
Yoshimasa wpatrywał się w głownię swego miecza. Miał strasznie podkrążone oczy i wychudzone policzki. Zostało mu już niewiele czasu, za dzień lub dwa wojska Nobunagi zdobędą zamek. Wszystko było już przesądzone. Nie bał się śmierci, nigdy przed nią nie uciekał. To ona najwyraźniej przez wiele lat nie zwracała na niego uwagi. Mógłby tak spokojnie na nią czekać, gdyby nie ten miecz. Nie chciał, by wpadł w czyjeś niegodne ręce. Był prawdziwym dziełem sztuki, wykutym specjalnie dla niego przez mistrza Minamori. Złota tsuba z wygrawerowanymi kwiatami lotosu, symbolizującymi doskonałość. Rękojeść pokryta skórą rekina, idealnie dopasowana do jego dłoni, no i ostrze, które do tej pory nigdy nie zhańbiło się przecięciem czyjegoś niewinnego oddechu. Dobywał go tylko w uczciwej walce, przeciwko takim wojownikom jak on. Miecz był częścią jego duszy, zdawał sobie sprawę, że powinien zginąć trzymając go w ręku. Niestety cenił go bardziej niż własne życie. Długo bił się z myślami, aż wreszcie krzyknął:
– Mondo!
– Tak panie?
– Muszę napisać list!
– Przyniosę papier i coś do pisania – odpowiedział tamten.
Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli przyjmiesz tę najbardziej drogocenną dla mnie rzecz Nobunago.
Tak brzmiało ostatnie zdanie Yoshimasy do swego wroga.
Po zdobyciu zamku Nobunaga nie chciał oglądać przyniesionej mu głowy przeciwnika. Siedział w namiocie, zastanawiając się nad ostatnimi wydarzeniami. Ujął go ten dziwny gest swojego największego wroga. Nienawidził go jak każdego z rodu Ashikaga, a tu coś takiego?
– Benkei! – zawołał swego sługę.
– Tak panie?
– Co powiesz na to? – Wyciągnął z pochwy miecz Yoshimasy i podał samurajowi.
Ten spojrzał na błyszczącą głownię, dotknął delikatnie ostrza, lecz i tak na jego palcu pojawiła się krew. Wykonał kilka cięć w powietrzu.
– Dobrze trzyma się w dłoni, broń dla prawdziwych artystów szermierki – stwierdził Benkei, oddając miecz Nobunadze.
Minęły dwa miesiące od pokonania Yoshimasy. Nobunaga przechadzał się po swoim ogrodzie, myśląc o wyjeździe do Kioto. Nagromadziło się wiele spraw, które niezwłocznie trzeba załatwić. Jego władza nie była jeszcze należycie ugruntowana. Dowiedział się, że kilku możnowładców spiskuje przeciw niemu. Należało działać szybko i ostrożnie.
Kiedy wrócił do zamku, usłyszał jakiś podejrzany odgłos na końcu korytarza. Przyspieszył kroku, instynktownie łapiąc za rękojeść miecza. Rozejrzał się dookoła, ale cały korytarz wypełniała tylko budząca niepokój pustka. – Niedobrze, w pobliżu czai się coś złego? – pomyślał. Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i zobaczył postać ubraną na czarno z zakrytą twarzą. Rzuciła na podłogę coś, od czego cały korytarz w mgnieniu oka wypełnił się mgłą, gryzącą w oczy. Nobunaga chciał dobyć miecza, ale poczuł uścisk na nadgarstku, a potem stracił równowagę i poleciał na podłogę. Ktoś go zdradził i zapewne zaraz dowie się, kto.
– Mijahira!? To ty!? – wykrzyknął zdumiony Nobunaga.
– Tak, ja – odparł tamten, nie mając na twarzy cienia wstydu. – Uległem tej strasznej pokusie. Byłem twoim wasalem, służyłem ci wiernie i myślałem, że tak zostanie. Niestety, stanąłem zbyt blisko ciebie i zapragnąłem zająć twoje miejsce.
– Czy ktoś na tym zamku ocalał? – zapytał spokojnym głosem Nobunaga.
– No cóż… twoja żona i syn, niestety, sam rozumiesz… , ale komuś darowałem życie.
– Benkei! – krzyknął Nobunaga na widok wprowadzonego na salę, wiernego samuraja.
– Zostało ci niewiele czasu, wiesz co masz robić, a on będzie ci asystował. – Mijahira kiwnął do swoich ludzi i natychmiast przecięli im więzy.
Oddano Nobunadze oba miecze. Ten przeszedł z nimi na środek sali, potem klękając w pozycji zazen, położył je obok siebie. Wyciągnął z pochwy długi miecz, spojrzał na Benkeia, który stał obok niego, potem przekazał mu broń do ręki. Tamten stanął za jego plecami.
Nobunaga dobył krótkiego miecza, rozsunął kimono. Przyłożył ostrze do brzucha. Przez chwilę patrzył w dół na podłogę, nagle podniósł wzrok i wbił ostrze w podbrzusze. Gwałtownym ruchem w górę rozciął brzuch aż do mostka. Widać było, jak zaciska zęby i spina się z bólu, ale nie krzyknął ani razu. W pewnym momencie dał się słyszeć krótki świst i zaraz potem spadła na podłogę głowa Ody Nobunagi.
– Stało się, tak było pisane – powiedział Mijahira.
Benkei wytarł miecz z krwi i schował do pochwy.
– Chcesz mi służyć? – zapytał Mijahira.
– Nie, nikomu już nie będę służył – odpowiedział Benkei.
– Rozumiem, zamierzasz podążyć za swoim panem.
– Tego nie wiem, na razie nie jestem na to gotowy, muszę się oswoić z zaistniałą sytuacją.
– Zastanów się jeszcze, taki wojownik jak ty, bardzo by mi się przydał.
– Ty nie masz szans Mijahiro, za jakiś czas podzielisz los mojego pana – odpowiedział spokojnym głosem Benkei.
Mijahira najpierw lekko zmrużył oczy, potem posłał mu złowrogie spojrzenie.
– W takim razie odejdź stąd, zanim skończy się moja cierpliwość. Nie po to cię oszczędziłem, by teraz tak po prosu zabić.
Benkei nie odpowiedział, tylko podał mu miecz.
– O nie! Należy do ciebie. Nie kolekcjonuję darowanych mieczy. Mam tylko ten jeden. Złapał za rękojeść własnego. – On jest mną, ja nim – oznajmił z dumą zdrajca.
– No cóż, w takim razie obyśmy się już nigdy nie spotkali – odpowiedział Benkei.
– Pamiętaj, taki miecz, to czyjaś zagubiona dusza – stwierdził z lekkim uśmiechem Mijahira.
Jadąc w jeszcze nieznanym kierunku, Benkei, zastanawiał się nad słowami Mijahiry. Być może martwe przedmioty, związane z ludzkim losem, nabywają jakiejś niezrozumiałej mocy, która wpływa na los właściciela takiej rzeczy?
Ponaglił konia i zaczął galopować. Jedno wiedział na pewno, Mijahira dał mu tylko szansę, nie darował życia. Na pewno wysłał już za nim swoich ludzi.
Pędząc naprzód, jakieś dwadzieścia metrów przed sobą, zauważył człowieka w mnisich szatach. Szedł z dużym tobołem, zarzuconym na plecach. Benkei, sam nie wiedząc dlaczego, zwolnił jazdę i zaczął mu się przyglądać. Mnich uśmiechnął się i ukłonił.
– Dużo spokoju życzę – odezwał się nieznajomy.
– Spokoju? Dlaczego życzysz mi spokoju? – zapytał, nieco rozbawiony tym, co usłyszał Benkei.
– Wyglądasz na takiego, co właśnie się dowiedział, że żyje – odparł mnich.
– Że żyję?
– Wielu ludziom wydaje się, że żyją, ale oni tylko śpią, to co prawda też życie, ale takie nieświadome.
– A ja, zacząłem żyć świadomie?
– Gdyby było inaczej, nie zwróciłbyś na mnie uwagi – stwierdził z uśmiechem mnich.
– Więc życie to uwaga? – Zsiadł z konia i podszedł do mnicha. – Co to tak naprawdę oznacza?
– To poziomka w gęstej trawie – odpowiedział mnich.
Rozmowę przerwał tętent kopyt, ktoś się zbliżał z dużą szybkością. Benkei wskoczył na konia, rzucając miecz w stronę mnicha. – Łap! – Krzyknął Benkei.
Mnich odruchowo wyciągnął rękę, łapiąc broń.
– Nie jestem wojownikiem! – krzyknął do odjeżdżającego samuraja.
– To piękny miecz, ale ma w sobie czyjąś tęsknotę. Być może w twoich rękach jego dusza się uspokoi – odpowiedział Benkei i pogalopował.
Chwilę potem, grupa jeźdźców przejechała traktem, nie zwracając uwagi na idącego mnicha, ze szmacianym tobołem.
Nie miał wielkich szans na ucieczkę. Rozmowa z mnichem choć krótka, to jednak w tych okolicznościach trwała zbyt długo. Sięgnął po łuk, spojrzał na jeźdźców. Na jego oko byli już w zasięgu strzał. Napiął cięciwę, wycelował i wypuścił. Chwilę potem, jeden z wojowników spadł z konia. Zostało ich pięciu, to i tak zbyt wielu, by mógł w pojedynkę się z nimi mierzyć. Skręcił w stronę lasu. Przejechał jakieś dwieście metrów leśną dróżką, po czym zeskoczył z konia i klepnął go w zad, by biegł dalej sam. Kilka minut później pościg wpadł do lasu, podejmując fałszywy trop. Szybko jednak zauważyli swą pomyłkę. Dwóch zsiadło z koni, wypatrując śladów. Nagle, jednego z nich przeszyła kolejna strzała. Reszta zeskoczyła ze swych wierzchowców, chowając się za drzewami. Nastała krótka chwila ciszy, którą przerwała rzucona raca, wzniecając huk i gęstą, gryzącą w oczy mgłę. Przerażone konie uciekły w głąb lasu. Jeden z samurajów, usłyszawszy za sobą jakiś szelest, spojrzał za siebie. Zdążył tylko zauważyć niewyraźną twarz i zacharczeć pchnięty w krtań. Pozostałych dwóch pospieszyło mu z pomocą, ale oprócz dogorywającego ciała, nikogo w tym miejscu już nie było. Za to za plecami poczuli, że coś się do nich zbliża. Momentalnie odwrócili się, ale Benkei był szybszy, dwa błyskawiczne cięcia definitywnie zakończyły ich żywot.
Mnich zbliżał się właśnie do rodzinnej wioski. Co kilka miesięcy odwiedzał brata, który był tam kowalem. Przy okazji, rozdawał mieszkańcom zioła, doradzał im w sprawach duchowych, jak i tych, związanych ze zdrowiem fizycznym.
Tym razem, kiedy tam dotarł, widok go przeraził. Zobaczył uzbrojonych ludzi, wyciągających siłą wieśniaków ze swych domów. Wszystkich zapędzali na środek osady. Ich dowódca siedział na koniu niczym kamienny posąg. Mnich przemknął w jego stronę niemal niezauważony. Dopiero jakieś pięć metrów od dowódcy, kilku wojowników zastąpiło mu drogę.
– Życie ci niemiłe mnichu! – krzyknął jeden z nich.
– Nazywam się Kazushi, jestem pielgrzymem, chciałem tu przenocować – odparł spokojnie.
– Będziesz musiał zrobić to gdzie indziej – odpowiedział stanowczo dowódca.
– Jeśli mogę spytać, co chcesz zrobić z tymi ludźmi?
– Zasłużyli na śmierć – stwierdził ze spokojem, wpatrując się w przerażonych wieśniaków.
– Dlaczego? – zapytał równie spokojnie, ale wewnątrz cały drżał.
– Jak ktoś pomaga wrogom mojego pana, to jest po prostu trupem, tylko jeszcze o tym nie wie. Znaleźliśmy tu dwóch ludzi Nobunagi, ukrywali ich.
– Tak… wszyscy zasługujemy na śmierć, tylko chodzi o właściwy czas.
– Nie zastanawiam się nad tym mnichu, to twoja domena. Ja po prostu działam – odparł, nieco rozbawiony stwierdzeniem mnicha.
– Nigdy nie zastanawiałeś się panie nad życiem?
– Widzę, że do czegoś dążysz, na pewno chciałbyś ocalić tych ludzi, ale nie dasz rady. Jestem bardzo sumienny w tym co robię – odparł stanowczo, dowódca.
– Życie dla kogoś takiego jak ty ma swoją cenę, nie zawsze warto je odbierać.
– Ci wieśniacy, są niczym, ich życie niewiele jest warte.
– A gdybym dał ci coś, co uznasz za bardzo cenne. Darowałbyś im życie?
– Ha, ha, ha… a co ty mi możesz dać?
– Mam nadzieję, że ci się spodoba.
– Więc cóż to takiego?
– Czy dotrzymasz słowa?
– Uważaj! Nie igraj ze mną. Co będzie jak mi się to nie spodoba?
– Zabijesz mnie, to chyba uczciwe – odparł mnich z lekkim uśmiechem.
– W życiu kogoś takiego jak ty, nie spotkałem – stwierdził samuraj, zaciekawiony tą propozycją.
– Niech tak będzie!
Mnich wyciągnął z worka miecz, który otrzymał od Benkeia.
Dowódca wyjął go z pochwy, spojrzał na głownię, potem na ostrze.
– Skąd go masz? – zapytał, mile zaskoczony, tym co zobaczył.
– Podarował mi go pewien samuraj, stwierdzając, że jest w nim jakieś szaleństwo.
– Szaleństwo? Ten samuraj musiał być niespełna rozumu, podobnie jak ty mnichu.
– Sądząc po tym co mówił, to chyba zaciekawiła go sama esencja życia.
– To bardzo piękny miecz – stwierdził dowódca, nie zwracając uwagi na słowa mnicha.
– Mógłbym cię zabić, potem całą resztę jak zamierzałem, ale…
Znowu spojrzał na miecz, pokiwał głową. – Masz dzisiaj szczęście – oznajmił i krzyknął do swoich ludzi – Yame!
Chwilę potem, wszyscy wskoczyli na konie i czekali na dalsze rozkazy.
Dowódca ruszył, a następnie machnął ręką, co oznaczało: za mną.
Wieśniacy podbiegli do mnicha.
– Kazushi!
– Yasuhiro! – krzyknął mnich z radością, na widok swego brata.
– Co mu powiedziałeś, że odjechali?
– Tak naprawdę to urok miecza, przemówił za mnie – odpowiedział Kazushi, ze łzami w oczach.
Benkei zbliżał się do brzegu rzeki Shihano, było słychać już jej szum. Niebo przybierało kolor purpury, a słońce świeciło krwawą czerwienią. W pewnym momencie dostrzegł w trawie, krzaczek z dwiema poziomkami. Przystanął, zerwał i włożył owoce do ust. Poczuł na podniebieniu lekko matową słodycz. Nie był to jakiś zachwycający smak, takie tam, słodkawe byle co. Gdyby nie zagadkowo brzmiące zdanie mnicha, zapewne nie zwróciłby na nie uwagi. Nagle usłyszał tętent kopyt. – Teraz to pojąłem! Ten odgłos… tak właśnie brzmi nieuchronność! – powiedział do siebie z lekkim uśmiechem. Chwilę potem zobaczył zbliżających się jeźdźców. Tym razem nie zamierzał już uciekać.
– Chyba masz już dość? – zapytał dowódca.
– Uciekamy, bo gonią nas dzikie bestie, przepływamy na drugi brzeg rzeki, a tam jest ich jeszcze więcej… – odparł Benkei tajemniczo.
– Nie ma żadnych szans, prawda – stwierdził dowódca z ironicznym uśmiechem?
– Nie ma, ale gdzieś pomiędzy tym wszystkim rosną poziomki.
– Poziomki? No i…?
– Kiedy je dostrzeżesz i skosztujesz, stajesz się częścią zachodu słońca.
– A kiedy nastanie ciemność?
– Umierasz świadomy.
– Czego?
– Że, był niepowtarzalny – odpowiedział nieco zamyślony Benkei.
Dowódca pościgu spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, dobył miecza i podjechał bliżej. Przyłożył mu ostrze do krtani. Samuraj poznał to ostrze i żal mu się zrobiło tego poczciwego mnicha, który zapewne zginął, przeszyty jego lodowatym dotykiem.
– Piękny miecz – powiedział spokojnym głosem Benkei.
– Tak, podarował mi go pewien szalony mnich, który twierdził, że dostał go od jeszcze bardziej szalonego samuraja. Ocalił w ten sposób siebie i wioskę zawszonych kundli.
– Ha, ha, ha! Czasem warto oszaleć, by dokonać czegoś wielkiego – powiedział, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
Dowódca uniósł miecz w górę i szybkim ruchem wykonał cięcie, ale nie w Benkeia, przeciął powietrze, również się uśmiechając. Potem kiwnął ręką, dając znak swoim ludziom do odwrotu.
– Panie, co powiemy Mijahirze!? – zapytał jeden z samurajów.
– A co mieliśmy zrobić?
– Zabić go! – odparł stanowczym tonem.
– Ha, ha, ha… zabić? A jak można zabić martwego człowieka? – stwierdził dowódca, rozbawiony, jego kompletnym brakiem czucia głębszych prawd.
Witaj. :)
Kwestie techniczne i wątpliwości (zawsze – tylko do przeanalizowania):
Zostało mu już niewiele czasu, za dzień lub dwa, wojska Nobunagi zdobędą zamek. – zbędny ostatni przecinek?
To ona najwyraźniej przez wiele lat, nie zwracała na niego uwagi. – i ten?
Nie chciał (przecinek?) by wpadł w czyjeś niegodne ręce.
Rękojeść pokryta skórą rekina, idealnie dopasowana do jego dłoni, no i ostrze, które do tej pory nigdy nie zhańbiło się, przecięciem czyjegoś niewinnego oddechu. – zbędny ostatni przecinek?
W tym fragmencie wytłuszczone zdanie jest niejasne, jakby brakowało jego części; jest też powtórzenie (podkreślone):
– Przyniosę papier i coś do pisania – odpowiedział tamten.
Po kilku zdaniach uznania i szacunku dla swego przeciwnika. W ostatnim wyraził nadzieję, że jego wróg spełni ostatnią prośbę: (…).
Po zdobyciu zamku, Nobunaga nie chciał oglądać, przyniesionej mu głowy przeciwnika. – zbędne przecinki?
Siedział w swym namiocie, zastanawiając się, nad ostatnimi wydarzeniami. – i tu – ostatni?
Ujął go ten dziwny gest, swojego największego wroga. – i ten?
Wykonał kilka cięć w powietrze. – tu dopytam – czy nie powinno być: „w powietrzu”?
Przed zdaniem: „Minęły dwa miesiące od pokonania Yoshimasy” trzeba zmniejszyć odstęp między akapitami.
Nagromadziło się wiele spraw, które niezwłocznie trzeba było załatwić. Jego władza nie była jeszcze należycie ugruntowana, dowiedział się, że kilku jego stronników spiskuje przeciw niemu. – powtórzenia?
Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i ktoś rzucił na podłogę, coś od czego cały korytarz w mgnieniu oka wypełnił się mgłą. Chciał dobyć miecza, ale poczuł uścisk na nadgarstku, a potem stracił równowagę i poleciał na podłogę. Ktoś go zdradził i zapewne zaraz dowie się kto? – fragment niejasny, w pierwszym zdaniu mowa o tajemniczym „ktosiu” i drugie zdanie brzmi tak, jakby to to ten „ktoś” chciał „dobyć miecza”, bo brak tu podmiotu. Dodatkowo są tu błędy interpunkcyjne:
Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i ktoś rzucił na podłogę, coś od czego cały korytarz w mgnieniu oka wypełnił się mgłą. – przecinek dać o wyraz dalej?
Ktoś go zdradził i zapewne zaraz dowie się kto? – przecinek przed ostatnim wyrazem?; czemu to jest zdanie pytające?
– Benkei! – krzyknął Nobunaga, na widok wprowadzonego na salę, wiernego samuraja. – zbędny pierwszy przecinek?
Benkei (przecinek?) sam nie wiedząc dlaczego, zwolnił jazdę i zaczął mu się przyglądać.
– Gdyby było inaczej, nie zwróciłbyś na mnie uwagi – stwierdził z uśmiechem, mnich. – zbędny ostatni przecinek?
– Co to, tak naprawdę oznacza? – i i ten?
Rozmowę przerwał, tętent kopyt, ktoś się zbliżał z dużą szybkością. – i ten pierwszy?
Benki wskoczył na konia, rzucając miecz w stronę mnicha. – Łap! – Krzyknął Benkei. – niestety, inna forma imienia bohatera, wprowadzonego przez Ciebie do opowiadania, to błąd rzeczowy, a ponieważ Czytelnik nie wie, jak ma brzmieć naprawdę to imię, każde jest teraz potraktowane jako taki błąd – tym sposobem powstało ponad dwadzieścia błędów rzeczowych.
Mnich odruchowo wyciągnął rękę.
– Nie jestem wojownikiem!?
– To piękny miecz, ale ma w sobie czyjąś tęsknotę. Być może w twoich rękach jego dusza się uspokoi – odpowiedział Benkei i pogalopował. – niejasne jest zdanie wytłuszczone – czemu mnich pyta Beneia, czy jest wojownikiem?, on sam tego nie wie?; skąd Benkei ma to wiedzieć?
Chwile potem, grupa jeźdźców, przejechała traktem nie zwracając uwagi, na idącego mnicha, ze szmacianym tobołem. – zdanie do generalnej poprawy, ma za dużo błędów interpunkcyjnych i na początku dodatkowo literówkę (?)
Nie miał wielkich szans by uciec, rozmowa z mnichem choć krótka, to jednak w tych okolicznościach i tak trwała zbyt długo. Sięgnął po łuk, spojrzał na jeźdźców, byli już w zasięgu strzał, napiął cięciwę wycelował. Chwilę potem, jeden z wojowników spadł z konia. – te zdania podobnie, trzeba w nich poprawić dokładnie całą interpunkcję (?)
Szybko jednak zauważyli swa pomyłkę – tu też literówka?
– Być może dla kogoś takiego jak ty, to jedyny zachwyt. – zdanie niepoprawne stylistycznie
Chwile potem, wszyscy wskoczyli na konie i czekali na dalsze rozkazy. – i znowu ta sam literówka, a potem zbędny przecinek?
– Tak, podarował mi go (za dużo spacji?) pewien szalony mnich, który twierdził, że dostał go od jeszcze bardziej szalonego samuraja.
Wyrazu „koniec” nie trzeba już pisać – jak widzisz, jest on tam.
Ja już reszty błędów językowych nie wypisuję, tekst trzeba bardzo dokładnie samemu prześledzić i poprawić.
Wciąż są usterki przy zapisie dialogów, np.:
– Zasłużyli na śmierć. – stwierdził ze spokojem, wpatrując się w przerażonych wieśniaków.
– W życiu kogoś takiego jak ty, nie spotkałem. Co by nie powiedzieć, jesteś odważny – stwierdził samuraj, zaciekawiony tą propozycją.
– Niech tak będzie!
– To bardzo piękny miecz – stwierdził dowódca nie zwracając uwagi na słowa mnicha.
– Mógłbym cię zabić, potem całą resztę, jak zamierzałem, ale…?
– Nie ma żadnych szans, prawda – stwierdził dowódca z ironicznym uśmiechem?
Nadal brak przecinków przy Wołaczu, np.:
– Tak panie? (powtórzone)
Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli przyjmiesz tę najbardziej drogocenną dla mnie rzecz Nobunago.
– Ty nie masz szans Mijahiro, za jakiś czas podzielisz los mojego pana (…)
– Życie ci niemiłe mnichu! – i dodatkowo – czy to nie jest pytanie?
– Nigdy nie zastanawiałeś się panie nad życiem?
Dodatkowo rada: mamy tu sporo tagów, warto zaznaczyć, że będzie mowa o – strasznych i makabrycznych wręcz – samobójstwach oraz morderstwach, bo wtedy Czytelnicy wiedzą, z czym mają się liczyć i czego spodziewać. Nie każdy lubi tak mroczne klimaty. :) Nie podałeś żadnych tagów, brak Przedmowy, więc nikt nie wie, o czym to jest. :)
Na pewno na pochwałę zasługuje szczególny klimat, w którym masz utrzymane swoje kolejne opowiadanie. Widać znajomość wielu zasad i pojęć z historii Dalekiego Wschodu. Niestety – bardzo duża ilość usterek językowych znowu utrudnia śledzenie samej fabuły i należyte skupienie się tylko na niej.
Za ten klimat oraz za dość trudną do odnalezienia, specyficzną fantastykę daję klik do Biblioteki, lecz musisz dodać wtedy wspomniane przeze mnie tagi (kilka) i fragment reprezentacyjny. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. ;)
Pecunia non olet
Dzięki za komentarz i korektę, co do tagów, to jeżeli chodzi o mnie, to nic mi nie dają, coś napiszę i mogę się w tekst wpatrywać i nic nie zauważę. Coś tam w mojej głowie nie tak.
Chyba sobie dam spokój.
Jeszcze raz dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
Szanowny Autorze, nie ma co sobie dawać spokoju, masz świetne pomysły i rozeznanie w tematyce Dalekiego Wschodu, pisz i doskonal swój warsztat, bo każdy z nas tak robi. :)
Pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Te opowiadania są już stare, przeszły przez wiele portali i wszędzie była robiona korekta. Wiekowo jestem mniej więcej w Twoich latach. Niektórzy mają pomysły, ale warsztatowo są kiepscy inny piszą poprawnie, ale często w nudny sposób. Różnie bywa, ale u mnie to raczej coś innego, nic mi nie dają żadne wskazówki, gdybym się nimi kierował napisałbym dwa trzy zdania i cały pomysł by mi uciekł. Więc nie jest to takie proste, jeżeli chodzi o mnie.
Oto jeden z przykładów wcześniejszej korekty:
Tak brzmiało ostatnie zdanie Yioshimasy. (2x)
– powtórzone zdanie
Po zdobyciu zamku Nobunaga nie chciał oglądać, przyniesionej mu głowy przeciwnika
.
-"Po zdobyciu zamku, Nobunaga nie chciał oglądać przyniesionej mu głowy przeciwnika."
Po "zamku" musi być przecinek, bo bez niego czytam, jakby ktoś zdobył zamek Nabunaga.
Jego władza, nie była jeszcze należycie ugruntowana, dowiedział się, że kilku jego stronników spiskuje przeciw niemu.
– po "władza" niepotrzebny przecinek.
Kiedy wrócił do zamku, usłyszał, jakiś podejrzany odgłos na końcu korytarza.
– niepotrzebny przecinek przed "jakiś"
To zdanie ułożyłabym inaczej:
"Kiedy wrócił do zamku, na końcu korytarza usłyszał jakiś podejrzany odgłos."
Przyspieszył kroku instynktownie łapiąc za rękojeść miecza Yioshimasy.
– po "kroku" powinien być przecinek. (Imiesłów przysłówkowy współczesny -zakończony na -"ąc" i uprzedni – zakończony na "-łszy", -"wszy", oddzielamy przecinkiem wraz z określeniami – jeśli występują, od poprzedzającej lub następującej po nim reszty zdania. Gdy imiesłów jest wtrącony, wydziela się go przecinkami z obu stron.)
Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i ktoś rzucił na podłogę coś od czego cały korytarz w mgnieniu oka wypełnił się mgłą.
– przecinek po "coś" ( w zdaniu oddzielamy od siebie orzeczenia)
Chciał dobyć miecza, ale poczuł uścisk na nadgarstku, a potem, stracił równowagę i poleciał na podłogę
.
– niepotrzebny przecinek za "potem"
– Mijahira!? To ty!? – wykrzyknął zdumiony.
– Tak, ja – odparł tamten nie mając na twarzy cienia wstydu.
– przecinek przed "nie mając" (imiesłów przysłówkowy)
Gwałtownym ruchem w górę rozciął brzuch aż mostka.
– chyba p "aż" powinno być "do"?
Widać było jak zaciska zęby i spina się z bólu, ale nie krzyknął ani razu.
– przecinek przed "jak" (gdy "jak" występuje jako porównanie, wtedy przecinka nie stawiamy)
W pewnym momencie dał się słyszeć krótki świst i zaraz potem spadła na podłogę, głowa Ody Nobunagi.
– po "podłogę" niepotrzebny przecinek
– W takim razie odejdź stąd zanim skończy się moja cierpliwość. Nie po to cię oszczędziłem by teraz tak po prosu zabić.
– przecinek za "stąd"
– przecinek przed "by"
Jadąc w jeszcze nieznanym kierunku Benkei, zastanawiał się nad słowami Mijahiry.
– przecinek przed "Benkei"
Pędząc na przód, jakieś dwadzieścia metrów przed sobą, zauważył człowieka w mnisich szatach.
– "naprzód" (Jeśli „naprzód” użyjemy przy opisywaniu ruchu w znaczeniu „przed siebie”, piszemy łącznie, np.: Idź naprzód i nie patrz za siebie.
Jeśli chcemy kogoś poprosić o to, by usiadł lub położył coś z przodu, wtedy zastosujemy pisownię rozdzielną, np.: Usiądź na przodzie, ja zajmę miejsce z tyłu.)
Jeden z samurajów usłyszawszy za sobą jakiś szelest spojrzał za siebie.
– przecinki przed "usłyszawszy" i przed "szelest"
Pozostałych dwóch pospieszyło mu z pomoc, ale oprócz dogorywającego ciała nikogo w tym miejscu już nie było.
– "z pomocą"– brakuje "ą"
Ich dowódca, siedział na koniu niczym kamienny posąg.
– niepotrzebny przecinek za "dowódca"
Hahaha! Czasem warto oszaleć – powiedział nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
– przecinek za "powiedział"
Anaksymandrze, zawsze to powtarzam podczas komentowania i wszelkich bet – ja tutaj trafiłam przypadkowo po licznych zawirowaniach i tragediach, jakie przyniósł mi rok pandemii. Początkowo moje, także wieloletnie opowiadania, były tak żenujące i miały takie ilości błędów, że po komentarzach Wspaniałych i Cierpliwych Czytelników, nie wiedząc nawet, jak to edytować, usuwałam je czym prędzej i poprawiałam, poprawiałam, poprawiałam… :) Nie bardzo to pomogło tym tekstom, ale sama zaczęłam pisać nowości, a także czytać opowiadania Forumowiczów i starałam się Im pomóc tak samo, jak pomagano mnie. :)
Zauważ – w HP mamy tu bardzo pomocne wątki, a tam można zapytać o nurtujące nas kwestie merytoryczne, językowe, dialogowe i inne. ;) Nie traktuj rad jako argumentów zniechęcających, lecz postaraj się tworzyć dalej, a jednocześnie nanosić poprawki na napisane już opka. :) Każdy z nas tak robi. :) Każdy to amator i wzajemnie pomagamy sobie, dyskutując i komentując. :) A tu są to zawsze tylko sugestie, niekoniecznie trafne. :) Nikt tu nie zjadł wszystkich rozumów ani nie ma wiedzy o wszystkim, bo to po prostu niemożliwe. ;)
Pisz krótsze formy, popracuj nad drabblami, twórz szorty. :) To bardzo pomocne. :)
Błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. :) Masz pasję, zatem ją rozwijaj! :)
Na spokojnie, Szanowny Autorze, pisz dalej, bo masz znakomite wizje! Pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Nic nowego nie mówisz, piszę krótkie, długie, miniatury, zrozum, że to jest mój mózg, który ma pomysły, ale niestety warsztatu nie poprawi, niestety tak funkcjonuje. Zauważ, w korekcie, którą tu wkleiłem, korektorka kazała dać przecinki tam , gdzie Ty je kazałaś usunąć, kto ma rację? korektorka to emerytowana polonistka. Dla mnie to kolejny portal gdzie oczywiście muszę poprawiać. Przydarzyła mi się, też taka historia, że jeden gość z jednego portalu, zrobił mi korektę, za parę miesięcy, na innym portalu, znowu zrobił korektę, sam po sobie poprawiał. Było też tak, że na jednym portalu nie podobało się, a na innym podobało się. Zaczynam wątpić w to poprawianie. Zapewne jak stąd po korekcie, wrzucę opko na inny portal znowu będzie korekta, zapewne z przecinkami, które tu trzeba było usunąć, tam trzeba będzie wstawić.
No tak, rozumiem, podobne działania na pewno mocno zniechęcają.
Jeśli jednak wysłałbyś opowiadanie do wydawnictwa, tam korekta jest płatna i przeprowadzana zazwyczaj solidnie, przez profesjonalistów, zatem powinna być najlepsza. :)
Pecunia non olet