Miałem mocno zajęte popołudnie i na moment spuściłem oko z Portalu, a tutaj taki piękny pakiet długich komentarzy! Niesamowicie doceniam wysiłek, który wszyscy troje włożyliście w ich napisanie: już czuję, że wielokrotnie będę do Waszych przemyśleń wracał i dojrzewał twórczo. Na razie postaram się odpowiedzieć, jak najrzetelniej potrafię, choć obawiam się, że przy części pytań zawiodę Waszą dociekliwość.
Dogsdumpling:
Przede wszystkim nie wierzę, by Ci tu do czegokolwiek brakowało erudycji, skoro sięgasz po zasoby skojarzeń, które niekoniecznie są mi znajome (Canticum Canticorum?). Kasprowicz to owszem, miałem go na uwadze (Olbrzymy świerków padają strzaskane; las się położył na skalisty zrąb…). W jakimś stopniu wiedziałem, że próbując uciekać od dosłowności, mogę popaść w beznadziejne zaciemnienie myśli, a Twoje uwagi niestety zdają się to potwierdzać.
Najpierw jest o tym, że dawnych zim już nie ma; a teraz nagle wizja gniewu przyrody?
A może to zima w sercach ludzi? A może to zima jądrowa? A może (jak już proponowałem wyżej), sięgając daleko w przyszłość, śmierć cieplna Wszechświata? Starałem się oddać ten nieokreślony lęk, że wprawdzie mamy globalne ocieplenie i gdzież się podziały niegdysiejsze śniegi, ale właśnie tymczasem nadchodzi, mniej lub bardziej metaforycznie, zima większa i straszniejsza. Nie upieram się, że wyszło mi to dobrze i czytelnie, tylko wyjaśniam zamysł.
może to tylko moje wyobrażenie, ale czy wtedy zimy nie były czasem trudnym do przetrwania? A w czasach zawieruchy politycznej jeszcze trudniejszym? Skąd to kojenie?
Ależ nie piszę tutaj z perspektywy chłopa pańszczyźnianego czy stołecznej działaczki Proletaryatu, tylko patrioty inteligenta z okresu późnorozbiorowego, który znajdowałby pod Tatrami ukojenie i samotność, zwłaszcza zimą. Kontrastuję to z dzisiejszymi tłumami turystów, którym trzeba tłumaczyć, że w nocy będzie ciemno, w parku narodowym nie ma latarni, a przy ośmiu stopniach na plusie nie wchodzimy na lód. Jeżeli ten sens pierwszej strofy nie okazał się czytelny, to pewnie potem już bardzo trudno uchwycić wątek myśli.
Potem fizyka i zero bezwzględne połączone ze zwrotem do czytelnika. Nie wiem, do kogo odnosi się ten fragment: chciał pomóc ludziom, niech ginie, Pomyślałam sobie o ratowniku górskim, ale dlaczego miałby zginąć? Bo chciał pomóc ludziom?
Jak się zastanowię, może też trochę brałem pod uwagę ratownika górskiego, choćby podświadomie? Jednak przede wszystkim to miał być taki ogólny zwrot do czytelnika, żeby przekazać obawę przed pogarszaniem się sytuacji cywilizacyjnej i poniesieniem krzywd za dobre chęci. Teraz myślę, że może to nawet daleka reminiscencja z Asnyka, który także zestawiał topniejący lód na jeziorze z daremnością szczytnych celów – widzisz, dzięki Tobie otwierają mi się kolejne konteksty.
Na koniec jeszcze te boginie.
Tak, nie tylko Ty o nich piszesz i już widzę, że raczej nie wypaliły. Miałem nadzieję, że myśl będzie klarowna – że uosobienia Prawdy, Dobra i Piękna gdzieś się zagrzebują pode dnem i nie wiadomo, czy jeszcze wychyną – ale wprowadzanie bądź co bądź nowych postaci w ostatnim wersie…
Pozdrawiam Cię serdecznie i raz jeszcze dziękuję za bogactwo przemyśleń!
Hayvenie:
Ahoj! (Tu chyba bardziej słowackie niż pirackie). Tetrapodię daktyliczną oczywiście wychwyciłeś bezbłędnie, nie wiem nawet, czy potrzebna Ci była dodatkowa podpowiedź z daktylami. Sporo z akcentów na czwartej sylabie częściowo pozacierałem, więc w sumie nic dziwnego, że te na siódmej wydały się stabilniejsze – ale tego też pilnowałem, żeby zamiast 5+6 nie pojawiło się nagle wszędzie 8+3. Co do tamtego wersu też nie miałem całkowitej pewności, ale uznałem (chyba nazbyt) optymistycznie, że wymuszone rymem “ni lżej” rozpropaguje się do tyłu i akcent padnie na obydwa “ni”.
Ja w tym nie widzę antropomorfizowanego zera bezwzględnego, tylko człowieka określanego jako zero bezwzględne (mniej niż zerooooooo…). Sugeruje to czasownik: on chciał; raczej nie z.b. stało się nim, tylko on jest zerem.
Bardzo ciekawa uwaga! Pierwsze zdanie: raczej tak, dopuszczałem oba warianty, ale też mi się teraz wydaje, że to bardziej naturalny odbiór. Drugie zdanie: raczej nie, bo dla mnie “on” z “on chciał” to odbiorca liryczny, któremu właśnie ma zagrażać to zero bezwzględne i jego (zera) postawę względem niego (czytelnika) referuję zjadliwie jako “chciał pomóc ludziom, niech ginie”. To znaczy – moja własna interpretacja tego fragmentu też jest mocno rozmyta, ale przedstawiam chyba najgrubszą gałąź.
Z tym wierszem mam ogólnie ten problem, że wierszowa w nim jest organizacja (rytm + rymy), ale cała reszta pędzi na złamanie karku (…) Wydaje mi się, że rozmnożenie elementów lirycznych złagodziłoby trochę przejścia między strofami, bo jak na razie, to teraz każda nagle wprowadza jakby znikąd coś nowego (…)
Dużo w tym racji i kto wie, czy nie tego akurat mi brakuje, żeby tworzyć wartościową poezję: jeżeli tak, myśl byłaby naprawdę cenna. Oczywiście potencjalne namierzenie problemu jeszcze nie znaczy, że uda się go zwalczyć, ponieważ wydaje mi się, że to bardzo głęboka trudność twórcza. Zresztą podobną rzecz nieraz zauważałem i w prozie: nawet nader mierni autorzy potrafią znacznie rozbudowywać i wypełniać strony scenami, w których sam nie widziałbym żadnego potencjału. Przykładowo nad Morskim Okiem nie rosną daktyle i co o tym więcej można powiedzieć, nie rosną to nie rosną, szlus. Jakiś postęp uczyniłem, bo dawniej mi wskazywano, że wszystko, co piszę, wygląda jak wybitnie suche sprawozdania, ale chyba jeszcze dużo mam tu do zrobienia.
brakuje miejsca na oddech, na liryzm (jakąś metaforkę? porównanie? epitet?)
Tego jakby nie chwytam. Przecież prawie wszystkie elementy pełnią tu rolę metaforyczną, a co do epitetów, są i zaraz dalej typujesz je jako wadliwe.
tym bardziej, że wybrana przez ciebie prozodia dyktuje szybkie, marszowe tempo 4:4 (nawet wtedy, kiedy zmusza do gwałtownych pauz).
Dobrze wiedzieć, że rozumujesz w tych kategoriach, ale ze względu na rozpaczliwy brak słuchu muzycznego mogę tylko bezradnie rozłożyć czułki.
Z wybranych szczegółów (nie chcę brzmieć obcesowo; jeśli tak wyjdzie, to nie myśl, że się uważam za nie wiadomo kogo – łatwiej się krytykuje cudze niż pisze własne :)):
Nie brzmisz obcesowo, niemal wszystko wydaje mi się tutaj wartościowe i przekonujące, jakkolwiek potrzebowałbym dużo więcej czasu, żeby to rzetelnie przetrawić i odnieść się do konkretnych szczegółów. Na razie co najwyżej wyjaśnię jakich zim – moim zdaniem poprawne, bo przecież piszę o powrocie do zim takich jak tamte, a nie dosłownie tych samych. I w sprawie “nurtu”: gdybym napisał jak w pierwotnej redakcji kiedy ich rytm płynął z nurtem utraty, chyba rozpoznałbyś natychmiast, że odnoszę się w tym miejscu do tworzących pod Tatrami kompozytorów czerpiących pełnymi garściami z dziedzictwa Chopina – zwłaszcza Karłowicza, który zginął w lawinie, ale też Szymanowskiego, a nawet Paderewskiego – ale wydało mi się to wręcz zbyt nachalne (i jak wyżej, chciałem też trochę zatrzeć to 8+3).
Również serdecznie pozdrawiam!
Beeeecki:
Dziękuję, napisałeś bardzo ładny, bez mała poetycki komentarz i jest mi dogłębnie miło, że wzbudziłem u Ciebie takie refleksje oraz skojarzenia. Jeżeli potrafię w takim jak Ty czytelniku poruszyć jakieś struny i jesteś w związku z tym gotów odsłonić nam cząstkę swojego jestestwa, to może takie rymowanie ma sens.
Co do szczegółów? Kasandryczność – chyba naturalna, kiedy piszę o większych sprawach, a nie spodziewam się nic realnie zmienić (nie takim wierszykiem), byłaby to przecież szalona duma, ani się nie łudzę, że moja pisanina weźmie “rząd dusz”, ani nie umiałbym z takiej władzy skorzystać. Daktyle – po części most, po części wskazówka, o której pisałem wyżej. Kaczmarski – pewnie, chociaż bardziej Requiem niż Przeczucie. Boginie – chyba to zgodna opinia, że zakończenie wymagałoby jeszcze solidnej pracy.
Również Tobie ponownie dziękuję i ślimaczo pozdrawiam!