Paladyni mówili o wiedźmach jednym słowem: ścierwo.
Nieważne, czy była biała czy ciemna – dla nich różnica nie istniała. Gdy tylko uznali, że to wiedźma, odruchowo sięgali po miecze. Traktowali je bardziej jak robactwo, które należy wytępić, niż jak istoty równe sobie.
Nikt nie zna początku tego konfliktu. Wiadomo jedynie, że wiedźmy wywodziły się od Gai, a pierwsi paladyni złożyli przysięgę swojemu panu – Hektorowi. Dla paladyna przysięga była czymś świętym i przekazywano ją z pokolenia na pokolenie. Mieli jednak także swój kodeks. Zgodnie z nim paladyn nie mógł zaatakować wiedźmy, która nie była jeszcze świadoma swojej prawdziwej natury. Rzadko zdarzało się, by któryś z nich złamał ten zapis – a jeśli tak się stało, spotykała go surowa kara i wykluczenie z zakonu.
Paladyn mógł obserwować wiedźmę i pojmać ją dopiero w chwili, gdy ta uświadomiła sobie, kim jest, i zaczęła posługiwać się magią.
Pojmaną wiedźmę czekała śmierć – poprzedzona „procesem”… Niestety był to proces jedynie z nazwy. W rzeczywistości przypominał zabawę kota z myszą – przeciągany spektakl, w którym ofiara jeszcze żyła, ale już była skazana. Czasem wiedźmę wypuszczano do labiryntu, gdzie młodsi paladyni uczyli się na niej polować. Nieraz biedaczka łudziła się, że uda jej się uciec… Lecz wcześniej czy później, wyczerpana, trafiała na paladyna, który wykonywał wyrok.
Bardziej zaawansowane wiedźmy znalazły sposób na uniknięcie śmierci z rąk paladynów. W beznadziejnej sytuacji potrafiły wejść w plan astralny i przejść za „bramę”. Dla paladynów zostawała po nich tylko skalna bryła, którą mogli co najwyżej rozbić na mniejsze kamienie. W ten sposób narodziły się ludowe legendy, jak ta o Bazyliszku, którego wzrok zamieniał ludzi w kamień.
Wiedźmy także posiadały swój kodeks, szczególnie przestrzegany przez białe wiedźmy. Zgodnie z wolą Gai, miały opiekować się wszystkimi istotami – niezależnie od ich pochodzenia. Nie wolno im było nikogo krzywdzić. Nawet paladyni mieli być traktowani z szacunkiem.
Część wiedźm nie potrafiła jednak pogodzić się z tymi zasadami. Po rozłamie powstała frakcja ciemnych wiedźm, zwanych przez niektórych „Czadami”. Utworzyły własny kodeks, pozwalający na obronę w razie zagrożenia. Nazywały się rojem, ponieważ – jak pszczoły – mogły w razie niebezpieczeństwa nawet śmiertelnie „użądlić”. Ciemna wiedźma mogła zabić paladyna.
Te wiedźmy zostały porzucone przez Gaję i zwróciły się ku sobie nawzajem, czcząc leśnego demona znanego w słowiańskiej kulturze jako „Bies”. Dla nich przybrał imię „Rygiel”. Był to potężny byt duchowy, pełen nienawiści do ludzi, pragnący przejąć nad nimi kontrolę i poszerzyć grono swych wyznawców.
Ani Gaja, ani Hektor nie mogli na to pozwolić – Gaja z miłości do ludzi, a Hektor, ponieważ ludzie byli mu potrzebni do realizacji własnych planów. To był jedyny moment w historii, gdy białe wiedźmy i paladyni zawarli sojusz, by wspólnie pokonać Rygla i czady.
Górskie tereny porośnięte gęstymi lasami były ulubionym schronieniem Biesa.
Rygiel – choć niematerialny – potrafił pojawiać się jako potężny cień spowijający doliny.
Ludzie, którzy wracali stamtąd żywi, opowiadali o błędnych ścieżkach, czadach i krzykach tak przerażających, że siwieli w jedną noc.
W obliczu rosnącej siły Rygla, Hektor i Gaja postanowili działać wspólnie.
Ponieważ jednak wydarzenia rozgrywały się w świecie rzeczywistym, żadne z nich nie mogło interweniować bezpośrednio. Hektor posłał swoich paladynów, a Gaja – swoje białe wiedźmy.
W tamtych czasach żył paladyn San – potężny mistrz, który złożył przysięgę wierności Hektorowi. To jego Hektor wybrał, by wraz z dziesięcioma towarzyszami przebył setki kilometrów i stanął do walki z Ryglem.
San dotarł do wioski na skraju gór – miejsca, które wyglądało tak, jakby codziennie walczyło o przetrwanie. Ludzie spoglądali na niego nieufnie, jakby dawno przestali wierzyć w pomoc z zewnątrz. Dalej zaczynały się już tylko dzikie, nieprzebyte lasy. Tam spotkał się z białymi wiedźmami, które obiecały mu pomoc. Wyposażyły jego ludzi w magiczne napary – leczące rany, dodające odwagi, a nawet pozwalające widzieć w ciemności. Wiedźmy ostrzegły paladynów przed Czadami, które będą próbowały utrudnić im drogę.
Paladyni zebrali zapasy, osiodłali konie i w grupie jedenastu wyruszyli wąską ścieżką prowadzącą prosto do lasu.
Był poranek… Słońce powoli wschodziło, ale wokół unosiła się mgła. Gęstniała z każdą minutą, aż w końcu zrobiła się tak gęsta, że widoczność spadła do zaledwie kilku metrów. Ścieżka stawała się coraz bardziej śliska, a jej kręty bieg – niemal nie do rozróżnienia.
Rozglądając się, San zauważył, że droga przed nimi wygląda dokładnie tak samo jak ta za nimi. Coś obserwowało ich z głębi lasu – San czuł to w karku, jak zimny oddech.
Palce same zacisnęły mu się na rękojeści miecza.
Najwyraźniej nie tylko on to czuł. Paladyn jadący przed nim dobył swojego miecza i zaczął nim wymachiwać w powietrzu, jakby próbował odgonić niewidzialne gałęzie lub… coś więcej.
Nagle rozległo się rżenie konia gdzieś z przodu, potem odgłos osuwających się kamieni, a następnie przeraźliwy ludzki krzyk, zakończony świstem wiatru przypominającym chichot jakiegoś licha.
– Stać! – zawołał San.
Paladyni natychmiast zatrzymali się w miejscu. San sięgnął po napar przygotowany przez białe wiedźmy. Wszyscy wypili. Po chwili świat zaczął się wyostrzać. Mgła rozdarła się nagle, jakby ktoś przeciął ją niewidzialnym nożem. W jednej chwili świat zrobił się ostry, niepokojąco realny.
Ich oczom ukazał się las… i coś jeszcze.
To nie była zwykła mgła. Była sztucznie wytworzona. W kilku miejscach, między drzewami, widać było kilka kobiet w ciemnych łachmanach i czarne kotły stojące nad ogniskami. To z nich unosiły się wywary, których opary otumaniały umysły paladynów i zniekształcały rzeczywistość. Najgorsze jednak było to, że ścieżka prowadziła prosto do krawędzi skalnej grani. Jeden z jego towarzyszy najpewniej już z niej spadł.
Jeden z paladynów wychylił się nad przepaść i po chwili przekazał Sanowi:
– Mistrzu! Grań jest bardzo stroma i głęboka. Na dnie, wśród skał, dostrzegam nieruchome ciało.
San natychmiast wydał rozkaz wskazując na dwóch braci.
– Zjedźcie na dół. Jeśli żyje… sprowadźcie go. Jeśli nie – przynieście jego miecz.
Obaj skinęli głowami i ruszyli ścieżką w dół szukając bezpiecznej drogi do ich towarzysza.
Czady najwyraźniej zorientowały się, że paladyni je widzą – zniknęły jak na komendę, kryjąc się gdzieś za drzewami.
– Wracamy! – San poderwał konia.
Paladyni natychmiast zawrócili. Dopiero po kilkunastu minutach znaleźli nową, łagodniej wznoszącą się ścieżkę.
Na rozkaz Sana paladyni zaczęli wycinać na korze mijanych drzew strzałki wskazujące kierunek marszu. Co pięćdziesiąt kroków znakowali drzewa – miało to zapewnić drogę powrotną i przeciwdziałać zakusom czadów, które z pewnością będą próbowały zmylić ich ślad.
Po kilku godzinach przedzierania się przez gęsty las, paladyni dotarli do polany, w pobliżu której krzyżowały się dwa potoki. San, widząc zmęczenie swoich towarzyszy, ogłosił:
– Bracia! Słońce już nisko. Tutaj rozbijemy nasz obóz.
Miejsce to okazało się idealne na dłuższy postój – była woda, a wokół nie brakowało drewna na opał.
San polecił rozstawić kilka pułapek na dziką zwierzynę – po drodze napotkali świeże tropy. Obóz rozbito sprawnie. Gdy dzień chylił się ku końcowi i słońce zaczynało znikać za horyzontem, nad polanę nadciągnął dziwny cień. Nie rzucały go ani drzewa, ani żadne chmury – niebo było czyste.
Paladyni poczuli chłód i niepokój. Mieli wrażenie, jakby setki wilgotnych, lodowatych dłoni muskały ich ciała. Z głębi lasu dochodziło dudnienie, przypominające galop co najmniej setki koni.
Po zabezpieczeniu koni i zapasów San natychmiast nakazał rozpalić ognisko pośrodku obozu i usiąść wokół niego w kręgu – tak, by każdy mógł widzieć, czy za plecami jego towarzysza nie czai się niebezpieczeństwo. Paladyni ponownie zażyli miksturę przygotowaną przez białe wiedźmy – poprawiającą widzenie w nocy i zwiększającą odwagę.
Gdy płomienie buchnęły w górę, dziwne uczucie wilgoci zniknęło, cień rozpłynął się, a nastała zwykła, spokojna noc.
San zarządził rotacyjną wartę. Palące się przez całą noc ognisko skutecznie odstraszało nie tylko dzikie zwierzęta, ale i czady, które nie odważyły się podejść bliżej. Z zarośli dochodził tylko szum wiatru, który przypominał szeptanie, jęki i skowyt.
Nazajutrz San podjął decyzję – miejsce to nadawało się na osadę. Razem z towarzyszami wrócił do wioski. Tam czekała na nich dobra wiadomość: paladyn, który spadł z grani, przeżył. Dzięki naparom od białych wiedźm odzyskał siły.
Kiedy San ogłosił, że znalazł miejsce nadające się pod budowę osady, część mieszkańców postanowiła opuścić wioskę i spróbować zacząć nowe życie.
Tydzień później trzydziestu osadników ogrodziło obóz wysokim płotem i rozpoczęło budowę pierwszych drewnianych szałasów. Drewna było pod dostatkiem. Paladyni nie tylko pomagali w budowie, ale i chronili mieszkańców. Po miesiącu liczba osadników się podwoiła, a do osady dołączyły także dwie białe wiedźmy.
San uznał, że nadszedł czas, by ponownie ruszyć w góry i odnaleźć Rygla. Doświadczeni już paladyni wyruszyli w kolejną wyprawę, poszukując nowych miejsc pod obóz i ewentualną osadę. Historia zatoczyła koło – nocami czady próbowały ich zastraszyć swoimi sztuczkami, a sam Rygiel w postaci cienia wyrażał swoje niezadowolenie z obecności ludzi.
San i jego towarzysze założyli rodziny. Stali się częścią społeczności. San zakochał się i poślubił białą wiedźmę. Mieli razem dwie córki – bliźniaczki. To małżeństwo było nie tylko związkiem dwojga ludzi, lecz także potwierdzeniem sojuszu pomiędzy paladynami a białymi wiedźmami.
San często wracał myślami do tamtej pierwszej nocy na polanie.
Teraz, kiedy siedział przy ogniu z żoną i córkami, palił się w nim ten sam płomień – ale już nie strachu, lecz spokoju.
W tym czasie powstało ponad dziesięć osad, które prężnie się rozwijały. Kult Rygla, wyznawany przez ciemne wiedźmy, przemijał, podczas gdy kult Gai, szerzony przez białe wiedźmy, zdobywał coraz większe uznanie. Ciemne wiedźmy wycofywały się coraz dalej – w niedostępne części gór i puszczy. Część z nich uznała, że dalsza ucieczka nie ma sensu. Porzuciły Rygla, ponownie przyjęły kult Gai i osiedliły się w ludzkich osadach.
Rygiel słabł. Coraz mniej istot w niego wierzyło, a przecież to wiara dawała mu siłę. Nie walka, nie miecz, lecz zapomnienie było jego największym wrogiem.
Do końca swoich dni San mieszkał ze swoją żoną. Doczekał się wnuków i spędził starość wśród tych, których chronił. Na jego cześć nazwano największą rzekę w regionie – San. A kraina, w której kiedyś spotkał Biesa i czady, z czasem zyskała nazwę: Bieszczady.
Kiedy w Europie nastały wieki średnie, a strach przed czarami i herezją ogarnął całe narody, czady zaczęły porywać dzieci. Winą obarczano wiedźmy – wszystkie, bez rozróżnienia. Paladyni, jako honorowi wojownicy, stanęli po stronie ludzi, walcząc ze złem. Białe wiedźmy – wierne kodeksowi Gai – próbowały chronić społeczność za pomocą magii. Lecz ludzie, ogarnięci strachem, zaczęli postrzegać każdą formę magii jako zagrożenie.
Kilka pokoleń wystarczyło, by dawny sojusz stał się tylko legendą. Wiedźmy musiały się ukrywać, a paladyni zaczęli je zwalczać. Kontakty między nimi uznano za największy grzech tamtych czasów.
Minęły kolejne wieki. Świat się zmieniał, ale przepaść między magią a ludzkością pogłębiała się coraz bardziej. Tak właśnie paladyni stali się odwiecznymi wrogami wiedźm.