- Opowiadanie: crev - Największy z kolektorów

Największy z kolektorów

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Największy z kolektorów

Zaniedbana ulica otoczona była wejściami do miejsc, w których pije się alkohol i wydaje zarobione na etacie pieniądze w kasynach oraz klubach ze striptizem. Pomiędzy przybytkami duchowej i cielesnej niewoli spacerował raźnie tłum zamyślonych ludzi – do pracy i z pracy, do szkoły i ze szkoły, donikąd i nie wiadomo skąd. Wąskie, drewniane drzwi, przez które z impetem wybiegł rosły mężczyzna, pękły na pół. Na szczęście dla ich właściciela nie były szczególnie wartościowe. Właściciel pubu Centrum ani przez chwilę nie żałował zniszczenia drzwi. Kupił je kiedyś na Targu Przedmiotów Antycznych za butelkę wódki. Chciał wyróżnić wejście do pubu spośród innych, a drewniana ozdoba sprzed lat skutecznie przyciągała uwagę przechodniów. Właściciel zniszczonych drzwi żałował w tej chwili tylko tego, że uciekający pomiędzy spacerowiczami mężczyzna nie uregulował rachunku. Drzwi były teraz najmniej istotne. Gdy właściciel Centrum zobaczył, jak uciekinier podbiega do śpiącego na beczce kota, chwyta go i rzuca zwierzęciem za siebie, natychmiast zrezygnował z pościgu.

 

Siedzący na skraju chodnika dziewięciolatek był świadkiem sceny, która zapadła mu w pamięć na całe – jak się za chwilę okaże, niespecjalnie długie – życie. Podczas zabawy w kapsle młody przypadkiem dostrzegł otyłego mężczyznę wybiegającego z pubu nieopodal. Mężczyzna, ocierając rękawem krople potu podciągał jednocześnie na tłusty tyłek brudne spodenki opuszczone do wysokości kolan. Chłopak słyszał, jak mężczyzna, odwracając głowę, rechocze. Kapsle potoczyły się po chodniku, a dzieciak zaklął podle, przegrywając trzecią rundę przez chwilowy brak skupienia. Młody spojrzał jeszcze raz na uciekiniera i, dostrzegając światło latarni odbijające się od tłustej skóry mężczyzny, natychmiast porzucił marzenia o zostaniu kolektorem. Wszystko dlatego, że ostatnim obrazem, jaki zapamiętał dzieciak, była oddalająca się, budząca w nim obrzydzenie postać w żółtej, pikowanej kurtce. Na kurtce widniał napis „Hardy Hard – kolektor”. Dzieciak zakasłał, spojrzał na krople krwi na dłoniach, zemdlał i umarł.

 

-*-

 

Zanim przejdziemy do tego, co wydarzyło się na parkingu, warto wspomnieć, dlaczego Hardy Hard uciekał. Najlepiej opisałaby to Doris – dziewczyna z pubu Centrum. Wspomniałaby, jak tłusty ciałem i cerą mężczyzna dobierał się do niej, gdy podawała mu śniadanie. Powiedziałaby, że zauważyła, jak klient pubu dostał wcześniej kosza od dwóch innych kelnerek, a jedna z nich spoliczkowała go chwilę po tym, gdy klepnął ją w tyłek.

Doris nie była specjalnie ładna. Wychudzona i jakaś taka, chciałoby się rzec, połamana. W przeciwieństwie do innych kelnerek-prostytutek jej granica akceptacji dopuszczała typów Hardego Harda. Dopuszczała do siebie myśl, że może zabrać mężczyznę do pokoju i zaoferować mu swoje ciało w zamian za pieniądze. Po drodze wzięła z lady porcję pieczywa zalanego olejem i przyprawionego mielonymi wodorostami. Wiedziała, że grubas skończy szybciej, jeśli przy łóżku będzie miał coś do jedzenia. Lata praktyki zrobiły swoje. Doris podała mężczyźnie pieczywo i wskazała pokój, informując, że za chwilę wróci.

 

-*-

 

Po wejściu do pokoju dziwka otworzyła szeroko usta. Tym razem jednak nie po to, po co zwykle to robiła. Tym razem była po prostu bardzo, bardzo zdziwiona. Mężczyzna, zamiast leżeć na łóżku w oczekiwaniu na seks, stał obok z opuszczonymi spodenkami i sikał wprost na pieczywo. Tego było za wiele – siebie może nie, ale jedzenie szanować trzeba. Mężczyzna zaczął uciekać sekundę po tym, gdy Doris podniosła głos, wzywając pomocy.

 

-*-

 

Dobiegając do parkingu, mężczyzna w żółtej kurtce dwukrotnie pstryknął palcami, aktywując nadajnik przypięty do nadgarstka. Kilkadziesiąt metrów dalej jego frachtowiec odpowiedział na to wezwanie, otwierając drzwi. Chwilę później mężczyzna wszedł spokojniejszym krokiem do środka, stawiając stopy na rozświetlonych tęczowo schodach. Stojący na ostatnim schodku wypowiedział pierwsze słowa od chwili, gdy w pokoju poprosił Doris o butelkę wódki:

 

– Ja jestem Hardy Hard – największy z kolektorów! Ja jestem Hardy Hard – najlepszy ze zbieraczy! Ja jestem Hardy Hard – bójcie się mnie, śmierdziele! Żegnam to miasto! Już tu nie wrócę! Nie zasłużyliście na moją gościnę!

 

Chwilę później Hardy Hard siedział w swoim fotelu obitym futrem z Jegetoga. Podczas startu uderzył palcem w małą, żółtą choinkę zapachową, wiszącą nad głową, a następnie sięgnął do skrzyni przy podłokietniku po przezroczysty, plastikowy przedmiot z dwiema szpulami czarnej taśmy w środku. Z głośników popłynęła skoczna muzyka, a dyskotekowa kula głową mężczyzny rozbłysła odbitym światłem kolorowych lampek. Ze ściany wysunęła się mechaniczna dłoń z już otwartą butelką piwa. Hardy chwycił ją i opróżnił kilkoma sprawnymi łykami. Następnie przetarł czoło, przejechał rękawem po wąsach i sięgnął po leżącą obok, brudną szmatę. Odsłaniając zżółknięty, poplamiony podkoszulek, starannie wytarł obie pachy. Powąchał szmatę, skrzywił się z obrzydzeniem i cisnął ją na fotel obok. Następnie przełączył tryb lotu na autopilota i ustawił cel podróży na „dom”.

 

-*-

 

Jak zawsze Hardy trzykrotnie zapukał do drzwi i, oblizując wąskie wargi, uśmiechnął się szeroko. Kobiecy głos zza drzwi poinformował mężczyznę, że zaraz zostaną one otwarte. Chwilę później w progu stanęła kobieta. Spojrzała na Hardego, po czym, bez słowa, zatoczyła dwukrotnie w powietrzu półkole trzymaną w ręce ścierką. Unoszący się od mężczyzny zapach potu, ryby, potu, jaj, moczu, potu oraz piwa został nieco rozproszony.

 

– Śmierdzisz! 

– Cześć, kochanie. Wróciłem. 

– Widzę. – Odwróciła się i skierowała w głąb pomieszczenia. – Cześć. Idź się umyj. 

– A buzi gdzie? 

– W dupie. Idź się umyj i wytrzeźwiej. Porozmawiamy, jak się obudzisz.

 

Mężczyzna wszedł do domu i, zamknąwszy drzwi, rzucił żółtą kurtkę na krzesło. Zostawiając za sobą ślady błota, podszedł do stojącej przy piekarniku kobiety, objął ją w pasie i spróbował pocałować w szyję. Nie było to łatwe zadanie – mężczyzna musiał wciągnąć swój pokaźny, piwny brzuch. Kropla potu, zmieszanego z brudem, spłynęła z jego czoła na odsłonięty obojczyk kobiety i powoli zaczęła toczyć się w dół. Hardy zrezygnował z dalszych prób pocałunków dopiero wtedy, gdy łokieć kobiety z impetem trafił go w podbrzusze. Kilka chwil później łóżko zaskrzypiało pod ciężarem Hardego, a automatycznie zamykane drzwi sypialni odcięły resztę domu od dźwięków jego chrapania oraz odoru ciała.

 

-*-

 

Obudził go dźwięk przelatującego samolotu. Wstając z łóżka, ułożył włosy, przeczesując je tłustymi dłońmi, a następnie rozebrał się i poszedł do łazienki, zostawiając po drodze w kilku losowych miejscach brudne ubrania. Kilka minut później kot obudził się i spojrzał na mężczyznę oraz kobietę, siedzących naprzeciwko siebie przy małym, kwadratowym stole.

 

– Znowu wróciłeś pijany.

– Wiesz, jak jest, kochanie. Musiałem dobić interes, a ci ludzie – oni zawsze chcą pić.

– Ty oczywiście nie możesz odmówić, prawda? Nie możesz sprzedać towaru i wrócić do domu. Musisz pić z nimi do rana i wrócić brudny, śmierdzący i pijany jak bela.

– Nie wiem, co to „bela” – uśmiechnął się – ale wiesz dobrze, że z nimi nie da się inaczej. Tym razem zebrałem całkiem duży ładunek, a cena była wyższa niż zwykle, więc po prostu nawiązywałem pozytywne relacje z kontrahentami, kochanie.

– Nawiązywałeś pozytywne relacje z kontrahentami? – powtórzyła, przeciągając każde słowo.

– Tak, kochanie, ale zobacz, co mam – wyciągnął z kieszeni pomięte banknoty i rozłożył je na stole. Kobieta zabrała je i przeliczyła.

– Siedem tysięcy munów. Mówiłeś, że cena była wysoka…

– Pozostałe czternaście mam do odbioru za tydzień.

– Ile z tego przepiłeś albo przegrałeś, Hardy?

– Czterysta, kochanie. Mało, jak na taki zarobek.

– Czterysta to dla ciebie mało, Hardy? Pół roku szkoły dla Homera – jej podniesiony głos coraz bardziej drażnił kota.

– Nie, nie mało, ale bez tego nigdy nie zbudowałbym relacji, które są mi potrzebne, żeby prowadzić ten biznes, żabciu.

– Powiedz mi, Hardy – byłeś w kasynie albo na dziwkach?

– Wiesz, że tego nie robię, kochanie.

– Nie wiem – spojrzała na niego, próbując przejrzeć jego myśli – nie wiem, Hardy, ale muszę ci wierzyć. Mam nadzieję, że nasz święty węzeł i syn są dla ciebie ważniejsze niż alkohol, dziwki i przegrywanie pieniędzy w kasynie. Wiem, Hardy, że to ty przynosisz do domu pieniądze i wiem, jak drogie jest utrzymanie frachtowca, ale zaniedbujesz dom, mnie i naszego syna. Wiecznie cię nie ma; jak wracasz, to jesteś pijany i śmierdzisz. Zawsze jest tak samo.

 

Ich rozmowę przerwało dziecko, które weszło do kuchni przecierając dłońmi zaspane oczy. Dopiero po chwili dostrzegło rodziców i pobiegło wprost do ojca, rzucając mu się w objęcia.

 

– Tatusiu!

– Cześć, Homer. Przepraszam, że mamusia cię obudziła.

– Tęskniłem. Dobrze, że jesteś. Zostaniesz na dłużej?

– Tak, kochanie. Jak wrócisz ze szkoły, to będę tutaj. Pomogę mamusi posprzątać dom i będę czekał, aż wrócisz.

– Pomożesz mi posprzątać dom? – kobieta prychnęła. – Ciekawe.

– Będę tutaj, kochanie, gdy wrócisz – mężczyzna zignorował słowa żony i zwrócił się bezpośrednio do syna – o ile nie będę musiał pracować. Przyniosę ci coś, synku.

 

 

Hardy wstał i zniknął za drzwiami sypialni. Za drzwiami sypialni słychać było ciche kasłanie.

 

-*-

 

Obudził go alarm urządzenia na nadgarstku. Hardy wystrzelił z łóżka jak z procy, stając na nogi w sekundę. Ubrał się w kilkanaście kolejnych i, wybiegając, zdążył tylko pożegnać żonę, puszczając całusa w jej stronę. Od chwili włączenia się alarmu do momentu, gdy Hardy siedział już w fotelu pilota, minęły trzy minuty. Odlatując, jak zawsze, włączył swoją ulubioną muzykę i przepłukał usta piwem, wypluwając pierwszy łyk pod nogi.

 

– Ja jestem Hardy Hard, największy z kolektorów! Ja jestem Hardy Hard, najlepszy ze zbieraczy! A teraz, kmioty, spadać z drogi, bo król ruszył po skarb!

 

Kilka sekund później Hardy uruchomił mikrofon.

 

– Hardy Hard zgłasza się i rejestruje wylot i zbiór. Odbiór. 

– Witaj, Hardy. Przyjęłam i życzę miłego lotu oraz udanego zbioru. Odbiór. 

– Cześć, Mell. Masz tego nowego stażystę w pogotowiu? Odbiór. 

– Czeka w bazie na orbicie. Ma być gotowy? Chcesz go do siebie? Odbiór. 

– Dawaj dzieciaka. Ma być gotowy za trzynaście minut. Bez odbioru.

 

-*-

 

Piętnaście minut później w kokpicie statku siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z nich, ubrany w żółtą kurtkę i ciemne, kwadratowe okulary, przetarł tłustymi dłońmi głowę, ulizując włosy do tyłu. Uśmiechał się i, żując gumę, pilotował statek, który oddalał się od stacji orbitalnej Oczyszczenie. Drugi, ubrany w białą wyprasowaną koszulę i czarne, idealnie gładkie spodnie, siedział zdezorientowany na fotelu obok, nie wiedząc, co zrobić z dłońmi. Odważył się rozpiąć pierwszy guzik koszuli – ten przy samej szyi – dopiero po dwudziestu minutach wspólnego lotu. Po kolejnych pięciu minutach odważył się spojrzeć dokładniej na swojego patrona. Twarz stażysty przybrała wyraz najwyższego obrzydzenia. Spodziewał się silnego, pewnego siebie, przystojnego mężczyzny – tak właśnie przedstawiano kolektorów w szkole: jako bohaterów broniących cywilizacji.

 

– Panie Hardy Hard, dziękuję za przyjęcie mnie na staż. Wcześniej nie miałem okazji, bo nie było czasu, ale chciałbym panu bardzo podziękować za danie mi szansy i naprawdę doceniam to, że… 

– Czternasty, mniej gadania, więcej skupienia. Lecimy po spory zbiór. Przynieś wiadro – stoi w szafce przy drzwiach. Zapnij pasy i powiedz, jaka jest cena urobku na markecie.

 

Stażysta błyskawicznie wykonywał polecenia. Kilka godzin później jego wymiociny zmieniły kolejno miejsce bytowania – z żołądka do wiadra, z wiadra do toalety, z toalety na orbitę. Kilka godzin później wracając ze zbiorem Czternasty parzył herbatę dla siebie i podawał piwo swojemu patronowi.

 

– Czternasty, masz dziennik praktyk? 

– Mam, panie Hardy. 

– Zapisz w nim datę swojego dziewiczego lotu. 

– Zapisane, panie Hardy. 

– Potrafisz obsługiwać panel? 

– Tak jest, panie Hardy. 

– Sprawdź obecne kursy urobku i kieruj się na ten market, na którym cena niklu, rodu i oliwinu jest najwyższa. Jeśli kobalt przekracza gdziekolwiek cenę czterech tysięcy munów, zignoruj inne ceny i skieruj statek na ten market. Zrozumiałeś? 

– Tak jest, panie Hardy. Jeśli kobalt kosztuje powyżej czterech tysięcy, to tam lecimy. Jeśli poniżej, to lecimy tam, gdzie najdroższy jest nikiel, rod i oliwin. 

– Dobrze, Czternasty. Bardzo dobrze.

 

 

-*-

 

Kolejne osiem wylotów wyglądało podobnie. Hardy zabierał Czternastego ze stacji orbitalnej Oczyszczenie. Stażysta, nieprzyzwyczajony do przeciążeń i dynamicznych manewrów statku swojego patrona, za każdym razem uzupełniał wiadro wymiocinami. Następnie razem zbierali urobek i sprzedawali go na markecie. Warto dodać, że z każdym kolejnym lotem w wiadrze było coraz mniej wymiocin. Z czasem Czternasty zapinał coraz mniej guzików, aż w końcu zamienił białą koszulę na luźny, ale elegancki t-shirt z lnu.

 

-*-

 

– Ja jestem Hardy Hard, największy z kolektorów! Ja jestem Hardy Hard, najlepszy ze zbieraczy! A teraz, kmioty, spadać z drogi – bo król ruszył do boju. 

– Czternasty, który to nasz wspólny lot? 

– Dziesiąty, panie Hardy Hard. 

– Dobrze. W takim razie czas rozpocząć testy. 

– Jestem gotowy. 

– Zacznijmy od podstaw: zależności między Hoo a księżycem oraz historia i powstanie kolektorów. Słucham. 

– Jeśli chodzi o zależności między Hoo a księżycem, to wyglądają one następująco. Hoo to czwarta od gwiazdy, druga pod względem wielkości, gazowa planeta w układzie. Planeta posiada sześćdziesiąt cztery księżyce, w tym Sanumare, na którym żyjemy. Planeta, ze względu na swoją siłę grawitacji, przyciąga wiele asteroid, które mogłyby zagrozić całej naszej cywilizacji. Sanumare obiega planetę w ciągu… 

– Dobra, widzę, że o zależnościach wiesz wystarczająco, żeby iść dalej. Mów o kolektorach. 

– Flota kolektorów, zwana potocznie zbieraczami, a wcześniej Flotą Obrony Księżyca, powstała w odpowiedzi na rosnące zagrożenie związane ze zwiększającą się ilością asteroid, które przyciągane grawitacją planety Hoo zagrażały naszej cywilizacji. Pierwsza linia obrony, polegająca na zestrzeliwaniu asteroid, była skuteczna, ale sprawiała, że część odłamków nadal trafiała na powierzchnię księżyca, niszcząc nasze miasta. W odpowiedzi kilka bogatych korporacji zbudowało pierwsze frachtowce zdolne zbierać odłamki z zestrzelonych asteroid. Później ta bohaterska i – przynajmniej początkowo – bezinteresowna postawa przerodziła się w dobry biznes. Okazało się, że potrzeba niewiele zmian, żeby statki te były zdolne do odzyskiwania metali, kruszców i gazów, które nazywa się urobkiem. Od tej pory obrona księżyca wyglądała następująco: pierwszy krok to wykrycie asteroidy – drugi – jej zestrzelenie i powiadomienie kolektorów – trzeci – zebranie odłamków przez kolektorów oraz sprzedaż zebranych kruszców na markecie. Obecnie tytuł kolektora posiada jedynie sto osiemdziesiąciu sześciu pilotów, choć kiedyś działało sześćset jednostek. Rosnąca konkurencja, ryzyko oraz spadające ceny urobku sprawiły, że zostali tylko najwytrwalsi z nich. Obecnie, aby zdobyć licencję kolektora, potrzeba niebotycznej sumy… 

– Dobra, Czternasty. Dokończymy później. Siadaj na fotelu, otwieraj dziób i uzbrajaj torpedy. 

– Tak jest, panie Hardy. 

– Czy na radarze są inni kolektorzy? 

– Widzę siedmiu w naszym sąsiedztwie, około czterdziestu startujących właśnie z księżyca oraz jeszcze siedem statków podnoszących się ze stacji orbitalnej. Jeden jest już na miejscu i zbiera urobek.

 

 

Hardy Hard podniósł się na krześle, sprawiając, że okruszki zjedzonego niedawno pieczywa spadły mu pod nogi. Zatruł powietrze tylną częścią ciała na tyle, że stażyście zrobiło się słabo. Czternasty odruchowo sięgnął po wiadro, ale powstrzymał wymioty. Hardy usiadł i wytarł spocone pachy znalezioną pod fotelem ścierką.

 

– Zaliczone, Czternasty. Siadaj do odkurzacza i łapmy wszystko, zanim zdążą nas ubiec.

 

 

-*-

 

– Ja jestem Hardy Hard, największy z kolektorów! Ja jestem Hardy Hard, najlepszy ze zbieraczy! A teraz, kmioty, spadać z drogi, bo król ruszył po bogactwo! 

– Czternasty, który to nasz wspólny lot? 

– Dwudziesty, panie Hardy.

 

 

Hardy Hard czuł się źle. Głowa bolała go od wczorajszego alkoholu, a śmierdział tak, że nie musiał nawet – jak zawsze – pocić się, żeby zatruwać powietrze swoim jestestwem. Był to jego trzeci lot z rzędu bez odpoczynku, a po sporej ilości wódki, którą wypił w jednym z pubów, prędkość reakcji organizmu na bodźce znacznie spadła. Od tygodnia nie był w domu, a ponieważ działał na pełnych obrotach, przez chwilę pozwolił pilotować statek stażyście, robiąc sobie dwudziestominutową drzemkę regeneracyjną. Po przebudzeniu podniósł fotel i przetarł tłustą twarz tłustymi dłońmi, przesuwając krople tłustego potu po lśniących od tłuszczu włosach. Strzepnął to, co zostało mu na palcach, złapał za manipulator i, pociągając go do siebie. Statek zaczął nabierać prędkości. Stażysta siedział obok w krótkich spodenkach i żółtym bezrękawniku, popijając piwo.

 

– Ja jestem Hardy Hard… a nie, czekaj, już to mówiłem dziś. Czternasty, otwieraj dziób, uzbrój torpedy i opowiadaj o rodzajach urobku, które możemy pozyskiwać. 

– Najczęściej wydobywamy żelazo, nikiel, kobalt, mangan, chrom i miedź. Rzadziej – cynk, aluminium, tytan, a także platynę i pallad. Ostatnio zwłaszcza ten ostatni zyskuje popularność na markecie. Poza powyższymi zdarza się także iryd, rod, ruten, złoto i srebro. Jeśli mamy szczęście, możemy znaleźć również amoniak, metan i siarkę. W około siedmiu procentach asteroid udaje się odzyskać oliwiny, pirokseny oraz magnetyt. W czterech procentach – hel-3, lit, gal, german i tantal, a czasem nawet wolfram. Najrzadszym ze znalezionych kruszców, choć nie wiem, czy można to tak nazwać, były organizmy żywe, które udało się odkryć tylko raz.

 

 

-*-

 

– Czternasty, który to nasz wspólny lot? 

– Trzydziesty, Hardy. 

– Wiesz, co to znaczy, prawda? 

– Wiem, wiem! – Stażysta podniósł się z fotela i, puszczając gazy z tyłka, podszedł do panelu kontrolnego. – Dziób otwarty, torpedy się zbroją! Dawaj pytania, jestem gotów. 

– Podstawy handlu. 

– Łatwe. Słuchaj tego. Po wystrzeleniu rakiet mających na celu zniszczenie asteroidy na całym księżycu otwierają się markety, czyli miejsca handlu urobkiem. Po zniszczeniu asteroidy, na podstawie odczytów z sensorów na Sanumare, obliczana jest potencjalna ilość i rodzaj urobku możliwego do pozyskania przez kolektorów. Błyskawicznie przeliczane są ceny, a wartości kruszców są korygowane. Mówiąc prosto – jeśli w asteroidzie było dużo, na przykład kadmu, jego cena spada, bo po zbiorze będzie go więcej. Informacje o aktualnych kursach są na bieżąco wysyłane do kolektorów, którzy po zebraniu urobku wracają na księżyc, żeby sprzedać to, co zdobyli. To właściwie wszystko.

 

 

Czternasty usiadł dumnie na fotelu, oczekując pochwały, ale tym razem spotkała go niemiła niespodzianka.

 

– Nie, Czternasty, to nie wszystko. Co wiesz o spekulacjach po rozbiciu asteroidy? 

– Nie wiem nic. Nie uczyli mnie tego. Nie wiem… przepraszam. 

– Bo tego nie uczą. Pomyśl. – Hardy nie dał jednak szansy na myślenie i kontynuował wypowiedź bez przerwy, poprzedzając ją głośnym beknięciem i wyciągnięciem z zębów resztek mięsa, które wytarł o podkoszulek. – To nie należy do programu nauczania, ale dobrze, żebyś wiedział. Po rozbiciu asteroidy markety aktualizują ceny kruszców, ale część urobku nie daje po zniszczeniu informacji o swojej obecności. To sprawia, że kolektorzy, którzy docierają na miejsce wcześniej, mogą zabrać materiały, które nie zostały wykryte, i sprzedać je po cenie rynkowej – wyższej, niż powinna być na markecie. 

– Wyobraź sobie, że niszczymy asteroidę, ale obraca się ona tak, że sensory nie widzą jej wypełnionego złotem wnętrza. W takim przypadku cena złota powinna spadać, ale brakuje informacji o złotym jądrze. Kolektorzy, którzy docierają na miejsce pierwsi, mają co prawda obowiązek zaktualizować dane na podstawie odczytów ze swoich statków, które jak zapewne wiesz, są o wiele dokładniejsze, bo są na miejscu zdarzenia, ale często robią to z opóźnieniem. Jeśli na przykład jakiś kolektor ulokował swoje wcześniejsze przychody w złocie, to najpierw sprzeda je drożej, a dopiero później powiadomi o złotym jądrze, co obniży jego cenę. 

– Działa to też w drugą stronę. Odczyt z sensorów na księżycu mógłby wskazać, że jądro jest ze złota. Co się wtedy stanie? 

– Cena złota spadnie. 

– Dokładnie. A co się stanie, jeśli kolektorzy zaraportują, że odczyt był nieprawidłowy i żadnego złota nie ma? 

– Cena znów wzrośnie. 

– Dobrze, Czternasty. Zapamiętaj: rozbicie może dać fałszywe odczyty w obie strony.

 

 

-*-

 

– Ja jestem Hardy Hard, największy z kolektorów! Ja jestem Hardy Hard, najlepszy ze zbieraczy! A teraz, kmioty, spadać z drogi, bo król ruszył po swoje! 

– Czternasty, który to nasz wspólny lot? 

– Czterdziesty. 

– Czyli dziś kończymy szkolenie. Został ci ostatni egzamin. Dziś oddaję ci mój statek do dyspozycji na cały zbiór, i jeśli zbierzesz urobek oraz sprzedasz go na markecie, zaliczę ci cały staż.

 

 

Kończąc swoją wypowiedź, Hardy opuścił się na krześle, przeczesując dłońmi twarz i włosy. Dwa z jego pryszczy na czole nie wytrzymały napięcia i pękły, rozlewając wydzielinę w pobliżu brwi pilota. Zanim Hardy zasnął, zdążył jeszcze przetrzeć pachy swoją ulubioną szmatą i cisnąć ją pod nogi. Dyskotekowa kula nad głową zawirowała, rozświetlając statek tęczą kolorów. Kilka godzin później Hardy Hard uścisnął rękę Czternastemu na znak zaliczenia praktyk. Czternasty uśmiechnął się, skłonił, wytarł rękę o spodnie i beknął przed wypiciem piwa, które otrzymał od swojego patrona. Żółty kolor trunku idealnie pasował do zżółkniętego podkoszulka, jaki nosił Czternasty.

 

– Zanim odstawię cię na orbitę, muszę jeszcze coś załatwić. Zostawię cię na chwilę w moim domu. Poczekasz tam kilka godzin. Jest tam moja żona i syn, ale nie będą mieli nic przeciwko. Niezbyt często miewają gości.

 

 

-*-

 

– Mam na imię Unut, ale Hardy mówi do mnie Czternasty. Nie wiem, dlaczego. 

– Jesteś jego czternastym stażystą. Pozwolił ci mówić do siebie po imieniu? 

– Tak, pozwolił. Myśli pani, że nie powinienem? 

– Skoro ci pozwolił, to znaczy, że chyba cię polubił. Do tej pory pozwolił na to tylko trzem stażystom. Ty jesteś czwarty. Jak ci się z nim pracuje? 

– Jestem bardzo zadowolony. Zawsze chciałem być kolektorem. Ojciec opowiadał mi historie o ich misjach i poświęceniu. 

– Hardy to dobry człowiek. Może na pierwszy rzut oka nie wydaje się specjalnie przyjazny, ale po bliższym poznaniu da się go lubić. 

– Pani Ino, ja go… to znaczy, Hardego, bardzo lubię i szanuję. Nauczył mnie naprawdę wiele. Prawda, na początku nie mogłem przyzwyczaić się do jego… jakby to nazwać… dość prostych rytuałów… 

– Na pewno chciałeś użyć tego słowa, Unut? – przerwała. 

– Prostackich rytuałów – uśmiechnął się zażenowany. – Tak, chciałem użyć słowa prostackich, ale nie wiedziałem, czy mogę. 

– Nie możesz, chłopcze. Pamiętaj, że Hardy to twój patron. Należy mu się szacunek. 

– Przepraszam panią. Szanuję panią i szanuję Hardego. Chodziło mi o to, że Hardy jest człowiekiem, który ma w poważaniu konwenanse, dobre maniery i woli proste rozwiązania. Jest inny niż sobie na początku wyobrażałem.

 

 

Kobieta patrzyła przez chwilę w milczeniu, po czym zabrała głos:

 

– Opowiem ci trochę o Hardym, chłopcze, bo choć on często o tym nie mówi, warto, żebyś poznał lepiej jego historię. Wtedy może spojrzysz na niego z innej perspektywy. 

– Pani Ino, byłbym naprawdę szczęśliwy, mogąc poznać lepiej historię mojego patrona. – Zacznijmy od tego, że Hardy Hard to nie jest jego prawdziwe imię. Przyjął je po śmierci ojca, gdy odziedziczył jego flotę. 

– Flotę? Hardy ma więcej niż jeden statek? 

– Nie przeszkadzaj. Miał. Hardy miał sześć frachtowców, ale pięć z nich nie jest już jego własnością. Jeden się rozbił, dwa zostały zlicytowane, a dwa musiał sprzedać. Hardy odziedziczył flotę po swoim ojcu i na początku radził sobie całkiem dobrze. Później przyszły problemy finansowe. Kilka lat ograniczonego pojawiania się asteroid sprawiło, że koszty utrzymania statków znacznie przekraczały zyski. Hardy popadł w długi, zaczął pić, przegrywać pieniądze w kasynie, próbował spekulacji na marketach… 

– Pani Ino, dziękuję, że mi to pani mówi, ale dlaczego mi to pani mówi? To bardzo intymne i osobiste sprawy, a ja nie czuję się – tak to nazwę – godny, żeby to wiedzieć. 

– Prosiłam cię, żebyś nie przeszkadzał? 

– Już się zamykam. 

– Poznałam Hardego, gdy jego rodzice jeszcze żyli. Spotkaliśmy się w pubie i, mimo że Hardy był wtedy bardzo bogaty, poprosił mnie, żebym kupiła mu piwo. Najtańsze i najbardziej rozcieńczone – Lottnik, może znasz. Nieważne, na pewno znasz tę markę. Wtedy Hardy wyglądał inaczej, przystojniej, zawsze miał problem z cerą, ale poza tym był kiedyś przystojnym facetem. Dbał o siebie… – zamyśliła się. – Teraz przybrał na wadze i przestał dbać… – przerwała, znów błądząc myślami. Tym razem ciszę przerwał Unut. 

– Nie przeszkadza to pani? Poznałem Hardego dość dobrze i naprawdę nie rozumiem, jak taka piękna kobieta jak pani… 

– Nie znasz go! – podniosła głos. – I nie przeszkadzaj.

 

 

Po chwili kobieta wróciła do monologu:

 

– Wiesz, że co miesiąc Hardy przeznacza jedną trzecią swoich zarobków na dwa domy sierot? Wiesz, że od każdego kolektora wymagane jest wyszkolenie dwóch stażystów, a Hardy jako jedyny wyszkolił już czternastu? Wiesz, że przede mną Hardy miał jeszcze jedną żonę i dwójkę dzieci, z których jedno zmarło, a drugie wyparło się go i nie chce utrzymywać z nim żadnego kontaktu? Wiesz, że Hardy nie ma jednej nerki? – przerwała.

 

Zapanowała długa cisza. Kot podszedł do miski, spoglądając na swoją panią wymownie. Pierwszy odezwał się Unut.

 

– Dziękuję za to, pani Ino. Podzieliła się pani ze mną bardzo intymnymi szczegółami, więc i ja czuję się zobowiązany coś wyznać. – Nie przerwała mu. – Ja… – zawiesił głos. – Ja mam Protnicę, pani Ino. Otrzymanie nominacji na kolektora to marzenie, które chciałem spełnić przed śmiercią. To udało się dzięki Hardemu. Pani mąż jest wspaniałym człowiekiem. Może nie specjalnie czystym i kulturalnym, ale uważam, że Hardy Hard to najlepszy człowiek, na jakiego mogłem trafić.

– Ja też, Unut. Ja też.

 

 

Dokładnie w tej chwili w drzwiach pojawił się mężczyzna w żółtej kurtce, roztaczając wokół siebie odór potu i alkoholu. Po wejściu do kuchni spojrzał na swoją żonę i stażystę, chwycił za szklankę z wodą i wypił ją duszkiem.

 

– Mam nadzieję, kochanie, że nie zanudziłaś Czternastego na śmierć.

– Nie, chyba nie. Rozmawialiśmy trochę o waszej pracy, ale głównie o pogodzie. Pogratulowałam mu zaliczenia stażu. To wszystko.

– Czternasty, przygotuj statek. Za chwilę do ciebie dołączę.

 

Hardy zakasłał i spojrzał na dłoń, na której pojawiły się drobne, czerwone kropelki krwi. Jego żona tego nie zauważyła. Gdy Unut był już wystarczająco daleko, Ina spojrzała na męża i powiedziała cicho:

 

– Unut złapał Protnicę. Niedługo umrze. Jego marzeniem było zdobyć licencję kolektora. Spełniłeś je, Hardy.

 

 

Hardy Hard patrzył na żonę bez słowa. Pocałował ją czule w czoło, poprawił kurtkę i wyszedł, nie mówiąc ani słowa.

 

-*-

 

– Unut, gotów do lotu? 

– Pierwszy raz nazwałeś mnie moim imieniem, Hardy. 

– Przejęzyczenie. Czternasty, gotów do lotu? 

– Tak jest, Hardy Hard. Gotów. Gdzie lecimy? Alarmu nie było. 

– Lecimy popatrzeć na zorze nad Hoo. Mało kto docenia ten piękny spektakl. Później odstawię cię do bazy z dokumentami potwierdzającymi zakończenie stażu. Dziękuję za współpracę, Unut. Jestem z ciebie dumny. 

– To ja dziękuję, panie Hardy, największy z kolektorów.

 

 

Obaj mężczyźni zakasłali, a na ich dłoniach pojawiły się krople krwi. Obaj zauważyli, że ten drugi też to zauważył. Żaden się nie odezwał. Wiedzieli, że krew na dłoniach oznacza śmierć dla obu. To była tylko kwestia czasu – czasu lub pieniędzy. Jak wszystko, także Protnicę dało się wyleczyć. Problem polegał na tym, że cena leczenia znacznie przekraczała wartość dwudziestu frachtowców tej samej klasy co Niewinność.

 

-*-

 

 

Trzy godziny później frachtowiec Hardego Harda zacumował nad biegunem planety Hoo, a pilot i jego stażysta spoglądali na zorze w milczeniu, popijając piwo i wycierając dłonie ubrudzone jedzonymi chipsami w zżółknięte podkoszulki. Planeta wirowała, przytłaczając swym ogromem. Wydawało się, że chmury gazów ledwie poruszają się pod taflą atmosfery, jednak obaj mężczyźni wiedzieli, jak bardzo fałszywy był to obraz. Prędkość wiatrów gazowego giganta dochodziła do 1400 kilometrów na godzinę. Spoglądali w milczeniu przez dobre dwadzieścia minut. Przerwał im komunikat nadesłany ze stacji orbitalnej Oczyszczenie:

 

– Zestrzelono asteroidę klasy Rrateno. Odłamki w większości spadną w atmosferę planety. Kolektorzy nie mają szans na pozyskanie istotnego urobku. Odradza się wylotów jednostek kolektorskich.

 

 

Hardy uśmiechnął się pod wąsem, pozbywając się ze swojego fotela mokrej chusteczki. Usiadł przy panelu sterowania i spojrzał w ekran nawigacyjny.

 

– Unut, przeskanuj, co my tam mamy. 

– Się robi, szefie.

 

 

Chwilę później na statku Hardego rozbrzmiał alarm. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu. Ekran komputera wskazywał ponadprzeciętne pokłady niklu i palladu – a także czterdzieści ton złota, wirującego wokół zestrzelonych szczątków. Widać było również troilit oraz dysproz w ilości przekraczającej dwudziestokrotność średnich rocznych wyników. Komputer wykrył także coś organicznego. Milczenie przerwał Hardy.

 

– Zanim urobek zniknie w chmurach, mamy szansę go zdobyć, Czternasty. Pozostali kolektorzy nie zdążą tu dotrzeć. Tylko my możemy ten skarb pozyskać… – zawiesił głos – ale to ryzykowne. 

– Zdaje się, że za wiele do stracenia nie mamy – Czternasty, mówiąc to, spojrzał na podkoszulek, na którym zaschły już wytarte wcześniej krople krwi. – Hardy, jeden z odłamków odbił się od drugiego i zdaje się, że nie wpadnie w przyciąganie Hoo. Sądzę, że kolektorzy wystartują w ciągu parunastu minut. 

– Czegoś cię jednak nauczyłem. Mogłoby coś z ciebie dobrego wyrosnąć. Oto kolejna lekcja – wskazał ręką, by zapiąć pasy. – Stacja orbitalna Oczyszczenie ustanowiła punkt bez powrotu na bezpiecznej odległości stu kilometrów od prawdziwego miejsca, z którego nasze silniki nie wyciągną już statku z przyciągania planety. Ta odległość nigdzie oficjalnie nie jest wspominana, bo ma dawać cień szansy, jeśli ktoś zgubiłby się w drodze po urobek. To taki bufor bezpieczeństwa dla głupców. 

– Niedługo obu nas wykończy Protnica…

 

 

Obaj spoglądali na ekran wskazujący położenie planety, księżyca, statku i szczątków asteroidy, analizując w myślach sytuację.

 

– Jak blisko znajdują się te szczątki, Czternasty? 

– Cztery tysiące osiemset, kapitanie.

 

 

Milczenie.

 

– Otwieraj dziób i zbrój torpedy! Lecimy pozbierać to cholerstwo! 

– Słucham? 

– Lecimy to pozbierać, Czternasty.

 

 

Parę chwil później obaj, spoceni i skupieni, siedzieli w swoich fotelach, lecąc w kierunku szczątków, które przyciągane grawitacją krążyły niebezpiecznie blisko planety.

 

-*-

 

W chwili, gdy Hardy Hard oraz Unut Czternasty na pokładzie frachtowca Niewinność przekroczyli punkt graniczny planety Hoo, statek automatycznie wysłał sygnał alarmowy do bazy orbitalnej Oczyszczenie. Był to standardowy proces, w który wyposażony był każdy komputer na każdym statku każdego z kolektorów. Miał dawać nadzieję tym, którzy przekroczyli punkt bez powrotu. Każdemu. Po przekroczeniu tego miejsca jednostka pochwycona przez grawitację Hoo znikała w chmurach, a następnie była miażdżona przez ciśnienie i rozrywana przez pędzący z prędkością 1400 km na godzinę wiatr. Hoo pochłonęła już osiem jednostek, które odważyły się zaryzykować. Do tej pory żadna z nich nie miała tyle szczęścia, by wrócić po przekroczeniu punktu bez powrotu. Żadna. Po drugim takim wypadku stacja orbitalna automatycznie wysyłała jednostki ratownicze. Nikt nie wiedział, po co – one także nie mogły przekroczyć punktu bez powrotu. Ktoś, kto zarządzał stacją, twierdził, że zawsze jednak lepiej umierać mając choć cień nadziei, że ktoś próbuje cie ratować. Ktoś. Przekroczenie punktu granicznego pozwoliło Niewinności skutecznie zebrać cenne materiały i wypełnić magazyn po brzegi. Co więcej w specjalnych lodówkach znajdował się najcenniejszy zbiór – materia organiczna zebrana drugi raz w całej historii cywilizacji. Wartość tych materiałów zapewniała zyski znacznie przekraczające średnie dziesięcioletnie zarobki z innych zbiorów Hardego. Fortuna w magazynach statku była zbawieniem, która po sprzedaży sprawi, że zarówno Hardy, jak i Czternasty poddadzą się kosztownej kuracji i wyleczą z Protnicy. Reszta tego skarbu zapewni dostatnie życie ich rodzinom na całe pokolenia. Unut Czternasty umiał liczyć. Liczył więc, że wyzdrowieje, a może nawet kupi własny statek. Czternasty nigdy nie marzył, że coś takiego mogłoby go spotkać. Dopiero ukończył staż, a już transportował jeden z najwyższych w historii kolektorów łup. Będzie sławny, będzie szczęśliwy, będzie bogaty – i przede wszystkim co ważne – nie umrze. Łzy w jego oczach zaszkliły się delikatnie. Fortuna śmiała się do nich swymi szeroko otwartymi ustami. Jak to jednak w życiu bywa, śmiech po chwili stawał się coraz bardziej upiorny.

 

– Czternasty, jak głęboko od punktu granicznego jesteśmy? 

– Siedemdziesiąt kilometrów w głąb, Hardy. Jeśli mamy wracać, to teraz. Magazyn jest wypełniony po brzegi. Więcej nie zabierzemy.

 

 

Hardy Hard usiadł w fotelu i przesunął gałkę manipulatora do przodu, dodając statkowi prędkości. Po chwili zrobił to ponownie, a na jego tłustym czole pojawiły się nowe – tym razem większe niż zwykle – krople zimnego, tłustego potu.

 

– Unut, mamy problem – powiedział bardzo spokojnie. – Ciąg jest zbyt mały. Spadamy w głąb planety. 

– Siedemdziesiąt trzy kilometry, kapitanie. 

– Zbrój torpedy.

 

 

Unut nie pytał o nic. Nigdy w życiu nie biegł tak szybko i nigdy jeszcze tak się nie bał. Wiedział, że szanse na wyjście cało z sytuacji maleją z każdą sekundą. Wiedział też, że mogą zrobić dwie rzeczy: opróżnić magazyn i pozbyć się urobku, albo wykorzystać silniki torped, aby wzmocnić ciąg statku. Nauczył go tego Hardy podczas jednego z lotów. Torpedy musiały zostać uzbrojone, żeby móc je odpalić, a zaczepy nie mogły zostać zwolnione, aby torpedy napędzały statek. Było to ryzykowne posunięcie. Chwilę później siedemdziesiąt torped zostało uzbrojonych i odpalonych bez zwalniania zaczepów. Zabezpieczenia, oczywiście, istniały, ale, jak wszystko, czasem zawodziły. Ciąg wskazywał 270% maksymalnej mocy, co, jak się okazało, nadal było wynikiem niewystarczającym do opuszczenia punktu bez powrotu. Komputer wskazywał głębokość osiemdziesięciu pięciu kilometrów. Do miejsca, z którego nic już nie może uciec, brakowało około piętnastu kilometrów. Około.

 

– Opróżniaj magazyn! Zostaw tylko lodówki. 

– Otwarty!

 

 

Fortuna ważące czterysta trzydzieści siedem ton spadała w głąb atmosfery, niknąc w chmurach smaganych wiatrem. Ciąg silników nadal wynosił 270% maksymalnej mocy. Torpedy bezustannie napędzały frachtowiec, lecz wyraz twarzy kapitana emanował raczej niepewnością niż nadzieją. Niewinność powoli oddalała się od planety. Głębokość malała. Unut nie rozumiał, dlaczego Hardy nie cieszy się, że mają szansę wyjść z tego cało. Czuł, że lepiej nie pytać, ale czuł też, że coś jest nie tak. Komputer wskazał pięćdziesiąt kilometrów głębokości za punktem bez powrotu. Byli już w połowie drogi. Chwilę później wyłączyły się silniki pierwszej torpedy. Paliwo w kolejnych wyczerpało się kilkanaście sekund później. Przy trzydziestym drugim kilometrze Hardy przetarł czoło nie przestając patrzeć na wskaźnik. Po chwili zegar pokazał liczbę trzydzieści trzy. Paliwo w torpedach się wyczerpało, a planeta znów zaczynała przyciągać ich w głąb swego wnętrza. Wiedzieli to obaj – ale Hardy wiedział znacznie więcej. Podbiegł do sejfu i otworzył go a następnie wyjął małe pudełko z wygrawerowanym na nim imieniem żony. Spojrzał na Unuta, uśmiechnął się i powiedział, nie nie powiedział – wykrzyczał:

 

– Ja jestem Daniel Milkasi! Największy z kolektorów! 

– Ja jestem Daniel Milkasi, najlepszy ze zbieraczy!

 

 

Następnie podniósł wysoko swoją tłustą dłoń i uderzył Unuta w głowę wyciągniętym przed chwilą pudełkiem. Silne uderzenie sprawiło, że Czternasty momentalnie stracił przytomność i obudził się dopiero w szpitalu stacji Oczyszczenie. Rozglądając się, zauważył swoją partnerkę oraz syna, a także żonę Hardego. Wszyscy mieli w oczach łzy. Kapitana statku nie zauważył.

 

-*-

 

Siedzieli przy jednym stole – Unut Kafir zwany Czternastym oraz jego żona, Laila Kafir. Ich syn, Makk, głaskał czarnego kota, który spał mu na kolanach. Naprzeciwko siedziała Ina, tuląc Homera do piersi. To właśnie ona przerwała przedłużającą się ciszę.

 

– Dwie żony, troje dzieci, siedemset trzy sieroty… czternastu stażystów oraz cztery miliardy munów. Tyle zostawił po sobie Hardy Hard. 

– Zostawił o wiele więcej, pani Ino. Zostawił także to. – Stażysta podał Inie małe pudełko, na którym widać było ślady krwi z jego rozciętej wcześniej głowy.

 

 

-*-

 

Legenda Hardego Harda była często przytaczana w obu sierocińcach jego imienia.

Opowiadano, jak ratując życie stażysty, Hardy pozbawił go przytomności i zapakował do kapsuły ratunkowej, wysyłając ponad punkt bez powrotu. W kronikach Uniwersytetu imienia Hardego Harda zapisano, że mając jeszcze kilkadziesiąt minut życia, zauważył, iż odczyty marketu były bardzo, ale to bardzo nieprawidłowe. To, co sensory uznały za ogromne ilości kobaltu, było w rzeczywistości jedynie pyłem. Hardy wiedział o tym dużo wcześniej niż inni – tylko dlatego, że był w samym centrum wydarzeń. Wiedział, że nie wróci, ale mógł zrobić jeszcze jedną, cholernie przemyślaną rzecz. Trzy minuty po tym, jak zorientował się w błędnej wycenie metalu, przelał wszystkie swoje oszczędności na market i zakupił kobalt po cenie, która nigdy nie była tak niska jak tego pechowego dnia. Trzydzieści dwie minuty później ktoś zaakceptował jego ofertę sprzedaży Niewinności i przelał mu pieniądze za frachtowiec, który zmierzał już w głąb chmur Hoo. Na głębokości siedemdziesięciu siedmiu kilometrów Hardy ponownie kupił na giełdzie ogromne ilości kobaltu. Makler uśmiechał się pod nosem, akceptując sprzedaż metalu, który tracił na wartości z każdą chwilą. Pół godziny później, gdy pozostali kolektorzy dotarli do tego kawałka asteroidy, który nie przekroczył punktu bez powrotu, sygnał o błędnym odczycie dotarł na market. To, co miało być kobaltem, kobaltem nie było. Statek Hardego Harda – który w tym momencie należał już do Stefena Miterisiewicza – znajdował się wtedy na głębokości stu dwudziestu kilometrów. Siedząc w trzeszczącym od ciśnienia statku, Hardy wysłał ostatnie dwie wiadomości. Pierwszą – do żony. Drugą – do marketu. Pierwsza zawierała kilka ciepłych słów, przeprosiny i instrukcje. Druga – zlecenie sprzedaży zakupionego wcześniej kobaltu po cenie wyższej ponad dwieście dwadzieścia razy. Na pomniku, przed Uniwerystetm jego imienia, chcąc podkreślić charakter sponsora, na pamiątkowej tabliczce złotymi literami wyryto:

 

„Ja jestem Hardy Hard, największy z kolektorów!

Ja jestem Hardy Hard, najlepszy ze zbieraczy!”

Koniec
Nowa Fantastyka