- Opowiadanie: brumsztyk - Przemiana

Przemiana

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przemiana

Zrównaliście moje poprzednie opowiadanie;) Trójchlorowodoroaminokwasosiarczan z Matką Ziemią. Nie macie poczucia humoru. Nic dziwnego. Takie czasy. Oto rehabilitacja z mojej strony, inne opowiadanie. Może zaspokoję tym wasze wybredne gusta.

 

 

 

 

To dziwne, ale zauważyłem, że od wczoraj paznokcie zaczęły mi jakby szybciej rosnąć. Niedawno je obcinałem , a znów są długie. I do tego chce mi się ciągle pić. Piłbym bez umiaru. Na dodatek, bez żadnej przyczyny zacząłem dziś w nocy wyć. Był to czas pełni księżyca.

 

Ostatnio zachciało mi się pić, kiedy pracowałem w lesie. Nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Mimo protestu chudopachołków, którzy pracowali ze mną, wypiłem im cały zapas wody. Jednak nie zabiłem pragnienia. Gdy tak stałem, rozglądając się za czymś do picia, ogarnęła me ciało nieprzejednana chęć wycia. Już nie w nocy, lecz w biały dzień. Zaskowyczałem jak dziki zwierz. To mię przeraziło. I nie tylko mię. Chudopachołkowie rozbiegli się po lesie w strachu, a ja ostałem się sam.

 

Pragnienie rozrywało me piersi. Wystraszyłem się, że mogę umrzeć rozerwany na strzępy. Jak w malignie począłem błąkać się po lesie. W końcu zbłądziłem, choć las znałem dobrze. O zmierzchu znalazłem staw. Woda była w nim okropna.

 

Kilka wiorst dalej stało gospodarstwo, za nim drugie, trzecie i następne.

 

– Wioska to chyba jakowaś jest.– Uradowałem się.– Może schronienie i nocleg w niej znajdę.

 

Wyszedłem z lasu. Znów zachciało mi się pić. Blisko płotu chodziły kury. Cichaczem złapałem jedną. Oderwałem łeb i zacząłem chłeptać krew. Smakowała mi. Później opiłem się wody ze studni, zmyłem krew z koszuli, a gospodarzowi opowiedziałem bajdę, jak to napadli i obłupili mię zbóje w lesie.

 

Trafiłem na poczciwych ludzi. Pozwolili mi przenocować w stajni.

 

W nocy przyszła mi do głowy dziwna myśl. Wypić krew ze wszystkich kur.

 

Obudziło mię rżenie koni. Były niespokojne.

 

– Może wilki pod wieś podchodzą? – przyszło mi do głowy. Wyszedłem na podwórzec. Wtedy poczęły ujadać psy w zagrodzie. Zdziwiłem się, gdyż szczekały na mię. Chciałem podejść do nich, ale nagle podwinęły ogony pod siebie i poczęły skomleć. W dwóch susach zginęły w ciemności.

 

Pojaśniało, bo chmura odkryła księżyc. Z mojego gardła wydobyło się wtedy wilcze wycie. Piersi rozpalał mi od wewnątrz ogromny żar, który musiałem ugasić. Stało to się tak szybko, że nie zdążyłem nawet pomyśleć co się dzieje, a już stałem u boku łoża gospodarzy. Moje paznokcie były przerażająco długie i ostre, a ręce pokrywała gęsta sierść.

 

Moje płonące od wewnątrz ciało błagało o odrobinę wody. Wody? Nie. Krwi. Moje trzewia błagały o krew.

 

To było silniejsze ode mnie. Musiałem spróbować ludzkiej krwi. Złapałem zastygłego ze strachu gospodarza za głowę, rzuciłem na łoże i zawyłem. Usłyszałem wrzask gospodyni, zupełnie o niej zapomniałem. Wybiegła z izby, ja w tym czasie gasiłem pragnienie, jednak nie na tyle, by zaspokoić swe żądze. Chciałem spróbować krwi kobiety. Pognałem za nią. Gdy ją doganiałem, byłem już bardzo spragniony.

 

Było to naprawdę bardzo przyjemne uczucie. Gasząc pragnienie dostrzegłem, że me ręce stały się plątaniną mięśni. Poczułem też ogromną wewnętrzną siłę, rozpierającą me członki.

 

Pobiegłem z powrotem do domu gospodarza. Nie wiedziałem po co to czynię, lecz ta nieokiełznana moc poczęła coraz bardziej opanowywać mą głowę. Zacząłem wszystko rozbijać, by na końcu podpalić.

 

Dopiero ogień całkowicie ugasił me pragnienie zniszczenia. W blasku płomieni zobaczyłem swój cień. Można było go nazwać wszystkim, lecz nie ludzkim.

 

Gdy znów stałem się człowiekiem, zacząłem się zastanawiać nad tym co uczyniłem. Nie rozumiałem swego postępowania, ale też nie czułem do siebie winy. Kierowany jednak ostrożnością postanowiłem się oddalić. Jedyne pytanie, to czy wracać do mego pana, i być jednym z jego sług, czy stać się naprawdę wolnym Panem Tego Lasu, który pociągał swoją ciemną stroną i grozą mocy. Tej jedynej, kiedy przestałem być już człowiekiem. Zacząłem bać się samego siebie. Kim jestem, lub może, czym jestem i co się ze mną stało?

 

Reszta nocy upłynęła mi na długim marszu lub biegu przez knieje lasu. Cały czas poruszałem się na dwóch nogach, ale wiedziałem, że i na czterech także mógłbym dać radę. Czułem ucisk odzienia, które stało się naraz bardzo ciasne i niewygodne. Nie wiem czemu go nie ściągnąłem z siebie. Kierowałem się chyba obawą, by nie oglądać swego ciała.

 

Świt zastał mnie na rozległych bagnach. Myślałem, że ranek i promienie słońca rozwieją ten koszmar i wszystko będzie tylko okropnym snem, lecz nic takiego się nie stało. Nadal byłem tym, czym stałem się nocą. Potworem mordującym ludzi dla własnej przyjemności.

 

Słońce raziło me oczy. Przeraziłem się, że nie mam powiek. Sierść znowu pojawiła się na moich rękach. Chciałem przekląć za to cały świat, lecz zamiast głosu wydobył się z gardła tylko warkot i zawodzenie. Nie mogłem powiedzieć słowa po ludzku. O, bogowie, za co spadła na mnie ta kara ? Teraz pojąłem czemu. Przed wieloma laty spalono moją babkę, zaraz po urodzeniu mej matki, która uszła tej kary, dzięki wstawiennictwu Zakonu Białego Krużganu. W tych odległych czasach – jak powiadali starsi – pojawiły się dziwne stwory, które przywędrowały przez góry do naszego księstwa. Zostały jednak wytępione, bo były bardzo krwiożercze. Podobno zarażały krwią, ale nie wiem co to znaczy. Były to lata zawieruch wojennych, wielkich magów i czarnoksiężników. Teraz panował porządek i pokój.

 

To niemożliwe, by historia sięgająca wieki miała się odrodzić od nowa. A jednak. Posądzenia przodków musiały, widać, być słuszne. Byłem Grendelem. Stworem z postury tylko ludzkiej. Skóra pokryta była sierścią, i grubą łuską na brzuchu. Czułem do siebie niesmak, lecz nie wstręt. Wiedziałem jak ogromna potęga skrywa się w mym ciele. I ta potęga dotknęła mego mózgu. Tamte stwory nie miały go tak dalece rozwiniętego, dlatego tak łatwo dano sobie z nimi radę. Ze mną im się na pewno nie uda. Lecz bycie jedynym na świecie nie napawa optymizmem. Będę odtrącony przez innych. Wzburzyło to tylko mój gniew na ludzi.

 

Zmartwiła mnie sprawa nocnego wyczynu. Gdy to się rozejdzie po okolicy, na pewno zjawią się tu Łowcy. A było to rzemiosło rozpowszechnione. Sam czasami widywałem takich ludzi. Oni także byli odtrąceni przez swoich. A ja dopiero będę, przez swoją dziwność. Trzeba się więc stąd zbierać.

 

Poczułem głód. Wiedziałem, że porą posiłków będzie noc. A do traktu było daleko, lecz tam z pewnością uda mi się upolować jakiegoś tłustego kupca na posiłek.

 

Wędrówka upłynęła mi bez większych przygód. Tylko wataha wilków na mój widok zaskowyczała i uciekła w panice. Wtedy naprawdę poczułem się Panem Lasu. Choć jak miałem się później przekonać, było to przedwczesne uczucie radości. I las nie był tak bezpieczny, jak mi się wydawało z początku.

 

Przed zmrokiem dotarłem na skraj lasu, który w tym miejscu łączył się z traktem. Teraz pozostało mi oczekiwanie na nadejście mojego posiłku. Nie musiałem długo czekać. Skryty w zaroślach, niedostrzegalny z traktu, widziałem jakowąś postać. Szła wolno podpierając się kawałkiem kija. I mimo habitu była tak chuda, że ogarnęły mnie mdłości. Piechur przeżył tylko dzięki temu, że pomyślałem, że stać mnie na coś lepszego od wynędzniałego pątnika, który i tak by umarł na sam mój widok. A pragnąłem teraz walki. Niekoniecznie z oddziałem zbrojnych, ale jakowyś rycerz by mi się nadał.

 

Było już prawie ciemno, gdy pojawiło się dwóch konnych. Byli uzbrojeni. Tego mi było trzeba. Wyskoczyłem z chaszczy i chwyciłem pierwszego z rycerzy z taką siła, że zbroja trzasnęła głucho, a koń runął pod nim. Lecz to nie był człowiek ino kukła. Teraz pojąłem, że to zasadzka. Ale było już za późno. W moją stronę pędziło dwóch jeźdźców z rozwiniętą siecią z żelaza. Gdy byli dość blisko zaatakowałem tego z lewej. Rozerwałem go prawie na dwoje. Czując przyjemne ciepło i zapach krwi znów chciałem uderzyć do ataku. Poczułem na sobie jednak ciężar sieci. Mimo to ruszyłem ku drugiemu. Nagle w mym ciele utkwiły strzały tropicieli, którzy wyszli z lasu. Widać podążali mym tropem.

 

Znów stałem się człowiekiem, a potem ciemność ogarnęła me ciało.

 

Teraz, kiedy piszę te słowa, przeklinam dzień swoich narodzin. Jutro gdy dzwon będzie bił na południe zostanę wyprowadzony z lochu i stracony, a ciało me spłonie na stosie. Niczego jednak nie żałuję. Przez jedną noc byłem naprawdę wolny i czułem się królem puszczy. Brakuje mi tylko mego napoju-krwi. Ale znalazłem sposób na zaspokojenie pragnienia. Dziś w nocy …

 

Jutro i tak dam głowę pod topór. Życie jeszcze nie ma swej wartości. Człowiek czy potwór, wszyscy wedle miecza jednakowi są. A potem następuje śmierć.

 

 

***

– Panie, szybko – drżący głos strażnika rozchodził się dudniącym echem po lochu.

 

– Czego ? – warknął dowódca Straży Miejskiej.

 

– Ten potwór … – głos strażnika łamał się.

 

– Co ? Uciekł ?

 

– Nie. Gorzej.

 

Dowódca biegiem dopadł otwartych wrót celi. W rogu pomieszczenia, na sianie leżał mężczyzna. Usta miał ubabrane we krwi. Prawa ręka stanowiła duży brunatny strup.

 

– Już zimny – stwierdził strażnik, dotykając ciała.

 

– Przegryzł sobie żyły, ścierwo – dowódca splunął przez zęby i dodał – Zdejmij dyby z nóg i … Albo nie. Odetnij od łańcuchów i spal razem z ciałem.

 

– Wedle rozkazu, panie – odparł wystraszony i zarazem uradowany strażnik. Sądził bowiem, że zajmie teraz miejsce skazanego. Dowódca wyszedł. Mężczyzna już chciał wychodzić, gdy spostrzegł leżące obok trupa zakrwawione kartki pergaminu. Podniósł je i zaczął oglądać runy.

 

– Za ciemno tu – sapnął i włożył za pazuchę.

 

 

 

Dziękuję mojemu koledze, Pawłowi K. za współudział w pisaniu tego opowiadania. (Tym razem nic nie braliśmy)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Skoro zarzucasz mi brak humoru, to się trochę pośmieję:
Masa powtórzeń. Masa. Chudopachołkowie, chudopachołkowie, pić-pić, księżyca-księżyca...
Krótkie, niezręcznie napisane zdania.
"To mię przeraziło. I nie tylko mię."- w internetowym słowniku pisze, cytuję: "dopuszczalne w grach". Ekhm, ekhm.
"Pragnienie rozrywało me piersi. Wystraszyłem się, że mogę umrzeć rozerwany na strzępy"- bez komentarza.
"Kilka wiorst dalej stało gospodarstwo, za nim drugie, trzecie i następne. "- może jakaś parada patriotyczna?
"- Wioska to chyba jakowaś jest.- Uradowałem się.- Może schronienie i nocleg w niej znajdę."- mistrz joga?
"Wtedy poczęły ujadać psy w zagrodzie. Zdziwiłem się, gdyż szczekały na mię. Chciałem podejść do nich, ale nagle podwinęły ogony pod siebie i poczęły skomleć. W dwóch susach zginęły w ciemności. "- z nieprawdopodobną siłą przebijając deski zagrody.
"Pojaśniało, bo chmura odkryła księżyc."- no, nie wiem.
"Usłyszałem wrzask gospodyni, zupełnie o niej zapomniałem."- usłyszałem, więc zapomniałem. Fajnie.
"Przed wieloma laty spalono moją babkę, zaraz po urodzeniu mej matki, która uszła tej kary, dzięki wstawiennictwu Zakonu Białego Krużganu."- Cóż za oryginalna fabuła. I ciekawa nazwa dla zakonu.
No dobra, mógłbys sie jeszcze powyzłośliwiać, ale będę obiektywny- takie sobie.

No dobra, rehabilituję Cię. Istotnie istnieje taki archaizm jak mię. Chociaż brzmi idiotycznie, a Ty go nadużywasz.

Ten tekst na pewno jest lepszy niż poprzedni. Ciężko, żeby nie był.

A serio: opowiadanie nie jest złe, ale achów i ochów nie wywołało. Jak w TVN lecą "Dzienniki wampirów" i to pamiętnik wilko... yy grendela da się przełknąć. Ok, żartuję (żeby mi się snowu od ponuraków nie dostało;)).

Akcja jest, bohater niby też, czyta się lekko ("mię" dobre było ;)) i... tyle. Przeczytać dla rozrywki można, ale nie zachwyca.  
 

Noo... odetchnąłem z ulgą. Już myślałem że i to opowiadanie zajeździcie jak starą klacz.
Fakt. Jest trochę błędów, ale LEM to ja nie jestem. Piszę dla przyjemności, nie dla krytyków.

Nie jesteś, ale kto wie, czy nie masz szans, aby być. Ćwiczenia czynią mistrzem. A jeśli dla przyjemności piszesz, to tym lepiej. Przyjemne z pożytecznym...
Ciągnij wzwyż.

To oskarżenie o brak humoru na początku było niemiłe. Wiesz jak jest. Jeśli twoja twórczość nie wywołuje uśmiechu, to znaczy, że z pewnością z publicznością jest coś nie tak. Bo gdzieżby z twórczością, nie?;)
A opowiadanie słabe. We dwóch to pisaliście?
Jeśli piszesz dla przyjemności to pisz dalej! Najważniejsze, to się realizować w tym co się lubi. To bardzo pozytywne.
Pozdrawiam.

Nie jest najgorzej. Tekst raczej mało oryginalny, ale spokojnie można przeczytać.
Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka