- Opowiadanie: Wachu - Hrabina

Hrabina

Opo­wia­da­nie dzie­li z moim po­przed­nim tek­stem, “Na szla­ku”, świat przed­sta­wio­ny i bo­ha­te­rów, ale nie po­zo­sta­je z nim w żad­nym ciągu przy­czy­no­wo-skut­ko­wym i na­le­ży je roz­pa­try­wać jako od­ręb­ny utwór, a nie pre­qu­el lub se­qu­el.

Podobieństwo do pew­nej po­sta­ci hi­sto­rycz­nej jest za­mie­rzo­ne :) 

 

Czy­tel­ni­kom, któ­rzy lubią cięż­ką mu­zy­kę, chciał­bym pod­po­wie­dzieć, aby pod­czas lek­tu­ry po­słu­cha­li utwo­rów, które to­wa­rzy­szy­ły mi pod­czas pi­sa­nia:

 

Tri­sta­nia – Even­fall

XIII Sto­le­ti – Eli­za­beth

Ba­tho­ry – Mes­sen­ger.

 

Serdecznie dziękuję Ambush za betowanie i wartościowe uwagi, pomocne w doszlifowaniu opowiadania.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Hrabina

Po­ry­wi­sty, prze­szy­wa­ją­cy wiatr niósł ze sobą tu­ma­ny śnie­gu i dro­bin­ki lodu, okle­jał twa­rze szkli­stą, szczy­pią­cą po­kry­wą.

„Nie uj­dzie­my” po­my­ślał Ra­da­gast. „Nie ma szans”. Cią­gnął za uzdę oku­la­wio­ne­go, prze­stra­szo­ne­go wa­ła­cha, brnąc z tru­dem w kop­nym śnie­gu. Po­mi­mo do­tkli­we­go zimna, po­tęż­nie pocił się z wy­sił­ku i ze stra­chu.

Od tyłu, od do­li­ny, po­now­nie roz­le­gło się wycie licz­nych wil­czych gar­dzie­li. Nie mi­nę­ło pięć ude­rzeń serca, a z ciem­no­ści po pra­wej wiatr przy­niósł da­le­ką jesz­cze, ale prze­ra­ża­ją­co wy­raź­ną od­po­wiedź, płacz­li­wą i groź­ną skar­gę ko­lej­ne­go po­lu­ją­ce­go stada. Nessa, prze­dzie­ra­ją­ca się z przo­du przez zaspy, za­trzy­ma­ła się w pół kroku.

– Sły­sza­łeś? – syk­nę­ła w na­pię­ciu. – Ko­lej­na wa­ta­ha! Szyb­ciej, szyb­ciej! – Ru­szy­ła pod górę jesz­cze prę­dzej, sa­piąc ze zmę­cze­nia.

– Dokąd? – krzyk­nął roz­pacz­li­wie w za­dym­kę i mrok, w któ­rym zni­kła jego to­wa­rzysz­ka. Uwie­sił się koń­skiej uzdy, żeby nie osu­nąć się twa­rzą w śnieg.

– Przed sie­bie! – do­biegł go nie­wy­raź­ny krzyk z za­mie­ci. Ze­brał reszt­ki sił i po­czła­pał za nią.

Wszyst­ko szło do­brze aż do ze­szłe­go wie­czo­ru, gdy wil­czy gon wpadł na ich trop. Z po­cząt­ku nie prze­ję­li się za bar­dzo, dwój­ka uzbro­jo­nych po zęby kon­nych mogła prze­cież śmia­ło sta­wić czoła nawet kilku wy­głod­nia­łym ba­sio­rom. Poza tym, jeśli wziąć pod uwagę inne stwo­rze­nia, snu­ją­ce się po pust­ko­wiach Po­gra­ni­cza, wilki wcale nie były takie naj­gor­sze. Tak im się przy­naj­mniej wtedy wy­da­wa­ło.

Z cza­sem do pościgu do­łą­cza­ły ko­lej­ne osob­ni­ki. Wycie dra­pież­ni­ków do­bie­ga­ło z róż­nych stron. O świ­cie gon był już tak bli­sko, że wy­da­li stadu bitwę na za­mar­z­nię­tym je­zio­rze, nie wi­dząc żad­ne­go in­ne­go spo­so­bu na uciecz­kę. Szy­jąc z kusz w ma­ja­czą­ce w po­ran­nej sza­rów­ce ru­cho­me syl­wet­ki, tra­fi­li trzy duże okazy. Sza­leń­czo wy­głod­nia­łe stado rzu­ci­ło się na swo­ich ran­nych to­wa­rzy­szy, po­że­ra­jąc braci i sio­stry z wście­kłą gwał­tow­no­ścią. Rady i Nessa wy­ko­rzy­sta­li oka­zję i zwięk­szy­li nieco dy­stans, ale i tak pod wie­czór mu­sie­li zabić słab­sze­go konia i po­zo­sta­wić go na pa­stwę gonu, żeby kupić sobie jesz­cze tro­chę czasu. A potem przy­szła burza śnież­na, taka, jakie zda­rza­ją się je­dy­nie w tych stro­nach, z go­dzi­ny na go­dzi­nę na­bie­ra­ją­ca dzi­kiej mocy. Nic pra­wie nie wi­dząc, po­błą­dzi­li jesz­cze bar­dziej. I tak szli, wciąż przed sie­bie, wciąż w górę, pro­sto w nie­zna­ne, tra­cąc siły, wlo­kąc za sobą oku­la­wio­ne­go konia i my­śląc o ostat­nich czte­rech beł­tach do kuszy, które im pozo­sta­ły.

– Wio­ska! – Wiatr przy­niósł gdzieś z góry głos dziew­czy­ny. Rze­czy­wi­ście, po pra­wej i po lewej z za­dym­ki wy­ło­ni­ły się nie­wy­raź­ne za­ry­sy zruj­no­wa­nych, dawno opusz­czo­nych chat, pa­trzą­cych w ich stro­nę ciem­ny­mi ocza­mi okien. Po­za­pa­da­ne dachy i po­prze­krzy­wia­ne gro­te­sko­wo ścia­ny z grubo cio­sa­nych bali nie zdzi­wi­ły ich za­nad­to i ani na chwi­lę nie obu­dzi­ły na­dziei – w końcu w oko­li­cy od pra­wie pół­to­ra wieku nie miesz­kał już nikt. I wła­ści­wie całe szczę­ście – lu­dzie, któ­rzy po­zo­sta­li na Po­gra­ni­czu po za­koń­cze­niu wojny by­wa­li jesz­cze gorsi niż wilki. 

Nessa zatrzymała się trawiona rozterką – iść dalej czy szukać schronienia w zabudowaniach? Rady chciał ją pospieszyć, ale nie zdążył otworzyć ust. Spomiędzy chałup rozległo się wycie, a dwie sekundy później zza najbliższego węgła wyszła chuda, szara wilczyca. Z mrożącym krew w żyłąch warkotem odsłoniła kły. Rady wiedział, że nie zdoła się obronić. W dziecinnym geście zasłonił twarz przedramieniem, drugą ręką starając się utrzymać za uzdę szalejącego konia…

Wilczyca skoczyła, w tym samym momencie rozległ się odgłos zwalnianej cięciwy. Bełt trafił zwierzę w okolice karku, zbijając je z toru lotu tak, że otarło się tylko o chłopaka i padło w śnieg obok niego, dogorywając. Popatrzył szeroko otwartymi oczyma na towarzyszkę, która trzęsącymi się dłońmi napinała kuszę.

– Idź dalej! – krzyknęła. – Zostać tu znaczy umrzeć! 

Czu­jąc, że słab­nie, chwy­cił garść śnie­gu i na­tarł nim sobie szyję i kark. Uczu­cie zimna na spo­co­nej, roz­pa­lo­nej skó­rze obu­dzi­ło w nim ostat­nie po­kła­dy ener­gii. Szli, cią­gle szli, w górę i w górę, ści­ga­ni coraz bliż­szym wy­ciem. Zo­sta­wi­li za sobą ostat­nie za­bu­do­wa­nia wsi i ostat­nie reszt­ki na­dziei. Ile jesz­cze? Mila? Pół­to­rej? A potem upad­ną i nie będą mieli siły się pod­nieść, a wy­głod­nia­łe, zę­ba­te pasz­cze po­szar­pią ich ciała, ro­ze­rwą mię­śnie i zliżą ze śnie­gu go­rą­cą, pa­ru­ją­cą krew…

– Zamek!

– Co? – Nie mógł uwie­rzyć w to, co usły­szał.

– Zamek! – W gło­sie Nessy po­brzmie­wa­ły nuty sza­lo­nej ulgi.

Z sy­pią­cej gru­by­mi pła­ta­mi śnie­gu ciem­no­ści wy­ło­nił się wy­so­ki, zwień­czo­ny blan­ka­mi mur, dwie pę­ka­te basz­ty i skle­pio­na łu­ko­wa­to brama z ma­chi­ku­łem i unie­sio­ną kratą. W cie­niu bramy stały, pod­pie­ra­jąc ścia­ny, dwie gra­ni­to­we masz­ka­ry, wpa­tru­jąc się w przy­by­szy pu­sty­mi oczo­do­ła­mi. Wbie­gli na most – ko­py­ta wa­ła­cha za­stu­ka­ły głu­cho po drew­nia­nych ba­lach. Gdy tylko zna­leź­li się cie­niu bramy, bied­ny koń za­cho­wał się w naj­mniej ocze­ki­wa­ny spo­sób. Za­strzygł dłu­gi­mi usza­mi, wy­trzesz­czył prze­krwio­ne oczy, a potem szarp­nął uzdą, wy­ry­wa­jąc ją z uści­sku Ra­de­go. Z peł­nym prze­ra­że­nia rże­niem sta­nął dęba, od­wró­cił się i uty­ka­jąc zbiegł z mostu w dół, pro­sto w burzę śnież­ną. Chwi­lę póź­niej usły­sze­li jego po­chra­py­wa­nie i rże­nie, a potem chó­ral­ne wycie wil­ków i ago­nal­ny kwik za­gry­za­ne­go zwie­rzę­cia. Bli­sko, za bli­sko! Wbie­gli pod mur, wy­tę­ża­jąc wszyst­kie siły za­mknę­li po­tęż­ne, na­bi­te że­la­zny­mi bret­na­la­mi odrzwia i opu­ści­li cięż­ką szta­bę. Opa­dła z głu­chym hu­kiem, od­ci­na­jąc ich od nie­bez­pie­czeństw ze­wnętrz­ne­go świa­ta. Nessa po­pa­trzy­ła na to­wa­rzy­sza. W ciem­no­ści wi­dział biał­ka oczu i sły­szał cięż­kie dy­sze­nie.

– Co temu by­dla­ko­wi strze­li­ło do łba? – za­py­tał.

– Nie wiem! – Fala ulgi, która ogar­nę­ła dziew­czy­nę spra­wi­ła, że cięż­ko jej było my­śleć jasno. – Może się cze­goś prze­stra­szył?

– Tak bar­dzo, że po­le­ciał wprost na stado wil­ków?

– Prze­stał­byś cho­ciaż raz z tym ma­ru­dze­niem! –  Dziew­czy­na zdję­ła kap­tur ner­wo­wym ru­chem, jej czar­ne włosy roz­sy­pa­ły się do­oko­ła bla­dej twa­rzy. – Ży­je­my, tylko to się liczy!

Rady chciał coś jesz­cze po­wie­dzieć, ale dał spo­kój. Spoj­rzał za sie­bie i po­czuł, jak prze­cho­dzi go dreszcz. Silny po­dmuch wia­tru ude­rzył w za­mknię­te odrzwia, szarp­nął nimi wście­kle, przy­niósł z do­li­ny wycie trzy­dzie­stu wil­czych gar­dzie­li. Otrzą­snął się i ru­szył za od­da­la­ją­cą się to­wa­rzysz­ką.

 

***

 

– Jak my­ślisz, czyj to był zamek? – spy­ta­ła Nessa nie­wy­raź­nie, żując z tru­dem twar­dy ni­czym po­de­szwa ka­wa­łek bocz­ku, ostat­ni, jaki im po­zo­stał. Rady wzru­szył ra­mio­na­mi. W brzu­chu za­bur­cza­ło mu prze­cią­gle.

– Nie mam po­ję­cia… Nigdy nie byłem tak da­le­ko na pół­no­cy. Przez tą cho­ler­ną po­go­dę i wilki za­szli­śmy w oko­li­ce, któ­rych kom­plet­nie nie znam. Ale nad bramą wi­siał herb… wi­dzia­łaś?

– Trzy smo­cze zęby. – Dziew­czy­na za­dzi­wi­ła go, nie po raz pierw­szy i na pewno nie ostat­ni. Wy­glą­da­ło na to, że jest ob­la­ta­na w he­ral­dy­ce. – Znam wiele her­bów, ale takiego nigdy wcześniej nie widziałam. – Prze­łknę­ła z tru­dem reszt­kę twar­de­go mięsa i wy­cią­gnę­ła się wy­god­nie, opie­ra­jąc głowę o ple­cak. Znaj­do­wa­li się w kor­de­gar­dzie. Zdo­ła­li od­da­lić się od bramy le­d­wie na kilka kro­ków i padli ze zmę­cze­nia za pierw­szym pro­giem, który mi­ja­li. Ra­da­gast zmu­sił się do po­wsta­nia, pod­szedł do drzwi i uchy­lił je z upior­nym skrzy­pie­niem dawno nie­oli­wio­nych za­wia­sów. Wyj­rzał na ze­wnątrz. Za­mieć sza­la­ła w naj­lep­sze, spoza sre­brzy­ste­go tu­ma­nu nie­wie­le było widać, dało się od­róż­nić je­dy­nie zarys don­żo­nu i wieży, smo­li­ście czar­ną plamę na tle ciem­no­gra­na­to­we­go nieba. Zamek mu­siał być po­tęż­ny. Za­mknął drzwi i za­czął łamać na ka­wał­ki ko­lej­ne krze­sło, żeby pod­trzy­mać nie­wiel­ki ogień, który roz­pa­li­li w ko­mi­nie, aby się ogrzać. Nessa przy­gry­zła wargę w za­my­śle­niu.

– Pew­nie nikt tu nie był od wojny…

– Zga­dza się, bo i po co? – Chło­pak do­rzu­cił do ognia kilka dre­wie­nek, pło­mień roz­bły­snął ja­śniej, wy­do­by­wa­jąc z mroku ka­mien­ne ścia­ny, meble i becz­ki sto­ją­ce w kącie. Zaj­rze­li do środ­ka, gdy tylko przy­szli – na ich dnach widać było bez­kształt­ną, zbry­lo­ną masę, w którą po nie­mal pół­to­ra wieku zamieniła się za­war­tość nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia. – Je­ste­śmy o dwa dni drogi od naj­bliż­sze­go szla­ku prze­myt­ni­cze­go. Całe szczę­ście, że nie ma tu dzi­kich. Mówię ci, le­piej żebyś miała rację, bo nie chciał­bym spo­tkać tu ko­go­kol­wiek. Po­cze­kaj­my aż burza się skoń­czy i bierz­my nogi za pas na drugą stro­nę gór, i dalej, do Wer­bur­ga.

Nessa po­pa­trzy­ła na niego, nic nie mó­wiąc. Znał tą minę. I bar­dzo, ale to bar­dzo, mu się nie po­do­ba­ła. Prze­czu­wa­jąc nie­unik­nio­ne po­krę­cił głową, otwo­rzył nawet usta, ale dziew­czy­na ode­zwa­ła się szyb­ciej.

– Mu­si­my prze­szu­kać zamek!

– Osza­la­łaś? – jęk­nął bez prze­ko­na­nia. Sam się zdzi­wił, jak mało zde­cy­do­wa­nie brzmiał jego głos. – Życie ci nie­mi­łe? Wiesz, co tu się może czaić?

– A pa­mię­tasz, co czai się za bramą? – od­po­wie­dzia­ła gwał­tow­nie. Jak zwy­kle, kiedy po­no­si­ły ją emo­cje, mó­wi­ła bar­dzo szyb­ko. Pra­wie za­po­mnia­ła o od­dy­cha­niu. – Jak chcesz się bro­nić, jeśli wa­ta­ha nas opad­nie? Bę­dziesz rzu­cał w wilki śnie­giem? Pierd­niesz ogól­nie w ich kie­run­ku? Za­ma­ru­dzisz je na śmierć? Mu­si­my zro­bić zapas łu­czy­wa! I na­zbie­rać beł­tów, gdzieś tu musi być zbro­jow­nia!

Znowu pró­bo­wał coś po­wie­dzieć, ale rów­nie do­brze mógł­by chcieć za­wró­cić rzekę kijem. Otwo­rzył usta, wska­zał nawet na nią pal­cem, ale przy­ja­ciół­ka nie dała mu dojść do słowa.

– Nie mó­wiąc już o tym, że stra­ci­li­śmy cały ła­du­nek! Co, nie znasz Bu­rar­bu­ra? Wró­cisz do niego z pu­sty­mi rę­ko­ma, to nie dość, że nic nie za­pła­ci, to jesz­cze każe od­da­wać za stra­ty! Bę­dziesz mu woził towar za darmo, żeby po­kryć dług! – W końcu za­mil­kła, bo za­bra­kło jej po­wie­trza. Pa­trzył, jak dziew­czy­na bie­rze wdech, ale tym razem jej nie prze­ry­wał. Tra­fi­ła w sedno. – Wyj­mij więc z łaski swo­jej głowę z rzyci i rusz nią odro­bi­nę! Tu musi być jakiś skar­biec… kom­na­ta ko­me­sa, kasz­te­la­na czy in­ne­go ba­ro­na. Albo lo­szek ze zło­tem!

– Nessa…

– Chcesz leźć na wilki z go­ły­mi rę­ka­mi? Albo wra­cać do Wer­bur­ga z gołą dupą? Pro­szę bar­dzo, ale ja z pu­sty­mi rę­ka­mi stąd nie wyjdę!

– Nessa…

– No, co? – Po­pa­trzy­ła na niego za­czep­nie. Prze­wró­cił ocza­mi.

– Skończ już z tym ter­ko­ta­niem, zanim się udu­sisz. Prze­ko­na­łaś mnie.

 

***

 

Za­mczy­sko fak­tycz­nie było ogromne i nie­sa­mo­wi­cie po­nu­re. Roz­dzie­li­li się przy samym wej­ściu. Rady skie­ro­wał się do lo­chów w na­dziei, że znaj­dzie tam zbro­jow­nię. Szedł po­wo­li po wą­skich, ka­mien­nych scho­dach. Zamek wy­glą­dał tak, jakby jego właściciele razem ze służbą pewnego dnia po prostu znikli, zo­sta­wia­jąc wszyst­ko na swoim miej­scu. Je­dy­nie gruba war­stwa kurzu przy­po­mi­na­ła, że od opusz­cze­nia Po­gra­ni­cza przez miesz­kań­ców mi­nę­ły już czte­ry po­ko­le­nia.

Chło­pak scho­dził po­wo­li w dół, dzier­żąc w lekko drżą­cej pra­wi­cy miecz. Czuł na skó­rze zimny po­wiew wia­tru, który po­tę­pień­czo za­wo­dził w dole – nie­omyl­ny znak, że gdzieś w trze­wiach zamku znaj­do­wa­ło się ja­kieś wyj­ście, lub choć­by okno. W dru­giej dłoni trzy­mał smol­ne łu­czy­wo, ro­nią­ce co jakiś czas pło­ną­ce kro­ple na scho­dy i rzu­ca­ją­ce ro­ze­dr­ga­ne, żółte re­flek­sy na ka­mien­ne ścia­ny. Czuł się… dziw­nie. Wy­da­wa­ło mu się, że z każ­dym kro­kiem w dół od­czu­wa coraz więk­szy nie­po­kój, aż do gra­ni­cy pa­ni­ki. W pew­nym mo­men­cie za­trzy­mał się i za­czął na­słu­chi­wać. Wy­ją­cy po­nu­ro wiatr niósł ze sobą ja­kieś dziw­ne, ledwo sły­szal­ne dźwię­ki…

Or­ga­ny?

Or­ga­ny! Po­czuł, jak wło­ski na karku stają mu dęba. Sły­szał cichy, po­wta­rza­ją­cy się motyw grany na roz­stro­jo­nych, sta­rych or­ga­nach. Nie mógł okre­ślić, czy dźwięk in­stru­men­tu do­bie­ga z dołu czy z góry, wy­da­wa­ło mu się, że ota­cza go z każ­dej stro­ny, wpeł­za­jąc na­tręt­nie do uszu i po­wo­li do­pro­wa­dza­jąc do sza­leń­stwa. Gdy tylko pró­bo­wał sku­pić się na me­lo­dii, wy­od­ręb­nić po­szcze­gól­ne nuty, dźwięk nik­nął zło­śli­wie w wyciu wia­tru, by po chwi­li znowu roz­brzmieć gdzieś z tyłu, przy potylicy. Po­trzą­snął głową. Nie, to na pewno wy­obraź­nia. Jego wła­sny rozum płata mu figle… Co za prze­klę­te miej­sce!

Wresz­cie po­ko­nał ostat­ni scho­dek i sta­nął na ka­mien­nej po­sadz­ce. W lochu pa­no­wał przej­mu­ją­cy chłód, a na nie­rów­nych ścia­nach szkli­ła się war­stwa lodu, od­bi­ja­jąc ogień po­chod­ni setką zim­nych re­flek­sów. Ru­szył po­wo­li przed sie­bie, roz­glą­da­jąc się na boki. Po­my­li­li się w ra­chu­bach – loch nie mie­ścił zbro­jow­ni. Jego wy­po­sa­że­nie i rola były zgoła inne. Ścia­ny sta­no­wi­ła lita skała, w któ­rej wy­ku­to nie­wiel­kie cele. Na środ­ku po­miesz­cze­nia stała prze­ra­ża­ją­ca, na­bi­ta od we­wnątrz kol­ca­mi kon­struk­cja przy­po­mi­na­ją­ca w trum­nę – że­la­zna dzie­wi­ca. Strasz­ne urzą­dze­nie usta­wio­no w niec­ce ma­ją­cej za za­da­nie zbie­rać krew ofia­ry, która spły­wa­ła do po­ło­żo­ne­go nieco niżej zbior­ni­ka przy­po­mi­na­ją­ce­go…wannę?

Rady po­czuł się jesz­cze bar­dziej nie­swo­jo i nie­pew­nie. Za­czął się po­wo­li cofać, gdy kątem oka do­strzegł, że cela naj­bli­żej scho­dów nie jest pusta – znaj­do­wał się w niej ko­ścio­trup, nie­gdyś przy­ku­ty za­pew­ne łań­cu­chem do ścia­ny. Zmur­sza­łe kości osu­nę­ły się na ka­mien­ną po­sadz­kę, a w kupie trzy­mał je tylko szary, po­strzę­pio­ny habit. W jego fał­dzie coś się kryło. Pod­szedł ostroż­nie, czub­kiem buta roz­gar­nął tka­ni­nę. Pod ster­tą drob­nych kostek, bę­dą­cą nie­gdyś pew­nie ludz­ką dło­nią, leżał nie­wiel­ki zwi­tek per­ga­mi­nu. Ra­da­gast pod­niósł go, roz­pro­sto­wał i w mi­go­tli­wym świe­tle łu­czy­wa po­czął czy­tać wy­bla­kłe li­te­ry:

 

Ja, Zdub Ry­chlin, ka­płan ze świą­ty­ni we wsi Jedlina, piszę ku pa­mię­ci po­tom­nych, a także mo­je­go ewen­tu­al­ne­go na­stęp­cy, co na­stę­pu­je: dzi­siej­szej nocy udam się na zamek osta­tecz­nie zde­ma­sko­wać podłe i świę­to­krad­cze prak­ty­ki ma­ją­ce tam miej­sce. Nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek jesz­cze dane mi bę­dzie uj­rzeć wschód słoń­ca.

Po śmier­ci mi­ło­ści­wego hra­bie­go Pana wdowa wpa­dła w obłęd. Strasz­ny, krwa­wy obłęd, po­le­ga­ją­cy na za­bi­ja­niu oko­licz­nych dziew­cząt, które każe swej służ­bie spro­wa­dzać no­ca­mi na zamek. Po po­cho­wa­niu pięt­na­stu po­zba­wio­nych krwi młó­dek, któ­rych zwło­ki pod­rzu­co­no mi do tej pory, wie­rzę, że nad­szedł czas, aby od­kryć i po­ka­zać świa­tu obrzy­dli­we prak­ty­ki hra­bi­ny, a także oskar­żyć ją przed bo­ga­mi o czar­ną magię, mor­der­stwo, świę­to­kradz­two…

 

Tutaj per­ga­min koń­czył się, przedar­ty gwał­tow­nym szarp­nię­ciem. Ra­da­gast od­wró­cił go na drugą stro­nę. Była po­kry­ta pi­smem spi­sa­nym tą samą ręką. Po tej stro­nie było ono roz­ma­za­ne i roz­chy­bo­ta­ne, zu­peł­nie jakby ręka pi­szą­ce­go drża­ła i sła­bła co chwi­lę. Bru­nat­no rdza­we li­te­ry, wy­glą­da­ją­ce na spi­sa­ne krwią, le­d­wie dało się od­czy­tać.

 

…do lochu. Jej szu­braw­cy chwy­ci­li mnie i po­wle­kli w dół. Gdy się od­da­la­li­śmy, do­biegł mnie jesz­cze ob­mier­z­ły śmiech hra­bi­ny. „Będę żyła wiecz­nie, kle­cho, wiecz­nie! Ty zaś sko­nasz w miej­scu, o które bez­czel­nie do­py­ty­wa­łeś. Zo­ba­czysz na wła­sne oczy, co robię z krwią nie­win­nych, o którą tak się mar­twisz”. Od tej pory tkwię tu, gdzie do­ko­nam swego ży­wo­ta, ob­ser­wu­jąc świę­to­krad­czy ry­tu­ał, po­wta­rza­ją­cy się co noc. Naj­pierw przy­pro­wa­dza­ją dziew­czy­nę, a potem prze­mo­cą wkła­da­ją ją do strasz­ne­go apa­ra­tu, który wy­pusz­cza z niej całą krew. Hra­bi­na stoi obok, de­lek­tu­jąc się krzy­kiem ko­na­ją­cej, a póź­niej roz­dzie­wa się, uka­zu­jąc ob­mier­z­łe ciało i nurza je we krwi nie­win­nej… Bo­go­wie, uli­tuj­cie się nad ofia­ra­mi tej dia­bli­cy, uli­tuj­cie się nade mną!

 

Rady skoń­czył czy­tać, gwał­tow­nym ru­chem od­rzu­cił per­ga­min. Znowu usły­szał or­ga­ny. Upior­na mu­zy­ka do­cho­dzi­ła ze­wsząd i zni­kąd jed­no­cze­śnie, re­zo­nu­jąc mu pod czasz­ką. Gdzieś z głębi ziemi ozwał się nagle ohydny, ję­kli­wy śmiech, a w że­la­znej dzie­wi­cy skrzyp­nę­ło coś i za­chro­bo­ta­ło cicho. Chło­pak nie cze­kał na nic wię­cej. W sza­leń­czym prze­ra­że­niu rzu­cił się z po­wro­tem w górę scho­dów.

 

***

 

Nessa szła po­wo­li przez puste ko­ry­ta­rze, a od­głos, jaki wy­da­wa­ły jej pod­ku­te buty ude­rza­jąc o ka­mien­ne płyty po­sadz­ki, od­bi­jał się echem po pu­stych sa­lach, nik­nąc gdzieś w od­da­li. Snu­jąc się po opu­sto­sza­łym don­żo­nie czuła nie­po­kój, spo­wo­do­wa­ny za­pew­ne ostat­ni­mi prze­ży­cia­mi i ma­ru­dze­niem Ra­da­ga­sta. „Weź się w garść dziew­czy­no!” po­my­śla­ła. „To zwy­czaj­ne, opusz­czo­ne za­mczy­sko, ja­kich wiele na Po­gra­ni­czu. Nie ma się czego bać.” Nie­po­kój nie opusz­czał jej jed­nak, wręcz prze­ciw­nie – rósł z każdą chwi­lą. Jakby pra­gnąc sobie udo­wod­nić, że nic jej nie grozi, po­wie­dzia­ła na głos:

– Dobra, moja droga. Teraz do kom­na­ty pana zamku, zo­ba­czyć, co miał w se­pe­tach. Niech ta cho­ler­na wy­pra­wa cho­ciaż tro­chę się opła­ci.

Wła­sny głos nie uspo­ko­ił jej. Dziew­czy­nie wy­da­ło się, że za­brzmiał dziw­nie ża­ło­śnie, jakoś dzie­cin­nie. Nie­okre­ślo­ny nie­po­kój wzmógł się jesz­cze, toteż przy­spie­szy­ła kroku. Im szyb­ciej spo­tka się z Radym z po­wro­tem w kor­de­gar­dzie, tym le­piej. Mi­nę­ła wiel­ką salę, ozdo­bio­ną ma­lo­wi­dła­mi przy­po­mi­na­ją­cy­mi por­tre­ty tru­mien­ne.

„Za­pew­ne wła­ści­cie­le”, po­my­śla­ła. Na końcu dłu­gie­go rzędu ob­ra­zów, przed­sta­wia­ją­cych po­nu­rych, wą­sa­tych bądź bro­da­tych dra­bów za­ku­tych w pły­to­we pan­ce­rze, wi­sia­ło ma­lo­wi­dło, ukazujące pięk­ną, czar­no­wło­są ko­bie­tę w kry­no­li­no­wej sukni z ko­ron­ko­wą kryzą. Prze­szła pod ob­ra­zem, czu­jąc się dziw­nie ob­ser­wo­wa­na. Coś było nie tak, jak po­win­no… Za­trzy­ma­ła się, cze­ka­jąc, aż od­głos echa jej kro­ków ucich­nie w od­da­li. Czyż­by coś sły­sza­ła? Nie, chyba… chyba się przesłyszała. Zro­bi­ła jesz­cze dwa kroki i nie­spo­dzie­wa­nie od­wró­ci­ła się za sie­bie, pa­trząc w górę – mo­gła­by przy­siąc, że gdzieś spod su­fi­tu sły­sza­ła dziw­ny od­głos, jakby ci­che­go, ukrad­ko­we­go tu­pa­nia. Miej­sce, w które się wpa­try­wa­ła, było jed­nak puste – jeśli nie li­czyć dłu­gich, bia­łych pa­ję­czyn po­wie­wa­ją­cych smęt­nie w prze­cią­gu. Po­krę­ci­ła głową i ru­szy­ła dalej, teraz już sta­ra­jąc się nie robić zbęd­ne­go ha­ła­su. Od­na­la­zła krę­co­ne scho­dy i ru­szy­ła w górę, na­słu­chu­jąc. Z każ­dym ko­lej­nym stop­niem ro­bi­ło się jej zim­niej ze stra­chu.

„Co się dzie­je?”, po­my­śla­ła, drżą­cą ręką od­gar­nia­jąc włosy ze spo­co­ne­go czoła. „Dla­cze­go tak się boję?”.

Skądś z dołu, z wiel­kiej sali, do­biegł ją od­głos kro­ków. Drob­nych, sil­nych, szyb­kich i ner­wo­wych tup­nięć, dziw­nych, nie­ludz­kich, na pewno nie Ra­da­ga­sta. Nessa po­czu­ła, jak coś w niej pęka, a zdro­wy roz­są­dek ustę­pu­je miej­sca śle­pej pa­ni­ce. Po­gna­ła przed sie­bie, prze­ska­ku­jąc po trzy stop­nie i od­bi­ja­jąc się od za­krę­ca­ją­cej spi­ral­nie ścia­ny.

W ostat­niej chwi­li! Kilka kro­ków za nią roz­legł się nie­ludz­ki, prze­szy­wa­ją­cy do szpi­ku kości krzyk i coś, co do tej pory skra­da­ło się za nią, rzu­ci­ło się w po­ścig. Przy­pływ ad­re­na­li­ny omal nie zwa­lił jej z nóg, krew za­tęt­ni­ła w uszach. Zza za­krę­tu muru wy­ło­ni­ło się wej­ście do kom­na­ty. Wpa­dła przez nie i za­mknę­ła za sobą drzwi oraz za­su­wę, dy­sząc i ję­cząc jak ranne zwie­rzę. Coś, co ją ści­ga­ło – co­kol­wiek to było – od­bi­ło się od drzwi i po chwi­li rzu­ci­ło się na nie jak osza­la­łe, chwy­ta­jąc za klam­kę i szarpiąc nią z wście­kło­ścią.

Nessa, ję­cząc z prze­ra­że­nia, ro­zej­rza­ła się po po­ko­ju. Znaj­do­wa­ła się u celu, to mu­sia­ła być sy­pial­nia wła­ści­cie­li zamku – świad­czy­ły o tym bo­ga­te, dę­bo­we meble, dziś już prze­żar­te przez kor­ni­ki, po­tęż­ne łoże z za­pad­nię­tym bal­da­chi­mem oraz go­be­li­ny na ścia­nach. Dziew­czy­na nie za­uwa­ży­ła jed­nak tych wszyst­kich szcze­gó­łów. Jej wzrok padł na ko­mo­dę sto­ją­ca obok wej­ścia – rzu­ci­ła łu­czy­wo na pod­ło­gę i na­par­ła na nią z ca­łych sił, prze­su­wa­jąc cięż­ki mebel pod fu­try­nę. Drzwi za­drża­ły, gdy znaj­du­ją­ca się po dru­giej stro­nie istota ude­rzy­ła w nie z ca­łych sił. Prze­myt­nicz­ka od­sko­czy­ła aż pod prze­ciw­le­głą ścia­nę. Zdała sobie sprawę, że nic wię­cej, poza wy­bu­do­wa­niem tej li­chej ba­ry­ka­dy, nie zdąży zro­bić. Wy­cią­gnę­ła miecz, ale pra­wi­ca drża­ła jej tak, że rę­ko­jeść omal nie wy­śli­zgnę­ła się ze spo­co­nej dłoni. W życiu jesz­cze tak się nie bała! Ujęła broń obu­rącz. Nie­wie­le po­mo­gło. Po­czu­ła cie­pło roz­le­wa­ją­ce się w dół no­gaw­ki, wprost do buta.

Drzwi za­drża­ły jesz­cze raz, a potem za­pa­dła cisza. Spo­kój trwał aku­rat tyle, by w na­pię­tym do gra­nic moż­li­wo­ści umy­śle dziew­czy­ny za­kieł­ko­wa­ła iskier­ka na­dziei, że co­kol­wiek czai się po dru­giej stro­nie, dało sobie spo­kój… I wtedy wła­śnie drzwi, ude­rzo­ne z nad­ludz­ką siłą, wy­le­cia­ły z fu­try­ny.

Po­two­ra, która po­ja­wi­ła się w przej­ściu, mu­sia­ła kie­dyś być czło­wie­kiem, choć teraz już pra­wie nic ludz­kie­go w niej nie po­zo­sta­ło. Blado sina skóra błysz­cza­ła w świe­tle do­pa­la­ją­cej się na pod­ło­dze po­chod­ni, na­cią­gnię­ta na kości niby płót­no na zbyt duży na­miot. Chude, nie­na­tu­ral­nie silne dło­nie zmiaż­dży­ły so­lid­ną, drew­nia­ną fu­try­nę z nad­zwy­czaj­ną ła­two­ścią, gdy prze­szła przez drzwi. Dłu­gie, czar­no-si­we włosy po­wie­wa­ły w prze­cią­gu, a ja­rzą­ce się bla­dym czer­wo­nym świa­tłem wy­łu­pia­ste i po­zba­wio­ne po­wiek śle­pia utkwio­ne były w ofie­rze, pa­trząc w nią kom­plet­nie bez wy­ra­zu – zu­peł­nie jak u owada. Naj­gor­sze były zęby, dłu­gie na pół pię­dzi, drob­ne i ostre jak igły, ocie­ka­ją­ce gęstą śliną, która opa­da­ła na wy­mię­to­szo­ną, po­rwa­ną kryzę, je­dy­ne co zo­sta­ło z bo­ga­tej nie­gdyś sukni. Z gar­dzie­li po­two­ry wy­do­by­wał się mokry, bul­go­czą­cy char­kot.

W gło­wie przy­par­tej do muru Nessy roz­legł się upior­ny śmiech i zimny, okrut­ny głos, dźwięcz­ny i wy­raź­ny.

„Po tylu la­tach… Wresz­cie, krew, krew!”

Po­two­ra za­trzy­ma­ła się na chwi­lę, jakby oce­nia­jąc swoją ofia­rę i pla­nu­jąc dal­sze ruchy, a potem, nagle, z pa­ję­czą zwin­no­ścią opa­dła na czwo­ra­ki i we­szła na ścia­nę, a ze ścia­ny na sufit. Za­sko­czo­na dziew­czy­na nad­sta­wi­ła sztych w górę w da­rem­nej pró­bie obro­ny. Strzy­ga ode­rwa­ła się od po­wa­ły i spa­dła na swoją ofia­rę, całym cię­ża­rem przy­pie­ra­jąc ją do pod­ło­gi. Chwy­ci­ła chudą ręką za ku­brak na ra­mie­niu prze­myt­nicz­ki, z ła­two­ścią ro­ze­rwa­ła grubą, cie­lę­cą skórę, a potem przy­bli­ży­ła do od­kry­te­go oboj­czy­ka kła­pią­cą obrzy­dli­wie pasz­czę…

 

***

 

Ra­da­gast biegł w górę, tak szyb­ko, jakby nie spę­dził ostat­nich dwóch dni na uciecz­ce przed wil­czym sta­dem. Prze­ra­że­nie nie ustą­pi­ło nawet na chwi­lę, wręcz prze­ciw­nie, z każdą se­kun­dą rosło i wzbie­ra­ło mu w pier­siach niby że­la­zna, roz­grza­na do czer­wo­no­ści kula. Spi­ral­ne scho­dy cią­gnę­ły się w nie­skoń­czo­ność, ale od­gło­sy sza­mo­ta­ni­ny i krzyk Nessy były je­dy­nym, co w tej chwi­li sły­szał i o czym my­ślał. Do­biegł do po­trza­ska­nej fu­try­ny, prze­sko­czył reszt­ki ko­mo­dy i nie tra­cąc czasu na do­by­cie mie­cza do­padł do hra­bi­ny. Jesz­cze w biegu wy­cią­gnął nóż, rzu­cił się na stwo­ra i raz za razem po­czął dźgać chude plecy i ko­ści­sty kark. Strzy­ga wrza­snę­ła tak gło­śno, że cały zamek za­trząsł się w po­sa­dach, a potem od­wró­ci­ła się w jego kie­run­ku, i zu­peł­nie lek­ce­wa­żąc odniesione rany, zdzie­li­ła go na odlew pa­zu­rza­stą dło­nią w twarz. Ude­rze­nie rzu­ci­ło nim o prze­ciw­le­głą ścia­nę, na chwi­lę po­zba­wi­ło tchu.

Nessa wy­ko­rzy­sta­ła nie­spo­dzie­wa­ną pomoc tak, jak mogła naj­le­piej. Z całej siły kop­nę­ła masz­ka­rę pod goleń i od­sko­czy­ła na drugą stro­nę łóżka, prze­ta­cza­jąc się po­mię­dzy zżar­tą przez czas i mole pie­rzy­ną. Za­sko­czo­na po­two­ra opa­dła na jedno ko­la­no, a potem, bul­go­cząc wście­kle, od­wró­ci­ła się w jej stro­nę i wsko­czy­ła na łóżko. Krzyk­nę­ła prze­ra­ża­ją­co i wy­pro­wa­dzi­ła cios pro­sto w głowę dziew­czy­ny. Ta w ostat­niej chwi­li za­sło­ni­ła się pod­nie­sio­nym spod łóżka noc­ni­kiem, twar­de jak stal szpo­ny skrze­sa­ły iskry o że­la­zną po­wierzch­nię. Nessa rzu­ci­ła noc­ni­kiem w strzy­gę, bo nic lep­sze­go nie przy­szło jej do głowy. Jak można się było spo­dzie­wać, nie­ty­po­wy po­cisk nie wy­warł na po­two­rzy­cy żad­ne­go wra­że­nia. Po­zwo­lił jed­nak kupić cenną chwi­lę Ra­da­ga­sto­wi, który tym razem na­tarł na prze­ciw­nicz­kę z mie­czem. Hra­bi­na w ostat­niej chwi­li po­ru­szy­ła się, pró­bu­jąc po raz ko­lej­ny za­ata­ko­wać Nessę. Chło­pak nie tra­fił, po­le­ciał za brzesz­czo­tem na łóżko, pro­sto w sple­śnia­łe pier­na­ty. An­tycz­ny mebel, ob­cią­żo­ny nagle poza gra­ni­ce wy­trzy­ma­ło­ści, zła­mał się w po­ło­wie i za­padł jak ża­glo­wiec za­ata­ko­wa­ny przez kra­ke­na. Skut­kiem uszko­dze­nia cięż­ki bal­da­chim ro­ze­rwał się do resz­ty i opadł na zgni­łą po­ściel, strzy­gę i prze­myt­ni­ka, po­tę­gu­jąc jesz­cze chaos.

Nessa stra­ci­ła miecz zaraz na po­cząt­ku walki, mu­sia­ła im­pro­wi­zo­wać. Nie my­śląc zbyt­nio nad tym co robi, chwy­ci­ła obu­rącz cięż­kie, rzeź­bio­ne krze­sło, a potem z siłą spo­tę­go­wa­ną prze­ra­że­niem unio­sła je nad głowę i, dy­sząc jak ranna łania, opu­ści­ła mebel z ca­łych sił na bal­da­chim, w miej­sce, gdzie, jak się jej zda­wa­ło, znaj­do­wa­ła się głowa strzy­gi. Wi­bru­ją­cy, wy­so­ki krzyk do­wiódł, że tra­fi­ła. Pod­nio­sła mebel i po­no­wi­ła ude­rze­nie. Chcia­ła po­wtó­rzyć po raz trze­ci, ale nagle po­czu­ła, że coś łapie ją za ło­kieć – Rady, który wy­gra­mo­lił się bo­kiem spod bal­da­chi­mu po­rwał ją i po­cią­gnął na ze­wnątrz.

Wy­pa­dli na scho­dy i w pa­ni­ce po­peł­ni­li naj­gor­szy z moż­li­wych błę­dów – za­miast biec w dół, skie­ro­wa­li się do góry. Gdy Rady zdał sobie spra­wę z tego, jak idio­tycz­nie wy­bra­li kie­ru­nek uciecz­ki, było już za późno – wście­kły ryk z dołu świad­czył nie­zbi­cie o tym, że droga po­wrot­na była już od­cię­ta. Mogli tylko biec przed sie­bie. Nessa, cięż­ko dy­sząc, wspi­na­ła się pierw­sza. W pew­nym mo­men­cie nie tra­fi­ła stopą w ko­lej­ny sto­pień i po­tknę­ła się, opa­dła na ko­la­no. Ra­da­ga­sto­wi nie udało mu się wy­ha­mo­wać na czas, za­plą­tał się w płaszcz dziew­czy­ny i rów­nież runął jak długi przed sie­bie i w ośle­pia­ją­cej eks­plo­zji świa­tła i bólu ude­rzył ko­ścią jarz­mo­wą o kra­wędź stop­nia.

Nessa pierw­sza wsta­ła na nogi. Strzy­ga była tuż za nimi, z opę­tań­czym wy­ciem wy­pa­dła zza za­krę­tu, sunąc ze zręcz­no­ścią pa­ję­czy­cy po ścia­nie. Dziew­czy­na cięła mie­czem na krzyż, naj­pierw z pra­wej, potem z lewej. Za pierw­szym razem klin­ga skrze­sa­ła snop iskier w zde­rze­niu z ka­mien­ną ścia­ną, ale za dru­gim tra­fi­ła z obrzy­dli­wym mla­śnię­ciem w coś mięk­kie­go. Przemytniczka nie tra­ci­ła czasu na ko­lej­ny za­mach. Kop­nę­ła fron­tem po­de­szwy w miej­sce, gdzie, jak jej się zda­wa­ło, mogła znaj­do­wać się głowa po­czwa­ry. Znowu tra­fi­ła! Wście­kły char­kot i bul­go­ta­nie zlał się w jedno z ło­mo­tem, z jakim strzy­ga po­le­cia­ła w dół scho­dów. Słusz­nie mnie­ma­jąc, że wy­czer­pa­ła limit szczę­ścia, Nessa pod­nio­sła z tru­dem prze­bie­ra­ją­ce­go nie­po­rad­nie no­ga­mi to­wa­rzy­sza i pchnę­ła w górę, przed sie­bie. Bie­gli, coraz wyżej i wyżej, dy­sząc cięż­ko i ro­niąc kro­ple potu oraz krwi. W końcu do­tar­li do końca scho­dów. Nessa ude­rzy­ła bar­kiem klapę w dachu, ta­ra­su­ją­cą dal­szą drogę. Rady biegł za nią, czu­jąc, jak płuca z wy­sił­ku wy­ry­wa­ją mu się na ze­wnątrz, a w gło­wie wi­ru­je po spo­tka­niu z ka­mien­nym stop­niem.

Owio­nę­ło ich mroź­ne, rześ­kie po­wie­trze. Byli na szczy­cie smukłej wieżyczki, strażnicy wzno­szą­cej się o pięć­dzie­siąt stóp ponad don­żon. Za zę­ba­tym kre­ne­la­żem, ota­cza­ją­cym kra­wędź bu­dow­li, nie było widać nic – poza zwar­tą jak ścia­na za­sło­ną pa­da­ją­ce­go śnie­gu. Byli uwię­zie­ni. Droga, którą tu przy­by­li, była je­dy­ną wio­dą­cą na szczyt. Nessa po­pa­trzy­ła z prze­ra­że­niem na Ra­de­go i po­krę­ci­ła głową – nie zdą­ży­ła zro­bić nic wię­cej.

Klapa w pod­ło­dze pękła z gło­śnym trza­skiem, a potem, wy­rwa­na z za­wia­sów nie­ludz­ką siłą, od­sko­czy­ła i wy­le­cia­ła poza blan­ki, pro­sto w prze­paść. Z otwo­ru wy­pa­dła hra­bi­na, zio­nąc jadem, krwią, śliną i żą­dzą mordu. Prze­to­czy­ła się po pod­ło­dze, za­par­ła pa­zu­ra­mi w szpa­ry po­mię­dzy pły­ta­mi i nie zwal­nia­jąc rzu­ci­ła się na Ra­da­ga­sta. Zła­pa­ła go w locie, obej­mu­jąc cia­sno chu­dy­mi udami w pasie, niby w obrzy­dli­wej pa­ro­dii mi­ło­sne­go uści­sku. Ostre jak brzy­twy pa­zu­ry prze­ora­ły kark i ramię chło­pa­ka do krwi. Po­two­ra od­chy­li­ła do tyłu głowę, otwie­ra­jąc obrzy­dli­wą pasz­czę z za­mia­rem wgry­zie­nia się w szyję ofia­ry, skru­sze­nia mię­śni, ścię­gien i krę­go­słu­pa…

Nessa w pierw­szej chwi­li unio­sła miecz, ale wi­dząc, że w ciem­no­ści i za­mie­sza­niu rów­nie do­brze może tra­fić strzy­gę co przy­ja­cie­la, opu­ści­ła że­la­zo. Z roz­pa­czą rzu­ci­ła się na grzbiet hra­bi­ny, obej­mu­jąc no­ga­mi po­two­rzy­cę i Ra­de­go. Prawą rękę za­ci­snę­ła na węź­la­stej szyi, a lewą chwy­ci­ła rzad­kie, siwo czar­ne, tłu­ste kudły, na­wi­ja­jąc je sobie na pięść. Strzy­ga za­kła­pa­ła pasz­czą w po­wie­trzu, nie mogąc do­się­gnąć ciała Ra­de­go.

Chło­pak stęk­nął cięż­ko i za­dro­bił no­ga­mi jak koń po dłu­gim biegu. Cię­żar oby­dwu ciał to było wię­cej niż mógł znieść. Zmę­czo­ny uciecz­ką przed wil­ka­mi i walką, za­mro­czo­ny po ude­rze­niu o scho­dy, za­to­czył się po­mię­dzy blan­ki. Górna, ob­cią­żo­na ponad miarę po­ło­wa ciała prze­wa­ży­ła i po­le­ciał w dół.

 

***

 

Wie­dział, że to już ko­niec. Jak to bywa w ta­kich sy­tu­acjach, czas zwol­nił nie­moż­li­wie, a jego ruchy wy­da­ły mu się nie­sa­mo­wi­cie śla­ma­zar­ne i nie­zbor­ne… Wi­dział, jak ucze­pio­na jego szyi hra­bi­na pusz­cza go i spada w dół, w pełną wi­ru­ją­ce­go śnie­gu, czar­ną ot­chłań, kła­piąc zę­ba­mi. Jesz­cze chwi­la, a jej pło­ną­ce czer­wo­nym bla­skiem oczy zni­kły w ciem­no­ści. Tylko dla­cze­go ona po­le­cia­ła w dół, a on zo­stał w miej­scu?

– Trzy­maj się!

Głowa pę­ka­ła mu w szwach, a oczo­dół pul­so­wał tępym bólem. Coś cie­płe­go lało mu się po oku i po­licz­ku w dół – chyba krew. W umy­śle pa­no­wał ba­ła­gan, jedna myśl go­ni­ła drugą, a każda bar­dziej bez­sen­sow­na od po­przed­niej… Z wiel­kim tru­dem opa­no­wał za­wro­ty głowy. Tylko dla­cze­go nie spada?

– Nie pusz­czaj, Rady!

Ktoś go wołał… tylko czego ma nie pusz­czać, skoro niczego nie trzy­ma… Cho­ciaż… Nie, jed­nak trzy­ma.

– Oprzy­tom­nij, do ja­snej kurwy! – Usły­szał prze­ra­żo­ny krzyk tuż nad uchem. Ty­ta­nicz­nym wy­sił­kiem zo­gni­sko­wał wzrok w tym kie­run­ku i zo­ba­czył, że kur­czo­wo trzy­ma rękę Nessy, która, blada z wy­sił­ku, wy­chy­la­ła się pra­wie cała poza mur. Gdy tylko zdał sobie spra­wę z wła­sne­go po­ło­że­nia, w prze­ra­że­niu roz­luź­nił chwyt i osu­nął się o piędź w dół. W ostat­niej chwi­li po­now­nie chwy­cił ramię to­wa­rzysz­ki, tuż po­wy­żej nad­garst­ka. Nessa jęk­nę­ła ze stra­chu i z wy­sił­ku.

– Wcią­gnij mnie… – wy­stę­kał nie­wy­raź­nie. Krew z roz­bi­te­go oczo­do­łu lała mu się do ust.

– Nie dam rady! – wy­du­si­ła dziew­czy­na. Za­ci­snę­ła wargi aż do krwi. Nie mogła go chwy­cić obu­rącz, mu­sia­ła trzy­mać się blan­ki, żeby nie wy­le­cieć na drugą stro­nę, była za słaba! – Mu­sisz się wspiąć… po mojej… ręce!

Za każ­dym razem, gdy wra­cał póź­niej wspo­mnie­nia­mi do tej nocy, dzi­wił się i za­sta­na­wiał, skąd zna­lazł w sobie siłę, by po­wo­li, cal po calu, pod­cią­ga­jąc się nie­zgrab­nie jak pa­ra­li­ta, po­wę­dro­wać w górę szczu­płe­go, drżą­ce­go z wy­sił­ku ra­mie­nia. Jak udało mu się za­przeć no­ga­mi o śli­ską, oszro­nio­ną po­wierzch­nię muru i zna­leźć po omac­ku pęk­nię­cia i szpa­ry po­mię­dzy ka­mie­nia­mi. Jak wpił się pa­zu­ra­mi w pa­ra­pet muru i prze­to­czył na ka­mien­ne płyty pod­ło­gi pła­cząc z ulgi i ra­do­ści.

Nessa le­ża­ła obok niego, pa­trząc sze­ro­ko otwar­ty­mi oczy­ma w ciem­ne niebo. Grube płat­ki śnie­gu osia­da­ły jej na zgo­rącz­ko­wa­nym czole i mo­men­tal­nie roz­ta­pia­ły się, spły­wa­jąc zim­ny­mi stróż­ka­mi we włosy.

– Kto… co to do cho­le­ry było? Demon? Trup? – spy­ta­ła w końcu, po dłu­giej, bar­dzo dłu­giej chwi­li.

– To była hra­bi­na.

– Hra­bi­na?

– Pani tego zamku…

– Sprzed wojny?

– Tak… za­sie­dzia­ła się tu tro­chę.

– Skąd wiesz?

– Długo gadać… per­ga­min w lochu…

– Kurwa mać! – za­mil­kła na chwi­lę, strzą­snę­ła top­nie­ją­cy śnieg z twa­rzy. – Po­si­ka­łam się. Cho­le­ra, po­si­ka­łam się ze stra­chu!

– Tylko? – Rady uśmiech­nął się krzy­wo i na­tych­miast tego po­ża­ło­wał. Ból był nie­zno­śny. – Mi chyba zaraz wypłynie oko… Porzygam się… I krwa­wię z dzie­się­ciu różnych miejsc.

– A po­si­ka­łeś się?

– Chyba nie.

Nessa chcia­ła coś jesz­cze po­wie­dzieć, może coś, co do resz­ty roz­ła­du­je sy­tu­ację. Już otwie­ra­ła usta, gdy nagle po­czu­ła, że w jej gło­wie coś się otwie­ra, jakby drzwi do mrocz­nej, za­tę­chłej kryp­ty, a ze środ­ka do­cho­dzi głos – wy­so­ki, zły i wy­raź­ny, ten sam, który sły­sza­ła już wcze­śniej. Wy­star­czy­ło jej jedno krót­kie spoj­rze­nie w prze­ra­żo­ne oczy Ra­da­ga­sta, żeby do­strzec, że i on sły­szy:

„Ja wrócę… Ja za­wsze wra­cam.”

 

***

 

Za­mieć sza­la­ła w naj­lep­sze i nic nie wska­zy­wa­ło na to, by miała wkrót­ce się za­koń­czyć. Do świtu było jesz­cze da­le­ko. Ka­mien­ne masz­ka­ry, pil­nu­ją­ce wej­ścia do zamku od cza­sów, gdy go wy­bu­do­wa­no, pa­trzy­ły pu­sty­mi oczo­do­ła­mi w wi­ru­ją­cą śnie­giem ciem­ność. Ich nie­czu­łym, gra­ni­to­wym oczom uka­za­ły się dwie sku­lo­ne po­sta­cie, które wy­pa­dły z bramy pro­sto w śnież­ną burzę, bie­gnąc ile sił w no­gach. Męż­czy­zna uty­kał mocno i miał trud­no­ści z utrzy­ma­niem kie­run­ku, ko­bie­ta po­ma­ga­ła mu co chwi­lę, sta­ra­jąc się nie zwal­niać kroku. Po chwi­li ucie­ka­ją­cy zni­kli w ciem­no­ściach, a śnieg mo­men­tal­nie za­sy­pał po nich ślady, tak, jakby nigdy ich tu nie było. W do­li­nie znowu za­wy­ły wilki.

 

Koniec

Komentarze

Znakomita opowieść grozy. I ostrzegam delikatnych, że zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie!;) 

Ładnie pokazujesz bohaterów i ich otoczenie. Czytając widziałam donżon, śnieg, dach i… całą resztę.

No i bałam się, to chyba najważniejsze.

delulu managment

Witaj. :)

 

Dziękuję za uprzedzenie o wulgaryzmach. :)

 

Sprawy językowe i wątpliwości, pojawiające się przy czytaniu (zawsze – tylko do przeanalizowania):

– Dokąd? – krzyknął rozpaczliwie zadymkę i mrok, w którym znikła jego towarzyszka. – brak części zdania?

Szyjąc z kusz w majaczące się w porannej szarówce (przecinek?) ruchome sylwetki, trafili trzy duże okazy. – zbędne?

Nic prawie nie widząc, pobłądzili jeszcze bardziej. I tak szli, wciąż przed siebie, wciąż w górę, prosto w nieznane, tracąc siły, wlokąc za sobą okulawionego konia i myśląc o ostatnich czterech bełtach do kuszy, które im jeszcze zostały. – powtórzenie?

I właściwie całe szczęście – ludzie, którzy pozostali na Pograniczu po zakończeniu wojny (przecinek?) bywali jeszcze gorsi niż wilki. 

Chwilę później usłyszeli jego pochrapywanie i rżenie, a potem chóralne wycie wilków agonalny kwik zagryzanego zwierzęcia. – brak części zdania?

W ciemności widział białka jej oczu i słyszał jej ciężkie dyszenie.

– Co temu bydlakowi strzeliło do łba? – zapytał.

– Nie wiem! – Fala ulgi, która ogarnęła dziewczynę sprawiła, że ciężko jej było myśleć jasno.– powtórzenia?

Chłopak dorzucił do ognia kilka drewienek, płomień rozbłysnął jaśniej, wydobywając z mroku kamienne ściany, meble i beczki stojące pod ścianą. – powtórzenie?

Wiesz (przecinek?) co tu się może czaić?

– A pamiętasz (i tu?) co czai się za bramą?

Rady skierował się do lochów, w nadziei, że znajdzie tam zbrojownię. – zbędny pierwszy przecinek?

Gdy tylko próbował skupić się na melodii, wyodrębnić poszczególne nuty, dźwięk niknął złośliwie w wyciu wiatru, by po chwili znowu rozbrzmieć gdzieś z tyłu głowy. Potrząsnął głową. Nie, to na pewno wyobraźnia. Jego własna głowa płata mu figle… – powtórzenia?

Nie wiem (przecinek?) czy kiedykolwiek jeszcze dane mi będzie ujrzeć wschód słońca.

Po śmierci miłościwego hrabiego Pana, wdowa wpadła w obłęd. – zbędny przecinek?

Po pochowaniu piętnastu pozbawionych krwi młódek, których zwłoki podrzucono mi do tej pory, wierzę, że nadszedł czas (przecinek?) aby odkryć i pokazać światu obrzydliwe praktyki hrabiny, a także oskarżyć ją przed bogami o czarną magię, morderstwo, świętokradztwo… – tu nasuwa się skojarzenie z hrabiną Batory :)

Zobaczysz na własne oczy (przecinek?) co robię z krwią niewinnych (i tu?) o którą tak się martwisz.

Od tej pory tkwię tu, gdzie dokonam swego żywota, obserwując świętokradczy rytuał (przecinek?) powtarzający się co noc.

 

Skoro kapłan ten wzywał ciągle w liście „bogów”, jak rozumiem – był kapłanem religii politeistycznej?

 

Gdzieś z głębi ziemi ozwał się nagle ochydny, jękliwy śmiech, a w żelaznej dziewicy skrzypnęło coś i zachrobotało cicho. – ortograf rażący?

Teraz do komnaty pana zamku, zobaczyć (przecinek?) co miał w sepetach.

Dziewczynie wydało się (przecinek?) że zabrzmiał dziwnie żałośnie, jakoś dziecinnie.

Na końcu długiego rzędu obrazów(przecinek?) przedstawiających ponurych, wąsatych bądź brodatych drabów zakutych w płytowe pancerze, wisiało malowidło (i tu?) przedstawiające piękną, czarnowłosą kobietę w krynolinowej sukni z koronkową kryzą. – powtórzenie?

Coś było nie tak (przecinek?) jak powinno…

Zatrzymała się, czekając, aż odgłos echa jej kroków ucichnie w oddali. Czyżby coś słyszała? Nie, chyba… chyba jej się wydawało. – powtórzenie?

Zdała sobie sprawę (przecinek?) że nic więcej, poza wybudowaniem tej lichej barykady (i tu?) nie zdąży zrobić.

I wtedy właśnie drzwi, uderzone z nadludzką siłą (i tu?) wyleciały z futryny.

„Po tylu latach… wreszcie, krew, krew!” – brak kropki na końcu zdania?

Wściekły charkot i bulgotanie zlał się w jedno z łomotem (przecinek?) z jakim strzyga poleciała w dół schodów.

Droga, którą tu przybyli (przecinek?) była jedyną wiodącą na szczyt.

Z otworu wypadła hrabina, zionąc jadem, krwią, śliną i rządzą mordu. – kolejny ortograficzny rażący?

Widział, jak uczepiona jego szyi Hrabina puszcza go i spada w dół, w pełną wirującego śniegu, czarną otchłań, kłapiąc zębami. – czemu tu nagle wielką literą?

Głowa pękała mu z bólu, a oczodół pulsował tępym bólem. – powtórzenie?

Ktoś go wołał… tylko czego ma nie puszczać, skoro nic nie trzyma… – styl?

„Ja wrócę… Ja zawsze wracam!” – kropka na końcu zdania?

 

Wstrząsające, bardzo dobrze oddane najważniejsze cechy horroru: mroczny klimat, tajemnica, szybka akcja, demoniczna historia, urwane zakończenie, które łatwo przewidzieć i które także napawa bezgranicznym strachem. Jako czytelnik bałam się naprawdę! :)

Brawa za mnóstwo ciekawych określeń z epoki, dodających smaczku klimatowi opowieści. :)

Klikam do Biblioteki, lecz usterki – szczególnie ortograficzne – trzeba poprawić.

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Bruce, dziękuję za wnikliwą analizę. Dziś wieczorem siądę do ortografii i dokładnie prześledzę Twoje sugestie. Bardzo się cieszę że Ci się podobało.  Opowiadanie wywiera zamierzone emocje, to dla mnie bardzo ważne :).

I ja dziękuję, horror znakomity, pozdrawiam i gratuluję. :) 

Pecunia non olet

Bruce, dziękuję jeszcze raz. Udało mi się przeanalizować twoją opinię. Poprawiłem błędy i wprowadziłęm parę zmian we fragmentach, na które słusznie zwróciłaś uwagę. Choćbym sprawdzał pięć razy, rażący ortograf i tak czasem jak widać się prześlizgnie (albo i dwa :) ).

 

Kapłan jest politeistyczny i to celowy zabieg. Świat przedstawiony, który sobie wymyśliłem jest całkowicie fikcyjny, ale nie skupiałem się dotąd za bardzo na religiach. Skojarzenia z Elżbietą Batory jak najbardziej słuszne :). 

Wszystko rozumiem, dziękuję. ;)

Co do błędów, wszyscy je popełniamy, zatem – na spokojnie. :) Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. ;) 

Pecunia non olet

Przeczytałem, chociaż horrory obchodzę dużym łukiem, ale skomentowałeś mój tekst, więc byłem Ci dłużny. Plastyczny. Czytając, widziałem wszystko. Powtarzałem sobie: To tylko wymyślony, dobrze skonstruowany i napisany horror. :)

Ciekawy gotycki horror – ma gęstą atmosferę, mocne obrazy i sceny grozy, wszystko, co potrzeba. Napięcie budują te wszystkie detale: śnieg, wiatr, wycie wilków, zatęchłe lochy, spiralne schody – wszystko to składa się na bardzo przekonujący klimat. Sceny akcji są dynamiczne (może ciut przydługie jak na mój gust, ale też bez przesady).

Pomysł mało świeży/oryginalny (Hrabina-strzyga, stary zamek, w którym straszy).

Ten moment jak Radagast trafia na pergamin – czułem się jakbym robił quest w Wiedźminie. Bohater akurat trafia na dokument, który wszystko mu objaśnia – troszkę naciągane.

Zakończenie: nie najgorsze (jej zapowiedź, że wróci działa), ale też nie jest to jakieś WOW.

Bohaterom też jakoś mocno nie kibicowałem. Mogliby mieć bardziej wyraziste charaktery.

 

Ogólnie przyzwoicie, ale parę rzeczy do poprawy wg. mnie. Dałbym mocne 6,5/10.

 

Posikałam się. Cholera, posikałam się ze strachu! 

To chyba tekst Angouleme z Wieży Jaskółki? Nawiązanie czy przypadek? ;)

 

 

 

 

bogjelen

Bóg jeleń08 – muszę zajrzeć do Wiedźmina… Wieżę czytałem już jakiś czas temu, więc podobieństwo może jest, ale raczej nieświadome lub podświadome :)  dzięki za opinię i komentarz. Miało być klasycznie, zawsze chciałem napisać coś podręcznikowo gotyckiego, ale osadzić to w swoich własnych realiach. Koala75 – miło że zajrzałeś, chociaż nie obraziłbym się, gdybyś ominął szerokim łukiem nie lubiąc horrorów. Tym bardziej dziękuję za opinię :).

Nowa Fantastyka