- Opowiadanie: Gomez - Dobry Człowiek

Dobry Człowiek

"Dobry Człowiek", to krótkie opowiadanie, którego akcja ma miejsce w świecie opanowanym przez żywe trupy (TWD). Czy w takim świecie możesz pozostać tytułowym Dobrym Człowiekiem?

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dobry Człowiek

Poddasze piętrowego domu na przedmieściach małego miasteczka. Dobre miejsce, by złapać chwilę wytchnienia, odpocząć, przespać i tu pomyśleć dokąd udać się dalej. Sam ruszył w kierunku szerokiego okna wzbijając w powietrze grubą warstwę kurzu w dawno nieodwiedzanym przez nikogo pomieszczeniu.

Słońce zmierzało już powoli do linii horyzontu, pomarańczowym blaskiem omiatając ulicę, nad którą w swoim niespiesznym tempie władzę przejmowała natura. Kilka pootwieranych, wybebeszonych samochodów, szkolny autobus wpasowany w stojącą na rogu skrzyżowania latarnię i stara pordzewiała przyczepa rowerowego sprzedawcy kawy.

O tak, kawa. Nigdy by nie pomyślał, że tak bardzo będzie mu brakować tego gorzkiego przepalonego gówna. Może tym razem poszczęści im się bardziej. Przynajmniej tutaj nie powinni się natknąć na nikogo żywego.

Dźwięk rozrywanego kartonu wyrwał go z tej chwili zadumy. Nie trzeba było długo czekać aż Liz łapczywie dorwie się do pozostawionej tutaj sterty pudeł wypełnionych zapewne starymi gazetami, ciuchami i innymi bibelotami dla których właściciele nie widzieli już miejsca w swojej codziennej rutynie życia.

Sam usiadł ciężko w przeżartym przez mole i wyblakłym zielonym fotelu, mając nadzieję, że żadna z katowanych przez jego zadek starych sprężyn nie postanowi się odegrać. Pociągnął kilka łyków przegotowanej wody i przyglądał się jak młoda dziewczyna rozrzuca dookoła stare komiksy, prychając przy tym z ewidentnym niezadowoleniem.

Nie mów, że nie ma tam nic, co by cię zainteresowało.

Daj spokój – rzuciła wściekle Liz – już od miesiąca nie możemy znaleźć 6 tomu żółwiaków. A ja chcę wiedzieć, czy Raphael zaciuka tego całego Shreddera, czy Casey wreszcie pocałuje April, no i najważniejsze… jaka pizza będzie jedzona!

Sam uśmiechnął się lekko i w akompaniamencie jęków starego siedziska rozciągnął stare gnaty.

– Ze złolami jest zwykle tak, że oni w końcu zawsze wracają…

– Gówno prawda, wystarczyłoby po prostu zrobić, co trzeba. Posłać kulkę prosto w czerep – mówiąc to Liz złączyła dwa palce i posłała widmowy pocisk prosto w przyklejaną na ścianę podobiznę Sknerusa McKwacza.

– Bach i po problemie, wszyscy szczęśliwi.

– To nigdy nie jest takie proste, Liz.

– A tam… – dziewczyna chciała coś jeszcze dodać, ale machnęła ręką parodiując jedynie mentorski ton półleżącego w fotelu wysokiego mężczyzny.

Dziewczęcą pantomimę przerwał świst pędzącej w kierunku twarzy paczki długo datowanych mięsnych przekąsek. Liz, chwytając pocisk z wprawą baseballowego łapacza, posłała skrytej w półmroku brodatej twarzy międzynarodowy znak pokoju i łapczywie zabrała się do jedzenia.

Jutro musimy przystrzyc ci włosy, no i trzeba by poszukać nowych ciuchów, bo z tych zaczynasz wyrastać.

– Lepiej patrz na siebie – mlaskając głośno wymamrotała Liz - te twoje ochronne łachy nadają się nie tylko do porządnej przepierki.

Sam krytycznie spojrzał na przymocowany grubą warstwą taśmy lewy karwasz.

Ano, będziemy musieli odwiedzić kilka punktów w tej mieścinie. Dobrze, że szwędaczy tutaj jak na lekarstwo.

Dłuższą chwilę w pomieszczaniu dało się błyszczeć jedynie odgłos pochłanianych kawałków suszonej wołowiny i pogwizdywanie wieczornego wiatru, wpadającego przez nieszczelne okiennice. Sam położył na kolanach swój nieodłączny strażacki toporek po czym przymknął oczy dając się ogarnąć błogiemu uczuciu wytchnienia.

Nic nie jesz? – mnąc z szelestem plastikową paczkę, Liz wyrwała go z tego nieświadomego półsnu.

Nie jestem głodny… wiesz, jest jeden plus w tym, że się starzejesz, nie musisz – albo nie możesz – już się obżerać tak jak kiedyś. Można powiedzieć, że jestem bardziej ekonomiczny – Odparł lekko chichocząc.

– Wiesz, że ja umiem liczyć? Mam świadomość, ile zapasów zostało. Trzeba było jeszcze zostać w Illinois, w tamtej grupie… Ta blondyna z warsztatu robiła do ciebie maślane oczka, wiesz?

 – To nie byli dobrzy ludzie, nic by z tego nie wyszło. A teraz zrób coś dla mnie, zasłoń okno, zarygluj klapę – i daj mi spać. Przed nami długi dzień.

Liz wstała, ściągnęła z łóżka prześcieradło, wzbijając kolejną chmurę pyłu, ale nie dała za wygraną.

Cięgle powtarzasz, że to nie są dobrzy ludzie. Może nie ma już na tym świecie dobrych ludzi? Może w tej twojej Kanadzie też ich nie będzie? Co, jeżeli to my jesteśmy ostatnimi z nich?

Sam nie miał na to odpowiedzi, milcząc udał więc, że zwyczajnie zasnął. Liz prychnęła, po czym dokończyła robotę zaciągając rygle i przesuwając na klapę ciężką drewnianą skrzynię. Gdy skończyła wyjrzała jeszcze przez okno. Na rozświetloną w pełni księżyca drogę, po której snuł się samotny wędrowiec. Przemierzający ten kraj tylko w jednym celu. Znaleźć i zająć się tymi, którzy wciąż żyją.

Dziewczyna ponownie złożyła palce w kształt pistoletu posyłając w jego kierunku niewidzialną kulę, a następnie rzuciła się na cholernie wygodny, prawdziwy i suchy materac. Zasypiając towarzyszyła jej ostatnia, niewypowiedziana myśl. A co, jeżeli my wcale nie jesteśmy tymi dobrymi ludźmi?

***

Ukryta we wnęce, między przewróconymi metalowymi półkami i szafkami starego sklepu, Liz obserwowała często powtarzającą się w tym świecie scenę. Mężczyźni pojawili się jak cienie, znikąd. W duchu dziękowała Samowi, że nigdy jej nie popuścił i zawsze pilnował by oboje nie byli na widoku. Samowi, który teraz powoli odpinał kaburę rewolweru, patrząc w wycelowaną lufę ściętej dwururki.

Dookoła walały się puszki pełne zbawczej i upragnionej przez ludzki żołądek fasolki, wieprzowiny i warzyw.

Przecież mogliśmy się podzielić… – wydyszał ciężko odrzucając broń i patrząc, w kierunku jednego z leżących na ziemi mężczyzn, z którego twarzy wyzierało głęboko wbite ostrze siekiery. Drugi powoli podnosił się z ziemi, trzymając za złamany, obficie krwawiący nos.

Możliwe… Odpowiedział mężczyzna ukazując w półmroku wybrakowane, pożółkłe uzębienie. – Ale to prosta matematyka. Mieć dwie skrzynki pełne smakołyków, a mieć jedną, to jak nie mieć ich wcale…

Trzymający obrzyn chciał coś jeszcze dodać, ale jego słowa utonęły we wrzasku bólu Sama, gdy pod kolano trafił silny cios metalowej rurki.

Liz mało nie krzyknęła, kiedy kolejne razy spadały na obalonego do ziemi towarzysza. Chwyciła za pistolet, przymknęła oczy, a przez jej ciało przeszedł dreszcz… To nigdy nie jest takie proste, Liz… – w głowie zabrzmiały jego słowa – Gówno prawda – Dziewczyna uspokoiła drżenie ciała i cicho wypuściła powietrze z płuc -  to akurat, banalnie proste

Stłumione strzały, posłane z pistoletu przez zrobiony z butelki i taśmy tłumik. Dwa trupy i leżący, zalany krwią, stary Sam. W kilku krokach dopadła do niego, upuszczając przy tym trzymaną broń.

Tylko nie waż się mnie tu zostawiać samej! – Sprawdzając puls, przytknęła umazaną krwią rękę, tak jak kiedyś ją nauczył. Żyje! Ale potrzebuje pomocy, a tych dupków może być więcej.

Jakby na zawołanie coś zaskrzeczało. Krótkofalówka przy pasie tego z obrzynem zamigotała zielonym światłem. Z głośniczka wydobył się trzeszczący głos.

Chłopaki znalazłem wachę. Nie uwierzycie, ale jest prawie do pełna. No i są tu też gazetki – dokładnie te gazetki – dodał rechocząc. Podjadę pod pomnik tego kretyńskiego flaminga bo trupy zaczynają się schodzić. Ruszą pewnie za mną więc streszczajcie się i spadamy.

Liz wyszarpała z torby znaleziony dzisiejszego dnia plan miasteczka. Flaming… niedaleko! Spojrzała na rannego i zacisnąwszy zęby, chwyciła leżący na ziemi pistolet.

To Sam, jest akurat banalnie proste.

***

Jadąc na północ, Liz zastanawiała się co zrobić. Nie mają leków, nie mają żarcia. Trupy zeszły się za szybko. To nie poszło tak łatwo i tak czysto, jak poprzednim razem. Nie było czasu zbierać puszek, i tak ledwo zdążyła wtaszczyć Sama do pick-upa.

Sfrustrowana, zatrzymała auto i zaczęła kręcić gałką cb-radia. Licząc na cud, bo cuda, tak jak ten, trzy lata temu… czasem się zdarzają.

Młody głos, stłumiony, zniekształcony, ale jednak wyraźny wybrzmiał w samochodowych głośnikach.

– Jeżeli są tutaj jeszcze jacyś dobrzy ludzie, ruszajcie na szlak jelenia. Mamy schronienie dla każdego dobrego człowieka który go potrzebuje…– Coś szczęknęło, po czym z głośnika wybrzmiał inny, mocniejszy – Do diabła chłopcze, tyle razy ci mówiłem, na tym świecie nie ma już dobrych…

Nie zastanawiając się dziewczyna złapała za mikrofon i wdusiła przycisk nadawania.

– Tu Lizbeth… jest ze mną Sam… strażak… jesteśmy dobrymi ludźmi… i chcielibyśmy nimi pozostać.

W myślach, gdzieś na skraju zmysłów, jakiś cichy głosik wyszeptał, tylko w jej głowie:

O ile już nie jest za późno…

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie i gratuluję tak szybkiego debiutu, tuż po rejestracji. :)

Zachęcam do zajrzenia w dział Publicystyka – są tam poradniki: językowe, dialogowe, myślowe i – Drakainy – dla Nowicjuszy. :)

Zanim przeczytam i dopiszę komentarz, proszę o zmianę kategorii – przy tej ilości znaków to SZORT, a nie opowiadanie. ;) U nas na Portalu rządzą się one innymi prawami (więcej – poradnik Drakainy). :) 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

 

Edit:

Witam ponownie. :)

 

Co do kwestii technicznych – wątpliwości oraz sugestie (zawsze – tylko do przemyślenia):

Dobry Człowiek – czy w tytule celowo drugi człon wielką literą (w Przedmowie masz: „Czy w takim świecie możesz pozostać tytułowym dobrym człowiekiem?”; w tekście też piszesz to małą literą)?

Dobre miejsce (przecinek?) by złapać chwilę wytchnienia, odpocząć, przespać się i pomyśleć (i tu?) gdzie (dokąd?) ruszyć dalej.

Dobre miejsce by złapać chwilę wytchnienia, odpocząć, przespać się i pomyśleć gdzie ruszyć dalej. Sam ruszył w kierunku szerokiego okna wzbijając w powietrzę grubą warstwę kurzu w dawno nie odwiedzanym przez nikogo pomieszczeniu. – powtórzenie?

Sam ruszył w kierunku szerokiego okna wzbijając w powietrzę grubą warstwę kurzu w dawno nie odwiedzanym przez nikogo pomieszczeniu. – literówka?

Sam ruszył w kierunku szerokiego okna wzbijając w powietrzę grubą warstwę kurzu w dawno nie odwiedzanym przez nikogo pomieszczeniu.– ort. – razem?

Słońce zmierzało już powoli do linii horyzontu, pomarańczowym blaskiem omiatając ulicę, nad którą w swoim niespiesznym tempie władze przejmowała natura. – literówka?

Nigdy by nie pomyślał, że tak bardzo będzie mu brakować tego gorzkiego (przecinek?) przepalonego gówna. Może tym razem poszczęści im się bardziej. Przynajmniej tutaj nie powinni się natknąć na nikogo żywego. – fragment niezrozumiały – w pierwszym zdaniu mowa jest o „nim”, a potem nagle o „nich” (?)

Nie trzeba było długo czekać (przecinek?) aż Liz łapczywie dorwie się do pozostawionej tutaj sterty pudeł wypełnionych zapewne starymi gazetami, ciuchami i innymi bibelotami (i tu?) dla których właściciele nie widzieli już miejsca w swojej codziennej rutynie życia.

Pociągnął kilka łyków przegotowanej wody i przyglądał się (przecinek?) jak młoda dziewczyna rozrzuca dookoła stare komiksy, prychając przy tym z ewidentnym niezadowoleniem.

– Nie mów, że nie ma tam nic (przecinek?) co by Cię zainteresowało. – w dialogach formy grzecznościowe małymi literami (dalej też trzeba to poprawić, bo podobnych usterek masz więcej, ja już reszty nie wypisuję)

– Daj spokój – rzuciła wściekle Liz – już od miesiąca nie możemy znaleźć 6 tomu żółwiaków. - słownie liczebniki w dialogach

A ja chcę wiedzieć (przecinek?) czy Raphael zaciuka tego całego Shreddera (i tu?) czy Casey wreszcie pocałuje April, no i najważniejsze… jaka pizza będzie jedzona!

Gówno prawda, wystarczyło (przecinek?) by po prostu zrobić (i tu?) co trzeba.

Bach I po problemie, wszyscy szczęśliwi. - czemu „i” wielką literą w środku zdania?

– To nigdy nie jest takie proste Liz. – przecinek przy Wołaczu?

dziewczęcą pantomimę przerwał zrazu świst pędzącej w kierunku jej twarzy paczki długo datowanych mięsnych przekąsek. – gramatyczny?; czemu to wtrącenie: „zrazu” – czemu ono służy?

Liz (przecinek?) chwytając pocisk z wprawą baseballowego łapacza, posłała skrytej w półmroku brodatej twarzy międzynarodowy znak pokoju i łapczywie zabrała się do jedzenia.

– Jutro musimy przystrzyc Ci włosy, no i trzeba by poszukać nowych ciuchów (przecinek) bo z tych zaczynasz wyrastać.

– Nie jestem głodny… wiesz, jeden plus w tym (przecinek?) że się starzejesz jest taki, że nie musisz… albo nie możesz już się obżerać tak jak kiedyś.

 

Całe dialogi są do generalnej poprawy.

Podobnie kwestie interpunkcyjne, ja już pozostałych usterek nie wypisuję.

 

Liz wstała, ściągnęła z łóżka prześcieradło wzbijając kolejną chmurę pyłu, ale nie dała jednak za wygraną. – może jedno usunąć?

Teraz w duchu dziękowała Samowi, że nigdy jej nie popuścił i zawsze pilnował by oboje nie byli na widoku. Samowi, który teraz powoli odpinał kaburę rewolweru patrząc w wycelowaną w jego stronę lufę ściętej dwururki. – powtórzenie?

Samowi, który teraz powoli odpinał kaburę rewolweru patrząc w wycelowaną w jego stronę lufę ściętej dwururki. – aliteracja?

Trzymający obrzyn chciał coś jeszcze dodać, ale jego słowa utonęły w warknięciu drugiego z przybyszów, a następnie we wrzasku bólu sama gdy pod kolano trafił silny cios metalowej rurki. – ortograficzny?

Trzymający obrzyn chciał coś jeszcze dodać, ale jego słowa utonęły w warknięciu drugiego z przybyszów, a następnie we wrzasku bólu sama gdy pod kolano trafił silny cios metalowej rurki. Liz mało nie krzyknęła gdy kolejne ciosy zaczęły spadać na obalonego na ziemię Sama. – powtórzenia?

 

 

Powtórzenia także trzeba jeszcze starannie prześledzić i pousuwać, ja kolejnych już nie wypisuję, ale jest ich dość dużo jak na tak krótki szort.

 

I sam leżący, zalany krwią stary Sam. – powtórzony ortograf?

 

Liz w dwóch w kilku krokach dopadła do niego upuszczając trzymaną w ręku broń. – składniowy – brak części zdania lub za dużo części zdania?

Trupy z zeszły się za szybko, gdy strzelała. – tu także?

 

Całość jest wciągająca i zaciekawia przebiegiem dramatycznych wydarzeń, lecz sprawia wrażenie zbyt krótkiego fragmentu większej powieści, do której napisania gorąco zachęcam. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

 

Pecunia non olet

@bruce Dzięki serdecznie za uwagi i za samą chęć ich wskazania. Zabawnym jest, że człowiek przeczyta raz, drugi, a w swoim tekście nie dojrzy niekiedy tak oczywistych błędów.

Dobrze już było...

Szanowny Autorze, często tutaj wszyscy śmiejemy się przy wzajemnym opiniowaniu tekstów, ponieważ jest to znana każdemu piszącemu reguła – w swoim opowiadaniu, choćby setki razy czytanym, nie ujrzy się wszystkich usterek za żadne skarby świata. :) 

I ja bardzo dziękuję, pozdrawiam serdecznie, powodzenia w dalszym pisaniu. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka