- Opowiadanie: bruce - Pakt berdyczowski

Pakt berdyczowski

Za­pra­szam na ko­lej­ną skrom­ną od­sło­nę opo­wie­ści, opar­tej na au­ten­tycz­nych wy­da­rze­niach. Mam na­dzie­ję, że Was ona za­in­te­re­su­je. :)

Dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas i po­zdra­wiam. :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla, Użytkownicy II, GalicyjskiZakapior

Oceny

Pakt berdyczowski

– Sta­łem bez­rad­ny i pa­trzy­łem, jak moje mia­sto pło­nie. Hi­tle­row­cy wy­gna­li nas z getta i usta­wi­li cia­sno jed­ne­go przy dru­gim na dro­dze. A potem padły strza­ły… – szep­ta­łem, jak­bym opo­wia­dał komuś nie­wi­dzial­ne­mu ostat­ni za­pa­mię­ta­ny mo­ment ze swo­je­go życia.

Gdzie je­stem? – słowa tło­czy­ły się w gło­wie, gdy bez­rad­nie pró­bo­wa­łem do­ciec, co się ze mną dzie­je. Dla­cze­go myślę i spo­glą­dam wokół, skoro wła­śnie zo­sta­łem za­mor­do­wa­ny, a ma­ka­brycz­ny ból ro­ze­rwał trze­wia, od­bie­ra­jąc na mo­ment świa­do­mość?

Umie­rasz przy dro­dze, pro­wa­dzą­cej do two­je­go ro­dzin­ne­go, daw­niej pol­skiego, a obec­nie so­wiec­kiego Ber­dyczowa. Je­steś jedną z ofiar eks­ter­mi­na­cji Żydów, Borisie – od­po­wie­dział cicho jakiś głos w mojej gło­wie.

Zna­łem go, lecz nie mo­głem przy­po­mnieć sobie, skąd.

Który to rok? – py­ta­łem dalej w my­ślach nie­wi­dzial­ne­go roz­mów­cę.

Jest czer­wiec ty­siąc dzie­więć­set czter­dzie­ste­go dru­gie­go.

Czter­dzie­ste­go dru­gie­go? I ja cią­gle żyję? Hi­tle­row­cy? Kim oni są? Czy trwa jakaś wojna? – za­py­ta­łem znowu w my­ślach.

Ow­szem. Zo­sta­nie na­zwa­na drugą świa­to­wą.

Czemu jesz­cze wciąż sły­szę moje myśli? Nie po­wi­nie­nem umrzeć? Prze­cież wła­śnie mnie za­mor­do­wa­no.

Wszyst­ko w swoim cza­sie, Bo­ri­sie Sidis.

Potem nagle znów ból prze­jął kon­tro­lę nad moim cia­łem. Zo­ba­czy­łem wszech­obec­ną ciem­ność. Świa­do­mość umknę­ła i od­pły­ną­łem.

Umar­łem.

 

Ock­ną­łem się w dziw­nym po­miesz­cze­niu. Wszę­dzie roz­no­sił się du­szą­cy za­pach krwi i wszel­kie­go ro­dza­ju me­dy­ka­men­tów.

Ze zdu­mie­niem stwier­dzi­łem nie­ty­po­we cechy wy­glą­du:

– Je­stem… ko­bie­tą. – Mu­sną­łem z nie­do­wie­rza­niem cha­rak­te­ry­stycz­ne krą­gło­ści w oko­li­cach serca, ukry­te szczel­nie pod długą suk­nią i sztyw­nym far­tu­chem. – Na do­da­tek pie­lę­gniar­ką! – Przyj­rza­łem się sta­ran­nie ele­ganc­kie­mu, choć nieco po­krwa­wio­ne­mu ubra­niu.

– Sio­stro! – roz­le­gło się nagle wo­ła­nie z sali.

A za nim ko­lej­ne.

Dzie­siąt­ki gło­sów!

Po­bie­głem tam wraz z ko­le­żan­ka­mi. Na sali le­ża­ło wielu ran­nych. Za­czę­ły­śmy tro­skli­wie ich opa­try­wać.

To ber­dy­czow­ski szpi­tal. Czemu je­stem w ciele ko­bie­ty? – roz­my­śla­łem zde­ner­wo­wa­ny, ta­mu­jąc krwo­tok z roz­le­głej rany na pier­si cier­pią­ce­go żoł­nie­rza.

Nie pa­mię­tasz? – wmie­szał się do moich myśli ten sam, co wcze­śniej, znany już, dzi­wacz­ny głos. – Twoja dusza błąka się po wielu cia­łach, zgod­nie z za­sa­da­mi. Jest rok ty­siąc dzie­więć­set dwu­dzie­sty. Trwa wojna pol­sko-bol­sze­wic­ka, a wy zaj­mu­je­cie się nie­do­bit­ka­mi wojsk Jó­ze­fa Pił­sud­skie­go.

Co? Cof­ną­łem się w cza­sie o ponad dwa­dzie­ścia lat?!

Nie ina­czej.

To prze­cież nie­moż­li­we…

Dla mnie nie ma rze­czy nie­moż­li­wych, Borisie. – Usły­sza­łem wy­raź­nie po­błaż­li­wość w gło­sie ta­jem­ni­cze­go roz­mów­cy.

Kim je­steś? – za­py­ta­łem go w my­ślach.

Nie przy­po­mi­nasz sobie? Pod­pi­sa­łeś umowę.

Umowę? – Jak przez mgłę uj­rza­łem sie­bie z prze­szło­ści, po­da­ją­ce­go dłoń ja­kie­muś czar­ne­mu, ko­sma­te­mu stwo­rze­niu z ro­ga­mi i wiel­kim ogo­nem.

Tak. A ja je­stem Dia­błem. To ze mną za­war­łeś ten pakt. Masz prze­mie­rzać w roz­ma­itych cia­łach ludz­kich i zwie­rzę­cych dzie­je świa­ta. I to teraz wła­śnie za­cho­dzi, Bo­ri­sie.

A co w za­mian? – pró­bo­wa­łem sobie przy­po­mnieć.

Nie zdą­ży­łem.

Nie­ocze­ki­wa­nie z ulicy do­bie­gły od­gło­sy za­cię­tej walki. Jacyś uzbro­je­ni in­tru­zi wtar­gnę­li całą chma­rą do na­sze­go szpi­ta­la. Armia ro­syj­skie­go do­wód­cy, Sie­mio­na Bu­dion­ne­go, rzu­ci­ła się na nas, w be­stial­ski spo­sób wy­mor­do­wa­ła ran­nych Po­la­ków i wszyst­kie opie­ku­ją­ce się nimi pie­lę­gniar­ki.

Do mnie także pod­biegł żoł­dak i z sza­tań­skim uśmie­chem wbił ba­gnet pro­sto w serce.

Ko­lej­ny raz zo­ba­czy­łem, jak przy śmier­ci za­my­ka się nade mną świat i prze­pa­dam w ciem­no­ści.

Umar­łem.

 

– Gdzie je­stem? – za­py­ta­łem, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła.

W skrom­nej izbie pa­no­wa­ła cisza. Pod­sze­dłem do okna i przej­rza­łem się w szy­bie. To ja. Na­resz­cie ja. Byłem młody!

– Teraz prze­by­wasz w swoim domu, Bo­ri­sie Sidis. – Po raz pierw­szy Czart uka­zał mi się w całej oka­za­ło­ści.

Czer­wo­ne śle­pia i wiel­kie rogi wy­glą­da­ły prze­ra­ża­ją­co. Ogrom­nym ję­zo­rem, wy­sta­ją­cym z sze­ro­kich ust, wy­wi­jał ob­le­śnie, jakby chciał mnie po­łknąć żyw­cem. Od­ru­cho­wo cof­ną­łem się nieco, na co Bies par­sk­nął tu­bal­nym śmie­chem i kon­ty­nu­ował:

– W obec­nym, ty­siąc osiem­set osiem­dzie­sią­tym siód­mym roku, je­steś am­bit­nym, dwu­dzie­sto­let­nim męż­czy­zną, wie­rzą­cym w świe­tla­ną przy­szłość. Je­że­li bę­dziesz mi po­słusz­ny, zisz­czę twoje ma­rze­nia.

– Znowu prze­skok z cza­sie? W co ty ze mną po­gry­wasz, Dia­ble?! – Zmarsz­czy­łem gniew­nie brwi.

– Wo­lał­byś po­wrót? – uśmiech­nął się szy­der­czo i mach­nął znowu dłu­ga­śnym ję­zo­rem. – Znowu chcesz przejść roz­strze­la­nie przez Niem­ców? A może rzeź Armii Kon­nej Bu­dion­ne­go?

– Nie, nie! – krzyk­ną­łem i prze­ra­żo­ny za­kry­łem dłoń­mi twarz.

Tym­cza­sem za okna­mi roz­le­gły się po­dej­rza­ne wrza­ski.

– Co to? – Na­słu­chi­wa­łem za­nie­po­ko­jo­ny, roz­glą­da­jąc się.

– Mu­sisz jesz­cze nieco wy­cier­pieć, Bo­ri­sie Sidis – od­parł spo­koj­nie Dia­beł. – Ina­czej nie zdo­łam cię prze­ko­nać do mo­je­go ge­nial­ne­go planu.

– Nie poj­mu­ję. O co ci cho­dzi? I co to za umowę rze­ko­mo za­war­li­śmy tu, w Ber­dy­czo­wie?

Gło­śne krzy­ki były coraz wy­raź­niej­sze. Sta­ną­łem przy oknie. Wiel­ka ciżba zbli­ża­ła się do mojej ży­dow­skiej dziel­ni­cy. Na­słu­chi­wa­łem prze­ra­żo­ny, trzę­sąc się i roz­glą­da­jąc pa­nicz­nie do­oko­ła.

– Już nie ma uciecz­ki, Bo­ri­sie – rzekł z gorz­kim uśmie­chem Czart, jakby znał moje roz­ter­ki. – Ro­sja­nie, roz­wście­cze­ni na­ra­sta­ją­cym w kraju kry­zy­sem i wszech­obec­nym gło­dem, wy­bra­li już kozła ofiar­ne­go, ob­wi­nia­jąc go za swoją nędzę. Je­ste­ście nim wy, Żydzi. Za­ata­ko­wa­li Ber­dy­czów, splą­dro­wa­li skle­py, pod­pa­li­li domy ży­dow­skie, a za mo­ment do­pro­wa­dzą do śmier­ci twoją ro­dzi­nę, są­sia­dów oraz cie­bie.

Nim zdo­ła­łem za­re­ago­wać, do­strze­głem za oknem łunę po­ża­ru, a wy­strzał z ka­ra­bi­nu prze­szył mi głowę.

Umar­łem po raz ko­lej­ny.

 

Ock­ną­łem się znów w ty­siąc osiem­set osiem­dzie­sią­tym siód­mym roku, lecz tym razem prze­by­wa­jąc w wię­zie­niu car­skim, gdzie sko­na­łem po kilku mi­nu­tach wsku­tek be­stial­skich tor­tur…

Potem było jesz­cze po­wie­sze­nie mojej osoby, tkwią­cej w ciele Ka­zi­mie­rza Pu­ła­skie­go, przy­wód­cy kon­fe­de­ra­tów bar­skich, w osiem­na­stym stu­le­ciu i na­bi­cie mnie na pal jako wo­je­wo­dy ki­jow­skie­go, Ja­nu­sza Tysz­kie­wi­cza, przez Ta­ta­rów w wieku sie­dem­na­stym…

Zdez­o­rien­to­wa­ny i za­gu­bio­ny, prze­cho­dząc przez ko­lej­ne wcie­le­nia daw­nych miesz­kań­ców Ber­dy­czo­wa, nie­wie­le ro­zu­mie­jąc i po­now­nie umie­ra­jąc w mę­czar­niach, wy­krzy­cza­łem wresz­cie gło­śno, wy­da­jąc ostat­nie tchnie­nie:

– Wzy­wam moce pie­kiel­ne, aby mnie ura­to­wa­ły przed nad­cho­dzą­cą zgubą, a oddam im wszyst­ko, czego za­pra­gną! Dia­ble, pomóż! Chcę za­wrzeć ten pakt! Bła­gam!

 

– I tak oto, Bo­ri­sie, zmie­nia­jąc nieco bieg hi­sto­rii, sta­łem się twoim przy­wód­cą oraz nie­od­łącz­nym to­wa­rzy­szem w ko­lej­nych eta­pach życia – po­wie­dział ze zło­wiesz­czym uśmie­chem Czart, który nagle wy­rósł obok mnie, gdy po­now­nie jako dwu­dzie­sto­la­tek prze­bu­dzi­łem się w ro­dzin­nym domu w Ber­dy­czo­wie.

Spoj­rza­łem na niego, otrzą­sną­łem się z ostat­nich, ma­ka­brycz­nych wspo­mnień, a na­stęp­nie upew­ni­łem:

– Nie bę­dzie wię­cej mor­do­wa­nia?

– Nie!

– Da­jesz mi słowo, Dia­ble? Już nigdy, prze­nig­dy, nikt nie pod­nie­sie na mnie ręki?

– Daję! Ocalę cię przed eks­ter­mi­na­cją, przed każ­dym po­gro­mem i mor­dem, który do­tknie wielu two­ich współ­bra­ci. Pa­mię­taj jed­nak, że i ty mu­sisz do­trzy­mać wa­run­ków na­szej umowy. Bo ina­czej po­grą­żysz sam sie­bie i trau­ma po­wró­ci.

– Nie za­znam wię­cej cier­pie­nia ani tor­tur?

– Nie, jeśli nie zła­miesz ukła­du.

– Czy to moż­li­we?

– Dla mnie nie ma rze­czy nie­moż­li­wych – stwier­dził z wyż­szo­ścią Czart.

– Carat mnie nie­na­wi­dzi.

– To praw­da. By­naj­mniej nie darzy cię mi­ło­ścią. Za­la­złeś mu za skórę, przez całe lata z upo­rem ma­nia­ka ucząc chło­pów czy­ta­nia, li­cze­nia i pi­sa­nia.

– Nauka to pod­sta­wa.

– Ha, ha, ha! Takie dyr­dy­ma­ły mo­żesz wci­skać wie­śnia­kom! Car lubi ciem­nych i głu­pich chło­pów. Ma ich wten­czas w gar­ści i są mu ślepo po­słusz­ni. Jemu nie po­trze­ba mą­dra­li.

– Czyli wyrok już za­padł, tak? Mam zgnić w car­skim wię­zie­niu jako znie­na­wi­dzo­ny bun­tow­nik?

– Ow­szem, Bo­ri­sie.

– Cóż mi wy­pa­da czy­nić, Czar­cie?

– Do­ra­dzę jedno: ucie­kaj, gdzie pieprz ro­śnie!

– Jakże to? Mam zo­sta­wić cały ma­ją­tek?

– Ty­po­we my­śle­nie głu­pich ludzi – ro­ze­śmiał się z szy­der­stwem. – Tak, Bo­ri­sie! Zo­staw wszyst­ko, jeśli ci życie miłe. Nie masz wy­bo­ru.

Za­my­śli­łem się. Jako upar­ty sa­mo­uk, bun­tow­nik i re­for­ma­tor, mu­sia­łem przy­znać rację Bie­so­wi. Cóż mi po skle­pie, ma­jąt­ku czy ro­dzin­nym domu, co po zgłę­bia­nych tu la­ta­mi na­ukach, skoro stra­cę rzecz naj­cen­niej­szą – życie?

A tra­ci­łem je już tyle razy, że nie za­mie­rza­łem prze­cho­dzić tego po­now­nie!

– Niech tak bę­dzie. Czego chcesz w za­mian? – Wy­cią­gną­łem do Czar­ta pra­wi­cę.

– Od­dasz mi swego syna.

– Co? – Prze­ra­żo­ny cof­ną­łem rękę, spo­glą­da­jąc nie­pew­nie w dia­bel­skie oczy. – Nie mam prze­cież nawet żony.

– Ale bę­dziesz mieć. I syna. Od­dasz go wtedy mnie!

– Nigdy! Chcę go kształ­cić! Po­ka­zać, że nauka to pod­sta­wa w dą­że­niu do każ­de­go celu, a im wcze­śniej roz­pocz­nie się taką edu­ka­cję, tym le­piej! Chcę stwo­rzyć z mo­je­go przy­szłe­go syna praw­dzi­we­go ge­niu­sza! Dać mu to, czego sam nie mia­łem. Za­wsze o tym ma­rzy­łem.

– Wiem. I ja chcę mieć ta­kie­go syna. Na­resz­cie po­ko­nam Boga, chlu­bią­ce­go się od wie­ków, że Jego Syn był naj­mą­drzej­szym czło­wie­kiem, jaki kie­dy­kol­wiek stą­pał po ziemi. Dasz mi ge­niu­sza, Bo­ri­sie. Wy­jąt­ko­we­go i nie­po­wta­rzal­ne­go. Wy­tre­su­jesz go, ni­czym cyr­ko­wą małp­kę. Tylko ty jeden mo­żesz tego do­ko­nać. Pa­mię­taj jed­nak, że zła­ma­nie za­war­tej ze mną umowy po­grą­ży cię na wieki i kaź­nie po­wró­cą – dodał, groź­nie mru­żąc czer­wo­ne śle­pia.

Za­my­śli­łem się. Wspar­cie wy­słan­ni­ka Pie­kieł, kiedy pod okna­mi cze­ka­li żądni mordu Ro­sja­nie i car­ska po­li­cja, wcale nie było takie głu­pie. Wy­jazd wroga ca­ra­tu z głębi nie­spo­koj­nej Rosji wy­da­wał się nie­moż­li­wy i za­kra­wał na praw­dzi­we sza­leń­stwo, lecz – przy pomocy Biesa? Wszak sam twier­dził po wie­lo­kroć, że nie ma dlań rze­czy nie­moż­li­wych.

Zgo­dzę się, a potem zo­ba­czy­my. Prze­cież mój ro­dzo­ny syn nie może słu­żyć Czar­to­wi, tylko mnie – po­my­śla­łem, uspo­ka­ja­jąc nie­pew­ne su­mie­nie, po czym po­da­łem dłoń ko­sma­te­mu stwo­ro­wi.

– A zatem: po­sta­no­wio­ne, Bo­ri­sie Sidis! – Czart za­tarł łap­ska w ge­ście trium­fu. – Za kilka dni przy­bę­dziesz do Ame­ry­ki!

 

W nowym, wol­nym świe­cie mo­głem na­resz­cie roz­wi­nąć skrzy­dła. Chło­ną­łem wie­dzę, ni­czym gąbka. Czer­pa­łem peł­ny­mi gar­ścia­mi bez obawy o jutro. Tego mi dotąd bra­ko­wa­ło! Na Ha­rvar­dzie zdo­by­łem czte­ry stop­nie na­uko­we, a potem zo­sta­łem tam wy­kła­dow­cą, za­ło­ży­łem też In­sty­tut Psy­chia­trycz­ny oraz spe­cja­li­stycz­ne pismo na­uko­we, a przy­jaźń z wy­bit­nym psy­cho­lo­giem, Wil­lia­mem Ja­me­sem, za­owo­co­wa­ła naszą długą współ­pra­cą. Zy­ska­łem sławę i pie­nią­dze.

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych po­zna­łem wkrót­ce ży­dow­ską emi­grant­kę, także ucie­ki­nier­kę z za­bo­ru ro­syj­skie­go, Sarę Ma­del­baum, ab­sol­went­kę Bo­stoń­skiej Szko­ły Me­dycz­nej. Po szyb­kich oświad­czy­nach wzię­li­śmy ślub. Ja­kież było moje szczę­ście, gdy oka­za­ło się, że Sara jest w ciąży!

– To bliź­nia­ki – oświad­czył mi po­nu­rym tonem Dia­beł.

– Bliź­nię­ta? Na­praw­dę?

Sza­la­łem z ra­do­ści!

Wy­słan­nik Pie­kieł nie po­dzie­lał jed­nak mo­je­go en­tu­zja­zmu.

– Sara nie może ich uro­dzić! – stwier­dził sta­now­czo.

– Co? Co ty ple­ciesz, Dia­ble?!

– Mia­łeś mi dać tylko syna, taka była umowa!

– Nie ro­zu­miem…

– Dziew­czyn­ka uro­dzi się póź­niej – rzekł z prze­ko­na­niem.

– Jak to?

– Macie się teraz po­świę­cić cał­ko­wi­cie tylko i wy­łącz­nie wy­cho­wa­niu i wy­kształ­ce­niu ge­niu­sza! Żad­nych in­nych dzie­ci! Nic ani nikt nie może was roz­pra­szać.

– Sara już zre­zy­gno­wa­ła z ka­rie­ry le­kar­skiej, choć zo­sta­ła jedną z nie­licz­nych ab­sol­wen­tek tak pre­sti­żo­wej uczel­ni i wy­bit­ną spe­cja­list­ką. Ja je­stem zna­ko­mi­cie przy­go­to­wa­ny do na­ucza­nia syna. Czego jesz­cze od nas chcesz, Czar­cie?! – krzyk­ną­łem z pre­ten­sją.

– Sara ma teraz uro­dzić tylko chłop­ca.

– Tak można?

– Ja tak mogę – pod­kre­ślił pierw­sze słowo.

– Nie zga­dzam się!

– Mało mnie to in­te­re­su­je. Już po­sta­no­wi­łem. Dziew­czyn­ka uro­dzi się za kilka lat, kiedy chło­pak bę­dzie już ge­niu­szem. I le­piej mnie nie de­ner­wuj, Bo­ri­sie Sidis, bo do­pro­wa­dzę waszą córkę do śmier­ci.

– Nie! – rzu­ci­łem, pa­trząc na niego z od­ra­zą. – I zry­wam naszą umowę! Nie do­sta­niesz mo­je­go syna, bo widzę teraz, że chcesz wy­łącz­nie jego zguby, a nie szczę­ścia!

– To twoje ostat­nie słowo? – Dia­beł zbli­żył twarz i znowu wy­su­nął wiel­ki jęzor, omia­ta­jąc mi nim oczy.

Po­czu­łem jego wstręt­ny, cuch­ną­cy siar­ką od­dech.

– Ostat­nie! – po­twier­dzi­łem.

Cią­gle wie­rzy­łem w moc ro­dzin­nej mi­ło­ści i szczę­śli­wą przy­szłość, jaka jest mi pi­sa­na. Skoro on grał nie fair, i ja tak mo­głem.

Jakże się my­li­łem!

Nagle zo­ba­czy­łem do­oko­ła twa­rzy dzi­wacz­ne, złote ob­ra­mo­wa­nie. Zanim się spo­strze­głem, Dia­beł za­mknął mój wi­ze­ru­nek w for­mie zdję­cia por­tre­to­we­go w ma­leń­kim, otwie­ra­nym me­da­lio­nie, za­wie­szo­nym na szyi Sary i dotąd jesz­cze pu­stym. Do­brze, że choć ko­per­ta me­da­lio­nu była dla mych oczu prze­źro­czy­sta i dzię­ki temu mia­łem moż­li­wość śle­dze­nia, co dzie­je się do­oko­ła.

Na­to­miast sam Bies przy­brał moją po­stać, od tej pory po­dej­mu­jąc za mnie wszel­kie de­cy­zje. Tłu­ma­czył, że je­stem za słaby do tak waż­nych przed­się­wzięć i że to dla dobra nas wszyst­kich, o czym wkrót­ce się prze­ko­nam. Nie ufa­łem mu już, bo wię­ził mnie, ni­czym bez­dusz­ną ma­rio­net­kę, lecz nie mia­łem wyj­ścia. I tak byłem wdzięcz­ny, że oca­lił moich bli­skich. 

Teraz mo­głem tylko z me­da­lio­nu bez­czyn­nie przy­glą­dać się lub też na­słu­chi­wać, co dzie­je się w mojej ro­dzi­nie, wie­lo­krot­nie czu­jąc wzbie­ra­ją­cą złość i nie­opi­sa­ny smu­tek. Jakże ża­ło­wa­łem paktu, zwar­te­go z tym ło­trem!

 

Nasz upra­gnio­ny synek przy­szedł na świat pierw­sze­go kwiet­nia ty­siąc osiem­set dzie­więć­dzie­sią­te­go ósme­go roku. Otrzy­mał imio­na przy­ja­cie­la i pro­tek­to­ra: Wil­liam James.

Dia­beł w mym ciele wmó­wił Sarze, że dzię­ki od­po­wied­nie­mu tre­nin­go­wi każdy czło­wiek jest w sta­nie osią­gnąć do­wol­ny, wy­ty­czo­ny sobie cel. Syn miał być nie­zbi­tym do­wo­dem na tę tezę w pod­ję­tym przez nich, nie­zwy­kle de­li­kat­nym eks­pe­ry­men­cie.

Kiedy no­ca­mi otwie­rał le­żą­cy na ko­mo­dzie me­da­lion i mówił o tym, czu­łem po­waż­ne wąt­pli­wo­ści, lecz Sza­tan szyb­ko je roz­wie­wał, nie­ustan­nie po­wta­rza­jąc:

– Za­pi­szę twe imię w hi­sto­rii zło­ty­mi zgło­ska­mi dzię­ki temu brzdą­co­wi, Bo­ri­sie!

I za­czy­na­łem mu au­ten­tycz­nie wie­rzyć.

Do­praw­dy nie wiem, kiedy Czart wpadł w praw­dzi­wą ob­se­sję. Jego me­to­dy wy­cho­waw­cze i wy­trwa­łość w edu­ko­wa­niu malca już wkrót­ce przy­nio­sły pio­ru­nu­ją­ce wprost efek­ty.

Od uro­dze­nia po­ka­zy­wał ju­nio­ro­wi li­te­ry, cier­pli­wie ucząc ich wy­mo­wy. Osiem­na­sto­mie­sięcz­ny Wil­liam czy­tał już sa­mo­dziel­nie ga­ze­ty. Jako czte­ro­la­tek na­pi­sał na ma­szy­nie swoją pierw­szą książ­kę. I to po an­giel­sku i fran­cu­sku! W wieku sze­ściu lat tra­fił do szko­ły śred­niej. Jako ośmio­la­tek wła­dał: an­giel­skim, ła­ci­ną, greką, ro­syj­skim, fran­cu­skim, he­braj­skim, tu­rec­kim, nie­miec­kim i or­miań­skim. W tym cza­sie opra­co­wał też wła­sny język „ven­der­go­od”, do któ­re­go sam stwo­rzył całą gra­ma­ty­kę i or­to­gra­fię.

 

 

 

(kil­ku­let­ni Wil­liam Sidis, przezwieki.pl)

 

 

 

Nic dziw­ne­go, że okrzyk­nię­to go naj­mą­drzej­szym dziec­kiem świa­ta. Wy­ma­rzo­ny cel zo­stał osią­gnię­ty. Eks­pe­ry­ment się po­wiódł.

Dia­beł sza­lał z ra­do­ści, mnie roz­pie­ra­ła duma, lecz dziw­ne uczu­cie po­ja­wia­ło się coraz czę­ściej w sercu, gdy spo­glą­da­łem na twarz mo­je­go uko­cha­ne­go Wil­lia­ma.

Ze ślicz­ne­go, bez­tro­skie­go chłop­czy­ka sta­wał się za­mknię­tym w sobie, zbun­to­wa­nym dziec­kiem. Pa­trzył na mnie po­nu­ro, jakby z pre­ten­sją i nie­chę­cią.

– Prze­sa­dzasz! Ja ni­cze­go ta­kie­go nie za­uwa­ży­łem. – Ma­chał ręką Czart, gdy mu wspo­mi­na­łem o swo­ich oba­wach. – Ba­chor po pro­stu nie prze­szedł ty­po­we­go dzie­ciń­stwa i miewa hu­mo­ry – do­da­wał lek­ce­wa­żą­co.

– No wła­śnie. Za­czy­nam mieć wąt­pli­wo­ści, czy po­win­ni­śmy dalej…

– Prze­stań, Bo­ri­sie! – prze­ry­wał mi cham­sko i bez­czel­nie Bies. – Nie ustą­pię! Będę kształ­cić go dalej!

No i kształ­cił.

Jed­nak, mimo wy­bit­nych wy­ni­ków na eg­za­mi­nach wstęp­nych, mo­je­mu dzie­wię­cio­lat­ko­wi od­mó­wio­no przy­ję­cia na Ha­rvard.

– Trze­ba ich zmu­sić! – wrzesz­czał do mnie roz­sier­dzo­ny Sza­tan, kiedy usły­szał tę wia­do­mość.

– Sły­sza­łem roz­mo­wę pro­fe­so­rów z Sarą. Tłu­ma­czą, że Wil­liam emo­cjo­nal­nie jest jesz­cze za młody, by stu­dio­wać. – Schy­li­łem ze smut­kiem głowę. – Uwa­żam, że mają rację.

– Bred­nie! – Się­gnął do le­żą­ce­go na ko­mo­dzie me­da­lio­nu, wy­wlókł mnie bez­ce­re­mo­nial­nie ze zdję­cia, po czym chwy­cił pod brodę i uniósł, jak szma­cia­ną lalkę. Ostre pa­zu­ry wbiły mi się w pod­gar­dle.

– Boli! – za­char­cza­łem, wierz­ga­jąc nie­po­rad­nie w po­wie­trzu.

– Ma boleć! – syk­nął, roz­dzia­wiw­szy przy­bli­żo­ną do mojej twa­rzy gębę, a wiel­ki jęzor omiótł mi po­licz­ek.

W końcu wy­czu­łem sto­pa­mi pod­ło­że. Dy­sza­łem cięż­ko, ocie­ra­jąc drżą­cą dło­nią pot i ka­pią­cą na ko­szu­lę krew.

Pu­ścił mnie wresz­cie, rzu­ca­jąc na pod­ło­gę, a potem ryk­nął tonem, nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu:

– Ja im roz­ka­żę przy­jąć Wil­lia­ma na Ha­rvard!

– A jeśli ci od­mó­wią? – spoj­rza­łem na Czar­ta, leżąc u stóp.

Jakże ża­ło­śnie i bez­na­dziej­nie mu­sia­łem wów­czas wy­glą­dać!

– Co?!

– Mają takie prawo. Mogą nie zmie­nić zda­nia.

– Wtedy gorz­ko po­ża­łu­ją! – Skrzy­wił się, wsa­dził mnie znowu w ramki i znik­nął.

 

Pra­co­wa­łem tam i zna­łem każ­de­go z wy­kła­dow­ców. Ro­zu­mia­łem ich sta­no­wi­sko i ar­gu­men­ta­cję. Sam też nie po­sy­łał­bym dzie­wię­cio­lat­ka na stu­dia. Czu­łem pod­świa­do­mie, że to nie była dobra de­cy­zja, że w całym tym eks­pe­ry­men­cie coś bez­pow­rot­nie za­gi­nę­ło, wy­my­ka­jąc się spod kon­tro­li…

W mię­dzy­cza­sie Sara na­resz­cie po­wi­ła tak długo prze­ze mnie ocze­ki­wa­ną có­recz­kę, He­le­nę, młod­szą od brata o dzie­sięć lat. Na całe szczę­ście, do jej wy­cho­wa­nia Dia­beł nie za­mie­rzał się wtrą­cać, za­ję­ty teraz cią­głym wmu­sza­niem wie­dzy w umysł synka oraz bez­dusz­nym ata­ko­wa­niem nie­prze­jed­na­nego uni­wer­sy­te­tu.

W końcu roz­złosz­czo­ny Sza­tan, sobie tylko zna­ny­mi spo­so­ba­mi, roz­pę­tał kam­pa­nię me­dial­ną prze­ciw­ko uczel­ni. Trwa­ła ona dwa lata. Za­czę­to szka­lo­wać rek­to­ra i po­zo­sta­łych pro­fe­so­rów, sprzeciwiających się przyjęciu syna w po­czet stu­den­tów. Sku­tek był łatwy do prze­wi­dze­nia. W ty­siąc dzie­więć­set dzie­wią­tym roku je­de­na­sto­let­nie­go Wil­lia­ma przy­ję­to na Ha­rvard.

Po­ucza­jąc tam­tej­szych na­uczy­cie­li i stu­den­tów, chło­pak stał się przed­mio­tem kpin, był coraz czę­ściej kry­ty­ko­wa­ny, pięt­no­wa­ny i izo­lo­wa­ny. Mimo to z ma­te­ria­łem, do­świad­cze­nia­mi i ba­da­nia­mi ra­dził sobie zna­ko­mi­cie. Jego wy­kład o czte­rech wy­mia­rach w geo­me­trii, wy­gło­szo­ny w wieku dwu­na­stu lat, udo­wod­nił, że nasz Wil­liam to praw­dzi­wy ge­niusz.

Dia­beł znowu trium­fo­wał, lecz ja mia­łem coraz więk­sze wąt­pli­wo­ści. Syn nie­wie­le z nami roz­ma­wiał, spo­glą­dał obco i bez wy­ra­zu, nie cie­szył się z suk­ce­sów ani po­chleb­nych opi­nii. Był roz­go­ry­czo­ny tym, co o sobie czy­tał oraz sły­szał.

Mając szes­na­ście lat skoń­czył stu­dia, uzy­skał tytuł li­cen­cja­ta, po czym objął po­sa­dę wy­kła­dow­cy uczel­nia­ne­go w Ho­uston, lecz po­rzu­cił ją nie­ocze­ki­wa­nie, tłu­ma­cząc to kłam­li­wie złym sta­nem zdro­wia.

Po­dob­nie było, gdy ode­brał dy­plom ma­gi­stra prawa na Ha­rvar­dzie w ty­siąc dzie­więć­set dzie­więt­na­stym. Po­rzu­cił bły­sko­tli­wą ka­rie­rę na­uko­wą na rzecz po­li­ty­ki.

Załamania psychiczne zdarzały się coraz częściej, trwały coraz dłuższej… Pa­trzy­łem bez­rad­nie z me­da­lio­nu na mo­je­go uko­cha­ne­go syna i serce pę­ka­ło mi z bólu. Z wolna ro­zu­mia­łem pu­łap­kę, w którą wszy­scy wpa­dli­śmy. Co ja naj­lep­sze­go zro­bi­łem?

Wil­liam za­czął wsz­czy­nać w domu awan­tu­ry, ata­ko­wać mnie i Sarę, za­rzu­cać nam okru­cień­stwo i prze­moc, oka­zy­wa­ną w cza­sie na­ucza­nia wobec niego od naj­młod­szych lat. Pa­trzy­li­śmy prze­ra­że­ni, jak bar­dzo zmie­nił się nasz mały, uko­cha­ny synek…

A Bies, py­ta­ny o to, po­wta­rzał je­dy­nie w kółko, spo­glą­da­jąc groź­nie ża­rzą­cy­mi się oczy­ma:

– To tylko i wy­łącz­nie twoja wina, Bo­ri­sie! Nie prze­ko­na­łeś wcze­śniej władz Ha­rvar­du do swych metod na­ucza­nia. Ja jed­nak nie zmar­nu­ję ta­len­tu i wie­dzy Wil­lia­ma! Nie po­zwo­lę na to! Pa­mię­taj o na­szej umo­wie! Ona nadal jest w mocy!

 

Kiedy sąd za­rzą­dził uwię­zie­nie Wil­lia­ma za udział w an­ty­rzą­do­wym mar­szu so­cja­li­stów, uzna­łem, że miar­ka się prze­bra­ła. Za­czą­łem na­ci­skać na Dia­bla, aby za­po­biegł wy­ko­na­niu wy­ro­ku. Udało się to po wpła­ce­niu wy­so­kiej kau­cji i zo­bo­wią­za­niu się do krót­ko­trwa­łe­go za­mknię­cia Wil­lia­ma w sa­na­to­rium, choć Bies przy­znał otwar­cie zbun­to­wa­ne­mu chło­pa­ko­wi, że roz­wa­ża umiesz­cze­nie go w za­kła­dzie psy­chia­trycz­nym.

– Nigdy ci tego nie wy­ba­czę! – rzu­cił mi pod­czas zwol­nie­nia, plu­jąc w twarz, po czym wy­je­chał, przy­bie­ra­jąc inne imię oraz nazwisko i zry­wa­jąc z nami wszel­kie kon­tak­ty. Kiedy to usły­sza­łem i zo­ba­czy­łem z me­da­lio­nu, byłem za­ła­ma­ny.

Szu­ka­li­śmy go la­ta­mi, lecz na próż­no.

 

 

 

(Wil­liam Sidis, 1898 – 1944; Wi­ki­pe­dia)

 

 

– Masz za swoje, Bo­ri­sie! – wołał gniew­nie Dia­beł, wy­wle­ka­jąc mnie z ma­leń­kie­go por­tre­tu i obar­cza­jąc cał­ko­wi­tą winą za zmia­nę cha­rak­te­ru Wil­lia­ma.

– Ja? Ty je­steś za to od­po­wie­dzial­ny, Sza­ta­nie! – od­po­wia­da­łem z roz­pacz­ą.

– Bacz, kogo oskar­żasz! Pa­mię­taj, co mogę zro­bić z tobą i two­imi bli­ski­mi! – gro­ził wtedy, a ja ry­cza­łem z wszech­ogar­nia­ją­cej bez­rad­no­ści.

– Czy on aby żyje? Jest cały i zdro­wy? – py­ta­łem z nie­po­ko­jem.

– Ow­szem. Żyje, pra­cu­je jako skrom­ny ser­wi­sant ma­szyn, a bywa, że też jako urzęd­nik. Od czasu do czasu pisze książ­ki, a także pu­bli­ku­je wy­ni­ki swo­ich badań na­uko­wych.

– Z ja­kich dzie­dzin? – zdu­mia­łem się.

– Róż­no­rod­nych. Tak, jak róż­no­rod­ne były jego za­in­te­re­so­wa­nia. Pa­sjo­nu­je się nadal ma­te­ma­ty­ką, pra­wem, hi­sto­rią, ba­da­niem czasu i ka­len­da­rzem, a nawet dzie­ja­mi In­dian. Wiele prac au­tor­stwa twego syna prze­wyż­sza do­tych­cza­so­we osią­gnię­cia nauki, wy­kra­cza­jąc da­le­ko poza obec­ną epokę i świad­cząc o wy­bit­nym umy­śle Wil­lia­ma. A zatem swój ge­nial­ny eks­pe­ry­ment nadal uwa­żam za stu­pro­cen­to­wo udany!

– Bre­dzisz! O żad­nej ze wspo­mnia­nych przez cie­bie pu­bli­ka­cji nie sły­sza­łem. Sara je­dy­nie pła­cze, że już go pew­nie nigdy nie zo­ba­czy. Ni­cze­go wię­cej o Wil­lia­mie nie mówi.

– Bo wasz syn wszyst­ko pisze i wy­da­je pod pseu­do­ni­ma­mi. Nie chce mieć z tobą nic wspól­ne­go! Ani z wa­szy­mi pol­ski­mi ko­rze­nia­mi i za­bo­rem ro­syj­skim, z Ber­dy­czo­wem i jego hi­sto­rią!

– Wcale mnie nie zdzi­wi fakt, że czuje prze­syt tym całym na­ucza­niem i sztucz­nym wtła­cza­niem mu na siłę od uro­dze­nia wszech­stron­nej wie­dzy z każ­dej moż­li­wej dzie­dzi­ny! – na­sko­czy­łem gniew­nie na Biesa.

– Czuje prze­syt, ow­szem – przy­znał – ale to minie.

– Ma cho­ciaż ro­dzi­nę? Żonę? Dzie­ci?

– Nie jest mu to pi­sa­ne, Bo­ri­sie. Żyje w osa­mot­nie­niu. Do­ko­nał wy­bo­ru. Chce tak żyć.

– Bez mi­ło­ści i bli­skich? To strasz­ne…

– Nie­ko­niecz­nie. Jezus też nie miał ro­dzi­ny.

– Ale miał ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców. I sam też ich ko­chał. Miał wielu przy­ja­ciół. A Wil­liam nagle od­wró­cił się od nas! I żyje, jak od­lu­dek!

– Wi­docz­nie tak jest mu le­piej.

– Gdzie po­peł­ni­łem błąd? – spoj­rza­łem ze smut­kiem na śmie­ją­ce­go się bez­czel­nie Dia­bła.

– Ni­g­dzie. Wszyst­ko idzie zgod­nie z pla­nem. Dałeś mi naj­mą­drzej­sze dziec­ko świa­ta! Jest wy­jąt­ko­we i sław­ne. Prze­wyż­sza in­te­li­gen­cją naj­słyn­niej­sze umy­sły! Do tego prze­kli­na Boga i wiarę! Bluź­ni pu­blicz­nie i za to ko­cham go naj­moc­niej! Górą ja! – cheł­pił się z szy­der­czym uśmie­chem.

Tego było za wiele.

– Łżesz, Sza­ta­nie! – wy­buch­ną­łem nagle z wście­kło­ścią. – Przez twoje na­mo­wy i kłam­stwa skrzyw­dzi­łem wła­sne dziec­ko! Po­zba­wi­łem Wil­lia­ma praw­dzi­we­go dzie­ciń­stwa! Nie mógł roz­wi­jać się w swoim tem­pie, do­sta­wać za­ba­wek, spo­ty­kać z ró­wie­śni­ka­mi. Nie za­znał pro­stej, zwy­czaj­nej edu­ka­cji, do­sto­so­wa­nej do jego wieku i roz­wo­ju emo­cjo­nal­ne­go. Nie wie, co to mi­łość! Znie­na­wi­dził ludzi! Moje prace na­uko­we o wy­cho­wa­niu dzie­ci to jedna wiel­ka po­mył­ka… Znisz­czy­łem mu życie…

– Prze­sa­dzasz, jak zwy­kle. – Nie­dba­le cmok­nął, do­pro­wa­dza­jąc mnie tym do praw­dzi­wej furii.

Rzu­ci­łem się na łotra z pię­ścia­mi. Oczy­wi­ście ni­cze­go mu nie uczy­ni­łem, upa­dłem je­dy­nie na pod­ło­gę, obi­ja­jąc się do­tkli­wie.

– Ha, ha, ha! – za­ry­czał roz­ba­wio­ny Bies.

– Chcę po­wró­cić do prze­szło­ści! Unie­waż­nić naszą umowę! Nie do­sta­niesz mo­je­go Wil­lia­ma! Za­mie­rzam dać mu zwy­czaj­ne życie, z jego zwy­czaj­ny­mi eta­pa­mi. Każde dziec­ko na nie za­słu­gu­je.

– Za późno, Bo­ri­sie Sidis, nie cof­niesz tego, co już się stało – rzekł spo­koj­nie Bies, mru­żąc zło­wro­go oczy. – Tłu­ma­czy­łem ci już: jeśli ze­rwiesz nasz pakt, stra­cisz na tym tylko i wy­łącz­nie ty, bo ja swe wa­run­ki speł­ni­łem. I za karę bę­dziesz, jak dotąd, cią­gle od­ra­dzać się w no­wych wcie­le­niach, cier­piąc w Ber­dy­czo­wie okrut­ne męki i tra­cąc nie­ustan­nie życie. Sta­nie się to z two­jej winy, nie mojej, za twym przy­zwo­le­niem, nie moim. A ja nie ustą­pię!

– Mam za nic czar­cie groź­by, prze­klę­ty Dia­ble! Naj­waż­niej­sze, że po po­wro­cie do prze­szło­ści zro­bię wszyst­ko, abyś nie do­stał drugi raz Wil­lia­ma!

– Ech, ci lu­dzie – wes­tchnął, krę­cąc ro­ga­tym łbem. – Ni­cze­go nie ro­zu­mie­ją. Nie­po­trzeb­nie cią­gle się im tłu­ma­czy. Są tacy na­iw­ni i głupi…

Za­mie­rza­łem z całej siły wal­nąć go w ten roz­ba­wio­ny, czar­ny pysk, lecz nagle moja unie­sio­na ręka za­wi­sła w po­wie­trzu. Po Bie­sie nie było śladu.

Sta­łem w cia­snej gru­pie wy­pro­wa­dza­nych przez Niem­ców z getta ży­dow­skich jeń­ców. Znowu był rok ty­siąc dzie­więć­set czter­dzie­sty drugi i trwa­ła druga wojna świa­to­wa.

Obej­rza­łem się. Mój ro­dzin­ny Ber­dy­czów pło­nął.

Po­usta­wia­no nas przy dro­dze.

Zaraz potem padły strza­ły.

 

 

 

(Boris Sidis, 1867 – 1923; joemonster.org)

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witam bruce !!

 

Ależ fantastycznie się to czytało. Bardzo ciekawy tekst. A dodatkowo poruszane tematy są mi bardzo bliskie. Świetna robota bruce. Świetne!!! Zapomniałem o całym świecie i tylko zagłębiłem się w historię.

 

Spróbuję dać klik do biblioteki.

Pozdro!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dziękuję serdecznie, Dawidzie, Pierwszy Czytelniku tego ogromnie gorzkiego w swej wymowie opowiadania. :)

Pozdrawiam Cię, wszystkiego dobrego. heart

Pecunia non olet

No, bohater nie wyszedł dobrze na paktach z diabłem. Jak to na ogół bywa…

Geniusz jest fajny, ale bez normalnego dzieciństwa to zamek na piasku. Uczelnia miała rację, że rozwój emocjonalny też ma znaczenie, nie tylko wyniki egzaminów.

Babska logika rządzi!

To prawda, Finklo. :)

Dziękuję za klik i Twoją opinię. heart

Postanowiłam opowiedzieć tę zdumiewającą historię nieco przekornie – moja wersja jest tą “lepszą” – w historii tak naprawdę Diabłem dla młodego chłopca był jego ojciec i tak go postrzegał. W moim skromnym opowiadaniu ten zły jest po prostu złym z natury, piekielną bestią, która nie może postępować inaczej i tyle. Naprawdę złym stał się dla ufnego i bezbronnego dziecka jego rodzic – na pozór doświadczony, wykształcony i inteligentny człowiek. 

Pozdrawiam ciepło. kiss

Pecunia non olet

No, tak myślałam, że oryginalna historia nie zawierała diabła. A co z bliźniętami? Były?

Babska logika rządzi!

Naród wybrany miał faktycznie przechlapane. No i jawnie widać, kto w historii był naszym głównym wrogiem. Powinnaś, droga Bruce, otrzymać tytuł edukatora! ;)

delulu managment

A teraz przechlapuje życie innym. Smutne to.

Babska logika rządzi!

No, tak myślałam, że oryginalna historia nie zawierała diabła.

 

Tak, tak, jasne, lecz – nie było też nikogo innego, kto ojca zmusił do takiego postępowania (czyli – “zastępcy diabła”). :) To od początku do końca był plan ojca. Rzeczywiście – jakby zły opętał Borisa. :)

Syn tak go znienawidził, że nie chciał przyjechać na pogrzeb. 

 

A co z bliźniętami? Były?

Siostra autentycznie urodziła się 10 lat później, wymyśliłam, że była bliźniaczką. :)

 

Powinnaś, droga Bruce, otrzymać tytuł edukatora! ;)

laugh

Pecunia non olet

Dzięki za wyjaśnienia. :-)

Babska logika rządzi!

To ja bardzo dziękuję, Finklo, za dyskusję. :)

Pecunia non olet

przeczytałem jednym tchem; fantastyczna robota :)

klik i serdeczne :)

Serdeczne także, kłaniam, AS, i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Siemka Bruce :) Przeczytałem. Krótkie i lekkie to opowiadanie. Taka zabawa alternatywną historią. Przyznam, że o tych dwóch naukowcach wcześniej nie słyszałem więc teraz przynajmniej wiem, że istnieli. Na plus uznaję pokazanie antysemitizmu w carskiej Rosji. Niezbyt się chyba zgadza data śmierci Borisa bo wedle wiki zmarł w 1923 w UK a nie podczas II WŚ. Nie jest też w tekście wyjaśnione dlaczego Boris został na wschodzie. Skoro u nas w 1887 wyemigrował do USA to czemu w 1942 jest w ZSRR?

 

Daty roczne zapisywane słownie są mało czytelne. 

 

Ogólnie to dość slaby ten diabeł wyszedł. Niby ma takie ubermoce a aby wpłynąć na decyzję Harvardu to musiał rozpętać kampanię prasową jak każdy inny śmiertelnik. To gdzie ta diabelska moc? :) 

 

Zauważam też, że kurczowo się oficjalnej wersji wydarzeń czyli tego jak się to działo u nas. Wyjątek to dłuższe niż u nas życie Borisa. A jeśli dobrze widzę to reszta jest jak u nas. Przez to niezbyt widać tą alternatywną wersję wydarzeń. Właściwie to jej nie ma. Cała alternatywa dzieje się między Borisem a diabłem. Nie wplywa to na resztę otoczenia. To oczywiście nie jest błąd ale to bardzo zachowawczy projekt. Zwłaszcza, że na końcu wszystko i tak wraca do punktu początkowego – czyli rozstrzelania Borisa – to tym bardziej była okazja aby sobie co nieco śmielej poswawolić a alternatywną wizją. No ale to tylko moja opinia jest. 

 

Dostrzegam też niewykorzystany potencjał bliźniaczki Williama. Niewiele trzeba wyobraźni aby ją uznać za córkę diabła. Skoro czart i tak podmienił Borisa. 

 

 

Ogólnie zaś czytało się lekko i przyjemnie. Całkiem niezłe to opowiadanie wyszło. Powodzenia przy klawiaturze Bruce :)

Witam, Pipboy79, dziękuję za Twój czas i opinię. :)

 

Niezbyt się chyba zgadza data śmierci Borisa bo wedle wiki zmarł w 1923 w UK a nie podczas II WŚ. Nie jest też w tekście wyjaśnione dlaczego Boris został na wschodzie. Skoro u nas w 1887 wyemigrował do USA to czemu w 1942 jest w ZSRR?

Równie dobrze mógłbyś zapytać o to, czemu jest on w wieku osiemnastym w ciele Pułaskiego, czy – w siedemnastym – w ciele Tyszkiewicza. :) Czyli – jak może żyć kilkaset lat. :) Nigdzie nie napisałam, że data śmierci Borisa Sidisa to 1942 rok. :) Prawdziwą datę jego śmierci (jako Borisa Sidisa) także przecież podałam, więc po co jej szukałeś w Wiki? :) Za karę, ponieważ złamał on tytułowy pakt, musi przemierzać w nieskończoność (aż do końca świata) przeszłość w ciałach rozmaitych ludzi i zwierząt, związanych z Berdyczowem – ma umierać i odradzać się na nowo. To jest klątwa, kara za niedotrzymanie umowy z Diabłem. :)

Wyraźnie jest to wyjaśnione w tekście, i to w wielu miejscach, ot – choćby tutaj:

“Tak. A ja jestem Diabłem. To ze mną zawarłeś ten pakt. Masz przemierzać w rozmaitych ciałach ludzkich i zwierzęcych dzieje świata. I to teraz właśnie zachodzi, Borisie”.

 

Dziewczynka nie miała być córką Diabła. Zaskoczyłeś mnie tą myślą. :) Wtedy kształciłby on ją przecież podobnie (a może jeszcze intensywniej?). Umowa dotyczyła tylko syna – to on miał być najmądrzejszym dzieckiem świata (na wzór Jezusa). Siostra by przeszkadzała, dlatego Diabeł na razie ją usunął. Ona zawsze była w cieniu. Tam miała tkwić – w zapomnieniu, w szarości, w cieniu wybitnego brata. A umieszczony w ramkach medalionu ojciec (o czym jest mowa w tekście) po cichu cieszył się, że jej Diabeł nie dopadł i nie posłał za wcześnie do szkół, niszcząc dzieciństwo oraz psychikę. :) Dziewczynka była dzieckiem ludzi. :) Z inicjatywy Diabła – urodzonym później. :)

 

Owszem, możliwości Diabła w walce z uczelnią były wielkie, lecz postanowił zacząć od kampanii medialnej (jak widać – z dobrym skutkiem). Gdyby wymordował wszystkich i zburzył gmach uniwersytetu (co oczywiście mógłby zrobić), musiałby szukać w ówczesnych Stanach innego, równie prestiżowego. ;) Pytanie – po co? Poza tym – Diabeł miał działać, jako człowiek, bez wywoływania podejrzeń, był przecież w ciele Borisa. Boris mógł rozpętać nagonkę na uniwersytet (w “rzeczywistości historycznej” tak zrobił), ale już wymordować całego grona – raczej nie… :) 

 

Alternatywna wersja wydarzeń wciąga wszystkich dookoła: matkę chłopca, zaskoczonych uporem Borisa/Diabła profesorów, dziennikarzy. Gdyby nie wciągnęła innych ludzi z otoczenia, a rozgrywała się tylko między ojcem i Złym – co by dała? Jakie miałaby konsekwencje? Żadnych. Dziennikarze nie poparliby działań ojca, uczelnia także, o matce dziecka – wybitnej, jak na owe czasy lekarce, która porzuciła karierę – nie wspominając. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Witam, Pipboy79, dziękuję za Twój czas i opinię. :)

 

– Szpoko :)

 

 

Równie dobrze mógłbyś zapytać o to, czemu jest on w wieku osiemnastym w ciele Pułaskiego, czy – w siedemnastym – w ciele Tyszkiewicza. :)

 

– No nie :) Jest zasadnicza różnica między śmiercią w 1942 a pozostałymi. Taka, że od niej zaczyna się opowiadanie więc sprawia wrażenia oryginalnego życiorysu. A dopiero tuż po niej pojawia się element paranoralny jaki towarzyszy już później pozostałym. To właśnie mi zasugerowało, że ta śmierć Borisa jest tą oryginalną, jeszcze zanim sprawdziłem w wiki jak to było u nas. 

 

 

Prawdziwą datę jego śmierci (jako Borisa Sidisa) także przecież podałam, więc po co jej szukałeś w Wiki? :)

 

– Faktycznie podałaś. Teraz to zauważyłem. Nie zauważyłem tej notki pod zdjęciem wcześniej. A tekst mnie zaciekawił na tyle, że chciałem sprawdzić co to za postacie i jak to wyglądało u nas bo nie znałem ich wcześniej. 

 

 

 

Za karę, ponieważ złamał on tytułowy pakt, musi przemierzać w nieskończoność (aż do końca świata) przeszłość w ciałach rozmaitych ludzi i zwierząt, związanych z Berdyczowem – ma umierać i odradzać się na nowo. To jest klątwa, kara za niedotrzymanie umowy z Diabłem. :)

 

 

– Tak, tyle to wyłapałem :)

 

 

Dziewczynka nie miała być córką Diabła. Zaskoczyłeś mnie tą myślą. :) Wtedy kształciłby on ją przecież podobnie (a może jeszcze intensywniej?).

 

– Tak, przyszło mi to do głowy. Jak w tych średniowiecznych przesądach o bliźniętach, o podmieńcach. Że jedno dziecko jest od Boga a drugie od diabła. A poza tym siostra ma naturalny, fabularny potencjał do tego kierunku. Przynajmniej dla mnie. Ale to tylko taka luźna uwaga, taka ciekawostka. 

 

 

 

 

Owszem, możliwości Diabła w walce z uczelnią były wielkie, lecz postanowił zacząć od kampanii medialnej (jak widać – z dobrym skutkiem). Gdyby wymordował wszystkich i zburzył gmach uniwersytetu (co oczywiście mógłby zrobić), musiałby szukać w ówczesnych Stanach innego, równie prestiżowego. ;) Pytanie – po co? Poza tym – Diabeł miał działać, jako człowiek, bez wywoływania podejrzeń, był przecież w ciele Borisa. Boris mógł rozpętać nagonkę na uniwersytet (w “rzeczywistości historycznej” tak zrobił), ale już wymordować całego grona – raczej nie… :) 

 

 

– Ale to mi tłumaczysz teraz logikę wewnątrz świata przedstawionego. A ja mówię o logice konstruowania tekstu. Skoro fabularnie i tak na końcu wszystko się resetuje i wraca do punktu wyjścia – Boris będzie odradzał się w różnych umierających ciałach (a czemu nie ma żadnego z przszłości/współczesności? Moc diaboła wyczerpała się po 1942?) – no to jest miejsca na dowolne zamieszanie bo koniec konców ono nie zaistnieje. 

 

– I czemu być tak prymitywnym jak zrobienie osobistej rzezi na uniwerku? Bez sensu. Nie pasuje do cierpliwego konspiratora jakiego wykreowałaś w tekście. Ale przecież mógłby podmienić/opętać rektora czy kogo trzeba aby powiedzieli “tak” dla jego ukochanego dziecka. I zyskałby 2 lata na uniwersyteckie szkolenie. Przez brak takich nadprzyrodzonych elementów (poza relacji z Borisem) to diaboł wygląda jakby miał ograniczenia zwykłego śmiertelnika. Nawet nie ma efektu klątwy Tutenchamona, że ktoś kto się sprzeciwił woli diaboła to… (wstawić coś odpowiedniego). Jak miałby rozmach to mógłby stworzyć własny uniwerek, z diabołami w ludzkiej skórze udającymi profesorów i studentów. Przecież pod względem konstrukcji na końcu tekstu i tak to wszystko byłoby wymazane. 

 

 

Alternatywna wersja wydarzeń wciąga wszystkich dookoła: matkę chłopca, zaskoczonych uporem Borisa/Diabła profesorów, dziennikarzy. Gdyby nie wciągnęła innych ludzi z otoczenia, a rozgrywała się tylko między ojcem i Złym – co by dała? Jakie miałaby konsekwencje? Żadnych. Dziennikarze nie poparliby działań ojca, uczelnia także, o matce dziecka – wybitnej, jak na owe czasy lekarce, która porzuciła karierę – nie wspominając. :)

 

– Ale przez to, że moc diaboła ogranicza się do Borisa to właściwie nie wiadomo czy diaboł w ogóle istnieje. Bo może to tylko jakaś schizofremia Borisa? Właśnie przez pokazanie wpływu diabła, na inne osoby, na rzeczywstość, jak ją zmienia, wypacza, wykoślawia, doprowadza do upadku, sprowadza na złą drogę, zmienia, to by była pokazania moc diaboła jako istoty nadprzyrodzonej. Jak samą swoją obecnością wpływa na otoczenie, nawet “niechcący” czy “przy okazji”. To byłby ciekawy aspekt. Ale tutaj nie ma niczego takiego, więc może ten cały diaboł to tylko schiza Borisa :) 

 

 

– Oki, dzięki za odpowiedzi i powodzenia przy kolejnych tekstach :)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pipboy79, ponownie dziękuję za poświęcony czas i dyskusję. :)

Sądzę, że inne kwestie są wyjaśnione, zatem dłużej zatrzymałabym się tylko przy określeniu Diabła jako “cierpliwego konspiratora”. W żadnym wypadku on tu takim nie jest! Najlepszy dowód, że dostał szału, kiedy na drodze do realizacji pomysłu i sukcesu jego eksperymentu nagle stanął uniwersytet, który przecież powinien popierać ojca młodego geniusza! :) I dlatego podjął od razu z nim walkę. ;)

Pozdrawiam, dzięki, wzajemnie. ;) 

Pecunia non olet

Sądzę, że inne kwestie są wyjaśnione, zatem dłużej zatrzymałabym się tylko przy określeniu Diabła jako “cierpliwego konspiratora”. W żadnym wypadku on tu takim nie jest! Najlepszy dowód, że dostał szału, kiedy na drodze do realizacji pomysłu i sukcesu jego eksperymentu nagle stanął uniwersytet, który przecież powinien popierać ojca młodego geniusza! :) I dlatego podjął od razu z nim walkę. ;)

 

– No i co z tego, że diabołek się wściekł? Pokrzyczał, pomachał łapami a jak napił się meliski to zaczą knuć jak tu osiągnąć swoje cele nie łamiąc zasad rzeczywistości ani śmiertelników. Nawet nie pofatygowal się o sztampową próbę korupcji, szantażu czy zastraszenia, co już mógłby się pokusić każdy odpowiednio zmotywowany śmiertelnik. Także, no ten, no… No diaboł raczej ogranicza swoje supermoce do Borisa. Poza relacją z nim, diaboł zachowuje się jak zwykły śmiertelnik. 

 

 

– No ale to tylko takie moje uwagi, dzięki za rozmowę i powodzenia przy kolejnych tekstach :)

Diabeł JEST śmiertelnikiem. Przynajmniej za takiego ma uchodzić. Siedzi w ciele Borisa. Nikt z zewnątrz nie może podejrzewać, kim jest naprawdę stwór, który opanował umysł i serce oraz ciało ojca chłopca. Władze uniwersytetu nie zawierały z nim żadnego paktu, nie miały zatem obowiązku słuchać jego rozkazów. I odmówiły mu. Pakt z Diabłem zawarł tylko Boris i tylko wobec Borisa Diabeł może czegokolwiek wymagać, dowolnie “rzucać nim” po epokach oraz wcieleniach, karać za złamanie paktu i samemu postępować wobec niego nie fair. :) Boris jest jego narzędziem, zabawką, przedmiotem, ot – niczym. A on, Diabeł, dodatkowo siedzi w nim i kieruje postępowaniem. :)

Pecunia non olet

Hej bruce!

Kolejna ciekawa historia, tym razem dłużej opisujesz. Być może sformułowałbym jakiś zarzut do narracji wydarzeń i ich nagłości, bez budowania klimatu, ale przyzwyczaiłem się już do Twojego stylu – jest oryginalny i służy swojemu celowi, więc żadnego zarzutu w tym zakresie nie mam.

A pomysł z wpleceniem diabła do całości wypada intrygująco. Z jednej strony porusza wątek bezduszności nauki i tego, że równania, cyfry, wiedza, nawet ta humanistyczna, nie są wystarczające dla opisania jestestwa człowieka. Że nie wystarczają, bo wtedy najmądrzejszy człowiek, byłby najszczęśliwszym. Ot taki dramat pozytywisty, który ma wiedzę i umiejęności, ale nie zawsze jest w stanie sprawić, by innym żyło się lepiej.

A drugi wątek, dla mnie jeszcze ciekawszy, to hodowanie przez Szatana tzw. “Antychrysta”. Zawsze ten tytuł towarzyszył jakoś jednostkom wybitnym, ot choćby mnie zapadło w pamięć okrzyknięcie tym “tytułem” Fryderyka II (nie tego z mojej miniaturki, ale Hochenstaufa, z XIII wieku), jednostki jak na swoje czasy wybitnej i światłej, a jednak finalnie potępionej i dość nieszczęśliwej. Dobrze to ujęłaś, w tej potrzebie diabła do rywalizacji z Bogiem o wybitnego człowieka, który będzie lepszy niż Chrystus. 

Oczywiście wątków poruszyłaś więcej, ale te dwa najbardziej mnie zainteresowały. 

 

Klika zostawiam, na marginesie będąc pod wrażeniem, że tekst, całkiem obszerny, nie zawiera chyba żadnego błędu, a jeśli jakieś, to muszą być wielce subtelne. 

Pozdrawiam serdecznie!

Beeeecki, ukłony i serdeczności, ogromnie mnie cieszy Twoja opinia, bardzo dziękuję. smileyheart

Pecunia non olet

bruce cieszę się bardzo laugh

Beeeecki, pozdrawiam i dziękuję. :)

Pecunia non olet

Diabeł JEST śmiertelnikiem. Przynajmniej za takiego ma uchodzić. Siedzi w ciele Borisa. Nikt z zewnątrz nie może podejrzewać, kim jest naprawdę stwór, który opanował umysł i serce oraz ciało ojca chłopca. Władze uniwersytetu nie zawierały z nim żadnego paktu, nie miały zatem obowiązku słuchać jego rozkazów. I odmówiły mu. Pakt z Diabłem zawarł tylko Boris i tylko wobec Borisa Diabeł może czegokolwiek wymagać, dowolnie “rzucać nim” po epokach oraz wcieleniach, karać za złamanie paktu i samemu postępować wobec niego nie fair. :) Boris jest jego narzędziem, zabawką, przedmiotem, ot – niczym. A on, Diabeł, dodatkowo siedzi w nim i kieruje postępowaniem. :)

 

 

– Bruce ja rozumiem, że taka idea przyświecała Ci przy pisaniu tego opowiadania. Z tym nie mam problemu. Natomiast nic co napisałaś o swoim diabole nie sprawiło abym zmienił zdanie. W tym opowiadaniu ten diabołek to jakiś chochlik co niewiele może. Właściwie więcej nie może niż może. Świetnie to widać po tym przyjmowaniu do uniwerku. W realu opóźniło się to o 2 lata, w opowiadaniu opóźniło się to o 2 lata. To gdzie ta moc sprawcza diaboła? No nie ma, nie widać. Ugrał tyle co u nas w realu obyło się bez żadnych mocy nadnaturalnych. 

 

– I jeszcze pytanie czy to chodzi o tego głównego władcę piekeł czy jednego z milionów pomniejszych diabełków. Jak to drugie to jeszcze bym zrozumiał, że ma swoje ograniczenia. Jak to pierwsze to nawet się nie przyznawaj bo lamus i nieudacznik z tego diaboła. Niby ma tu zaprojektować przyjście na świat antychrysta czyli chyba dość istotna sprawa no nie? Tak jakby wieszczy apokalipsę, koniec czasów i takie tam klimaty. I rodzi mu się naczynie na tego antychrysta co ma być lepszy niż syn człowieczy. I co? I ani go nie obramuje swoimi demoniczymy sługami aby mu go przygotwać ziemskie gniazdko do przyszłej roli ani nie użyje swoich nadnaturalnych mocy, aby osiągnąć ten cel, ani nie ma śmiertelników jako kultystów dookoła, ani nie posłuży się przekupstwem czy szantażem, właściwie w ogóle nie używa nadnaturalnych mocy a na deser pozwala się temu potencjalnemu wybrańcowi stoczyć w jakąś życiową niszę. To wygląda jakby po odrzuceniu przez uniwerek w wieku 9 l diaboł stracił wenę do swojego planu i już tylko tak hobbystycznie go doglądał. Albo jakby autorka panicznie bała się wykroczyć poza historyczne ramy pierwowzoru jaki wzięła na tapet :) 

 

– Nie wiem Bruce czy znasz coś z uniwersum Warhammera, czy Fantasy czy 40 000 albo coś z mitolgii Zew Cthulu i Lovecrafta. Ale ja co nieco ogarniam i tam są też często elementy uczestnictwa istot nadnaturalnych. Często demonów lub bytów o wiele potężniejszych niż ludzie. I widać jak wypaczają i wpływają na smiertelników ułamkiem swojej mocy i uwagi. W porównaniu do tych bytów, ten Twój diabołek to taki złośliwy, sfrustrowany chochlik co niewiele może. Nie wpływa na sny śmiertelnków, nie kusi ich, nie namawia do złego, nie wypacza rzeczywistości samą swoją obecnością, nie wprowadza koloru z innego wszechświata etc. Myślę, że takie elementy dodałyby grozy i powagi do takich opowiadań. Chyba, że Ci na tym nie zależy i wolisz lekką zabawę formą z udziałem istot nadnaturalnych. Bo nie każdy lubi ciężkie klimaty grozy i horrorów. Ale nie wmawiaj mi, że ten diabołek to jakaś potężna istota jest :) 

 

 

– Tak czy siak powyższe to tylko moja opinia, patrzę przez porównanie do innych mitologii/uniwersum jakie znam. Bo skoro piszesz o takich nadnaturalnych klimatach to siłą rzeczy mam takie skojarzenia. No ale ogólnie opowiadanie ciekawe przez tą alternatywną historię. No i powodzenia przy klawiaturze :)

– I jeszcze pytanie czy to chodzi o tego głównego władcę piekeł czy jednego z milionów pomniejszych diabełków.

Drogi Pipboy79, docieramy do sedna tego, co zamierzałam przekazać. :) Ten Diabeł ma być wręcz przesadnie ludzki i – zazwyczaj – niewiele mogący. :) Bo – w rzeczywistości był nim sam Boris: ojciec, najbliższy, rodzic, ukochany opiekun dziecka, ktoś, komu można bezgranicznie zaufać. Tak to miało wybrzmieć: Diabeł w opowiadaniu jest celowo “zaskakująco człowieczy”, bo takim był w rzeczywistości. ;) Bo tak naprawdę siedział w człowieku i kierował wszystkimi jego działaniami. Powracanie ojca w rozmaitych wcieleniach też jest symboliczne – Boris po śmierci nie zazna spokoju z powodu tego, co zrobił synowi. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Fajna historia, była tajemnica i była niepewność losów bohaterów, tak że czytało się bardzo dobrze. Dużo fantastyki tym razem i stanowi ona kluczową część opowieści, więc choć tekst jest po Twojemu historyczny, to bez problemu zdałby test Lema.

 

Ostatnia scena jedynie mnie nie urzekła, bo tej tajemnicy i niepewności już nie było, a panowie się jeszcze rozgadali :)

 

Pozdrawiam i klik

 

 

I co to za umowę rzekomo zawarliśmy wspólnie tu

Hm skoro zawierali umowę między sobą, to wspólnie raczej brzmi jak pleonazm.

 

obecnie absolwentkę Bostońskiej Szkoły Medycznej

Tu podobnie, jak już ktoś został absolwentem to jest nim zawsze, więc to “obecnie” bym wywalił.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Bardzo słuszne uwagi (już poprawiam!) i przemiła opinia, serdecznie za nie dziękuję, Galicyjski Zakapiorze. Podobnie – za klik. :) 

Pozdrawiam ciepło. :) 

Pecunia non olet

Nie znałam wcześniej bohaterów „Paktu Berdyczowskiego”, więc poczułam się  doedukowana, a jednocześnie nie mogę pojąć chorej obsesji Borisa i tego, jak bardzo skrzywdził syna. Smutne to.

 

Wiel­ka ciżba ludu zbli­ża­ła się do mojej ży­dow­skiej dziel­ni­cy. → Zbędne dookreślenia, ciżba to wielka liczba stłoczonych ludzi.

 

po czym chwy­cił pod brodę i uniósł do góry, jak szma­cia­ną lalkę. → Masło maślane – czy mógł go unieść do dołu?

 

a wiel­ki jęzor omiótł mi po­licz­ka. → …a wiel­ki jęzor omiótł mi po­licz­ek.

 

i po­zo­sta­łych pro­fe­so­rów, za­ka­zu­ją­cych sy­no­wi przy­ję­cia w po­czet stu­den­tów. → A może: …i po­zo­sta­łych pro­fe­so­rów, sprzeciwiających się przyjęciu sy­na w po­czet stu­den­tów.

 

Za­ła­ma­nia stanu psy­chicz­ne­go przy­cho­dzi­ły coraz czę­ściej, były coraz dłuż­sze… → A może: Za­ła­ma­nia psy­chicz­ne­/ nerwowe zdarzały się coraz czę­ściej, trwały coraz dłuż­szej

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Serdecznie Ci dziękuję, Regulatorzy, za poświęcony czas oraz tak trafną opinię o przedstawionych wydarzeniach historycznych, którą w pełni popieram; zaraz poprawiam błędy. :)

Pozdrawiam ciepło. heart

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka