- Opowiadanie: Ślimak Zagłady - Dziś w nocy będzie ciemno

Dziś w nocy będzie ciemno

Ostatnio sporo znęcałem się nad cudzymi wyrobami wierszowanymi, poczułem się więc zobowiązany, by także Wam rzucić coś na żer. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Jest to w pewnej mierze eksperyment formalny, starałem się też nieco rozluźnić dosłowność, która bywała słabym punktem moich rymowanek, ale trudno mi oceniać, jak to wyszło – tym chętniej przyjmę krytykę.

Dyżurni:

brak

Oceny

Dziś w nocy będzie ciemno

TPN ostrzegł, że nocą jest ciemno,

nad Morskim Okiem nie świecą latarnie,

drży tafla nieodgadniona przede mną,

lód jest zdradliwy i kruchy jest skrajnie.

 

Dawniej to od listopada do maja

czasem ni razu nie było odwilży,

dziś lód za chwilę, co chwilę odtaje,

a przez to zwiedza się ni lepiej, ni lżej.

 

Nie znajdę słów, których siła pozwoli

wrócić do zim, jakie były przed laty,

kiedy ich chłód koił nam wiek niewoli,

kiedy ich rytm płynął w dal z nurtem straty.

 

W Tatrach Wysokich nie rosną daktyle,

niedźwiedź śpi, zapadł w sen, czemu nie śpimy,

przyjdą tu na nas już wnet dies irae,

dni gniewu, dni gniewu, bójcie się zimy.

 

Uczcie się fizyki, zero bezwzględne

dorwie cię, chciał pomóc ludziom, niech ginie,

bo człowiek jest człowiekowi dnem, den dnem,

pod Morskim Okiem zimują boginie.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Filozoficznie i nostalgicznie zarazem “powierszowałeś”; dużo tu zadumy, refleksji, ciekawych porównań, odniesień do niełatwej przeszłości… :) Rymy też takie oryginalne, niespotykane, wyjątkowe. :) Widać zauroczenie górami. :) 

Bardzo udany wiersz, brawa. :) 

Pozdrawiam serdecznie, klik. :) 

Pecunia non olet

Witaj, bruce!

Ogromne podziękowania za pierwszy komentarz. Twoje miłe, pozytywne słowa zawsze potrafią podnieść na duchu o poranku (bo zaglądałem na NF już z myślą, że pewnie nie warto było upubliczniać tej głupotki). Trudno byłoby mi powiedzieć w paru słowach, o czym jest ten tekst, w pierwszym odruchu nie nazwałbym go nostalgicznym, ale chyba dobrze trafiłaś: że przekazuję wrażenia kogoś, kto rósł przekonany, iż żyje i będzie żył w najlepszych czasach kiedykolwiek, a wraz ze świadomym pojmowaniem koncepcji “końca historii” musiał ją po kawałku wynosić do lamusa.

Na pewno cieszę się, że nie zwróciłaś uwagi na ewentualne wady toku wiersza, bo pozwoliłem tu sobie na parę manewrów, których komu innemu bym nie polecił – co prawda sam chciałem uczynić go chropowatym w porównaniu do niesamowitej płynności takich Kaprysów Herostratesa, ale granica między chropowatością a rażącym zgrzytem zawsze jest cienka, a nie mam słuchu rytmicznego, żeby to dobrze ocenić. Oryginalność rymów? Tak z głowy nie rzucę przykładami, ale założę się, że co najmniej połowy ktoś już kiedyś użył.

Dziękuję za klika, pozdrawiam serdecznie, dobrej środy!

W warstwie, że tak powiem, estetycznej wiersz do mnie przemawia. Język jest bardzo ładny, nastrój żre, rymy nieoczywiste, tematyka spójna i raczej nieoklepana. O ile poezji o górach jest masa, to o górskiej zimie już chyba sporo mniej, co zrozumiałe, bo kto zimą po górach chodzi?

 

Natomiast interpretacja tego utworu nastręcza mi pewnych trudności (ale ja często tak mam, to pewnie nie warto się przejmować). Podmiot liryczny uprzedza o “dniach gniewu” i o “zerze bezwzględnym” ale raczej nie jest to proroctwo epoki lodu bo, przedostatni wers sugeruje, że jednak chodzi o ludzi? Hmm…

 

No i już kompletnie na zasadzie “nie znam się, ale się wypowiem”: nie ma tu chyba średniówki, albo przynajmniej nie wszędzie jest. Z perspektywy lejka poetyckiego, chyba taki długie wersy lepiej by wchodziły, gdyby była? Czy to celowy zabieg z jakiegoś powodu?

 

Pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Odrobinę mnie rozbroiłeś, nie mogę teraz wyrzucić z głowy obrazu lejka poetyckiego, galicyjskiego w dodatku (a przecież tekst jest bardzo galicyjski)…

Naturalnie cieszy mnie, że doceniasz nastrój, temat i ogólną estetykę. Górską zimę, muszę przyznać, też znam bardziej z lektur niż z autopsji, a fraza “dziś w nocy będzie ciemno” parę lat temu była wręcz memem w środowiskach górskich.

Podmiot liryczny uprzedza o “dniach gniewu” i o “zerze bezwzględnym” ale raczej nie jest to proroctwo epoki lodu

Jasna sprawa, starałem się tutaj wystawić czytelnikowi ten kontrast, że klimat coraz cieplejszy, a ludzie coraz bardziej tandeta, co symbolizuję zimą – ale sam mam gigantyczne wątpliwości, na ile czytelnie i sensownie to wyszło. Antropomorfizowane zero bezwzględne niszczące ludzi za chęć pomocy innym można czytać jako element fantastyczny – albo i nie, bo żyjemy w Polsce – albo jako odniesienie do śmierci cieplnej Wszechświata, czyli do wyboru, do koloru…

nie ma tu chyba średniówki, albo przynajmniej nie wszędzie jest. (…) chyba takie długie wersy lepiej by wchodziły, gdyby była?

Czułem, że temu wierszowi powinna pasować pewna szorstkość toku, ale głównie był to rodzaj wyzwania rzuconego sobie samemu – czy potrafię zmusić jedenastozgłoskowiec, żeby dobrze brzmiał bez średniówki. Takie eksperymenty to na własną odpowiedzialność i jeżeli zgodna opinia czytelników będzie taka, że “nie brzmi”, mogę tylko położyć czułki po sobie.

 

Pozdrawiam ślimaczo!

smileyheart Pozdrawiam i to ja dziękuję za wrażenia po lekturze Utworu. :)

Pecunia non olet

Pogubiłam się. Pierwsze trzy zwrotki – górski obrazek i nostalgia za przeszłością. Ale co potem – nie wiem. Potknęłam się o daktyle – mocno wyróżniają się na tle  reszty słownictwa. Skąd dni gniewu? To nawiązanie do Kasprowicza? Najpierw jest o tym, że dawnych zim już nie ma; a teraz nagle wizja gniewu przyrody?

kiedy ich chłód koił nam wiek niewoli, – może to tylko moje wyobrażenie, ale czy wtedy zimy nie były czasem trudnym do przetrwania? A w czasach zawieruchy politycznej jeszcze trudniejszym? Skąd to kojenie? 

Potem fizyka i zero bezwzględne połączone ze zwrotem do czytelnika. Nie wiem, do kogo odnosi się ten fragment: chciał pomóc ludziom, niech ginie, Pomyślałam sobie o ratowniku górskim, ale dlaczego miałby zginąć? Bo chciał pomóc ludziom? 

bo człowiek jest człowiekowi dnem, den dnem, – to skojarzyło mi się z “człowiek człowiekowi wilkiem”, ale nie bardzo wiem, jak to połączyć z resztą treści. Ewentualnie pomyślałam też o Canticum Canticorum ze względu na formę zestawienia rzeczowników, ale to tym bardziej nie pasuje. Na koniec jeszcze te boginie.

Nie zrozumiałam niestety :( Chyba za dużo chciałeś przekazać, albo mnie brakuje erudycji, żeby rozgryźć treść :(

 

There's no medicine for regrets.

Ahoj!

 

Jeśli chodzi o rytm, to mnie leży :) Zamiast jedenastki 5+6 wychodzi chyba stabilnie czwórka daktyliczna (pierwsza stopa wariantywna) z kataleksą – powtarzalny akcent na siódmej zgłosce organizacyjnie zastępuje średniówkę. Dzięki manipulacji rozkładem wyrazów i składnią nie nudzimy się pomimo tej regularności. Chyba tylko ostatni wers drugiej strofy nie przekonuje mnie do końca: a przez to zwiedza się ni lepiej, ni lżej. Sparowane słówko ni wymusza akcent logiczny na tym, co jest po nim (por. ni pies ni wydra); więc trudno zaakcentować ni lżej. Akcentowanie ni lepiej chyba nie ulega dyskusji, co faktycznie nieprzyjemnie wybija z daktylicznego rytmu. A że w takiej układance z akcentami 2-4-8-10 bardzo chce się docisnąć środkowe się, to kolejny minus.

 

[…] zero bezwzględne

dorwie cię, chciał pomóc ludziom […]

Ja w tym nie widzę antropomorfizowanego zera bezwzględnego, tylko człowieka określanego jako zero bezwzględne (mniej niż zerooooooo…). Sugeruje to czasownik: on chciał; raczej nie z.b. stało się nim, tylko on jest zerem. Przynajmniej ja tak to czytam. 

 

Z tym wierszem mam ogólnie ten problem, że wierszowa w nim jest organizacja (rytm + rymy), ale cała reszta pędzi na złamanie karku: są ciekawe obrazki, jest dużo fajnych pomysłów (głównie w rymach, i nie chodzi tylko o to, że współbrzmi, tylko że ciekawe rzeczy tam weszły; trzysylabowiec TPN, retoryczne powtórzenia i odwrócenia, szybkie sekwencje), ale brakuje miejsca na oddech, na liryzm (jakąś metaforkę? porównanie? epitet?) – tym bardziej, że wybrana przez ciebie prozodia dyktuje szybkie, marszowe tempo 4:4 (nawet wtedy, kiedy zmusza do gwałtownych pauz). Czytam, że chcesz nad tym pracować – super. Wydaje mi się, że rozmnożenie elementów lirycznych złagodziłoby trochę przejścia między strofami, bo jak na razie, to teraz każda nagle wprowadza jakby znikąd coś nowego (pamiętam, że sam czułem coś podobnego przy pisaniu tamtego swojego wierszyka o gadzie, ale nie pamiętam, czy udało mi się znaleźć rozwiązanie). 

 

Z wybranych szczegółów (nie chcę brzmieć obcesowo; jeśli tak wyjdzie, to nie myśl, że się uważam za nie wiadomo kogo – łatwiej się krytykuje cudze niż pisze własne :)): 

drży tafla nieodgadniona – to taki epitet z gatunku min piechotnych, brakuje mi czegoś, co by rozbroiło ten sentymentalny ładunek albo go usprawiedliwiło w utworze skłaniającym się raczej ku ironii (na co wskazywałoby użycie idiomów z rejestru potocznego, rodzaj użytych rymów itp.) – inaczej: jeśli tafla jest nieodgadniona, to jako czytelnik chcę poczuć albo że tak jest, albo że się zgrywasz, a samo napisanie tego to taka wydmuszka;

lód […] zdradliwy i kruchy – jedno wystarczy za oba;

czasem ni razu nie było odwilży – nie wiem, czy współbrzmienie zamierzone, a poza tym cały wers na to, że “śnieg nie topniał” to trochę dużo. Jeśli odwilż ma siedzieć w rymie (bo rym fajny, o tyle, o ile legalny, patrz wyżej), to znalazłyby się chyba ciekawsze sposoby na zagospodarowanie reszty wersu (a kto wie, czy i nie dwuwersu);

kiedy ich rytm płynął w dal z nurtem straty – widzę metaforę, tylko nie wiem, co z nią zrobić: jaka strata, czemu nurt? Wers wcześniej jest mowa o niewoli, Polacy wiemy dobrze, o co chodzi, ale skąd wynika strata, w domyśle jakąś ciągła, to już niejasne. Poza tym jak widzę obok siebie przed latyniewolistraty, to znowu odpala mi się jakiś błahy sentymentalizm: jeśli metaforyzować te straty, to trzeba by je jakoś zaktualizować, udziwnić, sam nurt tego chyba nie udźwignie; może gdyby go doprecyzować (rezygnując z niewiele wnoszącej dali, a może też z ich rytmu), ale nie jestem pewien. Nawiasem mówiąc, z punktu widzenia organizacji wyższego poziomu: nie wiem, czy kupuję opowiadanie najpierw o niesprecyzowanym „jak to było dawniej”, a potem skargę na niemożność do powrotu do tego, co było „przed laty”, co przez sugestię niby to ma być tym samym „jak to było dawniej”, ale nagle okazuje się czymś dospecyfikowanym (okres zaborów) i nagle referencję czytamy w przód, a do tyłu już nie. Ale może do naprawienia tego wystarczyłoby dodanie jednego słówka: „tych” (zim), które połączyłoby dwie strofy zamiast sugerować dwie różne sytuacje. (Zaznać tych zim…?). A, i sugerowałbym przemyślenie użycia zaimków względnych którychjakichich w tej strofie; raz że użycie wyrazu bliskoznacznego to trochę wykręt, dwa, że sytuacja z zimami się robi logicznie zaplątana, więc już co najmniej trzeba byłoby odwrócić spójniki przy słowach i zimach: wrócić do zim, jakie były […], kiedy ich chłód […], kiedy ich rytm – nie bardzo chce mi się to rozkładać na czynniki pierwsze (ani nawet nie wiem, czy dałbym radę zrobić to przekonująco), ale to ich bardzo mocno ciąży do zim, a nie do składniowo zdezaktywowanego podmiotu zdania podrzędnego, więc tylko identyfikujące które (zamiast porównującego jakie) wchodzi w grę.

W Tatrach Wysokich nie rosną daktyle – to jest przecudowny wers (i akurat 5+6), który się prosi o jakieś rozwinięcie, sparalelizowanie, cokolwiek, śpiący ni z gruszki ni z pietruszki niedźwiedź przygniata go, nie daje mu zabłysnąć w pełnej okazałości. Daktyle – dies irae to, i owszem, niekonwencjonalne współbrzmienie, ale najchętniej widziałbym tę strofę rozdzieloną choćby 1:3, a wtedy można np. poszukać rymu dokładnego do tych wyrazów, które i tak rzadko kto rymuje z czymkolwiek, a razem stanowią zestawienie nieoczekiwane, ale jednocześnie trochę naciągane.

Uczcie się fizyki, zero bezwzględne / dorwie cię, – wy czy ty? was czy ciebie?

pod Morskim Okiem zimują boginie – te boginie bardzo gołe… jak na motyw, który pojawia się w wierszu po raz pierwszy w ostatnim wyrazie. Aż się proszą o jakiś epitet, który tłumaczyłby, co to za boginie, skąd się wzięły, co to za gatunek, że akurat tam sobie wybrał legowisko, cokolwiek. Zresztą – czy pod Morskim Okiem to nie pod tym dnem den, czyli raczej pod ziemią niż pod lodem? (A może ang. den – legowisko).

 

Pozdrawiam serdecznie!

Ślimaku Zagłady!

Na wierszach technicznie się nie znam, to co jednak w poezji cenię, to dryfowanie po morzach refleksji, otwieranie jednym zdaniem dziesiątek przemyśleń. I to skomentuję, bo tylko tu moja opinia może mieć sens.

Twój utwór udanie wzbudza refleksję. Brak mu może jednoznacznej puenty, wyrazistego przesłania, ale przecież nie o to chodzi w każdym wierszu.

Co zatem się we mnie obudziło podczas lektury?

Nostalgia. Takie westchnienie, nie do końca wiadomo za czym, ale jednak pełne i szczere, które czasami wydobywa się z nas, gdy patrzymy na krajobraz przyrodniczy. Od razu można przecież pomyśleć o potędze przyrody, jej trwałości, sile innej niż ludzka, ale też o tym, jak to co naturalne niszczymy. Wyraźnie odczułem te wątki podczas lektury. A równocześnie niemalże wybrzmiewa “a kiedyś to było…”.

Przestroga(?). Nawet nie wiem, czy tak to nazwać. Przestrzeganie ma sens, jeśli groźby lub losu można uniknąć. Ostatnie wersy wybrzmiewają bezwzględnie, niemal brutalnie, trudno zatem powiedzieć, że to przestroga. Bardziej takie kasandryczne wołanie, ze świadomością, że przyszłość i tak się wydarzy.

Ulotność. Trochę skłania mnie do tego lód z początku – kruchy. Gładko przechodzimy potem w refleksję o istnieniu. Dla mnie analogia przejrzysta. Przez to tylko pytanie, skąd aż tyle nostalgii na początku?

 

Podkreślając jeszcze raz, że moja wiedza nie pozwala mi na jakąkolwiek wartościową ocenę oraz powtarzając, że nie odczułem twardej wyrazistości w tym wierszu, muszę przyznać, że trzy powyższe odczucia elegancko się ze sobą zgrały. Największą przepaść dostrzegłem między nostalgią z początku, a groźbą z końca, ale zostawiłeś mosty, po których można próbować przejść. Zastanawia mnie tylko, czy takim mostem miały być też “daktyle”, które mocno się wybijają. Jeśli celem było zasugerowanie, że od teraz zmiana nastroju, to zabieg ciekawy, choć nie wiem, czy w pełni udany.

 

Podsumowując, lepszego sposobu nie znajdę, by to wyrazić, więc sięgnę do metafory. Siadając z herbatą przy oknie w zimowe popołudnie nie towarzyszy mi ostra i jednoznaczna refleksja. To nie moment na tezy publicystyczne, czy walkę w sporze. To jest chwila, w której myśli płyną i nie zawsze są one bardzo pozytywne.

Odczucie (niekoniecznie przesłanie, czy wydźwięk) miałem podobne, jak podczas słuchania znakomitej pieśni Kaczmarskiego “Przeczucie (Cztery pory niepokoju)” – wybacz, ale jestem trochę uzależniony od kojarzenia utworów kontekstowo z innymi utworami. Tam trochę więcej jest konsekwencji w prowadzeniu refleksji, ale i tekst sporo dłuższy.

Słowa kończące tę pieśń brzmią:

Bo za oknem śnieżyca, chichoty i wycie

Przed którymi na próżno chowamy się w życie

Ten niepokój dopadnie nas zawsze i wszędzie

Pamiętamy, co było

Więc wiemy – co będzie.

 

I podobnie wybrzmiewa Twoja końcówka, choć akurat wrzucenie bogiń na sam koniec jest trochę nagłe, nieosadzone. 

Czy zrozumiałem w pełni? Nie wiem. Ale, czy zamyśliłem się poważnie? Owszem. Dla mnie o to właśnie chodzi w poezji :).

 

Dziękuję za tę lekturę!

 

Pozdrawiam!

Miałem mocno zajęte popołudnie i na moment spuściłem oko z Portalu, a tutaj taki piękny pakiet długich komentarzy! Niesamowicie doceniam wysiłek, który wszyscy troje włożyliście w ich napisanie: już czuję, że wielokrotnie będę do Waszych przemyśleń wracał i dojrzewał twórczo. Na razie postaram się odpowiedzieć, jak najrzetelniej potrafię, choć obawiam się, że przy części pytań zawiodę Waszą dociekliwość.

 

Dogsdumpling:

Przede wszystkim nie wierzę, by Ci tu do czegokolwiek brakowało erudycji, skoro sięgasz po zasoby skojarzeń, które niekoniecznie są mi znajome (Canticum Canticorum?). Kasprowicz to owszem, miałem go na uwadze (Olbrzymy świerków padają strzaskane; las się położył na skalisty zrąb…). W jakimś stopniu wiedziałem, że próbując uciekać od dosłowności, mogę popaść w beznadziejne zaciemnienie myśli, a Twoje uwagi niestety zdają się to potwierdzać.

Najpierw jest o tym, że dawnych zim już nie ma; a teraz nagle wizja gniewu przyrody?

A może to zima w sercach ludzi? A może to zima jądrowa? A może (jak już proponowałem wyżej), sięgając daleko w przyszłość, śmierć cieplna Wszechświata? Starałem się oddać ten nieokreślony lęk, że wprawdzie mamy globalne ocieplenie i gdzież się podziały niegdysiejsze śniegi, ale właśnie tymczasem nadchodzi, mniej lub bardziej metaforycznie, zima większa i straszniejsza. Nie upieram się, że wyszło mi to dobrze i czytelnie, tylko wyjaśniam zamysł.

może to tylko moje wyobrażenie, ale czy wtedy zimy nie były czasem trudnym do przetrwania? A w czasach zawieruchy politycznej jeszcze trudniejszym? Skąd to kojenie?

Ależ nie piszę tutaj z perspektywy chłopa pańszczyźnianego czy stołecznej działaczki Proletaryatu, tylko patrioty inteligenta z okresu późnorozbiorowego, który znajdowałby pod Tatrami ukojenie i samotność, zwłaszcza zimą. Kontrastuję to z dzisiejszymi tłumami turystów, którym trzeba tłumaczyć, że w nocy będzie ciemno, w parku narodowym nie ma latarni, a przy ośmiu stopniach na plusie nie wchodzimy na lód. Jeżeli ten sens pierwszej strofy nie okazał się czytelny, to pewnie potem już bardzo trudno uchwycić wątek myśli.

Potem fizyka i zero bezwzględne połączone ze zwrotem do czytelnika. Nie wiem, do kogo odnosi się ten fragment: chciał pomóc ludziom, niech ginie, Pomyślałam sobie o ratowniku górskim, ale dlaczego miałby zginąć? Bo chciał pomóc ludziom?

Jak się zastanowię, może też trochę brałem pod uwagę ratownika górskiego, choćby podświadomie? Jednak przede wszystkim to miał być taki ogólny zwrot do czytelnika, żeby przekazać obawę przed pogarszaniem się sytuacji cywilizacyjnej i poniesieniem krzywd za dobre chęci. Teraz myślę, że może to nawet daleka reminiscencja z Asnyka, który także zestawiał topniejący lód na jeziorze z daremnością szczytnych celów – widzisz, dzięki Tobie otwierają mi się kolejne konteksty.

Na koniec jeszcze te boginie.

Tak, nie tylko Ty o nich piszesz i już widzę, że raczej nie wypaliły. Miałem nadzieję, że myśl będzie klarowna – że uosobienia Prawdy, Dobra i Piękna gdzieś się zagrzebują pode dnem i nie wiadomo, czy jeszcze wychyną – ale wprowadzanie bądź co bądź nowych postaci w ostatnim wersie…

Pozdrawiam Cię serdecznie i raz jeszcze dziękuję za bogactwo przemyśleń!

 

Hayvenie:

Ahoj! (Tu chyba bardziej słowackie niż pirackie). Tetrapodię daktyliczną oczywiście wychwyciłeś bezbłędnie, nie wiem nawet, czy potrzebna Ci była dodatkowa podpowiedź z daktylami. Sporo z akcentów na czwartej sylabie częściowo pozacierałem, więc w sumie nic dziwnego, że te na siódmej wydały się stabilniejsze – ale tego też pilnowałem, żeby zamiast 5+6 nie pojawiło się nagle wszędzie 8+3. Co do tamtego wersu też nie miałem całkowitej pewności, ale uznałem (chyba nazbyt) optymistycznie, że wymuszone rymem “ni lżej” rozpropaguje się do tyłu i akcent padnie na obydwa “ni”.

Ja w tym nie widzę antropomorfizowanego zera bezwzględnego, tylko człowieka określanego jako zero bezwzględne (mniej niż zerooooooo…). Sugeruje to czasownik: on chciał; raczej nie z.b. stało się nim, tylko on jest zerem.

Bardzo ciekawa uwaga! Pierwsze zdanie: raczej tak, dopuszczałem oba warianty, ale też mi się teraz wydaje, że to bardziej naturalny odbiór. Drugie zdanie: raczej nie, bo dla mnie “on” z “on chciał” to odbiorca liryczny, któremu właśnie ma zagrażać to zero bezwzględne i jego (zera) postawę względem niego (czytelnika) referuję zjadliwie jako “chciał pomóc ludziom, niech ginie”. To znaczy – moja własna interpretacja tego fragmentu też jest mocno rozmyta, ale przedstawiam chyba najgrubszą gałąź.

Z tym wierszem mam ogólnie ten problem, że wierszowa w nim jest organizacja (rytm + rymy), ale cała reszta pędzi na złamanie karku (…) Wydaje mi się, że rozmnożenie elementów lirycznych złagodziłoby trochę przejścia między strofami, bo jak na razie, to teraz każda nagle wprowadza jakby znikąd coś nowego (…)

Dużo w tym racji i kto wie, czy nie tego akurat mi brakuje, żeby tworzyć wartościową poezję: jeżeli tak, myśl byłaby naprawdę cenna. Oczywiście potencjalne namierzenie problemu jeszcze nie znaczy, że uda się go zwalczyć, ponieważ wydaje mi się, że to bardzo głęboka trudność twórcza. Zresztą podobną rzecz nieraz zauważałem i w prozie: nawet nader mierni autorzy potrafią znacznie rozbudowywać i wypełniać strony scenami, w których sam nie widziałbym żadnego potencjału. Przykładowo nad Morskim Okiem nie rosną daktyle i co o tym więcej można powiedzieć, nie rosną to nie rosną, szlus. Jakiś postęp uczyniłem, bo dawniej mi wskazywano, że wszystko, co piszę, wygląda jak wybitnie suche sprawozdania, ale chyba jeszcze dużo mam tu do zrobienia.

brakuje miejsca na oddech, na liryzm (jakąś metaforkę? porównanie? epitet?)

Tego jakby nie chwytam. Przecież prawie wszystkie elementy pełnią tu rolę metaforyczną, a co do epitetów, są i zaraz dalej typujesz je jako wadliwe.

tym bardziej, że wybrana przez ciebie prozodia dyktuje szybkie, marszowe tempo 4:4 (nawet wtedy, kiedy zmusza do gwałtownych pauz).

Dobrze wiedzieć, że rozumujesz w tych kategoriach, ale ze względu na rozpaczliwy brak słuchu muzycznego mogę tylko bezradnie rozłożyć czułki.

Z wybranych szczegółów (nie chcę brzmieć obcesowo; jeśli tak wyjdzie, to nie myśl, że się uważam za nie wiadomo kogo – łatwiej się krytykuje cudze niż pisze własne :)):

Nie brzmisz obcesowo, niemal wszystko wydaje mi się tutaj wartościowe i przekonujące, jakkolwiek potrzebowałbym dużo więcej czasu, żeby to rzetelnie przetrawić i odnieść się do konkretnych szczegółów. Na razie co najwyżej wyjaśnię jakich zim – moim zdaniem poprawne, bo przecież piszę o powrocie do zim takich jak tamte, a nie dosłownie tych samych. I w sprawie “nurtu”: gdybym napisał jak w pierwotnej redakcji kiedy ich rytm płynął z nurtem utraty, chyba rozpoznałbyś natychmiast, że odnoszę się w tym miejscu do tworzących pod Tatrami kompozytorów czerpiących pełnymi garściami z dziedzictwa Chopina – zwłaszcza Karłowicza, który zginął w lawinie, ale też Szymanowskiego, a nawet Paderewskiego – ale wydało mi się to wręcz zbyt nachalne (i jak wyżej, chciałem też trochę zatrzeć to 8+3).

Również serdecznie pozdrawiam!

 

Beeeecki:

Dziękuję, napisałeś bardzo ładny, bez mała poetycki komentarz i jest mi dogłębnie miło, że wzbudziłem u Ciebie takie refleksje oraz skojarzenia. Jeżeli potrafię w takim jak Ty czytelniku poruszyć jakieś struny i jesteś w związku z tym gotów odsłonić nam cząstkę swojego jestestwa, to może takie rymowanie ma sens.

Co do szczegółów? Kasandryczność – chyba naturalna, kiedy piszę o większych sprawach, a nie spodziewam się nic realnie zmienić (nie takim wierszykiem), byłaby to przecież szalona duma, ani się nie łudzę, że moja pisanina weźmie “rząd dusz”, ani nie umiałbym z takiej władzy skorzystać. Daktyle – po części most, po części wskazówka, o której pisałem wyżej. Kaczmarski – pewnie, chociaż bardziej Requiem niż Przeczucie. Boginie – chyba to zgodna opinia, że zakończenie wymagałoby jeszcze solidnej pracy.

Również Tobie ponownie dziękuję i ślimaczo pozdrawiam!

Hej, Ślimaku!

 

Dzięki za obszerną odpowiedź. 

 

które niekoniecznie są mi znajome (Canticum Canticorum?)

Podejrzewam, że jednak znajome, tylko może nie łacińska nazwa. Canticum Canticorum to Pieśń nad Pieśniami ze Starego Testamentu; w dosłownym tłumaczeniu Pieśń Pieśni. Skojarzenie wzięło mi się z użytej u Ciebie formy “den dnem” (choć żeby być pedantycznym to odpowiednikiem byłoby dno den, ale mój mózg czasami uruchamia skojarzenia bez mojego świadomego udziału;)) i tego, że pieśń (w dodatku miłosna) i góry mi się ładnie zgrywają, a jak do tego dodać kontekst boski to robi się z tego dość często używane zestawienie pojęć. Pomyślałam sobie, że może użyłeś tej formy na zasadzie kontrastu. Tylko nie mogłam tego wkomponować w resztę treści. 

 

Kontrastuję to z dzisiejszymi tłumami turystów, którym trzeba tłumaczyć, że w nocy będzie ciemno, w parku narodowym nie ma latarni, a przy ośmiu stopniach na plusie nie wchodzimy na lód. Jeżeli ten sens pierwszej strofy nie okazał się czytelny,

Globalne ocieplenie i turyści gdzieś mi tam w głowie zamajaczyli. Zupełnie nie wychwyciłam perspektywy patrioty inteligenta. Więc tylko dopytam, co na tę perspektywę wskazuje? Bo początek sytuuje Ci podmiot liryczny we współczesności (TPN, zmiana klimatu).

There's no medicine for regrets.

Hej jeszcze raz, Pierożko (jeśli mi wolno tak familiarnie)!

Dzięki za obszerną odpowiedź.

Nie ma za co, to przecież dla mnie prezent, że chciałaś się wdać w taki obszerny i zajmujący dialog pod mocno jednak amatorskim wierszydłem.

Podejrzewam, że jednak znajome, tylko może nie łacińska nazwa. Canticum Canticorum to Pieśń nad Pieśniami ze Starego Testamentu; w dosłownym tłumaczeniu Pieśń Pieśni.

Nieźle tutaj przysnąłem, przecież byłem w stanie to odczytać, a tylko się zawiesiłem, że jaka niby kantyczka kantyczek… Niemniej zupełnie nie była kontekstem, który by mnie jakoś nawiódł na tę frazę. Na pewno, tak jak mówiłaś, “człowiek człowiekowi wilkiem”, i może jakaś analogia z wyrażeniem “szczyt szczytów”.

Globalne ocieplenie i turyści gdzieś mi tam w głowie zamajaczyli. Zupełnie nie wychwyciłam perspektywy patrioty inteligenta. Więc tylko dopytam, co na tę perspektywę wskazuje? Bo początek sytuuje Ci podmiot liryczny we współczesności (TPN, zmiana klimatu).

Tak, podmiot liryczny jest zasadniczo usytuowany we współczesności. Pytałaś jednak, dlaczego “ich chłód koił nam wiek niewoli”, a zatem trzeba się zastanowić, o kim podmiot liryczny mówi “nam”, czyli z kim w okresie rozbiorów się porównuje i z czyich idei czerpie dziedzictwo. I tu wydawało mi się jednoznaczne, że mowa o warstwie społecznej, która mogła odkrywać turystycznie zimowe Tatry (“Dawniej to od listopada do maja”…), a nie o chłopach czy biedocie miejskiej, dla których zima była zagrożeniem egzystencjalnym. Oczywiście to także cenna informacja zwrotna, że dla Ciebie nie okazało się to tak czytelne.

nie wiem nawet, czy potrzebna Ci była dodatkowa podpowiedź z daktylami

:DDD Nie skojarzyłem nawet.

dla mnie “on” z “on chciał” to odbiorca liryczny

Ach! Trudno mi to w ten sposób bez dodatkowych wskazówek czytać w sekwencji „dorwie cię, chciał pomóc ludziom, niech ginie”; może gdyby zamienić pierwszy przecinek na dwukropek i skwitować wers wykrzyknikiem…?

Tego jakby nie chwytam. Przecież prawie wszystkie elementy pełnią tu rolę metaforyczną, a co do epitetów, są i zaraz dalej typujesz je jako wadliwe.

Ja tu widzę dużo elementów z rolą symboliczną i aluzyjną. Ale z metafor (które można czytać jako świeże metafory: więc rzeczy typu „lód jest zdradliwy”, „zapadł w sen”, „przyjdą dies irae” nie liczę) to ewentualnie „siła [słów] pozwoli” (a już „siła słów” czy „wiek niewoli” to raczej metonimie, i to dość wytarte), „rytm płynął”, „nurt straty”, „człowiek jest dnem” i może akcja z zerem bezwzględnym.

co do epitetów, są

W pierwszej strofie :) A dalej połączenia przydawkowe widzę już tylko uwarunkowane funkcją, tzn. tworzą one całostki znaczeniowe, a nie rozwinięcie członu nadrzędnego: dni gniewu, wiek niewoli itd. Zero bezwzględne ma potencjał, gdyby pojawił się wyraźniejszy sygnał, że bezwzględne jest cechą charakteru, a nie tylko częścią terminu (a to nam wbija do głowy fizyka na starcie wersu). Zamiana kolejności? Pojawienie się wyraźnej idei (niekoniecznie wyrazu) zera we wcześniejszym miejscu? Teraz o bezwzględności świadczyć mogłoby co najwyżej to „niech ginie”, ale nawet jeśli przypiszemy te słowa zeru, to nie wiem, czy akurat bezwzględność jest określeniem, które przyszłoby mi do głowy, prędzej – obojętność :) To z mojej strony to zgadywanie, żeby nie było – próbuję sobie wyobrazić, co by było, gdybym sam chciał napisać coś takiego i zrobić to tak, żeby (w moim odczuciu) działało.

moim zdaniem poprawne, bo przecież piszę o powrocie do zim takich jak tamte, a nie dosłownie tych samych

Ta część jest okej, moim problemem są ich w dwóch dalszych wersach. One nie mogą się odnosić do innych zim (których – jeszcze lub nigdy – nie ma), a z kolei składnia (przynajmniej w moim odczuciu) blokuje powiązanie tego zaimka z tamtymi zimami. Może to moja drobiazgowość, w każdym razie według mnie niewyrażalny (wiemy, że chodzi o ‘zimy’, ale nie są to zimy nazwane w zdaniu nadrzędnym) podmiot sformułowania ‘jakie były przed laty’ nie jest na tyle (składniowo) uchwytny, żeby można się było do niego dalej odwoływać zaimkiem dzierżawczym :)

Z drugiej strony logiczne zapętlenie: mam wrażenie, że całość sprowadza się do tęsknimy za zimami jakie były wtedy, kiedy były (zapętlenia może nie ma, kiedy okoliczniki czasu potraktujemy jako dopowiedzenia, ale wtedy to ich wydaje się szczególnie mocno wisieć). 

gdybym napisał jak w pierwotnej redakcji kiedy ich rytm płynął z nurtem utraty, chyba rozpoznałbyś natychmiast, że odnoszę się w tym miejscu do tworzących pod Tatrami kompozytorów czerpiących pełnymi garściami z dziedzictwa Chopina

Niestety, chyba bym nie rozpoznał, tak jak być może nie rozpoznaję wielu innych aluzji i dlatego oceniam utwór surowiej niż na to zasługuje – od młodopolski tatrzańskiej wolę futurystów i skamandrytów, a i tam wiele mam jeszcze braków wszędzie :) Ale „z nurtem utraty” z jakiegoś powodu brzmi mi ciekawiej (chociaż może się kojarzyć z rzeką). 

 

Wszystkiego dobrego!

 

Dogsdumpling:

Tak jeszcze dopisuję, bo tymczasem się połapałem w uzasadnieniu Twoich wątpliwości – przyjęłaś naturalne przecież założenie, że mówiąc “nam”, podmiot liryczny ma na myśli całą zbiorowość, ogół Polaków. Wtedy ten fragment o “kojeniu chłodu niewoli” rzeczywiście budzi zastrzeżenia. Nie wpadłem na to wcześniej, bo za mocno skupiłem się na porównaniu obecnych tłumów turystów z ówczesną garstką, które sobie zaplanowałem jako dominantę pierwszej połowy wiersza, ale pewnie należało przewidzieć, że wielu odbiorców przyjmie taki punkt widzenia jak Ty. Ba – może nie tylko należało przewidzieć, ale go po prostu przyjąć, daje mi to teraz do myślenia.

Pozdrawiam!

 

Hayvenie:

może gdyby zamienić pierwszy przecinek na dwukropek i skwitować wers wykrzyknikiem…?

Może?… Na pewno poprawiłoby to czytelność w tym miejscu, ale za to zerwałoby tok wypowiedzi, “bo człowiek jest człowiekowi…” odnosiłoby się jakby do niczego, więc jeszcze się waham.

Ja tu widzę dużo elementów z rolą symboliczną i aluzyjną. Ale z metafor

W sumie tak tego uważnie nie rozdzielałem… Chyba będę musiał sobie poprzypominać jakichś dobrych autorów, dajmy na to Staffa i Miłosza, ale tym razem ze świadomym nastawieniem na wyłapywanie, w jaki sposób konstruują metafory.

Zero bezwzględne ma potencjał, gdyby pojawił się wyraźniejszy sygnał, że bezwzględne jest cechą charakteru, a nie tylko częścią terminu (a to nam wbija do głowy fizyka na starcie wersu). Zamiana kolejności?

Jeżeli siądę do dalszych prac nad tym wierszem, to ostatnia strofa na pewno i tak wymagałaby obszernych przeróbek ze względu na boginie, więc tutaj jakaś zamiana kolejności mogłaby być niezłym pomysłem, dzięki!

Może to moja drobiazgowość, w każdym razie według mnie niewyrażalny (wiemy, że chodzi o ‘zimy’, ale nie są to zimy nazwane w zdaniu nadrzędnym) podmiot sformułowania ‘jakie były przed laty’ nie jest na tyle (składniowo) uchwytny, żeby można się było do niego dalej odwoływać zaimkiem dzierżawczym :)

Wydaje mi się, że rozumiem, co starasz się przekazać, ale w mojej świadomości językowej taka konstrukcja nie stanowi uchybienia i równie łatwo posłużyłbym się nią w prozie – Kanclerz chciał zamówić dla wojska napierśniki, jakich używano dwieście lat temu, kiedy ich utkanie magiczne nie musiało powstrzymywać zaklęć korozyjnych ani kul z muszkietów – a w mowie wiązanej swoboda gramatyczna jest jednak większa.

Ale „z nurtem utraty” z jakiegoś powodu brzmi mi ciekawiej (chociaż może się kojarzyć z rzeką).

Właśnie: tą rzeką, nad którą urodził się Chopin… W każdym razie ja też mogę przeoczać wiele aluzji; kontekst jest oczywisty, gdy ma się go w głowie podczas pisania, więc autorowi czasem trudno uwierzyć, że będzie umykał nawet dobrze przygotowanym odbiorcom. A ten czy inny dodatkowy smaczek przecież nie usprawiedliwia fundamentalnych wad utworu.

Także najlepsze życzenia!

Kto by pomyślał, że można upchnąć w wierszu i Morskie Oko i daktyle. Nie znam się na poezji, ale lektura sprawiła, że przypomniałem sobie niedawna wizytę w Tatrach.

To ni lżej jakoś mi zgrzyta, ale może dlatego, że jestem zwyczajnie zmęczony po tygodniu i trochę się na nim zawiesiłem podczas pierwszego czytania. Za to egzamin z fizyki przepięknie wkomponowany.

Kliczek.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Prawda, wspominałeś niedawno na Shoutboksie, że odwiedziłeś Tatry, i to chyba już w warunkach jesienno-mikstowych? Daktyle są jednak rzucone z kapelusza, bez pogłębionego kontekstu, trochę jako sygnał, że w ostatnich strofach nie będzie sielanki, bardziej jako żart formalny.

Ni lżej zgrzyta Ci nie bez powodu, to znaczy: wydawało mi się, że obciążenie spójników akcentem (ni lepiej, ni lżej zamiast ni lepiej, ni lżej) dla wydobycia oryginalnego rymu i podkreślenia wagi paraleli to dopuszczalny zabieg, ale nie Ty pierwszy dajesz znać, że nie jesteś tego pewien.

Dziękuję za kliczka i pozdrawiam!

Trochę mi tu brakowało fabuły – opisujesz raczej statyczną sytuację, nic się nie dzieje. Ale jeśli potraktować wiersz jako ostrzeżenie, to w porządku, może tak być.

Plus za ekologiczne przesłanie. Nasze Tatry nie są od hodowania daktyli. Wystarczą owce i oscypki.

Mnie też te boginie zaskoczyły. Trochę znikąd się biorą.

O technikaliach się nie będę wypowiadać, bo się nie znam.

Babska logika rządzi!

moje klimaty; klik i ukłony :)

Jak miło widzieć nowe komentarze, bardzo Wam dziękuję za zaangażowanie!

 

Finklo:

Trochę mi tu brakowało fabuły – opisujesz raczej statyczną sytuację, nic się nie dzieje.

Pewnie dlatego, że próbowałem wreszcie napisać prawdziwy wiersz liryczny, bez pierwiastka epickiego. Możliwe, że trochę przeholowałem pod tym kątem, rzecz do przemyślenia.

Plus za ekologiczne przesłanie. Nasze Tatry nie są od hodowania daktyli. Wystarczą owce i oscypki.

Właściwie o tym tak jasno nie pomyślałem, ale masz rację. W jednym z moich opowiadań (tym z konkursu Jima, schowanym na jego życzenie) pojawiała się postać księcia Hohenlohego, który historycznie próbował introdukować w Tatrach wprawdzie nie daktyle, ale różne egzotyczne organizmy. Może mam temat na tyle dobrze przetrawiony, że różne konteksty pchają się już same.

Mnie też te boginie zaskoczyły. Trochę znikąd się biorą.

Lekcja na przyszłość, wielu czytelników zwraca na to uwagę i teraz już wyraźniej widzę, że co innego wrzucić coś znikąd gdzieś w środku tekstu (jak choćby i te daktyle), a co innego w ostatnim wersie.

Wychylam się powolutku ze skorupy i pozdrawiam!

 

Szanowny AS-ie:

słowa aprobaty z Twojej strony niemało dla mnie znaczą; dziękuję za klika; wiele plaskających ślimaczych ukłonów!

Ślimaku, moja antypoetyckość jest tak silna, że nie odróżniam liryki od epiki. Sonet ma czternaście wersów, do czternastu daję radę zliczyć, więc mogę zgadywać, które wiersze podejrzewać o sonetowatość. To jest ten poziom wiedzy. :-)

Babska logika rządzi!

Przypuszczam, że tak naprawdę kojarzysz te terminy i łatwo byś sobie przypomniała, gdybyś miała taką potrzebę, ale tutaj chodziło mi tylko o to, że obecność fabuły jest typowym wyróżnikiem epiki. Główne rodzaje literackie to epika, liryka i dramat, je z kolei dzieli się na gatunki. Gatunki poetyckie typowo zawierające fabułę (np. ballada) uznaje się zwykle za synkretyczne, leżące na granicy między liryką a epiką. Sonet uchodzi za gatunek ściśle liryczny i dlatego krytycy klasycystyczni chcieli Mickiewicza rozszarpać na strzępy za Sonety krymskie, bo kto to widział cykl sonetów z fabułą.

Hmmm. Widzisz, ja w swoich uproszczeniach postrzegam to tak: liryka jest o tym, że się kogoś kocha. A epika o tym, że się kogoś naparza. ;-)

Ale podejrzewam, że Twoja racja jest bardziejsza. 

Babska logika rządzi!

Tak jeszcze dopisuję, bo tymczasem się połapałem w uzasadnieniu Twoich wątpliwości – przyjęłaś naturalne przecież założenie, że mówiąc “nam”, podmiot liryczny ma na myśli całą zbiorowość, ogół Polaków.

Tak było ;) 

Pozdrawiam.

There's no medicine for regrets.

Finklo, statystycznie najpewniej masz rację, ale z jednej strony różne romansidła, których oboje nie czytamy, technicznie należałoby jednak zaliczać do epiki, a z drugiej taka Rota to niewątpliwie liryka.

 

Dogsdumpling, miałem tylko dopisać w tej kwestii, że myśl poszukiwania ukojenia i namiastki wolności w turystyce jest jak najbardziej historyczna, datuje się ją wstecz co najmniej do Wincentego Pola (W góry, w góry, miły bracie, tam swoboda czeka na cię), jeżeli nie do Staszica. Ponownie dziękuję za mnóstwo cennych uwag i pozdrawiam!

Przeczytałem parę dni temu i zastanawiałem się, jak skomentować. W międzyczasie pojawiły się analizy, które z przyjemnością przeczytałem. Jestem pod ich wrażeniem, wiec ograniczę się tylko do stwierdzenia, że wiersz mi się podoba i odpowiada mi jego chropowatość.

Dobijam do biblioteki.

Naprawdę się cieszę, że odpowiada Ci nastrój wiersza i że chciało Ci się poświęcić czas na zastanowienie oraz dojrzenie do komentarza. Potwierdzam, że również jestem pod wrażeniem powyższych analiz i staram się z nich jak najwięcej nauczyć.

Dziękuję za dobicie!

Wydało się, boginie z morskiego oka romansują z zaklętymi rycerzami pod Giewontem. 

Przyjemnie się czytało, poza tym akapitem: a przez to zwiedza się ni lepiej, ni lżej.

delulu managment

Wydało się, boginie z morskiego oka romansują z zaklętymi rycerzami pod Giewontem. 

Przyjemnie się czytało, poza tym akapitem: a przez to zwiedza się ni lepiej, ni lżej.

delulu managment

Takiej interpretacji mimo wszystko nie mogłem przewidzieć, ale gratuluję pomysłowych skojarzeń! Co do tego wersu (zakładam, że pisząc “akapit”, masz tu na myśli wers), to oczywiście cenna informacja zwrotna, że dla ucha przynajmniej części czytelników nie gra. Dziękuję za wizytę i komentarz!

Nowa Fantastyka