spodu mieszka, wysłuchiwali obelg i kąśliwych uwag od mieszkańców miasta i czekali… sami nie wiedzieli na co.
– Książę, powinniśmy podjąć jakąś decyzję. Kiedy zabraknie srebra, wyrzucą nas z karczmy jak żebraków – zaczął Muchomor, ten najrozsądniejszy.
– Musimy poczekać… – odparł książę.
– Na co?!
– Na przewodnika!
– Kogo?!
– Na przewodnika – odparł niecierpliwie. – Oni tu mówią: pasterza. Kogoś, kto powiedzie mnie do celu i pozwoli wykonać… wykonać to przeklęte zadanie! – Książę czknął albo zaszlochał, po czym chwiejnym krokiem ruszył do baru.
– Wydał na tego jakiegoś pasterza ostatnie dukaty! – sarknął Muchomor.
– Po co nam pasterz?! Czy my są owce?! – gorączkował się Czarcigroch, najstarszy z drużyny.
&
Czekali w napięciu, gdyż książę wyznał im, że jego zdaniem miejscowi, w tym karczmarz, obawiają się pasterza, a co najmniej czują przed nim respekt.
Nie bardzo mogli już pić, bo stojący na ławie niemal pusty gąsiorek wina był ich ostatnim.
Obserwowali więc pozostałych gości i seledynowe stonogi pomykające po ścianach karczmy. Stonogi były piękniejsze i znacznie żwawsze.
Nagle drzwi otworzyły się, odbijając z hukiem od ściany. Wszyscy zgromadzeni ucichli i wbili wzrok w nowo przybyłą osobę. Kilku bywalców, nie wiedzieć czemu, czmychnęło przez małe drzwiczki na zaplecze.
Dziewczyna była postawna i piękna jak malowanie. Na długich nogach nosiła wysokie, czarne kozaki. Na czerwoną, obcisłą sukienkę miała narzuconą sutą wilczurę. Krótkie, podobne karakułom loczki okrywał mały, czerwony toczek.
Migdałowe, lekko skośne oczy spokojnie taksowały zgromadzonych, ale nie odezwała się ani słowem.
– Witajcie! – huknął z zapałem karczmarz. – Mam dla was klientów!
Machnęła ręką. Zgromadzonym trudno było ocenić, czy był to wyraz aprobaty, czy pogardy.
Gdy szła do małej alkowy, sukienka wirowała dokoła mocnych łydek, srebrne kółka w uszach zadzwoniły kusząco, a serca gości karczmy biły w rytm stuku jej podkutych butów.
Karczmarz podbiegł, drobiąc kroczki, wytarł starannie ławę, po czym ustawił miskę polewki, kosz z chlebem i kubek wina.
Wymienił szeptem kilka słów z kobietą, a potem kiwnął głową na księcia.
Ten najpierw zrobił obrażoną minę, ale w końcu wstał i podszedł do nich.
– Wasza miłość zasiada! – Zabrzmiało jak rozkaz.
Markotny książę klapnął ciężko, zerkając niepewnie na dziewoję.
– W czym mogę pomóc? – spytała dziewczyna z drapieżnym uśmiechem.
– Tak mi się właśnie zdaje, że w niczym – mruknął książę, zerkając gniewnie na karczmarza. – Czy to jest księżniczka, o której rękę mogę zabiegać?! A może mag, który da mi czarodziejski eliksir? Kogoś mi przyprowadził, łazęgo?! – wrzasnął.
Ślicznotka upiła łyk wina. Zmrużyła migdałowe ślepia, oblizała pełne wargi i szepnęła:
– Nazywają mnie pasterką złudzeń. Pomogę ci wykonać twoje zadanie, jakiekolwiek jest, ale od razu powiem, że pewnie w końcu będziesz tego żałował.
– Chcę poślubić księżniczkę Walerię! – jęknął głosem rozkapryszonego dziecka.
– A nie jakąkolwiek damę z zamkiem? – spytała, składając usta w ciup.
– Nie. Może kiedyś, ale po tym, co mi powiedziała… – Książę przełknął ślinę.
– Konkretnie co?
– Nieważne: zamek, twierdza czy lenno!
– Pytam, co powiedziała?!
Przez chwilę milczał naburmuszony. Potem zaczął matowym głosem snuć opowieść.
&
Opowieść księcia Mat… Borochwata
Po wielu dniach zmagań i konkursów król Spysomach wezwał nas, trzech rycerzy, którzy odnieśli w turnieju najwięcej zwycięstw. Pierwszy wyszedł na środek książę Mrugaj – władca pustynnej krainy, pełnej kaktusów i kóz, jak mówili nieżyczliwi.
Powitały go chichoty dam dworu, a nawet ciche pobekiwania. Królewna Waleria, nie schodząc z tronu i pogryzając pestki słonecznika, spojrzała na Mrugaja bez mrugnięcia, i rzekła:
– Żebyś mógł, rycerzu drogi, przestąpić przez moje progi, musisz z zamorskiej krainy przynieść fiolkę hydrzej śliny!
Zgromadzeni zaszemrali, bo ślinę potwora można było zdobyć jedynie na wyspach, za siódmym morzem zwanym Morzem Sinych Sztormów.
Mrugaj poprawił turban, zmełł przekleństwo, ukłonił się sztywno i opuścił dwór.
Potem przed obliczem władców stanął książę Strachsław.
Wszystkie dwórki wzdychały, patrząc na jego muskularne ramiona i złociste włosy. Kilka z nich nawet omdlało, upadając teatralnie i odsłaniając zgromadzonym widok bucików i pończoszek.
Księżniczka również zerknęła zalotnie na Strachsława, poderwała się z ozdobnego krzesła, dygnęła i powiedziała:
– By wziąć udział w konkurencji, masz… – zawahała się chwilę. – Masz mi przynieść kosz świeżych orzechów.
Dworzanie zaszeptali, patrząc z uznaniem na Strachsława.
Ktoś krzyknął:
– Nie było rymu!
A księżniczka zaczerwieniła się uroczo.
Król rzekł:
– Nie ma rymu, jest rumieniec. Czas już tej pannie pod wieniec.
A damy zaklaskały w dłonie śmiejąc się perliście.
No, a potem wystąpiłem ja.
Starałem się nie słuchać śmiechów i komentarzy na temat mojego wyglądu, rodu i stanu majątkowego. Stanąłem przed księżniczką wyprostowany i pokazywałem pewność siebie, mimo zardzewiałych ostróg i pocerowanych portek. Uśmiechnąłem się i ukłoniłem dwornie. Matka mówiła, że uśmiech mam wdzięczny…
Księżniczka nadęła policzki, jakby miała parsknąć śmiechem i zmienionym głosem wydeklamowała kolejną przygotowaną fraszkę:
Może to jest moja wina
Chcę gobelinu z goblina
Kto gobelin podaruje
Ten usta me ucałuje.
&
Książę zamilkł i spuścił głowę. Zawstydzony, tym bardziej, że w całej karczmie panowała cisza, przy której sianie maku zdawało się czynnością wielce hałaśliwą. Dlatego słowa wybrzmiały i zrobiły na zgromadzonych olbrzymie wrażenie.
Goście zaczęli szeptać i zerkać ciekawie na księcia i dziewczynę.
Tymczasem pasterz, a właściwie pasterka rzekła:
– No to cię nieźle urządziła!
– Urządziła?! – wrzasnął, nie panując nad sobą. – Obraziła mnie, upokorzyła na oczach całego dworu. Nawet, gdybym w końcu zwyciężył, to tutejsza szlachta zawsze będzie na mnie patrzeć z pogardą!
– A to nie będzie łatwe…
– Pogarda?! – Zaciskając szczęki, sięgnął po zardzewiały miecz.
– Zdobycie przędzy na gobelin! – Wywróciła oczami.
– To taka przędza w ogóle istnieje?! – zdziwił się Borochwat. – Myślałem, że łatwiej już zasadzić się na smoka.
– Może i łatwiej – bąknęła – ale śmiertelność bywa większa przy zasadzaniu się niż przy strzyży. Wyjaśnię ci jak możesz zdobyć przędzę, ale zajmiesz się tym całkiem sam. Mam swoje zasady i w takie rzeczy się nie bawię. Doprowadzam do transakcji, że tak powiem. Przemierzam lasy, noszę prowiant w koszyczku, czasem pytam o drogę… – zawahała się. – Jednak zadanie zaliczysz sam!
– Chyba z drużyną?!
– Nie! Gobliny są wredne, kłótliwe i narcystyczne, ale przekupne. Dlatego masz szansę, niewielką przyznam, ale będzie cię to kosztować niemało! No, a opłatę biorą od każdej głowy… Stać cię? – spytała ze złośliwym uśmieszkiem.
Borochwat spojrzał na nią z niechęcią. Po chwili jednak ciekawość zwyciężyła.
– Ale przędza? – spytał.
– Wyjaśnię, ale tylko tobie. Uwierz mi, że tak będzie lepiej! – rzekła stanowczo. – A ponieważ chodzi o gobliny, to co wpłaciłeś, potraktujemy jako pierwszą ratę. Drugą będzie zatrudnienie mnie jako damy na dworze przyszłej, szacownej małżonki. Nie nadymaj się! Szansa, że nas nie rozszarpią albo nie pogrzebią na wieki w kopalni, jest bardzo duża. Ja również ryzykuję. Martwy nie spełnisz żadnych obietnic, wiem to z doświadczenia!
Książę miał się żachnąć, ale po chwili namysłu kiwnął głową.
– A nie będą potem gadać?!
– Może i będą, ale szeptem i wyłącznie za plecami.
– Skąd wiesz?
– Plotkują o mnie, babci i o leśniczym, ale w oczy nikt się nie waży!
&
Minął rok. Kompania Borochwata, w oczekiwaniu na powrót pana, utrzymywała się ze zbójowania na gościńcach.
Tymczasem książę przebywał w skalnej twierdzy na krańcach Bardzo Mrocznego Lasu.
Gobliny z początku zamierzały go zabić. Zmieniły jednak zdanie, bo obawiały się nieco pasterki. Dziewczyna miała pewną renomę. Wszyscy wiedzieli, że lubi grać brutalnie, ale za to nieczysto. Podobno już jako podrostek wyeksterminowała spore stado wilków.
Drugim powodem, dla którego Borochwat pozostał przy życiu, był pewien sekret.
Książę przez wiele miesięcy masował stopy goblinów. Tak, każdego dnia zajmował się pokrytymi brodawkami, porośniętymi zielonkawymi, niczym mech, włosami i oszpeconymi cuchnącymi ropniami stopami.
Ugniatał guzowate odciski, pocierał palcami długie, sine szpony i bez końca gładził kciukami porowate niczym pumeks pięty.
Gobliny uwielbiały masaże. Była to ich skrywana słabostka. Troska o stopy potworków powodowała również, że ich ciała obrastały jedwabistym, turkusowym futrem.
Borochwat strzygł goblinie runo, zaplatał w luźne warkocze i rozwieszał między okolicznymi drzewami.
Każdego dnia, widząc, jak na wietrze kołyszą się kolejne warkocze, czuł równocześnie dumę i obrzydzenie do samego siebie.
W okolicy wiosennego zrównania pod bramami twierdzy pojawiła się pasterka w czerwonej czapce, czarnej wilczurze, z koszyczkami i pięcioma mułami.
Na jej sygnał Borochwat nie wahał się ani minuty. Wrzucił błękitne warkocze do koszyczków, te przytroczył do siodeł, a sam zręcznie wskoczył na luzaka.
– Nie wierzyłam, że ci się uda! – zaśmiała się pasterka. – Od teraz możesz mi mówić Zofia!
– A ty mi: wasza wysokość! – parsknął.
– Może cię zainteresuje, że twego konkurenta, Strachsława, ktoś zastrzelił, gdy zbierał z drzewa orzechy, a ten drugi przysłał list zza morza, w którym napisał, że poznał przepiękne syreny i nie zamierza już brać udziału w konkurach.
– To twoja robota?
– Nie przeceniaj mnie, szlachetny książę! – Pasterka spięła muła i ruszyła przed siebie.
Kiedy spotkali książęcą drużynę, ta przez moment (z przyzwyczajenia) zawahała się, ale szybko przywitała księcia hucznymi wiwatami. Potem razem ruszyli do miasta.
Tam książę sprzedał część drogocennej przędzy, dzięki czemu mogli zjawić się na królewskim dworze w sutych i nowych strojach. Z większości książęcej zdobyczy utkano szeroki na pięć i długi na dziesięć stóp przepiękny gobelin.
Przędza z goblinów miała taką właściwość, że podczas tkania zmieniała barwę, od bieli po purpurę i szmaragd. Dzięki temu tkacze wyczarowali kwiaty, jednorożce i morskie fale.
Gdy parę tygodni później książę stanął przed obliczem króla i jego rodziny, prezentował się dużo lepiej niż rok wcześniej. Nikt się nie śmiał i nie stroił sobie żartów.
Patrzono z uznaniem na jedwabne szarawary, haftowany złotem kubrak i kapelusz zdobiony rubinami. Największe wrażenie zrobił jednak na dworze gobelin.
Księżniczka aż pisnęła z wrażenia. A ponieważ nie stawili się żadni konkurenci, książę uzyskał zgodę na poślubienie ślicznej Walerii.
&
Uczta była wspaniała. Za rozstawionymi na zamkowym dziedzińcu ławami zasiadał książę Borochwat z prześliczną Walerią, oraz jego dzielni rycerze ze świeżo poślubionymi dworkami u boków. Wszyscy byli wystrojeni, zarumienieni i bardzo godni.
Co prawda jeden kupiec przyglądał się dłuższą chwilę Korogwizdowi, ale pociągnięty w tany przez rozbawiony korowód, zapomniał o swoich wątpliwościach.
Wznoszono niezliczone toasty, wręczono górę prezentów, a najpiękniejszym z nich była połowa królestwa, którą parze młodej przekazał szczodry król Spysomach.
Po północy wzniesiono kielichy po raz kolejny. Do ogólnej radości przyłączyła się nawet nowa, prześliczna dwórka księżniczki – panna Zofia z Wilczybrzucha. Tym razem miała na sobie długą, zieloną suknię i kolię ze szmaragdów. Zrezygnowała nawet ze swojej czapeczki i okryła czarne loki srebrną siateczką.
Piękna dama wzniosła kielich w stronę księcia Borochwata. A potem siadła wśród biesiadujących i powiedziała:
– To się wszystko źle skończy. Goblin nie owca, nie może dać nic dobrego… – Nikt jej nie usłyszał, więc dodała jeszcze z uśmieszkiem: – No i bardzo dobrze, będzie zajęcie dla mnie…
Po uczcie ślubnej Borochwat, odprowadzany przez rozbrykany korowód dworzan i rycerzy, udał się do małżeńskiej sypialni. Waleria, odziana w śnieżnobiałe, koronkowe halki, siedziała na łóżku. Pszenne włosy rozlewały się na jej ramiona i plecy, a na ślicznym, bladym liczku lśnił dziewiczy rumieniec.
Widząc swego świeżo poślubionego męża, poderwała się z łoża, podbiegła i ucałowała go czule:
– Nikt nigdy nie podarował mi niczego tak pięknego! – krzyknęła radośnie.
Książę przygarnął ją do siebie, czując radosne napięcie w lędźwiach. Waleria była ciepła, miękka i pachniała różami. Pocałował ją zmysłowo, miętosząc śmiało krągłości, a potem pociągnął do łoża.
Księżniczka zrzuciła z siebie giezło, prezentując mu szczodrą wspaniałość swego ciała. Potem schyliła się i okryła niedbale szmaragdowo-zielonym gobelinem.
– Zrobię, co zechcesz, mój ukochany – szepnęła nieco chrapliwie. – Ale wcześniej musisz mi pomasować nóżki.
Borochwat dostrzegł z przerażeniem, że stopy damy pokryte były brodawkami i zielonkawymi włoskami. Zajęczał i powlókł ją do łoża, by zdążyć z konsumpcją związku, nim zły czar obejmie resztę ciała.
Zabawna historia, fajnie napisana. Podziwiam styl i bogactwo słownika dworsko-bajkowego. Czerwony Kapturek wykiwał kolejną osobę. Dla własnej korzyści wpakował dzielnego Borochwata/Borochwała w niezłe bagno.
Gdy szła do małej alkowy
Alkowa to chyba sypialnia. Tak miało być?
Ale żeby przykrywać się gobelinem? Głupia księżniczka!
Pozdrawiam!
A może bardziej filozoficznie, Kapturek wiedział, że amerykański sen rzadko się spełnia i jeśli sięgasz po co, co Ci się nie należy, zazwyczaj się nie uda.
Boro… ujednolicony ;)
Alkowa to w karczmach była taka prywatna wnęka, dla lepszych klientów.
Dziękuję za wizytę i za klika.
delulu managment
Ambush,
tekst wypada klimatycznie, ponowna lektura jest bardzo przyjemna. Lubię, gdy w tekstach są takie nawiązania (nawet jeśli ich od razu nie wyłapuję, pomimo okruszków
), bo to bardzo otwiera interpretacje. I można fajnie błądzić ścieżkami rozważań.
Ale wciąż mi żal księcia no… nawet jeśli chłop naiwny.
Klik wiadomo, się należy.
Pozdrawiam!
Hej, wracam z należnym klikiem! I powtórzę z bety: pierwsze, co przyciąga uwagę, to świetnie dobrane, klimatyczne imiona. Sfatygowana drużyna księcia z bolącymi stawami jest rozbrajająca. Książę Borochwat też zdobywa sympatię, choć daje się omotać tym babom jak nadworny głupek! :D Przyjemna lektura!
Pozdrawiam :)
Cóż mogę rzecz, Ambush… Życzyłabym sobie, aby dziełka Koali75 były Ci częstym natchnieniem i pozostaję z nadzieją na jeszcze wiele tak zabawnych i fajnie napisanych opowiastek. ;)
– Nie ważne zamek, twierdza, czy lenno! → – Nieważne zamek, twierdza, czy lenno!
…będzie cię to kosztować nie mało! → …będzie cię to kosztować niemało!
Podobno już jako nastolatka wyeksterminowała spore stado wilków. → Obawiam się, że w czasach tego opowiadania słowo nastolatka nie było znane.
A potem siadała wśród biesiadujących i powiedziała: → Literówka.
Księżniczka z rzuciła z siebie giezło… → Księżniczka zrzuciła z siebie giezło…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Życzyłabym sobie, aby dziełka Koali75 były Ci częstym natchnieniem
Podbijam. Bardzo udana opowiastka wyszła z tej inspiracji, podobnie jak poprzednia.
Tekst jest lekki, zabawny i ładnie napisany.
Okruszków wskazujących na tożsamość pastereczki udało się dosypać. Ciągle mam wrażenie, że jakieś przenośne znaczenie mi tu umyka, ale może nie mam racje, a jeśli, to chyba muszę z tym żyć.
Pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Zakapiorze, dziękuję za poparcie wniosku. :D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@beeecki, Marszawo, GalicyjskiZakapiorze – Dziękuję Wam za światłe uwagi na becie i przemiłe recenzje.
@regulatorzy, błędy poprawione. Obiecuję pasożytować na Twórczości Koali75 ;)
delulu managment
Jak to dobrze, że Koala75 tworzy obficie i regularnie, więc pewnie nie braknie Ci natchnienia do pasożytowania. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mmmm, smakowite! Pysznie się czytało! Pachniało goblinami i karczmą! Bardzo dobrze napisane, skrótów tyle, ile trzeba, nudy nie ma, strach się oderwać, bo może coś umknąć… :D
Dawno nie zaglądałam, wracam, a tu taki przyjemny deser! Gratuluję, Ambush! :) Zakapior już wypisał, to co i ja zauważyłam, więc nie powtarzam miejsc, gdzie gobliny grasowały. Najwyraźniej ktoś im nie pomasował stóp! :)
Klikam, chociaż może już nie potrzebujesz… idę, może się jeszcze przyda!
Miło mi @JolkoK, że gobelin przypadł Ci do gustu. To pewnie przez te kolory…
Tylko pamiętaj, żeby się nim nie otulać. Szkoda stóp ;)
delulu managment
Zabawna historia, świetnie mi się czytało
Gobelin z goblina zaintrygował… na tyle, że idę szukać tekstu Koali… :D Bez otulania!
Miło mi Pusiu, że cię rozbawiłam.
Taki był plan.
Szukanie Koali, niezły tytuł.
delulu managment
Fajnie, że utworek Koali doczekał się godnej kontynuacji.
Kto by pomyślał, że gob(e)liny są takie groźne. Nie pamiętam, żeby u Misia coś było o skutkach ubocznych.
Spodobało mi się wykorzystanie Czerwonego Kapturka. To też wdzięczny temat i ładnie go pokazałaś.
Babska logika rządzi!
A bo gobelin ma wisieć na ścianie, ale nie otulać!
Tak to jest, jak się burzy naturę rzeczy.
Co do Kapturka, to wyznawałam, że chyba Babcie mnie skrzywdziły, bo zawsze coś namotam z tymi bajeczkami.
delulu managment
O, to Babcie Ci w dzieciństwie czytały taką wersję? :-)
Babska logika rządzi!
Nie, bardziej że dużo opowiadały, a ja to przetwarzałam.
delulu managment
Świetna opowieść w stylu, który bardzo lubię.
Każdy związek musi się dotrzeć. Kiedy minie pierwszy szok, książę może się zorientuje, że i z połowicy piękne runo można pozyskać , a że jak rozumiem, goblinie runo jest w cenie , to przynajmniej ekonomicznie małżeństwo będzie zabezpieczone. Reszta się jakoś ułoży :)
Jak zwykle jestem spóźniony ale klikam wirtualnie, bo klik się należy bezdyskusyjnie.
No i jeszcze możliwość ciągnięcia wątku, zdejmowania czaru.
A na dodatek po konsumpcji pół królestwa jego! ;)
Dzięki czeke.
delulu managment
Witaj. :)
Co do spraw językowych, mam wątpliwości co do (tylko – do przemyślenia):
Przez ostatnie dni pili z księciem, zużywając niemal do szczętu ostatnie dukaty, wysłuchiwali obelg i kąśliwych uwag od mieszkańców miasta i czekali… sami nie wiedzieli na co. – powtórzenie?
– Musimy poczekać…(brak spacji?) – odparł książę.
Oni tu mówią (dwukropek lub myślnik?) pasterza.
Zgromadzonym trudno było ocenić (przecinek?) czy był to wyraz aprobaty, czy pogardy.
– Wasza miłość zasiada! – Zabrzmiało jak rozkaz.
Markotny książę kapnął ciężko, zerkając niepewnie na dziewoję. – literówka?
Czy to jest księżniczka, o której rękę mogę zabiegać?! A może mag, który da mi czarodziejski eliksir. Kogoś mi przyprowadził, łazęgo! – wrzasnął. – zdania pytające?
– Nieważne (przecinek albo dwukropek?) zamek, twierdza, czy lenno!
– Pytam (przecinek?) co powiedziała!
Po wielu dniach zmagań i konkursów król Spysomach wezwał nas (przecinek lub myślnik?) trzech rycerzy, którzy odnieśli w turnieju najwięcej zwycięstw.
– Żebyś mógł (przecinek?) rycerzu drogi, przestąpić przez moje progi, musisz z zamorskiej krainy, (zbędny przecinek?) przynieść fiolkę hydrzej śliny!
Nawet (przecinek?) gdybym w końcu zwyciężył, to tutejsza szlachta zawsze będzie na mnie patrzeć z pogardą!
Drugim powodem (przecinek?) dla którego Borochwat pozostał przy życiu, był pewien sekret.
Tak, każdego dnia zajmował się pokrytymi brodawkami, zielonkawymi włoskami i cuchnącymi ropniami stopami. – rymy
„p/Pasterka” czasem jest wielką literą, a czasem małą
Borochwat dostrzegł z przerażeniem, że stopy damy pokryte były brodawkami i zielonkawymi włoskami. (za dużo spacji?) Zajęczał i powlókł ją do łoża, by zdążyć z konsumpcją związku, nim zły czar obejmie resztę ciała.
Przezabawna opowieść z mnóstwem pomysłowej fantastyki i niespodziewanymi zwrotami akcji, brawa! :) Było posłuchać ostrzeżeń pasterki… :)
Pozdrawiam serdecznie. ;)
Pecunia non olet
Dzięki Ci, o nieceniona Bruce!
Poprawki naniesione.
A może czasem się nie da. Wiesz, że skończy się źle, ale pokusa jest zbyt wielka…
delulu managment
A może czasem się nie da. Wiesz, że skończy się źle, ale pokusa jest zbyt wielka…
Tak. Dla księcia to było nie lada wyzwanie i… poległ. :)
Pecunia non olet
Cześć, Ambush! Ślimak wysuwa czułki i bada tekst…
Miło, że dałaś się tak barwnie zainspirować, czyta się to lekko. Pomimo pewnej baśniowości widać, że świat nie jest cukierkowy i choć trochę przebijają z niego realia epoki preindustrialnej… Kreacje księcia i pasterki ciekawe, pewnie nie ma sensu za mocno doszukiwać się przesłania w takiej opowiastce, ale jest tu coś o przejmowaniu inicjatywy i odpowiedzialności za własne życie, i jakaś dyskusja nad tematem “żadna praca nie hańbi”. Gratuluję szybkiego trafienia do Biblioteki!
Ponieważ utwór nie jest szczególnie długi, pokuszę się o solidny przegląd redakcyjny – nie wątpię, że uda Ci się skorzystać na przyszłość:
pozytywy sytuacji.
SJP PWN definiuje pozytyw jako “dodatnią stronę jakiejś sprawy lub sytuacji”, więc wydaje mi się, że to może już być pleonazm.
Wszyscy, no może poza Korogwizdem, rozumieli, że ich położenie było fatalne.
Powinno być “położenie jest fatalne” – następstwo czasów w zdaniu podrzędnym dopełnieniowym: “było” mówiłoby o jakimś przeszłym położeniu, które w relacjonowanym momencie już ustało.
Wędrowali między rzekami, górami, jaskiniami i smokami, bezskutecznie szukając szczęścia.
Równoważnik zdania podrzędnego.
Wszyscy dobijali już czterdziestki,
Dobijać do czterdziestki (dobiegać czterdziestki).
w którym ogłoszono turniej, czy inne rycerskie wyzwanie
Raczej bez przecinka, to jest zwykła alternatywa, jak “lub”.
stojący na ławie, niemal pusty gąsiorek
Też nie dawałbym przecinka: raczej “stojący na ławie” określa “niemal pusty gąsiorek” niż “stojący na ławie” i “niemal pusty” niezależnie określają gąsiorek.
nowoprzybyłą
“Nowo” z przymiotnikami osobno.
– Chcę poślubić księżniczkę Walerię! – jęknął głosem rozkapryszonego dziecka.
– A nie jakąkolwiek damę z zamkiem? – spytała, składając usta w ciup.
– Nie. Może kiedyś, ale po tym, co mi powiedziała… – Książę przełknął ślinę.
– Konkretnie co?
– Nieważne: zamek, twierdza(-,) czy lenno!
Ten dialog jakoś się nie skleja w całość – chwilami wygląda na to, że koniecznie pragnie poślubić Walerię, a chwilami, że jakąkolwiek damę z jakąkolwiek posiadłością, bo Waleria go śmiertelnie obraziła.
poderwała się z krzesła
Przed chwilą siedziała na tronie.
A damy zaklaskały w dłonie, śmiejąc się perliście.
śmiertelność bywa większa przy zasadzaniu się(-,) niż przy strzyży.
Nie ma rozdzielnych orzeczeń.
Wyjaśnię ci, jak możesz zdobyć przędzę
– Nie! Gobliny są wredne, kłótliwe i narcystyczne, ale przekupne. Dlatego masz szansę, niewielką przyznam, ale będzie cię to kosztować niemało! No, a opłatę biorą od każdej głowy… Stać cię? – spytała z wrednym uśmiechem.
A ponieważ chodzi o gobliny, to, co wpłaciłeś, potraktujemy jako pierwszą ratę.
Tak, każdego dnia zajmował się pokrytymi brodawkami, porośniętymi włosami zielonkawymi, niczym mech i oszpeconymi cuchnącymi ropniami stopami.
Nie wiem, czy zielonkawe są włosy, czy całe stopy – od tego zależy przecinek przed “zielonkawymi”, ale na pewno nie powinno go być przed “niczym”.
twego konkurenta, Strachsława ktoś zastrzelił
“Strachsława” to niewyraźne wtrącenie, wydzielić przecinkami obustronnie lub wcale.
sprzedał część bezcennej przędzy
Jeżeli część sprzedał, to nie była (dla niego) bezcenna; może to świadomy zabieg stylistyczny, ale jak dla mnie tworzy pewien dysonans.
podczas tkania zmieniała barwę, od bieli po purpurę i szmaragd.
A pisałaś, że pierwotnie była niebieska, nie biała?
którą młodej parze przekazał szczodry król Spysomach.
Właściwszy szyk: parze młodej.
Pozdrawiam serdecznie –
Ślimak
Dziękuję Ślimaku za miłe słowa i łapankę.
Poprawiłam, co umiałam.
Choć Twoje rady są dla mnie chwilami zbyt trudne ;)
pozytywy sytuacji.
SJP PWN definiuje pozytyw jako “dodatnią stronę jakiejś sprawy lub sytuacji”, więc wydaje mi się, że to może już być pleonazm.
No, ale pozytywy bez sytuacji są jakieś takie samotne…
A pisałaś, że pierwotnie była niebieska, nie biała?
Ale zmieniała na różne kolory.
delulu managment
No, ale pozytywy bez sytuacji są jakieś takie samotne…
To może “który w każdej sytuacji usiłował znaleźć pozytywy”?
Ale zmieniała na różne kolory.
“Od czegoś po coś” rozumiałbym tak, że pierwsze ma być na początku, a drugie na końcu, jak “od kołyski po grób”. Też nie jestem pewien, jak to zręcznie wyrazić. Może na przykład “przyjmowała nowe barwy” zamiast “zmieniała barwę”, wtedy byłoby jasne, że potem już podajesz zakres tych nowych barw.
Na pewno nie staram się umyślnie zaciemniać rad, jeśli więc coś jeszcze budziło Twoje wątpliwości, oczywiście dawaj znać, dla mnie to też nauka!
Nie zrozumiałam poniższych:
Wędrowali między rzekami, górami, jaskiniami i smokami, bezskutecznie szukając szczęścia.
Równoważnik zdania podrzędnego.
Zupełnie nie wiem, co z tego wynika ????
A damy zaklaskały w dłonie, śmiejąc się perliście.
Nie wiem, co tu było źle.
delulu managment
W obydwu miejscach zaznaczyłem pogrubieniem brakujący przecinek – a brakuje ich dlatego, że według obecnych reguł grupa imiesłowu przysłówkowego (“-ąc, -wszy, -łszy”) jest zawsze uznawana za równoważnik zdania podrzędnego i wobec tego wymaga wydzielenia. Zobacz też: poradnik, rozdział 6.
Teraz rozumiem, dzięki.
delulu managment