- Opowiadanie: bruce - Czterodrzwiówka

Czterodrzwiówka

Cóż, po­pró­bu­ję swo­ich sił... Z góry prze­pra­szam tych z Was, któ­rych za­wio­dę, ale nigdy jesz­cze nie pi­sa­łam ta­kich opo­wia­dań. :)

Hasło Kon­kur­so­we: Skarb w sza­fie. :) 

Za­pra­szam i dzię­ku­ję za Wasz czas. :) 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Czterodrzwiówka

Pa­mię­ta­łem ten mebel chyba naj­le­piej ze wszyst­kich, znaj­du­ją­cych się w domu. Stał naj­pierw w sy­pial­ni dziad­ków, potem ro­dzi­ców, na­stęp­nie w po­ko­ju go­ścin­nym, zaś w końcu, z nie­wia­do­mych po­wo­dów, zo­stał prze­nie­sio­ny na strych. Im­po­nu­ją­ca, czte­ro­drzwio­wa, bo­ga­to zdo­bio­na szafa. W ko­lo­rze ja­sne­go dębu. Uro­cza i jed­no­cze­śnie prze­ra­ża­ją­ca. Czemu? Bo po pierw­szym, bar­dzo do­brym wra­że­niu, jakie spra­wia­ła swoim wy­glą­dem ze­wnętrz­nym, wkrót­ce nad­cho­dzi­ło dru­gie odczucie, zde­cy­do­wa­nie gor­sze – pa­ra­li­żu­ją­cy strach przed tym, co mie­ści­ła w swoim nie­do­stęp­nym środ­ku.

Bab­cia opo­wia­da­ła, że otrzy­ma­ła ją w pre­zen­cie ślub­nym od ojca, za­wo­do­we­go sto­la­rza. Sęk w tym, że od owego dnia mój pra­dzia­dek prze­padł.

– Czy zmarł? – do­py­ty­wa­łem z nie­po­ko­jem.

– Nie, An­to­siu – za­prze­cza­ła cicho i ocie­ra­ła kilka łez spły­wa­ją­cych po po­licz­kach. – Po pro­stu znik­nął.

A póź­niej po­ka­zy­wa­ła mi jego fo­to­gra­fię, na któ­rej stał w swoim nie­od­łącz­nym, cha­rak­te­ry­stycz­nym gar­ni­tu­rze w szkoc­ką kratę i za­baw­nie pod­krę­cał su­mia­ste­go wąsa.

– Uciekł drań i zo­sta­wił ro­dzi­nę z dłu­ga­mi! – do­po­wia­dał roz­złosz­czo­ny dzia­dek, na co bab­cia re­ago­wa­ła za­zwy­czaj krę­ce­niem głową, spa­zma­tycz­nym pła­czem i koń­cze­niem mrocz­nej, ro­dzin­nej opo­wie­ści.

We­dług dziad­ka szafa nie była pre­zen­tem ślub­nym od „prze­klę­te­go, roz­rzut­ne­go te­ścia”, lecz zbęd­nym gra­tem, wa­la­ją­cym się w ich domu. Powód roz­go­ry­cze­nia staruszka zda­wał się być jasny i w pełni zro­zu­mia­ły – teść prze­padł nagle bez wie­ści, zrzu­ca­jąc na jego barki ko­niecz­ność spła­ty wszel­kich nie­ure­gu­lo­wa­nych po­win­no­ści fi­nan­so­wych. Tym zło­rze­cze­niom seniora rodu to­wa­rzy­szył zwy­kle coraz gło­śniej­szy płacz babci, a także nie­po­ko­ją­ce od­gło­sy, do­by­wa­ją­ce się z wnę­trza spor­ne­go mebla – ni to szep­ty, ni to po­mru­ki­wa­nia… Od­no­si­łem jed­nak wra­że­nie, że dźwię­ki te sły­szę tylko ja, co ponoć świad­czyć miało o mojej na­zbyt wy­bu­ja­łej wy­obraź­ni.

 

Pew­ne­go razu bab­cia od­wa­ży­ła się po­wie­dzieć dziad­ko­wi coś wię­cej, ale ja usły­sza­łem to pierw­szy i ostat­ni raz:

– To przez cie­bie stra­ci­łam ojca, mor­der­co! – wy­bu­chła wtedy z żalem.

– Stul dziób, la­dacz­ni­co, jeśli ci życie miłe, bo zro­bię tak samo z tobą i po­zo­sta­ły­mi!

Póź­niej już nie wra­ca­li do tego, jak ro­zu­mia­łem – draż­li­we­go te­ma­tu.

 

– Dla­cze­go ta szafa za­wsze jest za­mknię­ta? – od­wa­ży­łem się za­py­tać kie­dyś mamę.

A ona tylko po­pa­trzy­ła na mnie z lę­kiem i ob­la­ła się po­dej­rza­nym ru­mień­cem. Kiedy usły­sza­łem pew­ne­go wie­czo­ra, jak szep­cze coś w swo­jej sy­pial­ni, a na­stęp­nie po­spiesz­nie ukry­wa kogoś w sza­fie, wrzu­ca­jąc tam jego buty z wy­da­ją­cy­mi cha­rak­te­ry­stycz­ny dźwięk, me­ta­lo­wy­mi oku­cia­mi, zro­zu­mia­łem. Do tej pory nie mia­łem po­ję­cia, że mama ma takie ta­jem­ni­ce. Przy­pusz­czam, że tata także o tym nie wie­dział… A może się my­li­łem?

Co naj­dziw­niej­sze jed­nak, w każdy dzień, kiedy nocny mrok prze­pa­dał na co naj­mniej kilka go­dzin, wszyst­kie czte­ry drzwi szafy nadal po­zo­sta­wa­ły za­mknię­te, a od­gło­sy, wy­do­by­wa­ją­ce się zza nich, były coraz bar­dziej nie­po­ko­ją­ce. Szep­ty prze­kształ­ca­ły się w słowa. Jakby ob­co­ję­zycz­ne i mi nie­zna­ne, ale za to coraz wy­raź­niej­sze. No­ca­mi sły­sza­łem za to je­dy­nie skrzy­pie­nie za­wia­sów, ale nigdy – czy za dnia, czy też w nocy – nie zo­ba­czy­łem szafy otwar­tej lub cho­ciaż uchy­lo­nej.

– Nie można w niej ni­cze­go za­wie­sić ani po­ło­żyć? – dzi­wi­łem się wie­lo­krot­nie.

– Nie – od­po­wia­da­li krót­ko naj­bliż­si, koń­cząc tym wszel­kie dys­ku­sje.

Ale ja upar­cie roz­py­ty­wa­łem znowu:

– Czemu jej nie uży­wa­my jak in­nych szaf?

– Bo ona jest pod wie­lo­ma wzglę­da­mi wy­jąt­ko­wa. Za­wie­ra skarb.

– Jaki?

– Ta­jem­ni­cę.

Nie ro­zu­mia­łem tego. Co zagadkowego mogło być w za­mknię­tej przez de­ka­dy sza­fie? Czy skarb mógł być ta­jem­ni­cą, albo też od­wrot­nie? Czy istot­nie w tym dzi­wacz­nym meblu mie­ściło się cokol­wiek cennego?

 

Nie­od­gad­nio­ny, czte­ro­drzwio­wy mebel to­wa­rzy­szył nam dłu­gie lata, pro­wo­ku­jąc cią­gle do kłót­ni i bu­dząc dziw­ny nie­po­kój do­mow­ni­ków. Po­mi­mo do­sko­na­le wy­czu­wal­nej nie­chę­ci, od czasu do czasu wra­ca­no do niego, to­cząc za­żar­te spory albo wy­le­wa­jąc po­to­ki łez.

 

Mijały lata… Pod­ro­słem, wy­do­ro­śla­łem i wy­pro­wa­dzi­łem się, roz­po­czy­na­jąc stu­dia z dala od ro­dzin­nych stron. I za­po­mnia­łem o sta­rym, nie­przy­dat­nym meblu.

Po la­tach pod­czas od­wie­dzin na­tkną­łem się na niego, szu­ka­jąc na stry­chu bom­bek cho­in­ko­wych. Stał pod ścia­ną, pięk­ny i uro­czy, jak za­wsze. Upływ czasu nie od­ci­snął na nim żad­ne­go pięt­na.

Ku swemu zdu­mie­niu do­strze­głem, że wszyst­kie drzwi są lekko uchy­lo­ne, a w ich zam­kach tkwi­ły klu­cze! Każdy inny i każdy wy­jąt­ko­wo cie­ka­wy.

Nie za­sta­na­wia­łem się zbyt długo, bo ro­zu­mia­łem do­sko­na­le, że taka oka­zja może się wię­cej nie po­wtó­rzyć. Pod­sze­dłem ostroż­nie i, wstrzy­mu­jąc na mo­ment od­dech, zła­pa­łem pierw­szy uchwyt. Drzwi roz­war­ły się z gło­śnym skrzyp­nię­ciem i nie­spo­dzie­wa­nie z czar­ne­go, mrocz­ne­go wnę­trza spa­dło na mnie cięż­kie ciało w kra­cia­stym gar­ni­tu­rze. Deseń ubra­nia przy­po­mi­nał szkoc­ki wzór, który pa­mię­ta­łem z dzie­ciń­stwa z pew­nej fo­to­gra­fii…

Nim zdą­ży­łem się zo­rien­to­wać czy choć­by wrza­snąć, le­ża­łem na stry­chu przy­gnie­cio­ny, jak przy­pusz­cza­łem – zwło­ka­mi po­dej­rza­nie wy­glą­da­ją­ce­go, wą­sa­te­go męż­czy­zny! Roz­warł on nagle oczy, po­pa­trzył na mnie cał­kiem przy­tom­nie i wy­szep­tał pro­sto w znie­ru­cho­mia­łą prze­ra­że­niem twarz:

– To pre­zent ślub­ny dla mojej có­recz­ki!

– Pu­uuść! – krzy­cza­łem.

– To pre­zent dla Jadzi – po­wtó­rzył in­for­ma­cję, jak­bym jej wcze­śniej nie do­sły­szał. – A ten łaj­dak, mój zięć, spoił mnie sa­mo­go­nem, a potem za­mknął tu na wiecz­ne po­tę­pie­nie!

Nie pa­mię­tam, jak wy­do­sta­łem się spod wa­żą­ce­go chyba z tonę ciel­ska, lecz pod­nio­słem przy tym taki obłą­kań­czy wrzask, że bli­scy z dołu po­czę­li krzy­czeć za­nie­po­ko­je­ni:

– An­to­siu, wszyst­ko tam do­brze?

– Zna­la­złeś bomb­ki?

– Pomóc ci?

– Co się dzie­je?

Do­tar­ły do mnie też wy­po­wia­da­ne pół­gło­sem zda­nia:

– Otworzył szafę.

– Kogo zna­lazł pierw­sze­go?

Tym­cza­sem po­stać za­ska­ku­ją­co mło­de­go pra­dziad­ka za­czę­ła nie­po­rad­nie gra­mo­lić się na pod­ło­dze, dy­sząc cięż­ko i pró­bu­jąc wstać. Sie­dząc obok za­sta­na­wia­łem się przez chwi­lę, czy nie po­wi­nie­nem pomóc cudem oca­la­łe­mu z tak be­stial­skie­go mordu przod­ko­wi, kiedy nagle za­mar­łem. Ka­wa­ły mięsa, skóry i kości od­pa­da­ły od niego, za­krwa­wia­jąc wszyst­ko wokół, lecz se­nior rodu upar­cie dźwi­gał się na chwiej­nych, roz­dy­go­ta­nych no­gach.

– By to tra­fił jasny szlag! – wy­szep­ta­ły jego po­si­nia­łe wargi i nagle pół-szkie­let, pół-zom­bie runął znowu cięż­ko na pod­ło­gę, szyb­ko nie­ru­cho­mie­jąc i ta­ra­su­jąc wyj­ście ze stry­chu.

 

Sta­ra­jąc się przed nim schro­nić, roz­trzę­sio­ny i spa­ni­ko­wa­ny do­czoł­ga­łem się do szafy, unio­słem się nieco na łok­ciach i otwar­łem dru­gie uchy­lo­ne drzwi dę­bo­we­go mebla.

Tam też pa­no­wał nie­od­gad­nio­ny mrok, lecz pach­nia­ło nie­ty­po­wym, mę­skim dez­odo­ran­tem, z pew­no­ścią innym od tego, ja­kie­go za­zwy­czaj uży­wał tata.

– Ko­cha­na Lu­cyn­ko, scho­wa­łem się przed nim, a ty mi potem mia­łaś otwo­rzyć – wy­gło­sił słod­kim tonem z odro­bi­ną na­gan­ne­go upo­mnie­nia mu­sku­lar­ny typ, który nie­spo­dzie­wa­nie wy­ło­nił się z głębi i, nim zdo­ła­łem na dobre wstać, upadł na mnie, przy­gnia­ta­jąc z po­wro­tem do pod­ło­gi strysz­ku. Był je­dy­nie w bie­liź­nie i miał na no­gach buty z cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi, me­ta­lo­wy­mi oku­cia­mi.

– K-kim pan jest? – wy­krztu­si­łem za­sko­czo­ny, pró­bu­jąc okrę­cić się jakoś i uwol­nić spod jego nie­zno­śne­go cię­ża­ru. – Aaa!! Ra­tun­ku!

Twarz męż­czy­zny szyb­ko po­si­nia­ła i, po­dob­nie jak wcze­śniej u pra­dziad­ka, za­czę­ła od­pa­dać ka­wa­ła­mi. Potem to samo stało się z całym cia­łem ko­chan­ka mamy. Ob­rzu­co­ny jego ode­rwa­ny­mi ko­ść­mi, ścię­gna­mi, mię­śnia­mi i do tego jesz­cze za­la­ny cuch­ną­cą po­so­ką, po­czu­łem, jak bły­ska­wicz­nie zbie­ra mi się na mdło­ści. Za­czą­łem w pa­ni­ce mio­tać się i z za­mknię­ty­mi ocza­mi krzy­czeć, pró­bu­jąc uwol­nić się spod ka­wa­łów ciała nie­bosz­czy­ka.

Wresz­cie mi się to udało.

Kątem oka do­strze­głem, jak w tym samym mo­men­cie szkie­let pra­dziad­ka znowu przy­bie­ra ludz­kie kształ­ty, ob­ra­sta – że tak to ujmę – cia­łem, a na­stęp­nie wsta­je i w kra­cia­stym gar­ni­tu­rze spo­koj­nie wcho­dzi do pierw­szych drzwi szafy, z któ­rych nie tak dawno wy­padł.

– O, nie, co to, to nie! – wrza­sną­łem, otrzą­sa­jąc się z resz­tek ciała ko­chan­ka.

Zerwałem się z pod­ło­gi i ze zło­ścią szar­pnąłem uchwyt. Tym razem jed­nak nie po­tra­fi­łem już otwo­rzyć tych drzwi, a klucz z zamka bez­pow­rot­nie znik­nął.

 

Pła­cząc z bez­sil­no­ści, opar­ty o dę­bo­wy mebel, po­czu­łem nagle na ra­mie­niu uścisk sil­nej, mu­sku­lar­nej dłoni. To ko­cha­nek mamy na po­wrót przy­brał na­tu­ral­ną po­stać i, w sa­mych bok­ser­kach oraz stu­ka­ją­cych oku­cia­mi bu­tach, nadal jesz­cze dość chwiej­nym kro­kiem, wpa­ro­wał do dru­gich drzwi szafy. Te od razu za­mknę­ły się za nim z trza­skiem, a ozdob­ny klucz znik­nął.

 

Spoj­rza­łem na trze­cie drzwi i wes­tchną­łem.

Czy za­gad­ko­we skar­by w sza­fie do­ty­czą tylko mrocz­nych ta­jem­nic mojej ro­dzi­ny? – po­my­śla­łem gorz­ko. – Prze­ko­naj­my się.

Kiedy zaj­rza­łem do środ­ka, głę­bia za­sko­czy­ła mnie ja­skra­wym, ró­żo­wym ko­lo­rem. Tu dla od­mia­ny było jasno i pach­ną­co. Po­cząt­ko­wo pusto, lecz mimo wszyst­ko za­chę­ca­ją­co, by nie rzec nawet – przy­jaź­nie. Kolor i za­pach coś mi przy­po­mnia­ły. Tylko co? A może nie tyle „co”, ile – „kogo”? Zanim od­po­wie­dzia­łem sobie na te py­ta­nia, ko­tłu­ją­ce się w gło­wie i przy­pra­wia­ją­ce mnie pra­wie o za­wrót, z wnę­trza wy­pa­dła kil­ku­let­nia dziew­czyn­ka.

– No hej! – po­wie­dzia­ła z uśmie­chem.

Znie­ru­cho­mia­łem.

– Antoś, nie po­zna­jesz mnie? – Zbli­ży­ła się nie­bez­piecz­nie.

Po­czu­łem za­pach dzie­cię­cych per­fum kon­wa­lii.

– Re-re­nia? Re­nat­ka? – wy­krztu­si­łem wresz­cie za­sko­czo­ny, kiedy ona już pra­wie do­ty­ka­ła twa­rzą mojej, wpa­tru­jąc się z uf­no­ścią swo­imi cza­ru­ją­cy­mi, bła­wat­ko­wy­mi ocza­mi.

Było to o tyle dziw­ne, że cią­gle miała po­stać dzie­cię­cą, zatem po­win­na być dużo niż­sza.

Po­pa­trzy­łem na swoje dło­nie i nogi. One też były dzie­cię­ce! Wró­ci­łem do cza­sów przed­szkol­nych!

Renia tym­cza­sem przy­tu­la­ła się z uśmie­chem, po­wta­rza­jąc, jak to miała w zwy­cza­ju:

– Antoś i ja – mąż i żona! Kie­dyś zo­sta­nę twoją żoną, za­miesz­ka­my razem i bę­dzie­my mieć dzie­się­cio­ro dzie­ci!

Z wnę­trza szafy do­biegł nie­po­ko­ją­cy od­głos. Jakby gniew­ne mruk­nię­cie czy prych­nię­cie, lecz wy­do­by­wa­ją­ce się z… buzi kil­ku­lat­ki! Z ró­żo­wej, uj­mu­ją­co pach­ną­cej głębi, skry­tej za trze­ci­mi drzwia­mi, wy­pa­dła Gra­żyn­ka, moja druga przed­szkol­na ko­le­żan­ka, za­gi­nio­na w tym samym dniu, co Renia.

– Nie bę­dziesz jego żoną, bo ja nią zo­sta­nę! – Do­sko­czy­ła do tu­lą­cej mnie Re­nat­ki i po­cią­gnę­ła sil­nie za jasne war­ko­cze.

A potem spra­wy po­to­czy­ły się bły­ska­wicz­nie: obie dziew­czyn­ki za­czę­ły ko­tło­wać się na pod­ło­dze stry­chu, dra­pać, gryźć, kopać i ude­rzać, czym i gdzie po­pad­nie! Z nie­win­nych, aniel­skich wręcz istot, które mia­łem przez dwa­dzie­ścia lat w pa­mię­ci, nie­wie­le teraz zo­sta­ło. Do­słow­nie i w prze­no­śni, bo i owe dziew­cząt­ka, po­dob­nie jak wcze­śniej pra­dzia­dek i mu­sku­lar­ny ko­cha­nek mamy, za­czę­ły tra­cić swoje czę­ści ciał, skórę, kości, na­czy­nia krwio­no­śne, a końcu całe po­sta­cie. Co wię­cej, te wszyst­kie od­pa­dy zjaw nagle znik­nę­ły!

Na pod­ło­dze po­zo­sta­ły po nich tylko róż­no­ko­lo­ro­we su­kien­ki z fal­ban­ka­mi i uro­cze bu­ci­ki. Do­kład­nie takie same, jak te, w które ubra­ne były obie dziew­czyn­ki, kiedy po raz ostat­ni wi­dzia­łem je tutaj, pod­czas za­ba­wy w cho­wa­ne­go. Potem wszel­ki słuch o nich za­gi­nął. Pa­mię­tam, jak po­li­cja roz­py­ty­wa­ła mnie o prze­bieg za­ba­wy i jak potem z ro­dzi­ca­mi po­ma­ga­łem bli­skim obu ko­le­ża­nek roz­wie­szać ogło­sze­nia o ich za­gi­nię­ciu. Czyż­by i one padły ofia­rą tej prze­klę­tej szafy? Która z nich pierw­sza wcią­gnę­ła tę drugą do za­bój­cze­go wnę­trza?

Za­czą­łem pła­kać z bez­sil­no­ści, bo po­wo­li do­cie­ra­ło do mnie, na czym po­le­ga ta­jem­ni­ca skar­bu owego pie­kiel­ne­go mebla, prze­klę­te­go przed laty przez za­mor­do­wa­ne­go w nim pra­dziad­ka.

Obie, Re­nat­ka i Gra­żyn­ka, nie­spo­dzie­wa­nie po­wró­ci­ły do wnę­trza su­kie­nek, po­wo­li gra­mo­li­ły się na pod­ło­dze, przy­bie­ra­jąc swoje na­tu­ral­ne kształ­ty nie­po­zor­nych pię­cio­la­tek. W końcu wsta­ły i, trzy­ma­jąc się za ręce, we­szły do trze­cich drzwi, a one też za­mknę­ły się na wiecz­ność, za­bie­ra­jąc ze sobą klucz.

 

Zre­zy­gno­wa­ny, znowu w “do­ro­słym wcie­le­niu”, unio­słem dłoń i otwar­łem na oścież czwar­te drzwi. W środ­ku nie było mroku ani wszech­obec­ne­go różu. Tym razem znaj­do­wał się tam długi, biały ko­ry­tarz z mnó­stwem róż­no­rod­nych drzwi po obu stro­nach, na pod­ło­dze, su­fi­cie oraz na samym, le­d­wie za­uwa­żal­nym końcu. Część tych skrzy­deł była ko­lo­ro­wa, część zdo­bio­na, były drzwi me­ta­lo­we, pla­sti­ko­we, har­mo­nij­ko­we, szkla­ne i drew­nia­ne.

Wsze­dłem ostroż­nie do środ­ka i z duszą na ra­mie­niu otwar­łem pierw­sze po pra­wej.

– Witaj, An­to­siu. Usiądź, to twoja klasa. – Uśmiech­nię­ta ser­decz­nie pani No­sow­ska za­pra­sza­ła mnie na lek­cję w pod­sta­wów­ce, wska­zu­jąc miej­sce w szkol­nej ławie.

Trzy­dzie­ści par oczu ko­le­ża­nek i ko­le­gów wpa­try­wa­ło się we mnie z nie­mym szy­der­stwem.

Po­czu­łem dresz­cze na ple­cach, bo po­wró­ci­ły wszyst­kie ma­ka­brycz­ne wspo­mnie­nia. Ileż upo­ko­rzeń, bólu i cier­pie­nia mu­sia­łem prze­żyć w tej sali!

Ku obu­rze­niu wy­cho­waw­czy­ni za­mkną­łem czym prę­dzej drzwi i po­sze­dłem dalej ta­jem­ni­czym ko­ry­ta­rzem.

 

Tym razem wy­bra­łem skrzy­dło z na­klej­ka­mi porno. Były to drzwi mojej ko­le­żan­ki z aka­de­mi­ka, Anki.

– Wcho­dzisz, czy bę­dziesz tak stał, jak ma­ne­kin? – za­gad­nę­ła tra­dy­cyj­nie, z szel­mow­skim uśmie­chem i nie­bez­piecz­nym bły­skiem w oku.

Wy­co­fa­łem się czym prę­dzej, szcze­gól­nie gdy zo­ba­czy­łem, że Anka, pa­trząc wy­uz­da­nie i nie zwa­ża­jąc na sto­ją­cą obok na szaf­ce fo­to­gra­fię swo­je­go męża, Zdziś­ka, zrzu­ca z sie­bie ko­ron­ko­wą, nocną ko­szul­kę…

Teraz wy­bra­łem drzwi w pod­ło­dze. Były białe, miały mo­sięż­ną klam­kę i otwie­ra­ły się, ni­czym klapa od wej­ścia do piw­ni­cy.

– Ej, Antek, daj tę la­tar­kę! – Trzy­na­sto­let­ni kum­pel Mar­cin wy­cią­gnął do mnie dłoń, po­ma­ga­jąc wejść do ukry­te­go w mroku po­miesz­cze­nia.

– Skąd wiesz, że fi­zycz­ka trzy­ma testy aku­rat w tym po­ko­ju? – wy­szep­tał prze­ra­żo­ny Adam, to­wa­rzy­szą­cy nam pod­czas tam­te­go, pa­mięt­ne­go włamu do domu na­uczy­ciel­ki.

– Szlag! – za­klął czwar­ty z pacz­ki, nasz ró­wie­śnik, Marek, na­słu­chu­jąc z prze­ra­że­niem.

– Oni mają psy? – za­py­ta­łem po­bla­dły.

– Mamy, a jakże, pa­no­wie zło­dzie­je! Trzy rot­twe­ile­ry! – ryk­nął nagle mąż fi­zycz­ki z mści­wym bły­skiem w oczach.

Na­stęp­nie za­czął się śmiać, za­pa­la­jąc świa­tło i spusz­cza­jąc na nas roz­sza­la­łe be­stie. Stał i przy­glą­dał się z wy­raź­ną przy­jem­no­ścią.

Teraz przy­po­mnia­łem sobie wszyst­ko. Roz­ry­wa­jący ból był nie do wy­trzy­ma­nia. A potem mie­sią­ce spę­dzo­ne w szpi­ta­lu… I nie­słab­ną­ce po­czu­cie winy. Mnie jed­ne­mu udało się wtedy prze­żyć, resz­tę chło­pa­ków za­gry­zły psy…

Za­mkną­łem oczy.

Nie chcia­łem już otwie­rać in­nych drzwi. Czu­łem jed­nak, że muszę. Tyle ich jesz­cze zo­sta­ło w sza­fo­wym ko­ry­ta­rzu…

 

– Wszedł do środ­ka – po­wie­dzia­ła bab­cia Ja­dwi­ga, spo­glą­da­jąc w stro­nę stry­chu.

– Naj­wyż­szy czas – skwi­to­wał po­nu­rym tonem dzia­dek. – Już dawno wy­do­ro­ślał! Musi, jak i my kie­dyś…

– Do­łą­czy­my do niego? – za­py­ta­ła bab­cia.

– Po­cze­kaj­my jesz­cze – włą­czy­ła się do roz­mo­wy lekko uśmiech­nię­ta mama.

– Aż znaj­dzie pie­kło? Za­mie­rzasz cze­kać tak długo, Lu­cyn­ko? – Bab­cia spoj­rza­ła na nią z wy­rzu­tem.

– Nie. Chcę tylko, aby za­czął ro­zu­mieć… 

– Uwa­żaj, od­ry­wa ci się ucho! – upo­mniał dziad­ka pod­cho­dzą­cy tata.

– Za­wsze to samo – zde­ner­wo­wał się sta­ru­szek, po­pra­wia­jąc roz­pa­da­ją­cą się głowę. – Idźmy tam już! Co tu po nas? Dom wy­sta­wio­ny na sprze­daż, wszyst­kie for­mal­no­ści od lat za­ła­twio­ne, a szafa czeka! Nie wiem, jak wy, ale ja długo nie wy­trzy­mu­ję bez na­sze­go ko­cha­ne­go me­bel­ka. Gdy prze­by­wam poza jego wnę­trzem, duszę się i na do­da­tek roz­pa­dam na ka­wał­ki przed każ­dym za­cho­dem słoń­ca – dodał z sza­tań­skim uśmie­chem.

– Do­brze, idźmy więc – zgo­dzi­ła się bab­cia Ja­dzia. – Wró­ci­my znowu po zmro­ku.

– Które drzwi naj­pierw wy­bie­ra­my?

– A klu­cze wzią­łeś?

– Ty je masz, nie ja!

– A nie­praw­da!

Ru­basz­ne śmie­chy i dro­cze­nia umar­la­ków do­cho­dzi­ły jesz­cze przez kilka minut ze scho­dów, pro­wa­dzą­cych na strych, ku prze­peł­nio­nej nie­zwy­kły­mi skar­ba­mi: wspo­mnień, ta­jem­nic oraz za­ga­dek z prze­szło­ści, czte­ro­drzwio­wej, dę­bo­wej szafy, po­da­ro­wa­nej pół wieku temu przez pra­dziad­ka…

Koniec

Komentarze

O kurczaki, bruce, jak Ty to robisz? Trochę mnie przeraża szybkość Twojego pisania ;p

 

co ponoć świadczyć miało o mojej, nazbyt wybujałej wyobraźni.

→ co ponoć świadczyć miało o mojej nazbyt wybujałej wyobraźni.

 

Jakby obcojęzyczne i nieznane mi

→ Jakby obcojęzyczne i mi nieznane 

 

– Czemu jej nie używamy, jak innych szaf?

→ – Czemu jej nie używamy jak innych szaf?

 

Nie pamiętam, jak wydostałam się spod ważącego chyba z tonę cielska, lecz podniosłem przy tym

Mieszanina płci.

 

– Otwarł szafę.

Moim zdaniem melodyjniej brzmi:

→ – Otworzył szafę.

 

wrzasnąłem, otrzą​sając się z resztek ciała kochanka, zrywając z podłogi i ze złością szarpiąc uchwyt.

Hm, polonistką nie jestem, ale wydaje mi się, że nie można nagromadzić aż tylu imiesłowów przysłówkowych współczesnych z prostego powodu: niemożliwe jest, aby bohater wykonał te wszystkie czynności jednocześnie.

 

Rozrywając ból był nie do wytrzymania.

→ Rozrywający ból był nie do wytrzymania.

 

resztę chłopaków psy zagryzły…

 chłopaków zagryzły psy…

 

 

Ciekawe, ciekawe. Czyli oni wszyscy już nie żyli, tak? I Antoś też jednak został rozszarpany przez psy, dobrze to rozumiem?

Arcyciekawa koncepcja życia po życiu. Trochę skojarzyło mi się z filmem “Inni”, choć tam nie było szafy. Ale tam też były umarlaki chodzące po domu.

Klik.

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Porąbać i spalić! Apage! :D Niezłe. Co prawda nie lubię horrorów, ale niezłe.

Już tylko spokój może nas uratować

Dziękuję, HollyHell91. :)

Konkurs i zaproponowane przez Jury hasło zainteresowały mnie do tego stopnia, że wczoraj i dziś napisałam na szybko coś, co miało pomóc mi w przełamaniu wiecznego strachu przed stworzeniem podobnego gatunku fantastycznego. :) Przyznam, że pierwotnie wymyśliłam powtarzające się strofy do krótkiej rymowanki o skarbie w szafie, lecz zrezygnowałam, bo uznawana jest tylko proza. :) 

Dziękuję Ci za poświęcony czas, zabieram się za poprawki. :) 

Czyli oni wszyscy już nie żyli, tak? I Antoś też jednak został rozszarpany przez psy, dobrze to rozumiem?

 

 

Tak, w ostatnich scenach oni wszyscy nie żyli. :)

Antoś jako jedyny nastolatek przeżył atak psów fizyczki, leczył się w szpitalu, lecz teraz wędrowanie po szafie miało go już pogrążyć definitywnie – kto raz tam wpadł – mimowolnie chcąc (kochanek i obecnie Antoś), czy też nie chcąc (pradziadek i obie dziewczynki podczas przepychanek przy zabawie w chowanego), ten z miejsca stawał się martwy, początkowo nie zdając sobie z tego sprawy. :)

 

“Innych” ubóstwiam. To skojarzenie jest dla mnie zaszczytem. :)

Ukłony i podziękowania dla Ciebie. heart

Pozdrawiam serdecznie. smiley

 

Rybaku3, serdecznie dziękuję, ja horrory uwielbiam, lecz nadal jeszcze daleko mi do napisania naprawdę dobrego i strasznego. :) Niemniej – czynię usilne próby. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Szybka jesteś, Bruce. 

Tarnina jej nienawidzi! ;-)

Fajny pomysł. Nie wiem wprawdzie, czym jest ten skarb w szafie, ale szafa wyszła świetnie. Człowiek i chciałby mieć, i boi się…

charakterystycznym garniturze w szkocką kratę

Robi się w ogóle garnitury w szkocką kratę?

Babska logika rządzi!

A mi się przypomniał film “Ze śmiercią jej do twarzy:”.

Tajemnicza szafa, tajemnicze śmierci. 

Mnie też bruce szokuje. 

Ja dopiero myślę nad zarysem, wstępnej koncepcji, a tu bach!

delulu managment

Bruce, ale z Ciebie kreatywna machina! Ja jeszcze nawet nie mam pomysłu na tekst, a Ty już serwujesz opowiadanie! :D

Klimat jest mroczny, dziwny, absurdalny, a rozpadające zwłoki odrażające. Choć nie znam się za bardzo na Bizarro i Weird fiction, wydaje mi się, że ta historia idealnie pasuje do tego gatunku.

Podoba mi się, jak z niewinnej opowieści o niepozornej rodzince i szukaniu bombek choinkowych przeszłaś do takiego zaskakującego zakończenia. Wyszło naprawdę świetnie!

 

Powodzenia w konkursie!

Klikam do biblioteki i pozdrawiam :)

Osobiście nie rozumiem tekstów typu horror, w których roi się od tajemniczego mroku, oblepiającej ciało mgły, czy innych nieco pompatycznych epitetów. Czytając Twój tekst za to czułem gęsią skórkę.

 

Nie rozumiałem tego. Co tajemniczego mogło być w zamkniętej przez dekady szafie?

Przecież Antoś słyszał głosy, więc coś tajemniczego było. Lekka to dla mnie nieścisłość.

Wkrótce podrosłem, wydoroślałem i wyprowadziłem się, rozpoczynając studia z dala od rodzinnych stron.

Przepraszam, ale „wkrótce” w tym kontekście jest dla mnie osobiście zabawne. Latami byłem malutki i patrzałem na tę tajemniczą szafę, a tu nagle podrosłem.

 

Pozdrawiam!

Witam i serdecznie dziękuję Czytelnikom. :)

Finklo, dziękuję Ci. :)

Tarnina o każdym zagadnieniu językowym potrafi na pniu stworzyć… wielowątkową powieść, więc daleko mi do Jej talentu i szybkości tworzenia. :)

Muszę przyznać, że sama byłam nieco zdumiona, jak szybko w głowie narodził mi się pomysł po przeczytaniu hasła konkursowego. Czasem opka międlę całymi miesiącami, a to wskoczyło dość sprawnie. :) Nie, żeby było super, ale wiedziałam od razu, że niczego więcej już w tym temacie nie wymyślę. :) Zresztą pierwotnie, po odrzuceniu rymowanki, miało opierać się na pomyśle Koali o swetrze wydzierganym na drutach i wiszącym w szafie. :) 

Ten garnitur miał być właśnie taki wyjątkowy. :) 

Skarb to mroczne tajemnice domowników, pochodzące z przeszłości i wzywające ich do wnętrza szafy. :) 

 

Ambush, kolejne znakomite porównanie, bo i ten horror komediowy bardzo lubię, dziękuję Ci. :)

 

Marszawo, cieszę się i dziękuję; ja też nie bardzo się znam, ale teraz czułam wielką potrzebę podjęcia chociaż nieśmiałej próby… :)

 

Kurojatko, dzięki wielkie, poprawię tamten fragment o dorastaniu. :)

 

Przecież Antoś słyszał głosy, więc coś tajemniczego było. Lekka to dla mnie nieścisłość.

Owszem, lecz bliscy wmawiali mu, że tych odgłosów nie ma, a to tylko jego wyobraźnia. :) 

 

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za poświęcony czas. heart

Pecunia non olet

– Najwyższy czas – skwitował ponurym tonem dziadek. – Już dawno wydoroślał! Musi, ja i my kiedyś…

Chyba zjadło literkę i miało być “jak”.

 

Rzeczywiście, mnie ciężko przestraszyć, ale była taka dziwna niezręczność podczas czytania tego opowiadania. Świetna robota. Jeśli się nie mylę już kiedyś pisałaś o umarłych na cmentarzu, którzy również się rozpadali (a z tego co pamiętam nawet jedli nawzajem), miałem wtedy podobne emocje, jak je czytałem. Powodzenia w konkursie i klik ode mnie.

Pozdrawiam serdecznie!

You cannot petition the Lord with prayer!

A mnie się najbardziej skojarzyło z Timem Burtonem, choć zdecydowanie za mało w tym bizarro. Pomysł z potencjałem, ale może rzeczywiście za szybko go wypuściłaś i nie pozwoliłaś, żeby dojrzał.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Czołem bruce!

Bo po pierwszym, bardzo dobrym wrażeniu, jakie sprawiała swoim wyglądem zewnętrznym, wkrótce nadchodziło drugie, zdecydowanie gorsze – paraliżujący strach przed tym, co mieściła w swoim niedostępnym środku.

Troszkę zgrzyta mi przerzut z “drugie, zdecydowanie gorsze” na “paraliżujący strach”. Czy paraliżujący strach to wrażenie? Raczej szafa robi/sprawia wrażenie, a strach odczuwa oglądający szafę. Ale mogę też być w błędzie.

Powód rozgoryczenia dziadka zdawał się być jasny i w pełni zrozumiały – teść przepadł nagle bez wieści, zrzucając na jego barki konieczność spłaty wszelkich nieuregulowanych powinności finansowych. Tym złorzeczeniom dziadka towarzyszył zwykle coraz głośniejszy płacz babci, a także niepokojące odgłosy, dobywające się z wnętrza spornego mebla – ni to szepty, ni to pomrukiwania…

Da się chyba uniknąć powtórzenia.

Nie rozumiałem tego. Co tajemniczego mogło być w zamkniętej przez dekady szafie? Czy skarb mógł być tajemnicą, albo – odwrotnie – tajemnica skarbem? Czy istotnie w tej dziwacznej szafie mógł mieścić się jakikolwiek skarb?

Podobnie. W pierwszym zdaniu rozumiem zabieg celowy. Ale w drugim chyba już nie.

Musi, ja i my kiedyś…

Jak?

 

Tekst faktycznie dziwny – więc tu jak najbardziej spełnia wymogi. Czy bizzarny to nie mnie oceniać. 

Mam wrażenie, że historię można było lekko lepiej spiąć i pchnąć w konkretnym kierunku – albo pójść w klimat grozy (co udało się w scenie z pierwszymi dwoma drzwiami), albo w spójność, logiczność świata (co jest chyba robione przez wyjaśnienia w dialogach), albo w zupełne odjechanie w inny wymiar (czwarte drzwi). Zabrakło mi jednoznacznego skręcenia w którąś z tych dróg, bo długość tekstu trochę tego wymaga. Tak to, jest trochę wszystkiego

Niemniej, nie mogę powiedzieć, by to była niesatysfakcjonująca lektura. Jak zawsze Twoje teksty czyta się przyjemnie i intrygująco.

No i fajnie wykorzystany motyw mrocznych mebli rodzinnych, chyba każdy miał z tym jakąś styczność w rzeczywistości, choćby schował się podczas “chowanego” i potem żałował, ale no nie wypadało się zdradzić w połowie :)

 

Pozdrawiam!

MichaeluBullfinchu, dziękuję, literówka poprawiona, wstyd dla mnie, wstyd… blushno

Wielkie podziękowania za tak miłą opinię. Tak, tak, tamten tekst był oparty na prawdziwych zdarzeniach. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Fanthomasie, dziękuję za opinię, wiem, wiem, zdaję sobie sprawę; ja już w ogóle za sukces uważam, że się odważyłam. :) To był mega spontan po ujrzeniu hasła. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

 

Beeeecki, wielkie podziękowania dla Ciebie, zaraz poprawiam te błędy, rzeczywiście nie podążyłam dalej w żadnym z tych kierunków, bo obawiałam się, że wówczas horror stanie się zbyt jasny i przesadnie wypełniony mega klarownymi ułatwieniami. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

rzeczywiście nie podążyłam dalej w żadnym z tych kierunków, bo obawiałam się, że wówczas horror stanie się zbyt jasny i przesadnie wypełniony mega klarownymi ułatwieniami

A to i prawda, choć ja lubię w Twoich tekstach to, że operujesz często operujesz oczywistym schematem vel “oczywistością” (bynajmniej nie zawsze!), ale w tak zręczny sposób, że pięknie i mocno wybrzmiewa przesłanie :)

Beeeecki, to prawda, przesadnie wręcz zwykłam – że tak to ujmę – wykładać kawę na ławę, lecz tu miałam obawy “przed przedobrzeniem”, bo to całkiem dla mnie nowe gatunki literackie. :)

Pozdrawiam ciepło i serdecznie dziękuję. :) 

Pecunia non olet

Ale bez przeinaczania proszę! Ja powiedziałem, że to właśnie wyjątkowa zaleta Twych tekstów! A jak widać, gdy tylko przyjdzie Ci zachcianka, aby kawy na ławę nie wykładać, to również czynisz to zręcznie :)

Wciągnęło mnie twoje opowiadanie. Trzymam kciuki za jak najlepsze miejsce w konkursie!

Nie jestem fanem weird fiction, ale koncepcja mebla na strychu z takimi “cudami” wydaje mi się bardzo świeża i mocno osadzona w naszych nadwiślańskich realiach. 

Uważam jedynie, że lepiej byłoby użyć jakiegoś innego słowa zamiast “ladacznico”, ponieważ brzmi ono w tym kontekście na pozbawione emocji. Rozumiem, że nie chodziło o rzucanie mięsem ale myślę, że nikt w kłótni by tak nie powiedział, przez co ten fragment traci lekko na autentyczności. Chyba, że chodziło o podkreślenie starych manier dziadka, to wtedy rozumiem :).

Podobne zdanie mam na temat “ciało ludzkie”. Myślę, że dużo lepiej pasowałyby tu po prostu zwłoki, truchło, trup lub krócej: ciało. 

Oczywiście to tylko moje zdanie, a ww. kwestie nie wpływają negatywnie na odbiór i tak już dobrego tekstu :)

Ave, Bruce!

 

Trochę więcej wiary w siebie! ;] Pod względem konkursowym trudno mi oceniać Twoje opowiadanie, bo raczej nie jestem specjalistą od weird fiction ani bizarro (chociaż lubię takie klimaty). Natomiast w szafie jest zdecydowanie niepokojąco. Bohaterowie też są równie martwi, co niepokojący. I to jest chyba najlepsze określenie Twojego tekstu. Nie jest straszny w klasycznym rozumieniu, ale zdecydowanie jest niepokojący.

 

Lektura w sam raz na dobranoc :D

 

Kliknąłbym, ale się spóźniłem :(

 

Powodzenia w konkursie! ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Beeeecki, wiem i serdecznie Ci dziękuję za tyle dobrych słów, jakimi zawsze komentujesz moje skromne opka. :) Ponieważ często zarzuca mi się (całkiem zresztą słusznie), że za dużo wyjaśniam, przy tych, całkiem dla mnie nowych gatunkach literackich, obawiałam się bardzo takiego właśnie zarzutu. :) 

Pozdrowienia serdeczne dla Ciebie! smiley

 

Mr.Tea, wielkie dzięki za tak pozytywny odbiór. :) 

U moich dziadków na strychu była taka szafa, wprawdzie dwudrzwiowa i otwierana, ale zawsze. :) Faktycznie taki mebel kryje/może kryć wiele tajemnic. :) 

“Ladacznica” miała pośrednio wskazać, czemu dziadek spokojnie mógłby – czym groził – zamordować żonę, córkę, syna i wnuka, podobnie jak wcześniej zamordował teścia. :) Dziadek po prostu podejrzewał babcię o nie wiadomo co… :) Pomyślę jeszcze nad tym, bo może nie dość wybrzmiało… 

“Ciało” zmienię, skoro budzi wątpliwości, dziękuję. :) 

 

Trzymam kciuki za jak najlepsze miejsce w konkursie!

 

Dziękuję, ale ja już jestem wygrana – odważyłam się i na nic więcej nie liczę, ani niczego więcej mi nie potrzeba, gdyż jest to ledwo nieśmiała próba przełamania własnych obaw. :) 

 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

 

Ave, Cezarze, Ave, Cezary_cezary! :)

Cóż mogę napisać po takim komentarzu? – wielkie podziękowania i ukłony dla Ciebie za tak życzliwą opinię. ;)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Cześć, bruce

Pomysł z nawiedzonym przedmiotem nie jest nowy – to zależy, w jaki sposób się temat przedstawi, a Tobie tym razem, udało się troszkę mnie przestraszyć :-) ale tylko odrobinkę. Jest coraz lepiej i liczę, że kiedyś zjeży się na mej głowie w końcu te kilka włosów, które co kilka dni częstuję golarką do twarzy :-)

A teraz poważniej.

Podobał mi się szczególnie moment, gdy bohater wędruje po zakamarkach szafy, otwiera nowe drzwi i zaczyna się robić ciekawie. Zombiaki i inne straszydła, jakoś nigdy do mnie nie przemawiały; nie potrafiłem się ich bać. W Twoim opowiadaniu nie jest ich zbyt wiele – powiedziałbym, że w sam raz, jak dla mnie optymalnie i nie w przerysowanej formie, co zazwyczaj wywoływało u mnie rozbawienie, gdy czytałem podobne historie. 

Widzę, że opko w bibliotece, dlatego nie klikam, ale jest podpięte pod konkurs, dlatego pytanie:

Gdzie mogę oddać głos?

Pozdrawiam :-) 

 

Nowa Fantastyka