- Opowiadanie: charon19 - Kronika Mag Mell - Nieznana historia

Kronika Mag Mell - Nieznana historia

Witam,

widzę, że całe rozdziały mojej powieści nie cieszą się zainteresowaniem, dlatego teraz wrzucam niezależne opowiadanie ze świata, który kreuje. Oczywiście, opowiadanie jest fajne, gdy zna się treści, które staram się udostępniać, więc zachęca wszystkich żeby się z nimi zapoznać :)
Poniżej załączam linki:
 

Rozdział 1 – https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33777

Rozdział 2-  https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33780

Rozdział 3 – https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33790

Rozdział 4- https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33799
        Rozdział 5 – https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33888

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kronika Mag Mell - Nieznana historia

NIEZNANA HISTORIA

 

 

Chłopiec o jasnych, krótko ściętych włosach szedł korytarzem oświetlonym pochodniami, rytmicznie podrzucając jabłko. Charakterystyczną ciszę panującą o tych godzinach w twierdzy klasztoru  Rennen zagłuszały odgłosy łapanego owocu.

Młodzieniec kroczył równym krokiem, patrząc przed siebie. Mieszkał tu już tak długo, że dawno przestał zwracać uwagę na architekturę: szeregi korytarzy w świetle pochodni, niezliczone drzwi, proste obrazy, rzeźby i gobeliny. To wszystko zachwycało go, gdy przed laty trafił do Rennen; teraz, po tylu latach, wprowadzało raczej w melancholijny nastrój.

– Długo będziesz podrzucać to jabłko? – odezwał się chłopiec o kruczoczarnych włosach sięgających ramion. Jego jasna cera, rozświetlona pochodniami, dawała nienaturalny efekt.

– Aż mi się nie znudzi – odparł nonszalancko jasnowłosy, wychodząc na krużganek.

Kruczoczarny nie odpowiedział; wsunął dłonie do kieszeni i powędrował za towarzyszem w kierunku klasztornej kaplicy.

Po paru minutach stanęli przed masywnymi wrotami prowadzącymi do kaplicy. Drewniana konstrukcja, okuta srebrnymi symbolami, budziła dreszcz na samą myśl o tym, co za chwilę poczują.

Kaplica była najbardziej zagadkowym miejscem w całym klasztorze. Nie tylko wydawała się najsolidniejszym budynkiem, lecz także powodowała osobliwe uczucie słabości, zwłaszcza gdy przebywało się w środku.

– Wchodzimy? – zagadał kruczoczarny, gdy tylko jego kompan przestał podrzucać jabłko.

– Nienawidzę tego miejsca – wzdrygnął się.

– Nie tylko ty – skwitował chłopiec i naparł całym ciężarem na wrota.  

Pisk przeszył powietrze, a zza wrót wylała się fala ciepła i światła. Chłopcy z wyraźnym oporem weszli do środka, zamykając za sobą wrota. Spokojnym krokiem, przyzwyczajając się do nieprzyjemnego uczucia, ruszyli w kierunku srebrnego ołtarza po drugiej stronie kaplicy.

– Jeffrey? – zdziwił się kruczoczarny, gdy dostrzegł postać o jasnych, potarganych włosach siedzącą na ławie przed ołtarzem.

– Tom? Charon? – postać nagle się odwróciła, rozjaśniając twarz promiennym uśmiechem. – Stary też chce z wami rozmawiać?

– Wiesz, że lepiej na Mistrza Akaryna nie mówić „stary” – Tom pokręcił głową i usiadł na ławie.

– No to znów jesteśmy w komplecie – uśmiechnął się Charon, po czym ugryzł jabłko i również usiadł.

– Jak myślicie? Mistrz Akaryn znowu chce nas gdzieś wysłać? – Jeffrey na te słowa delikatnie się skrzywił.

Charon, choć był zajęty jedzeniem jabłka, od razu to dostrzegł.

– Co jest, Jeffrey? – uśmiechnął się. – Masz coś ciekawszego do roboty?

Jeffrey nic nie powiedział. Delikatnie się zarumienił i wzruszył ramionami.

– Chyba wszyscy wiemy, co Jeff ma do roboty – wtrącił Tom. – Albo raczej: z kim.

– No tak! – krzyknął Charon. – Ktoś tu woli spędzać czas z dziewczyną niż z kumplami!

– Dajcie spokój! – Jeffrey poczerwieniał jeszcze bardziej. – Aż tak dużo czasu z nią nie spędzam.

– Dobrze was widzieć w radosnym nastroju.

Na te słowa chłopcy poderwali się natychmiast. Znajomy głos, który dobiegł z bocznych drzwi kaplicy, był głęboki i bardzo męski. Postać, która wyłoniła się z boku, miała na sobie luźny, czarny płaszcz, zasłaniający sylwetkę.

Mag zbliżył się do chłopców, opierając się o długi, drewniany kij. Mimo że wydawał się bardzo młody, zawsze chodził o lasce; w ciemnych szatach budził w klasztorze i konsternację, i ciekawość.

– Domyślacie się, po co was wezwałem? – Akaryn spojrzał na chłopców ciemnymi oczami, uważnie obserwując ich zachowanie.

– Pewnie znowu chcesz nas gdzieś wysłać – stwierdził spokojnie Tom, nie spuszczając wzroku z Mistrza.

– Dokładnie – głos, głęboki i niepasujący do młodej twarzy, rozbrzmiał w kaplicy. – Siadajcie i skupcie się. – Chłopcy zajęli miejsca na ławie. – Mistrz Sylvenith został poproszony o odnalezienie pewnego maga…

– O! Znowu z Mistrzem Sylvenithem? – Jeffrey, spiorunowany ciężkim spojrzeniem Akaryna, natychmiast spuścił głowę.

– Jak już mówiłem… – Akaryn zmierzył ich wzrokiem. – Mistrz Sylvenith tropi pewnego maga. Podejrzewa nawet, że wie, gdzie się ukrywa. Bardzo dobrze wspomina wasze ostatnie przygody – zaakcentował. – Poprosił, byście do niego dołączyli. – Chłopcy patrzyli na maga w czerni z wyraźnym zadowoleniem. – Oczywiście, klasztor wyraził zgodę, ale pod pewnym warunkiem. Spotkacie się z Mistrzem w wiosce oddalonej o trzy dni drogi stąd. Jeśli będziecie wcześniej – czekacie. I pod żadnym pozorem, powtarzam: pod żadnym pozorem, nie działacie na własną rękę. To ma być proste zadanie. Idziecie tam jako wsparcie. Zrozumiano?

– Oczywiście, Mistrzu – odpowiedzieli jednocześnie.

– Doskonale. Udajcie się do zbrojowni – tam mnisi wydadzą wam potrzebny ekwipunek. Wyruszacie dziś o zmroku.

 

***

 

Przyjaciele równo o zmroku przekroczyli główną bramę klasztoru i ruszyli w stronę wyznaczoną na mapie. Jechali w nowych, idealnie dopasowanych czarnych szatach, na czarnych koniach, znikając w nocnej ciemności. Kaptury wyrównywały sylwetki, sprawiając, że wyglądali niemal identycznie. Ale Charon był wyjątkiem: przy jego siodle tkwiły dwie pochwy – miecze, zawsze gotowe do działania.

Zaciągnięte kaptury skrywały twarze, budując aurę tajemnicy. Poruszali się płynnie i pewnie; konie brały równy krok, a noc ustępowała przed nimi cicha, rozcinana tylko tętentem kopyt.

Choć wygląd sugerował jedność i determinację, każdy niósł własne myśli i obawy, ukryte pod spokojem twarzy. Jeffrey, Tom i Charon zostawili za sobą bezpieczne mury klasztoru, wyruszając w nieznane, którego finał mógł być równie nieprzewidywalny jak noc, w której się zaczął.

 

***

 

Chłopcy zatrzymali się na niewielkim wzgórzu i spojrzeli przed siebie. Mimo zmierzchu osadę, do której mieli się udać, było dobrze widać. Najpierw dostrzegli pomarańczowoczerwoną łunę migoczącą na horyzoncie. Gdy zbliżali się do zabudowań, do nosów dotarł wyraźny zapach palonego drewna; oczy zaszczypało, popłynęły łzy od dymu.

– Co tam się dzieje? – Jeffrey wytarł oczy w rękaw.

– To nie wygląda dobrze – zauważył Charon.

Trójka jeźdźców wpatrywała się z pagórka w pobliską osadę, nad którą wznosiły się języki płomieni i słupy dymu. Choć zapadał zmierzch, światło bijące z dołu mówiło jedno – wszystko płonie.

– Jedźmy tam – rzucił sucho Charon, patrząc na pożogę.

– I co mamy zrobić? – krzyknął Tom.

– Cokolwiek. Przecież nie będziemy tylko się przyglądać?

– Zabroniono nam reagować – przypomniał Tom. – Mamy być tylko wsparciem i sami nie działać.

– A jeśli tam jest Mistrz? – oburzył się Charon. – Jeśli potrzebuje naszej pomocy? Mamy tak stać i patrzeć na tę rzeź?

– A jeśli go nie ma i to ten tropiony mag szaleje? – Tom nie dawał za wygraną.

– Jest nas troje – zaczął Charon.

– Nie możemy! Akaryn jasno nam to powiedział!

– I mamy stać i się przyglądać, nie wiedząc, co się tam dzieje? Może Mistrz potrzebuje naszej pomocy, może ludzie jej potrzebują. Chyba nie po to jesteśmy magami, żeby stać biernie i debatować nad słusznością wyborów! – argumentował Charon, próbując przekonać towarzyszy.

– Charon ma rację – wtrącił Jeffrey, głosem aż nadto poważnym. – Też nie jestem zadowolony z obrotu spraw, ale nie mamy wyboru.

– We trzech damy radę – Charon wyjechał przed braci. – Potrafimy współpracować i już nie raz to robiliśmy. Zaskoczymy go.

– Coś czuję, że będziemy tego żałować – Tom z dezaprobatą pokręcił głową.

Bracia ruszyli naprzód, zbliżając się do osady, która odsłaniała coraz więcej szczegółów. Płonęła większa część zabudowań: drewniane domy kryte strzechą, spichlerze, płoty. Choć była już późna godzina, dookoła było jasno jak za dnia, a żar i duszność uderzały falą. Uparty dym wciskał się w płuca i odbierał nadzieję na oddech.

Zdezorientowani ludzie, którym udało się uciec, biegli w każdym kierunku, byle dalej od zagrożenia i szaleńca, który je rozpętał. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia – zginęli w płomieniach albo udusił ich dym.

Wśród zgiełku na małą polanę przed kolejnym płonącym domem wyszedł mężczyzna. Krzycząc i śmiejąc się, wymachiwał dłońmi, z których buchały kolejne ogniste pociski; jego szaleństwo nie miało końca. Następne budynki zajmowały się ogniem. Mężczyzna w skórzanym kubraku padł na kolana w spazmatycznym uśmiechu.

– Palcie się! Nie ma już nadziei! Zniszczyliście wszystko! Wy, przeklęta ludzka raso! – wrzeszczał głosem przepełnionym szaleństwem i rozpaczą.

 

*

 

– Słyszeliście to? – głos Toma był niepewny. – To jakiś szaleniec.

– Do tego silny, ale powinniśmy sobie z nim poradzić.

Chłopcy jak na komendę zeskoczyli z koni i podbiegli na środek, ustawiając się w wypracowanym szyku: Charon na czele, kilka kroków przed Jeffreyem, a Tom z tyłu.

– Ej, ty! – krzyknął Charon. – Co ty wyprawiasz?

– Mordercy… niegodziwcy… diabły w ludzkich skórach.

– Że to niby my? – Jeffrey zrobił swój charakterystyczny, głupkowaty grymas.

– Palcie się, gińcie…

Ognista kula runęła prosto w nich i rozprysła się o niewidzialną tarczę, którą Tom postawił przed Charonem. Szaleniec spojrzał na przeciwników rozbawiony; jego obłęd wyszedł na wierzch.

– Diabły, mordercy, niegodziwcy! – wrzeszczał, a twarz wykrzywił spazm uśmiechu.

Zaraz potem poleciała następna seria ognistych kul. Tym razem bracia nie próbowali blokować – pociski były silne, czuć było, że mag ładuje w nie, ogromne ilości energii. Lepiej było zejść z toru.

Bez słowa ruszyli do akcji. Jeffrey i Charon rozeszli się szeroko, biorąc przeciwnika w kleszcze. Tom przesunął się bliżej Jeffreya, by mieć czyste pole widzenia na obu i na maga.

Szalony mag rozejrzał się i zaśmiał. Nie zdążył już nic wykrzyczeć: Charon, otoczony biało-niebieską poświatą, z dwoma mieczami w dłoniach, w ułamku sekundy doskoczył, tnąc pchnięciem z przodu.

Szaleniec uśmiechnął się szerzej. Prostym kopnięciem od spodu trafił w klingę, wybijając Charona z rytmu, po czym przeszedł do ataku. Kopnięcie z półobrotu, mierzone w żebra, ściął go z nóg.

Jeffrey, widząc, że przyjaciel ma kłopoty, odpalił z dystansu. Dwa pioruny z trzaskiem zwaliły się na szaleńca, przerywając mu ruch i uniemożliwiając dokończenie techniki nad powalonym chłopcem. Ataki trafiły, lecz mag zachwiał się tylko na moment. Otoczył się ognistą aurą i ruszył wolnym krokiem w stronę chłopaka o potarganych włosach.

– Mordercy, niegodziwcy, diabły… – mruczał; uśmiech nie znikał z twarzy.

– Trzymasz się, Jeff? – zawołał Tom, widząc, że Jeffrey cały czas naciska.

– Średnio. A ty?

– Próbuję wedrzeć mu się do głowy, ale musicie go bardziej osłabić!

Charon, dźwigając się z ziemi, znów oblał ciało poświatą. Widząc, że błyskawice Jeffreya nie robią wrażenia, zaklął pod nosem i zaatakował od tyłu, licząc, że pozostanie niezauważony. Nic z tego. Gdy tylko pchnął miecz, pod żebrami wybuchł ból – cios, kopnięcie, szybkie jak syk. Szaleniec zignorował Jeffrey’a i rzucił się na Charona; pięść, obciągnięta ogniem, trafiła czysto. Charon padł po raz drugi – tym razem bez przytomności.

– Drażnisz mnie – syknął szaleniec do Jeffreya, biorąc kolejny atak na ognistą tarczę.

Gwałtownie dmuchnął; ognista kula pomknęła w chłopca, ale Jeffrey zareagował natychmiast i zszedł z toru. Szaleniec jeszcze raz, bez zająknięcia:

– Mordercy, niegodziwcy, diabły!

Złożył skomplikowaną pieczęć. Wokół pola walki buchnął pierścień ognia, zamykając wyjścia. Wszystko nie trwało już długo. Z kręgu wysunęły się ogniste łapy; chwyciły Toma i Jeffreya i w jednej chwili odebrały im przytomność.

– Płońcie! – zaśmiał się, patrząc, jak jego technika powoli wyciska z nich życie.

– Dość tego – dobiegł głos zza jego pleców.

Szalony mag gwałtownie się odwrócił. W cieniu ognia stała wysoka postać.

– Mordercy, niegodziwcy, diabły…

– Nie mam na to czasu.

Nieznajomy brzmiał spokojnie. Złożył dłonie jak do modlitwy. Starannie, bez pośpiechu, lustrując okolicę, wykonał pieczęć.

Najpierw spadł deszcz – twardy i intensywny – a po chwili wszystko zamarzło.

 

***

 

– Co z nimi? – wysoki mężczyzna zagadnął do młodej dziewczyny wychodzącej z jasno oświetlonego pomieszczenia.

– Mocno oberwali – dziewczyna miała zmęczony głos. – Najbardziej ten krótko ścięty. Połamane żebra, sporo krwiaków, do tego całkowicie wypompowany z energii. Ma dużo szczęścia, że żyje.

– Kiedy się obudzi?

– Trudno stwierdzić.

– A co z pozostałą dwójką?

– Podobnie – wzruszyła ramionami. – Całkowicie wypompowani z energii, a do tego liczne poparzenia. Obudzą się, jak tylko zregenerują trochę energii.

– Dziękuję za twoją pomoc.

– Daj spokój, Sylvenith. To już nie pierwsi chłopcy z Rennen, których muszę składać do kupy – uśmiechnęła się ciepło i powędrowała w głąb izby.

Mistrz Sylvenith chwycił czarny płaszcz i wszedł do pokoju, w którym leżało trzech rannych. W powietrzu unosił się zapach ziół i nagrzanej żywicy; przy ścianie stała miednica z wodą, a lampa olejna dawała stałe, żółte światło. Uważnie spoglądając na chłopców, wykrzywił twarz w lekkim grymasie.

– Głupcy, nawet nie wiecie, ile mieliście szczęścia.

Nikt nie odpowiedział.

Ranni leżeli na łóżkach ze starannie założonymi opatrunkami. Wzrok maga powędrował do chłopca o jasnych, krótko ściętych włosach. Ten z całej trójki wyglądał najgorzej. Leżał nieruchomo, a bandaże przykrywały niemal każdą część ciała. Blada twarz, pozbawiona oznak życia, robiła wstrząsające wrażenie.

Mag obejrzał każdego z nich po kolei, sprawdzając tętno, oddech i poziom energii. Pierwsza dwójka powoli się regenerowała, instynktownie wykorzystując do tego odzyskiwaną energię. Z trzecim było najgorzej: balansował na granicy życia i śmierci, a odniesione obrażenia wymagały ogromnych nakładów energii do regeneracji. Chłopak, choć dobrze wyszkolony, potrzebował teraz czasu.

Sylvenith usiadł na drewnianym krześle w kącie izby, wyprostował nogi, podłożył dłonie pod brodę i pogrążył się w zadumie.

 

*

 

Cichy jęk przerwał zadumę Sylvenitha. Mag spojrzał przed siebie, dostrzegając nieznaczny ruch. Spokojnie wstał z krzesła i zbliżył się do łóżka.

– Nic nie mów – odezwał się łagodnie. – Jesteś w szpitalu. – Kruczoczarny chłopak jęknął, próbując złapać oddech. – Skup się teraz, Tom. Jak najszybciej kieruj energię w obrażenia, inaczej ból będzie nie do zniesienia.

Chłopak porozumiewawczo skinął głową i stłumił kolejny jęk. Sylvenith skupił uwagę na jego ciele i wyczuł powolny przepływ energii.

– Bardzo dobrze – pewny głos maga brzmiał troskliwie. – Za kilka godzin będziesz w stanie mówić. Teraz tylko koncentracja i regeneracja.

Kolejny jęk dobiegł z sali, tym razem z łóżka pośrodku. Mag bez wahania podszedł do następnego pacjenta. Blada postać o rozczochranych włosach patrzyła szeroko otwartymi, wystraszonymi oczami. Sylvenith mimowolnie się uśmiechnął.

– Zawsze powtarzałem, że u ciebie odwaga wyprzedza rozsądek – jego głos, o dziwo, był ciepły i pełen współczucia. – Nic nie mów. Jesteś w szpitalu. Skup się na obrażeniach i odzyskaj choć minimalny poziom energii, inaczej ból będzie cię rozrywał.

Jeffrey nie odpowiedział, nawet się nie poruszył, ale Mistrz wyczuł delikatny przepływ energii w jego ciele. Uśmiechnął się krótko i skinął głową, po czym wrócił na miejsce. Usiadł, patrząc na chłopców w skupieniu.

Po kilku godzinach stan dwóch pierwszych wyraźnie się poprawił. Ruch jednego z nich przykuł uwagę maga. Tom niepewnie podniósł się na łóżku i rozejrzał po izbie, po chwili skupiając wzrok na opatrunkach.

– Nie wiem nawet, co mam powiedzieć – zaczął niepewnie.

– Nie dziwi mnie to – Sylvenith zbliżył się do chłopca. – Poważnie przeliczyliście siły.

– Przepraszam…

– Porozmawiamy o tym, gdy dojdziecie do siebie.

– Co z Jeffreyem i Charonem?

– Żyję – dobiegło z łóżka pośrodku. – Boli jak cholera, ale przynajmniej już wiem, gdzie jestem.

– Charon niestety oberwał poważniej. Jeszcze nie odzyskał przytomności. A teraz cisza i odpoczywajcie. O tym, co zaszło, porozmawiamy, gdy będziecie w komplecie.

W izbie zapadła cisza. Słychać było tylko oddechy i cichy syk lampy. Tom i Jeffrey, odzyskawszy przytomność, skupili się na kierowaniu zregenerowanej energii w najgorsze urazy. Do pełnej sprawności zostało im jeszcze kilka dni, ale teraz liczyło się opanowanie bólu i zaleczenie najcięższych ran.

 

*

 

Głośny jęk i próba zaczerpnięcia powietrza przeszyły izbę, wzbudzając uwagę wszystkich obecnych. Mistrz Sylvenith zbliżył się do łóżka, z którego dobiegały kolejne stłumione odgłosy.

– Uspokój się – spojrzał na chłopca próbującego się podnieść. – Powiedziałem, żebyś się uspokoił! – podniósł głos, gdy tamten zignorował polecenie.

– Nic mi nie jest – wyszeptał chłopak, nieudolnie maskując grymas bólu.

– Wręcz przeciwnie – głos maga stwardniał. – Masz połamane żebra i inne kości, a na dodatek jesteś całkowicie wypompowany z energii…

– Co z Tomem i Jeffreyem? – Chłopak zignorował słowa Mistrza. – Żyją?

– Tak, żyjemy – odezwał się Jeffrey, podchodząc do łóżka przyjaciela. – O stary, okropnie wyglądasz! – parsknął śmiechem.

– Szkoda, że nie widzisz siebie…

– Dziwię się, że w takiej chwili trzymają się was żarty – mruknął kruczoczarny Tom, wyraźnie przygnębiony.

Sylvenith pokręcił głową i znów skupił się na Charonie.

Nie do wiary – przemknęło mu przez myśl. – Jego ciało pochłania ogromne ilości energii z otoczenia… Jak to możliwe? Nawet najlepiej wyszkoleni magowie nie regenerują się tak szybko. To pewnie zainteresuje Akaryna.

– No dobrze – przeszedł na głos. – Skoro już jesteście w komplecie i nadal macie w głowach ignorowanie poleceń, czas porozmawiać o tym, co zaszło. – Chłopcy posmutnieli. – Co wam strzeliło do głów, żeby atakować tego maga?! Czy nie dostaliście jasnych wytycznych?!

– No, ale… – zaczął Jeffrey.

– Cisza! – ryknął Sylvenith; barwa jego głosu nie pozostawiała wątpliwości. – Nie macie pojęcia, ile mieliście szczęścia, a skutki waszej lekkomyślności będziecie odczuwać jeszcze kilka dni. Nosz, kurwa mać… – puściły mu nerwy; skumulowana wściekłość wylała się ze zdwojoną siłą. – Gdybym nie pojawił się na czas, bylibyście martwi! Jak mogliście nie dostrzec, że to nie zwykły szaleniec, tylko wyjątkowo niebezpieczny psychopata opętany magią ognia?!

– Myśleliśmy, że damy radę – wyjąkał Charon.

– Z sorcererem? Magiem ognia potrafiącym przywoływać żywy ogień?

– Kim? – zdziwił się Jeffrey.

– To specyficzny mag ognia – wyjaśnił Tom. – Bardzo rzadki i bardzo niebezpieczny…

– Dokładnie – przytaknął Sylvenith. – Tylko nieliczni magowie mają z nim szansę. Na waszym poziomie jedyne, co mogliście zrobić, to uciekać i nie oglądać się za siebie!

– Ale ci ludzie w tej wiosce…

– Zrozumcie wreszcie, że nikomu nie pomożecie, jeśli dacie się zabić! Mieliście czekać na mnie i obserwować!

– Jak giną ludzie?! – Charon nie wytrzymał.

– Taki jest świat. Ludzie ginęli, giną i będą ginąć. Trójka lekkomyślnych adeptów tego nie zmieni! Myślałem, że już udało mi się wpoić wam tę zasadę, ale widzę, że jednak nie!

– Nie po to jesteśmy magami, żeby biernie się przyglądać! – Charon nie ustępował.

– Dość! Będziecie robić dokładnie to, co wam się każe i nic ponadto. Żaden z was nie jest jeszcze na poziomie, który pozwala podejmować samodzielne decyzje. A po tym, co dziś zobaczyłem, widzę, jak wiele wam do tego brakuje. Bycie magiem nie polega na pochopnych gestach. Czasem lepiej się wycofać i żyć, niż zginąć w bezsensownym akcie bohaterstwa. Martwi nikomu nie pomogą. Jutro rano wracamy do Rennen, więc radzę przygotować się do drogi.

– Rozumiemy, że Wielki Mistrz się o tym dowie? – głos Toma drżał.

– Wiecie, że muszę poinformować klasztor o wszystkim.

– Tak, wiemy – odpowiedzieli równocześnie, ze spuszczonymi głowami.

– Dobra, głowy do góry. Wyciągnijcie wnioski z tej lekcji, a ja postaram się was jakoś wybronić u starego. – Na te słowa chłopcy odpowiedzieli szerokimi, tym razem szczerymi uśmiechami.

 

 

Koniec

Komentarze

Hej

Tak tylko podpowiem, że w zdobywaniu czytelników pomaga zasada wzajemności, więc czytaj i komentuj teksty innych, to zwiększysz szansę, że zajrzą i do Ciebie.

Hej

Tak tylko podpowiem, że w zdobywaniu czytelników pomaga zasada wzajemności, więc czytaj i komentuj teksty innych, to zwiększysz szansę, że zajrzą i do Ciebie.

Dzięki za wskazówkę! jak tylko czas pozwoli to coś pomyślę

Nowa Fantastyka