
Cześć! Dzielę się swoim opowiadaniem, które pierwotnie napisałem na jeden z konkursów. Proszę o podzielenie się swoimi odczuciami i konstruktywną krytykę.
Dziękuję.
Cześć! Dzielę się swoim opowiadaniem, które pierwotnie napisałem na jeden z konkursów. Proszę o podzielenie się swoimi odczuciami i konstruktywną krytykę.
Dziękuję.
Powiedzieli mi później, że byłem oślepiającą smugą światła. A gdy czysta energia zawiązała się w pierwsze cząsteczki, blask zniknął i ustąpił miejsca stale powiększającej się mieszaninie materii zawieszonej w próżni kolby-t. Zawiązujące się atomy gnały do siebie, tworząc związki chemiczne, komórki i tkanki. Wirowały niby to chaotycznie, przypominając pyłki kurzu unoszące się w powietrzu w świetle lampki nocnej, szybujące w przestrzeni bez celu. Pozornie. Najdrobniejsza cząstka wewnątrz przezroczystej kolby-t miała swoje miejsce przeznaczenia i przeznaczonych sobie sąsiadów, do których gnała wiedziona niewidzialnymi siłami wiązań Wolskiego.
Nie jestem w stanie określić, kiedy uzyskałem świadomość obecności w nowym miejscu. Wydawało mi się, że w jednej chwili stałem w identycznej szklanej kolbie na Ziemi w Ośrodku Badań nad Natychmiastową Transmisją Uniwersytetu Zjednoczonej Europy, obserwowałem krzątaninę białych fartuchów przede mną, by w ciągu jednego ruchu powieki wszystko się zmieniło. Wszystko oprócz mnie i szklanej tafli przede mną.
Ludzie na Oksydanie wyglądali tak samo jak ci na Ziemi, z tą różnicą, że pierwiastki, które ich budowały, przed przybyciem tu pierwszych syntezatorów materii nigdy nie miały kontaktu z czymkolwiek pochodzenia ziemskiego. Z ogromnym prawdopodobieństwem można było stwierdzić, że budujące ich atomy powstały w sercu zupełnie innych gwiazd niż te, z których budowało się ziemskie życie.
Fartuchy naukowców były w odcieniu morskiej wody nawiązującym do ich planety, która w pełni pokryta była oceanem.
Tak więc, w ułamku sekundy moje ciało na Ziemi rozpadło się na elementarne cząsteczki materii, by zostać odtworzonymi lata świetlne od niej wraz ze świadomością i kwantową dokładnością gwarantującą oryginalność pierwowzoru. Szczytowa technologia cywilizacji umożliwiła mi to w dwanaście koma pięć lat świetlnych na godzinę.
Imponująca prędkość – pomyślałem, będąc już na Oksydanie.
Gdy personel w morskich odzieniach uwolnił mnie z kolby transmisyjnej, z radością uświadomiłem sobie, że nie odczuwam żadnych negatywnych skutków osobliwego transportu. Podzieliłem się tą uwagą z kobietą naukowcem, która wcześniej przywitała mnie i przedstawiła się jako profesor Anna Lee.
– To jedna z największych zalet transmisji kwantowej – powiedziała Lee. Uśmiechnęła się. Nie krępowało jej to, że stałem przed nią całkowicie nagi. Ja za to czułem się zażenowany, dopóki ktoś nie podał mi bielizny.
Odprowadziła mnie na rutynowe badania i pożegnała tuż za drzwiami laboratorium.
– Proszę wrócić do mnie po wynikach. – Zauważyłem, że jej uśmiech roztapiał się z każdym słowem, jak masło rzucone na rozgrzewającą się patelnię. – Jako szefowa tego ośrodka transmisyjnego, jestem również odpowiedzialna za jego bezpieczeństwo. Przedstawię panu szczegóły przybycia tutaj profesora Wolskiego, jednak najpierw chcę mieć pewność, że jest pan w pełni sił.
Przytaknąłem na zgodę. Kobieta wydawała się przestraszona, a jej początkowy uśmiech był kiepską próbą ukrycia stanu psychicznego.
– Znajdę tu sprzęt do kontaktu z Ziemią? – zapytałem. Obiecałem Laurze i dzieciom, że odezwę się po przybyciu na Oksydan.
Wskazała ręką pomieszczenie za aparaturą badawczą.
– Transmisje są obarczone pewnym opóźnieniem, ale wiadomość powinna dotrzeć do Ziemi w niecałą dobę.
Podziękowałem.
Ciśnienie krwi i morfologia okazały się książkowe. Skaner nie wykrył żadnych anomalii po transmisyjnych, a psychologiczny moduł naprawczy zatwierdził mój stan psychiczny jako zdolny do służby. Otrzymałem czerwony kombinezon, który jak się okazało, był przeznaczony dla tymczasowych mieszkańców stacji. Uznałem jednak, że w czerwieni zanadto rzucałbym się w oczy, a na co komu taki pościgowy, skoro widać go w tłumie jak wielkiego pryszcza na bladej skórze.
Zrozumiałem, że mam do czynienia z kompletnymi amatorami.
Kazałem przynieść standardowy kombinezon w kolorze morskim, co wymagało zgody kogoś postawionego wyżej od zwykłego laboranta, podejrzewam, że doktor Lee.
Po kolejnej godzinie stałem przy komunikatorze. Kształtem przypominał gruby, metalowy drąg wychodzący wprost z posadzki. Zdawało się, że wnętrze pod jego cienką przezroczystą powierzchnią, jest w nieustannym ruchy. Włączyłem go, a płynna ciecz w środku zawirowała i zajaśniała. Urządzenie przeskanowało moje otoczenie, dzięki temu Laura i dziewczynki, mogły mnie odtworzyć, jakbym stał w salonie naszego domu, a nie miliardy kilometrów dalej w kosmosie.
– Cześć kochani, jestem już na Oksydanie – zacząłem z uśmiechem, jakbym wysyłał im wiadomość z wakacji, a nie z pościgu za przestępcą. – Przetransferowali mnie całego i zdrowego, właśnie miałem badania. Póki co nie widziałem nic oprócz kilku laboratorium, także ciekawostki zostawię wam na potem. Pozdrawiam was i całuję.
Zakończyłem przekaz.
Praca w służbach pościgowych nie jest zła. Trzeba trzymać się zasad i być gotowym na wiele wyrzeczeń. Na Ziemi podróżowałem często, jednak był to pierwszy raz, gdy musiałem skorzystać z nowej technologii. Wiedziałem o niej niewiele. Rozkaz wyjazdu dostałem we wtorek po południu, a już w środę rano byłem na Oksydanie. Czas przed misją wolałem spędzić z dziećmi i Laurą, niż na odkrywaniu tajników transmisji kwantowej. Założyłem, że ktoś na miejscu mi o tym opowie. W końcu to była ich praca.
– Panie Sonstiges, założenie jest proste – powiedziała profesor Lee, gdy znów się spotkaliśmy. Siedziała za biurkiem z białego laminatu, pośród równie białych ścian jej gabinetu. – Wszystko opiera się na splątaniu kwantowym i wykorzystaniu go do przesyłu informacji na upiorne wręcz odległości w czasie potrzebnym na zaparzenie herbaty. W skrócie, cząstki materii, które tworzą pana ciało, mają swoje odpowiedniki w całym wszechświecie, na Ziemi rozbieramy pana na części i od razu składamy tutaj w tego samego Sonstigesa.
– Skąd wiecie, jak mnie poskładać, skoro nie dotarła do was żadna instrukcja – dociekałem. – Mówiła pani o dobowym opóźnieniu w tradycyjnej transmisji, jednak pomiędzy rozkazem wysłania mnie tu a przybyciem, nie minęła nawet połowa tego czasu.
– W tym tkwi geniusz profesora Wolskiego – powiedziała. Zauważyłem, że na jej twarz powrócił uśmiech, jakby opowiadała o swoim ojcu lub kimś równie dla niej ważnym. – Odkrył on wiązania, które bezpośrednio wiążą podstawowe porcje energii budujące materię w skali mikro, na przykład nasze ciała teraz, jak i skali kosmicznej, gdzie łączą oddalone od siebie kwanty. Poprzez te zależności pomijamy całą konstrukcję czasoprzestrzenną wraz z jej ograniczeniami.
– Więc dlaczego przesłaliście mnie w godzinę, a komunikat do mojej żony na Ziemię dociera tam w dobę?
– Komunikacja to co innego – machnęła ręką – inne zasady i inne technologie. Natychmiastowa Transmisja na takie odległości jest niesamowicie energochłonna, zależnie od wielkości przesyłanej materii, teoretycznie moglibyśmy wysłać na Ziemię list i w ciągu dwóch godzin uzyskać odpowiedź, ale byłoby to nieprawdopodobne marnotrawstwo zasobów. Między innymi dlatego ograniczamy transport osobowy, ciało ludzkie jest niezwykle złożone, a jeżeli już musimy przyjąć tu kogoś z Ziemi, wymogiem jest brak ubrań. Zbędna materia. Jeżeli miałabym porównać energochłonność transferu samego ciała, to jedynym miarodajnym przykładem wydaje mi się start rakiety Saturn V z drugiej połowy XX wieku. Koszt ponoszony oczywiście dwukrotnie. Raz na Ziemi, a raz na Oksydanie.
– Dlaczego akurat Oksydan? – zapytałem Lee.
Profesor wskazała ręką na szklaną kulę pełną wody.
– Woda to idealne chłodziwo dla naszych aparatur. Mamy jej nieograniczoną ilość. – Stuknęła palcem w cienkie szkło. – Woda to prawdziwy skarb. Filtrujemy ją, dzięki czemu mamy wszelkie niezbędne pierwiastki i minerały. Używamy jej do produkcji żywności i energii. Zapewnia nam schronienie przed ekstremalnymi warunkami pogodowymi, jakie zdarzają się na powierzchni. Skarb. Jedyny w swoim rodzaju.
Zrozumiałem. Przynajmniej udawałem, że tak się stało. Pora wziąć się za pracę, dla której tu przybyłem.
– Profesor Wolski przybył na Oksydan po zamordowaniu swojej żony, dwóch asystentów naukowych i skradzeniu większości danych z tajnego archiwum Uniwersytetu – wyrecytowałem. Profesor Lee udawała nieporuszoną, choć widziałem, jak subtelny dreszcz nastroszył jej włosy na rękach i zadrżał kącikiem ust. – Miała pani z nim styczność?
– Znałam profesora od dawna – zaczęła – pracowaliśmy razem na Uniwersytecie jeszcze jako adiunkci. Po serii jego odkryć nasze ścieżki się rozeszły. On zaczął oszałamiającą karierę naukową, ja czekałam, aż i na mnie skapnie splendor dawnej znajomości. Tak zostałam szefową tego ośrodka.
– Spotkała go pani po ucieczce z Ziemi?
– Tak, spotkałam.
– I? – dopytałem.
– I nie wiem, co odpowiedzieć – wzruszyła ramionami – był inny, niż go zapamiętałam. Minęły ledwo trzy lata od naszego ostatniego spotkania, a miałam wrażenie, że był kimś kompletnie mi obcym.
– W czym objawiała się ta obcość?
– Był niegrzeczny i wulgarny. Tuż po transferze odepchnął mojego asystenta i kazał mi zaprowadzić się do biura, mojego biura, i tu zamknął się na cały dzień. Później zachowywał się jak właściciel całego Oksydana. Zapamiętałam go zupełnie inaczej.
– Co tu robił? – zapytałem, notując uważnie w pamięci odpowiedzi profesor.
– Nie wiem. Zabronił mi za sobą chodzić. Powiedział, że musi wizytować placówki i mieć kontrolę nad technologią. Potem zniknął. W komputerze też nic nie zostało, wyczyścił pamięć podręczną.
– Czym zajmujecie się na Oksydanie?
– Uniwersytet posiada tutaj pięć placówek, każda w innym rejonie planety. Prowadzimy badania nad NT i staramy się rozwinąć podstawy teoretyczne wiązań Wolskiego, bo pomimo ich praktycznego zastosowania, istnieje wiele niewiadomych.
– Możliwe, że profesor jest na którejś z tych stacji?
Lee pokiwała głową.
– Tak. Nie odnotowaliśmy żadnej próby transmisji powrotnej z Oksydana, o której bym nie wiedziała.
Cudownie, nie dość, że jestem na obcej mi planecie, to teren poszukiwań zbiega rozrósł się o kilka rzędów wielkości. Podziękowałem pani profesor i udałem się do przydzielonej mi kajuty, gdzie nie było nic oprócz łóżka, biurka i monitora. Uruchomiłem komputer.
Wszedłem do bazy danych Służby Pościgowej. Wcześniej zrzucono mi tam wszystkie materiały dotyczące profesora Wolskiego. Przez kolejne godziny wczytywałem się w jego życiorys – wielce imponujący jak na niecałe dwadzieścia lat kariery naukowej. Wyobrażałem sobie nagrody Nobla i Einsteina stojące w kącie jego biura, setki honorowych tytułów najlepszych uczelni potwierdzonych dyplomami zawieszonymi na ścianach i stos pozłacanych statuetek pokrytych kurzem, gdzieś w jednej z witryn zastawionej sprzętem laboratoryjnym.
Zeznania ludzi z otoczenia Wolskiego mówiły mi jedno, facet był naprawdę skromnym człowiekiem. Współpracownicy opisywali go jako ciepłego i pomocnego. Wspierał doktorantów, chętnie wygłaszał wykłady, dzielił się ciężko zdobytą wiedzą. Niejaka doktor Natasza Kerr opisywała sytuację, gdy profesor oddał jej część własnego grantu na projekt badań, by mogła dokończyć teoretyczne założenia własnej pracy badawczej. Gdy zapytała go, czy nie będzie miał przez to kłopotów, odparł:
– Po moich sukcesach, wiele rzeczy uchodzi mi na sucho.
Dzięki jego pomocy sama po latach otrzymała nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny.
Każda z ponad stu przesłuchanych osób był zgodny co do trzech rzeczy. Po pierwsze profesor Wolski był dobrym człowiekiem. Po drugie bardzo kochał własną żonę. Po trzecie niedługo od uruchomienia stacji na Oksydanie, zmienił się. Większość ludzi opisała to w ten sam sposób – stał się innym człowiekiem.
Jeden z najwyższych priorytetów w mojej bazie danych miało nagranie zarekwirowane z komputera Wolskiego, opatrzone przez niego komentarzem Histeryczka. Odtworzyłem je. Na monitorze zobaczyłem kobietę w średnim wieku, która oprócz kilku płytkich zmarszczek i paru srebrnych nici na kasztanowych włosach niczym nie zdradzała swojego wieku. Wyglądała na zmęczoną. Złamaną. Kiedy mówiła, nabierała głośno tchu, jakby się topiła.
– Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś – szeptała. – Wróciłam do domu, wszystkie twoje rzeczy zniknęły. Nie wiedziałam, co myśleć. Nie wiem, gdzie podział się mój mąż. Choć mam wrażenie, że nie ma cię przy mnie już od dawna, dopiero teraz zniknąłeś naprawdę. Wcześniej mogłam to tłumaczyć ilością pracy i obowiązkami, z tyłu głowy wiedziałam jednak, że przed swoimi sukcesami pracowałeś znacznie ciężej, a i tak byłeś przy mnie. Co się z nami stało? Co się stało z tobą?
Otarła łzę. Odetchnęła.
– Po tym, co wtedy zrobiłeś, wiedziałam, że coś się zmieniło. Dawniej nie podniósłbyś na mnie ręki. Nie mógłbyś. Po tym zaczęłam rozumieć, stawałeś się kimś zupełnie innym. Przestawałeś być moim mężem. Bałam się i odrzucałam tę myśl, bo przerażała mnie niewiedza, kim będziesz wkrótce. Czy dalej będziesz mnie kochał?
Zasłoniła twarz. Po chwili dodała:
– Wiedz, że zawsze będę miała cię w sercu. Nieważne jak mnie zranisz.
Tu nagranie się kończyło, a ja jeszcze długo wpatrywałem się z zastygłą twarz pani Wolskiej.
Laura siedziała na kanapie z dziewczynkami po bokach. Obie córeczki miały na sobie czerwone sukienki i białe buciki. Laura lubiła ubierać je tak samo, a i one nieustannie chciały wyglądać identycznie, chociaż z czasem zacząłem dostrzegać pewne różnice w ich guście. Majka wolała wiązać sznurówki butów na dwa supły, Marysia na jeden, za to zawsze robiła pętelki większe niż siostra. Ich charaktery z czasem również zaczęły się coraz bardziej różnić. Najpierw w zachowaniu, później w reakcji na różne emocjonalne sytuacje, aż wreszcie w kwestii gustu. Majka uwielbiała naleśniki i wszystko, co słodkie, a także huśtawki i zwierzęta. Marysia upodobała sobie jedzenie dorosłych, mocno doprawione i słone, wolała książki i samotność. Miałem wrażenie, że każda idzie w swoim kierunku, a moment narodzin ich samoświadomości, był dla bliźniaczek rozstajem dróg.
Laura uśmiechała się. Oplatała wokół palca swoje blond włosy.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak daleko od nich jestem.
– Cześć tato! – krzyknęły dziewczynki. – Cieszymy się, że jesteś cały i zdrowy!
– Dziewczynki nie dawały mi spokoju i kazały sprawdzać co minutę, czy nie wysłałeś wiadomości – powiedziała Laura. Gdy czegoś naprawdę chciały, potrafiły wywiercić dziurę w brzuchu. – My siadamy do obiadu, ciekawe co ty jesz! Jak myślicie dziewczyny?
– Duże robaki, takie zielone i świecące! – krzyknęła Marysia. – I smakują jak spaghetti bolognese!
– Nie, bo tata ma tam wysokie drzewa i one są ze słodkiego ciasta, i podchodzi się do nich z talerzem i nożem, i ucina kawałek. A rzekami płynie sos czekoladowy i tam się te kawałki wkłada, i potem je. – Majka poklepała się po brzuszku. – Ale bym chciała takie drzewa.
Roześmiałem się. Jak na siedmiolatki miały sporą wyobraźnię. Żal będzie im powiedzieć, że mamy tu najzwyklejsze, ziemskie pożywienie.
– Wracaj do nas cały i zdrowy, czekamy na ciebie – powiedziała Laura, posyłając buziaka. – Dziewczynki pożegnajcie się z tatą.
– Pa tato…
Przekaz urwał się. Żałowałem, że wiadomości mogą mieć maksymalnie jedną minutę.
Nagrałem odpowiedź i wysłałem. Zabrałem się do dalszej pracy.
Przesłuchania personelu stacji wyjaśniły mi kilka rzeczy. Po pierwsze Wolski mógł być wszędzie. Każda z pięciu stacji badawczych miała daleko zaawansowane prototypy urządzeń transmitujących na małe odległości. Małe w skali kosmicznej, bo sam Oksydan był większy od Ziemi, co poczułem od razu po transferze. Schodzenie po schodach objawiało się bólem kolan tuż nad rzepkami, jakby mięśnie nóg chciały oderwać się od kości i uciąć sobie drzemkę. Później dowiedziałem się, że każdy z przybywających na Oksydana musi przejść specjalny trening imitujący zwiększoną siłę grawitacji, który z oczywistych względów mnie ominął.
A więc poszukiwania Wolskiego miały być jeszcze trudniejsze.
Naturalnie kolejne kroki skierowałem do najbliższego centrum transmisji. Tam facet imieniem Mark na pytanie, czy zna profesora Wolskiego, spojrzał na mnie, jakbym zapytał, czy wie, czym jest słońce. No tak, każdy z personelu jest potencjalnym członkiem fanklubu profesora-geniusza. Kolejne utrudnienie.
Mark nie był skory rozmawiać ze mną ponad to, co wymuszały na nim wytyczne profesor Lee. Przewracał oczami co chwila i odpowiadał lakonicznie, jakby musiał płacić za każde wypowiedziane słowo. Wkurzał mnie. Choć na Ziemi znajomi mówili, że mam temperament jeziora w bezwietrzny dzień, Mark wzbudzał we mnie coraz to większe fale. Pożegnałem go z przyjemnością. O Wolskim nie dowiedziałem się nic nowego.
Wróciłem do swojej kabiny i postanowiłem lepiej się przygotować.
– Stacje zbudowane są tuż pod powierzchnią wody – mówiła profesor Lee, oprowadzając mnie po obwodzie stacji Atlantyk. – Badania na Ziemi wskazały, że koncepcja pływających miast byłaby mocno nieekonomiczna, ciągła korekta kursu i walka z pływami wymagałoby dodatkowego zaplecza technologicznego. Dlatego postawiliśmy na stałe zakotwiczenie. Wybraliśmy najpłytsze obszary wszechoceanu i tam osadziliśmy nasze stacje.
Sporadycznie mijaliśmy innych ludzi. Miałem wrażenie, że wieść o moim przybyciu już się rozeszła, bo otaczające mnie twarze wyrażały co najwyżej niechęć.
– Ciekawostką jest to, że odkryliśmy na dnie wiele regularnych wzorów. Sądzimy, że to pozostałości po aktywności cywilizacji, która zniknęła, gdy poziom wód wchłonął stały ląd.
– Czy po przybyciu Wolskiego, działo się tu coś dziwnego? – zapytałem. Szczerze, to mało obchodziła mnie archeologia na Oksydanie. Chciałem złapać Wolskiego i wrócić do domu.
Profesor Lee pokręciła głową.
– Dobrze, w takim wypadku odwiedzę każdą ze stacji badawczych – oznajmiłem – jak się do nich dostać?
– Oczywiście mamy tradycyjne środki transportu, ale są to tylko pojazdy nawodne. Powolne. Dlatego polecam panu Natychmiastową Transmisję. W kilkadziesiąt minut będzie pan na najdalszej stacji, co zaoszczędzi panu naprawdę sporo czasu.
Wtedy zrozumiałem, że nie ufam do końca technologii Wolskiego. Nie rozumiałem jej, a to powodowało w mojej głowie mętlik. Czułem się, jakbym został wytypowany przez podrzędnego magika do numeru z przepołowieniem skrzyni ze mną w środku. Nie chciałem brać udziału w tym przedstawieniu, a jednocześnie musiałem. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu.
Westchnąłem. Poprosiłem Lee, żeby wysłała mnie na najbliższą stację – Pacyfik.
Tym razem transmisja nie zmieniła nic z otoczenia. Ludzie. Fartuchy. Nieprzychylne twarze. Bliźniacza stacja badawcza. Brakowało tylko profesor Lee i mojej kajuty. Poczułem chłód w okolicy krocza. Brakowało mi bielizny.
Równo złożonym ubraniem powitał mnie krępy Azjata o imieniu Liu. Nie tytułował się w żaden sposób, przez co i ja używałem tylko jego imienia, chociaż na fartuchu dostrzegłem wyszyty skrót dr. Odpowiedział na wszelkie moje pytania, zarzekał się, że profesora Wolskiego nie było na Pacyfiku od dobrych kilku lat; że ostatni raz widział go na Ziemi w uczelnianej restauracji, gdy jadł gulasz (Liu, nie Wolski), choćby mnie to w jakikolwiek sposób interesowało.
W krótkim czasie przesłuchałem dwudziestu z pięćdziesięciu członków załogi stacji i zostałem z niczym.
Naprawdę z niczym.
Facet zniknął, a nikt nie mógł, lub nie chciał pomóc.
Wróciłem na Atlantyk.
Lee była zasmucona wieścią, że nie znalazłem żadnego tropu. Przynajmniej takie robiła wrażenie.
– Są jeszcze trzy stacje badawcze – powiedziała, chcąc mnie pocieszyć. – Był pan już na Pacyfiku i Atlantyku, pozostał Arktyk, Antarktyk i Indyk. Oczywiście oficjalna nazwa to Stacja Indyjska, ale potocznie mówimy na nią Indyk.
– Nazwy wzięte od ziemskich oceanów, domyśliłem się – odpowiedziałem zmęczony.
Pożegnałem ją i wróciłem do moich baz danych o Wolskim. Kajuta wydała mi się namiastką domu. Przytulna. Brakowało mi dzieci, wypełniłyby ją śpiewem albo wrzaskiem kłótni, a Laura próbowałaby udawać, że jej to nie przeszkadza. Ukłucie tęsknoty szybko zamieniło się w motywacyjnego kopniaka. Znajdź Wolskiego i transferuj się do domu!
Do roboty!
Z nową furią wgryzłem się w informacje o profesorze, jak najdłużej próbując utrzymać maksymalne skupienie. Dzięki temu zanotowałem, że jeden z jego bliskich współpracowników przetransferował się wraz z żoną, także naukowcem, na Oksydan wkrótce po założeniu stacji Arktyk. Tam też pracował. Niezwłocznie postanowiłem się tam udać.
Transfer. Zero zmian. Szkło przed moimi oczami załamywało światło w ten sam sposób, co to w kolby transmisyjnej na Atlantyku.
Wyszedłem z kolby-t. Przywitał mnie człowiek o przygarbionej postawie kogoś, kto latami kuli się nad równaniami. Profesor Błoński, współpracownik Wolskiego. Ten, którego szukałem. Zastanawiałem się, czy to przypadek, czy uprzedzono go o moim przybyciu.
Ktoś wcisnął mi do ręki bieliznę. Tak. Znowu byłem nagi.
– To co zrobił Wolski – mówił Błoński, gdy już się ubrałem, ale nie potrafił dokończyć. Machał dłonią w powietrzu z rozcapierzonymi palcami, aż zrezygnował. Drugą zaciskał w pięść i trzymał ją przy ustach, jakby bronił się przed płaczem. Westchnął. – Znałem Sandrę. Jego żonę. Ona nie zasługiwała na to, co ją spotkało. Podejrzewam, że nawet w ostatnich chwilach życia wierzyła, że odzyska męża.
– Dlaczego się rozstali? – zapytałem.
Wzruszył ramionami.
– Praca naukowca tego kalibru jest jak władza nad ogromnym królestwem. Odpowiedzialność, sława, rzesze wiernych poddanych. To niezwykle męczące. Myślę, że Maks, to znaczy profesor Wolski, nie wytrzymał tej presji. Uciekł w samotność, która w końcu skończyła się obłędem.
– Czy był tutaj ostatnio?
– Nie – uciął szybko Błoński.
Za szybko. Nie pasowało mi to.
Szliśmy wzdłuż korytarzy stacji Arktyk, bliźniaczo podobnej do dwóch poprzednich. Naprawdę. Gdybym miał wskazać choć jedną różnicę w ich budowie, długo bym się zastanawiał. Na każdym suficie, każdej stacji były te same surowe betonowe żebra przecinające gładką powierzchnię luminescencyjnego syntetyka emitującego chłodne, białe światło; a posadzka z wypolerowanego i utwardzonego wapienia, zapewne z dna tutejszego oceanu, wyścielała każde pomieszczenie.
– Wolski jest na Oksydanie. Chce mi pan powiedzieć, że przybył tu i nie spotkał się ze swoim przyjacielem? – powiedziałem zirytowany.
– Nie widziałem go. Szczerze.
– Tak, oczywiście. Największy geniusz naszych czasów przybywa na planetę pełną swoich miłośników, ale żaden nic o nim nie wie i nie jest w stanie pomóc go złapać.
– Jak sam pan mówił, to geniusz. Wie, jak zniknąć.
– Błoński, nie próbuj mnie oszukiwać – powiedziałem, zastępując mu drogę. Czułem się, jakby ktoś wrzucił mi do żołądka rozgrzany węgiel. – On tu jest. Ja to wiem i ty to wiesz. Jak będzie trzeba, to aresztuję całą tą pieprzoną stację i zamknę na lata. Ciebie również. Pomagasz mu.
– Nie ma pan dowodów…
– Dowodów? Jestem pościgowym. Nie muszę mieć dowodów. Wystarczy przeczucie, poszlaka, a dowody znajdą inni.
Ostatnie słowa wykrzyczałem. Dziwne.
Błoński zgarbił się jeszcze bardziej, ale już nic nie dodał. Spuścił wzrok i zaprowadził mnie do najbliższego laboratorium. Zamknął za sobą drzwi. Wyglądał na przestraszonego.
– Ma pan rację – powiedział. – On tu był. Maks. Wyglądał przerażająco. Zażądał ode mnie wyników badań z naszych prac i zniknął. Podejrzewam, że zbiera dane o Transmisji. Szuka czegoś.
– Wiesz, gdzie może teraz być? – zapytałem. Czułem, że po raz pierwszy od przybycia tu, zrobiłem krok naprzód.
– Tutaj go nie ma, musiał przenieść się na inną stację badawczą – mówił, nieustannie rozglądając się na boki.
– Czego szuka w waszych danych? – zapytałem.
Błoński oparł się jedną ręką o blat stołu. Bałem się, że zaraz zemdleje, ale stał zgarbiony. Zastanawiał się.
– Chodzi o coś związanego z transmisją – powiedział.
– To chyba oczywiste – prychnąłem. Ten człowiek znowu zaczynał mnie drażnić.
– Proszę dać mi dokończyć. Od początku pracy nad transmisją nie spinała się nam jedna z wartości, którą mierzyliśmy uzyskiwany efekt. Wszystko rozbijało się o wartość rzędu setki miejsc po przecinku w wyniku gęstości kwantowej obiektu przed i po transmisji. Długo próbowaliśmy zbadać ten fenomen. Bezskutecznie. Czas naglił, kończyły się nam fundusze, a rozwiązania nie odnaleźliśmy. W końcu przyparci do muru postanowiliśmy podawać wartości mniej precyzyjne. Wtedy wszystko się zgadzało.
Oniemiałem.
– Sfałszowaliście wyniki badań?
– Nie do końca – mówił, ani razu nie patrząc na mnie wprost. – Jako prekursorzy tej gałęzi nauki ustaliliśmy, że precyzja, jaką uzyskała nasza technologia, jest bardziej niż zadowalająca. Żeby panu uzmysłowić skalę, wyniki naszych badań porównałbym do szczegółowego zdjęcia nocnego nieba, zestawionego z tym samym zdjęciem z usuniętą jedną z gwiazd. Potrzeba naprawdę wiele pracy i wnikliwości, by odkryć ten jeden mały szczegół.
– Skoro to tak nieistotne, to dlaczego mi o tym mówisz? – warknąłem, przechodzenie na ty z Błońskim przyszło mi naturalnie, wyraźnie tracił mój szacunek.
– Ta anomalia stała się obsesją Maksa. Nieustannie o niej mówił, irytowała. Szalał przez nią. Mówił, że nie może przez to spać. A ja widziałem, jak zmienia się pod natłokiem myśli. Jedna wartość, której nikt inny nie zauważył, przeszkadzała mu jak ziarnko piasku między zębami.
Drzwi do laboratorium otworzyły się i wszedł jeden z młodych naukowców. Wpatrywał się w nas chwilę, o wiele za długo niż powinien, a potem zauważyłem, jak na jego twarzy pojawia się wyraz oskarżenia. Wymamrotał niewyraźne przepraszam i wyszedł.
– Powiedziałem panu aż za wiele. – Błoński wyglądał na zestresowanego.
– Na którejś stacji nie było Wolskiego? – zapytałem, robiąc krok w jego stronę.
Zawahał się. Zerknął na drzwi.
Zrobiłem jeszcze jeden krok ku niemu. Bezwiednie zacisnąłem pięść.
– Stacja Indyjska, moja żona tam pracuje. Podobno tam nie dotarł.
Skinąłem mu głową na znak fałszywej wdzięczności.
Błoński jednak usiadł na krześle i zakrył twarz dłońmi.
Wyszedłem z laboratorium, by jak najszybciej przetransferować się na Stację Indyjską.
– Jak to nie mogę! – wrzeszczałem.
– Na Stację Indyjską można przenieść się jedynie z głównego węzła na Atlantyku – odpowiedział mi mężczyzna obsługujący tutejsze kolby-t.
Odwróciłem się na pięcie i odszedłem na kilka metrów, żeby ochłonąć. Wdech – wydech. Wdech-wydech.
I tak nie miałem wyboru.
Wróciłem do niego i kazałem przenieść się na Atlantyk.
Czułem, jak ze złości drżą mi ręce.
– Ma pan wiadomość od żony – powiedziała mi profesor Lee, wręczając ubranie i bieliznę.
– Nie teraz – warknąłem. Wiedziałem, że muszę natychmiast znaleźć się na stacji Indyjskiej.
– Mówiła, że to pilne. Chodzi o pana córkę.
Zakląłem. Biegiem wróciłem do swojej kajuty.
– Maja złamała nogę – powiedziała Laura. Miała łzy w oczach. – Bawiły się z Marysią na placu zabaw. Spuściłam wzrok tylko na chwilę. Sekundy. A ona wbiegła na najwyższą zjeżdżalnię. Tę, na której zabraniasz jej zjeżdżać. Wypadła z niej na wyprostowaną nóżkę. Złamała kość strzałkową i piszczel.
Wiedziałem, że szuka we mnie wsparcia. Jak zawsze. I jak zawsze powinienem ją pocieszyć. Zamiast tego impulsowo nagrałem wiadomość pełną pretensji i oskarżeń.
I wysłałem.
Wróciłem czym prędzej do kolby-t i kazałem wysłać się na Stację Indyjską.
– Sonstiges, Służba Pościgowa – rzuciłem, gdy tylko otworzyli przede mną szklaną taflę kolby-t. Po kilkunastu transferach nie dbałem już o to, czy jestem nagi. Przeszedłem do sedna. – Czy był tu profesor Wolski? Nie? To dobrze, macie mnie poinformować o każdym transferze na tę stację. Kto zarządza tą stacją? Pan? Dobrze, chcę jak najszybciej mieć broń. Dajcie kartkę papieru i coś do pisania. Tu są kody autoryzacji wyjęcia broni. Za minutę masz być z powrotem.
Gdy wrócił, byłem już ubrany. Morski kombinezon. Jak zawsze.
– Panie Sonstiges, nie ma broni w schowku – powiedział naukowiec.
Sam nie dostrzegłem swojego ciosu. Pięść uderzyła go dokładnie w kąt żuchwy. Usłyszałem nieprzyjemne trzaśnięcie, a potem głuche uderzenie ciała o podłogę.
W sali zrobiło się cicho.
– Wiem, że go tu ukrywacie! – wrzasnąłem.
Miałem wrażenie, że eksploduje mi głowa, że ciśnienie krwi rozsadzi mi tętnice. Byłem wściekły. Żaden z tych cherlawych gnoi nie próbował mi pomóc w złapaniu mordercy. Kryli go i nawet nie próbowali tego ukryć. Czułem na sobie spojrzenia kilkunastu osób.
– Gdzie jest broń, która według regulaminu powinna leżeć bezpiecznie w sejfie?
Cisza. Tamten leżał nieprzytomny.
– Pytam się! Gdzie jest broń?!
Podszedłem do najbliższej osoby. Kobieta. Złapałem ją za włosy i szarpnąłem. Jęknęła z bólu.
– Co robisz?! – krzyknęła. – Puść
Drugą ręką chwyciłem ją za gardło.
– Gdzie–jest–broń? – wycedziłem przez zęby.
– Nie wiem, nigdy jej tu nie widziałam.
Puściłem ją. Upadła. Spojrzałem na jej fartuch – dr Błońska.
Bez broni byłem w niebezpieczeństwie. Co prawda Wolski mógł być równie bezbronny jak ja, jednak zawsze istniało prawdopodobieństwo, że był już uzbrojony. Mogę wrócić po broń na Atlantyk, ale nie przetransferuję jej tu razem ze mną. Szlag!
– Myślałeś, że mnie zdradzą? – usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się.
Profesor Wolski stał tuż za mną. Był mojego wzrostu, ale znacznie szczuplejszy, choć miałem wrażenie, że przytył w porównaniu do siebie ze zdjęć, które posiadałem. Miał drobną twarz o wąskich ustach i małym nosie, krzaczaste brwi i kilkudniowy zarost. Gdyby nie sposób, w jaki na mnie patrzył, uznałbym go za ostatnią osobę, która mogłaby być niebezpieczna. To w jego spojrzeniu było coś, co nie pasowało do obrazu człowieka, jaki wynikał z akt. Miał chłodny wzrok człowieka gotowego zrobić innym krzywdę. Nieokiełznany. Wzrok szaleńca, nie naukowca.
No i miał w ręce pistolet.
– To są moi wierni poddani – powiedział. Opuścił broń do biodra. – To ja spełniłem ich marzenia. O kosmosie. O karierze. O sławie. Myślisz, że porzuciliby mnie z powodu jakiegoś niewinnego morderstwa?
– Maksymilianie Wolski, jesteś zatrzymany pod zarzutem morderstwa… – zacząłem. Wtedy strzelił mi w kolano.
Własny krzyk wypełnił mi uszy, a ból zalał mózg. Prawa noga ugięła się przestrzelona na wylot wiązką wysokoenergetyczną. Upadłem tuż obok nieprzytomnego naukowca, którego sam przed chwilą powaliłem.
– Zatrzymany? Chyba musisz zweryfikować swoją pozycję – zadrwił.
Podszedł do mnie na długość ramienia. Rana paliła. Tylko dzięki adrenalinie zdołałem spojrzeć mu w oczy.
– Wiesz, moich asystentów nawet mi szkoda. Byli dobrymi pomocnikami, jednak za bardzo przejmowali się… mną. Martwili się o mnie, a gdy zrozumieli, co chcę zrobić… Pozostało mi ich usunąć. Nie rozumieli, że to, co się ze mną dzieje to naturalny proces. Ewolucja. Tak miało być od początku.
– O czym ty mówisz? – zacharczałem.
– Jeszcze nie zauważyłeś? – zdziwił się. – Nie dostrzegłeś w sobie zmian, które mogłyby cię zaniepokoić? Czy nie stałeś się bardziej nerwowy, niecierpliwy. Brutalny? Przecież wiem, że tak. Obserwuję cię od twojego pierwszego dnia na Oksydanie.
Parsknąłem. Próbowałem zastanowić się, pomiędzy kolejnymi falami bólu, o czym on gada?
– Natychmiastowa Transmisja to genialne odkrycie – powiedział, machając mi przed głową pistoletem. – Obarczona jest tylko jednym defektem. Skutkiem ubocznym, ale każdy lek niesie ze sobą ryzyko.
– Zabiłeś własną żonę.
– Jeszcze dwa, może trzy transfery, a i ty odkryjesz, jak bardzo nie kochasz swojej. Dostrzeżesz, jak bardzo zmienia się postrzeganie świata, gdy gęstość kwantowa twojego ciała zmienia się o niewyobrażalnie mały rząd wielkości. – Wolski usiadł obok mnie. – To fascynujące. Odpowiedz mi na pytanie, kim jesteśmy, skoro brak lub nadmiar kilku cząstek jest w stanie zmienić nasz światopogląd? Czy brak kilku kropel wody w oceanie zmieni jego zasolenie? Wielkość? Zabije żyjące w nim stworzenia?
Usta Wolskiego zadrżały. Uśmiechał się.
– Bredzisz…
– Tak, to samo mówiła Sara. Egoistyczna Sara. W swojej ślepocie nie dostrzegła, że to ona była problemem. Trwała uparcie przy tym, co zniknęło. Była zupełnie jak ta stacja – przytwierdzona do dna. Niezdolna do zmiany. Myśląca tylko o sobie.
– Gówno mnie to obchodzi – syknąłem. – Odłóż pistolet i poddaj się.
Tym razem naprawdę się zaśmiał.
– Skoro to cię nie interesuje, to może zrobi to fakt, że dzięki gonieniu mnie i beztroskiemu korzystaniu z NT gęstość kwantowa twojego ciała już wkrótce zmieni się na tyle, bym mógł mieć pewność, że i twoja żona będzie miała problem rozpoznać w tobie dawnego męża – zaśmiał się kaszlącym śmiechem. – Bezpieczna dawka to cztery transmisje rocznie. Promieniowanie mocno zmienia gęstość kwantową, więc potrzeba czasu na regenerację. A ty, Sonstiges, beztrosko zmniejszałeś ją bezpowrotnie. Tak naprawdę już stałeś się kimś zupełnie innym, niż byłeś na Ziemi. A jeszcze tylko jedna, naprawdę daleka podróż wystarczy, by zmiany były nieodwracalne.
Nie wiedziałem, czy blefuje. W tej chwili interesowało mnie tylko to, żeby ból kolana ustał. Przypalone tkanki nabrzmiały i pulsowały w rytm uderzeń mojego serca. Wiedziałem, że ból może być większy. Adrenalina tłumiła jego pełną skalę.
– Zabijesz mnie, a już nigdy nie wrócisz na Ziemię – wychrypiałem.
Wolski wstał.
– Nie lubię marnotrawstwa, dlatego przeżyjesz – powiedział, spoglądając w kierunku innych naukowców. – Wrócisz na Ziemię. Nie zrozumiałbyś moich idei, tak jak nie rozumiała ich Sara. Mam wszystkie niezbędne dane o NT, by móc w spokoju pracować dalej. Tutaj.
Słowa Wolskiego przebijały się do mojej głowy wybiórczo, jak okruchy cedzone przez naprawdę małe sito. Ich sens przebijał się do mnie przez ścianę cierpienia.
– Złapią cię, Wolski – wydusiłem z siebie.
– Nie złapią. Nie złapią. – Wskazał na kilku naukowców stojących za mną. – Zabierzcie go do ambulatorium. Potem wyślijcie na Ziemię. Przed transmisją odstawcie wszelkie środki przeciwbólowe. Pierwszym uczuciem, jakie poczuje na Ziemi, ma być ból.
Wrzeszczałem długo po tym, gdy ziemscy naukowcy wyciągnęli mnie z kolby-t. Szybko dostrzegli niezagojoną ranę na nodze i wlali we mnie tyle chemii, że obudziłem się po kilku dniach.
Gdy umysł rozjaśnił mi się na tyle, bym mógł spokojnie myśleć, spróbowałem przypomnieć sobie słowa Wolskiego i odnaleźć ich sens. Bardziej jednak niż wcześniejszy ból, przeszkadzało mi nieznajome do tej pory uczucie wykręcania wnętrzności na samą myśl o szalonym naukowcu z Oksydana. Miałem ochotę go rozszarpać, dźgać nożem i bić do nieprzytomności. Zamiast myśleć o jego słowach, wyobrażałem sobie, że cierpi. Godzinami błaga o litość. Na kolanach prosi o wybaczenie.
Tylko w mojej głowie.
Dopiero po złożeniu raportu, pozwolono mi wyjść ze szpitala.
Wezwałem taksówkę i od razu pojechałem do biura.
Laura dowiedziała się o moim powrocie na Ziemię po dwóch dobach. Skontaktowała się ze mną po niezliczonych próbach. Zdenerwowana krzyczała. Słuchałem chwilę, ale szybko znudził mnie jej atak furii. Rozłączyłem się i przestałem odbierać połączenia. Liczyła się dla mnie tylko jedna sprawa – dorwać Wolskiego.
– Na Oksydanie przebywa około tysiąca osób. Sami naukowcy – tłumaczyłem pozostałym śledczym na zebraniu mojego wydziału. Siedziałem na wózku inwalidzkim, za każdym razem, gdy próbowałem wstać, ból kolana przeszywał mi mózg rozgrzaną szpilą. – Wystarczy wysłać tam oddział szturmowy, dziesięć osób. Nawet bez broni są w stanie zaprowadzić tam porządek.
– Są uzbrojeni? – zapytał ktoś z sali.
– Mają standardową broń awaryjną – odpowiedziałem. – Jako, że Oksydan pierwotnie był niezamieszkały, nie wysyłaliśmy tam uzbrojenia.
– Czy mają możliwości produkcji broni? – dopytywał się ten sam głos, inni słuchali. Zacząłem czuć irytację.
– Nie mam na ten temat żadnych informacji – odpowiedziałem.
– Czyli proponujesz wysłanie na Oksydana nieuzbrojonego oddziału bez informacji o przeciwniku?
Dopiero teraz poznałem głos. To Anders, starszy pościgowy. Pracował tu znacznie dłużej ode mnie. Lubiłem go, ale dzisiaj szyderstwo w jego głosie rozpalało mnie do czerwoności.
– Nie mamy innej możliwości – odparłem. – Możemy wysłać tam ludzi tradycyjnie, statkiem. Piszesz się na to Anders? Zanim dolecisz na miejsce, Wolski umrze. To ponad dwanaście lat świetlnych.
Zaśmiałem się. Gdybym mógł powiedzieć to, co naprawdę myślę, dostałbym zawieszenie. Pieprzony Anders.
– Jakim cudem nie mamy tam przedstawicielstwa? – zapytał ktoś inny. Henrik. Zawsze zadawał bezsensowne pytania.
– Profesor Wolski naciskał, by była to stacja czysto naukowa. Bez możliwości wywierania jakiegokolwiek wpływu na przebywających tam naukowców – odpowiedziałem, choć każde słowo mnie męczyło. Nie znoszę głupich pytań. – Wróćmy do sedna. Musimy złapać Wolskiego! Przypominam, że jest oskarżony o potrójne morderstwo i napaść na mnie!
Ktoś wszedł do sali.
– Mamy wiadomość z Oksydana! – krzyknął. To Luke. Zarządza przepływem informacji, nigdy nie widziałem, go tak zdenerwowanego. – Wolski ogłosił secesję. Zawiesił wszystkie formy komunikacji z nami i dezaktywował zdalnie nasze kolby–t. Nie dostaniemy się już na Oksydana wykorzystując Natychmiastową Transmisję.
Pociemniało mi przed oczami. Adrenalina zalała mi synapsy. Wstałem, jakby ktoś dźgnął mnie szpilką w tyłek. Wrzasnąłem. Ból wygiął mi kolano. Poczułem ciepło spływające mi po łydce. Znowu zerwałem szwy.
– Musimy go złapać! – krzyczałem, gdy Henrik pomagał mi się podnieść.
– Ty nikogo nie złapiesz – usłyszałem nad głową. To Mauro. Mój przełożony patrzył na mnie z politowaniem, od którego miałem ochotę wybić mu zęby. – Wracaj do domu, do rodziny. Zalecz kolano. Teraz jesteś bezużyteczny. Zajmiemy się tym.
Zamiast odpowiedzieć, zacharczałem. Kolano pulsowało, jakby ktoś wsadził mi do niego drugie serce. Zostawiłem na posadzce krwawą plamę.
– Bunt planety. Tego jeszcze nie było – powiedział Mauro. – Luke, łącz z premierem. To już nie jest sprawa dla nas. Zamykam śledztwo.
– Nie… – wyszeptałem, zanim ból nie odciął mi świadomości.
– Oksydan to teraz niezależne państwo?
Dziennikarka siedziała naprzeciwko mężczyzny w garniturze. To polityk. Obłudny wyraz gęby zdradza to od razu.
– Negocjacje z Oksydanem wymusiły na nas pewne kompromisy – mówił gładko. – Profesor Wolski, geniusz naszych czasów, pragnął jedynie w pełni niezależnej stacji badawczej, pewnego rodzaju naukowego Mount Everestu, gdzie mógłby bez skrępowania oddać się swojej pasji i misji. Umożliwiliśmy mu to poprzez nadanie Oksydanowi pewnej autonomii.
– A więc jest to teren niezależny?
– Nie ująłbym tego w tych słowach – zaśmiał się polityk. Żenujące. – Oksydan zyskał swobodę, dzięki której rozwój nauki nie będzie krępowany zbędnymi obostrzeniami.
Parsknąłem.
Laura podniosła głowę znad stosu ubrań.
– Kara za zabicie trzech osób i przestrzelenie mi kolana to krępowanie tego… – krzyknąłem, ale nie dokończyłem. Poprawiłem się w fotelu, bo czułem napływającą falę bólu.
– Masz obsesję – powiedziała Laura, pakując kolejne rzeczy do walizki.
Nie odpowiedziałem. Od kilku godzin widziałem kątem oka, jak Laura pakuje starannie rzeczy dziewczynek, a potem swoje. Nie próbowałem jej powstrzymywać. Nie pomagałem jej. Jedyne co czułem to wściekłość na wszystkich, którzy pozwolili Wolskiemu wykpić się od kary. Powolność Laury irytowała mnie. Gdyby tylko się pośpieszyła, byłbym w końcu sam. W spokoju.
– Nie interesuje cię, gdzie są dziewczynki? – zapytała, dociskając wieko walizki.
Nie zaprzątałem sobie tym głowy.
– Pakujesz się zbyt długo, resztę rzeczy przywiezie ci firma przewozowa, zostaw tylko adres, gdzie mam je wysłać – odpowiedziałem. Naprawdę mogłaby się pośpieszyć.
Laura męczyła się z trzema walizkami, ale udało się jej zataszczyć je do windy. Wychodząc z mieszkania, stanęła w progu, jakby chciała ostatni raz rzucić okiem na to, co stworzyliśmy w trakcie jedenastu lat związku. Pozwoliłem jej na to. I od razu pożałowałem. Zatrzymała wzrok na mnie. Gapiła się, jakby zadała nieme pytanie i oczekiwała odpowiedzi, a ja chciałem tylko czasu na znalezienie sposobu, by dopaść Wolskiego. Zauważyłem, że zaszkliły się jej oczy. Szybko przetarła je wierzchem dłoni i zerwała spojrzenie.
– Nic nie rozumiem – wymamrotała. – Jakbyś to nie był ty.
Wzruszyłem ramionami. Słowa Wolskiego odbiły się echem, a ja przez chwilę zastanawiałem się, czy miał rację. Czy brak kilku atomów wewnątrz mnie był w stanie rozbić moją rodzinę i życie? Zmienić moje myśli i uczucia? Jak stężenie hormonów we krwi, zapisy neuronalne hipokampu mózgu i wiele innych rzeczy, które tak precyzyjnie poukładały się przez całe moje życie, odchyliły się od normy za sprawą zmiany zagęszczenia kwantowego mojego ciała? Nie. Świadomość i to, kim jestem, nie może sprowadzać się do przypadku.
Nie. O nie!
Wolski zabił, bo to popieprzony drań. Zrzucanie winy na parametry fizyczne to brednia.
Z zamyślenia wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi, gdy Laura wyszła z domu.
Zostałem sam.
W końcu mogłem myśleć tylko o zemście.
Witaj. :)
Gratuluję tutejszego debiutu tak szybko po rejestracji i zachęcam do zapoznania się z działem Publicystyka, w którym są niezwykle pomocne Poradniki: językowe, o zapisie dialogów oraz myśli, a także – autorstwa Drakainy – dla Nowicjuszy. :)
Chciałabym dopytać, Szanowny Autorze/Szanowna Autorko, jak można się do Ciebie zwracać, ponieważ w profilu masz zapis: „kobieta”, zaś w Przedmowie piszesz o sobie w rodzaju męskim („Dzielę się swoim opowiadaniem, które pierwotnie napisałem na jeden z konkursów”).
Wspominasz także o konkursie, ale nie dodajesz informacji o jego wynikach – czy to opowiadanie zostało docenione i zdobyło nagrodę?
Co do kwestii technicznych – wątpliwości oraz sugestie (zawsze – tylko do przemyślenia):
Najdrobniejsza cząstka wewnątrz przezroczystej kolby-t miała swoje miejsce przeznaczenia i przeznaczonych sobie sąsiadów, do których gnała wiedziona niewidzialnymi siłami wiązań Wolskiego. – czy celowo taki zabieg stylistyczny?
Ludzie na Oksydanie wyglądali tak samo jak Ci na Ziemi, z tą różnicą, że pierwiastki, które ich budowały, przed przybyciem tu pierwszych syntezatorów materii (przecinek?) nigdy nie miały kontaktu z czymkolwiek pochodzenia ziemskiego. – czemu „ci” wielką literą? – ort.?
Nie dostrzegłeś w sobie zmian, które mogłyby Cię zaniepokoić? – tu podobnie?
– Pakujesz się zbyt długo, resztę rzeczy przywiezie Ci firma przewozowa, zostaw tylko adres, gdzie mam je wysłać – odpowiedziałem. – i tu kolejny taki ortografiak?
Skaner nie wykrył żadnych anomalii po transmisyjnych, a psychologiczny moduł naprawczy zatwierdził mój stan psychiczny jako zdolny do służby. – razem?
Zdawało się, że wnętrze pod jego cienką (przecinek?) przezroczystą powierzchnią, (zbędny przecinek?) jest w nieustannym ruchy. – literówka?
Urządzenie przeskanowało moje otoczenie, dzięki temu Laura i dziewczynki, (zbędny przecinek?) mogły mnie odtworzyć, jakbym stał w salonie naszego domu, a nie miliardy kilometrów dalej w kosmosie.
– Cześć kochani, jestem już na Oksydanie – zacząłem z uśmiechem, jakbym wysyłał im wiadomość z wakacji, a nie z pościgu za przestępcą. – przecinek przy Wołaczu?
Póki co nie widziałem nic oprócz kilku ludzi i laboratorium, więc nie opowiem wam nic ciekawego. – powtórzenie – celowe?
Pojawia się problem z nazwiskiem bohatera: Son(n)stiges . Wprowadzasz je jako nowe pojęcie, Czytelnicy nie wiedzą, jak ono brzmi, bo to wiesz tylko Ty jako Autor, zatem różnorodna pisownia powoduje od razu niepotrzebnie powstawanie sporej ilości błędów rzeczowych. W przypadku wprowadzania nowych nazw czy nazwisk trzeba zwracać na to szczególną uwagę.
Podobnie jest z wyrażeniem: „(s)Stacja Indyjska” – różnorodna pisownia tego nowego pojęcia, wprowadzonego do tekstu, stworzyła kolejne błędy rzeczowe.
– Skąd wiecie, jak mnie poskładać, skoro nie dotarła do was żadna instrukcja – dociekałem. – czy wypowiedź bohatera to nie jest zdanie pytające?
Mówiła pani o dobowym opóźnieniu w tradycyjnej transmisji, jednak pomiędzy rozkazem wysłania mnie tu a przybyciem, nie minęła nawet połowa tego czasu. – zbędny ostatni przecinek?
Przy tym fragmencie rozjechał się tekst:
Zauważyłem, że na jej twarz powrócił uśmiech, jakby opowiadała o swoim ojcu lub kimś równie dla niej
ważnym. – Odkrył on wiązania, które (…)
Przy tym też:
– Tak, to samo mówiła Sara. Egoistyczna Sara. W swojej ślepocie nie dostrzegła, że to ona była problemem. Trwała uparcie przy tym, co zniknęło. Była zupełnie jak ta stacja
– przytwierdzona do dna. Niezdolna do zmiany. Myśląca tylko o sobie.
Stuknęła palcem w cienki szkło. – literówka?
Niejaka doktor Natasza Kerr opisywała, jak oddał część grantu na jej projekt badań, by mogła dokończyć teoretyczną część własnej pracy badawczej. – powtórzenie?
Każdy z ponad stu przesłuchanych osób był zgodny co do trzech rzeczy. – czemu „każdy”? – „osoba” to rodzaj żeński
Na monitorze zobaczyłem kobietę w średnim wieku, która oprócz kilku płytkich zmarszczek i paru nici siwych włosów na kasztanowych włosach niczym nie zdradzała swojego wieku. – powtórzenie?
– Po tym (przecinek?) co wtedy zrobiłeś, wiedziałam, że coś się zmieniło.
Nie ważne jak mnie zranisz. – ort. – razem?
Tu nagranie się kończyło, a ja jeszcze długo wpatrywałem się z zastygłą twarz pani Wolskiej. – literówka?
Równo złożonym ubraniem powitał mnie krępy azjata o imieniu Liu. – ort. – wielką literą?
Szkło przed oczami załamywała światło w ten sam sposób, co ta na Atlantyku. – zdanie niejasne – do czego odnosi się wyraz „ta”?
Bawiły się z Marysia na placu zabaw. – literówka?
A ona wbiegła na najwyższą zjeżdżalnię. Tą, na której zabraniasz jej zjeżdżać. – tu niestety literówka spowodowała także błąd gramatyczny – wyraz „ta” został niepoprawnie odmieniony
To dobrze, macie mnie poinformować o każdym transferze na tą stację. – hmmm, ten sam błąd jest tu powtórzony, czyli to nie literówki?
Bezpieczna dawka to cztery transmisję rocznie. – znowu literówka?
Laura podniosłą głowę znad stosu ubrań. – i znowu?
Gdy umysł rozjaśnił mi się na tyle, bym mógł spokojnie myśleć. – tu brak części zdania (?)
Reszty błędów językowych nie wypisuję, skupiając się już tylko na samej treści, lecz całość trzeba pod tym kątem starannie przejrzeć i poprawić. :)
Dialogi także trzeba poprawić według podanego wcześniej Poradnika, np.:
A rzekami płynie sos czekoladowy i tam się te kawałki wkłada, i potem je – Majka poklepała się po brzuszku. – Ale bym chciała takie drzewa.
– Co robisz?! – krzyknęła. – Puść (brak tu kropki lub części wypowiedzi?)
Bardzo dobry horror sf, oparty na świetnym pomyśle. :)
Trzeba jeszcze dodać kilka tagów i fragment reprezentacyjny. :)
No i – koniecznie poprawić stronę językową. :)
Klikam do Biblioteki, pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Bruce, dziękuję za sugestie, ocenę i tak rzetelne sprawdzenie tekstu pod kątem błędów i nieścisłość. Wprowadziłem korektę na tyle, ile pozwalał mi czas dzisiejszego dnia.
Tekst nie zwojował konkursu, ale lubię go, więc chciałem podzielić się nim w szerszym gronie.
I oczywiście pochylę się nad poradami!
Dziękuję bardzo za uwagę i czas!